Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
W KTÓRYM Z KUCHNI WCHODZI DO FRANCYI JEDEN Z NAJWIĘKSZYCH MALARZY SWYCH CZASÓW
Ludwik XIV złamał potęgę szlachty i przeniósł ją na warstwę wielkich kupców, powierzając im urząd generalnych dzierżawców dochodów państwowych (fermiers generaux), na którym to urzędzie nadużywali oni niejednokrotnie swej władzy. Nie był to jednak ruch demokratyczny; pomiędzy arystokracyą a ludem, kupcami czy włościanami wielka była przepaść; lud nie miał żadnego udziału w rządzie; traktowano go wyłącznie jako źródło dochodów państwowych, jako dostawcę krwi na wypadek wojny. Wyrażać w sztuce znaczenie jednej czy drugiej warstwy ludności było to samo, co wyrażać jedną czy drugą część dokonanego przez świat rozdziału narodu. Jest to jednak stałym błędem krytyki, że sztukę francuską wieku osiemnastego uważa za sztukę wyłącznie lekką, swawolną, arystokratyczną. Lud zaczął mówić; artyści zaczęli wyrażać doniosłość tego przemówienia; przez usta satyryków i filozofów zaczęły się odzywać prawa rasy. I oto z pośród ospałej atmosfery pierwszych lat wieku, z pod stóp klas uprzywilejowanych poczęła wydobywać się Francya prawdziwa, ażeby potem w straszliwym rozlewie krwi utopić arystokracyę.
Bracia Le Nain zaśpiewali hymn na cześć ludu. A teraz pod wpływem Watteau’a — w istocie oczy jego rozwarła sztuka Watteau’a — miał powstać człowiek, równie wielki, jak oni, a który miał nieśmiertelne zyskać imię jako Chardin. Umierające oczy Króla-Słońca spoczywały na Francyi, uginającej się pod jarzmem napuszystości pseudo-heroicznej, na Francyi, rojącej się od uperukowanych dworaków, na Francyi, wyczerpanej chwałą, przygniecionej pompą, pozbawionej skarbów. Dziedzictwo, które przekazywał choremu dziecku, stojącemu u stóp tronu, jaśniało blaskiem świetności państwowej, domagającej się podtrzymania, pozbawionej przecież środków, do podtrzymania tego niezbędnych. Ale czego oczy te nie widziały, to tego, że wśród bombastu zaczęła się rodzić szczerość. Fronda nie umiała dać potęgi ludowi. Jednakże poza Frondą zaczęły wyrastać ambicye, nadzieje, wizye przyszłości, które miały wprowadzić na widownię ludzi dowcipu i ludzi zbrojnych, a przy końcu tego wszystkiego, w latach następnych, gilotynę, mającą wykorzenić zło. Poza Frondą krzepkie dla Francyi narodziły się dusze, które miały zniweczyć tyranię papuzich jej panów. Zapomocą dowcipu i subtelnej pogardy, zapału i potężnych snów mieli nowi ci mężowie napełnić zdeptany lud ufnością w siebie i wiarą w świetność jego przeznaczeń. Pochodnia, którą zapalono dla rozbudzenia narodu, nie rozpłomieniła się nagle, jak pochodnia, która zniweczyła potęgę ludu i doprowadziła go do upadku za czasów Frondy; pochodnia ta rozpalała się wzdłuż i wszerz nad krajem, powoli, lecz stanowczo. Działo się tak nie tylko w polityce, ale i w literaturze i sztuce; nowe życie zaczęło chwytać ogień zwolna i zwolna strażnicze światło swoje nad jęczącymi rozlewało milionami. Nie witani aplauzem publicznym, zaczęli powstawać mężowie, którzy najpotężniejszych postrącać mieli z ich stolców…
CHARDIN
1699—1779
Dnia 2 listopada w ostatnim roku wieku siedemnastego urodziło się na Rue de Seine w Paryżu dziecię płci męzkiej, Jean Baptiste Simeon Chardin, który wycisnąć miał na Francyi piętno realizmu, szczerej prawdy, który miał ją otoczyć blaskiem prostoty. Był drugim synem Jana Chardina, cieśli — jak brzmiał frazes dworski, „groszowego cieśli króla“ — matką jego była Franciszka David. Cieśla pięcioro miał dzieci: Noela Sebastyana Chardina, Symeona, naszego artystę, Justyna, który również został cieślą królewskim, Maryę Klaudyę i Maryę Agnieszkę, pracownicę w zawodzie tkackim. Ojciec był syndykiem korporacyi, człowiekiem, mającym stanowisko śród cieślów. Robił stoły bilardowe, także dla króla w Wersalu; przeznaczył też synów swoich do tego samego rzemiosła. Drugi syn, nasz Symeon, wcześnie zaczął dawać dowody talentu artystycznego. Atoli ojciec jego, lękając się o środki utrzymania chłopca, umieścił go w swoim warsztacie. Chardin ubolewał zawsze nad tem, że pierwsze te lata stracone były dla wykształcenia jego umysłu. Ostatecznie jednak „groszowy cieśla królewski” zgodził się i posłał chłopca do pracowni Cazesa, miernego malarza z Akademii, człowieka o duszy konwencyonalnej, pracującego w stylu historycznym i mitologicznym, stworzonym przez Le Bruna. Nauka tego człowieka polegała na tem, że wychowankom dawał do kopiowania własne swe dzieła. Oczywiście młodzi ludzie kształcili się na tem mało, — przeciwnie, pożerała ich raczej troska, że na nienawistnym uczą się rysunku, bez modela. W godzinach wieczornych odwiedzał Chardin szkołę rysunków w Akademii. Uratował go najoczywistszy przypadek.
Młody Noel Nicolas Coypel, do którego pracowni dostał się następnie Chardin jako pomocnik, dał mu strzelbę dla namalowania jej na jednym z jego obrazów. Chardina zadziwiła troskliwość, z jaką Coypel czyścił lufę strzelby, i od tej chwili poświęcił młodzieniec całą uwagę znajdującym się przed nim przedmiotom. Podczas pobytu u Coypela spotkało go szczęście, że wraz z innymi uczniami Akademii wybrał go Jean Baptiste van Loo na pomocnika przy restaurowaniu jednego z malowideł w wielkiej galeryi w Fontainebleau. Była to, jak długie mówiono czasy, jedyna podróż Chardina poza mury Paryża; po raz wtóry nie opuszczał już miasta. Młodzieniec wrócił do zajęcia swego z wzrastającą reputacyą. Polecono mu też wymalowanie godła dla chirurga. Namalował na niem scenę Pojedynku, dzięki czemu znaczny zyskał sobie rozgłos; rzecz godna była tego, aby ją powiesić w miejscu, w którem chirurg wykonywał swoją praktykę; podziwiali ją też akademicy, licznie gromadzący się na ulicy, aby zobaczyć szyld, zawieszony nad drzwiami pełnego podziwu lekarza. Ten malarz szyldów przeznaczony był do oczyszczenia całej sztuki francuskiej. Takie to dziwne początki miewa wielkość! Szlachetny, łagodny, czcigodną był duszą ten Chardin; szczerością i nieskazitelnością swoją rozjaśnił też całą swą sztukę. Niebawem oddał się malowaniu martwej natury i ubitej zwierzyny. Malował on te proste, skromne rzeczy z taką sztuką, wnosząc w rysunek swój taką prawdę i taką dostojność i szczerość, że stary jego mistrz, Cazes, ujrzawszy kilka jego utworów, uważał je za oryginały wielkich mistrzów holenderskich. Zaprawdę, najwyższe to uznanie, do jakiego może być zdolen umysł akademicki!
Człowiek skromny, niewielkie mający wymagania, w niewielkim też obracający się kółku, Chardin poświęcił się cały swej sztuce, którą umiłował, nie troszcząc się bynajmniej o powodzenie. Młodzi artyści umieszczali zwykle swe obrazy „w razie pogody“ na Place Dauphine w dzień Bożego Ciała, kiedy to mieszkańcy przyozdabiali plac, wywieszając dywany i rozmaite tkaniny z okien w celu uczczenia procesyi, trwającej od szóstej godziny rano do południa. Wystawa ta znana była jako Exposition de la Jeunesse. Gdy Salon był zamknięty, do wystawy tej przyłączali się nawet akademicy, aż do czasu otwarcia nowego Salonu w r. 1737. Dyrektor Akademii, Louis de Boullogne, nakłonił Ludwika Piętnastego do ponownego otwarcia Salonu w r. 1725, i to na cztery dni; atoli tego już nie powtórzono. W r. 1728 Chardin wystawił w Exposition de la Jeunesse nowe słynne arcydzieło, La Raie (Kresa) i Le Buffet wraz z innymi okazami „martwej natury“. Efekt był przedziwny. Nowy powstał artysta, dorównywający wielkim mistrzom holenderskim! Nakłaniany przez przyjaciół, zgłosił się sam o przyjęcie do Akademii we wrześniu 1728. Umieściwszy malowidła swe w pierwszej komnacie Akademii w Luwrze, skromny młodzieniec z trwogą oczekiwał rezultatu. Atoli Largilliere, wszedłszy pierwszy i przyjrzawszy się obrazom, powiedział do Chardina:
„Masz pan tu kilka pięknych malowideł dobrych malarzy flamandzkich; świetna to szkoła kolorystyki. A teraz pokaż swoje własne dzieła!”.
„Panie — odrzekł Chardin, — właśnie te, któreś pan widział, są to moje malowidła".
„Co? to pańskie malowidła?!... Więc przedstaw się, mój przyjacielu, przedstaw się!“
Wszedł następnie Cazes, aby tak samo być oczarowanym. Chardina wybrano śród entuzyazmu. Doznał wysokiego zaszczytu, że go „wybrano” (agree) i „przyjęto” (recu) od razu, i to na podstawie dwóch wyróżnionych malowideł okazowych: Le Buffet (Bufetu) i La Cuisine (Kuchni). D. 25 września 1728 zaprzysiężono go, redukując równocześnie wpisowe, z powodu skąpych jego środków, do stu liwrów. Chardin sprzedawał obrazy swoje po cenach skromnych, wskutek czego nie podobna mu było żyć ze sztuki, tem bardziej, że pracował powolnie i troskliwie wszystko wykańczał. Brak środków uniemożliwił mu na razie małżeństwo z Małgorzatą Sainctar, popierane z początku przez jego ojca. Poznał dziewczynę tę na małej zabawie tanecznej kupców, urządzonej w ich dzielnicy. Dziewczyna straciła następnie rodziców, a ponieważ poszedł i majątek, przeto zmuszona była szukać przytułku u swego opiekuna, niejakiego Peranta, drobnego kupca, mającego kramik na Rue de la Verrarie, przy której urodził się Boucher, ale mieszkającego przy ulicy Rue Princesse, albo raczej na bocznej jej gałęzi, Rue Ferou. Sławetny cieśla odtrącił dziewczynę, — lecz Chardin, człowiek zacny i szlachetny, dotrzymał słowa nieszczęśliwej i ożenił się z nią 1 lutego 1731. Zamieszkali na Rue Princesse, u rodziców Chardina.
Pozostał on tutaj aż do powtórnego ożenku w r. 1744. Dom ten stoi do dziś dnia z źle położonemi izbami i dziedzińcem, w których Chardin malował niejedno z arcydzieł nie tylko swego wieku, ale wszystkich czasów wogóle. Tutaj urodził mu się syn, Piotr, którego obiecujący, świetny talent malarski, a z nim dumę i nadzieję ojca, przedwczesna pogrzebała śmierć. W dwa lata później (1733) urodziła mu się córeczka, Małgorzata Agnieszka, zmarła w drugim roku życia, tego samego dnia, co i matka, to jest 14 kwietnia 1735. W r. 1734 Chardin zaczął malować szereg postaci przy codziennem zajęciu, co ogromnie zwiększyło jego reputacyę. Interesującem będzie zaznaczyć, że za życia Chardina krytycy zestawiali go zawsze z Teniersem, i to zawsze na nie korzyść Chardina. Aved miał się do Chardina z wyjątkową zwrócić uwagą: „Czy wyobrażasz sobie pan, że portret tak samo łatwo namalować, jak kilka wędzonych ozorów i kiełbas?”
Gdzież są dzisiaj portrety Aveda?
Chardin dochodził do coraz to większej potęgi w swej sztuce, zachowując przytem całą skromność i prostotę życia. Człowiek krępy, „silny i muskularny”, z okrągłem, jowialnem obliczem, o dobrotliwym wyglądzie i poczciwem spojrzeniu, był w całkowitej zgodzie ze swoją solidną, poważną, do warstwy średniej należącą postacią. Wyszedł z warstwy, podtrzymującej świetną tradycyę kamractwa, przyjacielskiej wierności i zacnych obyczajów, jakimi warstwa ta odznaczała się w tym fantastycznym wieku Ludwika Piętnastego. Pod powłoką skromnych manier mieściło się u Chardina głębokie poczucie dostojności, — wzbudzał też zaufanie u każdego, z kimkolwiek się spotkał. Lękliwy w zalecaniu swej osoby, nie lubiący pchać się naprzód, skromne mający mniemanie o sobie i swej sztuce, nie posiadał się jednak z gniewu, gdy ktoś śmiał go obrazić lub zlekceważyć, jak tego dał dowód, zrzucając ze schodów bezczelnego lokaja potężnego Crozata, barona de Thiersa. Chardin wspaniałym był mistrzem. Zmysł krytyczny posiadał bystry, który się wahał tylko wówczas, gdy trzeba było komuś dodać otuchy; niejedna też z ust jego wyszła uwaga, głęboką będąca wskazówką dla pracowni. Jeden z artystów chełpił się wobec niego, że znalazł środki na udoskonalenie farb; Chardin odparł mu na to głęboką sentencyą:
„Jakto, pan twierdzisz, że maluje się farbami?”
„A czemże?” — zapytał zdumiony malarz. „Posługujemy się farbami — odpowiedział Chardin, — lecz malujemy uczuciem.”
Dobroć jego wobec uczniów stała się przysłowiową. Nie miał w sobie żadnej złości, — nie wiedział, co zazdrość i małostkowość. Śród artystów był zawsze tym, który łagodził spory. Stworzony był do dodawania odwagi. Nie był chciwy, obrazy swoje sprzedawał za co bądź. Całą przyjemność miał tylko w tworzeniu. Przyjaciel jego, sztycharz Le Bas, zapragnął pewnego razu nabyć jego obraz. Chardin, z zabawnym spojrzawszy nań uśmiechem, powiedział mu, że oddałby mu obraz wzamian za jego piękną kamizelkę; spełniło się życzenie Le Basa. Siostra królewska, stanąwszy z podziwem przed jednym z jego portretów pastelowych, zapytała się o cenę; Chardin prosił ją, aby zechciała przyjąć obraz jako „dowód wdzięczności za zainteresowanie się jego sztuką“. Tego rodzaju człowiek nie mógł stać się bogaczem. Romantyka nie otuliła go płaszczem malowniczych przygód; sztuka jego nie potrzebuje, aby ją takimi podbijano środkami.
Życie prowadził pospolite, nasamprzód w swym domu na małej Rue Princesse, który opuścił dopiero wówczas, gdy od państwa zaszczytne otrzymał mieszkanie w apartamentach Luwru. Był typem człowieka, któremu się nic nie „przydarza“ — z wyjątkiem szarej troski o środki, potrzebne do życia, i małżeństwa, które jednak, na szczęście, nie było jego przekleństwem. Ale wróćmy do r. 1734, kiedy zaczął malować obrazy z życia ludu. — Wysłał szesnaście dzieł na Wystawę młodych (Exposition de la Jeunesse), pomiędzy nimi Chłopca, Praczkę, dziś w Ermitażu, Kobietę, czerpiącą wodę, której najwspanialsze repliki posiadają Sztokholm, sir Francis Cook i M. Marcille; była śród nich dalej berlińska Dama, pieczętująca list, i naturalnej wielkości Rotszyldowski Stół do kart. Tematy te ściągnęły rzeszę nabywców, między innymi miłośnika sztuki, szwedzkiego ambasadora, hrabiego Tessina, i księcia Liechtensteina.
Chardin patrzał na życie ze swobodną wizyą, a sztukę swą wykonywał z taką bezpośredniością i z odczuciem tak indywidualnem, że dzieło jego należy do nieśmiertelnych tworów ręki ludzkiej. Prostota scen domowych zjednała sobie stolicę. Chardin był teraz w modzie. Żądał on jednak zawsze tak mało za swe dzieła, które powstawały bardzo powoli, że Fortuna uśmiechała mu się tylko zdaleka. W r. 1735 sławę jego powiększyło osiem obrazów, wysłanych na Wystawę młodych, był to rok znajdującej się obecnie w Ermitażu La Blanchisseuse (Praczki) i Marcille’owskiej La Fontaine (Źródło, czyli Kobieta, czerpiąca wodę). Do pierwszego Salonu Francy i za Ludwika XV, który otwarto w r. 1737, Chardin posłał kilka dzieł, między nimi Alchemika (Le Souffleur) oraz malowidła z bawiącemi się dziećmi, świadczące o niezwykłem wniknięciu w uroczy czar tematu. Do r. 1739 należy Liechtensteinowska Guwernantka, wisząca w Luwrze La Xourvoyeuse oraz pyszna monachijska La Batisseuse de Navets (Kobieta, obierająca rzepę). W r. 1740 Chardin zyskał wielki rozgłos Modlitwą przed jedzeniem, której replika znajduje się w Sztokholmie; w tym samym roku powstały niezbyt smaczne Małpa jako malarz i Małpa jako znawca starożytności, w Luwrze, a także La Mere Laborieuse (Pracowita matka), również w Luwrze.
Chardin zapracowywał się za śmiesznie małą zapłatę. W Salonie z r. 1741 miał tylko dwa dzieła: Toaleta poranna i Zamek z kart. W r. 1742 poważnie zachorował. Sztuka jego potęgowała się z roku na rok, a z nią rosła i reputacya. Ograniczony Mariette pisał — trzeba przyznać, klepiąc go po ramieniu — o jego „ciężkiem, monotonnem dotknięciu, o braku lekkości“ i tym podobnych rzeczach wraz z tem, że „zbywa mu na prawdzie co do kolorytu“ ! Ale osły ryczały i w wieku osiemnastym. I Diderot plótł o „poziomej naturze“ Chardina i tym podobne głupstwa. Było zwyczajem Chardina, że malował w samotności; być może, nie do pozazdroszczenia obyczaj ten podżegał ówczesnych plotkarskich skrybentów, niemile odczuwających, że artysta nie wpuszczał ich do pracowni. Strata żony i córeczki ciężkim była dla niego ciosem. Razem z niemi uszła i jego młodość. Po ich śmierci zamieszkał z matką, ale i ona zmarła w listopadzie 1743. Przez krótki czas żył razem z synkiem, a d. 26 listopada 1744 ożenił się z Franciszką Małgorzatą Pouget, kobietą trzydziesto-siedmioletnią, wdową po muszkieterze z Rouen, która mieszkała pod Nr. 13 na tej samej Rue Princesse i posiadała jakąś fortunkę. Była to zdolna i znająca się na interesach kobieta, pomogła też Chardinowi do uporządkowania jego stosunków. Zrobił on z niej słynny pastel, jedno z największych arcydzieł w tym rodzaju. Dla chłopca Chardina była macochą nieco za surową. Z małżeństwa tego urodziła się dziewczyna, ale umarła. Zdrowie Chardina snać się poprawiło w r. 1746, zaczął bowiem pracować na nowo. Powrócił do swego dawnego lubowania się w martwej naturze. Jakkolwiek własny posiadał dom, pieniędzy przecież nie zbierał; owszem, zdaje się, że na utrzymanie pracował bardzo ciężko. W r. 1752 Akademia wniosła prośbę do króla o zapomogę dla niego, i król — jak pisał mu o tem Marigny — wyznaczył mu 500 liwrów pensyi.
W r. 1755 otrzymał godność skarbnika Akademii Królewskiej i niewdzięczny nieco urząd „aranżera obrazów w Salonie“ ! Było to dowodem uznania dla jego głębokiego poczucia honoru i nieposzlakowanego charakteru, sprawy pieniężne Akademii znajdowały się bowiem w stanie opłakanym. Od tego czasu dzieła jego wychodziły na tem jak najgorzej; Chardin zajmował się sam ich wieszaniem. Ciężkie wziął na siebie zobowiązanie; zawsze zalegającą pensyę wypłacano mu stosownie do kaprysów Króla. W osiemnaście miesięcy później przyznano Chardinowi wielką nagrodę Akademii — mieszkanie w apartamentach Luwru. Tutaj czuł się zupełnie szczęśliwym, mając za towarzyszy takich ludzi, jak Tocque, rzeźbiarz Lemoyne, Restout, Boucher, La Tour, Lepicie i Cochin. Prowadził tutaj jednostajne życie, poświęcone ciężkiej pracy twórczej. Jedyną troską w tem życiu zaczął dlań być utalentowany syn jego, Piotr. Jak wielu innych synów wielkich ludzi, był to chłopiec zarozumiały, arogancki, uparty, pełen marzeń, które nie miały nigdy stać się rzeczywistością, — niepokoił innych, a najbardziej może siebie. Zdobywszy w r. 1754 Prix de Rome (Nagrodę rzymską) i skończywszy właśnie trzy lata nauki w niedawno założonej Ecole des eleves proteges, młodzieniec ten udał się w październiku 1757 do Rzymu.
Chardin, zamieszkawszy w r. 1757 w apartamentach Luwru, odstąpił dom swój Józefowi Vernetowi. Poza martwemi naturami — Debris d’un Dejeuner (Resztki śniadania), w Luwrze (pochodzi z r. 1763) — zajął się przyozdabianiem pałaców królewskich. W r. 1764 pracował dla zamku Choisy, malując supraporty Naukę, Sztukę i Muzykę, wystawione w Salonie z r. 1765; następnego roku namalował Muzykę cywilną i Muzykę wojskową na supraporty dla Bellevue. Sprawy Akademii królewskiej stały w roku 1772 tak kiepsko, że od rozwiązania uratował ją tylko apel Chardina do Marignyego, dzięki któremu Terray udzielił jej zapomogi. Tymczasem syn Chardina zaczął w Rzymie rozmaite robić głupstwa, miewał zatargi, stał się nicponiem. Wróciwszy 1762 do Paryża, na dom ojcowski beznadziejny sprowadził upadek. W r. 1767 udał się z ambasadorem francuskim do Wenecyi i tutaj znikł na zawsze, wieczysty spokój znalazłszy, zdaje się, w falach morza. Śmierć jego złamała ojca.
W r. 1772 Chardin zaczął upadać na siłach; dokuczał mu ciężko brak pieniędzy. Pensyi królewskiej nie wypłacano mu od lat wielu. W październiku 1774 musiał sprzedać swój dom. W r. 1774 interesy Chardina były jak najgorsze. Przytem trapiła go choroba, cierpiał strasznie. Urząd skarbnika był ponad siły, — zrezygnował też na Boże Narodzenie na rzecz rzeźbiarza Coustou’a. Jakiś niewielki dług chciał pokryć z własnej kieszeni, atoli koledzy ofiary tej nie przyjęli i uczcili go bankietem. Ostatnie lata Chardina opromieniło świetne dzieło, i to nie ostatnie w jego zawodzie. Zarzuciwszy wskutek osłabienia oczu i ręki malarstwo olejne, nowe życie twórcze znalazł w pastelu. Głowa starca, Głowa dżokeja, darowana pani Victoire, oraz dwa nieśmiertelne portrety własne Chardin a I'abat-jour i Chardin aux besides (Chardin w okularach), a ponadto Pani Chardin w wieku podeszłym postawiły go śród najpierwszych mistrzów pastelu. Jak zawsze, tak i tutaj skończonym jest artystą, posługującym się pastelem z jak największym — w granicach tego rodzaju techniki — artyzmem. Kolorowych kredek używał z młodzieńczą krzepkością, z wizyą i sztuką z połowy lat życia. Tylko krytycy nie umieli zauważyć tych nowych arcydzieł. Ostatnim jego czynem w Akademii było podpisanie wysokiej nagrody, dotyczącej obrazu, przysłanego z Rzymu przez utalentowanego ucznia Akademii, Ludwika Davida.
W tym ostatnim, osiemdziesiątym roku życia przysłał do Salonu w r. 1779 kilka główek pastelowych. Chardin zmarł 6 grudnia 1779 z pogodą i odwagą spokojną, z jaką przebywał chorobę; skończył przytomnie i z jasnem okiem, z filozoficzną prostotą chrześcijanina, z potrzebą przyzwoitości i czystości, jakie cechowały go za życia. Ponieważ przykazał, aby go na dzień śmierci ogolono, więc wyglądał, leżąc nawznak i Bogu szlachetną polecając duszę, jak na swym ostatnim pastelowym portrecie. Pochowano go w St. Germain l’Auxerrois, gdzie spoczywa także Boucher. Po jego śmierci żona zaniosła prośbę o zapomogę, skarżąc się, że nie ma środków do życia. Gdy jednak przeprowadzono śledztwo w jej domu, przekonano się, że miała 6.000 do 8.000 liwrów dochodu.
Patrząc na tę wspaniałą Martwą naturę na stole, w Luwrze, na te ze skończonym artyzmem poukładane talerze i wazy, na te naczynia gliniane i karafki, na te słoje z konfiturami i serwety, na ten nóż i łyżkę i t. p., mając przed oczami tę przedziwną czerwień stolika z porcelaną chińską na przedzie, albo zwróciwszy się do głębokiego rezonansu i zadziwiającej mocy Kobiety, czerpiącej wodę, w Luwrze, lub do malowidła La Raie (Kresa), w Luwrze, lub do wybornej Modlitwy przed jedzeniem, w Ermitażu, lub do La Pourvoyeuse, w Luwrze, i ku tylu innym przepysznym kreacyom Chardina, do przedziwnego Masła i chleba na gazecie, w Galeryi Narodowej, i tym podobnym, trzeba przyznać, że potęga ich układu oraz płomienność wizyi więzi naszą pamięć i budzi w nas wrażenie rzeczy widzianych. Chardin rywalizuje z Holendrami i w dziele swojem do najwyższych dochodzi szczytów. I on, tak samo, jak tamci, pochodził z ludu i sztukę swą poświęcił ludowi. Nie wyśpiewał całego swego wieku; — jest natomiast wyrazem tej części ludu, z której sam wyszedł. Książkowa tylko krytyka stara się podnieść Chardina, potępiając równocześnie sztukę Bouchera i Fragonarda. Na tego rodzaju fałszu nic on nie zyskuje. Nie mógł on i nie dotykał liry, na której tamci z przedziwnym grali geniuszem. Nie znał wyższych warstw francuskich i nie troszczył się o nie.
Dawał wyraz duchowi czasu, tak samo, jak tamci, i to w sposób równie cudowny, — atoli dla pola wizyi swej obrał sobie inną dziedzinę życia ludu. Mówić o nim, jako o jedynym twórcy, który opieśnił Francyę, byłoby dowodem fantastycznego sposobu myślenia. Wyraz jego bez wyrazu tamtych byłbycałkowicie niezupełny, tak, jak wyraz tamtych bez jego wyrazu. Jego wizya walorów była intenzywną, i nikt jej nie przewyższył, — mistrzowskie też posiadał poczucie koloru. Jego poczucie walorów, przyniesione z Północy, wyrosło silnie na gruncie francuskim. Posiada je Largilliere, szukali go Desportes i Oudry. Ludzie książkowi mają zwyczaj mówienia o Chardinie jako o jedynej szczerej nucie w wieku całkowicie powierzchownym i rozpustnym, zajmującym się rzeczami trywialnemi, oddanym życiu poziomemu, tak odmiennemu od wieku wielkiego Odrodzenia we Włoszech. Wielkie atoli Odrodzenie włoskie nurzało się w podłości, w występkach, w brutalnościach, wobec których przywary Francyi Chardina były istotną cnotą. Mimo wszystko, zgnilizna francuska była zdrowiem w porównaniu z zepsuciem, jakie panowało we Włoszech. Grzech mógł sobie wkraczać w pałace królewskie, ladacznica mogła rządzić Francyą, — ale we Włoszech mord i występek splugawiły ołtarze Najwyższego w Rzymie. Francya upadła dość nizko, nie miała jednak odwagi zdobyć się na niegodziwości włoskie; lud jej szlachetniejszą, bardziej męską miał duszę, — byłby też wielkości swoje rozniósł na strzępy, jak to, zmuszony dać wyraz swemu wstydowi, uczynił później. A podczas gdy klasy uprzywilejowane tańczyły do taktu muzyki szalonej, we Francyi rosła potęga wieku, jakiej Odrodzenie włoskie wcale nie znało i do jakiej absolutnie nie było zdolne.
Urągać twórczemu dziełu Francyi z tych lat dowodzi błazeństwa umysłów płytkich. Pompatyczne, napuszonej pretensyi pełne przybytki, które Francya w wysokim stopniu zawdzięczała Włochom, zastąpił Chardin wdziękiem przytulnych pokoi. A jeśli mu wysoka należy się cześć za jego gloryfikacyę życia domowego, to klasy kulturalne wdzięczne być muszą i Boucherowi, więcej, niż komu innemu z mężów tego wieku, za wprowadzenie wdzięku do ich mieszkań. On stwarzał wzory, on je wykonywał, on przyozdabiał. Z jego geniuszu narodziło się pyszne dzieło, największa sztuka dekoracyjna, jaka kiedykolwiek przyozdabiała mieszkanie, — z niej wywodzi się Chippendale i meblarstwo angielskie, w porównaniu z nią dekoracyjna sztuka włoska była pompatyczna, jak grób, wszelkiego pozbawiona komfortu, jak taczki. Krytycy, którzy holenderskich malarzy „martwej natury“ i życia ludu określają jako „małych mistrzów”, to ci sami, którzy, mówiąc o dziele francuskiem, wynoszą Chardina ponad jego wiek. Dwiema drogami chodzić tu nie można. Uciekanie się do tego rodzaju porównań jest faktycznie wyprawianiem koziołków na punkcie logiki. Chardin żył, a ponieważ był poetą, więc życie to starał się wyrazić tak, jak je odczuwał, a wyrażał je w skromnym domu, w którym je widział, i to z całą potęgą, daną mu przez losy. Zmysły jego czuły czarodziejstwo przedziwnej tajemnicy; zdolna jego ręka wyrażała czarodziejstwo to ze skończoną świetnością dotknięcia, tak, że dzisiaj zajął on miejsce śród nieśmiertelnych; nie potrzebując się zniżać do nikogo, jest jednym z największych mistrzów wszech czasów. Nie potrzeba dla niego zabierać wawrzynów innym geniuszom. Żył i sztukę w swym własnym zakresie wykonywał bez współzawodnika. Nauczył się dużo od Watteau’a, w dziedzinie swej sztuki jednak ulepszył jego wskazówki.