Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane
Odrodzenie w Wenecyi
TOM 2: PRZEDMOWA
TOM 2: WENECYA
TOM 2: ROZDZIAŁ I
TOM 2: ROZDZIAŁ II
TOM 2: ROZDZIAŁ III
TOM 2: ROZDZIAŁ IV
TOM 2: ROZDZIAŁ V
TOM 2: ROZDZIAŁ VI
TOM 2: ROZDZIAŁ VII
TOM 2: ROZDZIAŁ VIII
TOM 2: ROZDZIAŁ IX
TOM 2: ROZDZIAŁ X
TOM 2: ROZDZIAŁ XI
TOM 2: ROZDZIAŁ XII
TOM 2: ROZDZIAŁ XIII
TOM 2: ROZDZIAŁ XIV
TOM 2: ROZDZIAŁ XV
TOM 2: ROZDZIAŁ XVI
TOM 2: ROZDZIAŁ XVII
TOM 2: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 2: ROZDZIAŁ XIX
TOM 2: ROZDZIAŁ XX
TOM 2: ROZDZIAŁ XXI
TOM 2: ILUSTRACJE
Malarstwo hiszpańskie
TOM 3: PRZEDMOWA
TOM 3: ROZDZIAŁ I
TOM 3: ROZDZIAŁ II
TOM 3: ROZDZIAŁ III
TOM 3: ROZDZIAŁ IV
TOM 3: ROZDZIAŁ V
TOM 3: ROZDZIAŁ VI
TOM 3: ROZDZIAŁ VII
TOM 3: ROZDZIAŁ VIII
TOM 3: ROZDZIAŁ IX
TOM 3: ROZDZIAŁ X
TOM 3: ROZDZIAŁ XI
TOM 3: ROZDZIAŁ XII
TOM 3: ROZDZIAŁ XIII
TOM 3: ROZDZIAŁ XIV
TOM 3: ROZDZIAŁ XV
TOM 3: ROZDZIAŁ XVI
TOM 3: ROZDZIAŁ XVII
TOM 3: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 3: ROZDZIAŁ XIX
TOM 3: ROZDZIAŁ XX
TOM 3: ROZDZIAŁ XXI
TOM 3: ROZDZIAŁ XXII
TOM 3: ROZDZIAŁ XXIII
TOM 3: ILUSTRACJE
Malarstwo flamandzkie i niemieckie
TOM 4: PRZEDMOWA
TOM 4: WSTĘP
TOM 4: ROZDZIAŁ I
TOM 4: ROZDZIAŁ II
TOM 4: ROZDZIAŁ III
TOM 4: ROZDZIAŁ IV
TOM 4: ROZDZIAŁ V
TOM 4: ROZDZIAŁ VI
TOM 4: ROZDZIAŁ VII
TOM 4: ROZDZIAŁ VIII
TOM 4: ROZDZIAŁ IX
TOM 4: ROZDZIAŁ X
TOM 4: ROZDZIAŁ XI
TOM 4: ROZDZIAŁ XII
TOM 4: ROZDZIAŁ XIII
TOM 4: ROZDZIAŁ XIV
TOM 4: ROZDZIAŁ XV
TOM 4: ROZDZIAŁ XVI
TOM 4: ROZDZIAŁ XVII
TOM 4: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 4: ROZDZIAŁ XIX
TOM 4: ROZDZIAŁ XX
TOM 4: ILUSTRACJE
Malarstwo holenderskie
TOM 5: PRZEDMOWA
TOM 5: ROZDZIAŁ I
TOM 5: ROZDZIAŁ II
TOM 5: ROZDZIAŁ III
TOM 5: ROZDZIAŁ IV
TOM 5: ROZDZIAŁ V
TOM 5: ROZDZIAŁ VI
TOM 5: ROZDZIAŁ VII
TOM 5: ROZDZIAŁ VIII
TOM 5: ROZDZIAŁ IX
TOM 5: ROZDZIAŁ X
TOM 5: ROZDZIAŁ XI
TOM 5: ROZDZIAŁ XII
TOM 5: ROZDZIAŁ XIII
TOM 5: ROZDZIAŁ XIV
TOM 5: ROZDZIAŁ XV
TOM 5: ROZDZIAŁ XVI
TOM 5: ROZDZIAŁ XVII
TOM 5: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 5: ROZDZIAŁ XIX
TOM 5: ROZDZIAŁ XX
TOM 5: ROZDZIAŁ XXI
TOM 5: ROZDZIAŁ XXII
TOM 5: ROZDZIAŁ XXIII
TOM 5: ROZDZIAŁ XXIV
TOM 5: ROZDZIAŁ XXV
TOM 5: ILUSTRACJE
Malarstwo francuskie
TOM 6: PRZEDMOWA
TOM 6: ROZDZIAŁ I
TOM 6: ROZDZIAŁ II
TOM 6: ROZDZIAŁ III
TOM 6: ROZDZIAŁ IV
TOM 6: ROZDZIAŁ V
TOM 6: ROZDZIAŁ VI
TOM 6: ROZDZIAŁ VII
TOM 6: ROZDZIAŁ VIII
TOM 6: ROZDZIAŁ IX
TOM 6: ROZDZIAŁ X
TOM 6: ROZDZIAŁ XI
TOM 6: ROZDZIAŁ XII
TOM 6: ROZDZIAŁ XIII
TOM 6: ROZDZIAŁ XIV
TOM 6: ROZDZIAŁ XV
TOM 6: ROZDZIAŁ XVI
TOM 6: ROZDZIAŁ XVII
TOM 6: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 6: ROZDZIAŁ XIX
TOM 6: ROZDZIAŁ XX
TOM 6: ROZDZIAŁ XXI
TOM 6: ROZDZIAŁ XXII
TOM 6: ROZDZIAŁ XXIII
TOM 6: ROZDZIAŁ XXIV
TOM 6: ROZDZIAŁ XXV
TOM 6: ROZDZIAŁ XXVI
TOM 6: ROZDZIAŁ XXVII
TOM 6: ILUSTRACJE
Malarstwo angielskie
TOM 7: PRZEDMOWA
TOM 7: ROZDZIAŁ I
TOM 7: ROZDZIAŁ II
TOM 7: ROZDZIAŁ III
TOM 7: ROZDZIAŁ IV
TOM 7: ROZDZIAŁ V
TOM 7: ROZDZIAŁ VI
TOM 7: ROZDZIAŁ VII
TOM 7: ROZDZIAŁ VIII
TOM 7: ROZDZIAŁ IX
TOM 7: ROZDZIAŁ X
TOM 7: ROZDZIAŁ XI
TOM 7: ROZDZIAŁ XII
TOM 7: ROZDZIAŁ XIII
TOM 7: ROZDZIAŁ XIV
TOM 7: ROZDZIAŁ XV
TOM 7: ROZDZIAŁ XVI
TOM 7: ROZDZIAŁ XVII
TOM 7: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 7: ROZDZIAŁ XIX
TOM 7: ROZDZIAŁ XX
TOM 7: ROZDZIAŁ XXI
TOM 7: ROZDZIAŁ XXII
TOM 7: ROZDZIAŁ XXIII
TOM 7: ROZDZIAŁ XXIV
TOM 7: ROZDZIAŁ XXV
TOM 7: ROZDZIAŁ XXVI
TOM 7: ROZDZIAŁ XXVII
TOM 7: ROZDZIAŁ XXVIII
TOM 7 ROZDZIAŁ XXIX
TOM 7: ROZDZIAŁ XXX
TOM 7: ROZDZIAŁ XXXI
TOM 7: ILUSTRACJE
Malarstwo XIX wieku
TOM 8: PRZEDMOWA
TOM 8: ROZDZIAŁ I
TOM 8: ROZDZIAŁ II
TOM 8: ROZDZIAŁ III
TOM 8: ROZDZIAŁ IV
TOM 8: ROZDZIAŁ V
TOM 8: ROZDZIAŁ VI
TOM 8: ROZDZIAŁ VII
TOM 8: ROZDZIAŁ VIII
TOM 8: ROZDZIAŁ IX
TOM 8: ROZDZIAŁ X
TOM 8: ROZDZIAŁ XI
TOM 8: ROZDZIAŁ XII
TOM 8: ROZDZIAŁ XIII
TOM 8: ROZDZIAŁ XIV
TOM 8: ROZDZIAŁ XV
TOM 8: ROZDZIAŁ XVI
TOM 8: ROZDZIAŁ XVII
TOM 8: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 8: ROZDZIAŁ XIX
TOM 8: ILUSTRACJE
TOM 9: ROZDZIAŁ I
TOM 9: ROZDZIAŁ II
TOM 9: ROZDZIAŁ III
TOM 9: ROZDZIAŁ IV
TOM 9: ROZDZIAŁ V
TOM 9: ROZDZIAŁ VI
TOM 9: ROZDZIAŁ VII
TOM 9: ROZDZIAŁ VIII
TOM 9: ROZDZIAŁ IX
TOM 9: ROZDZIAŁ X
TOM 9: ROZDZIAŁ XI
TOM 9: ROZDZIAŁ XII
TOM 9: ROZDZIAŁ XIII
TOM 9: ROZDZIAŁ XIV
TOM 9: ROZDZIAŁ XV
TOM 9: ILUSTRACJE

TOM 7: ROZDZIAŁ XXII


W KTÓRYM DWAJ KOLONIŚCI AMERYKAŃSCY MALUJĄ ŚWIETNE OBRAZY HISTORYCZNE, PODCZAS, GDY IRLANDCZYK POPADA W STYL MICHAŁA ANIOŁA

MALARZE OBRAZÓW HISTORYCZNYCH 

BENJAMIN WEST
1738—1820
W r. 1699 wyemigrowała z Long Crandon w Buckinghamshire do Springfieldu w Pennsylwanii pewna rodzina kwakrów, nazwiskiem West. Potomkiem jej był Benjamin West, urodzony w r. 1738, już w domu kolonisty w Ameryce. Chłopak ten miał wyróść na sławnego artystę, a co ciekawsza, założyć Akademię Królewską w Anglii. Będąc w szkołach, poświęcał wszystek wolny czas na rysunki. Do Springfieldu zachodzili niekiedy Indyanie i ciekawie patrzyli na to, jak chłopak rysuje ptaki i kwiaty. Wyuczyli go, jak się robi farbę czerwoną i żółtą, a matka uzupełniła tę skalę barw, dodając mu jeszcze indygo. Gdy chłopak podrósł, zainteresowali się nim sąsiedzi i pokazali mu, jak się robi pendzle; wielbłądów nie było na miejscu, były zato koty domowe; z ich sierści robił sobie pendzle podrastający artysta. Potem przyjechał w odwiedziny jakiś kuzyn, kwakier, pan Pennington, i przysłał chłopcu z Filadelfii pudełko farb olejnych wraz z pendzlami, a prócz tego kilka sztychów. Chłopak był uradowany nad wszelki wyraz; były to pierwsze obrazki, jakie kiedykolwiek widział. W tej chwili obudził się w nim popęd twórczy. Poczciwy Pennington wziął go do Filadelfii i pokazał mu tutaj prawdziwe malowidła. Młodzieniec zaczął się rozczytywać w traktatach estetycznych Fresnoya i Richardsona. Dojrzał prędko; zaczął robić portrety już w Filadelfii; później pojechał do Nowego Yorku i tu uprawiał dalej tę gałąź malarstwa.

W dwudziestym drugim roku życia puścił się do Italii, na okręcie, który wiózł zboże do Europy; stanął w Rzymie w lipcu 1760. Gdy się pan Robinson, późniejszy Lord Grantham, dowiedział, że w jednym z hotelów stoi młody Amerykanin, i to również kwakier, który przyjechał do Rzymu uczyć się malarstwa, wyszukał go, wprowadził młodego człowieka w koła arystokracyi miejscowej i zapoznał go z Mengsem, który stał wówczas u szczytu sławy. W r. 1763 był West w Londynie, nie przyjął 700 f. s. rocznej płacy od Lorda Rockinghama, który chciał u niego zamówić malowidła historyczne dla swego pałacu w Yorkshire, wyjechał natomiast do Ameryki, przywiózł sobie stamtąd do Anglii narzeczoną i wziął ślub w r. 1765 w St. Martins in the Fields. Zajął się nim teraz serdecznie arcybiskup Drummond i wprowadził go na dwór królewski. Dla arcybiskupa wymalował West Agrypinę z popiołami Germanika. Obraz ten miała sposobność oglądać para królewska, poczem król zamówił u artysty kompozycyę p. t. Wyjazd Regulusa z Rzymu. W czasie, gdy West pracował nad tym obrazem, proszono go raz po raz na przyjęcia wieczorne do pałacu Buckingham. Nawiązał się teraz między nim i królem stosunek bardzo blizki i coraz bardziej poufały; obaj przyjaciele rozprawiali często o tem, jakby to można najlepiej przyczynić się do podniesienia sztuk pięknych w kraju. Król był wówczas protektorem Korporacyi Artystów, od której się był usunął West i Reynolds, a wraz z nimi kilku innych pierwszorzędnych artystów, skutkiem jakiegoś sporu z młodymi członkami Towarzystwa. Zdarzyło się, że gdy West pokazywał królowi Wyjazd Regulusa, monarcha zapytał go o przyczynę nieporozumień i kwasów w Towarzystwie. West przedstawił dokładnie stan rzeczy. Król oświadczył, że gotów poprzeć wszelkie nowe towarzystwo, któreby się mogło przyczynić do poprawy istniejących stosunków. West porozumiał się w tej chwili z Chambersem, Cotesem i Moserem; cała ta grupa stworzyła razem komitet z czterech, który dał początek Akademii. Król odnosił się do tego przedsięwzięcia bardzo przychylnie, aprobował ich projekty, a nawet sformułował własnoręcznie kilka paragrafów statutu. Na razie sprawa miała być okryta tajemnicą. Prezes Korporacyi Artystów, Kirby, miał, dzięki swemu stanowisku, o każdym czasie wolny wstęp do króla. Pewnego razu zgłosił się Kirby na posłuchanie właśnie w tej chwili, gdy West pokazywał parze królewskiej swój świeżo wykończony obraz p. t. Wyjazd Regulusa. Kirby nie odznaczał się nigdy wielkim taktem, jakoż i wtedy znalazł się dość arogancko w obecności króla, który był protektorem Korporacyi; oświadczył, że obraz ten powinienby pójść na „jego wystawę”. Król, oburzony tem lekceważeniem swojej osoby, odparł w tej chwili: „Nie, on pójdzie na moją wystawę — w Akademii Królewskiej.” Kirby zgłupiał i, zmieszany, opuścił pałac królewski, a mówią, że cios ten przyspieszył jego śmierć. Na drugi dzień zebrali się na naradę artyści, którzy się byli oddzielili od Korporacyi, ażeby zamianować funkcyonaryuszów przyszłej Akademii. Penny i Moser niepokoili się bardzo, że na posiedzenie gotów nie przyjść Reynolds, którego pragnęli wybrać na prezesa. West pobiegł na miasto, wyszukał Reynoldsa i zaciągnął go na zebranie, które już było rozpoczęte i na którem rzeczywiście Reynolds został obrany prezesem. Sir Joshua, zapytawszy wprzód o radę przyjaciela swego, Johnsona, przyjął zaszczytny wybór; 10 grudnia 1768 król uroczyście otworzył Akademię Królewską.

Zatem instytucya ta powstała w zupełnie szczególny sposób, i to dzięki szczególniejszej osobistości: — ojcem jej był kwakier z kolonii amerykańskich. W tym mniej więcej czasie namalował West swą sławną Śmierć Wolfe’a. Sztukę jego cechuje pewna dostojność, jakkolwiek namiętności w niej szukać nie trzeba. Zostanie więc na zawsze zasługą Hogartha zwrócenie oczu artystów angielskich na życie współczesne; natomiast Brytyjczykom, urodzonym w koloniach, zawdzięcza Anglia płótna, uwieczniające historycznie doniosłe zdarzenia tego wielkiego wieku.

Pierwszymi artystami, którzy się w dziedzinie malarstwa historycznego wyzbyli wszelkich obcych, tandetnych naleciałości, byli Benjamin West i Singleton Copley. Obaj odrzucili precz uroczyste zakazy Reynoldsa, wedle których strój nowoczesny miał być nie na miejscu w obrazie historycznym. Reynolds uroczyście polecał stroić bohaterów obrazu historycznego fałdami szat klasycznych; West obalił tę zasadę i zerwał z tym głupim zwyczajem. Reynolds doradzał usilnie nawet samemu Westowi, żeby Śmierć Wolfe’a przedstawił w kostyumach klasycznych „ze względu na smak publiczności“; West zobowiązał się z góry wycofać obraz z wystawy, jeśli się po skończeniu nie będzie Reynoldsowi podobał. Gdy malowidło było gotowe, przyszedł Sir Joshua, usiadł przed płótnem, dumał nad niem przez pół godziny, potem wstał i oświadczył: „Pan West odniósł zwycięstwo. Pojął swój temat tak, jak go pojmować należy. Odwołuję wszystkie zarzuty, jakie podniosłem przeciwko wprowadzaniu do obrazu historycznego jakichkolwiek innych momentów ponad rzeczy koniecznie potrzebne i odpowiadające wzniosłości tematu. Jestem przekonany, że obraz ten będzie nie tylko należał do najpopularniejszych malowideł w świecie, ale wywoła wprost rewolucyę w dziedzinie sztuki.“

Reynolds umarł w r. 1792, a na jego miejsce, jakby dla zadośćuczynienia sprawiedliwości, został prezesem Akademii Królewskiej człowiek, który był jej duchowym ojcem. W jego uroczystym portrecie Królowej Karoliny (Charlotte) z rodziną na drugim planie widać królewską prostotę i godność tej pani. Często nazywają Westa „Sir Benjamin West“; naprawdę nie został nigdy podniesiony do stanu rycerskiego, jakkolwiek starał się o tytuł baroneta. 

COPLEY
1737—1815
Jan (John) Singleton Copley, członek A. K., urodził się w Bostonie w r. 1737. Ojciec jego, Irlandczyk, a raczej Anglik, zamieszkały długi czas w Irlandyi, wyjechał później z żoną, Irlandką, do kolonii amerykańskich. Niedługo potem urodził się im syn. Jan Copley objawiał skłonności malarskie już w siódmym czy ósmym roku życia; instynktem artystycznym wiedziony, całemi godzinami rysował żołnierzy po białych ścianach izby ojcowskiej. Natura była jedynym nauczycielem chłopaka, którego anonimowe płótno p. t. Chłopiec z oswojoną wiewiórką, przysłane z Bostonu do Anglii, wystawiono w r. 1760 w Akademii Królewskiej; był to portret jego brata przyrodniego, Henryka Pelhama. W r. 1767 Copley, mając lat trzydzieści, zarabiał w swem rodzinnem mieście 300 f. s. na rok. A jednak nie zadowalało go portretowanie. Zaczął marzyć o wyjeździe do Londynu, gdzie się jego kolega i rodak, Benjamin West, cieszył wielkiemi łaskami na dworze. Copley zwierzył się przed nim ze swych marzeń w liście, a West odpowiedział mu przychylnie, ofiarując mu mieszkanie w swoim domu, a nawet wybór do Towarzystwa Sztuk Pięknych, które się miało właśnie przekształcić w Akademię Królewską. A jednak dopiero w siedem lat później, t. j. w r. 1774, odważył się Copley puścić w daleką podróż do Europy. W sierpniu przyjechał do Włoch, a z końcem roku 1775 stanął w Londynie i zamieszkał pod Nr. 25 przy ul. Jerzego w Hanover Square. Benjamin West zajął się nim serdecznie. Copley odznaczył się teraz wielkiemi kompozycyami, jak np. Śmierć Chathama. Były to rzeczy malowane z wielkim talentem i wspaniale skomponowane, jakkolwiek brakło w nich nerwu i namiętności, podobnie, jak w pracach Westa. Jego Śmierć majora Peirsona, do której pozowała żona jego i synek, późniejszy Lord Lyndhurst, oraz Trzy najmłodsze księżniczki, z pałacu Buckingham, należą do jego najbardziej znanych prac. West wprowadził Copleya do grona członków Akademii; wybrano go członkiem nadzwyczajnym w r. 1777, a zwyczajnym w r. 1783. Sławna Śmierć Chathama była powodem długiego szeregu przykrości, które głęboko zraniły wrażliwą, subtelną i nawskroś szlachetną duszę Copleya. Jako Amerykanin, odczuł boleśnie śmierć wielkiego męża stanu i szczerego przyjaciela zrewoltowanych kolonii. Wielu członków Akademii naraził sobie tem, że naznaczył wysoką cenę za obraz, bo aż 1500 gwinei. Postanowił wystawić pracę na widok publiczny; uczynił to więc, rzecz naturalna, w pełnym sezonie. A chociaż równocześnie była otwarta wystawa Akademii, nie przypuszczał nawet, żeby się członkowie tak poważnego ciała mieli obrazić o to, że on w tym samym czasie, co i oni, wystawia swoje dzieło. A jednak otrzymał od Sir Williama Chambersa impertynencki list, w którym były alluzye do „wystaw osobliwości“, ironiczne wzmianki o „handlu sztychami“ i cały szereg kpin i złośliwości. Copley odpowiedział na ten list pogardliwem milczeniem. Kazał swój obraz sztychować u Bartolozzłego, za co zapłacił 2000 f. s.; sztychy rozeszły się ogromnie szybko. Jerzy Washington twierdził, że dzieło to miało nie tylko „wysoką wartość wewnętrzną”, ale zwykł był mawiać: „Tem cenniejszą staje się ta rzecz w moich oczach, gdy pomyślę, że to właśnie Amerykanin jest jej twórcą.”

FUSELI
1738—1825
Henryk Fuseli, Szwajcar, syn artysty, Jana Gasparda Fuessli, malował kompozycye fantastyczne, przeważnie w Londynie. Styl jego, sposób ujęcia i sposób patrzenia wywarły na sztukę angielską w latach najbliższych wpływ doniosły, jakkolwiek niezbyt korzystny. Jeszcze za czasów studenckich był rozmiłowany w klasykach i zatapiał się w studya nad reprodukcyami dzieł Michała Anioła i Rafaela; kradł świece z kuchni, by módz kopiować po nocy sztychy ze zbiorów ojcowskich. Później uczęszczał do kolegium w Zurichu. Zaprzyjaźnił się tam z Lavaterem i zaczął się jeszcze głębiej zatapiać w literaturze, nie zaniedbując obok tego i sztuki; rozkochał się namiętnie w Szekspirze i Miltonie i przetłómaczył „Makbeta" na język niemiecki. Wyjechał z Lavaterem do Wiednia, potem do Berlina, gdzie ambasador angielski, Sir Robert Smith, poradził mu wyjechać do Anglii. Wybrał się więc do Londynu. Przy pożegnaniu darował mu Lavater na pamiątkę kartkę papieru z prośbą, żeby ją sobie powiesił nad łóżkiem; na kartce był napis: „Rób tylko dziesiątą część tego, co zrobić możesz, a będziesz sławny i bogaty. Fuseli stanął w Londynie w r. 1763, mając lat dwadzieścia pięć, a nie mając tu zgoła żadnych stosunków ani znajomości. Na szczęście, posiadał przekazy pieniężne do bankiera Couttsa i listy polecające do księgarzy, które mu na razie zastąpiły przyjaciół.

Wkrótce zaczął bywać w pracowni Reynoldsa, którego musiały zainteresować rysunki młodego Szwajcara, Reynolds bowiem radził mu gorąco, żeby się poświęcił sztuce. Fuseli więc porzucił literaturę, a oddał się z zapałem malarstwu. W dziesięć lat potem, w r. 1770, puścił się do Rzymu, gdzie, leżąc do góry brzuchem, wpatrywał się godzinami całemi w arcydzieła Michała Anioła w kaplicy sykstyńskiej. Małpował też strój Michała Anioła i starał się go naśladować pod każdym względem, studyując go w ciągu dziewięciu lat z czcią zupełnie bałwochwalczą. W r. 1779 wrócił do Anglii i zjawił się w Londynie jako malarz kompozycyi poetycznych. Jego Strach nocny z roku 1782 zdobył sobie uznanie w całem mieście; Rafael Smith zrobił podług niego mezzotintę. Fuseli był autorem pomysłu „Galeryi Szekspirowskiej”, którą uchwalono wydawać u Boydella. Typowym przykładem sztuki tego artysty jest ekscentryczna Tytania i tkacz Spodek. Fuseli zaczął być sławnym. W roku 1788 wybrano go nadzwyczajnym członkiem Akademii Królewskiej, a w dwa lata później został jej członkiem zwyczajnym; co ważniejsza, doszedł do zaszczytów, mimo, że nie posługiwał się nigdy intrygą, ani sztuczkami dyplomatycznemi. W r. 1788, mając lat czterdzieści, ożenił się ze swoją modelką, Zofią Rawlins, która była mu wierną i dobrą żoną; żyła też z nim szczęśliwie, nie mówiąc o tem, że się jej komiczny małżonek kochał platonicznie w Maryi Wollstonecraft.

W latach od r. 1790 do 1800 Fuseli namalował czterdzieści siedem obrazów dla Galeryi Miltona. W tym okresie wyrwał mu się ów sławny okrzyk: „Przeklęta natura! zawsze mnie musi zbić z tropu.” Rysował szkice do Biblii, która wychodziła w zeszytach po sześć pensów; wraz z Westallem illustrował Nowy Testament, a sam tak się wyrażał o tem arcydziele: „Jest tam tylko jedna dobra illustracya i, jeśli się nie mylę, to właśnie moja, ale bardzo być może, że jest to robota Westalla; w każdym razie nic nadzwyczajnego.” Opowiadają o nim szereg anegdot z czasów, gdy był kustoszem Akademii Królewskiej. Kochali go bardzo studenci, mimo, że miał język ostry i bez hamulca. Pewnego razu usłyszał jakiś hałas w pracowni, zapytał więc portyera, coby to było, a gdy mu ten odpowiedział, że „to tylko te A gałgany studenci, proszę pana“, Fuseli zburczał go z miejsca: „Proszę nie zapominać, że z tych gałganów mogą wyrosnąć kiedyś członkowie Akademii wpadł potem do sali w sam środek hałasującej młodzieży i zaczął krzyczeć: „Jesteście stadem dzikich bestyi, a ja muszę być tym śmierdzącym dozorcą waszej jaskini.“ Gardził wszystkiem, co brzydkie, i czuł się wyższym ponad życie rzeczywiste; dzikie i ekscentryczne pomysły brał za objawy wyobraźni. Nie widział granicy między malarstwem i literaturą.

BARRY
1741—1806
Na wystawie obrazów, urządzonej staraniem Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych w Dublinie r. 1760, zwracał powszechną uwagę obraz p. t. Św. Patryk nawraca króla Cashelu. Gdy się pytano o nazwisko autora, wysunął się naprzód skromny dziewiętnastoletni młodzieniec, pochodzący z Cork, licho ubrany, ubogi i nieznany. Nikt mu nie chciał wierzyć. Przystojny młody człowiek w wyszarzanem ubraniu zalał się łzami i wyszedł z sali. Ale niedaleko stał Edmund Burkę, człowiek wielki i szlachetny. Był świadkiem całego zajścia; wyszukał więc w tej chwili młodego człowieka, obsypał go pochwałami, zajął się nim, postanowił zrobić z niego mistrza i postawił mu przed oczyma wzniosłe i czyste cele twórczości artystycznej. Obaj mieli wielki talent i dużo zaznali przygód podczas pielgrzymki, zwanej życiem. Podczas ich pierwszej rozmowy powołał się Barry w dyskusyi na studyum o Wzniosłości i Pięknie, nie wymieniając autora, a Burkę odpowiedział, że taka mała i nic nie znacząca powaga nie jest żadnym argumentem. Barry oburzył się na takie lekceważenie dzieła, które sobie własną ręką był przepisał słowo za słowem, nie mając dość pieniędzy na to, aby je sobie kupić. Burkę uśmiechnął się na to i przyznał się, że jest autorem tej rozprawy. Barry zakrzyknął: „Dla Boga! to pan?“ i rzucił mu się na szyję. Niestety, Barry rozpił się w Dublinie, zamiast iść za przykładem swego wielkiego przyjaciela. Wkońcu jednak doszedł do przekonania, że trzeba przestać pić, i wziął się poważnie do pracy. 

W dwudziestym trzecim roku życia pojechał do Londynu, do Reynoldsa, i przejął się wzniosłymi ideałami oraz wielką manierą, którą Reynolds konsekwentnie głosił, a jeszcze konsekwentniej sam jej unikał. Za namową Reynoldsa, a za pieniądze Burkego, pojechał Barry do Rzymu i pracował tam sumiennie przez pięć lat. Ale, że był to człowiek hardy i rezolutny, pokłócił się niedługo z handlarzami obrazów i dyktatorami dobrego smaku. Burkę ostrzegał go, że tego rodzaju ciągłe konflikty muszą mu zaszkodzić zarówno w Anglii, jak i w Rzymie. Barry wrócił do Anglii w r. 1773, w trzydziestym drugim roku życia. Wystawił wtedy po raz pierwszy obraz swój na widok publiczny, a była to: Wenus, wynurzająca się z morza. Już na rok przedtem (1772) wybrano go członkiem nadzwyczajnym A. K.; teraz został jej członkiem zwyczajnym. Mimo to dzieła jego ostatnie przyjęto bardzo chłodno, podobnie, jak i inne kompozycye w stylu klasycznym. Barry zaczął teraz pracować nad Śmiercią Wolfe'a. Robił ten obraz w tajemnicy; chciał w nim w czyn wprowadzić dogmat Reynoldsa, wedle którego strój nowoczesny, jako motyw pospolity, był nie na miejscu w obrazie historycznym w wielkim stylu. Gdy obraz ten wystawiono na widok publiczny, świat londyński był zdumiony tą walką ludzi nagich; każdy wiedział przecież doskonale, jak byli naprawdę ubrani żołnierze w owej pamiętnej bitwie. Bracia artysty po pendzlu potępili obraz jednogłośnie, co tak boleśnie dotknęło Barryego, że zaprzestał odtąd obsyłać wystawy Akademii. 

Nieokrzesany, szorstki, przykry i zgryźliwy, a lubiący się mścić, Barry pokłócił się prędko nawet z najbliższymi przyjaciółmi. Zaczął nienawidzieć Reynoldsa, którego przedtem czcił, jak bóstwo. Reynolds odpłacał mu tę nienawiść z procentem. Barry zaczął się zrażać nawet do Burkego. Nie znosił portretowania, a pieniędzy nie miał. Przyjaciele więc uplanowali po cichu, że Dr. Brocklesby ma u niego zamówić portret Burkego. Barry wykręcał się od tej roboty wszelkimi sposobami — wreszcie dał się namówić. Nabrał teraz jeszcze większego wstrętu do kostyumu nowoczesnego. Zabrał się więc do malowania Merkurego, który stwarza kitarę, i Narcyza, zachwyconego swem odbiciem w wodzie. Obraz ten powstał pod wpływem pewnej uwagi Burkego. Barry opowiadał mu raz, jak to Merkury znalazł kiedyś, o wschodzie słońca, skorupę żółwia na brzegu morskim i zrobił z niej instrument muzyczny. Na to Burkę odpowiedział uprzejmie: „Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje“ i zaproponował artyście drugi odpowiedni temat: „Narcyz nie ma co robić i traci czas na przeglądaniu się w źródle.“ Barry zaczął teraz gruntownie i beznadziejnie zatracać wszelkie zrozumienie sztuki.

W roku 1777 zaniedbał się w ubraniu, żył w samotności zupełnej, posępny i rozgoryczony, dumał nad swą krzywdą i żarł się bez ustanku z handlarzami obrazów, zbieraczami i braćmi po pendzlu. Niedługo potem ozdobił wielką salę Towarzystwa Sztuk Pięknych w Adelphi historycznymi obrazami w wielkim stylu. Podejmował się roboty za byle co; cieszył się, gdy mu choć szesnaście szylingów dzwoniło w kieszeni. Nocami musiał pracować, żeby zarobić na chleb. A tymczasem publiczność wyśmiewała sześć jego kompozycyi ostatnich. Barry, zniecierpliwiony, chwycił za pióro i napisał swoją obronę. Do pióra powrócił znowu w r. 1797; wystosował wtedy ów sławny list do Towarzystwa Dyletantów; przedstawia w nim swoje starcia z ludźmi, oskarża Akademię o sprzeniewierzanie pieniędzy studenckich, wyjawia intrygi 1 niesnaski, panujące w tem Towarzystwie, i uroczyście oświadcza, że członków Akademii należałoby zaprzysięgać przed każdem głosowaniem. Członkowie Akademii, z wyjątkiem Nollekensa, wypowiedzieli mu teraz wojnę: zarzucono mu nielojalność wobec władz instytucyi, podburzanie uczniów do niesubordynacyi, oraz nieprzyzwoite wystąpienie wobec prezesa, Benjamina Westa; odebrano mu profesurę i wykluczono z grona członków Akademii.

Barry popadł teraz w zupełną nędzę. Mieszkał przy ul. Zamkowej (Castle Street) pod Nr. 36, sam, bez sługi i bez pomocnika. Tu przychodził do niego Burkę i jadał z nim obiady. — Malarz mieszkał kątem u jakiegoś cieśli, a pracownię urządził sobie w warstacie swego gospodarza. Tutaj, bywało, Burkę obracał obcęgami bifsztyki na ogniu, podczas gdy Barry szedł na miasto po butelkę porteru. Pobite szyby w oknach, stary sosnowy stół i dwa krzesła od siekiery, to całe urządzenie izby, w której dwaj przyjaciele spędzali wieczory na pogawędce. Pióro Southeya przekazało nam wizerunek Barryego z tego okresu. Artysta ma tam na sobie niegdyś zielony a dziś spełzły surdut bajowy, posmarowany farbami; peruka na nim obszarpana, jakby ją „pożyczył od stracha na wróble“; sterczy z pod niej kosmyk jego własnych siwych włosów; mieszkanie zaniedbane, łóżko bez pościeli, do łóżka z jednej strony gwoździem przybita kołdra wełniana. — Barryego zaczęły teraz prześladować urojenia: bał się wychodzić z domu po nocy, żeby go gdzieś nie zamordowali członkowie Akademii. W r. 1806 przyszła śmierć i przecięła pasmo jego nędzy. Akademia uroczyście odmówiła przebaczenia nawet A nieboszczykowi. Zlitowało się nad nim Towarzystwo Sztuk Pięknych i urządziło mu przyzwoity pogrzeb, za który zapłacił Sir Robert Peel; on też ufundował zmarłemu artyście tablicę pamiątkową w katedrze św. Pawła.

POCZĄTKI MALARSTWA HISTORYCZNEGO W SZKOCYI

RUNCIMAN
1736—1785
Aleksander Runciman był pomocnikiem u pewnej firmy malarzy pokojowych: Braci Norie. U nich nauczył się malować pejzaże, bo dekoratywne pola na ścianach zdobiono często krajobrazami. Wcześnie poświęcił się malarstwu historycznemu. Opiekował się nim serdecznie Sir James Clerk z Penicuik. Wysłany w r. 1766 do Włoch, spotkał się tam i zaprzyjaźnił z Fuselim. W r. 1771 powrócił Runciman do Edynburga. We Włoszech przesiąkł do gruntu ideałami rzymskimi, a w Szkocyi padł na niego urok wspaniałych pieśni Ossyana; urok przeminął niedługo; na razie jednak artysta zaczął zdobić plafony w Penicuik scenami z poematu Ossyana. Kompozycye te, pierwsze objawy artystyczne tego rodzaju na gruncie szkockim, padły niedawno pastwą pożaru. Sztuka Runcimana tłómaczy się jasno na tle jego charakteru; był to entuzyasta, pełen zapału i energii. Nazywano go „Sir Brimstone” (Siarka). Temperament ognisty spalał się szybko; zgasł w r. 1785, w czterdziestym dziewiątym roku życia. 

Jan (John) Runciman (1744—1768), młodszy brat Aleksandra Runcimana, jeździł z nim do Italii w roku 1766 i umarł tam jako dwudziestoczteroletni obiecujący młodzieniec, po którym się można było spodziewać poetyckiego stylu i uczucia. 

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new