Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ludzie, którzy dobrze zapamiętali wielkie wypadki z końca XVIII-o i początków XIX wieku, jak np. angielski poeta Wordsworth, zapewniają, że nazajutrz po katastrofie zamykającej epopeę napoleońską, nie jeden ze śmiertelników, obok pe wnej na duszy ulgi, doznał takiego wrażenia, jak gdyby po powrocie zgłęboko wstrząsającego tragicznego przedstawienia lub po nagleni przebudzeniu się ze snu fantastycznego. Dokoła czuło się jakąś prozaiczną pustkę, jakąś niezmierną czczość i nudę powszedniości. Niebo zdawało się wypogodzone choć nieco za chłodne, ziemia uspokojona niby po gwałtownej burzy; ale widz gotów był niemal żałować, że błyskawice ustały, że nie słychać gromów... Było to, naturalnie, złudzenie psychologiczne. Przedmiotowo, faktycznie, nic właściwie nie zmieniło na świecie, ani w materyalnem podłożu dziejów, ani w podstawie stosunków towarzyskich pomiędzy ludźmi, ani w ich głowach. Z widowni ustąpiła wprawdzie jednostka niezwykłej miary; ale wiadomo, że z upadkiem i śmiercią osobników niepospolitych, dzieła ich nie giną. Niekiedy nawet dzieje się coś wręcz przeciwnego: rosną one i rozwijają się szybciej jeszcze, niż gdyby bohater, przeżywszy swą działalność publiczną, przesilił ją i wystawił na nieuchronną poniewierkę i spaczenie starczego swego niemowlęctwa.
Napoleon zawód swój skończył w sile wieku – i bardzo być może, że ta jedna okoliczność więcej niż wszystkie inne przyczyniła się do zatarcia w oczach potomności wielu chorobliwych zboczeń jego charakteru, wielu występnych olśnień i zaślepień jego miłości własnej, zapewniając mu w historyi nowożytnej stanowisko, do którego – jak dotąd – żadne inne porów naćby się nie dało.
W istocie, wsłuchajmy się uważnie w ten gwar zamętny i przytłumiony, w te głośne lub ciche rozmowy i szepty po salonach i gospodach, po dworach i chatach, jakie z końca w koniec starego europejskiego lądu rozlegały się w dobie podwójnego wygnania Napoleona na wyspy Elby i Św. Heleny. Zbadajmy górujący nastrój opinii publicznej w tak różnorodnych otoczeniach, jak te, wśród których wychowują się towarzysze i współcześnicy największych w wieku XIX mistrzów słowa i natchnionych wieszczów, Byrona i Shelleya, Heinego i Bornego, Puszkina i Lermontowa, Mickiewicza i Słowackiego... Wszędzie posłyszymy z wolna w górę wzbijająca. się nutę podziwu lub uwielbienia, ody lub hymnu na cześć nieśmiertelnego więźnia „przewrotnego Albionu” – posłyszymy ją tam nawet, a może i przedewszystkiem, gdzie niedawno przedtem brzmiały jedynie przekleństw aizłorzeczenia na sam odgłos imienia „ponurego Cezara”. Rewolucya, geniusz, wygrane bitwy uczyniły go potężnym, ale nieszczęście przyniosło mu coś bez porównania droższego: wielkość. Rozwijając jedno ze zdań Carlyle’a, śmiało powiedzieć można, że gdyby klęska nie strzaskała była tronu idy nasty i napoleońskiej, czasy nasze byłyby bez wstępu i granicy, nie miałyby ani fizyognomii wyodrębnionej, ani rysów wybitnych, stałyby się powtórzeniem tego, co przed niemi było. I na coby się przydało, komuby potrzebne było drugie jakieś wydanie Ludwika XIV, Karola V-o, Karlomana lub nawet Aleksandra Macedońskiego? Przeorane „jałowe niwy przeżytego świata” znów-by może zaległy chwastami gospodarki pańszczyźnianej i cała ta nasza słusznie dziś wysławiona „kultura”, z zatraceniem lub wykoszlawieniem nasiennego ziarna lat 1879-92, stałaby się znowu białą ćmą scholastyczno-feudalną, zaledwie tu i owdzie porysowaną w czerwone pręgi encyklopedyzm ui po dawnemu krążącą błędnie dokoła pierwszego jaśniejszego płomyka samowolnej zachcianki, wykwitającej z dłoni dobrego, lecz zawsze ślepego trafu... Obalony wpół drogi tytan pozostawił przynajmniej plon niedożęty, niedomłócony, niedodeptany – a rozwiany i rozniesiony po wszystkich odłogach i ugorach starej Europy.
Zasługę tej żywiołowej, burzliwej siejby można pozostawić całą, niepodzielnie przy Napoleonie, w porę wypchniętym na bezludną, spieczoną, morderczą wyspę afrykańską. Bo co do przypuszczalnych widoków dalszych, co do nadziei pokładanych w możliwą poprawę i opamiętanie się pobitego pod Lipskiem i Waterloo olbrzyma – rachunek prawdopodobieństw nie usposabia pod tym względem optymistycznie. Była to indywidualność zupełnie wyjątkowa z powodu niesłychanego, nadmiernego nagromadzenia sił żywotnych – lecz sił niezrównoważonych i przytem niezbyt wygórowanego niekiedy gatunku, – lubo, spieszymy to dodać, akurat takich, bez których niepodobnaby i pomyśleć o wyrąbaniu w chińskim murze przeszłości – wrót dla nowej, nadchodzącej, przyszłej potrzeby. Wśród szczupłego grona genialnych wybrańców losu, których potomność wielbi lub nienawidzi, byli, jak sądzimy, od Bonapartego i rozumniejsi igłębsi i przezorniejsi. W poczcie nawet jego współczesnych, nie zabrakłoby zapewne ramion i piersi, serc i głów przerastających go bądź jednostronnie rozwiniętą mocą jednego jakiegoś przymiotu, bądź harmonijnem zlaniem właściwości różnych – nie tak wprawdzie obfitych i wszechstronnych, lecz spoistszych.
Z wodzów płomienną rzutkość, szybkość i natarczywość pomysłów Napoleona przełamywał arcyksiążę Karol spokojem, rozwagą i przytomnością chłodną wśród niepowodzeń, w powodzeniu zaś przewyższał go zwięzłem, systematycznem stopniowaniem swych zamierzeń i ciosów. Jako dyplomata twórca Konkordatu i traktatów campoformijskich często w pole wyprowadzać się dawał kancelaryjnym krętactwom Metternichów wiedeńskich i watykańskich, których dobrodusznośó pozorną i manierę ugrzecznienia staroświeckiego naśladował dość niezręcznie i dusząc się od złości lub śmiechu-jedynie w Tylży, gdy królowę Luizę pruską przyjmował. Nigdy również sprostać nie umiał finansowo-wynalazczej obrotności Pitta, ani pokonaćby nie zdołał prawidłowej, racyami stanu wypchanej argumentacyi takiego męża stanu i dworaka, jak Hardenberg. Jeżeli zaś uczciwość naczelnika państwa i wierna, nieposzlakowana służba ideałom narodowym ma kiedykolwiek popłacać w zakresie stosunków publicznych, Bonaparte na żaden sposób do wspólnej miary nie stanie w tych punktach z Waszyngtonem... Lecz po co paralele tak dalekie, zaatlantyckie? Fakta dowiodły, że w najgłówniejszem, wszechwieńczącem zadaniu wszelkiej akcyi politycznej, prześcigał Napoleona – i stanowczo w końcu go prześcignął jego następca na tronie francuskim „ociężały umysłowy leniuchu, Ludwik XVIII... A nie bez gruntownego powodu. Nieposkromione, niepowstrzymane owo parcie naprzód a naprzód, owa niczem nieukrócona gonitwa za fantastycznemi przywidzeniami przyszłości, bez jasno uświadomionego celu, bez uczciwie pojętego i sformułowanego względu na powszechne ludzkie dobro, jakie tak bezlitośnie trapiły i gnębiły nowożytnego Cezara, zupełnie obce były sumieniu i wyobrażeniu prawego dziedzica i przedstawiciela odwiecznych, form bytu państwowego i tradycyjnie uświęconych trybów rządzenia i panowania.
Ludwik XVIII wiedział i rozumiał jedno tylko,- ale mocno i bezwzględnie, że przed dwudziestu laty bydełko ludzkie rozbrykało się dla tego wyłącznie, że je z obór i chlewów niebacznie i nieoględnie wypuścili lekkomyślni lub nieuczciwi gumienni. Ztąd i program dalszych losów człowieczeństwa leżał u niego jak na dłoni: odnowie służbę, wzmocnić rygle, dom praojców wrócić prawowitemu ich następcy i sprofanowane jego ściany wyświęcić...
Szkoda tylko, że za wiele ruin i zgliszcz zawierucha za sobą zostawiła i że na tyle obudzonych pragnień i gorączek dość anodyjnie i ckliwo przedstawiały się środki i lekarstwa, zaczerpnięte z zasług Ludwików świętych i męczeństw Ludwików ściętych. Ale rada trudna: innych na razie pod ręką nie było – i na nich to właśnie kończy się pierwszy piętnastoletni okres dziejów XIX-o stulecia. Z konieczności trzeba się z niemi liczyć, trzeba się im nieco uważniej przyjrzeć, wstępując w progi nowego – a raczej po staremu odnowionego okresu.
Nie jest to ani przesada, ani uchowaj Boże, żadna szykana, że hrabia Prowancyi, brat niefortunnego Ludwika XVI-o, szczerze i rzetelnie przeświadczonym był o wysokiem moralnem i duchowem posłannictwie swej osoby, dodatnio z wielu względów się prezentującej i dostatnio, awantażownie w sobie zaokrąglonej. W ciągu dwudziestoletniego pobytu na obczyźnie pod przybranem mianem hrabiego de Lille, nieustannie przypominał to on i sobie i swemu otoczeniu i postronnemu światu. Liczył 37 lat życia, gdy kraj ojczysty opuścił. Tułając się od tej doby po wszystkich zakątkach Europy, nie uronił, nie zszargał, nie stracił ani źdźbła ze swej niezłomnej wiary w opatrznościowe powołanie rodziny Burbonów, a następnie i własne, do ocalenia Francyi, a przez nią i dobrej połowy Europy od następstw potopu rewolucyjnego, skoro już samemu potopowi zapobiedz nie było możności i sposobu... Świadectwa współczesnych- powiada jeden z naszych dzisiejszych historyków – nie wyrażają pochlebnej opinii o charakterze, zdolnościach i przekonaniach człowieka, któremu dziwne losów igrzysko przekazać miało z czasem spuściznę po Napoleonie; była to osobistość bierna, zniewieściała, oddana przeważnie drobiazgowym praktykom pobożności i lekkim zajęciom umysłowym – niezmiernie tkliwa na wszelkie formułki etykiety dworskiej”. Ożeniony w r. 1771 z Józefiną Sabaudzką, córką Wiktora-Amadeusza III, nie miał z nią dzieci i długie lata spędził w odosobnieniu, jako wdowiec słomiany; domniemanymi spadkobiercami „praw u jego na emigracyi byli: młodszy brat, lir. d’Artois, z synami, książętami Berry i Angouleme; ten ostatni ożeniony był za dyspensą ze swoją siostrą stryjeczną, słynną z piękności i przejść nieszczęśliwych córką Ludwika XVI-o.
Orężne powodzenia Rewolucyi i Napoleona przerzucały czas Król tułacz, jakiś hrabiego de Lille z rodziną i bez niej, z Niemiec do Włoch, z Włoch do Kurlandyi, z Kurlandyi do Polski. Do Warszawy, z upoważnienia króla pruskiego, przybył on w początkach roku 1801 – przez Połągę, Królewiec, Pułtusk, Nieporęt. Zamieszkał z razu w kamienicy należącej niegdyś do Wasilewskich (na Krakowskiem przedmieściu), która później przeszła w posiadanie d-ra Wałcza iwr. 1865 rozebraną została dla rozszerzenia ulicy i urządzenia skweru; później ordynatowa Janowa Zamoyska (z Poniatowskich) ofiarowała królewskim tułaczom własny swój pałac (po Kazanowskich), w pobliżu klasztoru Karmelitanek bosych i kościółka Św. Teresy, dziś Tow. Dobroczynności. Nadto, w maju 1801 r . gubernator pruski lir. Kohler oddał Burbonom do rozporządzenia, na mieszkanie letnie, „Domek biały” w Łazienkach. Jak podczas pobytu w Mitawie dwór petersburski, tak znowu teraz, w okresie warszawskim, dwór berliński usiłował pogodzić pretendenta z Pierwszym Konsulem, któremu przyszły król Ludwik XVIII jeszcze około r. 1800 ofiarowywał bądź Belgię, bądź hrabstwo Nicejskie, bądź zyskowną kolonię w Ameryce, wzamian za... Francyę. Kombinacya późniejsza kroiła znacznie szerzej.
Według „Pamiętników” przypisywanych. Hardenbergowi, pomysł pochodził z Tuileryów i do pałacu Kazanowskich w Warszawie dostał się jakoś w marcu 1803 r. za pośrednictwem ministra pruskiego Haugwitza, w którego głowie sformułował się jak następuje: Bonaparte odda Holandyę Prusom, Prusy ustąpią swe ziemie polskie Ludwikowi XVIII, Ludwik, po koronacyi w Gnieźnie, zrzecze się na zawsze wszelkich roszczeń do tronu królestw Francyi i Nawarry... Skończyło się na tem, że pretendentowi, strzeżonemu bacznie przez policyę francuską kazano wreszcie opuścić Warszawę. Kraushar, w pracy swej, dobrze już czytelnikowi naszemu znanej, p. t. „Burboni na wygnaniu” przytacza z „Gazety Warszawskiej” (1804 r., 65) kilka słów współczucia, którem i pismo pożegnało odjeżdżającego króla tułacza: „Dnia 25 lipca hrabia de Lille wyjechał ztąd do Grodna z księciem d ’Angouleme i małą liczbą osób. Mniemają niektórzy, iż tam się zjedzie z kilku osobami familii swojej i że potem powróci do Warszawy, gdzie hrabina de Lille i księżna d'Angouleme pozostały... Postępowanie jego w naszym kraju było takowe, iż powrót jego wielką sprawiłby radość mieszkańcom klas wszystkich.”
Nie wrócił Ludwik XVIII do Warszawy. Osiadł ponownie na lat parę w Mitawie, zkąd w epoce morderstwa księcia d ’Enghien, kiedy Rosya stanęła na czele nowej koalicyi przeciwko Francyi, rozpoczął sławną swą korespondencyę z cesarzem Aleksandrem I, z której S. Sołowiew podał kilka wyjątków (w dziele „Impierator Aleksandr pierwyj”, 1877). W d. 4 marca 1805 król ofiarował cesarzowi osobisty swój udział w rozpoczynającej się z Napoleonem wojnie, utrzymując, że należy użyć jedynego środka, jak i zapewnić może powodzenie koalicyi, – środka moralnego” poparcia opinii publicznej, albowiem, jak dotąd – powiadał – „w walce z rewolucyjną Irancyą nigdy nie zwalczano zbrodni za pomocą prawa, nie wystawiano przeciwko gwałtowi legalności, nie pobijano efemerycznej tyranii hasłami dziedziczności królewskiej.” W d. 20 października 1806 r . – powtórne przypomnienie. „Osobisty i czynny udział w wojnie króla francuskiego to jedyny oręż, który jest w stanie obalić uzurpatora i uzurpacyę. Niebezpieczeństwo dla Europy nie tkwi w dumie i środkach osobistych jednego człowieka, lecz w samej rewolucyi. Kto Francy! zapragnie narzucić nowe prawa, oburzy ją; kto jej oświadczy, że sama ona o losie swoim ma stanowić, pogrąży ją w dalszej i głębszej jeszcze anarchii. Pomiędzy dwiema temi przepaściami jest droga bezpieczna i pewna: przeciwstawic nadużyciu- prawo, samozwańcowi – monarchę prawowitegou. Zwyczajem panujących Ludwik XV III tytułował Aleksandra I „monsieur mon frere et cousin”. Na to mu cesarz odpowiedział pod adresem „monsieur le Comte”, temi zwięzłemi słowy: „Okoliczności nakazują zaczekać na rozwiązanie, zanim się przedsięweźmie środki przez pana zalecane.” Rozwiązanie nastąpiło na polu walki... Wd. 3 listopada tegoż r. 1806 Ludwik pisze do cesarza: „Król pruski doznał porażki. Berlin w ręku Bonaparta. Im większe niebezpieczeństwo, tem spieszniej biedź trzeba z ratunkiem. Ażeby módz wyciągnąć należytą korzyść z czynnego udziału króla francuskiego w wojnie, należy zaprowadzić mię na granicę Francyi, na pobrzeża mojej ojczyzny, z wojskiem wystarczającem do pomyślnego tam wylądowania i zapewnienia pod danym moim skutecznej pomocy”.
Aleksander I odpisał: „Jakkolwiek przekonany jestem, że sposób przez pana proponowany miałby powodzenie, to jednak jest on w obecnej chwili nie do wykonania, a to z powodu spóźnionej pory roku i braku przygotowań niezbędnych do tego rodzaju ekspedycyi. "W początkach r. 1807 książę d’Angouleme napraszał się o przyjęcie do wojska rosyjskiego. Cesarz odpowiedział, że jak na teraz, gdy wojna skończona, skorzystać z oferty nie może.
Traktat tylżycki zniewolił Ludwika XVIII do szukania przytułku w Anglii i tam się wygnańcy doczekali wypadków 1812 r. Wd. 23 lipca kiedy już wojna rozgorzała, książę d'Angouleme prosi cesarza o pozwolenie zaciągnięcia się do armii rosyjskiej w roli ochotnika. Odpowiedź z9-o października brzmi: „Chętniebym się zgodził na pańską gotowość, gdybym zamierzał atakować Francyę z morza. Dogodniej uczynić to z Anglii…” Bitwa pod Lipskiem zachęca do nastawania. „Uzurpator – pisze Ludwik z Bath w d. 15 listopada – nie zdoła obronić niesprawiedliwie nabytych posiadłości, ale potrafi rozognić namiętności Francuzów rozsiewanemi pogłoskami o wrogich zamiarach sprzymierzeńców. Najlepiej będzie, gdy się z rąk jego wyrwie oręż ostatni – ukazując Francyi prawdziwe rękojmię jej szczęścia i niezawisłości w odbudowaniu władzy ojcowskiej i prawowitej A Aleksander I odpowiedział tym razem pośrednio, z Troyes, w chwili, gdy deputacya tego miasta upraszała o przyzwolenie na powrót Burbonów. „Nic mam nic przeciwko temu – odrzekł – tymczasem wszakże nie rozporządzamy jeszcze tronem wolnym; wpierw zwyciężyć trzeba Napoleona.” Wojska sprzymierzeńców stanęły nareszcie przed bramami Paryża. Ludwik XVIII, który tymczasem zapewnił już sobie poparcie księcia regenta Anglii, uważał za niezbędne uczynić do dworu petersburskiego krok stanowczy. Ulubieniec i doradzca królewski Blacas zgłasza się pewnego dnia do ambasadora rosyjskiego w Londynie i po kilku komplementach na temat przyszłej ścisłej zażyłości Francyi i jej króla z „potężnym oswobodzicielem ludówu, formalnie się oświadcza, w imieniu jego kr. mości, o rękę siostry cesarza A leksandra dla bratanka królewskiego, księcia Berry. Blacas powołał się przytem na przykład z dziejów dawno minionych, kiedy księżna ruska Anna Jarosławna, wychodząc za króla francuskiego Henryka I, przyjęta obrządek katolicki... „Jesteśmy przeświadczeni – nadmienił, – że i przyszła królowa Francyi, pani nasza najmiłościwsza, nie odmówi nam tej łaski.” Cesarz, zawiadomiony o takim stanie rzeczy, polecił odpowiedzieć, że chętnie poprze projekt małżeństwa swej siostry z księciem Barry, lubo ostatecznie decyzya należy do cesarzowej Maryi Teodorówny”; gdyby jednakże – dodał – warunek zmiany wyznania był nieodzownym, w takim razie niema o czem mówić, a nawet myśleć.
Korona Francyi, niezaprzeczenie, warta była tylu zachodów. Ale mniejsi przedstawiciele prawowitości, zachowawczości i starego w Europie porządku, zachwianego lub obalonego w ciągu dwudziestoletnich od 1792 r. wstrząśnień światoburczych, nie posiadając snąć tej samej co Ludwik XVIII wiary w Opatrzność, nie posiadali też i jego cierpliwości. Dla uregulowania swych pretensyi świeżych lub praw dawnych, „pogwałconych lecz niepogwałcalnych”, w każdym zaś razie „nieprzedawnionychu, nie chcieli oni czekać i nie czekali też wcale na czyjekolwiek przyzwolenie, na czyjąkolwiek uchwałę, pojedynczą czy zbiorową. Dyplomaci wybierali się na narady do Wiednia, – oni ozem rychlej podążali do swoich dóbr, włości, synekur i stanowisk - jeżeli nie realnych, to choć honorowych.
Aż nadto wystarczał im sam fakt upadku reprezentanta Rewolucyi- Napoleona. Tronów strzegły traktaty, wojska, kancelarye, gdy tymczasem bramy do zamków feudalnych, o ile nie zalegały ruiną, stały na oścież rozwarte. Nie zwlekano. Wychodźcy tłumnie i hucznie, ze wszystkich krańców Europy rzucili się ku ojczyzny progom, zaraz na pierwszy odgłos kapitulacyi Paryża (31 marca 1814 r.). Zaroiło się od tych tłumów nad Sekwaną. Gmin, rozrzedzony, rozproszony, wybity w tylu walkach, pochował się po swych norkach ciemnych i brudnych jak zawsze; paradnie wystąpiła „złota młodzież”. Tryumfalne do stolicy wejście sił zbrojnych koalicyi zwycięskiej – przerzynało gąszcz głów i piersi świecących od złota i drogich kamieni, nabytych naprędce, najzwyklej na weksle, których wartość realna podskoczyła nagle do 35 i 40$ wartości nominalnej. Zachwytom, uniesieniom nie było miary ni końca. Historycy nadziwić się nie mogą stopniowi natężenia, do jakiego doszły żądze używania, odwetu, zemsty... Nigdy może egoizm osobisty i kastowy nie wygórował tak dalece nad poczuciem dumy narodowej i przywiązaniem do rodzinnej ziemi. Jeden z najznakomitszych tegoczesnych dziejopisarzy angielskich, człowiek uczony i bezstronny, profesor uniwersytetu w Oxfordzie, wice prezes londyńskiego królewskiego Towarzystwa historycznego, Ch. Al. Fyfe, w dziele „A history of Moderne Europe” (1883- 1889) zapewnia na podstawie źródeł archiwalnych niezaprzeczonej powagi, że jakkolwiek wiek XIX po kilkakroć był nad Sekwaną świadkiem scen gorszących, wybryków do szaleństwa posuniętych, to wszakże żaden z tych szałów nie miał charakteru tak odrażającego jak restauracyjne manifestacye z lat 1814- 1815. Niepamięć na własne dostojeństwo, na własną niedolę i u okorzenie dochodziła do tego, że według dosłownego wyrażenia Fyfe’a, „całowano ręce, nogi, nawet koni oficerów zagranicznych, a jednocześnie z upojeniem oklaskiwano straże prowadzące jeńców francuskich” (t. I, rozdz. X).
Nadzieje sięgały bardzo niekiedy daleko wstecz – i nie w samej tylko Francyi radość przybierała przedpotopowe kształty i barwy.
W Madrycie, zaraz po obaleniu konstytucyi z r. 1812, terroryzm biały uparł się dowieść, że w niczem nie ustępuje swym rywalom czerwonym lub czarnym. Reakcya była tu tem twardszą, nieubłagańszą, że zapaliwszy swe ognie w obronie niepodległości domowej, szczerze przekonaną była o swej zacności i świętości.
Wracającego do kraju, na wiosnę 1814 r., króla Ferdynanda, przedstawiciela najczystszego absolutyzmu wieków średnich, stany witają jako uosobienie wyroków Bożych na ziemi. W Walencyi spotyka go duchowieństwo pontyfikalnie; prymas królestwa otwarcie oświadcza w zamknięciu swego przemówienia: „Błagamy cię najjaśniejszy panie o zarządzenie energicznych środków celem odnowienia inkwizycyi i całego ustroju kościelnego istniejącego w Hiszpanii przed usunięciem się w. kr. mości z kraju.” „Takie są i moje własne zamiary- odrzecze monarcha, – nie uspokoję się dopóki ich nie urzeczywistnię.” Jak na początek, Ferdynand, wydaje manifest datowany z tej-że jeszcze W alencyi d. 11 maja, zabraniający „pod karą śmierci” przychylnie się odzywać o czasach minionych – po dyabelsku wolnomyślnych i po napoleońsku swawolnych.”
Na przeciwległym krańcu Europy, na półwyspie skandynawskim, kontra-rewolucyjność na inny sposób wolę swą ujawnia. Znany nam Bernadotte, za cenę głośnego przeniewierstwa względem Francyi, otrzymał był przyrzeczenie, że do przyznanych mu dzierżaw szwedzkich przyłączoną będzie druga połowa półwyspu, zostająca dotąd w związku z Danią. Na pierwszą o tem wiadomość Norwegia zakłada protest, oświadcza mocarstwom sprzymierzonym stanowczo, że nie miały prawa rozporządzać nią jako rzeczą martw,); i ogłasza wreszcie najuroczyściej, że jest krajem niepodległym. Wszystko napróżno; sprzymierzeńcy są nieubłagani. Flota angielska wkracza z polecenia koalicyi na wody norweskie i Bernadotte zdobywa się na tak przekonywającą wymowę, że w sierpniu 1814 r. ostatecznie i skutecznie poskramia rokoszańskie widoki nowych swych „poddanychu.
W środku starego europejskiego lądu, w Westfalii, w Niemczech północnych, żaden tego rodzaju przymus nie jest potrzebny.
Zaraz po bitwie pod Lipskiem i cofnięciu się wojsk napoleońskich za Ren wstecznictwo pod obłoki głowę podnosi. Nienawiść do Gallów, patryotyzm, chorągiew niezawisłości niemieckiej, wyśmienicie przykrywają najzuchwalsze zamachy staroświecczyzny, najniedorzeczniejsze zachcianki wyrzuconych książąt. Przodują temu ruchowi uprzywilejowane stany Hanoweru i Hessyi elektoralnej. Siedemdziesięcioletni kurfirst hesski w dniach powrotu na stolec przodków, pod koniec r. 1813, obnoszony jest po ulicach Kasselu na głowach i rękach tych samych obywateli, którzy przed kilku jeszcze laty „sadzili pierwsze drzewka wolności na ziem niemieckiej.” Nie szczędzi też im oznak uznania i wdzięczności. Nazajutrz po manifestacyach wierności i loyalnosci ukazuje się dekret książęcy ogłaszający siedmioletni okres wypadków od d. 1 listopada 1806 r. za nieistniejący, za „ niebyły”. Kodeks napoleoński, równość praw obywatelskich, usamowolnienie wdościan, sądownictwo niezależne, system reprezentacyi parlamentarnej – odesłane ad acta, do tajnych archiwów państwa. Legalni nabywcy podzielonych na cząstki i urzędownie wyprzedanych dóbr koronnych odprawieni z kwitkiem, bez żadnego wynagrodzenia. Wojsko „młodszego autoramentu” i milicya narodowa – rozwiązane; na ich miejsce powołani żołnierze, których na łono rodzin odesłała była bitwa pod Jeną; odrastają długie, w kosy z tyłu zaplatane i napudrowane włosy, zmartwychwstaje regulamin z czasów Gustawa Adolfa. Generałowie, którzy w d. 1 listopada 1806 r. byli podporucznikami – do szlif podporucznikowskich powracać muszą. W Hanowerze przy badaniach śledczych odzyskują moc prawną nawet „próby ognia i wody” – tortury, spławianie czarownic i t. p.
Atawizm jednak ma swoje granice. Można w jednym dniu zastąpić cylindrem czapkę frygijską, ale człowiek choćby sobie najgoręcej tego życzył, nie zdoła wrócić stante pede do pierworodnego stanu i grzechu, nie zdoła odrazu odhodować w sobie oślich uszu i małpich obyczajów. Orkan rewolucyjny zrobił swoje: nie Szkopuły, same tylko słupy przydrożne i rogatki poupadały od jego napaści i uderzeń; z podstaw społecznych wydobył on calec ludowładczy, demokratyczny, który aczkolwiek z natury swojej wymaga pewnego odleżenia się na świeżem, wolnem powietrzu, żeby się stać mógł urodzajnym, to jednak nie da się tak łatwo uprzątnąć, lub zpo wici zchni ziemi do wnętrza na powrót wtłoczyć jednem tchnieniem i powiewem zasad niegdyś bez wątpienia godnych poszanowania, ostatecznie wszakże dawno zwietrzałych i przeżytych. Zrozumiał to nawet taki absolutysta jak Matternich; lubo w chwili wkroczenia wojsk sprzymierzonych w granice Francyi nie chciał i on słyszeć 0 jakichkolwiek kompromisach z „motłochem ulicznym”, to jednak w parę już miesięcy później zniewolonym się widział upomnieć Ludwika XVIII, aby się nie ważył „otwarcie łamać form konstytucyjnych..." Królowie prawowici nie lubią przestróg; Ludwik XVIII wybraniał się czas jakiś przyjmować rządy z rąk ludu – właściwie z rąk senatu napoleońskiego; odmówił zaprzysiężenia ustaw organicznych, upierał się przy zdaniu, że „Przywilej" - czyli tak zwana „Karta” konstytucyjna (,,Charte”) może być tylko „nadaną w przez króla, nigdy narzuconą mu z zewnątrz. Pod naciskiem atoli mocarstw sprzymierzonych iw skutek nadskakujących zabiegów Talleyranda, popieranego przez cesarza Aleksandra, zgodził się w końcu, w przeddzień uroczystego wjazdu do Paryża (3 maja 1814 r.) wydać rodzaj manifestu do narodu („deklaracya z St. Oubnw), przyrzekającego rząd liberalno-reprezentacyjny, złożony z Senatu i izby, wraz z odpowiedzialnością ministrów, nietykalnością sędziów, swobodą wyznań religijnych, prasy, stowarzyszeń i osób, a przytem – naturalnie- zachowanie rang kiedykolwiek nabytych.
Sprzeczność zamiarów i chęci, ze słowami i obietnicami, trysnęła niebawem niesłychaną plątaniną urządzeń, godeł i obyczajów prawno-politycznych. Na mocy punktacyi St. Oneńskiej wypadło pozostawić narodowi istniejącą organizacyę społeczną, więc tę, którą stworzyła Rewolucya, – opartą na równości wszystkich obywateli w obliczu prawa. W zastosowaniu, w praktyce pociągało to za sobą niezbędność zachowania też i administracyi odpowiednio przysposobionej, przeto napoleońskiej: ujednostajnionej, silnie zogniskowanej. Utrzymały się tym sposobem niemal wszystkie podwaliny i ściany budowy Cesarstwa: kodeksy, trybunały, rady departamentowe, prefektury, bank narodowy, legia honorowa, kościół konkordatowy, szkolnictwo koszarowe, szlachectwo „wysłużone” (nie rodowe). Gmach miał wiązania i powały najwyraźniej, najwidoczniej centralizacyjno-demokratyczne; należało tylko uwieńczyć go dachem i kopułą w stylu równowartym, równo warcie dopasowanym. Ale cóż – robota taka wymagała nieodbicie drugiego Napoleona. Nie był nim Ludwik XVIII. Nie przypominał go również brat króla, hrabia d’Artois, zawzięty, krnąbrny, uparty, najczystszej wody „burbon”, który omal – że apopleksyą rażony nie został, gdy mu oznajmiono w dniu wejścia do stolicy Francyi wojsk sprzymierzonych, pod których ochroną i on paradował konno jako tymczasowy na miestnik państw a – że nieodzownie musi obok białego sztandaru wywiesić i rozwinąć także i trójkolorowy. Kopułę zatem i dach dosztukowano nie według miary i potrzeb Francyi nowożytnie odrestaurowanej, lecz według nowonabytych na tułactwie gustów i upodobań osoby królewskiej i jego najbliższego otoczenia: przeniesiono je żywcem z federacyjno-oligarchicznego ustroju Anglii, w której hr. d ’Artois i Ludwik XVIII najdłużej gorzki chleb wygnania spożywali. Rządy naczelne rozsegregow ano pomiędzy trzy władzę: króla, izbę parów, mianowanych na dożywocie przez króla (w gatunku lordów angielskich) i izbę posłów wybieranych na wzór angielskich deputowanych gmin, przez tak zwanych cenzusowców, czyli obywateli pieniężnie uprzywilejowanych, płacących pewien podatek minimalny (początkowo powyżej 300 fr. rocznie). Stosunki między temi trzema kategoryami władz zwierzchniczych, regulaminy obrad, korowód obrzędowy it. p .- również jak w Anglii. Sama izba niższa uchwala budżet; inne ustawy przechodzą przez obie izby; reprezentanci nie otrzymują żadnego wynagrodzenia, i z konieczności posiadać muszą środki utrzymania dorównywające co najmniej pensyom i dochodom prokurentów Rotszylda. Ministrów, pociągniętych przez izbę niższą do odpowiedzialności za nadużycie władzy i inne przestępstwa polityczne, sądzi izba parów; król mianuje ministrów sposobem nieokreślonym bliżej – i to jest najbardziej charakterystyczne, gdyż właśnie w owej chwili, toczyły się w Anglii najżywsze spory o to, czy doradcy koronni mają być powoływani dowolnie, według widzimisię panującego (teorya torysów), czy też według wskazań większości parlamentarnej (teorya whigów). Izby zgromadzają się każdorocznie; zwołuje je, odracza a obieralną rozwiązuje korona; drugi podpis (ministeryalny) czyli t. zw. kontrasygnacya jest nieodzowną dla pewności postanowień królewskich; przewód obrzędowy angielski: mowa tronowa zagaja posiedzenia sejmowe, izby w odpowiedzi wystosowują adres do tronu i t. p.
Teoretycznie, w założeniach najogólniejszych, „karta u Ludwika XVIII jednym tylko szczegółem góruje nad ukazową konstytucyą Napoleona („Acte additionnel”) z d. 23 kwietnia 1815, spisaną z polecenia Cesarza, po jego powrocie z wyspy Elby, przez znakomitego praw nika i statystę, zażyłego niegdyś przyjaciela pani Stael, Benjamina Constant’a (1707-1830), za przyzwoleniem podobno czy z wiedzą tylko patryarchy i długoletniego przywódcy jiostępowców francuskich, niejioszlakowanego patryoty imęża stanu Maryi Jana Pawła Lafayette’a (1757-1834). Ta wyższość „Karty u polega na usunięciu z ustaw krajowych kary śmierci za przestępstwa polityczne; Napoleon odważyć się na to nie mógł. Co do reszty, „Akt dodatkowy”, podobny w zarysach głównych do przywileju Ludwika XVIII-o, obejmuje kilka cennych rękojmi, na których zbywa konstytucyi burbońskiej. Oddany on był pod głosowanie powszechne i uzyskał przeszło półtora miliona głosów potwierdzających, a byłby prawdopodobnie pozyskał więcej, gdyby Waterloo rachunku nie przecięło. Obok tego gołosłowne orzeczenie „Karty” o swobodzie przekonań i druku – swobodzie odroczonej zresztą „na dwa lata” przez ustawę specyalną i wyjątkową z września 1814, „A ktu zastępował kategorycznym przepisem znoszącym cenzurę i rozciągającym działanie pospolitego prawa i kompetencyę zwykłych sądów przysięgłych na wszelkie wykroczenia prasowe. Jakkolwiek lilipucie i dla mas niedostępne prawie są tu różnice treści, zaostrzały się one wskutek całkiem odrębnych, a przecież bezpośrednio po sobie idących, niemal współrzędnych trybów realizacyjnych. Statut napoleoński natychmiast wszedł w życie, sam zaś Wykonanie, prawodawca, nakazawszy wybory, zwoławszy izby, bez straty chwili, podążył na pole walki, bronić zagrożonych praw narodu i najechanych granic kraju; system zaś Ludwika XV III od samego początku ciągle się zataczał i chwiał dymkami odroczeń lub upędzał się błędnie za okruszynami zachęt postronnych: na straży dobrej wiary, za plecami dobrej woli „prawowitego” monarchy stał ktoś zawsze, – to Wellington, to Schwarzenberg, to Blücher. Pierwszymi ministrami króla byli zbiegli z obozu Napoleona przeniewiercy: Talleyrand, Fouchee, baron Louis.
Wyborów nie zarządzono wcale; w izbach wyższej i niższej zasiadali ci, co cesarza niedawno na detronizacyę skazali; byli zaś między nimi nawet jakobini – tylko że, co prawda, już nawróceni i gorzko teraz żałujący, że przed dwudziestu laty „umoczyli cokolwiek palce w niewinnej krwi Ludwika XVI ..”
Politycy, statyści, w ogólności zaś ludzie wykształceni wnioskują o zamiarach osób rządowych lub przywódców stronnictw z najgrubszych faktów publicznej ich działalności. Linia domysłu, osadzona na najbardziej barczystych kopcach indukcyi – często później zawodzi – lecz dla sądu historycznego wytyka dyrektywę wystarczającą. Inny jest natomiast punkt widzenia i inna poostawa wyrokowania tłumów, powszechności pojętej brutto, ilościowo, w poziomie przeciętnym. Tu lichy i marny szczegół więcej nieraz waży, niż uogólnienie najmisterniej, najprawidłowiej zbudowane... Owóż zdaje się, że w takich to właśnie szczegółach nikłych a jaskrawych, krzykliwie do oczu skaczących, kryje się najwolniejszy powód straNiepopular- szliwej niepopularności Restauracyi burbońskiej. Niesława z tego źródła płynąca dotrwała podziśdzień, udzieliła się poważnemu piśmiennictwu historycznemu. W dziele, zkądinąd wielce pracowitem, K. Seignobos’a p. t. „Dzieje Europy współczesnej” (tłom. polskie 1901 r. t. I, str. 105) czytamy np.: „Bez żadnego donioślejszego aktu jiolitycznego Burboni zrazili lub zaniepokoili społeczeństwo francuskie formami przestarzałemi. Król kazał się nazywać Ludwikiem XVIIIi liczył odrazu 18-y rok swego panowania, chcąc jakby pokazać, iż nie uznaje za legalne rządów bezpośrednio poprzedzających jego wstąpienie na tron. Nadto konstytucyę ochrzcił on starą wznowioną nazwą średniowieczną i ogłosił jako nadaną z łaski, to jest taką, do której naród nie miał wcale prawa. Hrabia d’Artois zamieszkał w jednym z pawilonów tuilleryjskich i otaczał się emigrantami, którzy mówili o odebraniu dóbr narodowych. Przytem na prowincyi przywracano procesye i obowiązkowe święcenia niedzieli; u dworu wznowiono muszkieterów czerwonych i gwardyę przyboczną; w dekretach Ludwik XVIII pisał się królem par la grace de Dieu, odrzuciwszy w tytule wyrazy: et la volonte du peuple…” I tak dalej. Ostatnia racya powinna wystarczyć za wszystkie inne razem wzięte. Wyobraźmy sobie, coby to było i jakim śmiechem parsknęłaby Francya i zarazem Europa, gdyby Ludwik XV III w pierwszej zaraz odezwie do poddanych istotnie nazwał się był królem z łaski Bożej i2 woli narodu… – on, o którym wszyscy wiedzieli i głosili, że do Paryża wjechał na bagnetach nieprzyjaciół Francyi...
W zestawieniu sumarycznem nie pomijajmy zasług. Pamiętać należy, że do Ludwika XVIII i jego losów możnaby w pełni zastosować znane słowa, w lat kilkadziesiąt później wyrzeczone przez Napoleona III z powodu wojny krymskiej: „jest to spadkobierca sytuacyi, którą nie on stworzył, na którą nie on zapracował”. Cesarz Aleksander I, osłaniając Francyę przed chciwością Prusaków i Anglików, posługiwał się argumentacyą analogiczną-przeto mocną, że niepodobna przecież czynić odpowiedzialnym Ludwika XVIII za czyny przez niego nie spełnione. I dowodzenie znajdowało posłuch. tem się tłomaczą łagodne stosunkowo warunki pierwszego traktatu paryskiego (30 maja 1814), ofiarowane królestwu Francyi przez sprzymierzeńców,- w tem również tkwi źródło obostrzeń i surowości wprowadzonych do drugiego traktatu paryskiego (20 listop. 1815), kiedy świetny najazd Cesarza z Elby na Francyę i zbyt chyża ucieczka Ludwika XVIII z Paryża przekonały sprzymierzeńców o grzęzkości, chwiejności i niesposobności gruntu galskiego do odbudowali legitymistycznych. Drogo teraz zapłaciła Francya – dogorywająca już niemal z wycieńczenia – za ten swój animusz bohaterski, za tę swoją wiarę rewolucyjno-napoleońską. Obłożono ją kontrybucyami i odszkodowaniami nie wymaganemi poprzednio, poodrywano od niej dodatkowe kawałki ziemi belgijskie i sabaudzkie, uzupełniać mające granice 1792 r., zarządzono w północnych departamentach pięcioletnią egzekucyę w sto pięćdziesiąt tysięcy obcego żołnierza, utrzymywanego na jej żołdzie, odebrano wreszcie i poprzednim posiadaczom zwrócono wszystkie arcydzieła sztuki, ściągnięte niegdyś pod postacią okupu, z krajów podbitych i po muzeach paryskich postronne, rozmieszczone. Prusy wystąpiły nawet z żądaniem zwrotu Alzacyi i Lotaryngii zagarniętych niegdyś od Niemiec przez Ludwika XIV, ale się temu stanowczo sprzeciwił cesarz Aleksander, dowodząc, ze jedyne zadanie wojny 1815 r. polegało na poskromieniu Napoleona i ścisłem wykonaniu pierwszego traktatu paryskiego. W długich memoryałach Stein i Hardenberg usiłowali wykazać mylność i szkodliwość tego poglądu Cesarza rosyjskiego, krótkość atoli czasu stanęła na zawadzie, iż się nie stało zadość mądrej pruskiej radzie.
Zresztą, w stolicy Habsburgów, prześwietny areopag dyplomatyczno-międzynarodowy, obradujący przedwstępnie od końca września 1814 r., nie zaraz zamknął swe posiedzenia, zaalarmowane tak okrutnie przez wspaniały stu-dniowy finał epopei napoleońskiej, - więc znakomici uczniowie i naśladowcy Fryderyka Wielkiego śmiało, w dzień biały, w obliczu świata, bez pokątnych i przedpokojowych zabiegów, wystąpić tam mogli z wybornie obmyślanym swoim projektem pierwszego podziału Francyi; żadne widmo z przeciwnego
Odpowiedź na ostatnie pytanie sprzęgła się z tem ciekawem zjawiskiem początków XIX stulecia, że restauracya lat 1813-1815 przyniosła Prusom stosunkowo więcej może, niż wszystkim innym państwom lądowym koalicyi razem wziętym. Monarchia Hohenzollernów wygrała wtedy wielki los na loteryi życia, opłacono i opatrzono ją tak suto, że gdyby sama jeszcze zażądała teraz jakichś naddatków alzackich, zawczasu obudziłaby ową podejrzliwość nieuleczalną cywilizowanego świata, na którą zapracowała dopiero w drugiej połowie wieku. Takiego błędu nie mogła popełnić dyplomacya państwa, którego losów, u ich źródeł, strzeże tradycya krzyżacka, a ujścia – filozoficzna flegma Fryderyka Wielkiego, – sławna ta flegma, o której sam on w jednym z listów do Diderota powiada, że „umie ją jeszcze w potrzebie połykaću – czy też raczej „poskramiać”.
Nie zabrakło tej umiejętności i następcom projektodawcy powolnego wzrastania monarchii i jej kilku-etapowego pochodu z dolnej Wisły ku górnej i ku źródłom Narwi, – jak tego dowodzi geneza lukullusowego odrestaurowania się Prus po obaleniu Napoleona. Niektórzy z historyków niemieckich utrzymują, że dopisała tu przedewszystkiem zasada, – wierne stanie przy chorągwi monarchicznej. Stania zaprzeczyć nie sposób. Rozbite, poszarpane, przyduszone, obłożone kontrybucyami, zalane garnizonowemi wojskami zwycięskiego nieprzyjaciela, P rusy nie dały się nakłonić do hołdownictwa, dość nawet stosunkowo korzystnego. Nie zrzekły się swej niezależności, odmówiły udziału w Związku Reńskim; wolały stracić na materyalnym obszarze swych dzierżaw, niźli na ideowej podstawie swojego bytu; nie uznały nad sobą hegomonii napoleońskiej; ostały się przy swojem „wszechwładztwie politycznem, fikcyjnem nieco zapewne z praktycznego punktu widzenia, atoli teoretycznie – nienaruszonem. Ale to jedna tylko ich względem siebie samych zasługa. Druga polega na tern, że pod puklerzem owego wszechwładztwa i niezawisłości abstrakcyjnej, królestwo pruskie, w części wybiegiem zręcznym, w części istotnem skupieniem i natężeniem sił woli, wiedzy i rządności, zdołały w porę i na czas położyć podwaliny takiego przeobrażenia wewnętrznego, które, zmieniając powoli dawny, zmurszały ustrój państwa, wydobyło z niego na razie ogromny stosunkowo zasób środków opornych i zaczepnych – na zewnątrz. Aż do pokoju tylżyckiego Prusy były monarchią absolutną w najbardziej tępem i skamieniałem słowa znaczeniu – monarchią arystokratyczną, biurokratyczną, rządzoną przez urzędników trzymanych w rygorze hierarchicznym nader surowym, a działających z bezwzględnością satrapów, bez cienia jakiejkolwiek kontroli organów autonomicznych. I rzecz i nazwa nawet samorządu lokalnego były nieznane, poniekąd karygodne. Społeczność nietylko faktycznie i dziejowo, lecz prawnie, kodeksowo podzielona była na stany obrębne, dziedzicznie w odosobnieniu swojem konserwujące się i pleśniejące: na szlachtę, mieszczan, chłopów. Urzędy cywilne i stopnie oficerskie w wojsku przeznaczone były – z drobnemi wyjątkami w drodze łaski królewskiej – wyłącznie dla szlachty, która do illuzyjnej współki z rozmaitemi odmianami landratów, rozrządzała bezwzględnie mieniem, czcią i osobami chłopów; landraci i hofraci z takim – że nominalnym współudziałem junkrów, siedzieli na karkach „łyczaków” miejskich.
Katastrofa 1806 r. zniewoliła „niepodległego” króla Fryderyka Wilhelma III, siedzącego czas jakiś jedynie na kawałku ziemi litewskiej u prawobrzeżnego ujścia Niemna, do szukania ratunku w „miłości swoich poddanych”, w ich czci i przywiązaniu do domu królewskiego, w ich podziwie nieporównanych cnót i wdzięków królowej Luizy, „matki narodu” w przenośnem znaczeniu i matki przyszłego pierwszego cesarza Niemiec zjednoczonych, Wilhelma I – w znaczeniu fizycznem. Inicyatywa tak patryarchalnie-genialnego pomysłu nie wyszła jednak z głowy królewsko-pruskiej, ani też w ogólności z prosto pruskiej, bez epitetów. Podsunęli ją zgnębionemu, złamanemu iw Tylży bezkarnie zlekceważonemu monarsze emigranci, zbiegli z pod żelaznego wprawdzie, lecz mądrego jarzma napoleońskiego: baron po kilkakroć o ćwiczonego już wówczas świętego cesarstwa rzymskiego Stein, oraz dwaj Hanowerczycy „dobrowolnie wygnani”: Hardenberg i Scharnhorst. Wynaleźli oni sposób pogodzenia niepogwałconych prerogatyw korony pruskiej z rewolucyjno-demokratycznym systemem reform francuskich. Naprawa zaczynać się ma nie w formie „praw” wyrastających i rosnących od dołu ku górze, lecz pod postacią „obowiązków” spadających z góry na dół. Hardenberg nazywał to podobno (Seignobos, II, 426 ) przewrotem nie od podwalin do szczytów lecz naodwrót, czyli „rewolucyą zdrowego rozsądku”. Wynalazek piękny; zarodkowe jednak ziarnko doktryny znacznie dawniej wyhodowane i pryncypialnie rozwinięte zostało gdzieindziej: u bezpośrednich poprzedników słowianofilstwa... Niewątpliwe to przynajmniej, że najzupełniej identyczne zarysy reform państwowych znajdujemy już bardzo wyraźnie zaznaczone i wskazane w rozgłośnych swojego czasu „Listach podróżnika rosyjskiego”, drukowanych w „Dzienniku Moskiewskim” w latach 1791- 92 przez Mikołaja Karamzina (1765†1826), pierwszego historyografa Rosyi (od r. 1803), gorącego przeciwnika pseudoklasycyzmu, prawodawcy smaku literackiego w nowoczesnem piśmiennictwie rosyjskiem, publicysty i męża stanu o wpływie niezmiernie doniosłym, zwłaszcza po ukazaniu się pierwszych tomów „Historyi Państwa Rosyjskiego” (od r. 1815), kiedy wobec cesarza Aleksandra I Karamzin stał się tłumaczem i przedstawicielem zapatrywań politycznych, górujących od tej daty trwale i niemal wyłącznie w kołach inteligencyi „staro-ruskiej” czyli „wielko-ruskiej” jak ją zwą niekiedy dla odróżnienia od przeważającej tendencyi pisarzy „małoruskich” o barwie – że się tak wyrazimy – żyrondyńskiej, federacyjnej, mniej centralizacyjnie niźli szkoła karamzinowska usposobionej.
Bądź co bądź, owej dążności aprioristyczno-reformatorskiej, poszukującej dźwigni i oparcia dla postępu w powadze nakazowego początkowania władzy najwyższej, Prusy Fryderyka Wilhelma III zawdzięczają przynajmniej tyleż ulepszeń prawno-społecznych, ile ich Rosya zawdzięcza pierwszej połowie panowania Katarzyny II (zarządy prowincyonalne, organizacya municypalna) i początkom panowania Aleksandra I (wydziałym inisteryałne, szkolnictwo wyższe). Jako znacznie późniejsze, przeobrażenia pruskie poszły w niektórych punktach cokolwiek dalej od rosyjskich i sięgały nieco od nich głębiej, w innych za to stanęły bodaj czy nie na nieco niższym poziomie. Ogólnie kierownictwo administracyjne iw części sądowe skoncentrowane w Rosyi jeszcze za Piotra Wielkiego w Senacie, rozszerzone później, w sprawach techniki ustawodawczej, do Rady Państwa i Komitetu ministrów, uspecyalizowane pod względem wykonawczym przez utworzenie zaraz po wstąpieniu na tron cesarza Aleksandra I, wydziałów ministeryalnych, skonsolidowało się w Prusiech dopiero w r. 1810, osadzając środek swej ciężkości głównie w ministeryach, który cli było pięć: spraw wewnętrznych, spraw zagranicznych, wojny, finansów, sprawiedliwości. Na czele rady ministrów stanął kanclerz państwa. Kanclerz, ministrowie i pewni ad hoc powoływani dygnitarze, przeważnie wojskowi, tworzyli „gabinet królewski”, roztrząsający i rozważający zagadnienia bieżące, które rozstrzygał król wedle swojego widzenia rzeczy, bez oglądania się na powzięte propozycye – uchwały doradców.
Urządzenia municypalne, miejskie z r. 1808 tak samo jak i w Rosyi z czasów Katarzyny II dość przychylnie uwzględniały lokalne potrzeby stanu średniego. Składały się one, w zarysach głównych, z ogólnych zgromadzeń rajców czyli deputowanych wybieranych przez mieszkańców-posiadaczy nieruchomości lub utrzymujących się ze stałych w mieście zajęć i dochodów niewielkich; ciała wykonawcze, powoływane przez owe zgromadzenia i od nich zależne, nosiły miano magistratów; członkowie magistratu pobierali z kasy miejskiej płacę za pełnienie swych obowiązków uciążliwszych lub sporo czasu wymagających. Municypałność układała swe budżety i zajmowała się pobieraniem podatków miejskich; interwencya rządu ograniczała się do zatwierdzenia regulaminów i sprawdzania rachunków. Do udziału reprezentantów w administracyi prowincyonalnej (wiejskiej czyli ziemiańskiej) nie przyszło. Zarządy powiatowe, podzielone na dwie kamery, ściśle administracyjną i ekonomiczną, osadzone były wyłącznie urzędnikami koronnymi, którym w r. 1812 dodano do pomocy „żandarmeryę” według wzorów francuskich. Skarbowość nie ustrzegła się również zapożyczeń od ustroju rewolucyjnonapoleońskiego: wyprzedawano i w Prusiech dobra narodowe, „unarodowiano” dobra kościelne, nakładano podatki od przedmiotów zbytku, powozów, koni, służby i t. d. Trzeba zresztą przyznać to Prusakom, że w kwestyach fiskalnych nie namyślali się długo nad rodowodem ustawy lub systemu otwierającego nowe źródła, a raczej sposoby pomnożenia zasobów skarbowych. Podatek od dochodów (income-tax) jest podobno z pochodzenia angielskim,- pozyska i on obywatelstwo pruskie chętnie i szybko; nie wiemy czy ten sam zaszczyt spotkał opłatę francuską od drzwi i okien – ale polskie podymne – z pewnością. Oddajmy wszelakoż i tę Sprawiedliwość ustawodawcom berlińskim, że w widokach wzmocnienia finansów państwa dość często wybijali oni przejścia w szańcach wyróżnień odosobnień kastowych. Tak np. na podstawie przyrzeczonej w r. 1808 swobody pracy i zamieszkania, wydano w r. 1810 ustawę przemysłową, w moc której ktobykolwiek opłacił przepisany patent lub konsens (czy to fabryczny czy rzemieślniczy), mógł już przez to samo fach swój praktykować w każdem bez wyjątku miejscu.
Do usamowolnienia chłopów zabrano się jeszcze w końcu wieku XVIII-o, ale rozmaite wydane wtedy w tym celu przepisy stosowały się jedynie do włościan – jakby joo naszemu powiedzieć – królewskich, czyli osiadłych na rolach „narodowych” (skarbowych). Pańszczyzna prywatna utrzymała się bez skazy do r. 1807, kiedy wyzwolenie chłopów Księstwa Warszawskiego zniewoliło Prusy do bronienia się od zgubnych skutków zbyt gwałtownego wychodźstwa za kordon wschodni. Zamierzano najpierw wyswobodzić jedynie chłopów w prowincyach graniczących z Polską, ale król, za radą Steina, rozciągnął zasadę na całe państwo... Zasadę tylko, bo co do zastosowania ciągnęło się ono, z rozmaitemi przerwami, odroczeniami i modyfikacyami reguł wytycznych, aż do r. 1850, kiedy przepisy o opłatach za usamowolnienie, oczynszowanie lub uwłaszczenie weszły na drogę poważniejszej dyskusyi. W ogólności, znakomita większość rozgłośnych reform Steina i Hardenberga w okresie restauracyjnym była tylko przygotowaniem gruntu, jakby pierwszym stopniem -i próbą całkowitej „rewolucyi zdrowego rozsądku”... na przyszłość. Ordynacye normalne: o zarządzie miast ogłoszono dopiero w r. 1831, o wolności pracy – w r. 1845, o podatku gruntowym – w r. 1861, o administracyi okręgowej i gminnej – w r. 1872 i 1891; wreszcie rewizya kodeksu cywilnego z końca wieku XVIII-o nastąpiła dopiero w wigilię wieku XX-o. O reprezentacyi powszechnej, ogólno-państwowej, o parlamentaryzmie pruskim – jak to już zaznaczyliśmy – wzmianki być nie mogło, gdyż przed r. 1815 zarazka tego nie zdołał Prusom zaszczepić nawet Napoleon, ani jego grenadyerzy na długoletnich leżach lub załogach po fortecach nadodrzańskich. Omijanie zdała, pod rządami Fryderyka Wilhelma III wyrazów nawet takich, jak „konstytucya”, „konstytucyjność”, illustruje bardzo dokładnie jeden z walnych powodów zawziętości, z jaką Prusacy powstawali przeciwko utworzeniu, pod berłem cesarza Aleksandra I „Królestwa Polskiego” z sejmem, wolnością słowa i innemi tego rodzaju symptomatami „niezdrowia” rozumów i sumień ludzkich w początkach XIX-o stulecia…
Jeśli, tak, to zachodzi teraz pytanie, czemże mianowicie, jakiemi środkami zdobyły Prusy w peryodzie 1813-1815 tak niezmierną przewagę w podziale korzyści i wpływów na dalsze losy, zarówno swoje jak i świata? – Zdobyły ją starogermańskim swym „heribanem” , – wczesną, wcześniejszą niż u innych ludów organizacyą swej armii na podstawach demokratycznych, czyli t. zw. powszechnej powinności wojskowej, zbliżonej do naszego starosłowiańskiego pospolitego ruszenia.
Mówiliśmy już o tem dawniej w naszej „Historyi”; tu dodajmy, że jest to fundament potęgi i hegemonii Prus w Niemczech, a przez Niemcy – po pół wieku z górą usiłowań i doświadczeń wytrwale zmierzających do jednego celu – w Europie. W szeregu zamierzeń niedonoszonych i chybionych w terminie – pisze historyk francuski – jedna tylko reforma wojskowa dokonaną została całkowicie, dostawszy się w sprężyste ręce Scharnhorsta, syna żołnierskiego, który skończył na najwyższych rangach generalskich.
Wśród przeszkód i nieprzyjaźnie usposobionych dla projektu sfer dworskich, przeprowadził on formalnie, urzędowo zasadę służby powszechnej, głoszącą, że wszyscy mieszkańcy kraju są jego przyrodzonymi obrońcami. Ponieważ traktaty narzucone przez Napoleona ograniczały liczebność armii pruskiej do 42.000 ludzi, utworzono więc z małego tego komputu gatunek szkoły żołnierskiej, a to z pomocą krótko w szeregach trwającej służby czynnej młodego żołnierza. Wyćwiczeni doraźnie szeregowcy szybko ustępowali miejsca rekrutom świeżym – zobowiązani jednak do stawienia się pod sztandary na każde zawezwanie władzy. Żołnierze zawodowi tworzyli jedynie „kadry", przez które męska połowa narodu przesuwała się jako w odlewniach ciecz tężejąca, przeznaczona do otrzymania pewnych zamierzonych kształtów. Była to milicya narodowa, niewidzialnie ujęta w zwięzłe klamry armii, na oko stałej, w gruncie zaś ciągle ruchomej i odnawiającej się... Zastosowanie reformy spowodowało z czasem zupełny przewrót w stosunkach społecznych w kierunku równości i solidarności obywatelskiej. Zyskała na tem i obyczajność. Przymus pociągał do szeregów zarówno chłopa jak i panicza; karność wymagała jednostajności i jednolitości w obchodzeniu się z żołnierzem; trzeba było znieść w wojsku kije i baty, zachowane długo jeszcze później w armiach austryackiej, angielskiej i innych. W praktyce, szlachta zawsze była wyszczególniana i oszczędzana, ale ponieważ postanowiono, iż stopnie oficerskie udzielane być mają jedynie po zdaniu egzaminu, stało się przeto zadość głośnemu u nas aforyzmowi: „trzeba się uczyć, już minął wiek złoty …”
Skutek bezpośredni, okresowo wzięty – niezaprzecznie dodatni. Na razie Scharnhorst przyczynił się do pomnożenia ogólnej sumy dobra w rodzinie ludzkiej przez to, że jednemu z europejskich tej rodziny odłamów dał możność obronienia swych praw i swojej godności od przemocy postronnej. Ale dalej? ale po za tern? Przecież obroniono się, dopięto swego, urzeczywistniono cel, do którego środek miał prowadzić i zaprowadził istotnie.
Po za tem i dalej – tuż zaraz w latach 1813-1815 środek zajął miejsce swojego celu, stał się sam sobie celem, albo co nieskończenie gorsze, wręcz się odwrócił i świadomie, umyślnie skierował się przeciwko pierwotnemu swojemu przeznaczeniu, stając się z odpornego – zaczepnym. Jest to właśnie kamień węgielny wszelkiej bez wyjątku reakcyi, w najsmutniejszem, w najbardziej ujemnem znaczeniu wyrazu.
Na imię mu: pokój zbrojny, wiekuista gotowość do boju, choćby ku temu nie było najmniejszego i zgoła żadnego powodu- słowem: militaryzm.
Po stu latach obaw, nieufności, mąk, katuszy, nie widać jeszcze dobrze, kiedy, jakim sposobem i nawet czy ludzkość zdoła uporać się nareszcie z tą zmorą, z tym upiorem, wysysającym z piersi cywilizacyi żywą, gorącą krew wszelkich zacnych, wielkich, szlachetnych, wzniosłych – wznioślejszych choćby tylko zamierzeń i nadziei. W początkach stulecia miało się pod tym względem niekiedy znacznie więcej, niekiedy znowu nieskończenie mniej otuchy. Ale w ogólności, nie brakło już i wtedy umysłów przenikliwych, którym się zdawało, że w starej, skołatanej, przeżytej Europie – w niej samej – niema już i być nie może ratunku... „Chyba – z zewnątrz…”
Z zewnątrz?... Przed rokiem 1815?... Alboż istniało wówczas jakiekolwiek „zewnątrz?”...