Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane
Odrodzenie w Wenecyi
TOM 2: PRZEDMOWA
TOM 2: WENECYA
TOM 2: ROZDZIAŁ I
TOM 2: ROZDZIAŁ II
TOM 2: ROZDZIAŁ III
TOM 2: ROZDZIAŁ IV
TOM 2: ROZDZIAŁ V
TOM 2: ROZDZIAŁ VI
TOM 2: ROZDZIAŁ VII
TOM 2: ROZDZIAŁ VIII
TOM 2: ROZDZIAŁ IX
TOM 2: ROZDZIAŁ X
TOM 2: ROZDZIAŁ XI
TOM 2: ROZDZIAŁ XII
TOM 2: ROZDZIAŁ XIII
TOM 2: ROZDZIAŁ XIV
TOM 2: ROZDZIAŁ XV
TOM 2: ROZDZIAŁ XVI
TOM 2: ROZDZIAŁ XVII
TOM 2: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 2: ROZDZIAŁ XIX
TOM 2: ROZDZIAŁ XX
TOM 2: ROZDZIAŁ XXI
TOM 2: ILUSTRACJE
Malarstwo hiszpańskie
TOM 3: PRZEDMOWA
TOM 3: ROZDZIAŁ I
TOM 3: ROZDZIAŁ II
TOM 3: ROZDZIAŁ III
TOM 3: ROZDZIAŁ IV
TOM 3: ROZDZIAŁ V
TOM 3: ROZDZIAŁ VI
TOM 3: ROZDZIAŁ VII
TOM 3: ROZDZIAŁ VIII
TOM 3: ROZDZIAŁ IX
TOM 3: ROZDZIAŁ X
TOM 3: ROZDZIAŁ XI
TOM 3: ROZDZIAŁ XII
TOM 3: ROZDZIAŁ XIII
TOM 3: ROZDZIAŁ XIV
TOM 3: ROZDZIAŁ XV
TOM 3: ROZDZIAŁ XVI
TOM 3: ROZDZIAŁ XVII
TOM 3: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 3: ROZDZIAŁ XIX
TOM 3: ROZDZIAŁ XX
TOM 3: ROZDZIAŁ XXI
TOM 3: ROZDZIAŁ XXII
TOM 3: ROZDZIAŁ XXIII
TOM 3: ILUSTRACJE
Malarstwo flamandzkie i niemieckie
TOM 4: PRZEDMOWA
TOM 4: WSTĘP
TOM 4: ROZDZIAŁ I
TOM 4: ROZDZIAŁ II
TOM 4: ROZDZIAŁ III
TOM 4: ROZDZIAŁ IV
TOM 4: ROZDZIAŁ V
TOM 4: ROZDZIAŁ VI
TOM 4: ROZDZIAŁ VII
TOM 4: ROZDZIAŁ VIII
TOM 4: ROZDZIAŁ IX
TOM 4: ROZDZIAŁ X
TOM 4: ROZDZIAŁ XI
TOM 4: ROZDZIAŁ XII
TOM 4: ROZDZIAŁ XIII
TOM 4: ROZDZIAŁ XIV
TOM 4: ROZDZIAŁ XV
TOM 4: ROZDZIAŁ XVI
TOM 4: ROZDZIAŁ XVII
TOM 4: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 4: ROZDZIAŁ XIX
TOM 4: ROZDZIAŁ XX
TOM 4: ILUSTRACJE
Malarstwo holenderskie
TOM 5: PRZEDMOWA
TOM 5: ROZDZIAŁ I
TOM 5: ROZDZIAŁ II
TOM 5: ROZDZIAŁ III
TOM 5: ROZDZIAŁ IV
TOM 5: ROZDZIAŁ V
TOM 5: ROZDZIAŁ VI
TOM 5: ROZDZIAŁ VII
TOM 5: ROZDZIAŁ VIII
TOM 5: ROZDZIAŁ IX
TOM 5: ROZDZIAŁ X
TOM 5: ROZDZIAŁ XI
TOM 5: ROZDZIAŁ XII
TOM 5: ROZDZIAŁ XIII
TOM 5: ROZDZIAŁ XIV
TOM 5: ROZDZIAŁ XV
TOM 5: ROZDZIAŁ XVI
TOM 5: ROZDZIAŁ XVII
TOM 5: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 5: ROZDZIAŁ XIX
TOM 5: ROZDZIAŁ XX
TOM 5: ROZDZIAŁ XXI
TOM 5: ROZDZIAŁ XXII
TOM 5: ROZDZIAŁ XXIII
TOM 5: ROZDZIAŁ XXIV
TOM 5: ROZDZIAŁ XXV
TOM 5: ILUSTRACJE
Malarstwo francuskie
TOM 6: PRZEDMOWA
TOM 6: ROZDZIAŁ I
TOM 6: ROZDZIAŁ II
TOM 6: ROZDZIAŁ III
TOM 6: ROZDZIAŁ IV
TOM 6: ROZDZIAŁ V
TOM 6: ROZDZIAŁ VI
TOM 6: ROZDZIAŁ VII
TOM 6: ROZDZIAŁ VIII
TOM 6: ROZDZIAŁ IX
TOM 6: ROZDZIAŁ X
TOM 6: ROZDZIAŁ XI
TOM 6: ROZDZIAŁ XII
TOM 6: ROZDZIAŁ XIII
TOM 6: ROZDZIAŁ XIV
TOM 6: ROZDZIAŁ XV
TOM 6: ROZDZIAŁ XVI
TOM 6: ROZDZIAŁ XVII
TOM 6: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 6: ROZDZIAŁ XIX
TOM 6: ROZDZIAŁ XX
TOM 6: ROZDZIAŁ XXI
TOM 6: ROZDZIAŁ XXII
TOM 6: ROZDZIAŁ XXIII
TOM 6: ROZDZIAŁ XXIV
TOM 6: ROZDZIAŁ XXV
TOM 6: ROZDZIAŁ XXVI
TOM 6: ROZDZIAŁ XXVII
TOM 6: ILUSTRACJE
Malarstwo angielskie
TOM 7: PRZEDMOWA
TOM 7: ROZDZIAŁ I
TOM 7: ROZDZIAŁ II
TOM 7: ROZDZIAŁ III
TOM 7: ROZDZIAŁ IV
TOM 7: ROZDZIAŁ V
TOM 7: ROZDZIAŁ VI
TOM 7: ROZDZIAŁ VII
TOM 7: ROZDZIAŁ VIII
TOM 7: ROZDZIAŁ IX
TOM 7: ROZDZIAŁ X
TOM 7: ROZDZIAŁ XI
TOM 7: ROZDZIAŁ XII
TOM 7: ROZDZIAŁ XIII
TOM 7: ROZDZIAŁ XIV
TOM 7: ROZDZIAŁ XV
TOM 7: ROZDZIAŁ XVI
TOM 7: ROZDZIAŁ XVII
TOM 7: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 7: ROZDZIAŁ XIX
TOM 7: ROZDZIAŁ XX
TOM 7: ROZDZIAŁ XXI
TOM 7: ROZDZIAŁ XXII
TOM 7: ROZDZIAŁ XXIII
TOM 7: ROZDZIAŁ XXIV
TOM 7: ROZDZIAŁ XXV
TOM 7: ROZDZIAŁ XXVI
TOM 7: ROZDZIAŁ XXVII
TOM 7: ROZDZIAŁ XXVIII
TOM 7 ROZDZIAŁ XXIX
TOM 7: ROZDZIAŁ XXX
TOM 7: ROZDZIAŁ XXXI
TOM 7: ILUSTRACJE
Malarstwo XIX wieku
TOM 8: PRZEDMOWA
TOM 8: ROZDZIAŁ I
TOM 8: ROZDZIAŁ II
TOM 8: ROZDZIAŁ III
TOM 8: ROZDZIAŁ IV
TOM 8: ROZDZIAŁ V
TOM 8: ROZDZIAŁ VI
TOM 8: ROZDZIAŁ VII
TOM 8: ROZDZIAŁ VIII
TOM 8: ROZDZIAŁ IX
TOM 8: ROZDZIAŁ X
TOM 8: ROZDZIAŁ XI
TOM 8: ROZDZIAŁ XII
TOM 8: ROZDZIAŁ XIII
TOM 8: ROZDZIAŁ XIV
TOM 8: ROZDZIAŁ XV
TOM 8: ROZDZIAŁ XVI
TOM 8: ROZDZIAŁ XVII
TOM 8: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 8: ROZDZIAŁ XIX
TOM 8: ILUSTRACJE
TOM 9: ROZDZIAŁ I
TOM 9: ROZDZIAŁ II
TOM 9: ROZDZIAŁ III
TOM 9: ROZDZIAŁ IV
TOM 9: ROZDZIAŁ V
TOM 9: ROZDZIAŁ VI
TOM 9: ROZDZIAŁ VII
TOM 9: ROZDZIAŁ VIII
TOM 9: ROZDZIAŁ IX
TOM 9: ROZDZIAŁ X
TOM 9: ROZDZIAŁ XI
TOM 9: ROZDZIAŁ XII
TOM 9: ROZDZIAŁ XIII
TOM 9: ROZDZIAŁ XIV
TOM 9: ROZDZIAŁ XV
TOM 9: ILUSTRACJE

TOM 9: ROZDZIAŁ II


W KTÓRYM WIDZIMY, JAK IMPRESYONIZM, POSŁUGUJĄCY SIĘ BRYŁĄ, POWSTAJE W ANGLII

W tym czasie zjawił się i w Anglii impresyonista tego typu w osobie artysty-ilustratora nazwiskiem CHARLES KEENE.

CHARLES KEENE
(1823 - 1891)

Urodzony w Hornsey 10 sierpnia 1823, młody CHARLES SAMUEL KEENE wstąpił jako szesnastoletni chłopiec do biura ojca, adwokata, następnie do jednego z architektów,  a później na pięć lat do pracowni sztycharza Whympera. W r. 1851 rysował nasamprzód dla „Puncha“, a wkrótce potem i dla innych czasopism. W „Punchu“ jednak znalazł cel swój wielki, wzbudzając podziw i zyskując poklask Menzla i Degasa.

W Keenie mają Anglicy ilustratora życia współczesnego, artystę, który w swoim zawodzie nie ma sobie równego. W sposób impresyonistyczny wyrażał on życie swej epoki, tak, że przyszłe pokolenia, chcąc się zapoznać z tem życiem, będą musiały udawać się do Keene’a, ponieważ nie przedstawiał go żaden inny malarz, a malarstwo fałszywych szukało bogów i celów w prymitywiźmie. Krytyka na ołtarz uwielbień swych wyniosła ilustracye i sztychy Whistlera, jego tylko ceniąc; atoli rysunkowe dzieło Whistlera nie może dorównać sztuce Keene’a, który o głowę przerósł swą epokę. Piórko jego przenosiło na papier powiewy niebieskie, burze, fale, kołyszące się łodzie, żarny blask słońca, ścielący się po polach, tak samo, jak życie uliczne, a przenosiło to z talentem tak czarującym, że w tej dziedzinie nikt go prześcignąć nie zdołał. Keene umarł w Londynie 4. stycznia 1891.

Zapomocą linii, używanej w sposób malarski, Keene z potęgą zniewalającą stwarza impresyę rzeczy widzianych. W nieśmiertelny sposób przedstawia życie klas średnich i niższych. A czyni to, łącząc bryły z linią łamaną, wyprzedzając pod tym względem dążności malarstwa europejskiego z lat, które przyszły po nim.

DU MAURIER
(1834 - 1896)

Co Keen uczynił w zakresie życia klas średnich i niższych, to samo uczynił z wielką siłą impresyonistyczną zapomocą linii piórkowej, dorównującej niemal linii Keenowskiej, GEORGE DU MAURIER dla życia warstw wyższych. Dzieło jego z lat pierwszych tak bardzo przypomina sztukę Keen’a, że często trudno je wyróżnić. Gdyby wszystkie inne dokumenty ówczesnego życia zaginęły, skończona twórczość Du Mauriera i Keenea wystarczyłaby do poznania tego życia.

WHISTLER
(1834 - 1903)

Dla ludów, posługujących się językiem angielskim, Whistler w wielkich rysuje się kształtach od czasu, gdy jako uczeń impresyonizmu zaczął krzewić jego ewangelię. Whistler z nieugiętą wolą swego geniuszu wniósł pochodnię pomiędzy swój naród. Tylko chytry interes własny nakazywał mu taić się z długiem wdzięczności wobec Maneta, a chełpić się, że jest spadkobiercą Velazqueza. Każda krztyna wrodzonego talentu do intryg i jego zuchwałe samolubstwo, oto absolutna istota jego tryumfów. Nie spoczął on ani w dzień, ani w nocy, nie cofnął się przed niczem, aby tylko wrazić się w pamięć swego narodu. Widać na nim wybitny wpływ zarówno Rossettiego, jak i Fantin-Latoura, a i pseudo-klasycyzm Alberta Moore’a nie był obcy jego wizyi. Potem na chwilę opanował go Courbet, jak to widać w jego Wybrzeżu bretońskiem (1861), w Fali (1862) i w innych mocnych pejzażach. Później przyszedł Manet. Dopiero w Old Battersea Bridge (Stary most w B.) Whistler odnalazł siebie.

Whistler pochodził, ze strony ojca, z rodziny angielskiej, oddawna osiadłej w Witchurch i Goring nad Tamizą, i był potomkiem przełożonego Królewskiego Kolegium Lekarzy z czasów Karola II. Rodzina przeniosła się do Irlandyi, potem do kolonii amerykańskich i tutaj, w Stanach Zjednoczonych, w Lowell, w stanie Massachusetts, urodził się majorowi nazwiskiem George Wachington Whistler i jego żonie, Annie Matyldzie M’Neill, należącej do starej południowej arystokracyi z Baltimore, pochodzenia szkockiego, d. 11 lipca 1834 syn James Abbott M’Neill Whistler, który miał unieśmiertelnić swe imię. Siedemnastoletniego chłopca wysłano do szkoły wojskowej w West Point; po skończeniu jej młodzieniec zamienił pałasz na pendzel, udał się w dwudziestym pierwszym roku życia do Paryża, aby już nigdy nie zobaczyć rodzinnego kraju, i w roku 1855 wstąpił do pracowni Gleyre’a, gdzie kolegował z Du Maurierem i Poynterem. Na widowni życia jego pojawił się Fantin-Latour, gdy kopiował dawnych mistrzów w Luwrze; o dwa lata starszy Manet wybił się na czoło w końcu piątego lat dziesiątka. Bystry umysł Whistlera spostrzegł nowy kierunek. Przyłączył się niebawem do grupy, która w Café Guerbois siadywała z uwielbieniem u stóp Maneta, a do której należeli Degas, Fantin-Latour, Monet i inni. Później i on rzucił się w bój. Pierwsze powodzenie zdobył sobie 1858 i to na polu sztychu. W dwudziestym piątym roku życia (1859) zamieszkał w Londynie z swym szwagrem Seymourem Hadenem (1818 - 1910), chirurgiem, który za piękne prace w dziedzinie sztychu otrzymał szlachectwo. Niebawem potem wziął pracownię do spółki z Du Maurierem na Newman Street, a następnie malował i rytował w Wapping. Przy końcu tego roku osiedlił się w Chelsea.

W roku następnym (1860) posłał pierwszy swój obraz do Akademii Królewskiej. Na wystawie Akademii z r. 1862 była jego Tamiza pod lodem. W Paryżu pierwszego doznał zawodu. Mianowicie w roku 1863, gdy zaczynał rok trzydziesty, Salon odrzucił jego White Girl (Biała dziewczyna); powieszono obraz ten w Salon des Refusés razem z dziełami Maneta i innych buntowników.

Na nieszczęście, do innych afektacyi Whistlera należało i to, że tytuły swych malowideł zaopatrywał w numery, zamiast odróżniającego je nazwiska; jego White Girl „Nr. 2“ piękne kryje dzieło.

BRACQUEMOND wybuchnął entuzyazmem na widok sztuki Hokusai’a (1856); cały Paryż zbudził się pod hasłem sztuki japońskiej. Nic nie uszło uwagi Whistlera. Widział on, że sztuka japońska do kompozycyi nowy wnosi układ. Symetrya klasyczna została podeptana. Wywarło to silny wpływ na Maneta. Whistler rozkoszował się nowem objawieniem. Chwycił się gwałtownych perspektyw, wziął gałązki z liśćmi i dał rysunek o liniach japońskich. Z inicyałów swego nazwiska stworzył japoński znaczek z motylem i umieścił go na swych rysunkach. Przedewszystkiem zaś malował płasko. Posługiwał się farbami olejnemi na podobieństwo kolorowanych drzeworytów japońskich. Wynikiem była miękkość, delikatność, subtelność, z drugiej jednak strony tego rodzaju malowidłom zbywało na emocyi i innych cechach wielkości. Że jednak Whistler nie upierał się przy nastrojach wielkich, majestatycznych, więc zło było nie duże; stosując się do kolorowych druków japońskich, Whistler spostrzegał ich niedomagania, poznawał granice, w których się one zamykają. Wkrótce też kazał Londynowi patrzeć na londyńskie pejzaże swe oczami Wschodu, a zobaczymy niebawem, że zmuszał lud brytyjski, aby na portrety jego spoglądał poprzez okulary hiszpańskie. W roku następnym (1864), nie przyjęty w Paryżu, wystawił w Akademii królewskiej Wapping i Die Lange Leizen - of the Six Marks. W r. 1865 były w Akademii Golden Screen, Old Battersea Bridge, The Little White Girl i The Scarf - wszystko utwory pierwszorzędne.

Whistler czuł się teraz jak u siebie w domu. Podróż do Valparaiso w r. 1866 dopełniła zwycięstwa. Ręka jego nabrała większej pewności; artysta wybił się ponad szkoły i tradycyę. Pyszny Nocturne in Blue and Gold - Valparaiso jest rewelacyą oryginalnego, skończonego talentu. Genialny talent ten objawił się już był przedtem w Old Battersea Bridge; w tym czasie on go ustalił.

Powrócił do Chelsea i malował dalej arcydzieło po arcydziele - pełne poezyi widoki z nad brzegów Tamizy.

Whistler posługiwał się teraz z silną, emocyonalną wybrednością kolorem dyskretnie gorącym. - Piękność kompozycyi i łatwość wyrazu stały się teraz trwałym jego przymiotem.

Jakiś czar padł na wizyę tego człowieka, a ręka jego dążyła zawzięcie do wyrażenia rozpierającej go ekstazy lirycznej. Odtąd sztuka jego umiała każdą zamierzoną oddać impresyę. Nie mając w sobie żadnych akcentów muzycznych - muzyczne akcenty w swych dziełach zawdzięczał Fantin-Latourowi - odkrył teraz, że sztuka, operująca barwami, a sztuka, posługująca się dźwiękiem, to jedno i to samo.

Używając wielkiej, polerowanej płyty zamiast palety, umieszczał na niej dużą kupę farby, która miała stanowić zasadniczy ton obrazu, i do niej znosił wszystkie inne potrzebne mu barwy; ale oko jego nie pozwalało mu na całkowite opanowanie walorów; malował zawsze nieco ciemniej, aniżeli było w przyrodzie. Zamalowywał całe płótno od razu, nie poszczególnemi plamami. Do portretu potrzebował wielu posiedzeń. Dzieło jego z lat wcześniejszych odznacza się śmiałemi, grubemi, krzepkiemi pociągnięciami; potem nagle zaczął malować w sposób cienki, płynny. Malował od razu, nie łagodząc nigdy poprzednich pociągnień; w obrazach olejnych do farb dodawał zawsze barwy czarnej, w akwareli zaś białej.

Nie posławszy niczego do Akademii w r. 1866, wystawił w r. 1867 The Symphony in White Nr. 3, Battersea i Sea and Rain (Morze i deszcz). Przeskoczywszy dwa lata, wystawił w r. 1870 The Balcony, potem w r. 1872, mając lat trzydzieści osiem, słynny na cały świat, potężny portret Matki (Whistler’s Mother) - w barwach szarych i czarnych, obraz, będący dzisiaj własnością Rzeczypospolitej francuskiej. Potem Whistler wystawił raz tylko jeden w Akademii - sztych z r. 1879.

W czterdziestym roku życia urządził wystawę swych dzieł w Pall Mall; świat ujrzał wówczas pyszny portret Carlyle’a i może najwspanialsze jego dzieło portretowe, małą dziewczynę, Miss Alexander, obraz, na którym subtelną atmosferę dziewictwa wyraził artysta przedziwnie czysto i wykwintnie. Subtelność kolorów, cudowne pociągnięcie pendzla, opanowanie barwy szarej - wszystko to sprawia, że gdyby Whistler nie namalował nic innego, to jeszcze stanąłby w szeregu mistrzów swej epoki. W portrecie Carlyle’a dał nam impresyę zgryźliwej starości filozofa z taką samą siłą, z jaką w Miss Alexander przedstawił nam wiek dziecięcy, a w portrecie Matki pogodę leciwej damy.

Tymczasem Grosvenor Gallery stworzyła wspaniały upust dla jego talentu; Londynowi zawdzięczał też uznanie, wzrastające w nagły sposób powodzenie, honory i to, że go odkryto - a on, w zamian za to, przy końcu dni swoich nie przestawał napastować i lżyć Anglii! Ale miał on powody do tej pogardy. Całe szacowne ciało akademickie, prasa i Ruskin gorzkimi byli mu wrogami.

W r. 1877, mając lat czterdzieści i trzy, Whistler ściągnął na siebie złośliwą niechęć Ruskina. Ruskin był w artystycznym świecie wszechwładnym wówczas panem. W złej dla siebie samego chwili zwrócił złośliwe, ślepotą dotknięte oczy na jedno z arcydzieł Whistlera i takie notoryczne napisał głupstwo: „Koncept źle wychowanego artysty wygląda niemal na oszustwo. Widziałem i słyszałem dużo o bezczelności londyńskich uliczników, nigdym się jednak nie spodziewał, aby jakiś błazen żądał dwustu gwinei za garnek farb, rzuconych w twarz publiczności”. Grzeszna niesprawiedliwość tej uwagi mogła wyjść tylko z pod pióra obłąkańca, a graniczyła niemal ze zbrodnią. Człowiek słabszy, niż Whistler, byłby padł pod jej ciosem. Ale Ruskin sam się tem potępił. Nigdy też już więcej w sposób ten nie przemawiał. Whistler pozwał go przed sąd o obrazę czci, a to, co się działo w dwóch pierwszych dniach listopadowych, w których sprawę sądził baron Huddleston i specyalnie ku temu wyznaczony sąd, było przedmiotem powszechnego szyderstwa. - Był to pojedynek między Whistlerem a obrońcą oskarżonego, pojedynek, w którym świetny dowcip Whistlera i namiętna wiara w swą sztukę zapędziły w kozi róg pewnego siebie, nadętego luminarza prawa. Prokurator starał się zasypywać mu piaskiem oczy, rzucał się zaperzony, dowcipkował, ostatecznie jednak przekonał się, że ostremu rapierowi i zwinności jego nie podoła. - Zapytany w głupi sposób przez obrońcę, jak może za dwudniową robotę żądać dwieście gwinei, Whistler słynną dał odpowiedź: „Nie, ja żądam tego za naukę całego życia.“ A potem, gdy obrońca zwrócił się do niego z uwagą: „Czy pan możesz mnie przekonać o piękności pańskiego malowidła?” - Whistler, poczekawszy chwilę i spojrzawszy w oczy obrońcy, a potem popatrzywszy się na obraz, dał oczekującemu trybunałowi taką odpowiedź: „Nie. Obawiam się, że byłoby to tak samo beznadziejne, jak chęć muzyka, aby człowiek głuchy słyszał jego grę.“ Proces ten sprawił, że obrazy Whistlera zyskały wielu zwolenników nawet śród tych, którzy nie znali się bardzo na sztuce, a którzy podziwiali jego odwagę i dowcip.

Wynikiem procesu był pierwszy z owych pamfletów, którymi Whistler zwykł był ścigać swych wrogów.

W następnym roku, 1879, przybył do Wenecyi i tutaj pracował niemal przez dwa lata nad słynną seryą sztychów weneckich; potem zajmował się także malarstwem portretowem. W r. 1884, mając lat pięćdziesiąt, został członkiem Król. Tow. Artystów angielskich (Royal Society of Britich Artists) na Suffolk Street.

W r. 1885 wygłosił odczyt Ten o’Clock (Godzina dziesiąta). Był to rok, w którym powstał portret Sarasatego. W ostatnim dniu tego roku wybuchł spór między nim a Leylandem o słynne dekoracye dla Peacock Room. Whistler chciał, aby zasadniczym tonem dekoracyi była jego La Princesse du Pays de la Porcelaine. Czerwoność jaskrawo-złotego safianu hiszpańskiego kłóciła się z dziełem. Whistler razem z pomocnikiem malował na safianie tym w barwach pawio-niebieskich i złotych. Spór strasznie się zaostrzył.

Przyszła jednak walka zawziętsza. Whistler został prezesem Król. Towarzystwa malarzy brytyjskich; pokłócił się z starymi członkami Towarzystwa; zastój w sprzedaży obrazów dostarczył pozoru do forsowania jego rezygnacyi z prezesury; Whistler wystąpił też w r. 1888 wraz z całą młodzieżą z towarzystwa. Tymczasem zaczął pracować w litografii.

Rok 1890 rozpoczął się wrzaskiem naokoło Whistlera. Ogłosił on swoje Gentle art of Making Enemies (Szlachetna sztuka robienia sobie nieprzyjaciół). Śród krytyków publikacya ta wywołała taki popłoch, że od dnia pojawienia się jej Whistler był całkowicie wolny od napaści. Lwią część książki stanowią jego spory; o tego rodzaju rzeczach powinno się raczej zapominać, a nie wyciągać ich na jaw. Whistler igrał tutaj z otwartą brzytwą. Możemy się śmiać, ale, gdy oblicze nasze spoważnieje po śmiechu, zobaczymy, że wychodzi on z tego jako trochę niemiła, szyderczym dowcipem obdarzona postać malarska, która jednakże zaledwie w połowie prawdziwym jest mężczyzną; a przecież tego rodzaju fragment wzięto od razu za całe jego wyznanie wiary. W najpiękniejszym dniu życia, gdy Anglia składała mu hołdy, gdy stał u szczytu twórczości, gdy, mając pięćdziesiąt pięć lat burzliwego życia poza sobą, widział naokoło siebie przyjazne twarze wielbicieli, wyznawał publicznie, że „otulał się w fałdy nieporozumienia, niby ów człowiek z bajki, który w miarę, jak go smagała burza po drodze, jeszcze więcej owijał się w płaszcz swój“. Whistlera nie należy szukać w jego książce, lecz w jego sztuce. Whistler występował przeciwko nauczycielom, piorunował na dydaktykę, a przecież całe życie starał się o to, aby uchodzić za nauczyciela. Jego Ten o’Clock (Godzina dziesiąta) to najciaśniejszy dydaktyzm, fałszywy od początku do końca.

Mniej więcej na rok przed sześćdziesiątką Whistler wystawił (1892) u Goupila swoje „Nocturnes, Marines and Chevalet pieces” - świat się schodził, aby składać mu hołdy. Ci, których obrazy jego nie wzruszały, milczeli, aby nie uchodzić za ludzi tępych. Pogarda, jaką okazywał ludziom, przyczyniła się obecnie do rozdmuchania sławy. Nieszczerość w chwalbach odpowiadała dawniejszej przesadzie w naganach. Urodzony szermierz, nie miał teraz z kim walczyć, nie było olbrzyma, któregoby mógł powalić. Pokój zapanował w jego królestwie, a on w pokoju tym powoli zamierał.

Whistler wybrał się w podróż; przewędrowawszy Bretanię, udał się do Paryża i tutaj na Rue du Bac najął sobie pracownię. W Sześćdziesiątym pierwszym roku życia powrócił do Anglii, aby wystawić swoje litografie; w następnym roku na nowo osiadł w Londynie. W dom jego wkroczyła teraz tragedya. Zmarła mu żona, wdowa po architekcie Godwinie, osamotniając Whistlera, już starca. W roku 1898 założono „Towarzystwo Międzynarodowe" z Whistlerem jako prezesem na czele. Atoli wielka bitwa była już rozegrana. Zaszczyty spływały na niego. W roku 1899 próbował publikacyą The Baronet and the Butterfly (Baronet i motyl) wznowić sukcesy Szlachetnej sztuki robienia sobie nieprzyjaciół, ale było to rzucanie motyla pod miażdżące ciężkie koło. Spór jego z Sir Williamem Edenem był zbyt parafiański, aby mógł szerszą poruszyć publiczność. Czuć było upadek. Stary, żądny walki pies warczał w ciemnościach, majaki widząc w zmierzchu życia. Pracował do końca. W pierwszej połowie r. 1903 zwolna tracił siły - zmarł niemal nagle 17 lipca, mając lat siedemdziesiąt.

Whistler twierdził, że sztuka to wiedza piękna. Byłaby to niezgorsza definicya, gdyby sztuka była wiedzą i pięknem, ale sztuka nie jest ani jednem, ani drugiem. Przypomina to owego mędrka, który raka określił w ten sposób, że jest to szkarłatny gad, który chodzi tyłem. Definicya niezła, gdyby rak był gadem, gdyby był koloru szkarłatnego i gdyby chodził tyłem. Instynkt i geniusz Whistlera pomyłki takiej w malowidłach nie robił.

Sztuka zajmuje się zarówno łzami, bólem, tragedyą, brzydotą, szarzyzną i męczarniami życia, jak i śmiechem, komedyą i pięknem życia. Ani Whistler, ani nikt inny nie umniejszy ogrodu życia.

Ale to wadliwe pojęcie o istocie sztuki przeszkadzało Whistlerowi tworzyć rzeczy olbrzymie. Istnieją daleko większe emocye od wzruszeń, wypływających z piękna; i właśnie wobec zjawisk majestatycznych zanikał subtelny, wytworny talent Whistlera; nie miał zmysłu dla rzeczy wzniosłych i bezmiernych. Posiadał w całej pełni przynajmniej jeden ze zmysłów większych - zmysł tajemniczości. Subtelny instynkt mówił mu, że suggestyjność jest duszą sztuki, nigdy też nie poświęcił całości dla szczegółów życia. Umiał w uczuciowy sposób przedstawiać nieokreślony, jak gdyby wymykający się z rąk charakter mistycznych zmierzchów; mistrzowski, wytworny jego pendzel malował pejzaże z narzucającą się zmysłom naszym potęgą.

Zarzucano niejednokrotnie Ameryce, że umie tylko brytyjską tworzyć sztukę. Jest to raczej pochwałą dla Ameryki, a nie naganą. Fakt, że między nią a Anglią polityczny istnieje przedział, jest sprawą, możnaby się wyrazić, znaczenia parafialnego. Jej ustawodawstwo, język, cała istota jej, to tylko część, i to wspaniała część, geniuszu angielskiego. Jest ona tak samo spadkobierczynią Chaucera i Szekspira, jak Anglia. Whistler, urągający Anglii, nie wahał się lżyć tak samo i Ameryki; wyglądało to, jak gdyby przedmieszczanin pan Jakób wadził się z przedmieszczaninem panem Walentym; ale zarówno pan Jakób, jak i pan Walenty wiedzą w sercu swojem bardzo dobrze o tem, że obaj z jednego pochodzą plemienia i szczycą się tem, że do takiej wspaniałej należą rasy. Kto nie rozumie tożsamości narodów, mówiących językiem angielskim, ten nie rozumie ani przeznaczenia, ani właściwej istoty tych ludów.

Whistler piorunował na swą rasę, starał się jednak o to - i dobrze to uczynił - aby módz żyć w Anglii. Przeszedł po terenie epoki królowej Wiktoryi z wesołym uśmiechem na ustach, przeszedł jako człowiek kłótliwy, nadęty pyszałek, wytworniś, zuchwalec, najdowcipniejszy śród dowcipnych; z wyciągniętą szablą rzucał się w bój dla samego boju, rzucał się z dumą hidalga, śmiało potrącając każdego, ktoby zastąpił mu drogę. Niepohamowany, jak owi wielmoże hiszpańscy z obrazów ulubionego Velazqueza, wrażliwy na punkcie honoru, gotów każdej chwili do przelewu krwi, stawał do pojedynku nastroszony, jak kogut, upuszczał krwi przeciwnikowi i, zapomniawszy o przeciwniku tym, zanim jeszcze zdołał obetrzeć zbroczoną klingę, rozglądał się z szkiełkiem w zaperzonem oku za drugim. Stworzywszy z siebie taką fantastyczną, kapryśną, urągliwą, ale przeważnie szczerą postać, starał się, drażniąc trzodę ludzką i wyśmiewając powagi, pokrywać nią rany, jakie zadała mu ślepa tępota i błazeńska złośliwość współczesnych. A gdy z latami rosła mu gorycz w sercu, gdy potęgowała się nienawiść i wzgarda, przyszedł, dotknięty niesprawiedliwością, do przekonania, że, jeśli ludzie czegoś widzieć nie chcą, to trzeba ich biczem zmusić do tego, i smagał też ludzi knutem szyderstwa i drwin, urągowiska i kaustycznego dowcipu, smagał dopóty, dopóki ociężała masa nie zaczęła się nasamprzód niepokoić, potem, całkowicie przerażona, stawać się tolerancką, zapominać o otrzymanych razach, uznawać go, składać mu hołdy, a wreszcie, podziwiając jego niesłychaną zuchwałość, oświadczywszy lękliwie, że pogarda jego w rzeczy samej nie jest znowu czemś tak strasznem, odkrywać w nim same tylko przymioty wielkie.

Tak więc śmiechem odganiał od siebie wszelakie troski - aktor, grający błazna z szkiełkiem w zagniewanem oku, z długą trzciną w ręku, z szerokim, jedwabiem obszytym kapeluszem na głowie, w długich rękawiczkach, z dyabelskiemi drwinkami na ustach; z wyjątkiem małej liczby wybranych, starał się, jak mógł, ukrywać przed wszystkimi - poważnego artystę, który w nim siedział. Wszystko, co było w nim największego, wkładał w gorliwe dążenia artystyczne. Resztę dnia spędzał na odgrywaniu fantastycznej farsy; w stroju aktorskim, mała, ciągłych zwad szukająca figura wytwornisia, z białem czołem, ciemnymi otoczonem włosami, rzucał się dumnie przed rampę, oświetloną kinkietami, ciskał naokoło drwiną i dowcipem, zawsze gotową mając na wszystko odpowiedź, nie troszcząc się o skutki swego występu - chyba, gdy ktoś takiem samem odpłacił mu szyderstwem - nie dbając o to, czy tego rodzaju rola nie pociągnie za sobą zerwania przyjaźni z tym czy owym. Starał się grać rolę motyla - atoli olbrzymie jego skrzydła pokrywały w sposób zbyt przejrzysty jadowitą postać osy. Nie zawsze jednak oszukiwał sam siebie. Motyla, którym znaczył swe obrazy, malował niejednokrotnie z żądłem, zamiast ogona.

Usiłował lekceważyć sobie opinię świata, a o mało nie łamał sobie serca, próbując zapobiegać temu, iżby go świat nie miał uznać. Wielkiemi obdarzony zdolnościami, poświęcał kosztowne godziny pracy dziennej atakowaniu krytyków, między nimi przyjaciół, za ich tępotę lub nierozmyślne lekceważenie. Do końca życia zużywał ostry dowcip na spontaniczne epigramy, na wyszukiwanie ofiary dla jakiegoś od ręki zrobionego szkicu.

Whistler ukazał się na widowni epoki Wiktoryańskiej, jak niedobitek z jakichś staroświeckich zamieszek, z jakichś dawnych utarczek romantycznych - miał w sobie coś z pomiatającego rozsądkiem Don Kiszota. Należał do pokoleń dyktatorów. Nie znosił żadnej krzywdy. Odpierał ją zwinnie, z ogniem, trzciną bijąc po grzbiecie krzywdziciela, na pojedynek wyzywając ludzi - nieraz jednak, w groteskowej, wyzywającej stojąc postawie, z językiem w gębie, miał nadzieję w Bogu, że ludzie ci się nie zjawią.

Nie troszczył się o nikogo - sam był sobie prawem, czy to na wsi, kiedy w tanecznych podskokach wychodził na wycieczkę lub drapał się po skałach nadbrzeżnych, czy w mieście, godzinami pusząc się przed lustrem krawca lub fryzyera.

Był prawdziwym strategikiem. Nienawidził pospolitości. Jeśli możliwe, unikał utarczek brutalnych, ale wojna musiała być. Posiadał talent wojenny. Jeżeli miał do rozegrania jaką utarczkę osobistą, której się nie lękał, ale która była zbyt drobna, czekał, aż potężny nieprzyjaciel pojawi się na placu - wówczas wpadał na niego, chwytał go niespostrzeżenie za kołnierz i wyrzucał cały ciężar ten przez okno wystawne na Picadilly. A zanim wróg ochłonął po tym pierwszym, niespodziewanym ataku, Whistler był już na ulicy i zgromadzonym tłumom ogłaszał swoje zwycięstwo. Dowcip swój przeciwstawiał sile przeciwnika. Najniebezpieczniejszy z ludzi, w ciągłej będący walce, nienawidził wojny, jako zjawiska bezbożnego, grzesznego. Gardził też łowami, wstręt mając do zabijania.

Wstając wcześnie, razem ze skowronkiem, niestrudzonym był pracownikiem; wszystko, czego się tknął, dowodziło, że jest człowiekiem smaku. Życie prowadził na delikatnej stopie; miernie używał wina, którego dobrym był znawcą. Ubierał się wytwornie; przy sztalugach stał zawsze tak, jak gdyby w tej chwili miał się do najmodniejszego udać salonu. Wieczory spędzał z przyjaciółmi w teatrach - Szekspir i inni autorowie poważni byli przedmiotem wesołych jego żartów - na wesołej, lekkiej muzyce. Poważnej muzyki nie rozumiał. Zajęcia intelektualne nie były dla niego. Mało posiadał książek, jeszcze mniej ich czytał. Kwestyami religijnemi umysłu sobie nie zaprzątał. Po pracy chciał się ucieszyć, zabawić życiem - ludzi poznawał z ich dowcipu i rozmowy z nimi. Zawsze świeży, zawsze wesoły, nigdy smutny, nie dopuścił się nigdy jakichś zwrotów nieprzyzwoitych, nienawidził wszelkiej niechlujności.

Pod względem materyalnym bolesne częstokroć miewał trudności. Kochał swe dzieła, rozstawać się z niemi było krwawą dlań męczarnią. Nie chciał sztychu oddać handlarzowi za gwineję, biednemu jakiemuś wielbicielowi oddawał go za koronę.

Pełen energii, nie spoczywał nigdy w fotelu; w mieszkaniu kosztownych mebli nie posiadał. „Jeżeli wam potrzeba komfortu - zawołał raz, śmiejąc się - to połóżcie się do łóżka!" Wieczorem, wracając po skończonej rozrywce do domu, korzystał z przechadzki tej, aby studyować czar nocy - leniwcy dawno już leżeli w łóżkach.

Whistler pod pewnym względem zły wywarł wpływ na sztukę. Dla niego sztuka była czemś pospolitem, powszedniem. Z rozmysłu pomniejszał jej zakres, ponieważ z rozmysłu patrzał na życie jako na zjawisko małe. Ale patrzał na nie - w tych granicach - wybornie i wybornie je wyrażał. Whistler uważał mylnie rozkosz wykonania za sam cel sztuki; tak, jak wielu mężczyzn - a i kobiet, - mylnie utożsamiał religię z kościołem.

Naokoło Whistlera wyrósł kult sztuki, który jest takim samym przykrym fałszem, jakim był zawsze, gdy szło o tego artystę. Leży przedemną książka, przepełniona całkowicie dawnem bzdurstwem, że sztuka to piękno, pełna tępej paplaniny, twierdzącej, że „Whistler dopomógł do oczyszczenia sztuki z nieprawości tematu" - jak gdyby Whistler nie mógł był większym być twórcą, gdyby tematy jego należały do zakresu potężniejszych! Wbrew wszelkiej gadaninie akademickiej, na temacie oparte jest każde dzieło sztuki; portret jest także tematem. A potem spotykamy się z takim nonsensem, jak ten, że „realista nie może na smutny ten świat przez różowe patrzeć okulary", jak gdyby nie było właśnie idealistów, którzyby nie należeli do najczarniej patrzących pesymistów, podczas kiedy realiści bywają bardzo często optymistami! Przynajmniej Whistlera, człowieka o wytwornych i subtelnych zmysłach, nie można oskarżać o noszenie „różowych okularów"; przez szkła jego przezierała jedna z najbardziej pesymistycznych dusz, jaką kiedykolwiek posiadał człowiek.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new