Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
W KTÓRYM CZŁOWIEK GENIALNY DOWIADUJE SIĘ, ŻE DO OBOWIĄZKÓW UCZNIA NALEŻY UCIEKAĆ Z MIESZKANIA, NIE ZAPŁACIWSZY CZYNSZU, SIADA NA KONIA I JEDZIE SZUKAĆ SWEGO PRZEZNACZENIA
ROMNEY
1734—1802
Gdy się Joshua Reynolds, mając lat trzydzieści, osiedli! 1753 w Londynie, daleko na północy Anglii siedziało pewnego wieczora dwóch ludzi i gawędziło długo a przyjaźnie; jednym z nich był stolarz-artysta z Lancastru, nazwiskiem Wright, drugi był cieślą i właścicielem małego folwarku, a miał jaki taki talent do architektury. Pochodził z Dalton-in-Furness, a nazywał się Rumney. Stolarz Wright opowiadał właśnie Rumneyowi, że dziewiętnastoletni uczeń jego Jerzy Rumney, szkicuje ciągle swoich kolegów w terminie i że pewnie z niego wyrośnie lepszy artysta-malarz, niż stolarz; namawiał więc starego przyjaciela, żeby kształcił chłopaka na artystę. Wszystko to było mówione w najlepszej myśli, bo Johna Rumneya lubili wszyscy sąsiedzi. Stary John miał w sobie krew cygańską, a pochodził z ludu wiejskiego, z pogranicza Anglii i Szkocyi; żona jego, Anna Simpson, była także z chłopów, z hrabstwa Cumberland. Młody Jerzy, o którym właśnie mówimy, był drugiem z rzędu dzieckiem, a miał jeszcze dziesięcioro rodzeństwa; urodził się w grudniu 1734. Do lat dziesięciu chodził do szkoły, a od dziesiątego roku pracował w warsztacie swego poczciwego ojca. Zaprzyjaźnił się z miejscowym zegarmistrzem, niejakim Williamsem, który bardzo lubił muzykę. Williams nauczył Rumneya grać na skrzypcach i brać małżeństwo ze strony niezbyt poważnej — był to bowiem kawałek gałgana: porzucił żonę i żył z jakąś dziewką w Daltonie; pozatem zachęcał młodzieńca do rysunku. To samo robił i ojciec stolarz, skoro dał synowi Traktat o malarstwie Leonarda da Vinci (książkę tę młody człowiek pochłaniał po prostu i kopiował sztychy, w niej zawarte), jak i książkę, zatytułowaną Arcydzieła sztuki, która zawierała wskazówki dla malujących farbami olejnemi.
Mieszkał sobie podówczas w niedalekiem mieście Kendal niejaki Krzysztof Steele, wędrowny malarz-portrecista — „mieszkał”, o ile mógł mieszkać gdziekolwiek utracyusz i wagabunda, uciekający wiecznie z miejsca na miejsce przed pogonią wierzycieli. Nauczył się był swego rzemiosła od Karola Van Loo w Paryżu, a wróciwszy do Anglii, udawał eleganta, za co go lud w Lancashire i Cumberlandyi przezwał złośliwie „hrabią”. Do tego śmiesznego niebieskiego ptaka z północnych stron hrabstwa Lancashire oddał stary Rumney swego syna, w dwa lata potem, jak się Reynolds był osiedlił w Londynie. I tak się zaczęła karyera artystyczna nieśmiałego a pięknego młodzieńca, który miał wówczas lat dwadzieścia jeden, a później miał zmienić nazwisko na Romney i zdobyć sobie sławę światową. Pierwszą pracą świeżo przyjętego ucznia była ręka z listem: wywieszka nad oknem urzędu pocztowego w Kendal; późniejsze jego dzieła miały sięgnąć wyżyn, o których nie marzył jego mistrz, udający dandysa. W czasie praktyki u tej zabawnej figury, Steele’a, Jerzy Rumney zachorował, a pielęgnowała go w chorobie córka gospodyni, u której mieszkał. Młodzieniec zakochał się w panience, podczas gdy „hrabia” wyjechał do Gretna Green wziąć ślub z młodą damą, której przedtem dawał lekcye, a teraz z nią urządził „romantyczną” ucieczkę, przekonawszy się, że dama miała pieniądze. Elegancki Steele bał się trochę powracać do Kendal; zawezwał więc swego ucznia do Yorku. Jerzy Rumney, chcąc pójść za wezwaniem mistrza, a nie chcąc zrobić zawodu młodej dziewczynie, która mu była zaufała, ożenił się od razu z Maryą Abbot 14 października 1756.
Ambitny, choć „goły“ młodzieniec pożegnał swą młodą żonę i wyjechał do Yorku. Lecz wkrótce potem „hrabia“ urządził inną nagłą ucieczkę i zostawił Jerzego Rumneya w Yorku z poleceniem, żeby wykończył za niego zaczęte portrety, zaspokoił w jakikolwiek sposób niecierpliwych wierzycieli, pobrał wierzytelności i przyjechał do niego do Lancastru. Młodemu człowiekowi zaczęły ciężyć te upokarzające obowiązki, tembardziej, że sam był pożyczył „hrabiemu“ coś około dziesięciu funtów, zaczerpniętych z drobnych oszczędności własnych i z pieniędzy jego żony, która od czasu do czasu posyłała swemu genialnemu mężowi jakąś gwineę pod woskową pieczątką listu. Namówił więc Jerzy Rumney szlachetnego mistrza Steele’a, żeby go wyzwolił z terminu, a on wzamian daruje mu swą wierzytelność, poczem wrócił w 1757 do Kendal i otworzył tam własną pracownię. Na wieczną chwałę szlachty okolicznej, a zwłaszcza rodziny Strickland z Sizergh, która mu pozwoliła kopiować portrety familijne, robione przez Lelyego i Rigauda, zaczął wkrótce zarabiać na życie malowaniem portretów miejscowych „wybitnych osobistości“. Ale droga jego nie była usłana różami: teraz i później spotykał niekiedy takich ludzi, jak małoduszny Dr. Bateman, dyrektor szkoły w Sedbergh, który, mając zapłacić dwie gwinee za swój portret, zrobił z tego tak wielką kwestyę, jak gdyby miał oddać cały swój majątek; dziś wspominamy go głównie dla jego ordynarnego obejścia się z artystą i obelżywego listu, w którym nazywa młodego człowieka „krętaczem”. W czasie tych pięciu lat spędzonych w Kendal, urodził się młodemu Rumneyowi syn i córeczka. W 1759 przyjechał do niego brat jego, Piotr, chłopiec bardzo obiecujący i przez trzy lata uczył się u niego malarstwa. Ten biedny Piotr miał się z czasem rozpić i stać się ciężarem dla poczciwego Jerzego Rumneya.
Wieść o wielkich czynach Reynoldsa doszła i na północ, do dalekiego Kendal. A gdy Reynolds wynajął ów piękny dom na Leicester Fields, młody Rumney zaczął tęsknem okiem spoglądać w stronę Londynu. Zebrał więc około dwudziestu małych „ kompozycyi“ (niektóre z nich były własnego pomysłu, a inne malowane według sztychów) i puścił je na loteryę, sprzedając losy po pół gwinei. Z tego interesu i z oszczędności, które był sobie przy pomocy młodej żony uciułał, zebrał blizko 100 funtów. Nie chcąc jednak żony i dzieci narażać na niepewny los, jaki go teraz czekał, zostawił rodzinie połowę pieniędzy i oddał ją pod opiekę przyjaciół, a sam, wziąwszy z sobą pięćdziesiąt f. s., wsiadł na konia 14 marca 1762 i wraz z dwoma towarzyszami podróży wyjechał z Kendal, zwracając się prosto na południe, do Londynu. Miał wtedy lat dwadzieścia osiem. W czasie jednodniowego popasu w Manchester młody malarz natknął się tam na znakomitego mistrza, Steele’a, który mu towarzyszył aż do Stockport. Wtedy widział go Rumney po raz ostatni. W jakiś czas potem zniknął Steele z horyzontu, drapnął bowiem przed wierzycielami aż za morze, do Indyi Zachodnich. Osiem dni trząsł się młody Rumney na siodle, zanim koń jego zaczął potrącać okrągłe kamienie bruków londyńskich. Zajechał do hotelu „pod Zamkiem“, zapisał się tam jako Romney, a po dwóch tygodniach, z pomocą poczciwego, dawnego kolegi ze szkoły, niejakiego Greene’a, który był teraz notaryuszem, wynajął mieszkanie, w którem mógł wygodnie uprawiać swą sztukę. Daniel Braithwaite z Kendal, urzędnik pocztowy, sprowadzał mu klientów; prócz niego znalazło się jeszcze kilku innych starych, zacnych i poczciwych przyjaciół. Niedługo przeprowadził się Romney do Dove Court i zaczął malować wielki obraz historyczny. W sierpniu przeprowadził się znowu na ul. Niedźwiedników i wymalował Śmierć generała Wolfe’a; posłał obraz ten na konkurs Towarzystwa Sztuk Pięknych w r. 1763, i oto spotkała młodego artystę radość niezwykła: nagroda w kwocie dwudziestu pięciu gwinei.
Romney zapragnął teraz zobaczyć z blizka dzieła starych mistrzów, wybrał się więc wraz ze swym przyjacielem, Greenem, do Paryża we wrześniu 1764 i przez sześć tygodni rozkoszował się tamtejszymi skarbami sztuki. Najwięcej, jak mówią, miał się zachwycać szeregiem Rubensów w Luxemburgu. Wróciwszy do Londynu, zamieszkał u swojego przyjaciela, Greene’a, w hotelu Graya i zaczął masami robić portrety jego kolegów z palestry. Jednakże, jak dalece Romney nie miał znaczenia w święcie artystycznym w siódmym dziesiątku lat osiemnastego stulecia, o tem świadczy to, że nazwiska jego nie brano zupełnie pod uwagę, gdy układano w r. 1768 listę członków-założycieli Akademii Królewskiej, gdzie w szeregach „ Nieśmiertelnych“ figuruje tyle miernot tuż obok Reynoldsa, Gainsborougha i Wilsona. W r. 1767 minęło pięć lat od przyjazdu Romneya do Londynu. Rzecz dziwna: nie zdradził się przed nikim, że był żonaty, to też wszyscy uważali go za kawalera. W tym roku, mając trzydzieści trzy lat, puścił się w podróż na północ do domu swojego ojca, gdzie żona jego zamieszkała po stracie małej córeczki, w rok potem, jak Jerzy Romney porzucił doliny, wsiadł na konia i pojechał w stronę Londynu. Z powrotem zabrał swego utalentowanego brata, Piotra, i zamieszkał z nim w nowym domu przy wielkiej ul. Newport, gdzie poprzednio mieszkał był Reynolds. Kilka miesięcy znosił sercem braterskiem tego nicponia i pijaczynę, jednakże doszedł niebawem do przekonania, że lepiej będzie dla niego i dla brata, jeżeli się rozejdą, zaczem wyprawił młodego człowieka z powrotem na północ. Stosunków ze sobą nie zerwali: Piotr aż do śmierci, która go przedwcześnie spotkała, stale osuszał kieszeń Romneya. Na r. 1767 przypada portret Ryszarda Cumberlanda z Narodowej Galeryi Portretów; był to szczery, serdeczny przyjaciel naszego artysty.
Krążą wieści, że w tym czasie miał się Reynolds nieżyczliwie odnosić do Romneya; w rzeczywistości jednak Romney dotąd nie miał wielkiego znaczenia, i jego nazwisko mało co mogło mówić Reynoldsowi, a tem mniej mogło mu grozić jego współzawodnictwo. Dopiero w r. 1767 spotkał Romney poetę Cumberlanda i dzięki niemu zaczął zdobywać sobie rozgłos w świecie londyńskim i uznanie w szerokich kołach publiczności. Wybił się szybko. Na r. 1769 przypada jego sławna grupa Rodziny Warren. Niedługo miał on i Gainsborough stanąć z Reynoldsem do walki o pierwszeństwo w królestwie sztuki brytyjskiej. Nie miał jednak sprytu życiowego i nie nabrał go nigdy; to też posyłał swoje obrazy na wystawy drugorzędne. W r. 1772 wystawił swe prace na widok publiczny po raz ostatni. Mimo to popularność jego w tym czasie wzrosła zupełnie nadspodziewanie; zarabiał po sto funtów miesięcznie. Można zrozumieć, że Romney zostawił zrazu na północy swoją dobrą żonę, ale trudno go chwalić za to, że nie posłał po nią teraz, kiedy mu się już dobrze powodziło; byłoby mu się to opłaciło pod niejednym względem. Nie można jednak ludzi wyjątkowych mierzyć miarą ludzi przeciętnych. Któż potrafi zbadać głąb tej dziwnej, zadumanej, tajemniczej duszy, która się kryła pod maską pięknej powierzchowności Romneya.
W samej istocie geniuszu tkwi pewna niezwykłość, coś, co się nie zdarza codziennie — człowiek genialny poświęca wszystko w pogoni za swym celem, więc siebie samego przedewszystkiem, a potem szczęście i spokój życiowy. W tem tkwi po części tragedya geniuszu. Od prawdziwego chrześcijanina żąda ofiary — religia; sztuka również często żąda ofiar, podobnie, jak ich wymaga każda praca twórcza. Oczy Romneya zwracały się już do Rzymu. Widział, że zaczyna dorównywać Sir Joshuemu Reynoldsowi, a nie brakło nierozsądnych przyjaciół, którzy go ciągle do tego współzawodnictwa podjudzali. Postanowił pójść o lepsze z Reynoldsem, ale on go przewyższał znajomością wielkich umarłych; chciał się więc Romney uzbroić i w ostrogi przeciwnika. Prawdopodobnie przypuszczał, że żona, poczciwa i kochana, ale wychowana na prowincyi, będzie mu, mimo wszystko, ciężarem w walce o pierwszeństwo, jaką miał stoczyć z kawalerem z Leicester Fields. Swojego czasu myślał tak samo i postąpił podobnie Szekspir. Romney wiedział, że już dość wielką przeszkodą w życiu była mu jego własna nieśmiałość; na razie gotował zbroję do walki, a później wszedł w jego życie czynnik inny, który nie tylko jego miał opanować, ale miał pogrążyć ze szczętem duszę i ciało największego admirała Anglii. Był już wprawdzie u progu czterdziestki, ale, jak zawsze, tak i teraz dążył raczej do doskonałości w sztuce, niż do sukcesów u świata; sztuka była jego gwiazdą przewodnią, poświęcił jej wszystko inne, nawet siebie samego. Więc, choć już zaczynał dzielić z Reynoldsem rządy w artystycznym świecie stolicy, pojechał w r. 1773 drogą przez Francyę na dwa lata do Rzymu wraz z miniaturzystą Ozyaszem Humphreyem, żeby się zacząć uczyć malarstwa na nowo.
Reynolds mógłby był teraz dalej sprawować rządy dyktatorskie bez współzawodnika. Stało się jednak inaczej: w czasie nieobecności Romneya przybył do Londynu ktoś, kto miał i z nim i z Reynoldsem stoczyć walkę o laur. Na imię mu było Gainsborough. Z Rzymu udał się Romney do Florencyi i tu padł na niego urok Tycyana. W dwanaście miesięcy po przyjeździe Gainsborougha przybył do Londynu w lipcu 1775 nasz trzeci malarz genialny tej epoki; właśnie powrócił był z Włoch ten artysta, który w czterdziestym roku życia poszedł znowu do szkoły, przerywając tok wielkiej i świetnej karyery. Opuścił Rzym w styczniu 1775 po blizko dwóch latach twardej pracy nad sobą. Ręka jego, wyrobiona nieustannem ćwiczeniem, słuchała teraz woli, a duch zostawał pod urokiem Tycyana i innych artystów z wielkich lat Wenecyi. Jerzy Romney miał teraz zdobyć sobie sławę. Jak wielkie były niedogodności podróży w tych czasach, domyślamy się, czytając, że artysta jechał do Paryża z jakimś pełnym temperamentu nauczycielem szermierki oraz jego ładną żoną i musiał z nimi spać w jednym pokoju; ponieważ mąż ładnej damy był rannym ptaszkiem, zostawiał więc żonę wraz z artystą w hotelu, i biedni ci państwo musieli się ubierać równocześnie. Romney zajechał do swej dawnej kwatery w hotelu Graya, pełen sił i ochoty do pracy, spragniony walki, w którejby mógł sił spróbować. Na razie jednak nie miał pensa przy duszy, a wyjął był już z banku wszystkie oszczędności, które tam miał złożone przed wyjazdem z Anglii, musiał bowiem wykupić z więzienia za długi swego brata, owego nicponia Piotra. Rozpoczął więc na nowo karyerę z długami. Ale i tym razem jego dobre, braterskie serce nie na wiele się przydało: Piotr zapił się na śmierć w dwa lata później, w trzydziestym czwartym roku życia.
Romney nie miał już wyrobionych stosunków w mieście, jak przed dwoma laty; zaciągnął dług, a minął już był czterdziestkę. Widział, że niema innej rady, jak tylko wyjechać na północ i zakopać się na prowincyi, albo wynająć wielki dom w stolicy, bo powodzenie zależało od kaprysu wielkiego świata, który się niewiele rozumiał na wartości artysty, a patrzył przedewszystkiem na to, jak artysta występuje na zewnątrz. Wynajął więc odważnie wielką pracownię i dom na Cavendish Square, który stał pustką po śmierci Cotesa. W Boże Narodzenie r. 1775 sprowadził się pod Nr. 32 Cavendish Square; całymi tygodniami siedział przed pustą sztalugą i słuchał, jak przeraźliwie za oknami wyje zimny wiatr londyński; miał przed sobą perspektywę ruiny i więzienia za długi. Wspominał owych 200 funtów, wyrzuconych daremnie na brata Piotra, o którym z północy ciągle przychodziły wieści, że pije dalej bez ustanku — gdy wtem pewnego razu zjawił się u niego książę Richmond i zaczął mu pozować. Człowiek wielkiej zacności, poznał się od razu na talencie artysty 1 w tej chwili zamówił u niego kilka portretów swoich przyjaciół. Odtąd zaczęli się cisnąć goście do pracowni na Cavendish Square. Romney pracował z zapałem — robił po sto portretów na rok i wprost przeciwnie, niż Reynolds, nie pozwalał żadnemu z uczniów nawet dotknąć swojego płótna. Jak bardzo lubił ruch i taniec, o tem świadczą jego sławne Dzieci Gowera.
Od tego czasu miasto podzieliło się na dwa obozy: „stronnictwo Reynoldsa” i „stronnictwo Romneya”. Ale, rzecz dziwna, Romney nie doznawał i nie objawiał zazdrości względem wielkiego współzawodnika, z którą się n. p. Gainsborough zupełnie nie krył. Gdy raz pewien pochlebca, chcąc się przypodobać Romneyowi, wyrażał się ujemnie o sztuce Reynoldsa, Romney zawołał: „O nie! to jest największy malarz, jaki kiedykolwiek żył; jego obrazy mają dla mnie jakiś niezwykły urok, który mi poza tem daje tylko natura, a nigdy jakikolwiek obraz.“ Niestety, jakaś szczególna psychoza, ciągły strach przed nieprzyjaciółmi, nadmierna ostrożność i skrytość charakteru, a obok tego obawa, że mu obcowanie z ludźmi zabierze czas, przeznaczony na pracę, dla której poświęcił żonę i dziecko — to wszystko było powodem, że artysta żył prawie jak odludek i zrzekał się tych korzyści, które przynosi malarzowi życie towarzyskie.
W r. 1776, po Bożern Narodzeniu, właśnie gdy Romney nabył ów wielki dom przy Cavendish Square, zaprzyjaźnił się z nim życzliwy, ale trochę pomylony, zarozumiały, wścibski i głupi wierszokleta, Hayley; opanował artystę zupełnie i stał się jego złym duchem. Przyjaźń ta miała się bardzo ujemnie zaznaczyć w rozwoju wrażliwego Romneya. Hayley wmówił w niego, że mu Reynolds sławy zazdrości, i odradził mu obsyłanie wystaw Akademii Królewskiej. Romneyowi nie było potrzeba wiele, aby go upewnić w podejrzeniach, które i tak były klątwą jego życia. Był to nieszczęśliwy dzień w jego karyerze i rozwoju, kiedy mu stosunek z Hayleyem zastąpił przyjaźń rozumnego Cumberlanda. W zimie tego roku przyjechał do Londynu syn Romneya, John, żeby się zobaczyć z ojcem, i znalazł go o zmroku, po ciężkiej pracy całego dnia, schylonego nad jakąś fantastyczną kompozycyą. To Hayley ustawicznie nakłaniał genialnego artystę, żeby na tego rodzaju roboty talent swój marnował, zamiast żeby stwarzał arcydzieła w zakresie portretu. Malował po trzynaście godzin dziennie i, podobnie jak Reynolds, nie przerywał pracy nawet w niedzielę; rzadko kiedy wychodził na przechadzkę wieczorem, tylko pracował dalej nad szkicami do obrazów fantastycznych, których nie miał nigdy dokończyć. Malował bardzo szybko, śmiało, pełnym pendzlem, unikając lazurów i retuszów. Może się nigdy nie dowiemy, dlaczego żona Romneya nie przyjechała do niego do Londynu. Czy się ta na wsi wychowana kobieta wzdrygała przed nową pozycyą towarzyską, czy też on sam tego nie chciał, o tem nikt nie wie i o tem nie mamy prawa sądzić. Nawet teraz, mimo, że się tak źle z nim obszedł brat jego, Piotr, który go prawie do ruiny doprowadził, Romney znowu wyjął z banku wszystko, co miał, t. j. około sześciuset funtów i posłał je, do Indyi drugiemu bratu, Janowi, który tam służył wojskowo i doszedł do rangi pułkownika. Poza tem dopomagał pieniędzmi przyjaciołom i biednym studentom, którzy ciężko walczyli o byt.
Współzawodnictwem Reynoldsa i Romneya zajmowało się teraz całe miasto. Nikt nie pomijał sposobności, żeby każdemu z nich zanieść jakąś plotkę na drugiego, mimo, że nikt nie miał w tem osobistego interesu. Nieznośny Hayley opublikował niepodpisany List o malarstwie, który zrazu przypisywano Cumberlandowi; list ten był adresowany do Romneya i niedwuznacznie podawał w pogardę prezesa Akademii Królewskiej. Postać Romneya wysunęła się teraz na czoło spraw, interesujących szerokie koła. Lord kanclerz Thurlow wygłosił owo pamiętne zdanie: „Całe miasto jest podzielone na dwa obozy — stronnictwo Reynoldsa i stronnictwo Romneya; ja stoję przy Romneyu.“ Przyzwyczajenia tych dwóch ludzi były krańcowo przeciwne: Reynolds — człowiek światowy; Romney — dziki, podejrzliwy, odludek, marzyciel, neurastenik. Romney malował namiętnie i wytrwale, póki nie położył ostatniego dotknięcia pendzlem na draperyi; pozatem model nie interesował go zupełnie, jak to zgrabnie powiedział Cumberland: „Niejedna metresa dostanie dymisyę, niejedna zakochana dama rozwód weźmie prędzej, zanim się Romney zdecyduje pół godziny poświęcić na pogłębienie bardziej osobistych tajemnic ich stroju; to też ma olbrzymi zapas prac niesprzedanych.“ Jednak wkrótce miał Romney więcej zamówień na portrety, niż Reynolds. Northcote zupełnie wyraźnie mówi: „Odkąd Romney wszedł w modę, Sir Joshua zaczął tracić klientelę.” Reynoldsowi dokuczało to współzawodnictwo, to też zemścił się na rywalu obrazem p. t. Thais. Reynoldsowi pozowała, między innymi, niejaka Emilia Bertie, panienka niezbyt surowych obyczajów, ciesząca się protekcyą pana Potta. Zapłaciła mistrzowi z góry siedemdziesiąt pięć gwinei na rachunek swego portretu, jednakże z powodu jakichś kłopotów materyalnych nie mogła wypłacić reszty za jego dokończenie. Później udała się do Romneya, który jej zrobił inny wizerunek. Reynolds, rozgoryczony tem postępowaniem, przerobił jej portret na kompozycyę fantastyczną: zrobił z niej kurtyzanę Thais z Persepolis, podpalającą świątynię Czystości. Obraz ten wystawił w Akademii Królewskiej w 1781, jednakże świat londyński był oburzony zemstą tego rodzaju.
Ale oto miało dla Romneya wytrysnąć nowe, potężne źródło natchnienia. W 1782 przestąpiła próg jego pracowni i weszła w jego życie tajemnicza, piękna istotka, która się miała głęboko zapisać w jego sztuce i karyerze, rozpętała skrzydła jego duszy, a serce mu spaliła na popiół. Tą dziewiętnastoletnią osóbką była Amy Lyon, służąca z Cheshire, znana pod imieniem Emmy Hart. W tym szczęśliwym roku 1782 zaopiekował się nią Hon. Charles Greville, brat drugiego hrabiego Warwicku. Kupił jej dom na Edgware Road, w którym jej matka prowadziła gospodarstwo i kuchnię pod przybranem nazwiskiem pani Cadogan. Greville chciał mieć portret pięknej dziewczyny, zaprowadził ją więc do Romneya i zamówił u niego jej portret. Przed oczyma artysty stanęła idealna piękność, o jakiej ten człowiek, smutny i zamknięty w sobie, marzył przez całe życie. Zaczął malować raz po raz, a kochał ją z każdym dniem więcej. Zdaje się, że zazdrosny Greville nie domyślał się niczego; miał mnóstwo obowiązków towarzyskich i parlamentarnych, wiele czasu trawił na wizytach. Emma cały ten wolny czas spędzała na Cavendish Square. Romney żył samotnie, a miał już czterdzieści osiem lat; Emma była dla niego objawieniem i wizyą z innego świata. Przez te trzy lata żył, jak w siódmem niebie. Jak wyglądał w tym okresie, gdy stwarzał szereg arcydzieł, patrząc na swoje bóstwo, domyśleć się możemy z jego pysznego, niedokończonego Autoportretu, który wisi w Narodowej Galeryi Portretów. Podług niej zrobił Romney owo ku widzowi zwrócone popiersie, znane jako Lady Hamilton w młodym wieku, jeden z najdoskonalszych w świecie portretów pięknej kobiety.
Córka kowala, Amy Lyon urodziła się w Cheshire około 1763, służyła za niańkę u pana Tomasza Hawarden, na stępnie u Dr. Budda w Blackfriars w Londynie, wkońcu znalazła miejsce w jakimś sklepie na placu św. Jakóba. Tu zwróciła na nią uwagę jakaś modna dama i wzięła ją na towarzyszkę. Będąc u niej, dowiedziała się Emma pewnego razu, że jednego z jej towarzyszów zabaw dziecinnych wzięto do marynarki i miano go przemocą wywieźć do Ameryki na wojnę ze Stanami; udała się więc z prośbą o łaskę do kapitana floty królewskiej, Payne’a, który uwolnił z wojska młodego człowieka, ale za cenę honoru dziewczyny. Gdy Emma została matką, Payne był za oceanem. Zaczem dziewczyna poszła na utrzymanie: wziął ją Sir Henryk Featherstonehaugh do swego zamku rodzinnego w Up Hall, gdzie czas spędzała na zabawach i orgiach, póki jej w grudniu 1781 Featherstonehaugh w przystępie zazdrości nie wypędził precz od siebie, mimo, że miała właśnie zostać znowu matką. Opuściła dom jego bez grosza i powiła dziecko, które, szczęściem, umarło. Zdaje się, że wtedy wynajął ją ów szarlatan w domu Schomberga i stamtąd wziął ją Hon. Charles Greville, przez którego umizgi straciła miejsce u Featherstonehaugha. Zabrał ją do siebie z początkiem roku 1782.
Romney malował ją jako Joannę d’Arc, Św. Cecylię, Kassandrę, Ifigenię, Magdalenę, Bachantkę, Czułość, Kalipso, Prządkę; wypełniała mu świat wyobraźni dramatycznej. Malował podług niej głowy, biusty i całe postacie. W tych latach gorączkowej pracy od 1776—1787 powstała piękna Księżna Gordon z synem, markizem Huntly, Perdita Robinson, Hrabina Warwick, Lady Elżbieta Compton, Gibbon, William Pitt, Wicehrabina Clifden Lady Elżbieta Spencer (1786) i inne znakomitości, jak Pani Jordan w stroju „wiejskiej dziewczyny”, oraz Pani Billington. Artysta zarabiał teraz 3000 f. s. rocznie.
Rok, w którym Wiek niewinności wyszedł z pracowni Reynoldsa, przyniósł „malarzowi z Cavendish Square” dni straszne. Przez trzy lata pozował mu bezustannie ideał jego, Emma Hart. Jednakże opiekun jej, Greville, doszedł do przekonania, że go w ciężkich czasach nie stać na utrzymanie metresy przy 500 f. s. rocznego dochodu; postanowił więc bez wielkich ceremonii rozstać się z Emmą. Sprzedał ją poprostu wujowi swemu, Sir Wilhelmowi Hamilton, który był angielskim ambasadorem w Neapolu, a podówczas bawił za urlopem w Anglii. W marcu 1786 znikła Emma Hart z oczu Romneya i wyjechała do Neapolu wraz z matką, zła i smutna, że musi opuścić Greville’a, który ją wysłał do Włoch pod pretekstem, że będzie się tam uczyła śpiewu. W listopadzie była już urzędową metresą ambasadora angielskiego, a w pięć lat później została jego żoną.
Gdy wyjechała, Romneyowi portrety zbrzydły zupełnie, zaczął tedy jeszcze więcej, niż przedtem, marnować czas i talent na „kompozycye fantastyczne“; tęsknił za pięknością, która go opuściła. W listopadzie 1787 na przyjęciu u bratanka Boydella w Hampstead powzięli uczestnicy zebrania, do którego i Romney należał, projekt wydania „Galeryi Szekspirowskiej wielcy artyści współcześni mieli wykonać obrazy, a sztychy, według nich robione przez pierwszorzędnych akwaforcistów, miały się złożyć na wspaniały tom. Niestety, Romney przystąpił do tego projektu i stracił mnóstwo czasu i pracy nad dwoma rysunkami p. t. Burza i Mały Szekspir w otoczeniu namiętności ludzkich. Z r. 1788 pochodzą Książę Cumberland i Jan Wesley; z r. 1789 dwa portrety Pani Fitzherbert.
Na rok przed śmiercią Reynoldsa wyjechał Romney do Paryża. Po powrocie do Londynu tracił czas i siły nad „Boydellowskim Szekspirem”. Te „kompozycye fantastyczne” szarpały na strzępy jego mózg i wolę, duszę i ciało. Powrócił zbolały, opanowany jakimś niepokojem, to znów zapadający w stan głębokiej depresyi. Dobrze mówił Lord kanclerz Thurlow, patrząc, jak się Romney zagrzebuje w tych „kompozycyach fantastycznych”: „Na Boga! ten człowiek zrobi z tego prawdziwy galimatyas”. Thurlow był dobrym przyjacielem Romneya i starał mu się ten kierunek twórczości wyperswadować, ale napróżno. Nadeszło lato, a z niem ulga dla zbolałej duszy artysty. Pewnego pięknego poranku weszło światło do jego pracowni, — wizy a niebiańska; to Emma wbiegła rozpromieniona i przyniosła mu wiadomość, że ma zostać Lady Hamilton; oplotła ramionami szyję kochanego artysty i zaczęła go całować serdecznie, mimo, że obok stał jej przyszły mąż. Romney ożył na nowo; świat mu się zaczął drugi raz uśmiechać. Miał ją wkrótce malować jako Bachantkę. On się tak bał, że go Emma nie kocha, że jest zimna, że odjechała w świat, a jego serce zostawiła rozdarte, — a oto zjawia się znowu — dawna Emma, ta sama, wesoła, rozpromieniona, szczebiocąca, śmiejąca się, boska. Romney od razu ozdrowiał i przyszedł do siebie.
Emma, ulubienica salonów, mile widziana w domach arystokratycznych i na dworze królewskim, wyszła za mąż 6 września i wyjechała z mężem do Neapolu. Królowa neapolitańska przywitała ją serdecznie, a dwór ją ubóstwiał. Mimo to znajdowała dość czasu, żeby pisywać do Romneya listy serdeczne, choć pisane z przerażającymi błędami gramatycznymi, a nie celujące ortografią; nie była nigdy w porządku z literą h, a składnia zgody sprawiała jej trudności nie do pokonania. Ale słońce już było zaszło Romney popadł w rozpacz na nowo, i niepokój szarpał go coraz większy. Zaczął snuć jakieś plany waryackie. Stracił zdrowie. Prześladowały go pomysły „fantastycznych kompozycyi“. Dobił go „Szekspir Boydella“. Zapadał w mrok coraz głębszy. Po kątach pracowni na Cavendish Square walało się mnóstwo niepokończonych obrazów. Nagle opadł go jakiś wstręt do tego miejsca. Zaczął budować wielką galeryę obok swej pracowni w Kilburn. Zamówił w Rzymie kopie posągów klasycznych u młodego Flaxmana, któremu był pomógł wyjechać na studya rzeźbiarskie do Włoch. W roku 1792 wymalował sławną Pamelę. Romney był teraz u szczytu sławy; nie miał współzawodnika. Ale i to go nudziło. Trzydzieści lat temu marzył o Londynie — dziś patrzeć nie mógł na to miasto. Nie bawiło go powodzenie, obrzydły mu bogactwa; miejsca sobie znaleźć nie mógł.
W r. 1795, w jakiejś jaśniejszej chwili, gdy na moment błysnął promień dawnej jego sztuki czarodziejskiej, namalował Hrabiego Westmorelanda i Rodzinę Lorda Egremonta. W r. 1796 umysł jego zaczął osnuwać mrok coraz głębszy; zbliżało się obłąkanie. Pozrywał umowy z klientelą i całymi dniami dumał nad swym projektowanym „pałacem sztuki“. Gdyby nie syn, który mu na to nie pozwolił, byłby był kupił cztery akry gruntu przy Edgware Road pod budowę pałacu; doradzono mu, żeby, zamiast tego, kupił dom w Hampstead. Miał głowę pełną najdzikszych pomysłów architektonicznych i najrozmaitszych innych ekscentrycznych projektów, do których go zachęcał niesłychany Hayley. Wtem rzucił wszystko i wyjechał wraz z synem na północ do domu. Wrócił znowu do Londynu. Jego władze umysłowe rozprzęgały się coraz bardziej. Sprzedał dom na Cavendish Square panu Shee, późniejszemu prezesowi Akademii. Obrazy jego i modele przeniesiono do owej galeryi i porozrzucano je po kątach, a że podczas tej przeprowadzki stać musiały na deszczu, to też wiele płócien poszło wtedy w ruinę. W r. 1799 odezwało się w nim coś szczególnego. Był sam; nie miał słowa do kogo przemówić; włóczył się po pokojach fantastycznego domu, który był zbudował w Hampstead. Nagle zebrał się i puścił się w drogę na północ, do Kendal, gdzie żona-staruszka przez trzydzieści siedem lat wiernie na niego czekała, wspominając dzień, w którym jej mąż, młody chłopak, wsiadł na konia i pojechał w stronę Londynu. — Marya, wówczas młoda i ładna, nieraz odejmowała sobie od ust, byle posłać jakąś zaoszczędzoną gwineę mężowi pod woskową pieczątką listu. Przytuliła go teraz i była mu jedynem światłem i ukojeniem, gdy mu duszę rwały pomysły szaleńcze a myśli osnuwała ciemność coraz grubsza. Nie przeszkadzała mu przedtem, gdy się piął po laury, — nie dzieliła z nim wielkich, jasnych chwil tryumfu; czuwała nad nim teraz, gdy nadszedł pochmurny wieczór jego dni.
Romney umarł w obłąkaniu 15 listopada 1802; pochowano go na bożej roli w Dalton-in-Furness, tam, gdzie się był urodził. Osiągnął szczyt swoich marzeń górnych, był wielki, sławny — a umarł, jak nędzarz i człowiek złamany. Poświęcił wszystko dla sławy; pożywał gorzkich owoców, które wydaje ambicya, jeśli jej korzenie tkwią tylko we własnem „jaM. Jak owoce dzikiej jabłoni, które spiekła ziemia rodzi u brzegów morza Martwego, tak się w ustach jego w popiół rozsypywały powodzenia. Szczęście przychodzi tylko do tych, którzy siebie dają drugim, — omija tych, którzy tylko biorą. Kiedy Romney przyszedł do Londynu, wyciągały się do niego ręce ludzkie, mógł był znaleźć przyjaciół bez liku. On wolał być sam; w przepychu stolicy żył, jak na pustyni. W każdej uwadze, usłyszanej z ust przyjaciela, podejrzywał zły zamiar; wroga osobistego widział w każdym, kto go krytykował bezstronnie. To też ulegał wpływom pierwszego lepszego pochlebcy. Jednak cześć mu się należy obok Reynoldsa i Gainsborougha za to, że malował wiek współczesny szczerze i po mistrzowsku. Nienawidził sznurówek i wszelkich toaletowych sztuk, uzupełniających kształty niewieście; malował figury według modeli bez wszelkich dodatków sztucznych. Starał się zawsze o prosty i naturalny wygląd malowanych postaci. Wartość jego techniki polega na tem, że malował po prostu, od ręki, szeroko, nie przemazując niczego, unikał lazurów i miękkości, szanował pierwsze pociągnięcie pendzla. Potężna jego sztuka była rodzima, narodowa i oryginalna. Człowiek, który potrafił namalować Miss Vernon jako „Hebę“, Panią Lee Acton dwie siostry Ramus, Damę z dzieckiem, z Galeryi Narodowej, Panią Raikes przy harfie, Córkę pastora, z Galeryi Narodowej, i słynną na cały świat Panią Mark Currie, która pozowała do Córki pastora, ten człowiek świecić będzie po wieczne czasy w szeregu mistrzów swojego wieku.