Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
W KTÓRYM SIĘ CZŁOWIEK GENIALNY ŻENI Z TAJEMNICZĄ PIĘKNOŚCIĄ, PRZEZ MAGIĘ SWEJ SZTUKI ZNAJDUJE PROTEKTORA, A UCIEKAJĄC PRZED NATRĘTEM, W PADA PROSTO W RAMIONA JEGO KRÓLEWSKIEJ MOŚCI
GAINSBOROUGH
1727—1788
Gdy Josuha Reynolds, mając lat trzydzieści, w r. 1753 wsiadł z siostrą swą, Franciszką, na wóz i przewiózł swe lary i penaty do Londynu, aby tu szukać szczęścia, w hrabstwie Suffolk pracował pewien młody, dwudziestosześcioletni artysta, który miał kiedyś dzielić chwałę z Reynoldsem i stać się jego niebezpiecznym współzawodnikiem.
Tomasz Gainsborough urodził się w maju 1727, gdy Jerzy II wstąpił na tron, — był zatem o cztery lata młodszy od Reynoldsa. Był on dziewiątem i najmłodszem dzieckiem zamożnego kupca w Sudbury. Ojciec jego, człowiek przedsiębiorczy, sprzedawał kapelusze i sukna, ale głównem źródłem jego dochodów było dostarczanie kirów dla umarłych; trafiało się też niekiedy, że zacny ten człeczyna przemycał te lub owe towary. Jeszcze Edward III założył był w Sudbury warsztaty tkackie. Gdy Gainsborough przyszedł na świat, miasto to słynęło z wyrobu krepy i kiru, a John Gainsborough miał prawie wyłączny monopol w tej gałęzi. Ale nie był to Gul-trupożerca, — przeciwnie, rzetelny kupiec, uprzejmy i dobry pryncypał. Żona jego, z domu Burroughs, miała „talencik” malarski; malowała kwiaty nie tyle artystycznie, ile po damsku. Poczciwy John Gainsborough nie egzekwował nigdy wierzytelności na swych klientach, a że kredytu łatwo udzielał, stracił cały majątek i zbankrutował w 1733.
Mały Tomasz chodził do miejskiego gimnazyum, gdzie wuj jego, wielebny Humphrey Burroughs, był dyrektorem. Nigdy nie celował w naukach, jakkolwiek umysł miał bystry i chciwy był wiedzy przez całe życie; czasu nad książką nie tracił, a gdzie tylko znalazł czysty papier, robił zaraz na nim szkice piórem i ołówkiem. Mając lat dziesięć, rysował już zręcznie ołówkiem, w dwunastym roku postanowił sobie zostać malarzem i używał już pendzli i farb olejnych. Opuścił szkołę, mając lat czternaście. Bardzo wcześnie objawiał zamiłowanie do pejzażu i scen pasterskich; najszczęśliwszy był, gdy mógł malować z natury. Skoro tylko przyszły święta, mały psotnik brał farby i płótno i biegł do lasu w Sudbury. Gdy mu raz ojciec nie chciał podpisać prośby o uwolnienie na jeden dzień ze szkoły, obiecujący młody człowiek sfałszował podpis ojca tak doskonale, że wuj-dyrektor dał się oszukać. Zbrodnia wyszła na jaw, a ojciec ze zgrozą zawołał: „Tom, będziesz wisiał!“ I rzeczywiście Tom miał kiedyś wisieć — w Akademii Królewskiej. Ojciec widział, że syn musi się poświęcić sztuce. Zatem po naradzie familijnej, do której należał wuj, ożeniony z córką sławnego Dr. Busby, wpakowano czternastoletniego chłopaka na wóz i wysłano go do Londynu, na stancyę do złotnika Duponta przy ul. Wardour. Ten posyłał go do Gravelota (1699—1773), który naprawdę nazywał się Bourguignon, a był illustratorem, sztycharzem i malarzem. U niego niewątpliwie nabrał chłopak pewnej francuskiej delikatności i uległ wpływowi Watteau a. Wykonał też kilka ozdób drukarskich do „portretów“ Houbrakena, a zaznajomienie się ze sztycharstwem przydało mu się później, gdy robił swoje subtelne krajobrazy na cynie. Zacny Gravelot wystarał się dla chłopaka o miejsce w Akademii przy ul. św. Marcina. W rok potem, kiedy Reynolds po raz pierwszy stanął w Londynie jako uczeń Hudsona, wjechał i Gainsborough na bruk londyński. Obaj mieli zapał do pracy a musieli się nieraz o siebie ocierać, idąc ulicą św. Marcina. Niebawem został Gainsborough uczniem HAYMANA, malarza obrazów historycznych, który znany jest lepiej z lekko-myślności, rozpusty i brzydkich nałogów.
Gainsborough przybył do Londynu w czasie, kiedy sztuka stała bardzo nizko; budził się dopiero geniusz Hogartha. Natura była już nauczyła chłopca więcej, niż go mogły nauczyć pracowniane dramaty Haymana. Ale sztuka angielska rodziła się — tworzył ją Hogarth; Wilson jeszcze był nie wyjechał do Rzymu — na Hogartha, co prawda, wzruszano jeszcze ramionami, a Wilson jeszcze nie myślał o krajobrazie. W szesnastym roku objawiał już Gainsborough w swej sztuce wdzięk i dystynkcyę — przymioty, które miał kiedyś posiąść w całej pełni. Lasy w Sudbury i holenderskie krajobrazy po prywatnych domach uświadomiły mu jego talent. Rozpustnik Hayman wpłynął na młodego człowieka o tyle tylko, że pozwolił mu się wyszumieć i rozbudził w nim gust do szubrawego towarzystwa. List Gainsborougha z lat dojrzałych, pisany do pewnego aktora, który miał przybyć do Londynu, świadczy, że artysta nie był sensatem za młodu: „Nie włócz się po ulicach Londynu.... To była moja pierwsza szkoła; mam głębokie studya spódniczkowe, — dlatego pozwolisz, że cię przestrzegę.” Po trzech latach nauki, mając lat siedemnaście, zaczął Gainsborough pracować samodzielnie, na własny rachunek. Zamieszkał w Hatton Garden, nawiązał stosunki z kupcami i malował krajobrazy oraz portrety po trzy do pięciu gwinei. Zajmował się także modelowaniem. Jednak zamówień nie miał i po dwunastu miesiącach opuścił Londyn w 1745. Przeniósł się do rodzinnego miasta w Suffolk, gdzie piękny, wesoły i inteligentny młody człowiek został bardzo gościnnie przyjęty i wnet pozyskał sobie wielu przyjaciół. Był skromny i ujmujący, jak zawsze, a w Suffolk znano już jego talent. Wstawał wcześnie i malował pejzaże aż do zachodu słońca. Wzorował się na malarzach holenderskich, ale uszlachetniał te pierwiastki pewną subtelnością i stylem zupełnie indywidualnym, jak o tem świadczy pejzaż i figura w świetnym Portrecie własnym z kollekcyi Fairfax-Murraya. Starał się zawsze oddać duszę tego, co widział. W pejzażach malował to, co miał przed sobą, nie troszcząc się o doktryny Włochów. Zrobił portret swego najstarszego brata, Jana Gainsborougha, zwanego „Jankiem wynalazcą”, bo zawsze robił jakieś wynalazki; między innymi wynalazł i maszynę do latania, z której raz, puszczając się z dachu domu, spadł do rowu. Jaś wybierał się do Indyi Wschodnich, ale umarł po drodze w Londynie. Drugi brat artysty, Humphrey Gainsborough, miał także powołanie do mechaniki, — został jednak protestanckim duchownym w Henley nad Tamizą; całe życie prześladowała go myśl, że Watt ukradł mu wynalazek maszyny parowej. Siostra jego, Sara, wyszła za p. Duponta; synem jej był Gainsborough Dupont, bardzo utalentowany artysta, który później pomagał swemu wujowi malować draperye w pomniejszych portretach.
W dziewiętnastym roku życia spotkał Gainsborough śliczną Małgorzatę Burr, która była siostrą podróżującego ajenta, zajętego w handlu jego ojca. Piękność ta była znaną w całej okolicy; istotnie, portret Żony Gainsborougha z kollekcyi Finch-Hattona świadczy, że była piękna. Gorąco pragnęła mieć swój portret, pozowała więc Gainsboroughowi, a posiedzenia skończyły się na tem, że została narzeczoną młodego malarza. Mając lat dziewiętnaście, ożenił się Gainsborough z osiemnastoletnią pięknością; wcześnie rozpoczął szczęśliwe życie rodzinne, które prawie że nie miało ciemnych stron. Był to bardzo szczęśliwy krok ze strony młodego człowieka: żona wniosła mu 200 f. s. rocznie — tajemniczy dochód, który jej jakiś nieznany ojciec regularnie wypłacał przez bank londyński. Tajemnica była tak ściśle strzeżona, że nawet dzieci Gainsborougha nie dowiedziały się nigdy, kto był ojcem ich matki. Pani Gainsborough powiedziała kiedyś, w późniejszych latach, do swojej siostrzenicy, chcąc się usprawiedliwić z tego, że nosiła wspaniałą suknię: „Należy mi się to, moja droga; jestem przecież córką księcia.” Była uderzająco podobna do księcia Bedforda, — jednakże plotki chodziły i o księciu Bedfordzie, i o jednym z wygnanych Stuartów. Piękna Małgorzata widocznie więcej sprzyjała Stuartom; jej wyznania wskazywałyby na Stuarta, a piękne rysy na księcia Bedford, — regularny dochód przemawiałby przeciw domowi Stuartów. W każdym razie skromny posag wybawił Gainsborougha od ogłupiającej troski o chleb codzienny, od ciężkiej walki o byt. Pani Gainsborough, osoba łagodna i równego usposobienia, była nieocenionym skarbem w życiu tego człowieka genialnego, gwałtownego, sangwinika i rozrzutnika po trosze; była dla niego czułą i wierną towarzyszką; ich pożycie domowe było zawsze jak najszczęśliwsze — artysta lubił towarzystwo, ale najlepiej czuł się u siebie w domu.
W 1745, mając lat dziewiętnaście i będąc już żonatym, wynajął Gainsborough na kilka miesięcy mały dom w Sudbury i tu malował krajobrazy leśne. Po sześciu miesiącach przeniosła się młoda para do Ipswich, gdzie mieszkali bogaci kupcy, — ale zamówienia nie dopisały. Tu spotkał się Gainsborough z p. Kirby, który pisywał o sztuce; zaprzyjaźnili się, i Gainsborough namalował jego portret. Później zerwały się stosunki, bo Kirby przeniósł się do Londynu w 1753, w tym samym roku, w którym Reynolds i jego siostra, Franciszka, wsiedli na wóz i wyjechali również do stolicy. Ojciec Gainsborougha umarł w r. 1748. Wielki las w Cornard, z Galeryi Narodowej, jest doskonałym przykładem jego sztuki z tego czasu, gdy mieszkał w Ipswich (1753) — a trwało to blizko trzynaście lat. Wśród koła blizkich, które sobie Gainsborough stworzył w Ipswich, znalazł się pewien przyjaciel osobliwy, który miał doniosły wpływ wywrzeć na dalsze losy artysty. Był nim Filip Thicknesse, wojskowy, mianowany dyrektorem tamtejszej fortecy niedługo po przyjeździe Gainsborougha. Kłótliwy, nadęty, natrętny i wścibski, przez całe życie miał jakieś nieporozumienia ze swojemi władzami. Jednakże kochał naszego artystę całem sercem i uznawał geniusz swego przyjaciela. Gdy się p. Thicknesse pewnego razu przechadzał po ogrodzie jednego ze swych przyjaciół, w towarzystwie gospodarza domu, zaniepokoił go jakiś ponury chłop, oparty o ścianę i stojący z założonemi rękoma; zwrócił na niego uwagę swego przyjaciela, usłyszał jednak na to, że ten człowiek codzień tak w tem miejscu stoi i musi być waryatem. Thicknesse podszedł bliżej i przekonał się, że było to malowidło na desce — ręką Gainsborougha robiony portret Toma Peartree, istniejący do dzisiaj. Trafiło się bowiem, że Gainsborough, poszedłszy, jak zwykle, do ogrodu na szkice, spostrzegł, że jakiś człowiek uważnie sad obserwuje, i w tej chwili go naszkicował, notując mimowoli chłopa z siąsiedniej wsi, który od dłuższego czasu sad okradał. Thicknesse był tak zachwycony tą magią sztuki malarskiej, że wyszukał autora obrazu i nie wypuszczał go od tego czasu ze swej tyrańskiej opieki. Zaprzyjaźniony ze szlachtą okoliczną, Thicknesse sprowadzał zamożnych gości do pracowni Gainsborougha, a prócz tego zaczęły napływać z okolicy zamówienia na szkice dworów wiejskich. Artysta stał się wkrótce mile widzianym gościem w licznych domach obywatelskich w sąsiedztwie. Muzykę lubił namiętnie, wpisał się więc równocześnie do klubu muzycznego w Ipswich i namalował dla niego grupę członków klubu przy świetle świecy. Tu szukał towarzystwa i zabawy nie zawsze wykwintnej; mówi bowiem tradycya, że raz zdarto mu tam z głowy perukę i rzucano nią po sali.
Z czasów pobytu w Ipswich pochodzi Admirał Vernon z Narodowej Galeryi Portretów, dwie Córki Gainsborougha, goniące motyla, Miss Hippisley z kollekcyi Tennanta, Córki Gainsborougha z South Kensington (obraz ten został później przecięty a potem znowu zeszyty) oraz Lady i Gentleman na tle krajobrazu z kollekcyi Fairfax-Murraya. W obrazach tych uderza najwięcej styl francuski. W r. 1760, kiedy się Reynolds sprowadził do swego domu na Leicester Square, zaszły ważne wypadki w życiu Gainsborougha w hrabstwie Suffolk; szczęście zaczęło mu się uśmiechać. Doszły go echa sławy Reynoldsa — zaczęły mu psuć sen i budzić do czynu. Za namową Thicknesse’a spakował manatki i wyjechał do modnego miasta Bath. Miał tutaj pod dostatkiem modeli pośród pięknych dam i kawalerów, którzy tłumnie nawiedzali tę słynną z zabaw miejscowość kąpielową, leżącą w głębi lądu angielskiego. Zdaje się, że wybrał się do Bath koło r. 1758, zrazu na jeden sezon, na próbę, — ale zamówień dostał tyle, że osiedlił się tu na stałe w r. 1759—60. Niestała klientela arystokratyczna od razu teraz porzuciła pastelistę Williama Hoare’a, a zwróciła się do Gainsborougha, który wynajął sobie wspaniały dom w dzielnicy cyrkowej za namową roztropnego Thicknesse’a, a ku wielkiemu zaniepokojeniu swojej oszczędnej pani. Wieść o przyjeździe artysty rozeszła się szybko, i pracownię jego zaczęły oblegać wybitne osobistości dnia. Niedługo mógł Gainsborough podwyższyć ceny; brał bowiem dotychczas po pięć gwinei od głowy, — obecnie żądał czterdzieści gwinei za pół całej postaci, a sto za całą postać.
Jeden z jego pierwszych portretów, malowanych w Bath, znajduje się w Galeryi Narodowej i przedstawia Edwarda Orpina, starego pisarza parafialnego. Piętnaście lat powodzenia, jakie miał w Bath, wpłynęło szybko i bardzo korzystnie na jego sztukę. Zostawał tutaj pod urokiem Van Dycka i Flamandów, — rozwinął i wzbogacił swój koloryt, a technika jego stała się szerszą i śmielszą. Robił kopie z Van Dycka, Velazqueza, Rembrandta, Tycyana i innych — przedewszystkiem kopiował krajobrazy holenderskie. W blizkiej zostawał zażyłości z domem Linleya, nauczyciela śpiewu; malował całą jego rodzinę, a wśród niej Elżbietę, piękną „Dziewczynę z Bath“, która wyszła później za p. Sheridana; malował ją kilka razy, zacząwszy od dziecięcego portretu, w Knole, gdzie ją przedstawił w towarzystwie brata jej, Toma, aż do sławnej rothschildowskiej Pani Sheridan na tle krajobrazu. Malował muzyków i aktorów, jak Garricka ze Stratford-on-Avon, Panią Siddons, Perditę Robinson i resztę plejady. Na drugą wystawę Towarzystwa Artystów w Londynie w r. 1761 przysłał Gainsborough z Bath pierwszy swój portret, publicznie wystawiony, a mianowicie Pana Nugenta, a w 1762 Williama Poyntza. W 1763 pozowała mu mała, sześcioletnia Gergina Spencer — miała mu kiedyś później pozować w Londynie, jako sławna Georgina księżna Devonshire. W 1763 wystawił po raz pierwszy Krajobraz i portrety panów Medlicotta i Quina. Z 1765 pochodzi piękny konny portret Generała Honywooda; na wystawie w r. 1766 był Garrick, oparty o piedestał z biustem Szekspira, ze Stratford-on-Avon, a prócz tego Krajobraz z figurami. W latach od r. 1764 do 1768 namalował Lady Grosvenor, Księcia Jana Argylla, Pana Vernona, Kapitana Needhama w uniformie gwardyjskim i Kapitana Herveya (późniejszego hrabiego Bristol) w uniformie marynarza. Pomysł wykonania „fantastycznego portretu” Szekspira przekonał go, że nie potrafi malować „tematów fantastycznych” i że nie ma zdolności do „wielkiego stylu”, — to też nie kusił się już to nigdy więcej. Jego czarująca Musidora z Galeryi Narodowej to właściwie nic innego, jak tylko portret na tle krajobrazu. Innych wycieczek w dziedzinę obrazu klasycznego Gainsborough prawie nigdy nie czynił, z wyjątkiem Dyany i Akteona w Windsorze.
W chwili, gdy zakładano Akademię Królewską w r. 1768, imię jego tak już było głośne i znaczenie tak ustalone, że wpisano go do liczby jej trzydziestu czterech członków-założycieli. Obsyłał teraz regularnie wystawy Akademii. Z r. 1771 pochodzą: Lady Sussex z córką; Lady Barbara Yelverton, z Burton; piękna Lady Ligonier w fantastycznym kostyumie; Lord Ligonier z koniem; Kapitan Wade, następca Beau Nasha w Bath i Pan Nutkali, przyjaciel Pitta. Krajobrazy swoje traktował coraz szerzej i coraz bardziej szkicowo. Do szeregu jego prac, powstałych w Bath, należy Chłopak na drabince. W r. 1770, w tym samym roku, gdy Reynolds zabrał do siebie swą małą siostrzenicę „Offy” i zaczął sensacyę robić swymi portretami dzieci, Gainsborough odznaczył się także pracami z tego samego zakresu. W Bath talent Gainsborougha rósł i potężniał ustawicznie. W 1770 namalował 1 posłał do Londynu, do Akademii Królewskiej, jeden z najsławniejszych w świecie portretów chłopięcych, Małego Buttalla, którego cały świat zna jako Niebieskie chłopię (The blue Boy). Około tego sławnego płótna osnuła się z czasem legenda, która mówi, że Gainsborough tylko dlatego rzecz tę namalował, aby w pogardę podać pewien dogmat Reynoldsa; dogmat ten mówił, że prawdziwa sztuka nie znosi błękitu i t. p. zimnych tonów, więc jasne partye w obrazie muszą być utrzymane w tonie ciepłym. Ale naprawdę Reynolds wygłosił ten pedantyczny nakaz w kilka lat później w swojej sławnej odezwie. Zresztą Gainsborough zbił ciasne poglądy Sir Joshuego nie tylko tem jednem Błękitnem chłopięciem, którego błękity, mówiąc nawiasem, są utrzymane w nieco ciepłym tonie. Bez względu na to, czy Gainsborough atakował Reynoldsa, czy nie, to jedno dziwne, że Reynolds mógł napisać takie fatalne głupstwo, mając przed sobą tak przekonywające arcydzieło. Chłopczyk, który stoi w niebieskim vandyckowskim kostyumie i tak spokojnie, arystokratycznie spogląda na nas z góry, to Jonatan Buttall, syn właściciela wielkiego sklepu z żelazem przy ul. Greckiej w Soho. Ojciec jego był protektorem artysty. Inni znowu mówią, że jest to Sefton Molyneux, którego siostrę, Lady Molyneux, malował Gainsborough wówczas, gdy młodzieniec miał lat szesnaście.
W r. 1772 posłał Gainsborough cztery portrety i osiem pejzażów do Akademii. W następnych czterech latach nie obsyłał wcale wystaw Akademii, ponieważ w r. 1773 poróżnił się z tem Towarzystwem po raz pierwszy. W r. 1772 zdobył sobie szturmem oklaski i popularność w Bath młody aktor Henderson; zaprzyjaźnił się z Gainsboroughiem i pozował mu do portretu. Do niego to pisał Gainsborough list, aby się wystrzegał spódniczek londyńskich. W tym okresie pobytu w Bath powstał Lord Camden, nowelista Richardson, Sterne, kilka portretów rodziny Linleyów i cudowna Lady Marya Carr; doskonale w niej uchwycony, jak zresztą zawsze u Gainsborougha, arystokratyczny ton i dystynkcya modela. Z r. 1766 pochodzą: Jan Plampin, chłopak w białym stroju vandyckowskim, piękna Księżna Grafton, Lord Chesterfield, Książę Bedford, Księżna Montagu. Pani Macaulay, Miss Tyler, Lord Kilmorey i inne znakomite dzieła. Do pysznych krajobrazów należy obraz p. t. U drzwi chaty, zachowany w Westminsterze. Pomówimy teraz o pewnym protektorze, który brał wielki udział w ruchliwem życiu Gainsborougha. Był to człowiek nizkiego pochodzenia, woźnica Wiltshire, wielki przyjaciel artysty; odwoził mu obrazy do Londynu, a gdy nie chciał za to przyjąć pieniędzy, Gainsborough namalował dla niego kilka wielkich dzieł i dał mu między innemi Parafialnego pisarza, portrety aktorów Quina i Foote’a oraz Furę siana. Biały koń z Galeryi Narodowej pochodzi również ze zbioru Wiltshire’a.
Gainsborough przeżył w Bath czternaście pomyślnych lat, zażywając coraz większej sławy i wziętości, gdy mu w 1774 przyszedł pomysł, żeby się przenieść do Londynu. Powodziło mu się doskonale, a nie zapalał się wcale do samego tylko zbijania majątku; życie wypełniała mu sztuka i dawała mu przytem tyle pieniędzy, ile tylko potrzebował; zadowolony był z takiego życia, jakie miał. Zdarzyła mu się jednak pewna nieprzyjemność, pod wpływem której zdecydował się od razu opuścić Bath. Thicknesse zaczął być nieznośny. Gdy tylko przybyli do Bath, Thicknesse głośno chwalił się tem, że odkrył Gainsborougha, i zaproponował malowanie swego portretu dla zwabienia innych gości. Gainsborough rozpoczął ten portret, ale potem obrócił go twarzą do ściany, widząc, że goście i tak napływają do pracowni, i to ludzie, zupełnie nie znający Thicknesse’a. Tymczasem namalował portret Pani Thicknesse i ofiarował go jej zbyt zapobiegliwemu mężowi. Ale pani Thicknesse gorąco pragnęła mieć, jako pendant, portret swego zarozumiałego małżonka. Miała doskonałą starą altówkę, za którą jej Gainsborough ofiarowywał sto gwinei — bo nasz artysta zawsze skupował jakieś instrumenty, na których wcale grać nie umiał; dała więc Gainsboroughowi altówkę (nigdy się nie dowiemy, czy za sto gwinei, czy nie), a on w zamian przyrzekł jej zrobić portret męża; Miss Ford, druga żona Thicknesse’a, przedstawiona na portrecie w zbiorze Wertheimera, trzyma tę altówkę w ręku. Gainsborough zaczął więc robić nowy portret Thicknesse’a. Zdaje się, że jakiś plotkarz doniósł malarzowi, co o nim Thicknesse mówi. Ten blagier miał opowiadać, że doskonale pamięta, jak dzieci Gainsborougha „gołe-bose“ biegały po ulicach Ipswich. Zatem Gainsborough znowu stracił ochotę do portretu i odwrócił go twarzą do ściany. Lady Thicknesse zaczęła wpadać w pasyę i namówiła męża, czy też sama napisała list z gorzkimi wyrzutami, żądając, żeby artysta portret wykończył, lub odesłał go tak, jak jest. Gainsborough miał już powyżej uszu i jej i jej męża, odesłał im więc i portret i altówkę. Obrażona dama w tej chwili odesłała mu szkic z powrotem i napisała mu w liście: „Najlepiej niech pan zaraz weźmie pendzel i zamaże fizyognomię najwierniejszego i najserdeczniejszego przyjaciela, jakiego pan kiedykolwiek miał, a potem niech go pan na zawsze wymaże ze swej pamięci!” Na taką niegrzeczność postanowił Gainsborough skończyć już raz z całem Bath i zerwać stosunki z owymi dobroczyńcami, których już znosić nie mógł. Zupełnie uznawał i wdzięczny był Thicknesse’owi za przysługi, które mu był wyświadczył, ale miał go już dość, postanowił więc wyjechać z Bath na zawsze. Spakował manatki i z uczuciem ulgi puścił się prosto do Londynu w lecie r. 1774. Przewiózł go tam wierny Wiltshire.
W pierwszym roku, gdy się sprowadził do Bath, doszła go była wiadomość, że się Reynolds przeniósł do własnego wielkiego domu na Leicester Fields, że sobie sprawił pozłacaną karetę i miał służących w liberyach; wieści były prawdziwe. Już kiedy przyjechał do Bath, przekonał się Gainsborough, że artysta musi się dobrze prezentować, jeśli chce mieć powodzenie; przybywszy do Londynu, zobaczył, że tutaj potrzeba jeszcze większej wystawności. Zaczął więc szukać wielkiego domu w najlepszej dzielnicy miasta, wynajął zachodnie skrzydło w domu Schomberga w Pall Mall (dom, dziś lepiej znany jako Ministeryum Wojny) i płacił za mieszkanie 300 f. s. rocznie. W sąsiedniem skrzydle mieszkał John Astley, ożeniony teraz z bogatą wdową, sławny z owej malowanej kamizelki i wycieczki w Rzymie. Wielki dom i przeprowadzka do Londynu opłaciły się Gainsboroughowi sowicie; zaczęło mu się z miejsca doskonale powodzić. W środkowej części gmachu rezydował sławny szarlatan, Dr. Graham; ludzie cisnęli się do jego mieszkania; służący w liberyi wprowadzał gości do sali, gdzie na środku widać było śliczną dziewczynę, zakopaną aż po szyję w jakiejś uzdrawiającej ziemi lub w hygienicznem błocie. Za osobną dopłatą mogli się później młodzi panowie przekonywać, jak korzystnie wpływają te kąpiele na piękność kobiecą. Tą dziewczyną była Emma Lyon, późniejsza Lady Hamilton i kochanka Nelsona. Mówią, że szarlatan ten wynajął mieszkanie w r. 1781; jeśli tak, to stamtąd musiała Emma pójść do Greville’a, jako jego metresa, bo w życiu Romneya zapisała się już w 1782. Powiadają, że w tym czasie malował Gainsborough według niej Musidorę, zachowaną w Galeryi Narodowej. Niewiadomo, czy się Reynolds obawiał Gainsborougha jako współzawodnika, czy też nie, — w każdym razie nie pokazywał tego i, jako człowiek ogromnie grzeczny, złożył mu pierwszy wizytę. Jednakże wizyty mu nie oddano. Gainsborough okazał równie mało taktu i delikatności, nie chodząc nigdy na zebrania i przyjęcia w Akademii, i chociaż kilka lat już mieszkał w Londynie, nie obsyłał nigdy jej dorocznej wystawy. Mimo to, każdy z obu współzawodników cenił drugiego ogromnie wysoko, jako artystę. Trudno było o jakiekolwiek zbliżenie między nimi, bo byli to ludzie zupełnie różni i pod względem upodobań estetycznych i przyzwyczajeń i sposobu życia, wobec czego każdy szukał sobie innego towarzystwa, — a prócz tego Gainsborough bywał niekiedy trochę pospolity w obejściu.
Mniej więcej z 1775 pochodzi śliczny hudsonowski Krajobraz z bydłem i Miejsce kąpielowe, z Galeryi Narodowej. Powodzenie, rzec można, zaskoczyło Gainsborougha w Londynie. Po kilku miesiącach, spędzonych w Pall Mall, zawezwano go do pałacu Buckingham, gdzie zaraz zaczął malować króla i jego rodzinę. „Wielki świat“ strumieniami napływał do jego pracowni. W pałacu królewskim był mile widzianym gościem i ulubieńcem rodziny królewskiej. Rzecz dziwna i niepojęta doprawdy, że ten człowiek, który zdobył sobie sławę subtelnością swej sztuki, wolał towarzystwo rozpustników i błaznów ostatniego rzędu, niż obcowanie z ludźmi świetnej kultury umysłowej i literackiej, towarzystwo, które tak wysoko cenił sobie Reynolds. Powodziło mu się tak doskonale, że i on sprawił sobie powóz — ale sprzedał go znowu niedługo. Gainsborough nie czuł się nigdy dobrze we własnym powozie; gdy się chciał przejechać, wolał wziąć dorożkę z ulicy. Był to człowiek serdeczny, miły, szlachetny, hojny; szkodziła mu tylko pewna impulsywność charakteru — wada, zresztą bardzo sympatyczna. Pasyonat i stąd często nieodpowiedzialny za swoje czyny, temperament kapryśny i nieobliczalny, zawsze jednak gotów przeprosić, jeśli kogo zranił. Oburzał się łatwo, i bywało, że się nieraz mścił za takie rzeczy, które dobrze wychowany i wyrachowany Reynolds z całym spokojem umiał pomijać milczeniem. Ale to były tylko burze wiosenne w tej genialnej i pięknej duszy, która mieszkała w smukłem, pięknem, szlachetnem ciele. Pogodny, wesoły, bezkrytyczny wobec bliźnich, pełen humoru, dowcipny, używał życia i kochał je, a nie zaplątał się nigdy w żadną nieszczęśliwą intrygę. Powiadają, że, gdy mu raz pozował jakiś starszy jegomość, nazwiskiem Fowler, a widząc czaszkę dziecka, leżącą na gzymsie kominka, zapytał malarza, co to takiego, figlarz Gainsborough bez namysłu odpowiedział: „To czaszka Juliusza Cezara z jego lat chłopięcych.”
W 1776 stracił Gainsborough brata swego, Humphreya. Jakkolwiek chłodne były stosunki Gainsborougha z Akademią, artysta pogodził się z nią w 1777. W tym roku posłał na wystawę Akademii Księcia Cumberlanda z Windsoru, sławną Księżnę Cumberland, Lorda Gage’a, muzyka Abela, grupę Księcia, księżnej i Lady Elżbiety Luttrell, na tle krajobrazu; obraz ten jest własnością króla. W 1778 namalował urzędnika licytacyjnego Christiego i Księżnę Devonshire, która mu się nie udała; przemazał więc pendzlem jej usta w portrecie, a zniszczywszy w ten sposób obraz, oświadczył: „Nie dam rady Jej Książęcej Mości.” Owo sławne, skradzione płótno, dziś w posiadaniu p. Pierponta Morgana, nie przedstawia księżnej i stanowczo nie jest arcydziełem. Księżna Devonshire z kollekcyi Spencera jest wspaniałym portretem, jak i piękna Hrabina Małgorzata Spencer i Hrabina Sussex z córką. W r. 1779 powstała Księżna Gloucester, siostrzenica Walpole’a, oraz Księżna Cumberland i Książę Argyll, a w r. 1780 Generał Conway, śpiewaczka Pani Le Brun, Jerzy Coyte, piękny i sławny portret naturalnej wielkości Pani Beaufoy i wielebny Henryk Bate (Sir Henry Bate Dudley), z Galeryi Narodowej. W 1785 przedstawił go artysta w znakomitym portrecie, w całej postaci z psem; portret ten spotkał się z charakterystyczną oceną: mówiono, że „pana należałoby ściąć, a psa powiesić“. Jako pendant do tego obrazu wymalował Gainsborough pyszny portret Żony Bate’a, w całej postaci, z Burton.
W r. 1780 życie rodzinne Gainsborougha zmąciło jedno z niewielu nieporozumień. Artysta cenił bardzo pewnego oboistę, Johanna Christiana Fischera, którego portret znajduje się w Windsorze. Muzyk zakochał się w młodszej jego córce, Maryi, i mimo, że malarz był przeciwny tej partyi, musiał się jednak zgodzić na to małżeństwo córki z człowiekiem bardzo drażliwym i ekscentrycznym, a bez żadnego stanowiska. Pożycie było nieszczęśliwe, jak się tego ojciec z góry obawiał; po kilku latach małżeństwo się rozeszło. Marya była jedną z dwóch sióstr, przedstawionych na pysznym portrecie, w którym starsza dziewczynka trzyma rękę na główce młodszej. Marya przeżyła swą starszą niezamężną siostrę, Małgorzatę (Gainsborough nazywał ją „Peggy“), i umarła w r. 1825. Obie córki artysty nie były zupełnie zdrowe na umyśle; matka ich przed śmiercią objawiała również chorobę umysłową.
W r. 1781 Gainsborough namalował Króla, Królową, Biskupa Hurda, Pasterza i kilkanaście Widoków morskich. Do r. 1782 należą: Pani Baccelli, tańcząca; Pułkownik Tarleton; Miss Dalrymple, późniejsza sławna Lady Elliott; dobrze znany portret windsorski Pułkownika St. Legera, wesołego towarzysza księcia Walii; Książę Walii; Dziewczynka z gołębiami, którą Reynolds zakupił i chwalił, oraz liczne krajobrazy.
W 1783 posłał Gainsborough do Akademii Królewskiej dwadzieścia sześć płócien, a wśród nich piętnaście portretów, przedstawiających członków rodziny królewskiej. Inne przedstawiały Księżnę Devonshire i Dwóch pastuszków z psami; Lorda Cornwallis; Sir Karola Goulda; Lorda Sandwich; Księcia Northumberlanda; Sir Harbord Harborda; Pana Ramusa i cudowną Panią Sheridan na tle krajobrazu, z Kollekcyi Rothschilda. To była ostatnia wystawa Gainsborougha; do końca życia nie miał już ani jednego obrazu posłać do Akademii Królewskiej. W następnym roku, 1784, posłał Gainsborough do Akademii wielką swą grupę, przedstawiającą Córki Jerzego III, a wiedząc, że urok tego malowidła polega przedewszystkiem na delikatności i subtelności kolorytu i techniki, prosił, aby raz zrobiono wyjątek i powieszono go w równej wysokości z innymi, mimo, że był to portret w całej postaci; zgadzał się z góry na to, żeby inne jego obrazy były gorzej umieszczone. Komitet odrzucił tę prośbę, a Gainsborough, oburzony do najwyższego stopnia, wycofał z wystawy wszystkie swoje płótna, i żadna potęga ziemska nie mogła go skłonić do tego, żeby zaczął znowu wystawę obsyłać. Od tego sporu miały upłynąć już tylko cztery lata do śmierci artysty. Teraz doszedł Gainsborough do szczytu swej twórczości; z tego czasu pochodzi Wiejska dziewczyna z psem i dzbankiem i znakomita Pani Siddons, z Galeryi Narodowej. Gainsborough malował ją długo i kilka razy starał się uchwycić rysy uroczej modelki; gdy mu to zrazu nie szło, zniecierpliwił się i palnął: „Przeklęty ten nos pani! jakiś bez końca!“ Lato spędzał w Richmond i lubił tutaj malować pejzaże. Tu wymalował szereg swoich „scen wiejskich”: Dziewczynkę z grzybami i t. p. Lud okoliczny lubił go bardzo. Gainsborough wynalazł w jakiejś wsi tamtejszej pięknego, dzikiego chłopca, Jacka Hilla; wziął go od rodziców, zabrał ze sobą do Londynu i opiekował się nim. Ale Jack Hill nie cierpiał miasta i uciekł; przyprowadzono go z powrotem do domu opiekuna, ale Jack uciekł znowu. Chłopca tego oglądać można w wielu dziełach Gainsborougha, pochodzących z tego czasu. Pięknie wykonana Aleja św. Jakóba pochodził z roku 1786; postacie kobiece w ruchu, powiewające wachlarze, — wszystko to odczute i oddane bardzo subtelnie, wszystko przypomina sztukę Watteau’a. Z r . 1787 pochodził Drwal podczas burzy; zniszczył go pożar w r. 1788.
Ciekawą rzecz opowiadają o Gainsboroughu. Miało to być mniej więcej w r. 1787. Siedział przy obiedzie w towarzystwie Sir Jerzego Beaumonta i Sheridana, milczący i zadumany; po chwili wziął Sheridana za rękę, wyprowadził go z pokoju i powiada: „Nie śmiej się, tylko posłuchaj. Zostaje mi już mało czasu do życia — mniej, niżby kto mógł myśleć, wnosząc z mojego wyglądu. Ale mało mi na tem zależy; gryzie mnie co innego: mam wprawdzie bardzo wielu znajomych, ale mało przyjaciół, a że chciałbym, aby mnie przynajmniej jeden porządny człowiek odprowadził do grobu, mam zamiar prosić Cię o tę przysługę. Przyjdziesz na mój pogrzeb, czy nie?” Sheridan roześmiał się i przyrzekł spełnić to życzenie. Potem wypogodziła się twarz Gainsborougha; przez resztę wieczoru był w najlepszym humorze i zasypywał towarzystwo dowcipami. Czuł jednak wyraźnie tchnienie blizkiej śmierci. Wraz z Reynoldsem był obecny w Westminsterze w r. 1788 na otwarciu procesu Warrena Hastingsa. Gainsborough, siedząc blizko otwartego okna, uczuł nagle na karku dotknięcie lodowatej dłoni. Powróciwszy do domu, skarżył się na ból przed żoną i siostrzenicą. Na karku widać było znak „wielkości szylinga”. Lekarz Jan Hunter przypuszczał, że to z zimna; ale opuchnięcie tak się powiększyło, że doktor zaczął je uważać za objaw niebezpieczny. „Jeśli to rak, to już po mnie”, powiedział Gainsborough i zaraz najspokojniej zabrał się do uporządkowania swych interesów. Do połowy lata choroba rozwinęła się bardzo silnie. Gdy leżał na łożu śmierci i przebiegał myślą życie, uznał, że nie postępował dość szlachetnie wobec swego wielkiego współzawodnika. Napisał więc do Sir Joshuego z prośbą, żeby się przyszedł z nim pożegnać. Przyjemnie czytać o pojednaniu się tych dwóch ludzi: wszystkie dawne zawiści, upokorzenia i nieporozumienia poszły w niepamięć. Gainsborough więcej I bolał nad tem, że nie będzie mógł już malować, niż nad tem, że żyć nie będzie. Żegnając się z Reynoldsem, uśmiechnął się i powiedział: „Idziemy wszyscy do nieba; będzie tam i Van Dyck z nami.“
Reynolds dał wyraz swej wielkiej i uzasadnionej czci dla Gainsborougha w swej czternastej z rzędu Przemowie, którą miał w tym roku. Zebrał tam jego zasługi i słabe strony, a uczynił to nadzwyczaj zręcznie i bezstronnie. Wspomniał, jak to Gainsborough, leżąc na łożu śmiertelnem, napisał do niego list, „ażeby mi wyrazić wdzięczność za to, że zawsze tak wysoko ceniłem jego talent, i za słowa uznania, których mu nigdy nie szczędziłem; słyszał bowiem od innych, co o nim myślałem, i pragnął mnie raz jeszcze zobaczyć przed śmiercią”.
Gainsborough umarł 2 sierpnia 1788, w kilka dni po odwiedzinach Sir Joshuego. Reynolds wraz z innymi poniósł jego trumnę na cmentarz w Kew, a Sheridan odprowadził zwłoki przyjaciela aż do grobu, gdzie w dziewięć lat później złożono żonę Gainsborougha, a na rok przed nią jego siostrzeńca, Duponta Gainsborougha (1767 do 1797), tego, który kończył zaczęte portrety zmarłego wuja i którego dziełem są z pewnością niektóre portrety, przypisywane Gainsboroughowi. Gainsborough malował mniej dzieci, niż Reynolds; ale z jakiem mistrzowstwem oddawał subtelny urok dzieciństwa, o tem mówi jego arcydzieło, przedstawiające Miss Haverfield z Kollekcyi Wallace’ów, i owe uduchowione, urocze dzieci, które widzimy na portrecie Rodziny Baillie.
Gainsborough nie jeździł nigdy do Włoch, to też wypowiadał się czystszym, narodowym językiem. Mimo ogromnego zachwytu dla Van Dycka, kształcił się przedewszystkiem na naturze, którą głęboko ukochał, a której głos pierwsi zrozumieli pejzażyści flamandzcy. W zakresie portretu Gainsborough równie wiele zawdzięcza Francuzom, jak i Van Dyckowi. Z długiego szeregu anegdot, które się tyczą jego manii skupowania instrumentów muzycznych, na których ktoś przy nim dobrze grał, najzabawniejsza jest jego przygoda z Bachem. Obaj wielcy artyści mieli wiele cech wspólnych: dobry humor, serdeczność, cięty język; każdy z nich lubił „nabierać” drugiego, a żaden nie gniewał się o to, gdy go to samo z tamtej strony spotkało. Bach często ironicznie zapewniał, że mu imponuje talent muzyczny Gainsborougha, co ogromnie bawiło malarza. Pewnego dnia Bach patrzy, a Gainsborough wydął policzki i dmie na fagocie jakąś aryę, że aż uszy bolą. „Rzuć to, człowieku!” — krzyknął Bach, — „rzuć, bo pękniesz, u wszystkich dyabłów... Jak mi Bóg miły, jak zbawienia wiecznego pragnę, toż to zupełnie ryk osła, który się modli.” „Idź do kata!” — odrzekł Gainsborough; — „zupełnie nie masz ucha; wąż ma więcej słuchu!” Rzecz ciekawa, że portretowanie drażniło Gainsborougha; często przez swą niecierpliwą naturę pozbywał się gości, jak np. jednego razu, kiedy go pewien lord prosił: „Niech pan nie zapomni o moim dołku na brodzie”, Gainsborough rzucił paletę i pendzle i odparł: „Nie będę malował ani pańskiej brody, ani dołka”, — i tak też zrobił.
Chciał, żeby obrazy jego zawieszano na wysokości oczu ludzkich, a mimo to dawniej i dziś jeszcze panuje głupi zwyczaj, który nakazuje wieszać je zbyt wysoko. Malował pejzaże w czasie, gdy zajmowanie się krajobrazem znaczyło śmierć głodową, i poświęcał tej swojej ukochanej sztuce wszystek czas wolny, nie licząc zupełnie na zbyt w szerokich kołach. To też doszedł w tym kierunku bardzo wysoko. „Ludzie nie chcą tego kupować” — mawiał do Lans-downe’a. — „Jestem pejzażystą, a jednak oni przychodzą do mnie dla portretów. A proszę tylko zobaczyć to przeklęte ramię! Pracowałem nad niem cały ranek, i nie mogę sobie z niem dać rady!” W pejzażu zaczął od szczegółowych obserwacyi; stopniowo nauczył się oddawać ogólne wrażenie: szeroko a bez przesady, jakby skinieniem różdżki czarodziejskiej, rzucał na płótno nastrój cichego wieczoru lub inny jakiś motyw romantyczny. Miał nadzwyczajne poczucie barwy. Był to pierwszy malarz angielski, który odkrył Anglię. Doskonale wiedział, gdzie ma położyć figurę w krajobrazie. Do portretu wniósł wyszukaną subtelność, którą równie trudno zdefiniować, jak opisać jego technikę. Malował niekiedy tak, jak gdyby rysował farbami, i umiał tym sposobem utrzymać przecudną skalę tonów perłowych, blado liliowych i przedziwne różowawe odcienie karnacyi. Był malarzem kobiecego pow abu, ale przedewszystkiem oddawał charakter modela. Cudowna jego Lady Mendip, z Kollekcyi Normantona, jest arcydziełem charakteru, jak i Pani Graham, w Szkockiej Galeryi Narodowej; arcydzieło to kazał pan Graham po śmierci żony zamurować, a odkryto je dopiero po wielu latach; znakomity portret dziecka, małej Miss Haverfield, z Kollekcyi Wallace’ów, oraz wielki portret Dr. Ralpha Schomberga; piękna Anna Duncombe; sławna Pani Sheridan i jej siostra pani Tickell, z Dulwich; pełne jakiegoś nieuchwytnego wdzięku portrety Pani Mears, Pani Lowndes-Stone, Lady Sheffield, Perdity z psem, z Kollekcyi Wallace’ów; portret złej a pięknej Gracyi Dalrymple (Lady Elliott), uroczej Pani Mulgrave i dobrej Królowej Karoliny (Charlotte). Gainsborough kochał Van Dycka i kilka razy odniósł nadzwyczajny sukces portretem chłopca, ubranego w kostyum vandyckowski, jak n.p. subtelny Książę Hamilton i Lord Archibald Hamilton lub Hon. Edward Bouverie. Równie dobrze udawały mu się grupy, jak i poszczególne figury i popiersia; świadczy o tem sławna Przechadzka poranna Squire Williama Halletta i jego żony, Rodzina Baillie, z Galeryi Narodowej, i Hrabia Romney z siostrami, grupa znana jako Rodzina Marshamów.
Sztuka jego była indywidualna; rodziło ją własne natchnienie artysty. I to ciekawe, że podczas malowania raziła w jego portretach technika gruba; każdy obraz jego był malowany „tak niezgrabnie, że mógł był służyć za szyld dla oberży. Wrażliwy i kapryśny, malował lepiej lub gorzej, zależnie od tego, czy go model interesował, czy nie. Miał zwyczaj ustawiać modela pod kątem prostym do płótna, potem stawał w takiej samej odległości od sztalugi, jak i od modela, i z tego oddalenia malował, nie ruszając się z miejsca, mimo, że musiał nieraz pendzle przywiązywać na końcu kija, długiego na sześć stóp. Pracował ogromnie prędko. Alchemią swego geniuszu umiał przedziwnie tłómaczyć muzykę, którą tak bardzo miłował, na język barw harmonijny. W portrecie nie uznawał partyi mniej interesujących; draperyę uważał za istotny czynnik harmonii; korzystał z pomocy Duponta tylko w tych portretach, które go nudziły. We wszystko, co malował, wlewał własne życie — postaci jego tętnią życiem, oddychają, czują. Mało się interesował literackimi i filozoficznymi problemami umysłowości współczesnej; chwalił się tem, że jego jedyną lekturą była księga przyrody. Był czystej krwi impresyonistą; widział rzeczy w masach, w kolorze i w, tonie — nie w linii. A z pomocą nadzwyczajnej techniki umiał w portretach swoich odtwarzać swoisty urok kobiety tak genialnie, że na tem polu nie zdołał mu nikt nigdy dorównać.