Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane
KSIĘGA PIERWSZA (1801—1815)
I. Zamknięcie starego stulecia.
II. Pierwszy Konsul
III. Ruch umysłowy na przełomie wieków.
IV. Podróże i badania geograficzne
V. Od koronacyi do pokoju w Pressburgu.
VI. Pogrom Prus
VII. Walki w Hiszpanii
VIII. Wojna z Austryą
IX. Księstwo Warszawskie
X. Zatargi z Papieżem
XI. Dwa lata pokoju
XII. Kodyfikacye prawodawcze
XIII. Styl Empire w architekturze i sztuce stosowanej.
XIV. Muzyka
XV. Dziennikarstwo
XVI. Rosya, Szwecya, Turcya do r. 1812
XVII. Rok 1812
XVIII. W rozbiciu
XIX. Ostatnie walki
XX. Świat niewieści
XXI. Malarstwo
XXII. Fizyka
XXIII. Wynalazki i ulepszenia techniczne
XXIV. Astronomia
XXV. Reakcya, restauracya
XXVI. Po za Europą
KSIĘGA DRUGA (1815—1830)
I. Kongres wiedeński
II. Święte przymierze
III. Romantyzm
IV. Europa pod panowaniem reakcyi
V. Wyzwolenie Grecyi
VI. Królestwo Polskie
VII. Chemia
VIII. Teatr
KSIĘGA TRZECIA (1830—1848)
I. Wojna polsko-rosyjska w 1831 r.
II. Literatury słowiańskie
III. Kraina wszechwiedzy
IV. Dzieje polityczne od roku 1830 do 1848
V. Wolne miasto Kraków
VI. Nauki przyrodnicze
VII. Przemysł żelazny i maszyny parowe
VIII. Rok 1848 i jego następstwa
VIII. Szkolnictwo
IX. Medycyna
X. Ziemie polskie
KSIĘGA CZWARTA (1848—1871)
I. Wojna krymska
II. Od kongresu paryskiego do pokoju w Villafranca
III. Podróże naukowe
IV. Czasy Wielopolskiego
V. Europa po wojnie włoskiej
VI. Po ustąpieniu Wielopolskiego
VII. Kierunki filozoficzne
VIII. Medycyna
IX. Od Szlezwiku do Sadowy
X. Wojna secesyjna i cesarstwo Meksykańskie
XI. Dzieje polityczne do r. 1870
XII. Fotografia
XIII. Wojna niemiecko-francuska
XIV. Astronomia
KSIĘGA PIĄTA (1871-1900)
XV. Europa w epoce bismarkowskiej
XVI. Podróże i badania geograficzne
XVII. Wynalazki i udoskonalenia techniczne
XVIII. Literatura
XIX. Dzieje polityczne do końca wieku
XX. Sztuka
XXI. Historyozofia
XXII. Wystawy
Mody

I. Wojna polsko-rosyjska w 1831 r.


W lat niespełna siedemdziesiąt po wypadkach, które rozbiły konstytucyjny ustrój stworzonego na kongresie wiedeńskim w Królestwa Polskiego, ukazało się w piśmiennictwie rosyjskiem kilka prac urzędowych, usuwających liczne trudności, z jakiemi związane u nas było poruszanie dziejów pamiętnej owej doby na podstawie źródeł dawnych, bądź polskich (Mochnacki, Mierosławski, Barzykowski) bądź postronnych (Spazier, Smitt). Oprócz dokumentów takiej wagi, jak korespondencya Cesarza Mikołaja I z Dybiczem, podana w jednem z czasopism petersburskich („Russkaja Starinau), zjawiły się: a) „Pamiętnik“ generała Ignacego Prądzyńskiego, skreślony z polecenia Cesarza Mikołaja w r.1832 w Gatczynie w języku francuskim i ogłoszony jako dodatek do ponownej edycyi „Wojny polsko-rosyjskiej 1831 r.u generała Puzyrewskiego (przekład polski „Pamiętnika” z r. 1898); b) sama ta „Wojna “ przetłumaczona i wydana w Warszawie zeszytami w latach 1898-1900; c) dzieło generała sztabu księcia Szczerbatowa z r. 1893 p. t. „Le Feld Marechal prince Paskewitsch“, z którego tłumacz polski wydzielił część, obejmującą działalność naczelnego wodza armii rosyjskiej nad Wisłą w r.1831 („Kampania polska”, Warszawa 1899). W tymże niemal czasie wyszło tłumaczenie rosyjskie Mochnackiego, zebrano w całość „Wspomnienia” Leona Dembowskiego (drukowane częściowo w „Ateneum” i „Bibliotece Warszawskiej”), oraz dano poznać główną treść pamiętników Wład. Zamoyskiego, Stan. Jabłonowskiego, Kołaczkowskiego, Koźmiana, Niemcewicza, Chrzanowskiego, Dembińskiego, Chłapowskiego i t. d. 

Dla naszego zadania górujące znaczenie mają przedewszystkiem dzieła Puzyrewskiego i Szczerbatowa, – pierwsze jako krytycznie a wszechstronnie obrobiony traktat o operacyach fachowo militarnych, drugie z powodu obfitych przytoczeń z listów Cesarza Mikołaja (z domowego archiwum ks. Paskiewiczów), odznaczających się nader okolicznościowym trybem opowiadania o zamierzeniach i czynnościach rządu rewolucyjnego 1830-31 r. W całym ciągu wojny, Opracowa- dopóki ona trwa, Cesarz posługuje się terminologią taką, jak gdyniaby armia rosyjska operowała kędyś we Francyi lub w Szwecyi, i jakby zatarg miał charakter najściślej międzynarodowy. Co do istoty wypadków, niezależnie od form językowych, poglądy Cesarza Mikołaja I posiadają również wysoką wartość historyczną. Pisząc współrzędnie z tokiem zdarzeń pod ich bezpośredniem wrażeniem, nie mając żadnego powodu do zabarwienia spraw i zjawisk na różowo lub czarno, Cesarz często jednym rzutem pióra trafia w tę właściwą miarę rzeczy, która nic wspólnego nie ma z formą i tonem tak zwanych doniesień kancelaryjno-oficyalnych i buletynów. Styl i pojęcia cesarskie udzieliły się też w części niektórym wykonawcom woli monarszej w Polsce, z kolei zaś, po wielu latach, oddziałały i na dziejopisa tych wypadków. Ks. Szczerbatow tak Puzyfewski. samo jak i generał Puzyrewski, jest w sądach oględny io ile podobna bezstronny, opowiadanie zaś jego, w ogólności objektywne i, o ile ramy pozwalały, dokładne, nosi na sobie wyraźne znamię nietylko kompetencyi naukowej, lecz, co w pewnych razach nie mniej jest cennem, wyższej ogłady towarzyskiej i cywilizacyjnej. 

Na uwagę zasługuje zapatrywanie obu tych autorów na znaczenie i przyczyny rewolucyi. Według ks. Szczerbatowa w olbrzymim dramacie 1830-31 r. spoczywało „odwieczne zagadnienie historyczne: czy wielkie Cesarstwo Rosyjskie czy Królestwo Polskie ma odnieść tryumf w tej walce”; takie zaś alternatywy hamletowskie nie powstają z przywidzeń i uraz marnych. „Wojna-powiada – rozpoczęła się wprawdzie od prostego zaburzenia na ulicach Warszawy; mimo to była ona następstwem przeszłości dziejowej i formy rządu niedawno przedtem ustanowionego w Polsce. Kongres wiedeński obdarzył Polskę konstytucyą i wojskiem narodowem, uwalniając ją tym sposobem od rządów autokratycznych, jakim podlegało państwo rosyjskie. Ze zaś Polacy nie wyrzekli się wcale istnienia niepodległego i uzyskania takiego znaczenia politycznego, jakie posiadali niegdyś, – nadawało to ruchowi powstańczemu doniosłość i wagę, które mieć mogły zgubne dla Rosyi następstwa, –  zwłaszcza wobec sąsiedztwa Litwy, w której cala inteligencya i wszystkie bogactwa materyalne skupiały się w rękach szlachty, oddawna należącej do narodowości polskieju. Puzyrewski również stawia sprawę początków powstania na gruncie przyczyn dziejowych wiekami utrwalonych, gdy pamiętnikarze i współcześni historycy polscy, nie wnikając w istotę rzeczy, tłumaczą wybuch drobnostkowemi wypadkami, które nie pozostawały wprawdzie bez wpływu na usposobienia, ale stanowiły czynniki bądź co bądź podrzędne, które same przez się nie mogły doprowadzić do wielkiego zatargu.

Belweder. Według starego sztychu.
Belweder. Według starego sztychu.

Ktokolwiek przedsiębierze coś donioślejszego, sam zwykle prowadzi robotę do końca. W powstaniu listopadowem zarówno ci, co je zapoczątkowali, jak i ci, przeciw którym ono wymierzone zostało, uchylili się od dalszego prowadzenia sprawy. Nie spaliła się jeszcze szopa na Solcu, a już spisek podchorążych rozbiegł się i rozproszył bez śladu. Celniejsi jego przywódcy i uczestnicy, Wysocki, Urbański, Trzaskowski, Kobylański, Nabielak, Goszczyński, cicho i skromnie wrócili do szeregów, jak gdyby nic nie zaszło i nic więcej do czynienia nie było, po zaalarmowaniu Belwederu i sąsiednich koszar. Raz tylko jeden posłyszymy o nich w ciągu rozognionej akcyi, a mianowicie kiedy pewnego dnia pokornie zgłoszą się do ministra skarbu ze skargą, że wstyd im nosić mundurki stare, na sprawienie zaś nowych nie posiadają środków; za wstawieniem się ministra prezes rządu kazał na tę ich ciężką potrzebę wyasygnować parę tysięcy złp. 

Wzbraniał się też i Wielki Książę Konstanty, mimo namów swego sztabu, zrobić jakiś krok stanowczy. Gorliwszym swym sztabowcom, którzy równie jak w parę dni Gersztenzweig, na klęczkach go błagali o pozwolenie uderzenia na Warszawę, wódz naczelny odpowiadał opryskliwie: „Z czemże waćpanowie chcecie, abym atakował? Wszak strzały armatnie ze Skierniewic do Warszawy nie dolecą…” Wojsko, tak starannie wyćwiczone na placu Saskim, rzeczywiście rozsiane było gromadkami po calem Wycofanie Królestwie. Dywizya Krukowieckiego, złożona z brygad Giełguda, Pawłowskiego i Szembeka, rozłożoną była na lewem pobrzeżu Wisły, w radomskiem, rawskiem, opoczyńskiem i na Kujawach; sztab dywizyi i sztab Pawłowskiego w Rawie, sztab Giełguda w Radomiu, sztab Szembeka w Sochaczewie. Dywizya Żółtowskiego (brygady Morawskiego, Bluraera i Czyżewskiego) zajmowała prawą połać kraju, hrubieszowskie, lubelskie, pułtuskie; sztab dywizyi w Zamościu, sztab Morawskiego w Lublinie, Blumera w Serocku, Czyżewskiego w Tomaszowie. Jazdy dwie dywizye: strzelców konnych z dowódzcą Klickim w Łowiczu, iułanówz dowódcą Weyssenhofem w Międzyrzeczu; pod Klickim brygada Przebędowskiego w Piotrkowie, Wolborzu, Radomsku, Sieradzu, Uniejowie, brygada zaś Dziekońskiego w Kutnie, Łęczycy, Kole; pod Weyssenhofem brygada Suchorzewskiego w Terespolu, Drohiczynie, Białej, brygada, ks. Wirtemberskiego w Krasnymstawie, Chełmie, Włodawie. Artylerya lekka i pozycyjna kompaniami i bateryami rozrzucona pomiędzy Łęczycę, Siedlce, Grójec, Kozienice, Puławy, Kock, Radzyń; rakietnicy w Warce. Bataliony, jakie W. Książę mógł mieć pod ręką, wydawały się garstką; dlatego, zezwoliwszy na ogólną i natychmiastową koncentracyę wojska, wódz naczelny przed północą jeszcze z 29 na 30 listopada zgodził się, aby oddziałki Kurnatowskiego i plutony Krasińskiego cofnęły się ku rogatkom Mokotowskim. Odtąd adjutanci zasypujący główną kwaterę pytaniami, „jak się zachować w razie...“ – otrzymywali odpowiedź jednostajną i niewzruszoną; „to nic nasza rzecz, niech tam Polacy sami sobie radzą jak chcą.”

W. Książe Konstanty Pawłowicz (1779 † 1831).
W. Książe Konstanty Pawłowicz (1779 † 1831).

Jedno z takich słówek W. Księcia posłyszał między innemi i najmłodszy z jego adjutantów, Władysław Zamoyski – i postanowił wziąć w swoje ręce dalsze losy powstania. Wysłany do miasta po wiadomości, nie zważał na niebezpieczeństwo (strzelano bowiem do każdego, kto się od strony Mokotowa i Ujazdowa zbliżał), dotarł do mieszkania swego wuja księcia Adama Czartoryskiego i za jego poradą, do wojewody Walentego Sobolewskiego, sprawującego zastępczo funkcye Namiestnika Królestwa. U Sobolewskiego, na Nowym Świecie, w pałacu Branickich na pierwszem piętrze, zaraz po północy zbiera się Rada administracyjna, nominalnie złożona wtedy, oprócz (p. o. Namiestnika) Sobolewskiego i Czartoryskiego, z Lubeckiego, Mostowskiego, Nowosilcowa (nieobecnego), Ignacego Sobolewskiego (nieobecnego), Kosseckiego, Stanisława Grabowskiego, Maksymiliana Fredry i Rautenstraucha. Kto właściwie z tych panów zgłosił się na posiedzenie? Dembowski zapewnia, że trzej ostatni z wymienionych „bali się opuścić mieszkania”. Co do innych, zachowanie się ich w pierwszym dniu rewolucyi pamiętnikarz tak opisuje: „W nocy, około godz. 1-ej, przybył do mnie z kancełaryi ks. Czartoryskiego p. Woynicki, donosząc, iż książę wraz z Lubeckim pojechali do W. Księcia... W parę godzin potem przybył Woynicki ponownie z zawiadomieniem, iż członkowie Rady administracyjnej byli przyjęci uW. Księcia i przekładali mu, jako rząd zostanie pod władzą wzburzonego pospólstwa, jeśli energiczne m działaniem nie przytłumi wszczynającego się powstania..?” W. Książę, zrobiwszy Lubeckiemu, według Morawskiego (VI, 309) gniewną wymówkę za fiskalność i monopole, księciu zaś Czartoryskiemu za kuratoryę wileńską i za sąd Sejmowy, jakoby główne przyczyny rozruchu, dał w końcu następującą odpowiedź w sprawie proponowanego poskromienia rokoszu: 

„Daleki jestem od popełnienia tego samego błędu, jaki w Brukseli! popełnił mój kuzyn książę Oranii. Gdybym się poszedł bić na ulice, naraziłbym na przelew krwi dzielnych mych żołnierzy, którymi dowodzę i za których jestem odpowiedzialny. Wam to, panowie, należy użyć takich środków, jakie uznacie za skuteczne dla poskromienia buntu..?” 

Przed godz. 10-ą zrana (30 listopada) jazda Krasińskiego już była za rogatkami mokotowskiemi. W. Książę kwaterę główną armii przeniósł do Wierzbna, a jednocześnie piechota rosyjska i kompanie polskie, nie wciągnięte do powstania, obszedłszy po za okopami, połączyły się z Krasińskim i umieściły się w pobliżu rezydencyi naczelnego wodza. Tymczasem Rada administracyjna miała już czas odnowić się i przenieść swe posiedzenia do gmachu banku. Na narady (około 10-ej zrana, według Dembowskiego, „przed ranem” według Morawskiego) zebrali się, ze starych członków tylko W. Sobolewski, Czartoryski, Mostowski i Lubecki; na miejsce innych powołano popularniejsze osobistości: Niemcewicza, Chłopickicgo (który jednakże nie stawił się na wezwanie), Michała Kochanowskiego, Michała Radziwiłła, Leona Dembowskiego i generała Paca. 

Warszawa. Krakowskie Przedmieście. Według starego sztychu.
Warszawa. Krakowskie Przedmieście. Według starego sztychu.

Temu ostatniemu – zapewnia Dembowski – polecono objąć dowództwo nad wojskiem i pospólstwem. Pac, wsiadłszy na konia i przybrawszy sobie do eskorty paru oficerów, objeżdżał ulice i uwiadamiał posterunki, że „z woli rządu” obejmuje komendę. „Lecz (zaznacza pamiętnikarz) na tem się też i skończyła jego czynność, bo nikt rozkazów jego słuchać nie myślał” – pomimo, dodajmy, iż był powszechnie lubiony i szanowany. Rada, zasilona nowymi członkami, zajęła się zaraz redagowaniem odezw do ludu i raportów do Cesarza o tern, co zaszło pod wieczór 29 listopada. „Narodzie!-czytano wkrótce po rogach ulic-wlasnem umiarkowaniem jedynie ocalić się możesz od pogrążenia się w przepaści, nad którą stoisz... Wróć zatem do porządku…” Do „uniesień”, należało zapewne i to, że wzięto do niewoli dziewięciu generałów, rozbrojono do 1000 żołnierzy, zburzono dom Makrotów, a współrzędnie „garść hultajstwa zrabowała rosyjską komisyę prowiancką na Nowym Świecie” (Morawski), poczem zabrano się do mieszkań oficerów rosyjskich i nawet do sklepików, przeważnie żydowskich; „tak np. obydwa sklepiki w domu gdzie mieszkałem (zapewnia Dembowski) zupełnie zrabowanow. Szczegóły te figurować też będą na dość widocznem miejscu w urzędowych sprawozdaniach przesyłanych do Petersburga, co pozwoli Cesarzowi, w przemówieniu do oficerów na paradzie 9-o grudnia, użyć dość ostrych wyrażeń o zachowaniu się tłumu powstańczego. Z porządkowych czynności odmłodzonej na kilkanaście godzin Rady administracyjnej wymienić należy: powierzenie generałowi Sierawskiemu stanowiska gubernatora Warszawy, przywrócenie Węgrzeckiego do prezydencyi miejskiej, którą sprawował za Księstwa Warszawskiego, powołanie do broni wszystkich uwolnionych żołnierzy i podoficerów, a do straży bezpieczeństwa (czyli milicyi) całej ludności męskiej od lat 18 do 45 wieku i t. d. Nazajutrz, l-o grudnia, kiedy się w zamku zebrało kilkunastu członków sejmu, Rada administracyjna, na ich żądanie przybrała miano „Wydziału wykonawczego”, formalnie usuwając ze swojego grona St. Grabowskiego, Rautenstraucha i Kosseckiego; natomiast zatwierdziła wybór osób zawezwanych dnia poprzedniego i dodała do nich znajdujących się w owej chwili w Warszawie komisarzy Izby poselskiej: Gustawa Małachowskiego, Władysława Ostrowskiego i Joachima Lelewela. W tak zreformowanym rządzie, zamiast Walentego Sobolewskiego, który nagle jakoś się rozchorował, prezydencyę objął książę Czartoryski. 

Nie próżnował i Władysław Zamoyski. Po kilka i kilkanaście razy na dobę galopował on z Wierzbna do Warszawy i napowrót, przewożąc zlecenia poufne. Jeżdżąc tak i strasząc powstanie ogromnein rozjątrzeniem wojsk Wielkiego Księcia, a wojska W. Księcia niesłychanym wzrostem powstania na bruku warszawskim, dopiął w końcu tego, że dwie władze, wojskowa w Wierzbnie i cywilna w Warszawie, postanowiły rozmówić się z sobą zbliska i osobiście. Ciekawa ta konferencya odbyła się w d. 2 grudnia po południu (od godz. 4 do 7-ej), w Wierzbie mieszkaniu W. Księcia, lerzbme. w jomu ogrodnika miejscowego, w obecności Księżnej Łowickiej. Delegacyę warszawską składali: Czartoryski, Lubecki, Ostrowski i Lelewel. Głównym przedmiotem narad była kwestya, czy wódz naczelny ma opuścić Królestwo czy pozostać w Warszawie. Szczegóły wytyczne dwustronnie spisywał Ostrowski; niektóre zwroty rozmowy notował Lelewel i ogłosił dopiero w r. 1837 we Francyi; inni więcej liczyli na dobrą swą pamięć. Różnice w relacyach zaszły bardzo drobne. Postanowienie W. Księcia opuszczenia Królestwa zapadło w następstwie głosowania, w którem zdania się podzieliły: Czartoryski i Lubecki byli przeciw ustąpieniu, Ostrowski i Lelewel nie ręczyli za dobry skutek pozostania. Dembowski, na podstawie opowiadań oponentów odjazdu utrzymuje, że Lelewel, odgrywający niezręcznie rolę dyplomaty demokratycznego, najzwyklej ruszał ramionami, kiwał głową, chrząkał, połykał głoski i gdy się nareszcie odezwał, nie sposób było doczekać się w jego zdaniu czasownika. Kategorycznym się okazał raz tylko jeden, w chwili gdy W. Książę napomknął, że wojsko ściąga zewsząd i Szembek z Sochaczewa jest już w Wierzbnie...

Gen. Ludwik Michał Pac.
Gen. Ludwik Michał Pac.

Lelewel wiedział, że z rana Ludwik Kick! w towarzystwie kilku akademików wyjechał do Szembeka w celu wskazania jego pułkowi najbliższej drogi do stolicy; rzeki więc, szybko wyjmując zegarek z kieszonki: „Bardzo być może, że generał Szembek jest w Wierzbnie, ale jego pułko szóstej... to jest właśnie w tej chwili opuszcza Błonie i udaje się... do Warszawy”. 

Rezultat rokowań i uchwał powziętych w Wierzbnie ogłoszony został nazajutrz (3 grudnia) pod postacią komunikatu W. Księcia osnowy następującej: „Pozwalam wojskom polskim, które aż do ostatniej chwili wiernemi przy mnie pozostały, udać się do swoich. Idę w pochód z wojskami Cesarstwa, chcąc oddalić się od stolicy i spodziewam się po honorze Polaków, że wojska te nie będą doznawały przeszkody w powrocie do Cesarstwa. Polecam podobnież opiece narodu polskiego wszelkie zakłady, własności i osoby, oddając je pod straż najświętszej wiary.” W odpowiedzi na to rząd natychmiast wyprawił do Lublina Andrzeja Koźmiana z poleceniem usunięcia z drogi przed W. Księciem wszystkich załóg i oddziałów polskich. Nadto, jeden z dystyngowańszych urzędników, Konstanty Wolicki, otrzymał rozkaz niezwłocznego udania się w też samą stronę celem urządzenia dla wojsk W. Księcia dowozu żywności, furażu, wypieku chleba, dostarczenia podwód niezbędnych. Wszystko to było tem pilniejsze, że jak świadczą listy z najbliższego otoczenia W. Księcia, doznawano w podróży największych niewygód. Z Belwederu nic z sobą zabrać nie miano czasu, nawet bielizny na zmianę, „wojsko zaś nie wzięło z koszar płaszczów, i chłody nocne go trapiły.u Dzięki wszakże zapobiegliwości władz miejscowych, pochód na Górę Kalwaryę (3-o grudnia), Ryczywół, Gniewoszów (5) i przez Wisłę (6) do Puław, a ztąd przez Lewartów i Parczów do Włodawy (10 grudnia) odbył się bez przeszkód znaczniejszych i stosunkowo znośnie. Z Polaków towarzyszyli W. Księciu adjutant Trembicki i pułkownik Turno, który wodza odprowadził tylko do granicy Cesarstwa. Niejakiego kłopotu nabawiała jedynie obecność znienawidzonego generała Rożnieckiego. Wd. 29 listopada, podczas zaburzeń, zdążył on zaledwie pochwycić dorożkę, żeby się wydostać z miasta. Maskował się teraz jak mógł, wmieszany w tłum szeregowców. W. Książę podróż odbywał ciągle konno, księżna Łowicka w pojeździe. 

Aż do powrotu delegacyi z Wierzbna późnym wieczorem 2 grudnia, powstanie warszawskie nietylko nie miało sił do wałki zaczepnej, lecz nawet odporne jego środki były zupełnie liche w porównaniu do środków W. Księcia. Stosunki układać się zaczęły odwrotnie dopiero od daty 3-o grudnia, kiedy już konwencya zawartą, podpisaną i ogłoszoną została. Bez odezwy W. Księcia, upoważniającej pułki polskie na prowincyi do łączenia się „ze swoimi" w Warszawie, goła wiadomość o rewolucyi zdolną byłaby może popchnąć wojsko do starć, a przynajmnieć do nieporozumień i rozterek. Pułk strzelców Szembeka, prowadzony przez Kickiego, stanął w Warszawie dopiero o świcie 3-o grudnia; Modlin poddał się bez wystrzału nazajutrz (4-o) dopiero za okazaniem proklamacyi W. Księcia. W tymże również dniu rozbiegła się po kraju króciutka odezwa Chłopickiego (wydana 3-o), oznajmiająca, iż generał, „podzielając uczucia wojska, przyjmuje nad niem dowództwo i spieszyć będzie tam, gdzie obowiązki Polaków powołują”. 

Gen. Józef Chłopicki (1771 ✝ 1854).
Gen. Józef Chłopicki (1771 ✝ 1854).

Słowem, nie ulega najmniejszej wątpliwości, że rewolucya, dzięki ugodzie zawartej w Wierzbnie, wzmogła się na siłach. Mimowolne lub umyślne ociąganie się kierowników powstania, było ze strategicznego punktu widzenia zgubne, ale politycznie i poniekąd dyplomatycznie przedstawiało pewne korzyści. Ów początkowy legalizm i umiarkowane wymagania Rady administracyjnej, zwyczajnej i przekształconej (stylizowane przez Lubeckiego doniesienia do Petersburga, list Chłopickiego do Cesarza Mikołaja, zawiadamiający, iż dyktatura ma na widoku poskromienie anarchii ulicznej i utrzymanie porządku, instrukcye dla agentów polskich przy dworach zagranicznych, głoszące, iż chodzi o ścisłe konstytucyjne przestrzeganie traktatu wiedeńskiego it. d.) utrzymywały temperaturę zatargu na wysokości powolnego owego łamania się i topnienia lodów, która tak sprzyja wszelkiemu młodocianemu kiełkowaniu roślinności przedwiosennej, podsycały nadzieję czy złudzenie, iż gdy na dobre zagrzeje słońce i gaje się zazielenią – zakwitnie też z niemi i oliwna rószczka pokoju-albo też zwłoka pozwoli zebrać siły i zapewni powodzenie. Czy złudzenie wpływało na działalność rządu rewolucyjnego i wtedy jeszcze, gdy nietylko z Petersburga, lecz z Wiednia, Paryża, Londynu i Berlina nadbiegły groźne wieści lub przestrogi, na to odpowiedź kompetentną dać nam powinien już nie Mochnacki lub Dembowski, lecz największa wojskowa powaga powstania – sam Prądzyński. Gen. Puzyrewski we wspomnianej „Wojnie polsko-rosyjskieju i Aleks. Rembowski w opracowaniu krytycznem temuż przedmiotowi poświęconem („Bibl. warsz.u 1898, t. III) zgodnie utrzymują, że indywidualny wpływ Prądzyńskiego na rezultat kampanii 1831 r. był ogromny i w kilku okolicznościach rozstrzygający. Jako żołnierz złożył on niezbite dowody męztwa, odwagi, rzutkości; jako sztabowiec-teoretyk odznaczał się „szerokiem i poważnem wykształceniem, umysłem twórczym, niewyczerpanym w kombinacyach świetnych, śmiałych, przewidujących, często genialnychu (Puzyrewski). W samym nadto „Parniętniku” Prądzyńskiego, skreślonym w rok po złamanem powstaniu, znajdują się przekonywające na to dowody. Przytoczymy celniejsze. Pod Brochowem, w najbardziej krytycznej chwili, po trzecim z rzędu ataku na rozgłośną od tej doby „olszynkę”, zdobytą już do połowy przez piechotę Dybicza, zalaną i osaczoną skrzydłowem obejściem trzydziestu batalionów VI korpusu i 3-ej dywizyi, wziętą zewsząd w ogień trzykroć przemagającej artyleryi, Prądzyński, stając wraz z Chłopickim i Milbergiem na czele szalonego, odwagę ludzką zdawałoby się przechodzącego ataku na bagnety, aż nadto wymownie przekonał potomność, że życia swego istotnie nie cenił zbyt wyżej nad tę swoją kurtkę sztabową, podziurawioną wtedy „jak rzeszoto”. To samo pod Iganiami, gdzie trzema ściśniętemi do ataku batalionami 5-o pułku Prądzyński uderza na przygotowane, w rozwiniętym szyku bojowym oczekujące pułki Pahlena i część korpusu Rozena, wpędza je do Muchawca, rozprasza, zdobywa pierwszorzędne w danym momencie stanowisko strategiczne, rozbraja niedobitków, zabiera na polu walki sztandar, trzy działa, do trzech tysięcy jeńców...

Generał Ignacy Prądzyński (1792 † 1850).
Generał Ignacy Prądzyński (1792 † 1850).

To są zaprawdę wymowne epizody-ale epizody tylko. O całości znacznie oziębłej mówić wypada. A całość tę oglądać możemy dziś naocznie w sławnym ogólnym planie kampanii, przedstawionym Chłopickiemu w parę dni po ogłoszeniu dyktatury (6-0 lub 7-o grudnia) równolegle a opozycyjnie do takiegoż ogólnego planu Chrzanowskiego. Okoliczności sprzyjały powodzeniu. Ożywienie powszechne, po odejściu wojsk W. Księcia, rozszerza się i rośnie. Ochotników z jednego tylko stanu szlacheckiego starczy na całe brygady jazdy, która tym sposobem tworzy się bez żadnego zachodu i bez kosztów. Prowincye współubiegają się z sobą i przesadzają w dostawie rekruta i zasobów. Starzy wojownicy, co w dniach pokoju, ze zniechęcenia lub dla obrony honoru osobistego, broń złożyli, Wojczyński, Pac, Małachowski, Kamieński, Łubieński wracają z pośpiechem do szeregów, do czynnej służby, nie patrząc na swe stopnie, nie narzucając się ze swemi zasługami. Kodzi się-i tuż zaraz równocześnie, w jednej dobie, dojrzewa myśl rozszerzenia teatru wojny aż do granic, które generał Puzyrewski, w lat pięćdziesiąt po faktycznem rozwiązaniu zagadnienia, po wszechstronnem zbadaniu świadectw, uznał nietylko za zgodne z istotą rzeczy, ale za jedynie racyonalne w danych warunkach strategii i taktyki (zob. „Wojnę” w str. 52-54 tłumaczenia polskiego). Możność taka istniała.

Ogólny widok Białegostoku.
Ogólny widok Białegostoku.

Kasy Lubecki napełnił. Oprócz pułków młodych, dopiero jeszcze formujących się, mieli Polacy w początkach grudnia 1830 r. starego, gotowego do boju i wymarszu wojska 28.000 (piechoty 29 batalionów, jazdy 26 szwadronów, dział polowych 96). W końcu grudnia tegoż roku, kiedy według Puzyrewskiego nie było bynajmniej zapóźno na system zaczepny i na rozszerzenie teatru wojny- wojsk zorganizowanych liczą Polacy: 35.000 piechoty, 6.000 jazdy, dział 120. „Ze strony rosyjskiej (dodaje Puzyrewski), baron Rożen mógł zebrać, w dwóch punktach (Brześciu i Białymstoku), oddalonych od siebie o wiorst 120, wszystkiego 39.000 ludzi” – czyli zaledwie po 20.000 na każdym punkcie. W takiem położeniu plan Chrzanowskiego narzucał się w sposób widoczny. Polegał on na formule zwięzłej, której, na podstawie statystyki i wywodów generała Puzyrewskiego, obronić można z cyrklem i zegarkiem w ręku. Brzmi ta formuła w streszczeniu generała Puzyrewskiego jak następuje: „Skoncentrować armię między Bugiem i Narwią, ruszyć na Białystok, rozbić korpus Rozena, rozdwojony i wątpliwej politycznej wartości (Polacy, Litwini), zaatakować następnie Wilno i skorzystać ze wszelkich zasobów przychylnie usposobionego kraju” – w celu rozproszenia, cząstka po cząstce, oddziałów Dybicza, ściąganych powoli ze Pskowa, Tweru, Smoleńska, Czernichowa... Dodać należy, że generał Chrzanowski odbył był świeżo kampanię turecką przy boku Dybicza i należycie świadom był stanu rzeczy, o którym mówił. 

Prądzyński, polemizując i wystawiając niemal na szykanę Chrzanowskiego, podsuwa dyktatorowi projekt, wysnuty z założeń wyłącznie odpornych: „oparłszy się plecami o Warszawę, Modlin i Serock, trzymać w swych rękach przeprawy przez Wisłę i Naiew – i czekać na błędy i pomyłki armii rosyjskiej”, to jest, w rzeczywistości chronologicznej, czekać aż dwa całe miesiące na Dybicza, który dopiero w dniu 6-o lutego 1831, skupiwszy wpierw, z wysileniem gwałtownem, kontyngensy rozrzucone za Dźwiną i Dnieprem, wkroczy do Królestwa w sile 120 batalionów, 156 szwadronów, 55 secin kozaków, dział 444 (ogółem 125.000 ludzi). Jeszcze o miesiąc wcześniej, mianowicie wd. 9-o stycznia, w chwili przybycia Dybicza do Grodna, na rozwleczonej linii Grodno-Bialystok-BrześćŁuck, armia jego liczyła zaledwie 56 tysięcy ludzi (Puzyrewski, str. 57). Układając swój plan kunktatorski-zawczasu, zgóry, teoretycznie i zasadniczo odporny, Prądzyński nie mógł nie wiedzieć, jako sztabowiec i sąsiad kraju „przychylnie usposobionegou, że przez cały grudzień 1830 r. Rożen rozporządzał zaledwie dwiema niepełnemi dywizyami korpusu litewskiego, roztrzęsionego w swych częściach składowych na ogromnym stosunkowo obszarze ziem, zaznaczonych punktami zbornemi: Grodno, Brześć, Dubno, Włodzimierz, Krzemieniec.

Zamek w Grodnie.
Zamek w Grodnie.

Nie obcy również był Prądzyńskiemu aforyzm, należący do komunałów już i w szkole podchorążych, że armia w postawie zasadniczo i planowo wyczekującej – to tyle, co forteca osaczona: jest ona tylko do wzięcia. Genialny ten „ kwatermistrz w uciekał się aż do powagi wątpliwych i w obecnych wypadkach zupełnie gołosłownych wskazówek Napoleona, aby przeszkodzić przyjęciu planu wypracowanego przez Chrzanowskiego, któremu zarzucał, że „poprowadziłby do szybkiego osłabienia ledwie utworzonej armii, do rozstroju jej organizacyi w (stworzonej przez W. Księcia Konstantego). Argument ten nie wytrzymuje krytyki. „Przeciwnie – powiada generał Puzyrewski – obok zaoszczędzenia środków krajowych, plan Chrzanowskiego zapewniał armii zwycięskiej wzrost szybki i trwałą moralną spójność” (str. 53, dopisek). Ociężałość czy splen anemiczny, a może i „zawiść szeregowa” (hypoteza Mierosławskiego) – z tego się składa właściwe zabarwienie całej tej sprawy, którą „Pamiętnik” stwierdził w tym oto niepojętym, niepodobnym do uczciwego zakwalifikowania rekursie Prądzyńskiego do potomności: „Bardzo mało jestem obeznany ze szczegółami wypadków, jakie się odbywały w Warszawie aż do rozpoczęcia kroków nieprzyjacielskich (to jest, do dnia 7-o lutego 1831 r.). Powołany (w początkach grudnia 1830 r.) do sztabu dyktatora, oddałem się wyłącznie sprawom wojskowym... Przekonany, że wojna stała się koniecznością, że dla nas możliwość jej prowadzenia polega na utrzymaniu Warszawy i że przez czas dłuższy będzie nam trudno, może nawet niepodobna powstrzymać armię rosyjską (znajdującą się jeszcze wówczas w drodze do Połocka i do Kijowa) od atakowania miasta z lewego (!) brzegu Wisły, przedstawiłem dyktatorowi swą pracę, w której wyłożyłem mój plan, mogący dać nam możność obrony”. Co za gmatwanina! Gdzie lewy lub nawet prawy brzeg Wisły, a gdzie Dybicz i jego armia w grudniu, w styczniu, a nawet w lutym! Jedno z dwojga: albo Prądzyński miał jakiekolwiek wyobrażenie o leżach armii rosyjskiej w końcu r. 1830 i początkach 1831, albo nie miał zgoła żadnego. W pierwszym wypadku, na marginesie słów jego powyższych należałoby napisać to, co Chłopicki skreślił z powodu innego jakiegoś twierdzenia: „łżesz” (Rembowski). W alternatywie drugiej, nie było dla Prądzyńskiego miejsca w sztabie generalnym. 

Chłopicki odesłał go do Zamościa, ale tylko dla zachowania pozorów słuszności, dla zrównoważenia niełaski rzetelnej, w jaką u niego popadł Chrzanowski, wyprawiony, za swój plan, na podrzędne stanowisko w Modlinie. W głębi duszy, dyktator najzupełniej podzielał program Prądzyńskiego: czekać na powrót wojsk cesarsko-rosyjskich i strzedz tymczasem Warszawy, od „lewego” brzegu Wisły. Tu bowiem na lewym tym brzegu umieścił się prawdziwy nieprzyjaciel: klub jakobiński, zawiązany w chwili rozpoczynających się rokowań w Wierzbnie (2-o grudnia) przez Mochnackiego, Meiznera, Gurowskiego, Żukowskiego, Zaliwskiego, Dunina, Bronikowskiego, Grzymałę, Plichtę, Kozłowskiego etc. i składający się przeważnie, jak zapewnia Barzykowski, z żydów, „tej szarańczy, tej plagi, ludu bez ojczyzny, plemienia trzymającego zwykle z mocniejszym dla zysku i ze strachu, a które teraz trzymało z żywiołami skrajnemi dlatego jeszcze, że ruina tem obfitszy obiecywała oblów“. Oprócz żydów weszły tu wszystkie większe i mniejsze ambicye ex-wojskowe i rewolucyjne, zawiedzione i rozżalone po dniu 29 listopada. Wierzy się chętnie zapewnieniom ludzi tak osobiście nieposzlakowanych jak Piotr Wysocki, Seweryn Goszczyński, Ludwik Nabielak, że władzy dla siebie nie chcieli i nie szukali; ale i to także pewne (jak to im później odpowiedział jeden z ich kolegów, Bronikowski), że gdyby jej nawet byli zapragnęli, „nie wiele kto takiego rządu byłby słuchał w parę dni po przejściu pierwszych zapałów^. W każdym razie nie ulega zaprzeczeniu, że po za plecami 'Wysockich i Goszczyńskich szli dwiema gęstemi kupami – z jednej strony „ludzie młodzi, żywi, lecz egzaltowani, patrzący z wysoka a powierzchownie, politycy z książki, strategicy z chorągiewek zatkniętych na szkolnej mapceu-ze strony zaś drugiej próżniacy wszelkiego miana i pochodzenia, „junacy szerokiej gęby, płynnego słowa a małego serca, bohaterowie dobrzy do pokrętu wąsa i poszczęku pałasza, do wrzawy i hałasu, kauzyperdy z powołania, oczajdusze namiętni i zuchwali, którzy, dopóki trwał ogień karabinowy, spoglądali z pod strzechy lub z po za węgła, jaki obrót rzeczy biorą, i dopiero wtedy, gdy walka na chwilę ustała, szybko ze swych kryjówek powychodzili, ażeby czemrychlej nagrodzić sobie gardłem, co przez tchórzostwo stracili. Oni to po wszystkich rogach ulic i placach publicznych, po wszystkich szynkowniach deklamować zaczęli, że rząd działa nierewolucyjnie, że na wiarę nie zasługuje, że jest pokornym podnóżkiem obalonego tronu, że zdradza i że rozpędzony być powinien”.

Ogólny widok Pułtuska.
Ogólny widok Pułtuska.

W tych ocenach pamiętnikarzy kryje się może trochę stronniczej przesady, ale faktem jest, że klub, zaraz po swojem ukonstytuowaniu się w ratuszu, (zkąd go dopiero później prezydent Węgrzecki grzecznym manewrem wyprosił do sal redutowych) rozpoczął swe czynności od uchwały oczyszczenia rządu z pierwiastków anty – rewolucyjnych. Powoławszy w tymże dniu, 2-o grudnia, na swego prezesa Lelewela (nieobecnego, lecz za jego zgodą), na wiceprezesa Bronikowskiego, na ich zastępcę Mochnackiego, na sekretarza Fr. Grzymałę, postanowił – nie zwlekając sekundy – zrobić na Bank, gdzie zasiadali członkowie najwyższej władzy powstańczej, wyprawę walną. „Już i bez tego-żali się Dembowski – upadaliśmy pod brzemieniem pracy, niedospanych nocy i nieustających odwiedzin tłumów. Nie można sobie wyobrazić, co się to działo w miejscu naszych posiedzeń. Napływający raz po raz widzowie ciągle się mieszali do dyskusyi w sposób więcej rozkazujący niż doradczy. Ustawicznie słyszeliśmy głosy: a czego to panowie próżnują? czego siedzą jak malowani?... Na jednę z takich interpelacyi zniecierpliwiony książę Radziwiłł odezwał się: „Jeżeli pan chcesz ze mną się kłócić, to proszę na ulicę, a zobaczymy kto ma silniejsze pięści“. Obok tego zgiełku co godzina przybywały rozmaite deputacye, to od towarzystw patryotycznych, to od cyrkułów miasta, to znowu pod ogólnem mianem „mieszkańców Warszawy“. Żądały one od rządu rzeczy najróżnorodniejszych: jedne, ażeby W. Księcia z pod Warszawy nie puszczać; drugie, owszem, ażeby go jaknajprędzej oddalić, gdyż wojska rosyjskie zabierają żywność, idącą do miasta od strony Mokotowa i rogatek Jerozolimskich; trzecie, ażeby kazać żydom pootwierać zamknięte sklepy; czwarte, ażeby ich albo wypędzić albo wybić aż do nasienia i t. p. 

Ratusz w Pułtusku.
Ratusz w Pułtusku.

W takich to okolicznościach Mochnacki zaproponował wysłanie deputacyi walnej. Rząd zasiadł był właśnie do wysłuchania raportu swych delegatów z audyencyi w Wierzbnie, kiedy mu naraz doniesiono, że tłumy ludu uzbrojonego w noże, puginały, kije, pistolety, zbliżyły się do gmachu, i jakaś deputacya już się do przedsionka dobija. Na energiczny wniosek Gustawa Małachowskiego, postanowiono nie przyjąć, ale ponieważ dla poparcia uchwały żadnej siły pod ręką nie było, wyprawiono tylko na spotkanie gości najstarszego wiekiem senatora Kochanowskiego (Morawski przypisuje scenę z Kochanowskim „sędziwemu Sierawskiemu”, VI, 314), który ozwał się do przybyłych uprzejmie a stanowczo: 

- Panowie wszyscy na posiedzenie rządu wnijść nie możecie, gdyż ja was nie wpuszczę, wybierzcie jednego lub dwóch... 
- Wszyscy! wszyscy! – odparły tłumy. 
- Nie, nie wejdziecie-powtórzył Kochanowski głośno i dobitnie – chyba po mojem ciele, mnie obaliwszy... 

Ale go naraz przyparto do drzwi, które pękać zaczęły. Na pomoc starcowi poskoczył Wład. Ostrowski i, otwierając drzwi sali, zawołał: – Panie kasztelanie, pozwól wejść, rząd przyjmuje... Przy wejściu tłumów rząd powstał. W swojej „Historyi“ Mochnacki utrzymuje, że na twarzach członków władzy najwyższej widać było konsternacyę; Barzykowski mu odpowiada w polemice zabopólnie już dziś pozagrobowej – iż to była bladość oburzenia i wstrętu. 

Dawny Bank Polski w Warszawie.
Dawny Bank Polski w Warszawie.

Pierwszy głos zabrał niejaki Dobrogojski, zwracając się do Czartoryskiego w wyrazach dość stosunkowo przyzwoitych. Po nim Mochnacki w tonie gwałtownym i rubasznym, w „imieniu ludu”, jął rządowi wyrzucać postępowanie nierewolucyjne i skończył na odczytaniu „woli ludu”, streszczonej w siedmiu punktach-między innemi, żeby Chłopicki natychmiast rozpoczął kroki zaczepne, aby z W. Księciem w żadne układy nie wchodzono etc. 

Julian Ursyn Niemcewicz (1757 † 1841).
Julian Ursyn Niemcewicz (1757 † 1841).

Czartoryski usiłował odpowiedzieć, że rząd uwzględni żądania możebne, ale nie wszystkie, bo co się tyczy np. układów, to już W. Książę raczył... „Ależ to są żarty, mości książę!-przerwał mu Mochnacki – Lud żadnych łask nie potrzebuje... Niech tedy rząd nie gra komedyi, która się bardzo tragicznie skończyć może…” Lubecki i Mostowski cofnęli się o krok, powiadając na głos: „W takim razie nie mamy co tu robić..?” Lelewel kręcił głową, kaszlał okrutnie i, jak zapewnia Mochnacki, „był w najfałszywszem położeniu”, co przypuścić nie trudno, o ile-że tym razem walczyły w nim nietylko przypisywane mu pomysły o wypowiedzeniu wojny, ale też i wątpliwość, jak tu jemu samemu, członkowi rządu, zabrać się do rozprawy... z prezesem klubu... Wszczął się hałas, zamieszanie rosło. Gustaw Małachowski, ostro i dźwięcznie skarciwszy tłumy, ogłosił swoją dymisyę; książę Radziwiłł poszedł wraz za jego przykładem. Chłopicki, który po raz pierwszy znajdował się na posiedzeniu rządu, zaraz przy wejściu tłumów do sali nakrył sobie głowę i czas jakiś siedział, jak burak czerwony-teraz zerwał się nagle z miejsca i, gniewny, krokiem silnym, roztrącając łokciami tłumy, opuścił zebranie, a drzwiami za sobą trzasnął, aż szyby w gmachu jęknęły. Sędziwy Niemcewicz, odsłaniając pierś, wołał: „Ugodźcie w to serce, pomordujcie nas…” Powoli, widok ten smutny i gorszący oddziaływać zaczął na niektórych deputatów „ludu”, zwłaszcza, gdy spostrzeżono, że lud właściwy, zalegający plac Banku, pomimo namówi poduszczeń „zachowuje się cicho, spokojnie i bez żadnego udziału…” Ten i ów salę opuścił ze zwieszoną głową. Wtedy Czartoryski, zdobywając się na powagę wyniosłą i uroczystą,, zawołał głosem zimnym i przenikliwym: „Panowie, złóżcie żądania i natychmiast się oddalcie…” Na tem się dnia tego skończyło. Ale nazajutrz zrana (3 grudnia), z powodu urządzonego przyjęcia dla Szembeka i jego nadchodzącego z Błonia pułku, klub przeniósł swe obrady pod gołe niebo, na plac Krasińskich, urządziwszy mównicę z drabiniastego wozu. Posypały się znowu inkryminacye i przekleństwa na „zdrajców”. „Zdrajcy” tymczasem – to jest rząd – opamiętawszy się przez noc, radzili obecnie nad tern, co począć. Nie było innego wyjścia wobec wzbierającej powodzi ulicznej: na wniosek Lubeckiego postanowiono „odnowić” raz jeszcze skład władzy naczelnej, przez zawezwanie do niej, zgodnie z ostatnim punktem wczorajszego ultimatum deputacyi walnej, czterech członków klubu: Andrzeja Plichty, Bronikowskiego, Mochnackiego i majora Machnickiego. „Niech przyjdą – mówił Lubecki – i sami zakosztują tego pasztetu zdrady, którym nas tak do syta częstują…” Z uchwałą rządu udał się do tłumów Wł. Ostrowski. Przybył na plac Krasińskich w chwili, gdy mównicę zajmował niejaki Kuszel, pułkownik, nazwany przez Niemców „der wüthende” – „postać pleczysta, barczysta, brzuchata, z półłokciowym wąsem, w burce, pałasz przy boku, pistolety w kieszeniach, puginał w zanadrzu, kindżał za pasem – słowem mąż co się zowie, od stóp do głowy uzbrojony". Potężnym głosem dowodził on teraz, że powtedy dopiero pójdzie jak należy, gdy | wywieszeni zostaną tacy „szelmy" jak ten Starnalski, prezes komisyi województwa augustowskiego, sąsiad mówcy... Spostrzeżono nareszcie obecność Ostrowskiego... „Delegat rządu prosi o głos“ – ryknęło zbiorowisko. Ostrowski wszedł tedy także na wóz i postanowienie rządu obwieścił. Dały się słyszeć oklaski rzadkie, cienkie; ponieważ jednak – jak się wyrażają pamiętnikarze – Bronikowski i Mochnacki dopięli swojego celu, posiedzenie zasalwowano, i nowi członkowie władzy najwyższej udali się do gmachu narad rządowych... Kuszel machnął ręką, i zbiegowisko pomału się rozeszło. Z wątłych wszakże oklasków nietylko Ostrowski, lecz kto żyw był, słyszeć mógł, iż dokonane odświeżenie władz rewolucyjnych nie było ostatniem... 

Maurycy Mochnacki (1803 † 1834).
Maurycy Mochnacki (1803 † 1834).

Na ponowne zgromadzenie „jakobinów polskich" nie trzeba było czekać zbyt długo: w salach redutowych obradowano prawie bez przerwy. Posiedzenie wieczorne – „przygotowane” zagaił Bronikowski. Sale były przepełnione. Na trybunę (ze stołu) wszedł pierwszy Mochnacki i w jędrnej, szczerej, głęboko przeświadczonej, mocno podniecającej i podnieconej mowie zaczął dowodzić, że rząd zdradza rewolucyę... Zamiast jednak oczekiwanego potwierdzenia, rozległy się zaraz szmery i pogwizdywania. Niezmieszany trybun podnosi głos o półtora tonu wyżej. Ale mu po kilku zaraz frazesach rzucających cień na ubóstwionego Chłopickiego, przerwano jednozgodnie. Zerwała się burza nie do opisania: wrzaski, tupania, wydzwaniania szablami. Na stół wyskoczył Grzymała (jeden ze świeżo mianowanych sekretarzy rządu), przysięgając, że ustąpienie W. Księcia, na które napadał Mochnacki, ugruntowało pomyślność powstania... Racya niezupełnie trafiała do serca słuchaczów. Spostrzegłszy to, asesorowie przewodniczącego wepchnęli na mównicę Ludwika Wołowskiego. Ten innej chwyta się taktyki. Wylicza najpierw dzieła, pisma, prace i siwe włosy Niemcewicza, pokazuje dalej, jedna po jednej, wszystkie gdziekolwiek otrzymane rany Chłopickiego... Poczem tak mówi: „To są ludzie, których cala Polska zna, czci i wielbi. A teraz kimże jest ten, co się poważa mężów takich oskarżać o zdradę? Oto młodzieniec nieznany, namiętny, ambitny, który jedynie siebie samego wywyższyć pragnie... I jemu to mamy wierzyć? jego słuchać? za nim, gdzie każę, podążać?... Zresztą, oto jest drugi od ludu członek rządu, Bronikowski, który tu nam prezyduje. Niech on pod słowem honoru nam powie, czy rząd obecny zdradza, lub nie, rewolucyę...“ Bronikowski, blady jak chusta, ale spokojny, powstaje z miejsca wśród głębokiego milczenia i uroczyście, pod słowem honoru, ręczy, że „rząd działa rewolucyjnie...“ Napróżno Mochnacki błaga o głos, o pozwolenie usprawiedliwienia się, napróżno chwyta się za pierś, za głowę, za karabin. Ściągnięty gwałtem ze stołu, dostaje się w obroty akademików, krzyczących: „Robespierre! łotr! tyran!...“ Nagle pogasły wszystkie światła. Mniemano, że tym sposobem rychlej się dojdzie do ładu z „oszczercą wielkiego bohatera“ (Chłopickiego). Lecz ciemności sprzyjają opadniętemu. Mochnacki rzuca karabin, wyślizguje się z rąk oprawców, wyskakuje na ulicę i co tchu pędzi w stronę szkoły podchorążych... „W sali posiedzeń rządu – pisze Dembowski-pracowałem sam jeden, gdy wpadł rozgorączkowany Bronikowski z doniesieniem, że Mochnacki znajduje się w największem niebezpieczeństwie, że go akademicy chcą powiesić... Wysłałem natychmiast oficera z kilkoma żołnierzami z rozkazem aresztowania Mochnackiego... Gdy go przyprowadzono, poleciłem ukryć więźnia w bocznych pokojach Banku, gdzie już tyle podobnych znajdowało schronienie“. Rola polityka i przywódzcy była skończona dla Mochnackiego. Młodzieniec wstąpił do wojska, bił się mężnie, otrzymywał rany, otrzymywał krzyże, lecz do popularności nie wrócił już nigdy. Wywleczono wkrótce przeciwko niemu, z papierów policyi tajnej, jakieś zeznania przed Hankiewiczem, jakieś plany poskromienia rewolucyi w zarodku, sporządzone w więzieniu, pod groźbą głodu i łańcucha; znalazły się nawet dowody, że obiecywał, po skończeniu śledztwa, zostać „księdzem i cenzorem”. W Paryżu, dokąd wraz z innymi udał się na wychodźtwo, nie znalazł nigdzie posłuchu ni przyjęcia. Wpadł w nędzę, wpadł w melancholię. Zbolałego, zniesławionego przygarnął przed zgonem przeciwnik: książę Adam Czartoryski... Nie prędko imię jego wypłynąć miało z zapomnienia fali, w którą wielkie miasta, a niekiedy i wielkie narody tak szybko pogrążają i swych wybrańców i swych potępieńców. 

Stary Ratusz w Kownie.
Stary Ratusz w Kownie.

Warszawa zresztą w owej dobie nie miała jednej sekundy wolnej na refleksye głębsze: wprost nurzała się w nawałnicy błyskawicznie następujących po sobie wrażeń silnych. Nie zdążono Mochnackiego zanieść na rękach do Kapitolu i zepchnąć go ze skały Tarpejskiej-a oto już stanęło pytanie: jak przyjąć Kurnatowskiego i jego pułk grenadyerów, czem uraczyć Krasińskiego i jego strzelców konnych. Zwolnione przez W. Księcia wojska te wchodziły do miasta przez rogatki mokotowskie; na ich powitanie wyjechał Chłopicki ze swoim adjutantem Wąsowiczem. Strzelcy konni postępować mieli Aleją, Nowym-Światem i Senatorską, grenadyerzy- Marszałkowską i Żabią. Ale przy Trzech Krzyżach czekano z owacyą. Tu nastąpiło „połączenie się wojska z ludem. Stanęły przeciwko sobie szyki, zostające przez dni cztery w obozach przeciwnych. Na znak dany postawiono broń w kozły, żołnierz rzucił się w ramiona żołnierzy; wszystkim pociekły łzy z oczu, – radość była powszechna, nieogarniona”. Więcej zachodu było z dowódzcami. Masy ludności milczały z początku, ale gdy się kolumny zbliżały do Banku, zagrodzono naraz drogę i przed Krasińskim i przed Kurnatowskim. Krasińskiego bronili jak mogli Chłopicki i Wąsowicz; Kurnatowskiego wzięli w obronę akademicy. Dowódzca grenadyerów gwardyi milczał ponuro; szef strzelców konnych głośno i śmiało przypominał tłumom, że od młodości poświęcał się sprawie ojczystej, powoływał się na Samosierrę i Wagram, na swe liczne blizny. 

Gen. Kazimierz Małachowski.
Gen. Kazimierz Małachowski.

Pomimo to wszystko Barzykowski zapewnia (t. I, str. 388) że przy Banku, kiedy Kurnatowski i Krasiński zsiąść musieli z koni, „zaszły upokarzające dla obydwóch sceny”. Wprowadzono nareszcie Krasińskiego do sali posiedzeń rządowych; jednocześnie ukazał się i generał Kurnatowski. Tamten był rozogniony, lecz przytomny”, ten,,śmiertelnie blady i tak wzburzony, że nie wiedział co z sobą począć”. Uznano za potrzebne wyprowadzić obu na balkon, „z którego Niemcewicz i parę innych osób przemawiało do pospólstwa w ich obronie”. 

Ale i o tem w kilkanaście godzin później nie było już ani wzmianki, ani wspomnienia. Nadchodziła z kolei uroczystość proklamacyi dyktatury. Chłopicki długo ważył się i namyślał, czy ją przyjąć od rządu, czy wziąć samemu. Rozwiązanie podsunął traf prosty. Wd. 5 grudnia, o godz. 2-ej z południa, odbywało się posiedzenie rządu, na którem był też i Chłopicki. W zasadzie zgodził się on na „przyjęcie” władzy z rąk rządu iz nominacyą tą w zanadrzu opuszczał już-czy nawet (według Barzykowskiego i Niemcewicza) opuścił salę, gdy nagle spotkał się we drzwiach (lub za drzwiami) z generałem Krukowieckim, dowódzcą 1-ej dywizyi piechoty, przybywającym z Rawy. Na ten widok sponsowiał Chłopicki i tonem imponującym spytał niecierpianego dywizyonera, z czyjego rozkazu tu się znajduje. Krukowiecki, temperamentu również żywego, odparł: „W podobnych chwilach jak obecna niema powodu oczekiwać na rozkazy; czyni się to, co powinność i sumienie dyktują…” Dembowski, który początek zajścia przenosi do samej sali (“przed drzwiami”) nie wie, co się dalej stało („za drzwiami”), ale Niemcewicz tak ciągnie dalej: Twarz Chłopickiego zaiskrzyła się gniewem, oczy mu słupem stanęły, długo od złości przemówić nie mógł, nareszcie ozwał się z popędliwością:,”Tcóż to, wichrzycielu przeklęty, czyliż wiek nie uśmierzył twej krnąbrnej zuchwałości?... Rozkazuj, kiedy chcesz, ja od wszystkiego ręce umywam…” Poczem wpadł („napowrót” według Dembowskiego) do sali posiedzeń i oświadczył, że wodzem naczelnym być nie chce. „Na te słowa my kilku (Niemcewicz), stojący przy nim, rzuciliśmy się na kolana, błagając, aby rzeczy publicznej nie opuszczał. Ale Chłopicki, po wyrzeczeniu swej abdykacyi, odszedł od zmysłów, padł na ziemię i pienić się zaczął. Zdawało się, że paraliżem był tknięty. Zawołano młodego doktora, Wolffa, który choremu krew puścił i do łóżka położył..." Nazajutrz zrana, cichaczem odwiedzili chorego Czartoryski i Wład. Zamoyski-ale co z nim mówili i co od niego otrzymali-pozostało to na razie między nimi. Smutno tedy rozpoczynała się następna sesya rządu... „Zaledwieśmy jednak, około godz. 11-ej zrana (Dembowski) rozpoczęli działać, kiedy wszedł – po raz pierwszy w mundurze – generał dywizyi, Chłopicki. Do owej chwili ubierał się w granatowy surdut, nie nosząc żadnej broni, to jest bez szpady. Wszedł w towarzystwie swego szefa sztabu, Wąsowicza i kilku adjutantów. Zbliżywszy się do stołu, rzekł tonem rozkazującym: „Widząc słabość obecnego rządu, postanowiłem objąć władzę dyktatorską. Do dalszych rozkazów moich, nic panowie bez mego upoważnienia działać nie będziecie...“ I, nie czekając odpowiedzi dyktator natychmiast opuścił salę i udał się na Plac Broni, gdzie stosownie do wydanych od rana rozkazów, wszystkie wojska czekały na jego przybycie...“ 

***

W ciągu jednego tygodnia, od 29 listopada do 6 grudnia, cała historya powstania 1830-31 r. określiła się formalnie i duchowo. Wstęp ten, stosunkowo krótki, stał się rodzajem matrycy, która swe kształty i znaki udziela niezliczonemu szeregowi odlewów. Wszystko, co się działo, mówiło i myślało w dalszym ciągu, po d. 6-o grudnia, obracało się w ramach tych samych genezyjnych założeń: dyplomatyzującego i paktującego przewodnictwa, skurczonej, w sobie zamkniętej odporności zbrojnej, bezsilnego a szkodliwego dla całości rozjątrzenia stronnictw skrajnych i bezprzerwy podniecanej, zagrzewanej manifestacyjności uczuć gołosłownie patryotycznych. Dyktatura Chłopickiego była tylko nową pokrywą dla praktyk raz już ustalonych i utartych. Odświeżono dekoracyę; tematy i figury pozostały dawne. Nominacya w d. 6 grudnia na naczelne stanowiska urzędników, którzy jedynie „zastępować” mają funkcyonaryuszów poprzednich (Izydor Krasiński na wydziale wojny, Andrzej Zamoyski, po nim Tomasz Łubieński-spraw wewnętrznych, Lelewel-oświecenia, Jelski, po nim Dembowski-skarbu, Bon. Niemojowski-sprawiedliwości, Winc. Niemojowski-izby obrachunkowej, Szembek, po nim Wojczyński-gubernatorstwa stolicy); odezwa do narodu z d. 8 grudnia, parafrazująca pewnik o potrzebie ścisłego zachowania swobód konstytucyjnych i odwołująca się w kwestyi rękojmi do serca króla, który krzywdę z pewnością naprawi, gdy się dowie, jaki był rzeczywisty stan rzeczy; wysłanie w parę dni do Petersburga ministra Lubeckiego i przy nim, dla asekuracyi, nietykalnego posła garwolińskiego, Jana Jezierskiego, z listem polecającym, w którym powiedziano, iż władza wykonawcza dlatego tylko przeszła w inne ręce, aby się nie stała pastwą ludzi, „co zręczni w sztuce kłamstwa, umieją obracać na korzyść swoją szlachetne uczucia narodu”: jakże te szczegóły mocno i rażąco odskakują od tła prerogatyw władczych, jakich nikomu jeszcze w Polsce, nawet Batoremu, nie udało się „wziąć" lub „otrzymać”. I znów wnet, pocztem nieprzerwanym, widoki jedne od drugich jaskrawsze w kolorze, jedne od drugich bogatsze treścią: zgromadzenie posłów na wielką naradę 17 grudnia; manifest cesarski do narodu polskiego i drugi do rosyjskiego (24 grudnia); listy z Petersburga i głosowanie (7-o stycznia 1831) nad ich treścią Rady najwyższej, zwołanej ad hoc przez dyktatora (Czartoryski, Ostrowski, Radziwiłł, Dembowski, Barzykowski); zagajenie wd. 19 stycznia sejmu, złożonego z posłów wybranych przed rewolucyą; aklamacyjna na wniosek Romana Sołtyka uchwała reprezentacyi narodowej zd. 25 stycznia, ogłaszająca „niepodległość” kraju. Od samego rana sala obrad przepełniona. Publiczność zalega wejścia, galerye, krużganki. Liczne grono pań ozdabia trybuny honorowe. Posłowie izby w komplecie. Ostrowski otwiera posiedzenie... Sekretarz odczytuje, wśród lodowatej ciszy, korespondencyę, przeprowadzoną z Petersburgiem. Jezierski zaczyna swą relacyę o dwukrotnie udzielonej sobie audyencyi... Broni zachowania się jego kasztelan Kochanowski, ale bez powodzenia; poseł garwoliński odcina się, jak może. Końcowe wszakże wyrazy sprawozdania wywołują rozjątrzenie. Rozlegają się wołania: „Wojna! wojna!”... „Wniosek Sołtyka!" Ostrowski się waha. W tej chwili siostra jego, pani Michałowa Potocka, obecna na posiedzeniu, przesyła mu z trybuny kartkę skreśloną naprędce: „Zaklinam cię, skorzystaj z chwilowego uniesienia i wnieś... (rzecz o wypowiedzeniu wojny) inaczej nie uznam cię za brata mojego”. Ostrowski, „w którego piersiach, jak się zdawać mogło, dotychczas odbywała się walka między rozsądkiem a popularnością" (Barzykowski), decyduje się. Zabiera głos. W energicznych wyrazach oświadcza, że wojna istotnie staje się nieuniknioną... i sądzi wskutek tego, że należałoby wziąć pod rozwagę wniosek Romana Sołtyka... Popiera marszałka w długiem, wymęczonem opracowaniu, brat jego, kasztelan, a następnie sam wnioskodawca, Sołtyk. Kilku umiarkowańszych posłów żąda przesłuchania komisyi, która propozycyę rozpatrywała. Ale stronnicy pani Michałowej Potockiej, „oceniwszy trafnie, że kwestya niepodległości przepadnie niechybnie, jeśli zyska czas dla zimnej krwi i refleksyi”, sprzeciwiają się przesłuchaniu. Jeden z nich, Jan Ledóchowski, krewny Ostrowskich, „zrywa się z roziskrzonemi oczyma, z płomienistą twarzą”, wysuwa się naprzód izby i silnym głosem wola: „Panowie! panowie! co jest w waszych sercach, niech wyjdzie przez wasze usta!” Rozkrzyżowana postać Ledóchowskiego, jego głos tubalny „sprawiają silny efekt na umysłach, usposobionych do egzaltacyi”. Wznoszą się okrzyki potwierdzenia... Któryś z kapłanów zauważa: „Ależ, mości panowie, w tak ważnych sprawach okrzyki nie stanowią rzeczy, trzebaby przynajmniej głosować”... Lecz poseł Łuszczewski odpiera: „Nie, nie trzeba wcale wotować: okrzyknęliśmy jednomyślnie, więc rzecz uchwalona i skończona”... Zgodzono się. Wotowania nie było wcale. Sekretarz senatu, Niemcewicz, zawezwany do zredagowania odpowiedniej deklaracyi, przyniósł ją natychmiast i odczytał... 

W chwili, gdy sejm, po ogłoszeniu aktu 25 stycznia i po ostatecznem przez Chłopickiego „umyciu rąk“ od dyktatury (podwójnej, najpierw „wziętej później otrzymanej od reprezentacyi narodowej), utworzył (30 stycznia) „Rząd narodowy” stały („wykonawczy i czuwający“), z pięciu członków złożony (Czartoryski, W. Niemojowski, Morawski, Barzykowski, Lelewel), wojska rosyjskie zbliżyły się ku granicom Królestwa. Oprócz sił głównych, w ogólnej sile 150,000 ludzi i 400 armat, trzy oddzielne korpusy przeznaczone zostały do utrzymania w spokoju ziem litewskoruskich. Jądro armii składało się z żołnierza starego, zaprawionego do boju w wojnach perskiej i tureckiej. Wódz naczelny, feldmarszałek Jan Karol-Dybicz Zabałkański (1785-1831), Niemiec szlązki, czy też Szlązak zniemczony, uchodził za najpierwszą powagę wojskową i używany był, oprócz tego, do rozmaitych poufnych poselstw dyplomatycznych. Wkraczali Rosyanie na całej wschodniej linii granicznej od Kowna z północy do Włodawy i Uściługa na południu; dwa główne korpusy, Pahlena i Rozena, przeprawiwszy się przez Narew pod Tykocinem i Surażem, połączyły się w Węgrowie podlaskim 12 lutego – tak, iż odtąd Dybicz każdej chwili pchnąć mógł do walnego boju spoistą masę 80,000 żołnierzy. Za Pahlenem postępował Witt z korpusem jazdy, za Rozenem W. Ks. Konstanty z rezerwami; grenadyerzy ks. Szachowskiego ociągnęli się nieco przy -przeprawie przez Niemen, oglądając się na gwardye, które za nimi prowadził W. Ks. Michał. Osobny korpus Kreutza już wd. 9 lutego zajął Lublin i, wspierany przez Geismara, ostrożnie próbował dostać się pod Puławami na lewy brzeg Wisły. Była to dywersya; za główny teren walki Dybicz obrał północną część Królestwa, najformalniej przyrzekając Cesarzowi, że za miesiąc, za sześć tygodni najdalej, złamie wojsko polskie pod Pragą, przejdzie Wisłę po lodzie i będzie miał czas do Wielkiej nocy należycie wypocząć w Warszawie. Polacy przeciwstawić mogli zaczepce do 80,000 szeregowców starego i nowego autoramentu i dział najwyżej 200; nie posiadali ani wystarczających zapasów broni, ani zdolnych, doświadczonych oficerów niższego stopnia.

Feldmarszałek hr. Jan Paskiewiez (1780 1856).
Feldmarszałek hr. Jan Paskiewiez (1780 1856).

Do komendy naczelnej dał się w krytycznej chwili nakłonić Chłopicki, pod warunkiem, że nominalnie dowodzić będzie książę Michał Radziwiłł. Główna część sił zbrojnych, zgromadzona w początkach lutego między Narwią i Liwcem, po długich daremnych pochodach, „jakoby żołnierzowi ochotę do wojny odjąć chciano” (Chrzanowski), składała się z " batalionów piechoty (38,000 ludzi), 70 szwadronów jazdy (10,000 koni) i dział 130. Piechotą, podzieloną na cztery dywizye, dowodzili: Krukowiecki, (1-szą), Zymirski (2-ą), Skrzynecki (3-ą), Szembek (4-ą). Na czele czterech dywizyi jazdy stali pod naczelnem dowództwem Weysenhofa: Jankowski, Suchorzewski, Tom. Łubieński i Kaz. Skarżyński. Najdalej na wschód posuniętemi dywizyami były: piesza Zymirskiego i konna Suchorzewskiego. Za niemi, nieco w tyle, Krukowiecki opierał się o Narew, Szembek o Liwiec; środek zajmował Skrzynecki; jazda Jankowskiego rekognoskowała okolice Pułtuska. Wkrótce powołani zostali: Wojciech Chrzanowski na szefa głównego sztabu, Ignacy Prądzyński na kwatermistrza generalnego, Kołaczkowski na dowódzcę inżynieryi polnej, Konarski na dowódzcę artyleryi, Turno na szefa sztabu jazdy. Na lewym brzegu Wisły, pod generałem Stanisławem Klickim (dowódzcą strzelców konnych, w następstwie po ks. Sułkowskim) było 4 bataliony młodziutkiej piechoty i jazdy szwadronów 28, dowodzonych przez generałów Sierawskiego, Dwernickiego i Dziekońskiego. W Warszawie, okrom 6,000 gwardyi narodowej znajdowały się dwa bataliony piesze i szwadron jazdy; w Zamościu pod Krysińskim cztery bataliony, w Modlinie pod Ignacym Ledóchowskim trzy. Ogólny kierunek nad administracyą i gospodarczą organizacyą obrony obejmuje generał służby czynnej, Morawski, jako minister wojny. 

Wkroczywszy na lewy brzeg dolnego Buga, armia Dybicza maszerowała prosto ku Warszawie za ustępującemi zwolna dywizyami powstańczemu Geismar otrzymał rozkaz obejścia Zymirskiego i odcięcia go od reszty sił polskich. Dobrze pomyślany ten manewr zniweczyła atoli przezorność generała Klickiego, który wcześnie polecił był Dwernickiemu przejść z lewego na prawy brzeg Wisły i śledzić obroty usuwającego się na wschód Geismara. W d. 14 lutego przyszło między Dwernickim a Geismarem do gorącego spotkania pod Stoczkiem, a “pierwsze to starcie i pierwsze zwycięztwo powstańców dodało otuchy całej ich armii“. Dwernicki, spłoszywszy Geismara, zdobywszy na nim dział jedenaście i kilkuset jeńców, sam poniósł straty nieznaczne i natychmiast powrócił na lewy brzeg Wisły, w pomoc Sierawskiemu, zagrożonemu przez korpus Kreutza. Dy bicz tymczasem ciągle posuwał się naprzód. Szedł dwoma traktami: stanisławowskim i kaluszyńskim. Pierwszego przed korpusem Rozena broniła dywizya Skrzyneckiego; na drugim korpus Pahlena parł przed sobą dywizyę Żymirskiego. U utarczkach prawie bezprzerwnych Zymirski mocniej się opierał pod Kobiernem i Jankówkiem (ranieni generałowie Chrzanowski i Czyżewski); Skrzynecki znowu pod Dobrem, na czele ośmiu batalionów, mężnie dzień cały potykał się z Rozenem, który dużo ucierpiał od dział Rylskiego i tyralierki pułkowników Andrychiewicza i Bogusławskiego. W d. 18 lutego dywizya Szembeka połączyła się w Okuniewie ze Skrzyneckim; gdy zaś na Zymirskiego, zbliżającego się do Miłosnej, żywiej nacierać zaczęły połączone korpusy Rozera i Pahlena, Szembek wysunął się mu z odsieczą nieco naprzód i wnet się zawiązał na całej linii morderczy, uporczywy bój pod Wawrem (19 lutego). Polacy, straciwszy półtrzecia tysiąca ludzi, utrzymali się na placu. Dybicz zniewolonym się uczuł powściągać atak i w pozycyi odpornej oczekiwać na przybycie grenadyerów Szachowskiego, przed którym jazda Jankowskiego zwinnemi ruchami na prawem skrzydle głównej armii rosyjskiej maskowała lewe skrzydło polskie (dywizya Krukowieckiego), rozciągnięte w okolicach Kawęczyna i Białołęki. Dybicz, zaniepokojony o Szachowskiego, kazał wojsku wycofać się z pod Wawru. Dla pogrzebania poległych i opatrzenia rannych Rosyanie pierwsi zażądali zawieszenia broni. Ułożył się o nie Witt z Krukowieckim, przyczem, jak podaje Morawski (VE, 345), Witt powitał Krukowieckiego udanem zdziwieniem, że „osiwiały wojownik wmieszać się mógł do insurekcyi zapaleńców”, a Krukowiecki Wittemu, po starej znajomości, odpowiedział sfabrykowanem naprędce zdumieniem, że też „tak dobremu patryocie polskiemu przyszła do głowy myśl odwrotna”. Obie strony odpoczywały dni kilka. 

Walna bitwa grochowska była tylko dalszym ciągiem boju pod Wawrem. Szłoi tym razem Dybiczowi o zdobycie niewielkiego lasku olszowego między Kawęczynem a Grochowem, panującego nad dwiema głównemi schodzącemi się tu drogami. Owego klucza pozycyi polskiej bronił 1-go lutego czwarty pułk piechoty – pułk niegdyś Łukasińskiego, chrztem krwawym zahartowany już pod Dobrem; pod wieczór, po kilkakrotnem odparciu odświeżających się za każdym atakiem batalionów korpusu Pahlena, zdziesiątkowanych czwartaków zastąpiła brygada Antoniego Giełguda z dywizyi Krukowieckiego – i wytrwała do końca na stanowisku. Teraz, po sześciu dniach stypy i uprzątania trupów, feldmarszałek rosyjski zamierzył skupić przeciwko olszynce całą swą artyleryę i rzucić na nią kilka korpusów’ piechoty; czekał w tym celu jedynie na przybycie opóźniającego się wciąż Szachowskiego, co miało nastąpić dopiero 2.5-go lutego z rana. Ale Szachowski, pędząc przed sobą zwinne rekonesansy Jankowskiego, już 24-go ujrzał przed sobą niewielki oddział polski, osamotniony na polach Białołęki. Była to brygada Kazimierza Małachowskiego (z 1-ej dywizyi). Szachowski, mając pod ręką dwie pełne dywizye grenadyerów, uderza bez namysłu i zdobywa Białołękę. Nie stropiło to starego legionisty. Zamknąwszy Szachowskiemu wyjście ze zdobytego miasteczka, przetrzymał go w niem do późnej nocy. W nocy tymczasem Krukowiecki przyprowadził Małachowskiemu brygadę drugą-Giełguda właśnie (podwawerską), i gdy nad ranem bój się wznowił, a Szachowski, szarpany działami kapitana Brzozowskiego, party bagnetami jednego z batalionów pułku piątego, ustępował z Białołęki z pośpiechem, zapowiadającym straty olbrzymie, niezbędność wsparcia i ocalenia grenadyerów zniewoliła Dybicza do rozpoczęcia ognia wcześniej, niż zamierzał, na całym froncie bojowym. Nie było to i Polakom po sercu: zaledwie bowiem od godzin kilku przemyśliwać zaczęli nad wzniesieniem tu i owdzie jakiegoś szańca, jakiejś zasłony sztucznej. Rozłożyli się poprostu pomiędzy bagnami, wzdłuż rowów i zapuszczonych kanałów: Żymirski i Skrzynecki na czele, na prawem skrzydle Szembek, oparty o łachy Wisły przy Sakiej Kępie, Krukowiecki na skrzydle lewem, w Białołęce; z tyłu, za Skrzyneckim- jazda, podzielona teraz na dwa korpusy, Łubieńskiego i Umińskiego (ten drugi świeżo „przybiegł na pole walki na rozstawionych koniach, z więzień pruskich”). Chłopicki umieścił się w jednej z najdalej ku strażom przednim wysuniętej siedzibie wiejskiej, czyhając-według złowrogiej swej formułki-na sposobność zabastowania gry, po ubiciu Dybiczowi jakichś tysięcy dziesięciu, dwunastu... 

Była godzina 10 zrana, gdy działa Dybicza zagrały na wszystkich wydatniejszych wypukłościach płaskiego widnokręgu Grochowa. Pod ich osłoną feldmarszałek ponownie pchnął na szynkę uzupełniony, odrestaurowany korpus Rozena. Tym razem w lasku i przed nim zasiadła brygada Rolanda (z dywizyi Zymirskiego), oparta skrzydłami o baterye: Piętki, Rzepeckiego, Turskiego, Niej manowskiego na prawo, Nieszokocia, Sałeckiego, Rylskiego na lewo. Szesnaście batalionów trzeba było zużyć niemal zupełnie dla opanowania jednej tylko krawędzi Olszynki; obsadzono ją natychmiast liczną, przemagającą artyleryą. Otrzymawszy rozkazodebrania bądź cobądź straconego stanowiska, dywizya Żymirskiego rusza naprzód „zdmuchnąwszy proch z panewki”, ale w szalonym ogniu armatnim topnieć zaczyna w oczach; Żymirskiego, któremu kula oderwała ramię, zastępuje ze swoją dywizyą Skrzynecki. Otrzymuje i Rożen posiłki. Po trzykroć Polacy z bagnetem w ręku wchodzą do lasku, i po trzykroć z tego piekła wyparci, wracają do niego z zaciekłością jakby zaczadzoną od krwi parującej. Chłopicki porywa pułk grenadyerów Szembeka; przy nim, na czele kolumn skupionych naprędce z przemieszanych dywizyi drugiej i trzeciej, stają Prądzyński, Milberg, Skrzynecki i przez stosy trupów wdzierają się w sam gąszcz pułków rosyjskich, zalewających Olszynkę. Po krótkiem, straszliwem zwarciu się – piechota rosyjska ostatecznie zdaje się być wypchniętą na obnażone pola Wygody... Jazda Łubieńskiego trzyma teraz w swem ręku zwycięztwo: nagli ją do szarży Chłopicki – ale w tej chwili traci trzeciego z rzędu pod sobą konia i, rażony granatem w obiedwie nogi, opuszcza pole bitwy. Formalista Łubieński dopomina się u Radziwiłła o potwierdzenie rozkazów Chłopickiego; czeka, zwleka, aż dopóki moment decydujący nie przeminął. Nie wróci już. Polacy nie mają rezerw. Rosyanie odnawiają swe siły, doczekawszy się nareszcie Szachowskiego, wypartego z Białołęki i usiłującego teraz wbić się klinem pomiędzy lewe skrzydło Skrzyneckiego, a prawe Krukowieckiego, gdzie była znaczna luka, której jazda Umińskiego zapełnić nie mogła. Wprawdzie, Krukowiecki wysłał w pościgu za Szachowskim brygadę Giełguda, lecz z dobrą połową swej dywizyi pozostał na miejscu, bez ruchu, na złość może Chłopickiemu stosując się zbyt literalnie do unieważnionego przez wypadki zlecenia pilnowania drogi do Jabłonny, wcale obecnie już nie zagrożonej. Ażeby zamknąć otwór, wypadło ścieśnić linię bojową i tym sposobem Olszynkę opuścić. Dy wizy e Szembeka i Skrzyneckiego wydostały się z lasku nie bez trudu i strat ciężkich, choć cofały się porządnie, zwolna, walcząc bez przerwy. W głównym sztabie Dybicza odwrót ten wzięto za oznakę porażki i popłochu. Trzy dywizye jazdy Witta (kirasyerska, huzarska, ułańska) nie idą za przykładem Łubieńskiego. Uderzają bez dłuższego namysłu na dywizyę Szembeka, wywracają ją pędem szalonym i, poparte artyleryą konną, przedzierają się aż pod samą Pragę. „Wśród ludności Warszawy, przyglądającej się olbrzymiej walce z brzegów rzeki, z okien i dachów, powstaje okrzyk przerażenia; konsul pruski, gotowego już mając gońca, wyprawia go do Berlina z wieścią, że Warszawa zdobyta... Wtem baterya Skalskiego miesza szyki wciąż galopującej konnicy; ośmiela się oszołomiona i trochę potłuczona piechota Szembeka; podsuwają się ze swemi bateryami Piętka, Konarski, Masłowski; brygada jazdy rezerwowej Kazimierza Skarżyńskiego wrzyna się w środek szwadronów kirasyerskiego pułku księcia Alberta, tworzącego czoło kolumny... Opadnięta z tyłu i boków konnica wracać musi prawie stępa pod ulewą pocisków... Bitwa kończy się o zmroku kanonadą więcej roztętnioną niż szkodliwą. Przed północą wódz naczelny, z obawy zapowiadającej się odwilży i zniesienia przez lody mostów na Wiśle, coby armię polską odgrodziło od żywności, lazaretówi zapasów amunicyi, zarządził odwrót do Warszawy, który się odbył bez alarmów i niespodzianek. Pobojowisko grochowskie zostało przy wojskach cesarsko-rosyjskich. Na Pradze Polacy pozostawili 2,000 żołnierza, dział 35 i most nierozebrany. 

Dlaczego Dybicz nie ścigał powstańców? – Straty, które w kilku dopełniających się wzajemnie raportach podał feldmarszałek (do 15,000) były bezwątpienia ciężkie; ale i Polacy, w stosunku do swoich sił, blizko o połowę mniejszych, mieli co opłakiwać; ubytek ich (9 do 10 tysięcy na polu walki), wraz z rannymi i chorymi po szpitalach warszawskich obliczano powyżej 14,000. Odtąd w Petersburgu niezadowolenie z działalności feldmarszałka rośnie, nietylko po każdej niefortunnej potyczce, ale i po każdem powodzeniu wojsk cesarskich. Wina Dybicza miała charakter wyłącznie papierowy, kancelaryjny – pochodziła z utartego, rutynowego trybu składania sprawozdań. Ukrywano lub zmniejszano uchybienia, a tembardziej klęski własne, podnoszono zaś straty przeciwnika i zadane mu ciosy. Tym sposobem każdy skutek dalszy, oczekiwany w Petersburgu na mocy faktów poprzednio niby to dokonanych, zawodził stale. W bitwie grochowskiej np. Polacy, według doniesień pierwotnych, byli niemal zmiażdżeni, i nic dziwnego, że Cesarz, po kilku dniach daremnego oczekiwania na zamknięcie kampanii, pisał: „Niepodobna prawie uwierzyć, aby po takiej porażce nieprzyjaciel mógł ocalić swą artyleryę i schronić się do Warszawy, mając jeden tylko most... Można się było spodziewać, że ujrzymy powtórzenie się katastrofy Berezyńskiej. Straciliśmy 8,000 ludzi – i oprócz straty mniej więcej równej u nieprzyjaciela, niema żadnego innego skutku. To bardzo smutne”. Nie zbywało wprawdzie i w Warszawie na inkryminacyach, ale współrzędnie, przyznawszy się do błędów, starano się je naprawić. Na miejsce nieudolnego Radziwiłła powołano do buławy hetmańskiej Skrzyneckiego (26 lutego), którego dywizyę oddano Kazimierzowi Małachowskiemu; zbyt skrupulatnego (gdziekolwiek chodziło o nieczynność) Krukowieckiego zrobiono gubernatorem Warszawy; dywizyę po nim wziął Rybiński. Żymirskiego zastąpił Giełgud; Szembekowi, który podczas nawałnicowej szarży Witta „za długo przeleżał w rowieu, odebrano komendę i powierzono ją Milbergowi, z uwagi, że w krytycznej chwili ostatniego ataku na Olszynkę grochowską nie wahał się ująć za karabin jak prosty szeregowiec. Przewidując, po bitwie grochowskiej, długą jeszcze i upartą walkę, Dybicz próbował najpierw układów i wystosował do komendanta twierdzy modlińskiej list namawiający do kapitulacyi, ale otrzymał odpowiedź niepomyślną. Kazał Kreutzowi, gojącemu rany swojego korpusu w Lubelskiem, zająć Puławy, których nie opuszczały matka, żona i siostra prezesa rządu powstańczego, Czartoryskiego. Wykonania tego projektu, który w Europie wywołał niekorzystne wrażenie „podjął się siostrzeniec księcia Czartoryskiego, Adam ks. wirtemberski – Dwernicki jednak zmusił go do odwrotu” (Smoleński, IV, 85). Wreszcie, nie odważywszy się atakować Warszawy z prawego brzegu Wisły, od strony Pragi, feldmarszałek postanowił dostać się na brzeg prawy; zamiast jednak skoncentrować w tym celu swe siły, rozdrobił je po całej niemal wschodniej połowie Królestwa. Kreutza posunął za Dwernickim pod Zamość, Rozenowi i Geismarowi polecił obserwować Warszawę, gwardye pozostawił w Augustowskiem, około Rajgrodu – i dopiero z resztą swojego wojska, rozwleczonego aż do Siedlec, sposobił się do przeprawy przez Wisłę pod Tyrzynem. Spostrzeżono się na tem rozprzężeniu w sztabie polskim i zdecydowano się podjąć kroki zaczepne. Nie wszystkie powzięte wówczas postanowienia były trafne. Plan Chrzanowskiego wyparcia gwardyi na Litwę i przeniesienia tam teatru wojny odrzucono i zgodzono się natomiast na wyprawienie Dwernickiego z garścią 6,000 ludzi na Wołyń. Po potyczce pod Kurowem i zajęciu Lublina, Dwernicki w d. 11 kwietnia przeszedł Bug, złamał w tydzień potem pod Boremlem zastępującego mu drogę Rtidigera, ale otoczony wkrótce przez przemagające siły rosyjskie, cofnął się ku granicy austryackiej i rozbrojony został w Galicyi. Pomyślniej nieco na pozór wypadła wyprawa główne mi siłami na obserwacyjne korpusy Geismara i Rozena, podjęta według planu Prądzyńskiego. Dla odwrócenia uwagi Rosyan Skrzynecki wyprawił Umińskiego za Modlin jakoby przeciw gwardyom, przy sobie zaś zgromadził 30,000 piechoty, 6 tysięcy jazdy, dział 116, okrył słomą most warszawski i w cichości, o trzeciej w nocy z 30 na 31 marca przeprawił dywizyę Rybińskiego rogatkami ząbkowskiemi na tyły Geismara, rozłożonego po polach grochowskich; sam ze starą dywizyą Giełguda i nową Kamieńskiego oraz z rezerwą jazdy Skarżyńskiego staje u rogatek grochowskich. Oskoczony z kilku stron naraz Geismar pierzcha, ostrzeżony jednak jego klęską Rożen zbiera swój korpus na wyniosłościach pod Dębem Wielkiem i unika zagłady zupełnej. Dalszemu postępowi Skrzyneckiego stają na zawadzie najpierw święta Wielkanocne (4 kwietnia), następnie ta okoliczność, że plan Prądzyńskiego – nie prowadził nigdzie. Orężny popis pod Iganiami (10 kwietnia) przy Siedlcach otwierał wprawdzie drogę do Drohiczyna, Bielska i Brześcia (który wówczas nie był jeszcze twierdzą), ale w pochodzie tym gwardye zaskoczyćby mogły Polaków z flanki lewej (od północy), Dybicz zaś, którego przygotowaniom do przeprawy przez górną Wisłę Chrzanowski ze Skarżyńskim przyglądali się z pod Żelechowa i Garwolina – porzucił Tyrzyn i był już w Łukowie. Skrzynecki losów kampanii nie chciał stawiać na jedną kartę, bał się przytem zaczepiać Dybicza z powodu grasującej w jego obozach cholery – i wrócił do Warszawy. Obie wojujące strony były teraz w równym kłopocie, co robić dalej. Skrzynecki liczył na opiekę Opatrzności i interwencyę Europy, zaś o Dybiczu ks. Szczerbatow najkategoryczniej utrzymuje, że stracił głowę do reszty i w listach do Cesarza jął teraz w czwórnasób mnożyć siły i nawet rozum powstańców. Cesarz o ile mógł łagodził i powstrzymywał wybuchy tego pesymizmu, podejrzanego o tyle, że go poprzedzał równie przesadzony optymizm. „Niech się dzieje wola Boża! – odpowiadał na raport o zniweczeniu korpusu Rozena. Ale pozwól pan wyrazić zdziwienie i żal, że w tej nieszczęśliwej wojnie donosisz mi częściej o klęskach, niż o zwycięztwach, że w 180,000 ludzi nie możemy Bezczynność.nic zrobić 80 tysiącom, że nieprzyjaciel wszędzie jest liczniejszy, a przynajmniej równy liczebnie, a my prawie wszędzie słabsi stajemy wobec niego”. 

Innym znów razem, na widok nieczynności Dybicza w Siedlcach, po wyrzeczeniu się przeprawy przez górną Wisłę, Monarcha wręcz oskarża feldmarszałka o nieudolność. “Wszystko to jest niewytłumaczone – powiada – i bardzo źle rokuje nam i armii, którą pański brak decyzyi, marsze i kontramarsze nużą, wyczerpują i męczą; straci ona ufność do swego wodza, gdyż nie widzi żadnych rezultatów swych wysileń, prócz nędzy i śmierci“. Zęby jednak nie rzucać wodza Zabałkańskiego na pastwę ostatecznego zwątpienia i rozpaczy, Cesarz, po naradzie z hr. Paskiewiczem-Erywańskim, umyślnie w tym celu wezwanym do Petersburga, zaproponował Dybiczowi przeprawę na lewy brzeg Wisły, nie u górnego lecz u dolnego jej biegu. Dybicz, otrzymawszy tak jasno sformułowaną wskazówkę, ożywił się niezmiernie – za wiele wszelakoż. Wydało się mu, że przejście przez Wisłę w obrębie Królestwa Polskiego, objętego pożarem, naraża armię na zgubę niechybną. Budować mosty i przeprawiać się po nich na tak szerokiej rzece pod ogniem nieprzyjaciela-robić to mógł Napoleon, ale i on wtedy tylko, gdy obrane miejsce przeprawy mogło być zamaskowane fałszywemi demonstracyami na rozległej przestrzeni; w danym zaś wypadku nie mogło być nawet mowy o rozległości na tak małym wycinku wiślanym jak od Modlina do granicy pruskiej. Zresztą po co tu nowe mosty? – rozumował sobie Dybicz. Jest przecież jeden most stały, wyśmienity, osłonięty działami twierdzy toruńskiej; przekroczyć tylko trzeba granicę pruską i kęsek ziemi nie należącej do Rosyi. I oto żądanie w tym sensie, cokolwiek być może za twardo zredagowane w sztabie Dybicza, wysłano niezwłocznie do Berlina na ręce ambasadora rosyjskiego, Alopensa. 

Rząd pruski i w ogólności Prusacy nie żywili w sobie względem powstania polskiego życzliwości większej nad wytkniętą przez wielowiekową politykę krzyżacką. Nie trzeba więc upatrywać szczególniejszej jakiejś niechęci do Rosyi w gwałtownem oburzeniu, z jakiem nad Sprewą spotkano żądanie Dybicza. Pruski minister życzliwość spraw zagranicznych ks. Wittgenstein wyraził Alopensowi niezmierne zdziwienie z powodu tak niesłychanej propozycyi, zaś król pruski kazał zaraz odpowiedzieć pełnomocnikowi rosyjskiemu, że w danym razie zmuszony będzie zgromadzić 400.000 bagnetów w Księstwie Poznańskiem dla zapobieżenia następstwom wkroczenia armii rosyjskiej na terytoryum państwa pruskiego. W sprawę wdała się z uprzejmościami dyplomacya, odwołano się do stosunku pokrewieństwa między dwoma domami panującemi i rozdrażnienie uśmierzono. Zanim to jednak nastąpiło, zupełnie kto inny nadbiegł Dybiczowi z pomocą... 

* * * 

W ciągu półtoramiesięcznych przenosin Dybicza z pod Pragi ku górnej Wiśle, z nad górnej Wisły w stronę Brześcia lit. i Siedlec, Polacy odnieśli bardzo znaczne korzyści. „Przeprawa przez górną Wisłę armii rosyjskiej-pisze Prądzyński – została udaremnioną; dziesięć chorągwi zabranych, około trzydziestu armat zdobytych, szesnaście tysięcy jeńców wziętych do niewoli i przeprowadzonych przez Warszawę, stanowiły rezultat, którego się nie spodziewano” (str. 105). Nietylko topografia, zastawiająca na tyłach cofającej się armii Dybicza niebezpieczne sidła rzek i błot, lecz poniekąd cała przyroda („mrożąca jeszcze lub odwilżą srożąca się na widowni wschodniej" ) zdawała się zachęcać Skrzyneckiego do zaczepki wszystkiemi siłami na wszystkich punktach naraz, – „z kopyta, a bez tornistrów" . Prądzyński zapewnia że po kilka i kilkanaście razy podawał Skrzynecki odpowiednie projekty bitew walnych, akładąc nacisk na tę swoją pomysłową płodność, autor „Pamiętnika"  zdawał się być najświęciej przekonanym, iż pisał akt oskarżenia przeciw swojemu naczelnemu wodzowi. Rzeczywiście rezultatem narad była bezczynność dalsza: gawędzono, spierano się, kłócono – i tyle tylko... 

W parę tygodni po rozprawie pod Iganiami opinia publiczna w Warszawie zniecierpliwiła się bezczynnością Skrzyneckiego więcej jeszcze być może, niż Cesarz Mikołaj „brakiem decyzyi"  Dybicza. Prądzyński nakłonił nareszcie polskiego kunktatora do zrobienia, – drogą na Serock – tej samej mniej więcej próby co z Rozenem – z gwardyami, rozłoźonemi obecnie (w początkach maja) pod dowództwem W. Ks. Michała Pawłowicza w okolicach Nura, Zambrowa i Łomży. Sądził Prądzyński, że po rozproszeniu gwardyi można będzie wysłać na Litwę jakiś korpus kilkutysięczny i wrócić znów do Warszawy. Jak widzimy, był to dawny projekt Chrzanowskiego, zmodyfikowany i odnowiony w warunkach bez porównania gorszych, gdyż Dybicz, zajęty przeprawą przez górną Wisłę, oddzielony był od gwardyi sporą przestrzenią błot i roztopów przedwiosennych, teraz zaś, wśród „wywczasów Siedleckich" , gdy gleba podeschła na słońcu, znajdował się niemal w bezpośredniej styczności z korpusem W. Ks. Michała. Czy gwardye stawić będą opór, czy zostaną pobite lub się cofną, główna armia rosyjska zawsze z łatwością zaszachuje wyprawę polską z boku lub z tyłu. I tak się też bez mała stało. Wielki książę szybko przed pościgiem wycofał się ku Tykocinowi, zostawiając korpusowi ułanów Dezyderego Chłapowskiego wolną drogę przez Księżopol i Bielsk na Litwę, gdzie niebawem wszystkie tego rodzaju zasiłki drobne (Giełgud, Dembiński) spotka ten sam los co i Dwernickiego na Wołyniu. Tymczasem wracający z wyprawy Skrzynecki „wpadł w pułapkęw, która spowodowała jedną z najkrwawszych bitew. Dybicz w d. 26 maja uderzył na Polaków pod Ostrołęką w chwili, gdy kończyli swą przeprawę przez Narew i zabierali się do odpoczynku.

Gen. Józef Bem (1790 † 1850).
Gen. Józef Bem (1790 † 1850).

Odcięta, bez amunicyi, na lewym brzegu Narwi dywizya Giełguda pomaszerowała niebawem, na mocy rozkazu przywiezionego jej przez Dembińskiego, za Bug i Niemen. Reszta wojska polskiego rozsypała się na brzegu prawym; „żołnierz kąpał się, prał bieliznę, gotował strawę, konie były rozsiodłane, parki artyleryi na drodze do Różana i Makowa. Dybicz nie zamierzał podobno staczać dnia tego walki. Wtem zrana około dziewiątej (26 maja) opóźniona na brzegu lewym, w samem miasteczku, brygada Bogusławskiego, stanowiąca tylną straż Łubieńskiego, „pociągnęła za sobą na mosgrenadyerów Szachowskiego" ... W sztabie Skrzyneckiego osądzono, że należałoby garstkę tę wrzucić do wody. Sił jednak wystarczających nie było pod ręką, strzelanie się przeciągnęło i Rosyanie mieli czas zatoczyć kilkanaście bateryi większego kalibru na wzgórza przeciwległego wyniosłego brzegu. O jedenastej spora część wojska rosyjskiego pod osłoną skrzyżowanego artyleryjskiego ognia już się umocowała na prawem plaskiem pobrzeżu Narwi. Napróżno Skrzynecki wyprawiał batalion za batalionem, szwadron za szwadronem przeciwko tym „placówkom straconym" , skazanym na nieuniknioną zagładę w razie masowego natarcia. Niepodobna było skleić jakiejkolwiek masy z rozproszonych po zaroślach żołnierzy, zwłaszcza, że przez „niepojętą niedbałość nie rozdano jeszcze dnia tego chorągwi wojskowych" (Morawski, VI 379). Straty były znaczne (do 8,000), wojsko zupełnie wyczerpane, zniechęcenie powszechne. Skrzynecki, nakazawszy odwrót, „siadł z Prądzyńskim do powozu i odjechał" ; w sprawozdaniu z Różana wyznał otwarcie, że poniósł „klęskę najhaniebniejszą" ... Armia bez pośpiechu, ale też i bez wielkiego ładu, podążyła za 'wodzami. Dybicz i tym razem w pogoń za nią się nie puścił. Okoliczność ta zniecierpliwiła do reszty Cesarza Mikołaja. Ocalenie gwardyi przypisał wyłącznie przytomności W. Księcia Michała. „Wyznaj pan- strofował feldmarszałka w liście zd. 26 maja-że nie jest to twoją zasługą, iż gwardye nie są zniszczone przez Polaków, gdyż robiłeś wszystko, co było można, aby ten wyborowy korpus padł ofiarą... Wątpię, czy mógłby kto pana pojąć”... A po bitwie ostrołęckiej, w liście zd. 13 czerwca: „Nie mogę zrozumieć, jakim cudem Polacy uszli cało z pobojowiska. Wszystkie listy z Warszawy donoszą jednozgodnie o zdziwieniu i radości Polaków, że ich pan nie ścigałeś. Teraz będą mieli dość czasu, by wynagrodzić sobie straty, oszańcować się, słowem, zatrzeć ślad swej klęski”... 

Posunąwszy się z armią pod Pułtusk, feldmarszałek zmarł w Kleczewie, 13 czerwca. Nominacya jego następcy, hr. Paskiewicza Erywańskiego, była już gotowa – i odtąd ton korespondencyi Cesarza Mikołaja zmienia się zupełnie. Pochodziło to ztąd, że nowy wódz przybył z planem szczegółowo opracowanym i przyjętym w Petersburgu. Jakoż natychmiast, po przybyciu do Pułtuska, Paskiewicz wydał swej armii rozkazy, posuwające ją w najprostszej linii ku granicy pruskiej. Jednocześnie dwa oddzielne korpusy, Gołowina i Rudigera otrzymały polecenie zabawiania i odciągania Polaków, pierwszy w Lubelskiem i Podlaskiem, drugi nad górną Wisłą, około Józefowa i Kazimierza. Hr. Toll, szef sztabu Paskiewi-Paskiewicz. cza, i generał Neidhardt, jego kwatermistrz główny, utrzymują wprawdzie, że dyspozycye, wydane w tym celu przez Paskiewicza, niemożliwemi były do wykonania „bez przymierza z Polakami”. Ale faktem jest, że armia rosyjska dopięła swego, pomimo, iż pochód jej z Pułtuska do Płocka i ztąd przez Lipno nad dolną Wisłę „podobnym był do rozsypki nowej u (Toll), drogami niemożliwemi do przebycia, po groblach i mostach doszczętnie popsutych od nieustającej prawie ulewy. W Osieku, o dwie wiorsty od granicy pruskiej, w miejscowości, która, jak to Paskiewicz zawczasu wyświetlił przed Cesarzem, „na naszych mapach pokazaną była jako należąca do Prus, faktycznie jednak wchodziła w obręb Królestwa l3olskiegow-zmęczone i zdziesiątkowane chorobami wojska nie miały co jeść, zbliżywszy się ku przeprawie. Pomimo usiłowań Peukera i Tęgoborskiego, wysłanych do Prus dla zakupu w Gdańsku i Toruniu żywności i furażu, pomimo zgromadzenia i nabycia w Poznańskiem na własność 4,000 wozów, zajętych bez przerwy dostarczaniem nad granicę ziarna i mąki, pomimo usilnych zabiegów dyplomacyi rosyjskiej w Berlinie, Paskiewicz nie mógł ręczyć Cesarzowi, czy, dociągnąwszy do Wisły pod samą granicą, znajdzie tam cokolwiek do włożenia w usta zgłodniałemu żołnierzowi. Przytem Toll codzień z rana powtarzał w sztabie jedną i tę samą piosenkę: „a co będzie, jeśli, dotarłszy wcześnie do prawego brzegu Wisły, ujrzymy na jej brzegu lewym jakiś korpusik polski, wychylający się z lasów od strony Kutna, Sochaczewa i Ło wieża? “... 

Ale się nie wychylił nikt. Zwiady kozackie w dniach 13-14 lipca doniosły, że lewy brzeg zupełnie pusty. Parę czat, rozstawionych w pobliżu Raciąża, rozpędzić się dadzą bez trudu. Pospolite ruszenie, o ile się gdzie zebrało, rozeszło się samo-do żniw. Generał Dehn żywo zaraz zakrzątnął się około budowania pływającego mostu, który był gotów 16-go. Atoli i most, wobec całkowitej bezbronności przeprawy, okazał się zbytecznym. Przepływano rzekę na promach, szukano najbezpieczniej brodów, niby podczas zwykłych ćwiczeń. Pierwsza na lewy brzeg dostała się 2-a brygada 2-ej dywizyi pieszej pod generałem Gurko. Korpusy pojedyńcze, po przeprawie, wypoczywały jak na majówce... Kampania polska 1831 r. widocznie miała się ku końcowi, skończoną nawet była. Urywki jej epilogowe pozbawione są głębszego znaczenia historyczno-politycznego. Niedołężna wycieczka generała Antoniego Jankowskiego przeciwko Rüdigerowi, łatwe tryumfy Chrzanowskiego i Skrzyneckiego nad Gołowinem, demonstracye Milberga dokoła Modlina na lewem skrzydle pochodu Paskiewicza ku granicy, powrót Dembińskiego z Litwy, po bezecnem cofnięciu się do Prus oddziałów Giełguda, Chłapowskiego i Rolanda, dymisya, udzielona przez Sejm Skrzyneckiemu (11 sierpnia), rozruchy uliczne w Warszawie i wieszanie wd. 15 sierpnia więźniów politycznych, posądzonych na oślep o zdradę (Jankowski, Bukowski etc.), w ohydnej spółce z Ilankiewiczami, Petrykowskimi, Szlejami, Birnbaumami i t. p., wreszcie powołanie generała Jana Krukowieckiego na prezesa rządu i wyjście z Warszawy, przed samem jej oblężeniem, generała Ramorino w 20 tysięcy żołnierza, pod dobrym pozorem skończenia raz przecie z korpusem Rozena w Siedleckiem-to są już tylko przygotowania do pogrzebu, preludya żałobne ostatniego aktu tragedyi, której bohaterem prawdziwym: Prądzyński, jako twórca zasadniczego planu wojny wyłącznie odpornej. W przebiegu faktycznym rozwiązanie owo tak się oto przedstawiło światu, całkiem już zobojętniałemu pod koniec widowiska: 

Równo ze świtem 6-go września dwieście dział bić zaczęło w odosobnione i rozpierzchłe przednie szańce i reduty warszawskie. Po dwugodzinnej kanonadzie nastała cisza przerażająca. Bem pobiegł na wieżę luterską, żeby sytuacyę dokładniej rozpoznać. Zdała, na widnokręgu zachodnim postrzegł gęste kolumny szturmowe, posuwające się w stronę Woli i najbliższych od niej nasypów ziemnych. Cienki, szeroko rozpostarty wachlarz ochotników, w żywym, podnieconym biegu poprzedzał grubą, ruchomą ławę atakujących... Zawrzało nagle dokoła szańca 57-oz przodku Woli, o kilkadziesiąt sążni przed nią położonego, i 54-o między drogami raszyńską i wolską. Cztery działka i wątły półbatalion szańca 54 niedługo się opierały. Słabszą jeszcze była załoga okopu 57. Padły oba posterunki, wysadzone w powietrze lub wycięte bez żądanego pardonu. Obok dymiącego jeszcze szańca 54, kolumny szturmujące zajęły szaniec 55, pusty, w stronę Woli więcej posunięty. Zatoczono niezwłocznie działa na trzy zdobyte pozycye, stanowiące asekuracyę głównej reduty wolskiej i tym sposobem odrazu osaczono nietylko front ale niemal tyły Woli, której przykop nie był wykończony ani opalisadowany, a miał do swej obrony zaledwie 10 armatek rozmaitego kalibru i ludzi 1.660. Pochwili skrzyżowany ogień stu kilkunastu dział otoczył Wolę wieńcem nieustających błyskawic. Odsiecz natychmiastowa stawała się niezbędną, gdyż „był to klucz całej pozycyi“. Ale po szeregu ostatnich zmian w rządzie i naczelnem dowództwie nie wiedziano istotnie kto ma rozkazywać, a kto słuchać. Każdy strzegł tylko siebie, i Wola ginęła w oczach całej armii powstańczej, oczekującej na rozwiązanie dramatu w szyku bojowym, z bronią u nogi, wzdłuż drugiej linii obrony. Dowódzca lewego skrzydła, Umiński, zakłopotany demonstracyami pod Rakowcem i Królikarnią, rozkazu mianowanego świeżo wodza, Małachowskiego, nie usłuchał; dowódzca prawego skrzydła Dębiński, po namyśle, zdecydował się wysłać w pomoc reducie wolskiej jeden batalion, który też stopniał w ogniu jak świeca, nie dobiegłszy wpół drogi. Inni dowódzcy spoglądali w milczeniu i bezradnie. Prezes rządu Krukowiecki certował się właśnie z Sejmem i niecierpliwie oczekiwał od niego pełnomocnictwa, „siedząc w fotelu przed swą rezydencyą”. Artylerya polska, zgromadzona zaraz za rogatką wolską, w polu, na lewo od gościńca, w rozwiniętym szyku z zapalonemi lontami, oczekiwała na swego komendanta, Bema, który się w mieście zawieruszył... Zjawił się dopiero wtedy, gdy Wola upadła, porwał z sobą dwanaście dział i, poparty przez kilka batalionów prawego skrzydła, usiłował dotrzeć do straconej reduty. Ale dwanaście świeżych batalionów gwardyi wyskoczyło z zasadzki na spotkanie spóźnionej odsieczy. Wszczęła się rzeź straszliwa, wśród której Polacy potrzykroć docierali do samych okopów... 

Oczekiwać dłużej na pełnomocnictwo Krukowiecki nie miał już potrzeby. Nazajutrz tedy, wśród posępnego oniemienia zawieszonej na parę godzin broni, Krukowiecki z Prądzyńskim udał się do obozu rosyjskiego i po gwałtownej dyskusyi, jak nas zapewnia Smoleński, którego słowami zamykamy historyę tej wojny (IV, 93) „wystawił Paskiewiczowi akt, którym cały naród polski poddawał Cesarzowi bez żadnych warunków”. Sejm powołał na prezesa rządu Bonawenturę Niemojowskiego. Ponieważ zaś, z drugiej strony, obrona dalsza była już niemożliwą, wódz naczelny, Małachowski, zawarł z Paskiewiczem kapitulacyę wojskową, której mocą Warszawa się poddaje pod warunkiem, iż wojsko i urzędy cywilne otrzymają 48 godzin czasu na przeniesienie się na Pragę. Nazajutrz, 8 września, armia rosyjska wkroczyła do Warszawy. Sejm, władze rządowe, wojsko, znaczna liczba obywateli udała się z Pragi do Modlina, następnie do Zakroczymia i Płocka. Były jeszcze podawane rozmaite projekta prowadzenia wojny. Małachowski usunął się dobrowolnie, jego miejsce zajął Maciej Rybiński. Ramorino złożył broń na terytoryum galicyjskiem. Reszta wojska polskiego, do 20.000, wraz z Rybińskim, Sejmem, władzami rządowemi, wd. 5 października przeszła granicę pruską w pobliżu Swiedziebna i Rypina; broń złożyła pod Brodnicą. Modlin zaniechał obrony 8 października; Zamość z dowódzcą swoim Krysińskim poddał się dopiero we dwa tygodnie później. 

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new