Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
O TYCH, KTÓRZY MALOWALI PORTRETY Z KOŃCEM WIEKU OSIEMNASTEGO
Gdy się dopełniał wiek osiemnasty, powstała grupa młodszych malarzy-portrecistów, którzy stworzyli szereg dzieł dobrych i subtelnych.
NORTHCOTE
1746?—1831
Biednemu zegarmistrzowi z Plymouth urodził się w roku 1746 syn, James Northcote, którego kiedyś czekała sława artysty. Gdy miał lat szesnaście, malował już portrety. W tym czasie przyjechał do Devonport Reynolds wraz z dr. Johnsonem. Gdy na jakiemś publicznem zebraniu wskazano młodemu artyście Sir Joshuego, Northcote przystąpił do niego tak blizko, jak tylko mógł, i dotknął się z uwielbieniem kraju jego płaszcza. Młodzieniec, zapalony do sztuki, fuszerował w niej na własną rękę, jak mógł i umiał najlepiej, póki, za sprawą dr. Mudge’a, nie uzyskał audyencyi u Reynoldsa w r. 1771. Miał wtedy lat dwadzieścia pięć. Wprawdzie Reynolds mocno kiwał głową nad jego surowemi pracami, przyjął go jednak na ucznia. Prócz tego, młodzieniec pracował sumiennie w Akademii Królewskiej. Po pięciu latach, spędzonych na nauce pod okiem Reynoldsa, wrócił Northcote na czas jakiś do Plymouth. Wkrótce nazbierał za portrety dość pieniędzy, by módz w r. 1777 wyjechać do Rzymu. Gdy wrócił stamtąd w r. 1780, przyjął go serdecznie Reynolds i pochwalił stanowczo jego zamiar „wynajęcia domu i malowania portretów, oraz obrazów na tematy historyczne“. Osiedlił się zatem Northcote na Old Bond Street 2.
W r. 1783 wystawił po raz pierwszy swoje portrety i zwabił sobie tem wielu klientów do pracowni. Jednak, mimo że się wielki świat tłumnie cisnął do jego warstatu, artysta nie umiał wyzyskać sprzyjających okoliczności tak, jak niegdyś mistrz jego, Reynolds; był to bowiem człowiek małego ducha, który się bał wszelkiego ryzyka. Pieniądze napływały w dom Northcote’a, ale stół jego i odzież zostały skromne i ubogie, jak przedtem; oszczędność była jego manią. Jeszcze bardziej oszczędną była siostra artysty, która mu prowadziła dom i zwykła była tak skąpo stół zastawiać, że jeśli się u nich jaki wyjątkowy gość pokazał, to wyszedłszy Bogu dziękował, że nie umarł z głodu. Hazlitt podziwiał świetny dar opowiadania, jakim się odznaczał „mały malarz“, grzeszący jednak zbytkiem sarkazmu i pewnej gorzkiej nieco ironii. Northcote wymalował do Boydellowskiego „Szekspira” Morderstwo dzieci królewskich, rzecz zupełnie marną, i smutną Śmierć Wata Tylera, którą publiczność przyjęła przychylnie, wobec czego uszczypliwy Fuseli pozwolił sobie na dowcip: „Teraz Northcote wróci do domu, dorzuci do ognia osobny, dodatkowy kawałek węgla, i prawie że go ogarnie pokusa, aby odkorkować jedyną butelkę wina, jaką posiada.“
Northcote bywał w Akademii, ale trzymał się roztropnie zdała od wszelkich waśni w tem Towarzystwie; nie czuł wielkiej sympatyi do tej instytucyi, ani do jej sposobów postępowania. Miewał niekiedy pyszny humor. Poznał był gdzieś księcia Walii. Reynolds spytał później kiedyś Northcote’a, co wie o Jego Królewskiej Mości. „Nic — odpowiedział Northcote, — nic zgoła!“ Reynolds odrzekł: „Jakto nic, kiedy książę mówi, że zna pana bardzo dobrze?“ — „Puah! on się tylko tak chwali!“ Reynolds się uśmiechnął i mruknął pod nosem: „No, no! to dobrze powiedziane — i dosyć dowcipnie przytem.“ Do najbardziej znanych portretów jego należy Edward Pellew, wicehrabia Exmouth.
W r. 1791 wyprowadził się Northcote do większego, jakkolwiek zawsze jeszcze małego domu przy Argyll Street Nr. 39. Miał wtedy lat czterdzieści cztery, cieszył się powodzeniem i ogólnem uznaniem. Koledzy artysty szanowali jego sarkastyczny i niepowściągliwy język i jego błyskawiczne repliki, ale nie lubili go zbytnio. Przez swoją sympatyę dla stronnictwa Whigów pozyskał sobie księcia Walii i naczelników tej partyi. Ale nie poszedł śladami Sir Joshuego, bo mu na przeszkodzie stanęli ludzie, których pendzel pochlebiać umiał gładziej i z mniejszymi skrupułami. Northcote posiadał jedną bardzo ładną zaletę: nie był zupełnie snobem. Pewnego razu był w jego pracowni książę Clarence, późniejszy Wilhelm IV, w towarzystwie kilku lordów i dam. W czasie rozmowy książę wziął żartem w dwa palce kołnierz wyszarzałego, starego kaftana, w którym artysta zwykł był pracować, i dotknąwszy się siwych włosów malarza, rzekł: „Uważam, że pan nie traci zbyt wiele czasu na tualetę.“ Northcote odpalił mu w tej chwili: „Sir, nigdy nikomu nie pozwalam na tego rodzaju osobistą poufałość względem mojej osoby; pan jest pierwszym, który sobie na coś podobnego pozwala. Proszę, niech Jego Królewska Wysokość raczy pamiętać, że jestem u siebie w domu.“ Poczem najspokojniej malował w dalszym ciągu. Po długiej chwili milczenia otworzył książę drzwi i wyszedł. Ale, że nie było jeszcze karety królewskiej pod domem, a deszcz wielki padał, wrócił więc do pokoju, aby pożyczyć parasola. Nazajutrz w południe siedział Northcote sam w pracowni, gdy wtem ktoś bardzo delikatnie zapukał do drzwi, a po chwili wszedł książę do pokoju i powiedział: „Panie Northcote, przyszedłem odnieść parasol pańskiej siostry; przyniosłem go sam dlatego, żeby módz powiedzieć panu, że rzeczywiście przez nieuwagę pozwoliłem sobie wczoraj wobec pana na zbyt wielką poufałość, która pana słusznie uraziła. Jest mi naprawdę bardzo nieprzyjemnie i jestem z siebie niezadowolony. Spodziewam się, że mi pan przebaczy i więcej o tem pamiętać nie będzie.“ Northcote nieraz opowiadał o tem zdarzeniu i mawiał, że odtąd byłby w ogień skoczył za księcia, tak go ten objaw grzeczności królewskiej wziął i przywiązał. A książę mawiał o malarzu po marynarsku: „To ci psiakrew ambitna sztuka! nie da sobie w kaszę napluć.“ Wątły, mały Northcote starzał się, sechł i zamierał powoli, aż zasnął na wieki w r. 1831. Pochowano go w kościele Marylebone.
BEECHEY
1753—1839
Sir William Beechey, członek A. K., był typowym reprezentantem grupy malarzy, pracujących po śmierci Reynoldsa, a odznaczających się wielką subtelnością kolorytu i opracowania. Urodził się w Burford 12 grudnia 1753 i kształcił się zrazu na prawnika, ale porzucił te studya i zapisał się na ucznia do szkoły akademickiej w r. 1772; mówią, że pracował tam pod kierunkiem Zoffanyego i Reynoldsa. Prędko zaczął się odznaczać jako portrecista. Po raz pierwszy wystawił swoje portrety w 1775 i zdobył sobie nimi całe miasto. Dzięki portretowi Królowej Charlotty, uzyskał urząd nadwornego portrecisty królowej. Za grupę, przedstawiającą Jerzego III z księciem Walii i księciem Yorku, z Hampton Court, otrzymał szlachectwo. Później wszedł w modę Lawrence i przyćmił sławę Beecheya. W Narodowej Galeryi Portretów znajduje się jego Pani Siddons, w Dulwich John Kemble, Pybus i Sir Franciszek Bourgeois. W r. 1793 został nadzwyczajnym członkiem A. K., zwyczajnym w r. 1798; w tym samym roku otrzymał szlachectwo. Był dwa razy żonaty. Syn jego, Jerzy Beechey, był także portrecistą. Sztuka jego jest wcale subtelna, jakkolwiek nie oryginalna; jest w niej jednak pewna prostota, przypominająca Opiego, i pewne zapowiedzi przyszłych wartości artystycznych. Umarł w Hampstead 28 stycznia 1839.
STUART
1755—1828
Gilbert Stuart, zwany „amerykańskim Stuartem”, był pochodzenia szkockiego, a urodził się w Narragansett, koło Newport, w koloniach amerykańskich, 3 grudnia 1755 r. Mając lat dwadzieścia, przyjechał do Szkocyi około r. 1775, chcąc odbyć studya uniwersyteckie w Glazgowie. Niebawem jednak porzucił uniwersytet, a zabrał się do malowania portretów. Wyjechał później do Londynu, a potem do Paryża. Obsyłał wystawy Akademii od r. 1777 do 1785. Pozowali mu: Ludwik XVI, Jerzy III i Książę Walii; prócz nich John Kemble, Alderman, Boy dell, Reynolds, West i inne znakomitości. Po powrocie do Ameryki, teraz już Stanów Zjednoczonych, osiedlił się zrazu w Nowym Yorku, potem był w Filadelfii, w Washingtonie, a koło r. 1806 przeniósł się na stałe do Bostonu. Między innymi dobrymi portretami znajdują się w Narodowej Galeryi Portretów jego West i Jerzy Washington. Sławny jest jako malarz pierwszych sześciu prezydentów Stanów Zjednoczonych: Washingtona, Johna Adamsa, Jeffersona, Madisona, Monroego, Johna Quincy Adamsa. Po świetnej karyerze artystycznej umarł w Bostonie 27 lipca 1828. Osierocił żonę i córkę.