Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Doszliśmy do zadziwiającego dzieła, w którem Holendrzy, pozbywszy się cudzej wizyi, własną siłą i wrodzonemi zdolnościami posunęli naprzód całe objawienie sztuki malarskiej, dając jej możność stworzenia tego, co geniusz włoski stworzyć poniechał, a co geniusz hiszpański stworzył tylko częściowo — stworzenia nowej świadomości człowieka, będącej prawdziwem Odrodzeniem świata, tj. ducha demokratycznego. Przywykliśmy czytać, że wielką sztukę powołały do życia Kościół i arystokracya. Twierdzić coś podobnego, znaczy myśleć powierzchownie. Właśnie w Hiszpanii i Francyi żywioły te były tak samo hamulcem, jak i podporą sztuki. Z chwilą, kiedy demokracya, dobywszy miecza, stanęła w całej dostojnej dumie swojej, z tą chwilą w niezmarłej wyraziła się sztuce — i Holandya stała się przednią strażnicą demokracyi, braterstwa ludzi, tak zajadle zwalczanego przez Kościół i arystokracyę. Przelewała krew swą za to, ale zwyciężyła.
Rembrandt znalazł w domu holenderskim i życiu codziennem dreszcz poetycki, jakiego przed nim żadna nie wyraziła sztuka; śród czterech ścian izby i na ulicach miasta oczy jego widziały, jak słońce i cienie romantyczną oprzędzały tajemniczością życie codzienne, tworząc sztukę lat, w których prawdę trudno byłoby uwierzyć, gdyby się istotnie nie zjawiły.
Być może i prawdopodobnie tak jest, że zwykły krytyk książkowy, pod względem rozwiązania swego zmysłu artystycznego przypominający prymitywów, odczuwa lepiej pierwsze objawy usiłowań artystycznych, aniżeli pełniejszą i głębszą sztukę dni większych; lecz, kto sztukę odczuwa pełniej, ten w wizyę swoją zamknie głębszą i bardziej oddźwiękową sztukę, zawartą w arcydziełach Halsa, Rembrandta i Vermeera.
Anegdotyczne pióro Houbrakena i Germana Sandrarta dało nam bardzo niedokładną historyę życia holenderskiego geniuszu malarskiego; — najnowsze badania przyczyniły się w znacznym stopniu do oddzielenia ziarna od plewy. — Jeśli idzie o Anglików, piszących o sztuce holenderskiej, to świetna książeczka o Fransie Halsie dowodzi, że autor jej, S. S. Davies, wybornym jest przesiewaczem. Co do Rembrandta, to monumentalny katalog Bodego, w wielkich ośmiu tomach, z mistrzowskim pomysłem pokazania wszystkich znanych jego utworów, jest obecnie publikacyą najlepszą ; rzecz to jednak biblioteczna. Cenne dzieło Michela, przełożone na język angielski, jest książką pożyteczną, a jej skąpe ilustracye ostatecznie wystarczą. Angielska wersya interesującej księgi Dra Bodego “Wielcy mistrze malarstwa holenderskiego i flamandzkiego” jest niezbędna dla uczącego się, gdyż w dziedzinie tego rodzaju badań Dr. Bode niema współzawodnika.
Uczone badania Dra Bodego nad historyą holenderskiej sztuki malarskiej są podziwu godne, — nie posiadają jednak głębokiego zrozumienia istoty sztuki. Dr. Bode nie jest zdolny do zrozumienia twórczości nowożytnej; jego niedocenianie dzieła nowożytnego, a przecenianie sztuki czasów minionych jest tylko częścią profesorskiego entuzyazmu, dla którego technika dni przeszłych jest sztandarem dla oceny twórczości dzisiejszej. Jeśli jednak zajmujący się tem dziełem, tak samo jak dziełem Berensona o sztuce włoskiej, zechce całkowicie odrzucić jego dogmaty w rzeczach sztuki, a zawierzy mu tylko pod względem historyi rozwoju poszczególnych twórców, wówczas mało znajdzie powag, któreby mogły z nim się porównać.
Co się tyczy Rembrandta, to daleko lepsze ilustracye znajdziemy w małej książce Knackfussa, aniżeli w pożytecznym tomie Michela, zwłaszcza podobizny rytów, u Michela bardzo żle odbitych. Książka ta jednak, pisana ohydnie, jest odpychająco bezduszną. Interesującem jest dzieło Geffroya “Malarze holenderscy w Galeryi Narodowej”; obfituje ono w drobne ilustracye i ma dokładną tabelę dat, dotyczących artystów; nie mogę też pominąć taniej książki Gustawa Yanzype’a o Vermeerze z Delft, w języku francuskim, zawierającej wielką ilość ilustracyi, bardzo cennych dla czytelnika.
— Haldane Macfall
Otwiera się przed nami zadziwiające królestwo sztuki holenderskiej. Doszliśmy do głębokiego wyrazu sztuki, która blask swój zlewała na Holandyę w ciągu wieku siedemnastego — tego przedziwnego wieku siedemnastego, w którym, na południu, poczęło się największe dzieło Hiszpanii, a w całej pełni zakwitł także geniusz flamandzki.
A więc dotąd doszliśmy po drodze rozwoju sztuki. Włochy środkowe, objawiwszy się najpotężniej w Florencyi i koło Florencyi, wyraziły się w sztuce, w cudowny sposób odzwierciedlającej świetność Odrodzenia włoskiego. Uganianie się za pięknem nacechowało wdziękiem romantyczne to stulecie, będące faktycznie stuleciem cywilizacyi nieprawej , stulecie, w którem Włosi zaczęli żyć życiem akademickiem, opartem na cudzych usiłowaniach i na ideale, nie zharmonizowanym całkowicie z ich życiem, stulecie, które nieprawy stworzyło chrześcijanizm o intencyach pogańskich, które chrześcijanizm ten w pogański przekształciło arystokratyzm zarówno w państwie, jak i w Kościele. Państwo zarówno jak i Kościół najpodlejszem plamiły się życiem, obryzgiwały się krwią najczarniejszych zdrad i zbrodni — tak, że święte prawo gościnności służyło za pokrywkę do trucia gości, a świętość wielkiego ołtarza nie powstrzymała Borgii od zasztyletowania nieprzyjaciela, czepiającego się papieża na uświęconych stopniach najświętszego ołtarza w Rzymie. Że tego rodzaju naród, mimo, że najdoborowszymi obdarzony był przymiotami, nie mógł dojść do majestatycznej koncepcyi życia, było to rzeczą nieuniknioną. Szukał natchnienia w Grecyi i starożytnym Rzymie, a znalazł je w nieprawnych ideałach swoich własnych dni. W ten sam sposób doznała ograniczeń i jego sztuka. Sam nawet Michał Anioł, największy z Włochów, pomimo, że struny malarskiego narzędzia Renesansu do najwyższej napiął orkiestracyi, oszałamiał się ciasną skalą muzyczną; mimo, że takim był olbrzymem, nie miał poczucia blasku kolorystycznego.
A potem Wenecyanie daleko pełniejszy przyswoili sobie wyraz, jaki, częścią od brzegów Renu, objawił się Giorgionowi, a w ten sposób stał się własnością Wenecyan, odczuwających muzykalny rytm, zawarty w barwie, całkowicie niedostępny Florentczykom. Wenecyanie spłacali raz za razem dług swój malarzom niderlandzkim; z tego związku Wenecyan z Niderlandczykami wyszedł Caravaggio i do spółki z późniejszymi Wenecyanami stworzył esencyę, którą następnie przedestylował poetycki realizm hiszpański. Atoli treść i korzenie tej rewelacyi przyszły z Holandyi; przyjrzyjmy się też temu cudowi najczystszej i największej sztuki malarskiej, objawionej w arcydziełach Rembrandta, Halsa i Vermeera z Delftu, Cyupa i Pottera, Ruysdaela i Hobbemy, De Heema i Kalfa z całą tą mleczną drogą talentów, jakiej żaden naród w żadnym nie przeszedł wieku.
Szliśmy za prymitywami niderlandzkimi i ważyliśmy ich dzieło, widzieliśmy też, że zaczątki jednych i drugich tak ściśle złączone były z sobą, iż oddzielanie Flamandczyków od Holendrów graniczy niemal z pedanteryą; w rzeczywistości też istotne cechy tej sztuki były bardziej holenderskie, niż flamandzkie, bez względu na to, skąd przyszło natchnienie, od Holendrów z urodzenia, czy też Flamandczyków. Najwłaściwiej będzie przypuścić, tak samo, jak i co do pierwotnych usiłowań francuskich, że pierwsze natchnienie wyszło z Niderlandów. W rzeczywistości też klęczący w jednym szeregu “Czterej panowie z Montfort”, w Amsterdamie, namalowani byli chyba przed r. 1345, ponieważ w roku tym padli w bitwie z Fryzyjczykami. — Tak więc sztuka holenderska głębokie ma korzenie. Ale zajęcie Niderlandów przez Hiszpanię rozdarło Niderlandy; rozdarcie było tak wielkie, że nie tylko wielka rzeka dzieliła lud ten na dwa obce sobie narody — odmienna była religia, odmienna myśl, odmienne dusze, odmienne obyczaje — narody te stanowiły dwa przeciwległe sobie bieguny.
Flamandczycy słabsi byli z natury; ugięli karku pod jarzmo hiszpańskie, poczem, jak noc po dniu, nastąpił fakt, że zaczęli lekceważyć siebie i szukać obcej kultury we Włoszech. Sztuka ich rychło utraciła swój realizm i swą siłę i zaczęła cudzym szczebiotać językiem. Zatryumfował barok włoski i styl jezuicki; rzecz to przecież dość dziwna, że barok ten doszedł do najwyższych szczytów w Flandryi, w takich artystach, jak Rubens, Jordaens i Van Dyck. W żyłach tych ludzi biła jednak zbyt gorąca krew flamandzka i to ich uchroniło od zupełnego poddania się Włochom; wpływy włoskie krępowały przecież szczytne ich dzieło, ton nieprawy wtargnął do sztuki flamandzkiej i sztukę tę zeszpecił. Atoli na północnym brzegu Renu żył Niderlandczyk nieujarzmiony; nie nagiął karku swego pod jarzmo hiszpańskie, nie poddał ducha swego Rzymowi; nie chciał rzucić ani ciała, ani ducha swego na pastwę żadnej obcej rasy. Z mieczem w ręku żeglujący po morzu, lud holenderski związał się hasłem „śmierć lub życie“ i, walcząc z olbrzymią przewagą nieprzyjaciela za swoją wolność, z walki tej wyszedł z tryumfem, jako przykład dla stuleci. Było rzeczą nieuniknioną, że naród, obdarzony tak krzepką duszą, tak męskim ulegający bodźcom, musiał kiedyś wybuchnąć pieśnią; i oto poeci Holandyi formę swego wyrazu życia znaleźli w malarstwie.
Caravaggio rozpalił Włochy szerszą, głębszą i bardziej męską sztuką w haśle wojennym Tenebrozów, sztuką, opartą na przyrodzie, a nie czerpiącą natchnienia z malowideł innych — w haśle, że głębię sztuki można wydobywać tylko zapomocą wzajemnej gry świateł i cieni. Ta szersza skala sztuki, która w ogromny sposób spotęgowała orkiestracyę wyrazu jej, przedostała się do Hiszpanii i Holandyi, do ludów, dzięki wrodzonemu instynktowi i wysiłkom, dostatecznie już dojrzałych, ażeby wypełnić objawienie, które we Włoszech wyczerpało się, zanim jeszcze zdążyło się spełnić.
W wieku piętnastym książęta burgundzcy zawładnęli Flandryą i Artoazyą. Filip Dobry stał się panem Namuru, Brabancyi, Limburga, Antwerpii, Mechlina, Hannoi (Hennegau- Hainault), Holandyi, Zelandyi i Lichtenburga; Karol Śmiały przyłączył do tego Alzacyę i Lotaryngię, Geldryę i Zutphen. Z śmiercią Karola Śmiałego kraje te przeszły w posiadanie domu habsburskiego, i to dzięki małżeństwu córki Karola Śmiałego, Maryi burgundzkiej, z Maksymilianem, który został cesarzem niemieckim. Maryi urodził się syn, Filip Piękny, a tegoż znowu syn został królem hiszpańskim w r. 1516 i cesarzem niemieckim jako Karol V w roku 1519. Słynny protektor Tycyana, Karol V złożył koronę w r. 1555 i wstąpił do klasztoru; w tym roku też Niderlandy dostały się pod panowanie jego syna, ciasnego bigota, Filipa II, króla Hiszpanii. Cierniowe dziedzictwo niderlandzkie dostało się Filipowi II hiszpańskiemu jako siedemnaście prowincyi, różniących się językiem, rasą i formą rządu. Flamandczycy w Brabancyi, Niemcy na zachodzie, Walloni na południu i Holendrzy na północy różnymi byli narodami. Filip i jego rządy były w pogardzie u wszystkich. W r. 1564 w kraju zapanowały zamieszki, przyszło do straszliwego krwi rozlewu.
W r. 1568 brutalny książę Alba przybył z Hiszpanii do Brukseli, aby rozpocząć osiemdziesięcioletnią wojnę, zakończoną zrzuceniem jarzma hiszpańskiego; na mocy pokoju, w r. 1648 zawartego w Monasterze (w Westfalii), Hiszpania wróciła niepodległość siedmiu prowincyom północnym. Dzikie okrucieństwo Alby poruszyło nie samych tylko protestantów północy, wzbudziło ono także gorzką nienawiść u katolików południa. W kraju wybuchnął otwarty bunt w r. 1572 pod dowództwem Wilhelma Milczka, księcia Oranii (1533—1584). Następca Alby, Requesens, zmarł na febrę, a 8 listopada 1575 połączyły się państwa północne i południowe w sojuszu przeciw Hiszpanom w słynnej Pacyfikacyi Gandawskiej.
Surowych rządów Filipa II nie mógł już prowadzić dalej ani Don Juan Austryacki, ani następca jego, Aleksander Parmeński. W r. 1579 siedem prowincyi północnych złączyło się w Związek Utrechcki; od tego czasu Holendrzy szli już oddzielnie od Flamandczyków.
Przez jakie trzydzieści lat Niderlandczycy płonęli żądzą swobody, będącej istotą Reformacyi religijnej — tej Reformacyi, która w niezadowolonych z panowania hiszpańskiego ludach wznieciła jeszcze większą siłę swem hasłem wojennem swobody indywidualnej i aspiracyi narodowych. A prześladowania i tortury były tylko cementem dążeń ludu, uroczyście przypieczętowanych krwią.
W r. 1581 siedem prowincyi północnych ogłosiło niezawisłość, proklamując swym władcą Wilhelma Milczka Orańskiego. Po strasznym mordzie, jaki wykonano na nim w lipcu 1584, władcą Holendrów został syn jego, Maurycy.
Od r. 1585 Maurycy dzierzył władzę w Holandyi aż do śmierci w r. 1625. W okresie tym bogactwo Holandyi do olbrzymich wzrosło rozmiarów, powstali też artyści, którzy po wszystkie czasy wsławić mieli imię kraju: Rembrandt, Jan van Goyen, Ruysdael, dwaj Ostade’owie, Terborch, Cuyp, Paweł Potter.
Brat Maurycego, Fryderyk Henryk, rządził po nim od r. 1625—1647; w latach tych wzrosło powodzenie i dobrobyt Holandyi, zakwitła też sztuka w tej ziemi. W styczniu 1640 rozpoczęły się układy dyplomatyczne, które doprowadziły do wyswobodzenia całych Niderlandów, dały wolność prowincyom zjednoczonym i położyły ostateczny koniec panowaniu hiszpańskiemu w Niderlandach. Pokój westfalski w r. 1648 uznał niezależność Holandyi, która sprzymierzyła się z Francyą. A w ciągu wieku siedemnastego, mimo, że Ludwik XIV niesprawiedliwą wszczął przeciw nim wojnę i z barbarzyńską przeprowadził ją srogością, Holendrzy byli najbogatszym, najbardziej kwitnącym, najcywilizowańszym narodem w Europie.
Od ostatnich lat wieku szesnastego odcięcie Holandyi od Flandryi dziwne wywołało różnice. Belgia pozostała katolicką i przeważnie hiszpańską, Holandya swobodną i protestancką. Chmurna Moza toczyła swe wielkie wody pomiędzy dwoma ludami, obecnie całkiem sobie obcymi. Sztuka Holendrów i sztuka Flamandczyków stały się tak samo odrębne, jak ich języki. To, co oddzieliło Flamandczyków, stało się przedmiotem gniewu i pogardy dla Holendra.
Purytanizm protestancki powiał w Niderlandach, tak samo fanatyczny, jak fanatyczne było prześladowanie ze strony Hiszpanów, których katolicyzm stworzył taki sam ponury purytanizm w Hiszpanii, mający zgasić światło geniuszu hiszpańskiego. Rzecz prosta, fanatyzm wywołuje nienawiść, wzrastającą do takich samych rozmiarów wrogiego fanatyzmu. Ten powiew protestantyzmu purytańskiego był tylko częścią religijnej nienawiści przeciw ciemiężycielom; do największego szału doszedł on w wybrykach kalwińskich obrazoburców (ikonoklastów), którzy w roku 1566 zniszczyli w lekkomyślny sposób niejedno z malowideł religijnych wczesnej szkoły holenderskiej; inne ocalały w ten sposób, że powleczono je czarną farbą i namalowano na nich dziesięć przykazań. Pominąwszy fakt, że to malowanie dziesięciu przykazań miało taki sam, choć surowszy, podkład dekoracyjny, jak inne malowidła, trzeba zaznaczyć, że purytanizm protestancki nie byłby się był nigdy zwrócił przeciw obrazom religijnym, gdyby obrazy te nie były częścią dekoracyi kościołów katolickich. Takie były dziecinne troski ludzi, fantastycznie uspokajających się przybieraniem w żałobę Dziesięciu Przykazań, stawianych na ołtarzu swej wiary.
Teraz, gdy Holendrzy wypowiedzieli całkowicie uległość Rzymowi — a zaiste, Rzym obchodził się z nimi dostatecznie surowo — i kiedy nie było już popytu na obrazy religijne, artyści troszczyli się o to, jak dojść do ładu ze swemi usiłowaniami. Upiększanie ołtarzy ich wiary było odtąd wzbronione; bramy kościelne zamknięte były przed używającymi pendzla, palety i garnka z farbami. Sztuka ich musiała się zwrócić, albo zwróciła się instynktownie, do przedstawiania życia ludu, do gloryfikacyi wnętrz i brutalnych humorów szynku, do malowania pól, pasterzy i stada, do dekorowania sal ratuszowych (będących środowiskiem potęgi obywatelskiej i oporu przeciw tyranii) grupami wybitnych osobistości, związanych z sobą przynależnością cechową lub kamractwem wojennem, oraz do wykonywania portretów ludzi zamożnych.
Długa i krwawa wojna z Hiszpanią rozdzieliła, niby cięciem miecza, Niderlandczyków północnych od południowych. W r. 1609, gdy Rembrandt trzyletniem był dzieckiem, podpisany został dwunastoletni rozejm, ustanawiający z siedmiu prowincyi północnych osobne państwo; powstało malarstwo holenderskie i odtąd Holendrzy tworzyli sztukę oryginalną i narodową, jakiej dotychczas w chrześcijańskim świecie nie było.
Sztuka wkroczyła na ziemię holenderską, która zresztą w wieku siedemnastym podatnym była gruntem dla jej wzrostu i rozkwitu. Bogate i pracowite, dumne z swojej potęgi, malarstwo holenderskie, znalazłszy bramy kościelne zamknięte przed sobą, uwolniło się tem samem od najgorszego noża: Holandya całkiem była wolna od akademizmu. Prawdziwy czynnik, który stworzył sztukę we Włoszech, Kościół — stał się największem nieszczęściem dla sztuki hiszpańskiej i flamandzkiej. Velazquez spokojnie uniknął Kościoła — kościoły w Hiszpanii posiadają mało jego dzieł — czynił on zupełnie to samo, co Holenderczyk: malował portrety możnych i życie ludu. Właśnie w malarstwie kościelnem sztuka hiszpańska zeszła do miernoty. W Flandryi przecież zjawili się wielcy Flamandczycy, którzy albo zerwali z Kościołem, albo też malowali obrazy kościelne, będące niczem więcej, jak ekskuzą czystego realizmu i pozbawione zupełnie intencyi spirytualistycznych.
Atoli Holandya uratowała się od hipokryzyi. Wysokie, ciasne domy, nie bardzo dobrze oświetlone, domagały się małych obrazków; dla wielkich sal miejskich potrzebne były dużych rozmiarów grupy portretowe urzędników cechowych; skutkiem tego artysta holenderski mógł swobodnie uprawiać narodową sztukę portretową, mógł swobodnie wyrażać swoje umiłowanie pól, bydła, stada, życia pasterskiego, żartów i krotochwil szynkownianych, oraz życia w domach bardziej kulturalnych, pańskich. Rezultat był ten, że artyści holenderscy nauczyli się chwytać życie, że instynktownie uprawiali sztukę, będącą łącznikiem pomiędzy nimi a bliźnimi, łącznikiem, wyrażonym zapomocą barwnego przedstawiania odczucia życia. Nie dopuścili się oni nigdy tej pomyłki Włochów, jakiej dopuszczają się pedanci, mieszający uczucie z intelektem: nie próbowali nigdy naginać wolności malarskich do wyrażania dziedziny intelektu, leżącej całkowicie poza granicami sztuki. Z konieczności musieli przyswoić sobie pyszną technikę, używając jej do doskonałego wyrażania zamiarów artystycznych, nie naginając sztuki malarskiej do spełniania funkcyi pomocnicy w artystycznych zamysłach literackich lub innych. Sztuka ich wyprowadzała na jaw emocye, powstające w nas na widok rosistego poranku, emocye, dzięki którym uczestniczymy w radosnem, gorącem świetle słonecznem; artyści ci umieli wyrażać łagodny półmrok zmierzchu; miłość i troska, radość i smutek życia stała się częścią ich dobytku.
I dlatego to sztuka ich była czysta. Pedanci, chwaląc ją, czują równocześnie potrzebę brania jej w obronę — i to dlatego, że „zbywało jej na idei“, co miałoby dowodzić, że sztuka ta polega na „wykonaniu i na sposobie użycia farb“. Jak gdyby istota muzyki Beethovenowskiej zamykała się w odpowiednem posługiwaniu się strunami skrzypiec lub pałkami bębnów!