Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane
Odrodzenie w Wenecyi
TOM 2: PRZEDMOWA
TOM 2: WENECYA
TOM 2: ROZDZIAŁ I
TOM 2: ROZDZIAŁ II
TOM 2: ROZDZIAŁ III
TOM 2: ROZDZIAŁ IV
TOM 2: ROZDZIAŁ V
TOM 2: ROZDZIAŁ VI
TOM 2: ROZDZIAŁ VII
TOM 2: ROZDZIAŁ VIII
TOM 2: ROZDZIAŁ IX
TOM 2: ROZDZIAŁ X
TOM 2: ROZDZIAŁ XI
TOM 2: ROZDZIAŁ XII
TOM 2: ROZDZIAŁ XIII
TOM 2: ROZDZIAŁ XIV
TOM 2: ROZDZIAŁ XV
TOM 2: ROZDZIAŁ XVI
TOM 2: ROZDZIAŁ XVII
TOM 2: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 2: ROZDZIAŁ XIX
TOM 2: ROZDZIAŁ XX
TOM 2: ROZDZIAŁ XXI
TOM 2: ILUSTRACJE
Malarstwo hiszpańskie
TOM 3: PRZEDMOWA
TOM 3: ROZDZIAŁ I
TOM 3: ROZDZIAŁ II
TOM 3: ROZDZIAŁ III
TOM 3: ROZDZIAŁ IV
TOM 3: ROZDZIAŁ V
TOM 3: ROZDZIAŁ VI
TOM 3: ROZDZIAŁ VII
TOM 3: ROZDZIAŁ VIII
TOM 3: ROZDZIAŁ IX
TOM 3: ROZDZIAŁ X
TOM 3: ROZDZIAŁ XI
TOM 3: ROZDZIAŁ XII
TOM 3: ROZDZIAŁ XIII
TOM 3: ROZDZIAŁ XIV
TOM 3: ROZDZIAŁ XV
TOM 3: ROZDZIAŁ XVI
TOM 3: ROZDZIAŁ XVII
TOM 3: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 3: ROZDZIAŁ XIX
TOM 3: ROZDZIAŁ XX
TOM 3: ROZDZIAŁ XXI
TOM 3: ROZDZIAŁ XXII
TOM 3: ROZDZIAŁ XXIII
TOM 3: ILUSTRACJE
Malarstwo flamandzkie i niemieckie
TOM 4: PRZEDMOWA
TOM 4: WSTĘP
TOM 4: ROZDZIAŁ I
TOM 4: ROZDZIAŁ II
TOM 4: ROZDZIAŁ III
TOM 4: ROZDZIAŁ IV
TOM 4: ROZDZIAŁ V
TOM 4: ROZDZIAŁ VI
TOM 4: ROZDZIAŁ VII
TOM 4: ROZDZIAŁ VIII
TOM 4: ROZDZIAŁ IX
TOM 4: ROZDZIAŁ X
TOM 4: ROZDZIAŁ XI
TOM 4: ROZDZIAŁ XII
TOM 4: ROZDZIAŁ XIII
TOM 4: ROZDZIAŁ XIV
TOM 4: ROZDZIAŁ XV
TOM 4: ROZDZIAŁ XVI
TOM 4: ROZDZIAŁ XVII
TOM 4: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 4: ROZDZIAŁ XIX
TOM 4: ROZDZIAŁ XX
TOM 4: ILUSTRACJE
Malarstwo holenderskie
TOM 5: PRZEDMOWA
TOM 5: ROZDZIAŁ I
TOM 5: ROZDZIAŁ II
TOM 5: ROZDZIAŁ III
TOM 5: ROZDZIAŁ IV
TOM 5: ROZDZIAŁ V
TOM 5: ROZDZIAŁ VI
TOM 5: ROZDZIAŁ VII
TOM 5: ROZDZIAŁ VIII
TOM 5: ROZDZIAŁ IX
TOM 5: ROZDZIAŁ X
TOM 5: ROZDZIAŁ XI
TOM 5: ROZDZIAŁ XII
TOM 5: ROZDZIAŁ XIII
TOM 5: ROZDZIAŁ XIV
TOM 5: ROZDZIAŁ XV
TOM 5: ROZDZIAŁ XVI
TOM 5: ROZDZIAŁ XVII
TOM 5: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 5: ROZDZIAŁ XIX
TOM 5: ROZDZIAŁ XX
TOM 5: ROZDZIAŁ XXI
TOM 5: ROZDZIAŁ XXII
TOM 5: ROZDZIAŁ XXIII
TOM 5: ROZDZIAŁ XXIV
TOM 5: ROZDZIAŁ XXV
TOM 5: ILUSTRACJE
Malarstwo francuskie
TOM 6: PRZEDMOWA
TOM 6: ROZDZIAŁ I
TOM 6: ROZDZIAŁ II
TOM 6: ROZDZIAŁ III
TOM 6: ROZDZIAŁ IV
TOM 6: ROZDZIAŁ V
TOM 6: ROZDZIAŁ VI
TOM 6: ROZDZIAŁ VII
TOM 6: ROZDZIAŁ VIII
TOM 6: ROZDZIAŁ IX
TOM 6: ROZDZIAŁ X
TOM 6: ROZDZIAŁ XI
TOM 6: ROZDZIAŁ XII
TOM 6: ROZDZIAŁ XIII
TOM 6: ROZDZIAŁ XIV
TOM 6: ROZDZIAŁ XV
TOM 6: ROZDZIAŁ XVI
TOM 6: ROZDZIAŁ XVII
TOM 6: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 6: ROZDZIAŁ XIX
TOM 6: ROZDZIAŁ XX
TOM 6: ROZDZIAŁ XXI
TOM 6: ROZDZIAŁ XXII
TOM 6: ROZDZIAŁ XXIII
TOM 6: ROZDZIAŁ XXIV
TOM 6: ROZDZIAŁ XXV
TOM 6: ROZDZIAŁ XXVI
TOM 6: ROZDZIAŁ XXVII
TOM 6: ILUSTRACJE
Malarstwo angielskie
TOM 7: PRZEDMOWA
TOM 7: ROZDZIAŁ I
TOM 7: ROZDZIAŁ II
TOM 7: ROZDZIAŁ III
TOM 7: ROZDZIAŁ IV
TOM 7: ROZDZIAŁ V
TOM 7: ROZDZIAŁ VI
TOM 7: ROZDZIAŁ VII
TOM 7: ROZDZIAŁ VIII
TOM 7: ROZDZIAŁ IX
TOM 7: ROZDZIAŁ X
TOM 7: ROZDZIAŁ XI
TOM 7: ROZDZIAŁ XII
TOM 7: ROZDZIAŁ XIII
TOM 7: ROZDZIAŁ XIV
TOM 7: ROZDZIAŁ XV
TOM 7: ROZDZIAŁ XVI
TOM 7: ROZDZIAŁ XVII
TOM 7: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 7: ROZDZIAŁ XIX
TOM 7: ROZDZIAŁ XX
TOM 7: ROZDZIAŁ XXI
TOM 7: ROZDZIAŁ XXII
TOM 7: ROZDZIAŁ XXIII
TOM 7: ROZDZIAŁ XXIV
TOM 7: ROZDZIAŁ XXV
TOM 7: ROZDZIAŁ XXVI
TOM 7: ROZDZIAŁ XXVII
TOM 7: ROZDZIAŁ XXVIII
TOM 7 ROZDZIAŁ XXIX
TOM 7: ROZDZIAŁ XXX
TOM 7: ROZDZIAŁ XXXI
TOM 7: ILUSTRACJE
Malarstwo XIX wieku
TOM 8: PRZEDMOWA
TOM 8: ROZDZIAŁ I
TOM 8: ROZDZIAŁ II
TOM 8: ROZDZIAŁ III
TOM 8: ROZDZIAŁ IV
TOM 8: ROZDZIAŁ V
TOM 8: ROZDZIAŁ VI
TOM 8: ROZDZIAŁ VII
TOM 8: ROZDZIAŁ VIII
TOM 8: ROZDZIAŁ IX
TOM 8: ROZDZIAŁ X
TOM 8: ROZDZIAŁ XI
TOM 8: ROZDZIAŁ XII
TOM 8: ROZDZIAŁ XIII
TOM 8: ROZDZIAŁ XIV
TOM 8: ROZDZIAŁ XV
TOM 8: ROZDZIAŁ XVI
TOM 8: ROZDZIAŁ XVII
TOM 8: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 8: ROZDZIAŁ XIX
TOM 8: ILUSTRACJE
TOM 9: ROZDZIAŁ I
TOM 9: ROZDZIAŁ II
TOM 9: ROZDZIAŁ III
TOM 9: ROZDZIAŁ IV
TOM 9: ROZDZIAŁ V
TOM 9: ROZDZIAŁ VI
TOM 9: ROZDZIAŁ VII
TOM 9: ROZDZIAŁ VIII
TOM 9: ROZDZIAŁ IX
TOM 9: ROZDZIAŁ X
TOM 9: ROZDZIAŁ XI
TOM 9: ROZDZIAŁ XII
TOM 9: ROZDZIAŁ XIII
TOM 9: ROZDZIAŁ XIV
TOM 9: ROZDZIAŁ XV
TOM 9: ILUSTRACJE

TOM 5: ROZDZIAŁ VIII


W KTÓRYM Z JANEM STEENEM ZATRZYMUJEMY SIĘ NIECO PRZY KOMEDYI ŻYCIA HOLENDERSKIEGO

Przechodzimy teraz do sztuki typowo holenderskiej, do malowideł z domowego życia ludu — zarówno klas wyższych, jak i niższych. Wymaga to pewnego wyjaśnienia, bo rzeczy te zna bardzo mała część inteligencyi, z wyjątkiem chyba tak zwanych Izb strażniczych, które artyści malowali bardzo często, zwłaszcza w początkach swego zawodu. Trzeba przypomnieć, że Flandrya obsadzona była przez żołnierzy hiszpańskich, żyjących bardzo szeroko, znienawidzonych przez Flamandczyków. Żołnierze odwiedzali pewne domy, które zwodziły oko tem, że nie były podobne do szynków, zwłaszcza, że w tych obszernych, skromnych, często przecież pięknie udekorowanych lokalach przebywały niejednokrotnie kobiety w przyzwoitym, czasami w bogatym nawet stroju. Były to domy, odwiedzane przez modnisiów i wojskowych, spotykających się tutaj z niewiastami lekkich obyczajów; ponieważ picie było w tych lokalach dozwolone, nie potrzeba się było uciekać do karczem, w których tłumiło się pospolite żołdactwo. W malarstwie holenderskiem ci strojni modnisie bywają w towarzystwie albo pijących lub też spokojnie zachowujących się kobiet, które z nimi, stojąc lub siedząc, spokojną prowadzą rozmowę. Malowidła te znane są jako Izby strażnicze. Wygląd ich nie odpowiada jednak dzisiejszemu znaczeniu wyrazu; w rzeczywistości są to raczej lokale dla oficerów i ludzi z miasta, którzy spotykali się tutaj z kobietkami, usuwając się z pod kontroli surowego życia, dzięki przepisom purytańskim, obowiązującym zwykłych obywateli.

Widzieliśmy już, że Brouwer z groźnym malował humorem życie chłopów, a za nim poszedł Adiaen Van Ostade, — jakkolwiek Ostade należy faktycznie do grupy Rembrandtowskiej, ponieważ ulegał wpływom Rembrandta, a dzieło jego należy do epoki ludzi, którymi zajmiemy się niebawem. Tak samo i „zaludnione pejzaże“ jego brata, Izaaka Ostade, zajmują się życiem ludu poza ścianami domu. Wrócimy do tego nieco później w związku z krajobrazem wogóle, pamiętając o tem, że dwie te fazy szły równolegle obok siebie.
Zanim skierujemy się ku życiu domowemu ludzi zamożnych, zainicyowanemu przez Ter Borcha, do dziedziny, w której najwyższym mistrzem był Vermeer z Delftu, dobrze będzie uzupełnić nasz przegląd malarzy życia ludowego, sztukę Brouwera i Adryana van Ostade — sztuką Jana Steena.

JAN STEEN
1626—1679
Podczas gdy młody, dwudziestoletni Rembrandt przebywał w pierwszym okresie swej twórczości w Leydzie, urodził się w tem samem mieście browarnikowi, pochodzącemu ze starej patrycyuszowskiej rodziny leydeńskiej, nazwiskiem Havick Steen, chłopiec, któremu na chrzcie nadano imię Jan. Wysłany, jako młody chłopak, do szkoły malarskiej Jakóba De Weta w Haarlemie, patrzał na żywotną sztukę Fransa Halsa, który też na całą jego karyerę artystyczną głębokie wywarł wrażenie. Szynkowniane życie Halsa, być może, wprowadziło, albo i nie, cygański ton w życie Steena; natomiast sztuka olbrzyma haarlemskiego była na ustach wszystkich, — ona też objawiła Steenowi swój humor, śmiech dzieci, ten tryskający życiem charakter swej impresyi. Na młodego chłopca w płynął także Izaak Van Ostade.
Powróciwszy do Leydy, poszedł Steen w naukę do tamtejszego malarza, Nicolasa Knupfera, od niego zaś do pejzażysty Van Goyena, z którego córką ożenił się około r. 1651. W Leydzie wpływali też na niego Gerard Dou, Metsu i Frans van Mieris.

Młodzieniec z twardem zapoznał się życiem, które jednakże z wesołym znosił humorem, o ile, oczywiście, zawierają prawdę rozszerzane o nim wieści. Troska o chleb zmusiła go w późniejszych latach do zostania karczmarzem. Jako szynkarz, malował z czysto holenderskiem zrozumieniem rzeczy sceny z życia karczemnego. Plotka opowiada naturalnie, że on był najlepszym swym gościem i że przyczyną jego śmierci stała się butelka. Jest to przecież absolutnie rzeczą niemożliwą, aby Jan Steen tę zadziwiająco olbrzymią ilość obrazów, które niewątpliwie pochodzą z jego ręki, namalował w stanie pijanym, jeżeli, jak mówi plotka oszczercza, tworzył tylko zmuszony biedą.
Houbraken zasadniczą treść swej plotki zaczerpnął prawdopodobnie z opowiastki przyjaciela Steena, malarza Carela De Moora; ugarnirował ją przecież szczegółami z malowideł Steena i przylepił do nazwiska artysty. Trochę to niepokojąca metoda pisania życiorysu twórców sztuki! Steen, zdaje się, rychło zdobył sobie imię, widzimy go bowiem starającego się usilnie o założenie w tem mieście cechu malarskiego, do którego też po założeniu wstąpił w r. 1648. W Leydzie przebył od r. 1648—1658.

Naokoło Steena urosły zabawne, na jego malowidłach oparte historyjki o jego humorze i jego obyczajach; prawdopodobnie też malował Judasza Iskariotę, aby jemu samemu przypisywano charakter Judasza. Ażeby miał prowadzić życie, któreby za naśladowania godny przykład stawiać mogli sztywni purytanie, byłoby to oczywiście niewiarogodne; musiał jednak nieustanną staczać walkę z nędzą. Zdumienie tylko wywołuje fakt, że pozostawił po sobie tak olbrzymią liczbę źle płatnych malowideł. Ścigany przez wierzycieli, obrazy swoje sprzedawał za ceny wprost żebracze, ażeby tylko rodzinę na jakim takim utrzymać poziomie. Gdy w pięćdziesiątym trzecim roku życia położył się i umarł, pozostawił po sobie od pięciuset do tysiąca malowideł, przedstawiających jakieś trzydzieści lat „leniwej“ pracy. Przyjrzyjmy się faktom, obranym z wszelkiej pustej paplaniny. Ojciec Steena, kupiec Havick Steen, z patrycyuszowskiego pochodził rodu; był browarnikiem, a browarnictwo było zazdrość wzbudzającym przywilejem kilku wielkich domów patrycyuszowskich. Plotka Houbrakena, jakoby Steen był zmuszony przyspieszyć ożenek z Małgorzatą van Goyen, dotyczyć może faktycznie tylko drugiej córki van Goyena, którą, w celu ratowania jej honoru, pojął za żonę w przyspieszonem tempie malarz Claeuw.

Do pierwszych dzieł Steena należą: dessauskie Kazanie św. Jana z roku około 1650; Przyprowadzenie oblubienicy z r. 1653, w zbiorze Sixa w Amsterdamie; frankfurcki Targ w Leydzie Rotszyldowski Jarmark, w Berlinie; Kappelowska Gra na kotłach, w Berlinie; Młoda dama przy stoliku toaletowym (żona jego, Małgorzata) z roku 1654, oraz wczesne jego święta rodzinne, jak Wieczór Trzech Króli, Św. Mikołaj (3 września, dzień, w którym nagradza się dzieci dobre, a karze złe), oraz Święto króla bobowego; na wszystkich tych obrazach figuruje Steen, wesoła jego żona, Małgorzata, rodzice i dzieci; Święto Sedelmeyerowskie pochodzi z roku 1653; na Święcie haskiem z r. 1658 najstarsze dziecko ma około lat siedmiu, a przybyły jeszcze młodsze. Swój Portret własny, obecnie w Amsterdamie, jedyny portret wielkości naturalnej wogóle, namalował w r. 1652, w trzydziestym piątym roku życia.

W r. 1658 Jan Steen przybył z swą młodą rodziną na otwarcie browaru do Delft. Przedsięwzięcie to jednak się nie udało, wtrącając go w nieszczęście; poniechał go też i w roku 1661 wrócił do Haarlemu, gdzie w tym samym roku wstąpił do cechu malarzy. W Haarlemie zaprzyjaźnił się z Adriaenem van Ostade. W czasie lat, spędzonych w Haarlemie, sztuka jego podlegała wpływowi Ostade’a w pewnym przynajmniej kierunku, to znaczy pod względem malowania scen z życia chłopskiego. Małgorzata i dzieci biorą nieustanny udział w jego komedyi życia. Zadowolony, mimo rozlicznych kłopotów, Steen szczęśliwe miał ognisko domowe, którego dobrym, wesołym duchem była jego jowialna żona.

Jego bystra, przenikliwa sztuka, nastrojona patetycznie czy satyrycznie, wesoło czy humorystycznie, ma zawsze za przedmiot życie ludu, od sfer najwyższych do najniższych. Opracowywał tematy biblijne, mitologiczne i historyczne, to prawda, ale były one mu zawsze tylko pozorem do malowania holenderskiego życia domowego. Z wyjątkiem naturalnej wielkości amsterdamskiego Portretu własnego, obrazy jego portretowe są zawsze malowidłami z życia domowego. Krajobraz równie jest piękny, jak jego zadziwiająca martwa natura, którą z rozkoszą Holendra umieszczał na swych malowidłach. Obrazy jego odznaczają się wielką mocą pomysłu, zręczną kompozycyą i skończonym smakiem, dalekim od prawideł akademickich. Czy to w małej, czy w wielkiej grupie postacie jego żyją i ruszają się, układają się też w należyty sposób, bez jakiejkolwiek formuły. Zdolność chwytania pozy nie znała u niego granic.

Steen brał postacie ze swej rodziny. Umiłowaną swą Małgorzatę malował nieustannie. Rozumiał pokrewieństwo wszystkich sztuk; dzieło jego jest też wielką księgą dramatyczną. Jeżeli szukał jakiej pointy moralnej, to zapędzał się za nią do ogniska domowego, nie troszcząc się, jako że wielkim był artystą, ani o pedantów, ani o modnisiów.

W r. 1668 namalował Steen swoją Margritę w słynnym Wieczorze Trzech Króli, w Kassel, wesołą, rozbawioną, spoglądającą na młodszego syna, stojącego na ławie i wypróżniającego flaszeczkę. Atoli królowanie Margrity w jego komedyach życia nie miało już trwać długo, gdy bowiem szósty dziesiątek lat wieku siedemnastego dobiegał do końca, Steen doznał w Haarlemie największego bólu: śmierć przekroczyła w r. 1669 jego progi i przerwała kółko wesołe, zabierając mu ukochaną małżonkę. W r. 1670 aptekarz pewien wtargnął z pozwami sądowymi w dom złamanego człowieka, zabrał jego chudobę, sprzedał obrazy, aby uzyskać zwrot dziesięciu florenów, prawdopodobnie za lekarstwa biednej Margrity.

Mając lat czterdzieści kilka, Steen wrócił do Leydy, aby nowe rozpocząć życie. Tutaj ścisłą zawarł przyjaźń z Fransem van Mierisem. W r. 1672 opuszczony człowiek otrzymał konsens na otwarcie szynku, a na wiosnę roku następnego, 1673, ożenił się z wdową po księgarzu, Maryą van Egmont. Zdaje się, że, mimo niedostatku, małżeństwo to było szczęśliwe, dopóki  do domu zadowolonego, genialnego satyryka i malarza życia nie wkroczyła w lutym 1679 śmierć i nie uwolniła go na zawsze od wierzycieli. Anglia posiada dużo jego dzieł, kosztowny spadek, za który go czcimy.

Gdy Steen wkracza na to czy owo pole swej rozległej dziedziny sztuki pole, na którem poszczególni artyści do określonej doszli przewagi — pole to uprawia tak zręcznie, że pracę jego biorą niejednokrotnie za pracę tamtych; posiada on przecież jasne, jędrne dotknięcie, bogactwo kolorytu i żywą wizyę i tym przymiotom zawdzięcza swoje całkiem odrębne stanowisko. Dziewczyna przy toalecie, w pałacu Buckinghamskim, Kannowska Margrit Steen przy toalecie, Muzyk, w Galeryi Narodowej, i tym podobne, pokrewne są sztuce Metsu’ego lub Mierisa; Jan Steen przy jedzeniu ostryg, Neumanna i w Lowther Castle, przypomina De Hoocha, tematy chłopskie zatrącają realizmem Adriaena van Ostade, a sceny poza ścianami domu idą w parze z dziełami Izaaka van Ostade. Wkraczał w dziedzinę Vermeera i Maasa. Styl jego martwych natur może być uważany za styl Gerarda Dou’a, Halsa czy Claeuwa. Wszystko to wciągał on jednak w zakres swej twórczości jako część holenderskiej komedyi życia.

Jan Steen był zawsze ulubieńcem publiczności; rzecz jasna, że zgadza się z wrażliwością pospolitego człowieka; doznał zarówno niesmacznych pochwał, jak i niesmacznego lekceważenia. Stawiać go obok Rembrandta, jako przedstawiciela geniuszu holenderskiego, jak to czynią Waagen, Burger i Bredius, rzeczą jest fantastyczną. Ostatecznie nie jest to tak niesmaczne, jak szacunek ze strony krytyka daleko bardziej szkolarskiego, aniżeli którykolwiek z tamtych; bo, jeżeli Bode wyrusza ze swym nieartystycznym sądem, to wystawia sobie świadectwo, że zupełnie twórczości artystycznej nie rozumie i że przejął się rozmaitemi pedanteryami, które sąd ten stłumić musiały. — Zarzucać Steenowi, że „zbyt często jest poetą, i to pierwotnym”, jest to niewątpliwie najniesmaczniejszy sąd, jaki kiedykolwiek wydało pióro. Wyraz „poeta”, użyty dla określenia artysty, niewłaściwy jest, jeżeli ma oznaczać tylko artystę, wyrażającego swój artyzm, swą sztukę, wierszami. Poeta i artysta są absolutnie jednem i tem samem. Sztuki stanowią jedność i rozdzielić ich nie można; różnica polega tylko na technice, na narzędziu. Nazywać „słabością" artysty to, co stanowić musi istotę jego sztuki, a twierdzić, że celem jego powinien być właśnie brak artyzmu, czyli innemi słowy, brak poezyi, znaczy to sprowadzać sąd w rzeczach sztuki do pustej, szkolarskiej gadaniny. Nie można też sądzić sztuki artysty według tego, jaką wywołuje cenę.

Człowiek, nierówne posiadający dzieła, jako artysta czy poeta dosięgający częstokroć wyżyn Ter Borcha, De Hoocha i Metsu’ego, a więc im równy, przynajmniej w najlepszych swych rzeczach, Jan Steen zmienne wielce ujawnia zdolności. Nie było człowieka, któregoby bardziej podrabiano i kopiowano. A jednak w obrazach swoich ma on niejednokrotnie zaniedbany rysunek, jak u prymitywów, koloryt chropowaty i rozlazły — niby muzyka zużytej katarynki. Bode potępia go za to, że od czasu do czasu „nieprzyjemne” posiada „motywy"; artysta ma przecież prawo wybierania motywów, jakie mu się podobają, byleby tylko motywy te podane były z talentem; jeżeli jednak pozwala sobie na twierdzenie, że niema takich drugich u żadnego z malarzy holenderskich, to zapomina o Brouwerze i innych! A jakiż motyw może być nieprzyjemniejszy od rozmaitych wstrętnych męczeństw, tak często figurujących w sztuce pod wpływem uroku „religii"? Może być, że, kiedy z przyjaciółmi swymi zbierał się w szynku, z Mierisem, Livensem, De Voisem, De Moorem i innymi, to niejedną wysuszył szklanicę, — nie należy go przecież nazywać pijakiem.

W rzeczywistości szynk dostarczył mu jakich stu pięknych tematów z życia holenderskiego, które on zamienił w arcydzieła. Atoli życie szynkowniane było tylko cząstką jego rozległego dzieła. Nie było Holendra, któryby miał rozleglejszą inwencyę. Nikt nie malował tak szerokiej skali życia całego ludu od patrycy uszów do chłopa. W r. 1671, na rok, zanim został szynkarzem, namalował wytworny obraz z życia patrycyuszów, znany jako Muzyk, w Galeryi Narodowej; z rzadką sztuką posługuje się on tutaj pełnem rezonansu chiaroscurem, które rasie swojej objawił Rembrandt. Zagarnia on całe pole, którego część w mistrzowski obrabiali sposób Vermeer z Delftu, De Hooch, Metsu, Ter Borch i Brouwer. Obraca się na szerszym terenie i swobodniej, aniżeli tamci. Bode odmawia mu „wysokich dążeń artystycznych Ter Borcha lub Vermeera"; ale, jak przeważna część szkolarzy, Bode miesza sztukę z techniką — i otóż właśnie w sztuce dążenia jego są daleko wyższe, natomiast w technice tego niema. Dziedzina jego jest zadziwiająca. Daje ona nam zupełny wyraz ówczesnego życia holenderskiego, i na tym punkcie nie dosięgnął go żaden twórca.

W sztuce jego, zmieniającej się stosownie do każdego nastroju, do każdej impresyi, i dlatego w zdumienie wprowadzającej pedantów, którzy w każdem malowidle jakiegoś artysty chcą widzieć jednakowość — w sztuce jego odzwierciadla się cały dzień Holendra, wielkiego i małego. Bystre oczy jego widziały, a ręka jego wyraziła życie człowieka od kolebki do grobu. Na harfie życia nie jedna tylko dźwięczała mu struna. Radość i smutek w domu zarówno wielmożów, jak i prostaczków, z dramatyczną wyrażał siłą, z rozległem ujmowaniem charakteru; ma skończoną wizyę dramatyczną, dla której moment artystyczny stawał się widocznym odrazu.

Do spółki ze Steenem tańczymy, pijemy, palimy, gramy w kręgle z chłopami; idziemy na wesele handlarza lub spieszymy z nim razem na jarmark; uczęszczamy do szynku, lub prowadzimy pijanego bankietowicza do niewiadomego mieszkania; urządzamy humorystyczną serenadę pod oknami śpiącej dziewczyny, albo wróżymy z kart; wałęsamy się po obejściu chłopskiem, a z małą córką właściciela tego obejścia karmimy kury; piekarz, rzemieślnik, student, handlarz drobiu, sprzedawacz ryb, mleczarz, notaryusz, bakałarz, pisarz, alchemista, cyrulik, fizyk, amant  i jego dziewczyna — wszystko to żyje w sztuce Steena. Wchodzimy z nim razem do domu i rozpoznajemy świetlicę, kuchnię, spiżarnię, jadalnię, tak samo, jak rozpoznajemy szynk, jak gdybyśmy żyli kilka wieków przedtem. Uroczystość ludowa, dom publiczny, koncert, walka kogutów, szpital, taniec, skromna muzyka w pokoju gościnnym, zuchwałe śpiewy uliczne — wszystko to znamy, znając Jana Steena. Ten „pijaczyna leniwy“ znalazł dość czasu, aby stworzyć dla nas świat, który stał się nieśmiertelnym. Steen patrzy na to wszystko okiem bystrem, przenikliwem, pełnem humoru; miłość delikatna, czuła i pospolitsze żądze ludzkie, haust wina w przyzwoitym domu i karczemne pijaństwo śród głośnych swarów i kłótni — wszystko z zadziwiającą zamknął sztuką w tysiącu niemal obrazów, w tym rezultacie niezbyt długiego życia. Któż zna lepiej serce dziecka, aniżeli wielkiem obdarzony sercem, uśmiechnięty Jan Steen? W dzieciarni, przy obiedzie, przy grze, przy załamywaniu wązkich rąk podczas modlitwy dziękczynnej, jakież ten człowiek wywołuje nastroje, które odczuwamy w obliczu tych rzeczy!

Jak wszyscy wielcy artyści wszech czasów, uprawiał on swą sztukę, nie troszcząc się o jakieś okazyjne szorstkości i chropowatości — drobiazgowość stylu pozostawiał malarzom drugorzędnym.
Jego Portret własny, namalowany w połowie trzydziestki, za szczęśliwych dni leydeńskich, pokazuje nam człowieka o bystrem, czujnem, małem oku, z humorystyczno-groźnie ściągniętemi brwiami, z grubym nosem satyryka; pełne, zmysłowe wargi dobrze skrojonych ust wskazują na coś więcej, niż na samą tylko wesołość, — świadczą o otwartej, swobodnej naturze człowieka, miłującego życie, szczerego, prostego, który poza tem wszystkiem subtelny posiada rozum. Spokojne życie z wesołą Margritą było główną dla niego rzeczą; bystry obserwator, wyzierający z jego oczu, znalazł dzieło swe w wspaniałej kreacyi komedyi życia, która, choć przez szereg lat doprowadziła go do ciężkiego niedostatku, wypełniła ostatecznie jego szeroki geniusz twórczy.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new