Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane
Odrodzenie w Wenecyi
TOM 2: PRZEDMOWA
TOM 2: WENECYA
TOM 2: ROZDZIAŁ I
TOM 2: ROZDZIAŁ II
TOM 2: ROZDZIAŁ III
TOM 2: ROZDZIAŁ IV
TOM 2: ROZDZIAŁ V
TOM 2: ROZDZIAŁ VI
TOM 2: ROZDZIAŁ VII
TOM 2: ROZDZIAŁ VIII
TOM 2: ROZDZIAŁ IX
TOM 2: ROZDZIAŁ X
TOM 2: ROZDZIAŁ XI
TOM 2: ROZDZIAŁ XII
TOM 2: ROZDZIAŁ XIII
TOM 2: ROZDZIAŁ XIV
TOM 2: ROZDZIAŁ XV
TOM 2: ROZDZIAŁ XVI
TOM 2: ROZDZIAŁ XVII
TOM 2: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 2: ROZDZIAŁ XIX
TOM 2: ROZDZIAŁ XX
TOM 2: ROZDZIAŁ XXI
TOM 2: ILUSTRACJE
Malarstwo hiszpańskie
TOM 3: PRZEDMOWA
TOM 3: ROZDZIAŁ I
TOM 3: ROZDZIAŁ II
TOM 3: ROZDZIAŁ III
TOM 3: ROZDZIAŁ IV
TOM 3: ROZDZIAŁ V
TOM 3: ROZDZIAŁ VI
TOM 3: ROZDZIAŁ VII
TOM 3: ROZDZIAŁ VIII
TOM 3: ROZDZIAŁ IX
TOM 3: ROZDZIAŁ X
TOM 3: ROZDZIAŁ XI
TOM 3: ROZDZIAŁ XII
TOM 3: ROZDZIAŁ XIII
TOM 3: ROZDZIAŁ XIV
TOM 3: ROZDZIAŁ XV
TOM 3: ROZDZIAŁ XVI
TOM 3: ROZDZIAŁ XVII
TOM 3: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 3: ROZDZIAŁ XIX
TOM 3: ROZDZIAŁ XX
TOM 3: ROZDZIAŁ XXI
TOM 3: ROZDZIAŁ XXII
TOM 3: ROZDZIAŁ XXIII
TOM 3: ILUSTRACJE
Malarstwo flamandzkie i niemieckie
TOM 4: PRZEDMOWA
TOM 4: WSTĘP
TOM 4: ROZDZIAŁ I
TOM 4: ROZDZIAŁ II
TOM 4: ROZDZIAŁ III
TOM 4: ROZDZIAŁ IV
TOM 4: ROZDZIAŁ V
TOM 4: ROZDZIAŁ VI
TOM 4: ROZDZIAŁ VII
TOM 4: ROZDZIAŁ VIII
TOM 4: ROZDZIAŁ IX
TOM 4: ROZDZIAŁ X
TOM 4: ROZDZIAŁ XI
TOM 4: ROZDZIAŁ XII
TOM 4: ROZDZIAŁ XIII
TOM 4: ROZDZIAŁ XIV
TOM 4: ROZDZIAŁ XV
TOM 4: ROZDZIAŁ XVI
TOM 4: ROZDZIAŁ XVII
TOM 4: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 4: ROZDZIAŁ XIX
TOM 4: ROZDZIAŁ XX
TOM 4: ILUSTRACJE
Malarstwo holenderskie
TOM 5: PRZEDMOWA
TOM 5: ROZDZIAŁ I
TOM 5: ROZDZIAŁ II
TOM 5: ROZDZIAŁ III
TOM 5: ROZDZIAŁ IV
TOM 5: ROZDZIAŁ V
TOM 5: ROZDZIAŁ VI
TOM 5: ROZDZIAŁ VII
TOM 5: ROZDZIAŁ VIII
TOM 5: ROZDZIAŁ IX
TOM 5: ROZDZIAŁ X
TOM 5: ROZDZIAŁ XI
TOM 5: ROZDZIAŁ XII
TOM 5: ROZDZIAŁ XIII
TOM 5: ROZDZIAŁ XIV
TOM 5: ROZDZIAŁ XV
TOM 5: ROZDZIAŁ XVI
TOM 5: ROZDZIAŁ XVII
TOM 5: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 5: ROZDZIAŁ XIX
TOM 5: ROZDZIAŁ XX
TOM 5: ROZDZIAŁ XXI
TOM 5: ROZDZIAŁ XXII
TOM 5: ROZDZIAŁ XXIII
TOM 5: ROZDZIAŁ XXIV
TOM 5: ROZDZIAŁ XXV
TOM 5: ILUSTRACJE
Malarstwo francuskie
TOM 6: PRZEDMOWA
TOM 6: ROZDZIAŁ I
TOM 6: ROZDZIAŁ II
TOM 6: ROZDZIAŁ III
TOM 6: ROZDZIAŁ IV
TOM 6: ROZDZIAŁ V
TOM 6: ROZDZIAŁ VI
TOM 6: ROZDZIAŁ VII
TOM 6: ROZDZIAŁ VIII
TOM 6: ROZDZIAŁ IX
TOM 6: ROZDZIAŁ X
TOM 6: ROZDZIAŁ XI
TOM 6: ROZDZIAŁ XII
TOM 6: ROZDZIAŁ XIII
TOM 6: ROZDZIAŁ XIV
TOM 6: ROZDZIAŁ XV
TOM 6: ROZDZIAŁ XVI
TOM 6: ROZDZIAŁ XVII
TOM 6: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 6: ROZDZIAŁ XIX
TOM 6: ROZDZIAŁ XX
TOM 6: ROZDZIAŁ XXI
TOM 6: ROZDZIAŁ XXII
TOM 6: ROZDZIAŁ XXIII
TOM 6: ROZDZIAŁ XXIV
TOM 6: ROZDZIAŁ XXV
TOM 6: ROZDZIAŁ XXVI
TOM 6: ROZDZIAŁ XXVII
TOM 6: ILUSTRACJE
Malarstwo angielskie
TOM 7: PRZEDMOWA
TOM 7: ROZDZIAŁ I
TOM 7: ROZDZIAŁ II
TOM 7: ROZDZIAŁ III
TOM 7: ROZDZIAŁ IV
TOM 7: ROZDZIAŁ V
TOM 7: ROZDZIAŁ VI
TOM 7: ROZDZIAŁ VII
TOM 7: ROZDZIAŁ VIII
TOM 7: ROZDZIAŁ IX
TOM 7: ROZDZIAŁ X
TOM 7: ROZDZIAŁ XI
TOM 7: ROZDZIAŁ XII
TOM 7: ROZDZIAŁ XIII
TOM 7: ROZDZIAŁ XIV
TOM 7: ROZDZIAŁ XV
TOM 7: ROZDZIAŁ XVI
TOM 7: ROZDZIAŁ XVII
TOM 7: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 7: ROZDZIAŁ XIX
TOM 7: ROZDZIAŁ XX
TOM 7: ROZDZIAŁ XXI
TOM 7: ROZDZIAŁ XXII
TOM 7: ROZDZIAŁ XXIII
TOM 7: ROZDZIAŁ XXIV
TOM 7: ROZDZIAŁ XXV
TOM 7: ROZDZIAŁ XXVI
TOM 7: ROZDZIAŁ XXVII
TOM 7: ROZDZIAŁ XXVIII
TOM 7 ROZDZIAŁ XXIX
TOM 7: ROZDZIAŁ XXX
TOM 7: ROZDZIAŁ XXXI
TOM 7: ILUSTRACJE
Malarstwo XIX wieku
TOM 8: PRZEDMOWA
TOM 8: ROZDZIAŁ I
TOM 8: ROZDZIAŁ II
TOM 8: ROZDZIAŁ III
TOM 8: ROZDZIAŁ IV
TOM 8: ROZDZIAŁ V
TOM 8: ROZDZIAŁ VI
TOM 8: ROZDZIAŁ VII
TOM 8: ROZDZIAŁ VIII
TOM 8: ROZDZIAŁ IX
TOM 8: ROZDZIAŁ X
TOM 8: ROZDZIAŁ XI
TOM 8: ROZDZIAŁ XII
TOM 8: ROZDZIAŁ XIII
TOM 8: ROZDZIAŁ XIV
TOM 8: ROZDZIAŁ XV
TOM 8: ROZDZIAŁ XVI
TOM 8: ROZDZIAŁ XVII
TOM 8: ROZDZIAŁ XVIII
TOM 8: ROZDZIAŁ XIX
TOM 8: ILUSTRACJE
TOM 9: ROZDZIAŁ I
TOM 9: ROZDZIAŁ II
TOM 9: ROZDZIAŁ III
TOM 9: ROZDZIAŁ IV
TOM 9: ROZDZIAŁ V
TOM 9: ROZDZIAŁ VI
TOM 9: ROZDZIAŁ VII
TOM 9: ROZDZIAŁ VIII
TOM 9: ROZDZIAŁ IX
TOM 9: ROZDZIAŁ X
TOM 9: ROZDZIAŁ XI
TOM 9: ROZDZIAŁ XII
TOM 9: ROZDZIAŁ XIII
TOM 9: ROZDZIAŁ XIV
TOM 9: ROZDZIAŁ XV
TOM 9: ILUSTRACJE

TOM 7: ROZDZIAŁ XXVII


PRZEZ CHWILĘ OBCOWAĆ BĘDZIEMY Z CZŁOWIEKIEM, KTÓRY MIEWAŁ WIZYE POTĘŻNE A NIEJASNE

ILLUSTRATOROWIE WIELKI WIZYONER
BLAKE
1757—1827
Blake, który był o rok młodszy od Rowlandsona, a umarł w tym samym co i on roku, odbija na tle swego wieku jako jeden z największych geniuszów współczesnych. Postać ze wszech miar podziwu godna, a pełna tak fantastycznych pierwiastków, że wywiera na wyobraźnię naszą jakiś nieopisany urok, tembardziej, że starał się wypowiadać z pomocą sztuki malarskiej, której nigdy dobrze nie opanował i którą się nigdy jasno wytłómaczyć nie umiał. Jego wzniosły talent wypowiadał się lepiej w poezyi słów, ale i tym środkiem artystycznym nie umiał się tłómaczyć dość jasno, bo nie rozumiał istoty sztuki i mieszał poezyę z malarstwem. Człowiek silny, uparty, charakter czysto męski, wypowiadał się z energią olbrzyma. Jego pierworodnym grzechem było to, że źródła sztuki widział w intellekcie, a zmysłami gardził, jak pensyonarka, bo znowu mieszał świat wrażeń zmysłowych ze zmysłowością, dzieła sztuki chciał stwarzać z pomocą samego tylko intellektu. Cały jego rozwój począł się i oparł na tej tragicznej pomyłce.

Spróbujmy scharakteryzować szczegółowo jego artyzm. Skoro postawił intellekt wyżej, niż zmysły, czuł, że musi się cofnąć wstecz i wpaść w symbolizm. Wstecz, bo symbolizm jest zawsze wyznaniem upadku w sztuce, i to zarówno w literaturze, jak i w malarstwie. Symbol traci powagę i traci znaczenie z chwilą, kiedy go trzeba wyjaśniać, tłómaczyć — innemi słowy, z chwilą, gdy przestaje być publiczną własnością społeczeństwa. Dla pierwszych chrześcijan w katakombach paw oznaczał wieczność; zapożyczono go od pogan. Dziś paw już nie ma tego znaczenia, użyty jako symbol wieczności, jest czemś zupełnie martwem. A że najistotniejszym celem każdej sztuki, wszystko jedno jakiej, jest komunikowanie drugim ludziom naszych stanów uczuciowych, stąd wszelkie użycie symbolów psuje sztukę i usiłuje zrobić z niej kwestyę intellektu, a nie kwestyę zmysłów. 

Blake był to wizyoner i mistyk, żyjący w mglistem królestwie wyobraźni, pan tajemniczej krainy cudów. Jeśli się taki człowiek chciał dzielić z drugimi tem, co się w nim działo, powinien był zdobyć się na prostotę większą, niż ktokolwiek inny; więcej mu było potrzeba łatwości wypowiadania się w sztuce, niż komukolwiek innemu. On jednak nigdy do tego stopnia nie opanował techniki malarskiej. Co gorsza, potężny mistrz słowa oplątał swój wielki talent stylistyczny takim żargonem symbolów, że nie podobna go zrozumieć, jeśli się nie posiada odpowiedniego klucza. Każde jego dzieło malarskie wymaga „komentarza“; żadne nie stanowi zamkniętego w sobie, skończonego dzieła sztuki. A przecież odróżniać trzeba mistycyzm od mistyfikacyi. Żył sobie w Londynie pewien handlarz sukna, czy „pończosznik“, jak mówiono w wieku osiemnastym. Prowadził handel pod firmą Jan Blake, a był nieprawym synem pewnego szlachcica irlandzkiego, O’Neila. Ojciec jego miał romans z jakąś nieznaną dziewczyną, a później ożenił się z Ellen Blake, która miała majątek, zrobiony kiedyś na wódce, więc wniosła mu znaczny posag, a prócz tego dała mu swoje nazwisko, gdy się zaplątał w jakieś intrygi polityczne, i zajęła się jego nieślubnym synkiem, któremu również nadała swoje nazwisko panieńskie. Chłopak wyrósł na młodzieńca, pojechał do Londynu, osiedlił się tu i otworzył sklep z suknem. Ożenił się i spłodził pięcioro dzieci: jedną córkę, która umarła niezamężna, i czterech synów. Dwaj starsi nazywali się Jan i Jakób; trzecim był William Blake, którego czekała nieśmiertelna sława; najmłodszy, Robert, był benjaminkiem rodziców. Tak więc już u kolebki wielkiego mistyka snują się tajemnice i niejasności.

Gdy William Blake miał cztery lata, widział raz „Boga, który czoło przyciskał do szyby”. Dziecko, przerażone widzeniem, nie śmiało o tem opowiadać nikomu. Rodzina mało dbała o małego Williama. Najstarszy brat jego, Jan, źle skończył, to też w domu nie mówiło się o nim wogóle. Drugi z rzędu syn, James, zajął miejsce pierworodnego, a Williamem nie interesował się nikt, to też mógł swobodnie oddawać się snom na jawie. W siódmym roku życia miał drugie widzenie — oglądał drzewo pełne aniołów w Peckham Rye. Gdy o tem usłyszał ojciec, nazwał go kłamcą i zaczął go okładać kijem, póki się za nim matka nie ujęła. Chłopiec wpadł w szał prawie z bólu, rozpaczy i wstydu, że zbito go tak niesprawiedliwie, i odtąd już do końca życia nienawidził słowa „ojciec”. W kilka lat później wybiła go znowu matka za to, że mu się objawił Ezechiel! Ponieważ chłopak był trudny do prowadzenia, bo wpadał w szał, ile razy go wybito, postanowili rodzice nie posyłać go wogóle do szkoły. Poznali się na nim; duma i poczucie godności własnej stanowiły rzeczywiście duchowy szkielet chłopaka, a zarazem czynnik jego dojrzałości przedwczesnej. Wcześnie zaczął objawiać dar wymowy, zdumiewający w tak małym chłopcu.

Układano sobie w rodzinie, że Blake prowadzić będzie dalej handel po ojcu. Ale on miał jakiś wrodzony wstręt do wszelkiego handlu, to też zawód ten nie był dla niego. Na razie dostawał pensyę miesięczną, i wolno mu było robić, co mu się podobało. Z dumnego, nieugiętego dziecka wyrósł milczący, zamknięty w sobie chłopak. Złocisto-rude sploty jasnych włosów spływały mu z potężnej głowy, a bystre ciemne oczy patrzały w głąb własnego, zamkniętego świata marzeń. Był posłuszny i prowadził się dobrze. Dziesięcioletni chłopak był chodzącą zagadką psychologiczną. Odkrył, że „postać jest stworzona dla piękna“. Ta pasya do piękna formy przyszła na niego tak, jak na innych chłopców przychodzi okres „przygód“ i „podróży”. Zaczął się zatapiać w studyach nad Michałem Aniołem, Durerem i Rafaelem, a równocześnie zapalać się w nim zaczęło to, co nazywają życiem religijnem. Kupował sobie po trzy pensy sztychy na licytacyach i zaprzyjaźnił się z urzędnikiem aukcyjnym, którego uderzało to zamiłowanie i dobry smak chłopaka. Ojciec kupował mu modele gipsowe, które chłopak kopiował w domu. W dziesiątym roku życia zapisał się William do szkoły Parra przy ul. Strand, gdzie uczono rysunku z natury. Gdy nadszedł czas terminu, młody Blake zdecydował się na zawód malarza. Zaprowadzono go więc do modnego artysty Rylanda, ale chłopak oświadczył, że Ryland „wygląda tak, jakby miał skończyć na szubienicy”, i zwróciwszy uwagę rodziców, że mniej kosztuje termin u sztycharza, prosił, aby go oddano do Basire’a. I dziwna rzecz, doprawdy: Ryland, który się cieszył powszechną sympatyą, skończył istotnie w dziesięć lat później na szubienicy za jakieś ordynarne oszustwo; i to dziwne, że Blake dlatego tylko został artystą, bo słyszał jakiś głos, który mu nakazywał pójść tą drogą. Trzeba pamiętać, że ojciec Blake’a był wyznawcą Swedenborga, i to wczesne obcowanie z duchami i aniołami było u chłopaka zupełnie szczerym wyrazem jego całego stosunku do świata. Tylko, że ojciec nie znosił w chłopcu tego, co sam brał od innych i na co się chętnie godził u swego nauczyciela! Rozczytywanie się w biblii i zgłębianie jej treści mistycznej było początkiem i tłem późniejszego życia duchowego Blake’a.

Od r. 1771 miał chłopiec przez lat siedem pracować przy Great King Street 31, schylony nad płytkami stalowemi i z lupą w oku. Trzeba było teraz „patrzeć“, a nie „mieć widzenia“. Nie chciał iść do malarza, żeby nie być ciężarem rodzinie, a pracował w warsztacie u Basire’a tylko przez dwa lata, t. j. 1771 i 1772. W tym czasie zobaczył ponurą twarz czterdziestoletniego podówczas Goldsmitha i zapragnął mieć kiedyś twarz taką samą, gdy dojdzie do wieku męskiego. Nie potrzebował jednak zazdrościć nikomu, bo sam miał głowę niezwykle silną i męską; wyglądał, jak zdobywca świata. Basire potrzebował wtedy rysunków z Opactwa Westminsterskiego. Blake otrzymał tę robotę i od r. 1772 do 1773 pracował nad tem zadaniem, które mu ogromnie odpowiadało, a skorzystał na tem, bo dzięki temu nie zaraził się nigdy greckim sposobem widzenia; rozmiłował się natomiast w sztuce gotyckiej. Pracując w Westminsterze, wpadł raz w zachwycenie i widział Chrystusa z apostołami. Mając lat szesnaście, napisał niedokończony dramat p. t. Edward III. Pewnego razu pozwolił jakiemuś uczniowi z Westminsteru wejść na rusztowanie i przyjrzeć się jego pracy. Ale mały urwisz zaczął ciskać błotem na rysunki Blake’a; Blake zawrzał gniewem, wdrapał się za nim na rusztowanie, zrzucił chłopaka na ziemię i, nie patrząc nawet, czy go zabił, czy nie, poszedł w tej chwili na skargę do dziekana Kollegium. Od tego dnia nie wolno było studentom chodzić do opactwa. Blake, porwany falą tłumu ulicznego, brał udział w rozruchach Gordona w r. 1780; był świadkiem napadu na więzienie Newgate i wypuszczenia więźniów. 

W r. 1773, w rok po śmierci Swedenborga, mając lat szesnaście, wykonał sztych p. t. Józef z Arymatei. Był już teraz na drodze do „wyższej” filozofii; zaczął się zupełnie rozmijać ze sztuką, zmysły uważać za coś niższego od intellektu; zaczął się robić intellektualnym purytaninem. A równocześnie popadł w jakiś symbolizm, który miał wyrażać wyższe, bezcielesne idee; rzecz zabijająca dla prawdziwej sztuki, bo taka idea, jeśli ma być zrozumiała, wymaga komentarza, który nie ma ze sztuką nic wspólnego, a wkońcu, kiedy człowiek nawet ideę pojmie, zmysły jego pozostaną zimne. Blake mieszał pojęcia: nie odróżniał sztuki od etyki i nie umiał rozgraniczyć sztuki i piękna. Niebawem zaczął natchnienie uważać za pierwiastek wyższy od rozumu, a rozum traktować jako jeden z pięciu zmysłów, albowiem znajdował w nim za mało pierwiastków intellektualnych; nie zdawał sobie sprawy z tego, że, stawiając natchnienie wyżej, niż rozum, wyznaczał rozumowi miejsce zupełnie właściwe, a zmysły podnosił wysoko. Bo najwyższym zmysłem jest wyobraźnia, a natchnienie nie ma nic wspólnego z rozumem. I stąd poszedł jego błąd zasadniczy: za podstawę „najszczytniejszej poezyi“ zaczął uważać allegoryę, bo ona „przemawia do zdolności intellektualnych człowieka”. Zaraz się okaże, jak zupełnie zatracił zrozumienie tego, o co chodzi w sztuce; będziemy się bezradnie i daremnie plątali wśród jego dowolnie powymyślanych symbolów: Albionu, Józefa z Arymatei, Losu i t. p. rzeczy, które licho i bałamutnie mówią o nadziemskich objawieniach swego twórcy, zamiast nam opowiadać o życiu, które pulsowało przed jego oczyma. Blake nie rozumiał tego, że duch świecić nie będzie, jeśli go nie zamkniesz w naczyniu z ciała. Nie podobna tu iść za nim oderwanymi szlakami jego dumań filozoficznych — dość, że wstąpił na tę drogę, jak tylko skończył lat dwadzieścia, i odtąd przestał właściwie być artystą, a zaczął być filozofem.

W dwudziestym pierwszym roku wyzwolił się Blake z terminu i poszedł do Akademii; zaprzestał na razie pisać poezye, a zaczął z zapałem studyować żywego modela. Odezwało się w nim teraz wybitnie greckie poczucie formy i linii, a widzieliśmy już, że Blake był stracił zupełnie zrozumienie dla głębi i doniosłości sztuki, a szukał tylko specyalnie greckiego ideału piękna. W roku 1780 dał siebie samego jako Poranek lub Pogodny dzień. Ambicya intellektualistyczna zasłaniała mu oczy; sam nie wiedział, że egzekwie nad własną sztuką odprawia, gdy mówił te słowa: „Natura zawsze osłabia, przytłumia i mąci moją wyobraźnię.” Odtąd wszystko, co dawał, chociażby nawet w szacie słów, miało znaczenie allegoryczne, a nie dosłowne. Uważał wszystko, co dane jest zmysłom, za rzecz grubą i pospolitą w porównaniu z wytworami intellektu, jak gdyby życie zmysłów i serca nie było o całe niebo wyższe, szlachetniejsze i subtelniejsze od pustego a zimnego intellektu! Pierwsze poematy pisał między dwunastym a dwudziestym rokiem życia, od r. 1768 do 1777. Chatterton, urodzony w r. 1752, a pięć lat starszy od Blake’a, wydrukował w r. 1768 swe poematy pod fałszywem nazwiskiem mnicha Rowleya; Blake uparcie utrzymywał, że poematy te są autentyczne i natchnione, podobnie, jak się upierał przy autentyczności Pieśni Ossyana, mimo, że się Macpherson wyraźnie przyznał do ich autorstwa. Ostatnim z pierwszych poematów Blake’a był nieskończony Edward III

W tym czasie przeżył swą pierwszą miłość do kobiety;, była to jego „Polly” niejaka Klara Woods. Polly lubiła flirt, a Blake był zazdrosny, to też uczucie zgasło do roku. Blake miał o zależności kobiety od mężczyzny pojęcia, wyjęte ze Starego Testamentu. Gdy przed nią swe zazdrością zranione serce w poetycznych słowach otwierał, Polly, nierozumiejąc dobrze, o co mu chodzi właściwie, pytała go poprostu: „Czyś zwaryował?“ Gasiło to jego zazdrość, jak zimna woda gasić zwykła ogień. W każdym razie przeżycia te odbiły się mocno na tej duszy gorącej, szczerej i ambitnej; popadł z tego powodu w chorobę, która go prześladowała aż do śmierci. Rodzice, zaniepokojeni o jego zdrowie, umieścili go na jakiś czas w domu ogrodnika, nazwiskiem Bouchier, chcąc, żeby tam, pośród kwiatów i drzew, przyszedł powoli do siebie. Tymczasem Blake zakochał się w przystojnej, czarnookiej córce ogrodnika, Katarzynie, która nie umiała czytać i pisać, mimo, że miała już lat dwadzieścia cztery. Rodzice żądali, żeby się młoda para rozeszła na rok, zanim ślub weźmie; młodzi wzięli jednak ślub w niedzielę 18 sierpnia 1782 w Battersea. Następnie sprowadzili się na Queen Street 23 w Leicester Fields, niedaleko od Hogartha. Stothard, przyjaciel Blake’a, zapoznał go z Flaxmanem. Blake rozpalał chłodną wyobraźnię Flaxmana, który dopiero był powrócił z Italii. Flaxman wprowadził Blake’a na literackie salony Mathewsów. Powiadają, że Blake często pisywał wiersze w tym przybytku „falsyfikatów“ — były tam podrobione rzeźby, witraże, fałszowane antyki i meble. Mathews i Flaxman opublikowali Poetyckie szkice Blake’a ku jego wielkiemu niezadowoleniu, wykazano mu bowiem błędy i omyłki, a on był przekonany, że nigdy nie błądzi. Jego intuicya artystyczna była tak ograniczona, że miał szczery podziw i uwielbienie dla Fuseliego! W r. 1783 napisał swą niedokończoną Wyspę na księżycu; wyśmiewał w tym poemacie znajomych i przyjaciół z salonów Mathewsów. Równocześnie przyszły mu na myśl owe sławne na świat cały Pieśni niewinności, które ozdobił doskonałemi illustracyami bez żadnych symbolów i komentarzy. Po nich przyszły Pieśni doświadczenia. Ładna i miła Katarzyna Blake nauczyła się tymczasem czytać i pisać. Miała dość zdrowego rozsądku na to, żeby lekceważyć kółko Mathewsów, tak samo, jak jej ukochany mąż, a nie grzeszyła też, podobnie, jak i on, zbytkiem wdzięczności. W r. 1783-84 napisał Blake poemat p. t. Marya, w którym ładna, pełna prostoty dziewczyna wchodzi w sztuczną atmosferę wykwintnych salonów. Dziecko Blake’ów przyszło nieżywe na świat. Zdaje się, że ten cios zbliżył ich bardziej ku sobie. Ojciec Blake’a umarł w roku 1784; poeta nie odwiedził go przed śmiercią, nie mógł zapomnieć tego, że ojciec nie był na jego ślubie. Prawdopodobnie z tego okresu pochodzi Tiriel, w którym mamy ojców, przedstawionych jako wrogów dzieci. Blake musiał się teraz podzielić majątkiem rodzinnym ze swym bratem, Jakóbem, który objął sklep po ojcu. Artysta wyprowadził się na Broad Street 27 i otworzył sklep ze swym dawnym kolegą, Parkerem. Młodszy jego brat, Robert, został uczniem Blake’a. Artysta zrobił w tym czasie mnóstwo rysunków i sztychów. Ale honorarya brał marne, a nie lubił za nic w świecie prosić kogoś o pieniądze. Namalował Joannę Shore, Króla Edwarda i królową Elinorę, Dzień po bitwie, Barda i cykl Józefa. U Blake’ów mieszkał przez dwa lata najmłodszy, ukochany brat artysty, Robert. Gdy umarł, Blake odczuł głęboko jego śmierć; „widział“, jak jego dusza wesoła wychodziła z ciała, klaszcząc w ręce z radości. Zbolały malarz położył się do łóżka i spał przez trzy dni i trzy noce. Obudził się, głodny nowych wrażeń. Młoda żona stawała, mu się coraz bliższą. Później zaczął z wielkim zapałem pisać Księgi proroctwa. Wczytywał się w dzieła Swedenborga, które miał po ojcu. Między r. 1788 a 1790 stworzył kompletny system myślenia symbolicznego; niestety, klucza do tego systemu nie mamy, ponieważ Blake był zbyt ubogi, żeby módz wszystkie swe książki drukować za życia, a po jego śmierci jeden z „przyjaciół” autora, Tatham, spalił szereg jego pism, nie zgadzających się z teologią Irvinga! Wspólnik Blake’a, Parker, narzekał, że artysta zaniedbuje sklep; zerwali więc spółkę. Blake porzucił interes i przeniósł się do tańszych pokojów przy ul. Polskiej. Starał się teraz nie tylko szeregiem dramatów zaćmić Szekspira i poetów z epoki królowej Elżbiety, ale chciał, co więcej, proroctwami zakasować Swedenborga. Po Tirielu przyszedł Duch Abla, Zaślubiny Nieba i Piekła (1790), Tel, Wizya córek Albionu i t. p. Z r. 1791 pochodzi zaginiona, choć opublikowana Rewolucya francuska; Pieśni doświadczenia powstały w r. 1794. Pod wpływem Swedenborga gardził Blake dalej zmysłami, nie odróżniając ich od zmysłowości; uznawał tylko lodowaty świat myśli, lub, jak on go nazywa, świat wyobraźni, nie zdając sobie sprawy z tego, że wyobraźnia jest dziedziną konkretów, a nie pojęć abstrakcyjnych. Blake „filozofował“ dalej: zaczął dodawać bliższe określenia do swych dawnych symbolów, a o sztuce zapomniał zupełnie. Tu zajmujemy się jednak przedewszystkiem jego działalnością malarską.

W r. 1788-89 Blake miał widzenie, w którem mały Robert nauczył go pisać i rysować werniksem na miedzi tak, żeby na płytce zostały po wyżarciu kwasem linie wypukłe, jak czcionki, dzięki czemu, możnaby taką płytą drukować, jak pieczątką. Tą metodą illustrował swe Pieśni niewinności. W r. 1790 stał się entuzyastycznym zwolennikiem rewolucyi; napisał Pieśń wolności i chodził po ulicach z czapką frygijską na głowie, choć było to w tych czasach rzeczą niebezpieczną. Całe życie był gorącym wielbicielem i apostołem przyjaźni — uważał ją za drogę pośrednią pomiędzy skrajnym egoizmem (najgorsze zło), a wiecznem braterstwem (najwyższe dobro); sam się jednak na przyjaźń zdobyć nie mógł, bo mu w tem przeszkadzał jego dość egoistyczny i trochę kłótliwy charater. Zgłębiał Aforyzmy Lavatera, żeby się wykształcić w sztuce przyjaźni. Przeczytał gdzieś, że Lavater napisał swoje aforyzmy w przeciągu jednej jesieni, kiedy się przenosił z miejsca na miejsce — postanowił więc przewyższyć Lavatera i napisał Przypowieści o piekle jeszcze szybciej; mówią, że w pół godziny.

W r. 1792 opublikował Tom Paine’a Prawa człowieka. Z powodu tej broszury Pitt wziął się ostro do wszelkiego rodzaju „republikanów”. Na pewnem zebraniu „Przyjaciół wolności” w domu Johnsona Blake przestrzegł Paine’a, że mu grozi niebezpieczeństwo; niech więc nie wraca do domu, ale natychmiast ucieka do Francyi. Dzięki temu, Paine uszedł cało. Pod wpływem krwawych wypadków wrześniowych z r. 1792 ochłódł zupełnie zapał Blake’a dla rewolucyi. W ciągu tego samego września umarła mu matka. Gdy się rozbiło kółko „Przyjaciół wolności“, Blake powrócił znowu do swojej samotni. Popadał w coraz to większą biedę. Przeniósł się teraz na Hercules Buildings 13 i zaczął myśleć nad Ameryką i Europą (1793-94). Malował na tynku, al fresco. Ale brak mu było subtelnego poczucia tonu, harmonii barw i techniki. Nigdy nie opanował rzemiosła malarskiego; obrazy jego nie mają żadnej jednolitości w kompozycyi i nie tłómaczą się zupełnie. W r. 1796 wykonał czternaście płyt do Surinamu, w r. 1797 szereg rysunków do Nocy Younga, kilkanaście sztychów, jak: Alfred, Król Jan, Królowa Elżbieta i Essex, Śmierć Lukrecyi, Śmierć Kleopatry i inne, oraz pięćset siedemdziesiąt dwa rysunków i inicyałów do swego poematu p. t. Vala. W r. 1799 zrobił szereg obrazów religijnych dla Buttsa i cztery obrazy olejne. 

Przez czas jakiś uśmiechało mu się powodzenie. Mógł teraz trzymać służbę i znalazł uczniów z lepszych sfer. Zaproponowano mu naukę rysunków w rodzinie królewskiej, ale Blake odrzucił tę propozycyę, a nie chcąc tą odmową obrazić panującego, oddalił wszystkich swoich uczniów. Stratę odczuł jednak dotkliwie. Musiał odprawić i służbę. Jednakże Blake i jego żona wystarczali sobie i byli szczęśliwi; robili dalekie wycieczki po dwadzieścia i trzydzieści mil. Raz, podczas ich dłuższej nieobecności, włamał się jakiś złodziej do ich mieszkania i skradł płyty gotowe do sztychu wartości sześćdziesięciu funtów. Hojny, wspaniałomyślny Blake nie mógł nigdy utrzymać pieniędzy, to też kradzież ta była dla niego wypadkiem bardzo wielkiej wagi.

W r. 1800 zapoznał Flaxman Blake’a z owym nieznośnym Hayleyem, który, jak to już wiemy, popełniał wiersze. Blake opuścił Londyn i zamieszkał w Felpham, aby być bliżej swego „wielkiego sąsiada”. Ogromna inteligencya jednego, a płytki umysł i czcza pedanterya drugiego musiały koniecznie doprowadzić do konfliktu między nimi. Właśnie był umarł poeta Cowper, i Hayley umówił się z Blakem o illustracye do biografii zmarłego. Illustracye Blake’a przyjęto przychylnie, i byłoby wszystko jak najlepiej, gdyby się tylko Hayley nie był zaczął opiekować nerwami Blake’a. Z okresu między r. 1800 a r. 1804 pochodzą: Ukrzyżowanie, Kapitan Butts w uniformie artylerzysty, Adam, nadający imiona zwierzętom, Ewa, nadająca imiona ptakom, Wielebny Jan Johnson, Odpoczynek, Kazanie św. Pawła, Trzy Marye z aniołem u grobu, Śmierć Dziewicy, Śmierć św. Józefa, Córka Jefty, „Byłem nagi” (obraz ten przypomina jedną z plotek o Blake’u i jego żonie: mieli zwyczaj siadywać nago w altanie na wsi i deklamować ustępy z Raju utraconego), Rut, Mojżesz, Ogień, Śmierć pierworodnego, Głód, Wicher, Samson, zrywający pęta, Pokonanie Samsona, Noe, Dwudziestu czterech starszych, zrzucających korony, Mądre i głupie panny, Król Babilonu, Sąd nad Adamem. Wykonał też Osiemnaście głów poetów i dwa razy Szatana, zwołującego zastępy piekielne

Rozkoszna chata w Felpham odpowiadała dosłownie opisowi: „w lecie okrywał ją las róż, a w zimie gościł w niej reumatyzm”. Pani Blake cierpiała bardzo z tego powodu. Mąż jej zaczął pracować nad Miltonem i Jerozolimą; miał cichy, ale gorzki żal do Hayleya, który go zmuszał do tych „ciężkich robót”. W r. 1803 cierpliwość jego się urwała. W sierpniu tegoż roku wszedł do ogrodu Blake a jakiś kawalerzysta, a gdy go stamtąd gospodarz domu wyrzucił, obrażony żołnierz zaskarżył wraz z kolegami Blake’a o podszczuwanie do buntów. Widocznie był to jakiś adwokat koszarowy. Sędziowie pokoju zażądali kaucyi od artysty, a złożył ją wspaniałomyślnie Hayley. Ale Blake, głęboko upokorzony całem tem zajściem, przeniósł się do Londynu na ul. South Molton Nr. 17, gdzie mieszkał przez lat siedemnaście. Tymczasem Hayley zamówił obrońcę dla Blake’a. Artysta udał się w styczniu 1804 r. do Sussex, zwrócił kaucyę Hayleyowi i został w procesie uwolniony. Hayley zamęczał Blake’a najrozmaitszemi zleceniami w Londynie, które malarzowi zabierały dużo czasu, a nie przynosiły żadnych dochodów; mimo to, przez cały rok 1804 pracował pilnie nad sztychami Jerozolimy, jakkolwiek nie mówił o tem nic Hayleyowi. Państwo Blake’owie żyli teraz bardzo oszczędnie, prawie w biedzie.

W grudniu 1805, Blake zaczął niedowierzać przyjaźni Flaxmana i Hayleya — obcięli mu bowiem honoraryum za illustracye, podczas gdy on prawie z głodu umierał. Prócz tego, Flaxman nastręczył Hayleyowi inną siłę do robienia sztychów, niejaką Karolinę Watson i zapoznał artystę z niejakim Cromekiem, którego Blake również znienawidził z tego powodu, że Cromek był sobie zamówił u niego illustracye do Grobu Blaira, a później zamówienie cofnął i na miejsce Blake’a wziął sobie Schiavonettiego. W rzeczywistości jednak Cromek nie postąpił w tej sprawie tak bardzo nieszlachetnie; był to bowiem człowiek niezamożny, a Schiavonetti kosztował go taniej, niż Blake. Była teraz bieda u Blake’ów. Żona artysty, chcąc go zachęcić do jakiejkolwiek pracy popłatnej, zwykła mu była kłaść próżne półmiski na stół, co widząc Blake rzucał poezye i zabierał się do sztychów wedle obrazów innych artystów, i to mu przynosiło jakie takie dochody. Robił teraz rysunek do Pielgrzymów canterburyjskich Chaucera. Cromek przyjrzał się jego pracy, a poszedłszy do innego malarza, Stotharda, poddał mu, niby od siebie, pomysł takiego samego obrazu. Stothard zabrał się do tego i wystawił swą pracę w maju 1807, zanim jeszcze praca Blake’a została ukończona.

Ten fakt poróżnił bardzo Blake’a z Cromekiem. W maju 1809 urządził Blake wystawę swych obrazów w domu brata swego, kupca. Wystawił tam szesnaście prac, między innemi i Dawnych Brytonów w naturalnej wielkości. Wystawa nie powiodła się. Ale nic w tem dziwnego; Blake miał bardzo słabe poczucie kolorów. Pisał tak: „Człowiek, który może stawiać koloryt Tycyana i Rubensa wyżej, niż Michała Anioła i Rafaela, powinien być bardzo skromny. Koloryt... jest zawsze zły u Tycyana i Correggia, u Rubensa i Rembrandta. Jak długo się artyści nie wyzwolą z pod uroku Tycyana, Correggia, Rubensa, Rembrandta, nie dorównają nigdy Rafaelowi, Durerowi, Michałowi Aniołowi i Juliowi Romano.“ Takiemi uwagami Blake nie zaszkodził zupełnie tym geniuszom kolorytu; pokazał tylko, jak dalece był ograniczony. W tej głowie mieszała się literatura z malarstwem i rzeźbą. Wystawą swą dał sobie świadectwo kompletnego ubóstwa i upadku artystycznego — w katalogu umieścił szereg ciężkich, literackich komentarzy, które miały powiedzieć to, czego wyrazić nie umiał obrazami.

Same tytuły obrazów mówią, co to mogła być za sztuka:
Nelson, prowadzący Leviathana, Pitt, prowadzący Behemotha, Kanterburyjscy pielgrzymią Bard, Starożytni Brytonowie, Kozły, Nauczyciel duchowny, Szatan, zwołujący zastępy piekielne;

dalej rysunki:
Bramini, Adam i Ewa znajdują ciało Abla, Żołnierze grają w kości o suknie Chrystusa, Drabina Jakóbowa, Ciało Chrystusa w grobie, Rut, Pokuta Joanny Shore w kościele św. Pawła.
Zapatrzony w „tradycye“ malarstwa, nie mógł zrozumieć, że sztuka musi iść ciągle naprzód i nie ma nic wspólnego ze szkołami i tradycyami. Blake stawiał na pierwszem miejscu Fuseliego, a po nim przedewszystkiem cenił siebie samego!

Ciekawy jest tak zwany List otwarty Blake’a z tego czasu, daje bowiem obraz biedy, którą cierpiał, i walki, jaką toczył ze światem, a pozatem zawiera przyczynki do charakterystyki smaku współczesnego. Są tam i niedorzeczności, jak np. łączenie jednym tchem takich nazwisk, jak: „Fuseli, Michał Anioł, Szekspir i Milton”, ale są i subtelne uwagi krytyczne. Autor miał nieznośny patos, miał zupełnie waryacki wstręt do natury w sztuce i bardzo ograniczone poczucie artystyczne; ratuje go jedno tylko: rozumiał, że sam koloryt nie stanowi obrazu, a sztuka się nie kończy na realistycznem odmalowaniu przedmiotu, który malarz ma przed sobą. W r. 1810 napisał Blake drugą recenzyę o własnym obrazie, przedstawiającym Sąd Ostateczny — obraz tak słaby jako dzieło sztuki, że musiał go uzupełnić i wyjaśnić jego znaczenie z pomocą kilku kartek drukowanego komentarza — komentarz w każdym razie zajmujący. 

W r. 1813 zapoznał się Blake za pośrednictwem Cumberlanda, z Janem Linnellem i robił dla niego szereg obrazów na temat Joba, rysunki kolorowane do Dantego i do Kuszenia Chrystusa. Linnell nie dawał mu nigdy większych sum pieniędzy naraz, ale dbał o to, żeby artysta miał z czego żyć. Blake znalazł w nim anioła stróża; niezależnie od tego miewał wtedy właśnie z dawna upragnione widzenia dyabłów — widzenia dość ponure. Jan Llnnell był pejzażystą i uczniem Varleya, który się bawił astrologią. Dla Varleya robił Blake portrety ze swoich widziadeł; między innymi ofiarował mu Widmo ducha pchły. W roku 1820 robił Blake drzeworyty do Sielanek Wirgiliusza. Ciekawe jest wyznanie jego, złożone przy końcu życia. Wedle niego uczucie stanowi, mimo wszystko, najwyższą mądrość. „Prawdę poznajemy przez wewnętrzne przekonanie — na tej podstawie opieramy naukę; jeśli mi coś serce dyktuje, musi to być prawdą.“ Oto przynajmniej przed śmiercią artysta! Blake znalazł w panu Butts szlachetnego przyjaciela i opiekuna. Butts zamawiał u niego obrazy, a Blake robił je, kiedy chciał i jak chciał. Zdaje się, że Butts nie bardzo się zachwycał jego obrazami, ale miał podziw dla ich oryginalnego autora. Niebawem poznał Blake innego protektora, równie zacnego, ale bliższego mu duchem.

Blake robił akwarelą szereg illustracyi do Dantego; nawet śmierć zaskoczyła go wtedy, gdy robił podług nich sztychy. Ostatniem jego wielkiem dziełem był Job. Blake zmienił mieszkanie na jeszcze skromniejsze przy Fountain Court Nr. 3 w r. 1823. Tu zdarzało się, że nie miał co jeść razem z żoną, a gości prosił siadać na łóżko. Trudno uwierzyć, że świeże i pełne życia rysunki jego są dziełem człowieka starego, który się zabijał po prostu pracą żle wynagradzaną. Przez dwa lata zupełnie nie wychodził z domu. Linnell pomagał mu ustawicznie; kazał mu robić duplikaty wedle cyklu Joba, który był w posiadaniu Buttsa, a prócz tego sztychy według tych samych obrazów. Dzięki Linnellowi, stary artysta nie potrzebował się gryźć troską o chleb codzienny. Linnell był mu nie protektorem, ale przyjacielem. Wainewright pisywał teraz do Gazety Londyńskiej i w swoich świetnych, błyskotliwych feljetonach dał wyraz swemu podziwowi dla Blake’a — ten sam Wainewright, który później otruł strychniną swą bratową, osobę bardzo piękną, w tym celu, żeby otrzymać po niej premię asekuracyjną w kwocie 18.000 f. s. Przed sądem przyznał się do zbrodni, a jako powód podawał to, „że bratowa miała nogi za grube w kostce“. Skazano go na dożywotnie ciężkie roboty, ale skrócił je sobie dawką strychniny. 

Blake był figurą dobrze znaną na mieście. Nosił kapelusz z szerokiemi krysami, proste, czarne ubranie i podwiązki, które już wyszły były z mody; długie spodnie nosił tylko w domu, gardził bowiem tym rodzajem odzienia. Za protekcyą Collinsa, Coopera, Bailyego i Bone’a Akademia przyznała Blake’owi 25 f. s. nagrody za jego rysunki do Grobu Blaira. Job został opublikowany w marcu 1825. Linnell okazywał Blake’owi wyjątkową życzliwość, a był w stosunku do niego niezwykle delikatny i subtelny: pomagał mu pieniądzmi, zachowywał zawsze pozory zimnego „interesu“, wymagał podpisanych kwitów i dokumentów, wogóle zachowywał się tak, jak gdyby to Blake jemu robił dobrodziejstwo, przyjmując zamówienia. Dla niego też robił Blake rysunki aż do końca życia, niekiedy nawet w łóżku. Niestety, artysta nie dał Linnellowi wszystkich swoich manuskryptów przed śmiercią; powierzył mu tylko swój poemat p. t. Vala

Cicho i spokojnie zbliżał się Blake do kresu żywota. Tylne okno jego mieszkania wychodziło na rzekę, a frontowe na Fountain Court; tędy wpadało światło do saloniku. Drugi pokój był sypialnią, jadalnią, warstatem i kuchnią zarazem; tu gospodarowała i utrzymywała wszystko w czystości i porządku jego poczciwa, dobra żona. Tu powiedział raz Blake do dziecka, które go przyszło odwiedzić: „Niech ci Bóg da życie takie ładne, jakie mnie dał.“ Nie chciał się patrzeć na pałac królewski, byleby módz śnić swoje własne sny. Człowiek dziwny, pełen paradoksów, nie wierzył w grzechy, a mimo to utrzymywał, że Bóg grzechy przebacza. Nie nasza rzecz roztrząsać tutaj tajemnice jego umysłu. Nie obawiał się kary poza grobem, wierzył bowiem, że „śmierć jest przejściem do lepszego stadyum bytu”. To też szczerze mówił do swej ukochanej żony: „Niczego mi nie żal na świecie, tylko ciebie jednej." Po południu 12 sierpnia 1827 zaczął Blake śpiewać głośno w oczekiwaniu zbliżającej się śmierci; przyszła nań jakaś ekstaza szczęścia. Potem chwila milczenia i ciszy, i czuwający przy chorym nie zauważyli nawet momentu, w którym artysta wydał ostatnie tchnienie. Pochowano go na cmentarzu w Bunhill Fields. Wierna towarzyszka jego długiego żywota żyła wspomnieniami jeszcze czas jakiś po jego śmierci. Utrzymywała się z tego, co zebrała ze sprzedaży książek i pism, pozostałych po mężu. Gdy jej księżna Zofia posłała 100 f. s. w prezencie, odesłała je „z podziękowaniem” napowrót, nie chcąc zatrzymywać pieniędzy, bez których „mogła się ostatecznie obejść, podczas gdy wielu ludzi jeszcze biedniejszych możnaby taką kwotą uratować poprostu od śmierci głodowej Gdy w cztery lata potem umarła, całe jej mienie i spuścizna po mężu przeszły na własność nieznośnego Tathama.


Blake był ostatnim z wielkich artystów renesansu. Nie istniała dla niego wcale długa droga rozwoju, jaką sztuka przebiegła od dnia śmierci Michała Anioła. Cofnął się wstecz i usiłował dotrzymać kroku Buonarottiemu, ale nie miał na to dość sił, ani sprawności technicznej. Był, mimo to, olbrzymem, jakkolwiek mętnej, niejasnej sztuki jego najczęściej odcyfrować nie można. Był mistykiem, ale nie umiał objawiać tajemnic; starał się o to i pracował nad sobą w tym kierunku z energią zdumiewającą, ale praca nie wydała żadnych owoców, przynajmniej w zakresie malarstwa. Twierdził, że wyobraźnia jest czynnością intellektu, który stoi ponad zmysłami, ale popadał ustawicznie w sprzeczność z samym sobą. Blake zostanie, mimo wszelkich badań, tajemniczym i zagadkowym na zawsze; dzieła jego bowiem są nie kluczem do bram jego duszy, ale nową zagadką do rozwiązania. Chciał przekreślić cały wielki okres rozwoju sztuki od czasu śmierci Michała Anioła — odrzucał barwę i światłocień — bronił tylko linii. Próbował cofnąć wskazówkę na zegarze życia. Zarzucił wszystko, co tylko było życiem w sztuce, byle tylko zachować mroźną linię grecką; nie rozumiał zupełnie malarstwa, które się przecież zaczyna od barwy, a nie kończy się na linii. Lekceważył impresyę w sztuce, mimo, że się sam starał o impresyę za pośrednictwem linii — bo sztuka nie może dać nic innego, jak tylko impresyę. Robił illustracye do prześlicznej pieśni w rodzaju „Kiedy ranne wstają zorze...“ i rysunek aniołów był w niej dobry, ale inne postaci i pejzaż psuły całość, marną i pustą w porównaniu do żywiołowej poezyi słów!

Nie mówimy tu o jego poematach; to jedno zaznaczyć możemy, że słowom zwykł był nadawać znaczenie ukryte, tajemne, allegoryczne. A przecież zadaniem mistyka-artysty jest nie stwarzanie, lecz objawianie tajemnic. Ale też, zanim poeta potrafi objawiać tajemnice, musi opanować sztukę słowa, musi umieć w najprostsze wyrazy, jakie język posiada, zamknąć swoje najpotężniejsze uczucia i podawać je w tym relikwiarzu drugim. I dlatego to ludzie uczeni i posiadający wykształcenie filozoficzne nie umieją często pisać po literacku, a tem mniej stwarzać dzieła sztuki tego rodzaju, i dlatego dzisiejsza krytyka artystyczna jest po większej części mało warta. Taki krytyk, który nie jest artystą w sztuce słowa, nie potrafi w żaden sposób oddać wrażenia, jakie obraz wywołuje w duszy widza. Co gorsza, ludzie, którzy piszą o sztuce i o filozofii, stworzyli sobie jakiś nieprawego pochodzenia żargon scholastyczny, który nie ma śladu siły emocyonalnej i nie ma żadnego związku z prostym, codziennym językiem ludzi zwyczajnych. Oni mają jakieś „układy wazomotoryczne“, jakieś „wartości dotykowe“ i Bóg wie co jeszcze. Z tego, że wydawca manchesterski uważa ten stęchły towar za literaturę, nie wynika wcale, żeby to miało coś wspólnego z literaturą. To są pedantyczne zawracania głowy łacińskimi zwrotami, i nic dziwnego, że te rzeczy upadają — przecież nie może być inaczej. Tak samo upadł Blake. On także używał wyrazu „wyobraźnia”, a miał na myśli coś całkiem innego. Głowę sobie łamał nad tem, jak znaleźć „prawdę” w intellekcie, a tymczasem tam wogóle niema prawdy. Prawdę znajdują w całej pełni tylko zmysły w porozumieniu z intellektem. Tak samo pruderya jest aktem intellektu. Wstyd jest aktem uczucia i wstyd jest rzeczą szlachetną i szczerą, podczas gdy pruderya jest podłem kłamstwem. To też pruderya uważa pociąg wzajemny dwóch płci za coś nieprzyzwoitego, podczas gdy zupełnie tak nie jest, bo tkwi w tem jedna z najwyższych i najgłębszych prawd; wstyd uważa pewną przyzwoitość i skromność między kochankami za rzecz zasadniczej wagi — bo, jeśli tylko żądza jest podstawą stosunku, zdrada jest jego dalszym etapem nieuniknionym. 

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new