Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Wypadki lat 1848–1849, poprzedzone szeregiem mniejszych chybionych wstrząśnień od r. 1830, oddziałały na umysłowość europejską o tyle otrzeźwiająco, że położyły kres wygórowanym uroszczeniom poetyckim. Rewolucyjny odcień byronizmu, okryty żałobą od zgonu swego rodzica na pobojowisku niepodległości greckiej, znikł prawie zupełnie, pozwalając natomiast wybujać odcieniom pobocznym, głównie pesymizmowi pasorzytnemu, przebranemu w czarne i czerwone szaty tęsknot, przekleństw i szaleństw miłosnych. Spokój i pogoda natchnień olimpijskich poszły z Goethem do grobu, owinięte w całun chorobliwych, przedśmiertnych majaczeń drugiej części „Fausta“. Inni poeci ze starszego pokolenia zaprzęgli się do poziomej robocizny publicystycznej, lub nawet-jak Chateaubriand-dyplomatycznej. Z wyznań W. Hugo w „Rzeczach widzianych“ wiemy, co go popchnęłowgąszcz doktrynerstwa socyalno-demokratyzującego. Lamartine wdał się w spiski, które go wyniosły na wymowne lecz krótkotrwałe stanowisko reprezentanta ludu i chudego ministra spraw wewnętrznych drugiej Rzeczypospolitej francuskiej. Heine uwikłał się w dysertacye filozoficzne i spory z ideologią niemiecką, zgóry skazane na zmarnienie wskutek robaczywej ironii i warcholsko-sarkastycznych napaści na wszystko i wszystkich. W końcu sam nawet wielki Mickiewicz dał się unieść prądowi ogólnego spospolicenia i uwierzył, że jeden artykuł „Trybuny ludów” więcej potrafi zdziałać, niźli wszystkie olśniewające błyskawice „Ody do młodości”.
Poetyckie utwory doby późniejszej noszą już na sobie, prawie bez wyjątku, znamiona jakiegoś olbrzymiego poronienia, przypominają galaretkowe oczka i pęcherzyki, znajdowane podobno w polach przez dziatwę wiejską, po przejściu ulewnej burzy. Tonem górującym-cherlacze, eunusie skargi i żale, zgrzyty i złorzeczenia – jak w „Spowiedzi dziecka wieku” Alfreda Musset’a (1810 † 1857) lub w suchotniczo-rozkaszlanych utyskiwaniach Mikołaja Lenau (1802 † 1850), protoplasty dekadentów i płaksów z końca XIX stulecia. Męski głos słyszeć się daje rzadko, coraz rzadziej i albo zamłodu ginie z Aleks. Petofy'm († 1849), albo na tułactwie przytułku szuka i zamiera powoli z F. Freiligrath’em († 1876). „Prometeusz” i „Ahaswerus" E. Quinet'a († 1873), „Pieśni robotnicze” Piotra Dupont’a († 1870), „Jamby"Heur. Aug. Barbier'a († 1882) zawierają sporo ciętych i celnych rzutów myśli, chłoszczących głupstwa, niecnoty i zbrodnie swojego czasu, skuteczność jednak i dotkliwość tych ciosów, płomiennych lecz ukrytych w zwojach symboliki całkowicie już dziś wypłowiałej z barw dosadnych, nie była większą od wykwintnej wielkopańskiej kąśliwości hr. Antoniego Aursperg’a, schowanego za niezmiernie niegdyś popularny i rozgłośny pseud. Anast. Grün’a († 1876). W społeczeństwach bardziej urównoważonych, liryka tyrteuszowska ma wyjścia i ujścia nie tak wprawdzie wysoko jak we Francyi mierzące, lecz za to bez porównania szersze i głębsze, żłobiące grunt przyrodzonego naszego współczucia dla niedoli i cierpienia bliźnich. Z tego zakresu wiek XIX pozostawia w spadku niejedną drogocenną perłę w dziełach: Tomasza Hood’a, Eb. Elliota, Alg. Swinburne'a (Anglia); E. A. Poe i H. Longfellow’a (Stany Zjednoczone), Nekrasowa (Rosya), Zeyera, Vrchlickiego (Czechy) i t. d.
Po za tem – jest wszystkiego potrochu: jest mieszanina opisowości wzniosłej asłodkiej do wtóru z cichym niemieckim Weltschmertzem; są prądy reakcyi katolickiej i ateuszowskie wyznania wiary wolnomyślców, jest neoromantyzm w oprawie „parnaskiej“ i nadczułość podniecona narkotycznie do wystawności teatralnej. Jest Tennyson, Mackay, Lingg z Anglii; Mórice, Gotschall, Hamerling, Herwegh, Bodenstedt, Geibel w Niemczech; Laprade, Leconte de I’Isle, Baudelaire, T. Gautier u Francuzów; Zorilla, M. I. de Larra, J. Giusti, G. Prati, J. Carducci u Włochów i Hiszpanów; jest wreszcie w Rosyi Majkow, Tołstoj (A. K.), Mej, Tiutczew, Szenszyn, Szczerbina, Polonski-jako wyznawcy zasady „sztuka dla sztuki“- i obok nich, Nadson, Frug, Miński i t. d., jako jeremiasze rajów straconych a niezapracowanych i niezasłużonych, hiobiści obracający na wszelkie możliwe zrozpaczenia strony prześliczną zkądinąd zwrotką Goleniszczewa-Kutuzowa: „Nie sposób żyć... Zamierzchły szczęścia drogi mleczne, zamilkły natchnień zdroje czyste, i żaden ptak Twój, Jezu Chryste, nie zleci gniazdka zwić-na ziemię taką nizką, gdzie ludzki duch w obłudy skórę ślizką padalczo wlazł na wieki wieczneu...
Nie mogło być zbyt inaczej i w poezyi polskiej. Pewien zamęt, pewne zgmatwanie się wątków zasadniczo z sobą różnych, pochodziło tu – po za walną przyczyną przyczyn – z krzepkiej i zdrowej długowieczności starych naszych romantyków. Najwięksi z nich nie zgasną, oczywiście, nigdy, lubo cieleśnie najwcześniej zeszli ze świata: Słowacki w Paryżu 4 kwietnia 1849, Mickiewicz w Konstantynopolu 26 listopada 1855, Krasiński w Paryżu 23 lutego 1859. Ale ich druhowie i następcy, chociaż mało w drugiej połowie stulecia pisali i mniej jeszcze drukowali, dogorywali wszakże w połowie, nie spiesząc do zimnego grobu. Pol bez wielkiego żalu powtarzał swoje „zabawili nas” do r. 1872 i o cały tuzin lat przeżył Syrokomlę; Goszczyński biedził się cztery wiosny dłużej od Pola. Bohdan Zaleski trzydzieści pełnych zim przedeptał na ziemi bez Mickiewicza. Lenartowicz, acz nie przestawał ze łzami błagać, aby zeń „nie robiono wielkiego człowieka:, wywodził przecież we Florencyi słowicze swe trele aż do d. 3-go stycznia 1893 r.; Ujejski dopiero 19 września 1897 ostatecznie się przekonał o niesprawiedliwości i nieprawdzie słów swoich, że „nic niestosowniejszego jak wyraz „nieśmiertelny” przyczepiony do dzieł ludzkich”... A są i tacy – najmłodsi wprawdzie, lecz bądź co bądź dobrze pamiętający i rozumiejący płacz dzwonów w Polsce po zgonie litewskiego wieszcza, – Felicyan Faleński (ur. 1825), Jadwiga Łuszczewska (ur. 1840), Antoni Pietkiewicz (ur. 1824), co i wieku XX nie zechcą może pożegnać słowami gladyatorów rzymskich... Tymczasem młode pokolenie wojowników Apollina dość hałaśliwie i rojnie pukać zaczęło do drzwi dalszych przeznaczeń, zanim jeszcze „za ostatnim poetą zamknęły się wrota”... Nie czekali na „nowego jutra pogodne świtanie” ani Lucyan Siemieński, ani Gustaw Zieliński, ani Leonard Sowiński, ani Wincenty Korotyński, ani Karol Baliński, ani Bogumił Aspis, ani Adam Pajgert, ani Józef Grajnert, ani Włodzimierz Wolski, ani Narcyza Zmichowska, ani Marya Unicka, ani Cypryan Norwid, ani Tomasz Olizarowski, ani Antoni Czajkowski, ani Wacław Szymanowski, ani Edward Źeligowski, ani Mieczysław Romanowski...
Nie czekał i Adam Asnyk (1838J1897), najwybitniejszy z plejady poetów epoki poromantycznej. Nie zdobył się on na żaden program własny. Jako artysta, umieścił się pod nietykalną od burz chorągwią bezwzględnego piękna i na tem stanowisku, zatykając próżnię i nudę współczesności bieżącej to erotyką naiwną, to satyrą łagodną i słodką, to obrazkami przyrody tatrzańskiej, to wiązankami Asnyk, mitologii filozoficzno – niemieckiej (cykl sonetów “Nad głębiami”) lub przestrogami pod adresem „wieku bez jutra, wieku bez przyszłości”, doczekał się licznych naśladowców i zwolenników, którzy następnie, pod utartemi wcześniej cechowemi znakami Wiktora Gomulickiego (ur. 1851), Czesława Jankowskiego (ur. 1857), Zenona Przesmyckiego-Miriama (ur. 1861) zdobyli się na specyficzną obozową definicyę „modernistów". Lecz „śpiewnej melodyi słodycze, współczesne pienia Moderniści. słowicze", „szmery srebrzystych strug", „pęki róż zwiędłych i niezabudek", „księżycowe nikłe tęcze", „letnie lekkie mgły pajęcze", „bladych dziewic gorzkie żale"-nie na długo starczyć mogły poecie, który swe siły zahartował w mękach „Snu grobów". Przekonany, że wśród walk i burz duch ludzki czegoś więcej pożąda, że chce „by w męzkiej nucie dźwięczało głębsze odczucie przyszłości dróg", Asnyk skupiał i wytężał wszystkie zasoby swej twórczości dla uchylenia i zdarcia zasłony ukrywającej te drogi przed nami. Ale teraźniejszość ma swoje wymagania, których obsługa ciężko się okupią. Dręczyło go to niezmiernie: ustawicznie łamał się z sobą i ze swojem otoczeniem. Widziano go, jak w biały dzień stawał niekiedy na Rynku krakowskim i w głębokiej zadumie powiadał do jakiejś pod kościołem maryackim upatrzonej mary: „Taką jak byłaś; nie wstaniesz z mogiły... Nie wrócisz na świat w dawnej swojej krasie. Musisz zatracić niejeden rys miły i wdzięk w dawniejszym uwielbiany czasie, a nową postać wziąć... i nowych wieków oręż mieć w zapasie... Musisz do życia wrócić życia bramą... Musisz być inną, choć będziesz tą samą”... Być inną i być zarazem tą samą – to właśnie hasło wszelkich kompromisów, pojętych w znaczeniu mickiewiczowskiego przymierza między staremi i nowemi laty. Asnyk jeszcze w „Śnie grobów” poświęcił był pojednawczemu temu światu parę wspaniałych ustępów, które z czasem znalazły odgłos i współczucie. Coraz częściej w młodem pokoleniu słyszano powątpiewania, azali naprawdę „przebrzmią! bez echa wiek romantyczny…” Autor przepysznych „Strof 14 wydanych w r. 1886 bezimiennie w Krakowie, Aleksander Kraushar (ur. 1843) miał odwagę wyznać otwarcie, iż „srogie dręczą go mary, na jawie często i we śnie, czy-jako romantyk stary – nie zjawił się na świat zapóźno... lub też zawcześnie”. Ani zawcześnie, ani za późno: hufiec neo-romantyków już był w owej dobie sformowany jej. | wn|czein nie ustępował grupie „modernistów”; w pierwszych jego szeregach postępowali: Marya Konopnicka (ur. 1846), Kazimierz Gliński (ur. 1850), I. S. Wierzbicki (ur. 1853), Wł. Zagórski, Stanisław Grudziński, Adam M-ski, Szczęsna Cybulska, Włodzimierz Wysocki i inni. Nie ulega wątpliwości, że aż do końca stulecia nowa poezya polska (w obu swych odłamach, modernistycznym i neo-romantycznym) nie wyszła po za obręb założeń, widoków i wytwórczych trybów asnykowskich. Nie znaczy to jednak bynajmniej, ażeby poeci, jacy się po Asnyku ukazali, byli jego uczniami lub naśladowcami, urośli i wychowali się wyłącznie pod czarem jego pieśni i całkowicie pochłonąć się dali wszechwładnemu jego wpływowi.
Pierwiastki indywidualnego wyodrębnienia uwydatniają, się jaknajwyraźniej: u Jana Kasprowicza (ur. 1860), Antoniego Langego (ur. 1863), Kazimierza Tetmajera (1865), Stanisława Wyspiańskiego (1869), Lucyana Rydla (1870), Stanisława Wyrzykowskiego (1875), Wlad. Bukowińskiego (1871), Wład. Sterlinga (1876) etc., przechylających się więcej na stronę modernizmu, – tudzież u Ignacego Balińskiego (1862), Andrzeja Niemojewskiego (1864), Artura Oppmana (1867), Antoniego Pileckiego (1853), Juliana Łętowskiego (1857), Adolfa Święcickiego i t. d. – zbliżonych bardziej do neo-romantyków... Atoli i podobieństwa u wszystkich są bardzo widoczne. Czy Jerzy Żuławski (1873) wyzywa Jehowę do boju, czy Józef Kościelski (1845) wymyśla Niemcom, czy Gustaw Daniłowski (1871) zdobywa dla rymu nieznane dotąd wyspy, – czuje się dobrze, że wspólność jest tu zjawiskiem niemal atmosferycznem.
Bujne kwiecie wytwórczości poetyckiej, osiadające od nadmiaru form i wycieńczenia treści niby liść jesienny na krawędziach i nizinach ziemi, użyźniło przedewszystkiem, u nas i na Zachodzie, świeżutką, niedawno dla oświaty i cywilizacyi zdobytą glebę powieściopisarstwa. Skromny w początkach, ilością swych obrazów zaledwie dorównywający liczbie dzieł filozoficznych, romans urósł w ciągu XIX stulecia do rozmiarów wymykających się encyklopedycznemu nawet ujęciu.
Jako streszczony obraz i historya życia poprzedniego ogarnął on obecnie wszystkie zakresy umysłowej i praktycznej działalności jednostek, grup społecznych i społeczeństw całych. Nieprzebrane są jego rodzaje i odcienie. Przeznaczony zrazu ku rozrywce dyletanckiej i zabiciu nudów, służył następnie za narzędzie agitacyi w ręku stronnictw, wkroczył w końcu na pole najbardziej oderwanych dociekań naukowych i umiejętnych. Nie przestał być „sztuką” i w pierwszej połowie wieku uważano go za gatunek poezyi prozą, jak tego dowodzą pierwsze powieści Walter Scotta, „Rene” Chateaubrianda, „Werter” Goethego; później zaliczony został do rzędu mechanicznych niemal wyrobów piśmiennictwa. Odtwarzając rzeczywistość według “logiki dowolnych zmyśleń w, powieść nowoczesna uprawia polityki nie mające granic, posługuje się metodami nie podlegającemi kontroli, i nie cierpiąc reguł żadnych, nie posiada też właściwie i historyi żadnej. Rachunki bibliograficzne zacząć z nią można i od podwalin i od środka i nawet- co może najlepsze-od dachu. W Anglii najpiękniejszy jej rozkwit przypada na okres gorących walk parlamentarnych i dziennikarskich o reformy konstytucyjne i społeczne – to jest na lata 1830 – 40. W tym czasie wyszły Bulwera „Ostatnie dni Pompei“ i „Rienzi”; wtedy również ukazały się pierwsze celniejsze utwory Karula Dickensa (1812 † 1870) i Williama Thackeraya (1811 † 1863), – dwóch największych i najgłośniejszych belletrystów stulecia. Postrzegacze przenikliwi i bystrzy, humoryści najczystszej wody i w najlepszem, angielskiem tego słowa znaczeniu,-jakkolwiek jeden więcej poeta, drugi więcej analityk-obaj oni wytworzyli pewne tryby inscenizowania i dyalogowania akcyi powieściowej, które się przyjęły i utrwaliły w calem powieściopisarstwie europejskiem; oni też są twórcami specyalnego owego genre'u belletrystycznego, polegającego na wyszukiwaniu lub stwarzaniu t. zw. postaci typowych, uosabiających i uwydatniających najrozmaitsze zalety i ułomności społeczne, najróżnorodniejsze cechy charakteru, obyczaju lub tradycyi. Obok nich z mniejszej lub większej oryginalności zasłynęli: Benjamin d’Israeli, późniejszy lord Beaconsfield (1805 † 1881), autor długich i trochę ciężkich, metafizyką i etyką przeładowanych rozpraw powieściowych, nicujących doktryny i dzieła głównych w połowie wieku przywódców stronnictw liberalnych; Felicya Hemans (ur. 1794), Mary Blessington (ur. 1790), Anna Fielding-Hall (ur. 1802) – orędowniczki równouprawnienia kobiet i Irlandyi; W. W. Collins (ur. 1824), Mary Anna Ewans, pisująca pod pseud. Jerz. Eliot (ur. 1820), oboje cieszący się poczytnością rozległą wśród stanów niewybrednych i osób średniowykształconych; kardynał Wisemann (ur. 1802), autor „Fabioli”, Amerykanka Beecher-Stowe (ur. 1812), autorka „Chaty wuja Toma“, – twórcy arcydzieł już dziś niemożliwych do czytania; Mary Braddon, Kar. Kingsley, liar. Ainsworth, W. Bechword, F. Marryat, I. Lever, P. Ward, T. H. Lister, Breat-Hart, Ouida, Kipling- salonowcy, rodzaj owcy, „essaieiści”, „marynarze”, „oryentaliści” i t. p.
Szerokość wpływu na społeczeństwo własne pozwala powieści rosyjskiej stanąó tuż zaraz za angielską. Z „sorokowców”, wspomnianych dawniej („Historya”, t. II, rozdział p. t. „Literatury słowiańskie”) najzasłużeńsza chwała okrywa imiona: Iwana Turgieniewa (1818 † 1881), godnego przedstawiciela reformatorskich dążności z początków panowania Cesarza Aleksandra II; Lwa Tołstoja (ur. 1828), pedagoga, ludowca, filozofa-mistyka, jednego z największych mistrzów słowa, niezrównanego publicysty i popularyzatora zasad ewangelicznych w zastosowaniu do bieżących potrzeb społecznych; Iwana Gonczarowa (ur. 1812), autora „Zwyczajnej historyi“, „Obłomowa“ i innych; Fedora Dostojewskiego (ur. 1821), S. Aksakowa, D. Grygorowicza, A. Pisemskicgo, N. Chwoszczyńskiej, N. Sochańskiej-Kochanowskiej i t. d. Belletryści „narodnikiu, ze szkoły Gogola: Marko Wowczek, N. Uspienski, G. Uspienski, Złatowratski, Naumow i inni; satyrycy z obozu teoretyków-demokratów i liberałów: M. SaltykowSzczedryn (1826 † 1889), Pomiałowski, Boborykin, Marków, Niemirowicz-Danczenko, Sałow, Lejkin; obrabiacze dziejów: A. Tołstoj, Mielników, Wsiew. Sołowiew, Danilewski, Mordowcew, Karnowicz; noweliści, rodzajowcy: Garszyn, Jasiński, Macztet, Korolenko, Czechow; refleksyoniści i reakcyoniści ostatniej doby: W. W. Krestowski, M. W. Krestowska, B. Markiewicz, W. Awsiejenko, W. Avenarius i t. d.
Powieściopisarstwo niemieckie, jaskrawo i nawet wprost grubiańsko tendencyjne po r. 1870 (kulturkampf, gallofobia, hakatyzm) znacznie przyczyniło się w okresach, poprzedzających fatalną dobę wojny franko-pruskiej, do uzacnienia i okrzesania niezbyt od przyrodzenia wybrednych popędów i skłonności szczepu germańskiego. Szkole tak zwanych w połowie XIX-o stulecia „młodych Niemiec”, wykształconej pod kierunkiem Heinego i Bornego, Leixner (II, 104) zarzuca wprawdzie czczość i „zmysłowość” ekstaz nad „modnym republikanizmemu, ezeeh szafowanie „zużytemi komunałami demagogicznemu, bezcielesne marzenia o głupiej sławie, „braterstwie narodóww, „obywatelstwie wszechświatowemu I bardzo to być może, że w początkowych Rudyard Kipling (ur. r. 1865). próbach pióra Henryka Laubego (ur. 1806), Karola Gutzkowa (1811), Teodora Mundta (1808), Gustawa Kϋhne’a (1808) frazeologia była nieco za idealnie wygórowaną; wolimy ją jednak, niż późniejszą fałszersko mistyfikacyjną „plastykę” Sacher-Masochów i tych wszystkich, co się na masochowską wiarę nawrócili. W każdym razie żadne „braterstwo“ ludzkie nikomu nie przeszkadzało być przedewszystkiem sobą; nie przeszkodziło ono i Niemcom.
Mogli do woli nacieszyć się „ciaśniejszym nieco lecz cieplejszym patryotyzmem” Auerbacha(„ Nowe życie”), Gotfr. Kellera, Fr. Reutera, K. Grotha, W. Willibalda Alexisa, W. Scheffla (obrazki i strofki p. t. „Gaudeamus”). Ludzkość wypływała jeszcze niekiedy na wierzch († renzel, Rodenberg, Riehl, Max. Waldau), ale coraz rzadziej,- i jak u znakomitego Jerzego Ebersa (ur. 1837) osłaniać się często musiała parawanem archeologicznym. Później znowuż bywało rozmaicie, i u samego tego Gutzkowa iu Hacklandera i nawet u Spielhagena (ur. 1829), – najmniej może jeszcze u Pawła Heyse’go (ur. 1830). Na samym końcu-z Gustawem Freytagiem, Feliksem Dahnem, Karolem Meyerem, Hansem Hopfenem i t. d. przyszedł „realizm niemiecki”, który dla honoru XIX stulecia śmiało mógłby był poprzestać, obok Masocha, na dwóch wielkoludach z innego świata, – na Hartmanie i Bismarcku.
Co do Francuzów, ci w romansie, tak samo jak i na wielu innych polach,-utrzymali się w ciągu całego stulecia przy roli prawodawców – tym razem prawodawców całkiem dobrego smaku. Prawda, że najbujniejszą fazę rozkwitu powieści we Francyi Michał Grabowski opatrzył mianem „szkoły szalonej”. Ale szaleństwo to było głów młodych i talentów prawdziwych a rzadkich, od poetów zacząwszy, bo to właśnie stanowi najistotniejszą zaletę Francuzów, że wielcy ich ludzie nie sromają się małych rzeczy, ani geniusze nie opuszczają na placu boju prostych szeregowców piśmiennictwa. Więc nasamprzód Wiktor Hugo w ciągu całego półwiecza od r. 1823 („Han d’Island") i 1831 („Notre Damę de Paris") do 1862 („Les Miserables") i 1873 („Quatre vingt-treize"). Dalej-co imię to chorągiew odrębnego jakiegoś regimentu cechowoliterackiego. Pani Aurora Dudevant (1804 † 1877), przesławna George Sand, autorka „Indiany", „Lelii", „Hrabiny Rudolstadtu, „Consuela", „Spirydiona" i dwudziestu innych tegoż pokroju manifestów wypowiadających wojnę dotychczasowej organizacyi społecznej, opartej na rodzinie, własności i władzy, zamiast coby krótko i węzłowato opartą być miała na miłości. Dalej Aleksander Dumas (1803 † 1871), ojciec sensualizmu historycznego, czarodziej, o którego „Muszkieterach” i „Monte-Christach" dziatwa z pierwszej połowy wieku śnić nie przestanie w grobie po sam kres wieku XX-o. Dalej Eugeniusz Sue (1804 † 1857), brzemienny problematami socyologicznemi donioślejszego kalibru niźli traktaty Cabet’a, Fouviera i Marxa. Dalej Paweł de Kock (1794 † 1871), którego zaułkowemu, na całe gardło rozchychotanemu kawalarstwu zaledwie sprostaćby zdołały najwyszukańsze podwieczorki w odosobnionych salonikach Briihlowskiego lub Bristolskiego hotelu. Dalej Honoryusz Balzac (1799 † 1850) i jego sześćdziesiąt sześć grubych tomów dzieł edycyi pośmiertnej, z których każdy więcej zawiera psychologii, niźli wszystkie podręczniki Bain’a, Jamesa i Wundta razem wzięte... I tak aż do Gustawa Flauberta (1831 † 1881) i jego w srebrze i w stali emaliowanych obrazów z „Pokus Św. Antoniego", z „Salambo", z „Wychowania czułostkowego", – aż do Alfonsa Daudeta, braci Goacourtów, i aż do Emila Zoli (1840 † 1902) i jego współbiesiadników na „Wieczorach w Medan”, uczniów lub towarzyszy, z których jeden tylko Guy de Maupassant dłużej bezwątpienia żałowanym będzie po przedwczesnym zgonie, niż legiony Feuilletów i Ohnetów po wypiciu do dna oceanu ich słodkiej, ciepłej i pachnidłami zaprawianej wody.
Bądź co bądź, ta niezmierna przewaga romansu francuskiego, jego dostępność, jego – że się tak wyrazimy – kosmopolityczna lep kość długi czas oddziaływała dość pod pewnym względem ujemnie na samoistny rozwój popularnego tego działu piśmiennictwa u narodów umysłowo dopiero dojrzewających lub opóźnionych nieco w pochodzie cywilizacyjnym: jarzmo wszakże, w ostatecznym obrachunku, ciężkiem nie było i nie jest nigdzie, emancypacya odbywa się tu i owdzie bez wysileń większych, stopniowo, powoli, jak tego dowodzą pisma Maurycego Jokaya (ur. 1825) na Węgrzech, Karoliny Swietli (ur. 1830) w Czechach, Lubena Karawełowa (ur. 1834) w Bulgaryi, CarmenSylwy (ur. 1843) w Rumunii i wielu innych.
Powieść polska urodziła się, wychowała, urosła i zmężniała w głowie jednego człowieka. Mówimy, oczywiście, o Józefie Ignacym Kraszewskim (urodź. 29 lipca 1812 w Warszawie, † 19 marca 1887 w Genewie).
Siedemdziesiąt pięć lat życia, z których dwie trzecie poświęcone niepodzielnie i bez wytchnienia piśmiennictwu i sprawom publicznym wytworzyły między autorem „Dziwadeł” a ogółem polskim związek tak ścisły, że dla oceny wyników i wartości tej spójni więcej dziś znaleźć można materyałów w nas samych, w stężałej już glebie teraźniejszości naszej, niźli w bibliograficznym inwentarzu działalności pisarza. Talentem, genialnością natchnień, rozległością myśli, głębokością lub rzewnością uczucia mieliśmy niewątpliwie ludzi od Kraszewskiego znakomitszych, tęższych, większych. Wyżyn, na które raz po raz wzbijał się Mickiewicz, Al. Dumas syn (1824 † 1895). i pieśniarz „Witoloraudy” nie sięgał. Barwna fantazya udręczeń Słowackiego trapiła go we śnie tylko może. Do otchłani śmiertelnych smutków, w których tarzał się niekiedy Krasiński, Bolesławita schodził również nie często. Nie miał może po temu sił, nie miał może ku temu pola,- z pewnością nie miał na to czasu. Za to nikt jak on nie zdobył się na taką ruchliwość, wszechstronność i wytrwałość w pracy. Zaprządz się do prostego roboczego woza najpowszedniejszych powinności, stać się społeczeństwa ekonomem i sługą, posłem i posłańcem, lekarzem i aptekarzem, doradcą i wykonawcą, kapłanem i dzwonnikiem, starczyć mu za syna, bakałarza, kaznodzieję, spowiednika, za prawodawcę, sędziego i woźnego – i w tej roli, z tym nadmiernym ciężarem upadać raz po raz od wysilenia... ale jakby dlatego tylko jedynie, by znów wnet módz powstać na równe nogi i z podwojoną działalnością, z potrojonym zasobem dobrej woli i ochoczości iść dalej i dalej, zawsze naprzód, ku górze, ku światłu, ku życiu, - alboż to są rzeczy gdziekolwiek i kiedykolwiek widziane?
Miękkością tonu, poetyckim wdziękiem opisów, harmonijnym dostroję m sytuacyi do lirycznych dźwigni akcyi – w „Renacie", w „Uczonym", w „Bożem dziecięciu", w „Nemezys", górował Jan Zacharyasiewicz (ur. 1825). Później znów zjawili się „młodzi": Henryk Sienkiewicz (ur. 1847), Eliza Orzeszkowa (18"), Aleksander Głowacki (1846). Jeden artysta niedorównany a fortunny zaraz od wstę- „Młocki", pu potrącił o kilka motywów („Szkice węglem", „Pamiętnik poznańskiego nauczyciela", „Bartek zwycięzca", „Latarnik"), które w duszy młodych pokoleń zadźwięczały silniej i rzewniej być może jeszcze, niż niegdyś w piersi ich ojców struny „Dwóch światów" lub „Powieści bez tytułu". Druga, dziedziczka litewskich niw i łanów, pełnemi garściami chwytać i rwać na nich zaczęła („Z różnych sfer"). Aiz Prusem, z portretem jego Madzi w „Emancypantkach", z pamiętnikiem jego Rzeckiego w „Lalce" trudnoby już było, pod koniec zawodu, mierzyć się autorowi „Chorób wieku", „Pamiętników nieznajomego", „Bożej czeladki", „Morituri", „Resurrecturi"... Tak jest, niezaprzeczenie – byli, są i miejmy nadzieję nie przebiorą się u nas znakomici, wyborowi, powszechnie cenieni i czczeni pisarze i twórcy, jak były i są jeszcze po lasach naszych niebotyczne sosny, rozłożyste dęby, urocze buki, wspaniałe modrzewie; ale nie będzie już drugiego Kraszewskiego.
Nie powtórzy się człowiek, coby sam jeden, ze swą pracowitością, tytanią, nadludzką, kłam naturze słowiańskiej zadającą, chciał i mógł wszystkich wyręczyć i zastąpić, wszystkiemu sprostać i nastarczyć, wszystko za wszystkich pomyśleć i zrobić- i pod naciskiem tej potrzeby ogólnej, wyrosnąć oto, nie drzewem już jednem lub drzew gatunkiem, lecz borem szeroko i daleko szumiącym, w którym ani jednej rodzimej krzewiny nie brak, a który dlatego jedynie wygląda dziś w naszych oczach tak zwyczajnie i szaro, tak pospolicie i naturalnie, że wszyscyśmy od samej kolebki jego pieśń słyszeli, z jego pasiek miód jedli, w jego cieniach się modlili... To też i zgon Kraszewskiego rezultatów działalności całego jego życia zakwestyonować nie mógł. Wszystkie posterunki były już zajęte, wszystkie poletki do normalnej i regularnej uprawy przysposobione. Uczniowie mieli czas wyrobić się na rówieśników i mistrzów. Na niwie powieściopisarskiej, oprócz wspomnianych, pracowali: Antoni Pietkiewicz („Bakałarze", „Oficy aliści"), Walery Łoziński („Zaklęty dwór"), Kajetan Kraszewski, brat Józefa-Ignacego („Podturczeńcy"), Albert Wilczyński („Kłopoty starego komendanta”, Edmunt Chojecki („Alkhadar"), Mieczysław Pawlikowski („Plotki", „Ultramontanie", „Baczmaha").
Luki w szeregach, spowodowane przez śmierć lub starość, zapełniali przybysze nowi: Michał Bałucki (1839 t 1901), Jan Lam (1838 † 1886), Ignacy Maciejowski (1839 † 1901), Wład. Sabowski († 1888), Adolf Dygasiński (1839 † 1902), Julian Wieniawski (ur. 1834), Edward Łabowski (ur. 1839), Klemens Junosza Szaniawski (1849 † 1898), Wład. Łoziński (ur. 1843), Adam Krechowiecki (ur. 1850), Maryan Gawalewicz (ur. 1852), Michał Wołowski, Józef Rogosz, Teodor Choiński, Wincenty Łoś. Z poetów, którzy z czasem również zaciągnęli się do publicystyki, wymienić wypada: Gomulickiego („Złote ogniwa"), Glińskiego („Kwiaty bez woni", „Budownicy szczęścia”, „Tarantula"), Zagórskiego („Nowele"), Belmonta.
Szczególnie znacznym był współudział piór niewieścich, od Jadwigi Deotymy-Łuszczewskiej („Na rozdrożu", „Zwierciadlana zagadka", „Branki w Jasyrze"), Seweryny z Zochowskich Pruszakowej Duchińskiej (ur. r. 1825), Narcyzy Żmichowskiej („Białaróża"), Waleryi Marrene Morzkowskiej (ur. 1832), Maryi Unickiej („Pan professor") i Maryi Konopnickiej („Nowele") do Stefanii Chłędowskiej (1850 † 1884), Anieli Milewskiej („Nasze Panny"), Maryi Rodziewiczówny, Józefy Sawickiej, Gabryeli Snieżko-Zapolskiej, Cecylii Walewskiej, Ludwiki Godlewskiej, Zofii Kowerskiej, Wandy Grot-Bęczkowskiej, Zofii Jankowskiej, Heleny Ceysinger, Maryi Milkuszyc, Hajoty, Estei i t. d.
W ostatnich latach wieku zasłynęli: Stefan Żeromski („Bezdomni"), Wacław Sieroszewski („Na kresach lasów"), Wład. Reymont („Ziemia obiecana"), Artur Gruszecki („Szarańcza", „Krety", „Szachraje", „Nawrócony"), Antoni Sygietyński („Na skałach Calvados", „Wyrzucony z siodła", „Drobiazgi"), Wincenty Kosiakiewicz, Ignacy Dąbrowski, Adam Szymański, Zygmunt Niedźwiedzki, Józef Weyssenhoff, Wacław Gąsiorowski, Władysław Orkan, Alfred Konar, Jan Sten, Jan Augustynowicz, Teodor Lemianowicz, Tad. Miciński, Aleksander Mańkowski, Jan Rutkowski, Wacław Karczewski, Anatol Krzyżanowski, Wł. Koszyc, Gustaw Daniłowski („Z minionych dni"). Są to wszystko belefryści o renomie ustalonej, mniej więcej stale zasilający działy felietonów po dziennikach i czasopismach tygodniowych.
Z produkcyi sporadycznej, w większości wypadków amatorskiej i często unikatowej, zapiszmy imiona: Michała ks. Radziwiłła („Bliźni"), I. K. Zielińskiego („Wspomnienia starego kawalera"), Wład. Zukowskiego-Scara beusa („Pamiętniki starego kawalera"), Ludwika Straszewicza („Nowele"), Leopolda Meyeta („Liście"), Berenta („Fachowiec").
Dorobek niezaprzeczenie magnacki! Gdybyśmy jednak równie sumarycznie chcieli się załatwić z bibliografią dramatu i komedyopisarstwa polskiego, kto wie, możeby się okazało, że i te działy, ilościowo, nie ustępują bynajmniej naszej literaturze powieściowej. Ale rachunek taki wniwecz się obraca z tego względu, iż komedya i dramat z zasady swojej nie są w tej samej mierze co belletrystyka opisowa przeznaczone do bezpośredniego użytku publicznego.
Z wyjątkiem arcydzieł, stosuje się do nich w pełni strawestowane nasze przysłowie: co ze sceny spadło – to przepadło. Owóż, z teatralnego tego punktu widzenia piśmiennictwo nasze widowiskowe przedstawia się znacznie skromniej. W samych początkach drugiej połowy stulecia wyglądało ono nawet mniej niż skromnie. Poważny repertuar rzeczy oryginalnych, ojczystych, zapełniali glównie: Aleksander Fredro (1793 † 1876), znany wtedy wyłącznie z dzieł ogłoszonych przed r. 1836 („Damy i huzary“, „Mąż i żona", „Pierwsza lepsza", „Ciotunia", „Dożywocie", „Nikt mnie nie zna", „Pan Geldhab", „Przyjaciele", „Pan Jowi al ski", „Zemsta", „Śluby panieńskie" i t. d.).
Z ojcem komedyi polskiej rywalizował i niekiedy brał nad nim górę Józef Korzeniowski („Żydzi", „Panna mężatka", „Wąsy i peruka", „Pierwej marna", „Qui pro quo", „Okrężne", w dramatach zaś nieśmiertelni od roku 1843 „Karpaccy górale", „Andrzej Batory", „Okno na pierwszem piętrze", „Cyganie" i t. d.). Kraszewskiego „Miód kasztelański", Słowackiego „Mazepa" i"Marya Stuart", Wł. L. Anczyca (1823 † 1883) „Chłopi arystokraci" (zr. 1849), Jana Chęcińskiego (1824 † 1874) niestarzejące się „Szlachectwo duszy" i „Zamki na lodzie", Stanisława Bogusławskiego (1805 † 1870) „Lwy i lwice", „Stara romantyczka" i t. d. – i oto już prawie wszystko. O wystawieniu w świetle kagańców jakiegokolwiek dawnego arcydzieła, klasycznego lub romantycznego, „Fircyka w zalotach" Franciszka Zabłockiego, „Zabobonu" I. N. Kamińskiego († 1855), „Krakowiaków i górali” Wojciecha Bogusławskiego († 1829), „Powrotu posła” Niemcewicza, albo jednej choć tylko z trzech „Barbar Radziwiłłówien" – Aloizego Felińskiego, Franciszka Wężyka czy też Antoniego Edwarda Odyńca, – mogła już być obecnie mowa dopiero chyba w jakąś rocznicę jubileuszową lub na wzór „Wesela w Ojcowie” – w dnie solenne, galowe.
Nowe prądy społeczne i umysłowe, wytwarzające się po r. 1863, oddziałały i na teatr. Józef Narzymski (1839 † 1872), dwiema swemi komedyami, „Epidemią” i „Pozytywnymi”, piętnującemi gorączkę giełdową i pogoń za dobrobytem materyalnym z pogardą wyższych celów, był pierwszym pionierem w sztuce realizmu, pojętego jako odwzór rzeczywistości starannie podpatrzonej i dokładnie wystudyowanej.
Poważnem pojęciem efektów dramatycznych, wytwornym językiem i gorliwszą niż dotąd dbałością o prawdę życiową i historyczną dzielnie popierali go: Asnyk („Gałązka heliotropu”, „Żyd”, „Cola Rienzi”), Miecz. Romanowski (już z po za grobu † 1863) i Józef Szujski (1835 † 1883).
Utorowaną tym sposobem drogą poszli: Józef Bliziński (1827 † 1893, „Ojczulek", „Chwast", „Kawaler marcowy", „Pan Damazy"), Zygmunt Sarnecki (ur. 1837, „Zemsta pani hrabiny", „Febris aurea", „Dworacy niedoli"), Michał Bałucki („Radcy pana radcy", „Dom otwarty", „Gęsi igąski"), Edward Lubowski („Nietoperze", „Jacuś", „Bawidełko", „Przez wdzięczność"), Kazimierz Za„Złe ziarno", „Przed ślubem", „Friebe", „Nasi zięciowie", „Małżeństwo Apfel"), Zygmunt Przybylski (ur. 1856, „Wicek i Wacek", „Dwór we Włodkowicach"), Józef Kościelski (ur. 1845, „Arria", „Dwie miłości", „Prelegent"), Julian-Jordan Wieniawski („Przy kolei", „Partya winta", „Słomiany człowiek"), Jan Gadomski (ur. 1859, „Larik"), Adam Bełcikowski (ur. 1839), Wincenty Rapacki (1840), Bronisław Grabowski, Jan Aleksander Fredro (syn), Franciszek Lasocki, Stanisław Rzętkowski, Stanisław Rzewuski, Aleksander Mańkowski, Józefat Nowiński, Stanisław Gabryel Kozlowski. Józef Wojciechowski, Wład. Koźiebrodzki, Julian Łętowski, Bronisław Komierowski, Aureli Urbański, Wacław Szymanowski, Paulin Stachurski, – aż do najmłodszych.
Ale ci najmłodsi, Tadeusz Konczyński, Maciej Szukiewicz, Jan August Kisielewski, L. Rydel, szczególnie zaś Stanisław Wyspiański, wnieśli do sztuki dramatycznej, pod sam koniec wieku, pytanie reformatorskie i niemal rewolucyjne, o którem wszakże dużou nas mówiono i pisano już okołor. 1876, z powodu „Niewinnych" Okońskiego (Aleksandra Świętochowskiego, ur. 1849 r.), jednego z najświetniejszych stylistów, estetyka, moralisty, autora nowel „O życie" i szeregu – że się tak wyrazimy – rozpraw udramatyzowanych z dziedziny zagadnień historyozoficznych i filozoficzno-społecznych, jak „Nieśmiertelni”, „Aspazya", „Piękna”, „Puchy“ (1895).
Czy świat nadzmysłowy, bezcielesny może być wprowadzony na deski teatralne? czy istoty, pozbawione krwi, kości i oddechu, mają prawo stawać przed nami na estradzie i przemawiać do nas językiem osób, które się z nami spotykają w salonie lub na ulicy? Że Kisielewski zupełnie inaczej niż Świętochowski pojmuje czy Okoński, wyobraża sobie ów świat „niemateryalny“, to sprawy nie zmienia.
W teatrze “Nowości“ mogą zajadać kotlety i pić szampana wiedźmy; w teatrze Wielkim śmieją się, płaczą, walczą, umierają i zwyciężają idee. Tu czy tam chodziłoby może co najwyżej o kostyum. U Świętochowskiego kostyum jest bez zarzutu. Autor „Niewinnych“ i “Duchów“ ma coś wspólnego i z Wolterem i z Wiktorem Hugo – pisze o nim P. Chmielowski (“Hist. Lit. Polskiej, t. VI, str. 263). Zgóry patrząc na drobiazgi Henryk Ibsen (ur. r. 1828). bytu powszedniego, zwraca głównie uwagę na wewnętrzne życie duszy, na jej wzloty i upadki, na jej stosunek do wszechświata. Posługuje się nieraz allegoryą i symbolem, lubo jasny jego rozum nie pozwala mu nigdy popaść w mglistość. Wyświetlenie pewnej idei więcej u niego znaczy, niż plastyczne odtworzenie jakiegoś charakteru lub stosunków towarzyskich. W"Niewinnych“ wykazuje skrępowanie woli naszej czynnikami zewnętrznemi. W"Duchach“ przedstawia, w kolejach rozwoju ludzkości, ciągłe zmartwychpowstanie wolności, jako dźwigni postępu i doskonalenia się.
Problemat stanowiska we wszechświecie dusz, czy duchów niezależnych, dążących do swobody, światła i szczęścia, wiek XIX przekazał do rozwiązania wiekowi XX. Nam tu obecnie pozostaje tylko zaznaczyć, że kwestye tej natury i doniosłości nie odgrywały dotąd pierwszorzędnej roli u ludów zachodnio-europejskich i ilekroć się zjawiały w ich piśmiennictwie widowiskowem, przybierały zawsze charakter bardziej konkretny, bliżej i ściślej skojarzony z zadaniami danej, bieżącej doby dziejowej. Wygrywały na tem niewątpliwie same te zadania, ale czy wygrywała literatura dramatyczna jako sztuka?-odpowiedź na to mieści się w dość stosunkowo krótkiej i nikłej historyi teatru w dwóch jego głównych ogniskach, we Francyi i Niemczech. Ani tu ani tam nie może być nawet wzmianki o Szekspirach, Calderonach, Molierach, Plantach, Arystofanesach lub Sofoklesach XIX stulecia. W Niemczech, królewskie berło Goethego i Schillera biorą najpierw w swe ręce tacy pisarze jak Cromer († 1817), Vulpius († 1827), następnie Grillparzer († 1872), błąkający się zamętnie i trwożnie pomiędzy Scyllą klasycyzmu a Charybdą romantyki. Prawomyślność reakcyjno-restauracyjna czasów meternichowskich znajduje z kolei swój wyraz w Grabbem, w Kotzebue; niedaleko od nich odbiega i Jerzy Buchner („Śmierć Dantona“ 1835). Około r. 1848 dźwiga się nieco sztuka dramatyczna z Gutzkowem („Uriel Acosta“); występują: Freytag (“Walentyna“), Gottschal („Ferdynand Schill“, 1850). Laube (“Essex“). Ale nowa fala wstecznictwa popycha wnet dramat niemiecki albo na służbę obcym bogom (Bauernfeld i Hacklaender naśladują sceniczną zręczność Francuzów, Otton Ludwig, Halm, Brachvogel wertują wzory starożytnych klasyków), – albo też w objęciu średniowiecczyzny dzikiej, w której nurtach krwawych ma się z czasem zahartować krępy militaryzm pruskogermański; w wyścigu o głębsze w tym sensie wyzyskanie Nibelungów pierwszeństwo zdobywa trylogia Fr. Hebbla († 1863). Ale i ten pangermański patryotyzm, w okresie wojen 1866 i 1870 pęka wobec szalonego powodzenia farsy i scenicznego kuglarstwa Dawida Kalischa († 1872) i Karoliny Pfeiffer († 1867), z którymi do poważnej walki wystąpi, pod sam dopiero koniec wieku, pesymistycznie zadumany Hamerling (ur. 1830) do współki z szacownem znawstwem starożytności Wilbrandt'a („Aria i Messalina“, “Nero“) Sudermanem i efektownie uscenizowanym a trochę guślarskim symbolizmem Hauptmanna. W ojczyźnie Moliera zależność wytwórczości dramatycznej od wystawności reżysersko-kasowej nigdy na seryo zaszachowaną nie była od daty dyktatoryalnego na całą Europę w tych materyach wpływu Scribego († 1861) i jego szalonej płodności. Z potopu tych fabrykatów, obliczanych na kopy i seciny, sztukę francuską ocalić usiłował usilnie, z dość znacznem w początkach powodzeniem, romantyk W. Hugo („Cromwell", “Hernani“) i bez żadnego później powodzenia nieposzlakowany klasyk (np. „Honor i pieniądze" zr. 1853) Franciszek Ponsard (1814 † 1867); ale żądne uciechy, rozrywki i silnych a pospolitych wrażeń mieszczaństwo przywraca stracone na chwilę znaczenie rozmaitym miłosnym, matrymonialnym i sądowo-społecznym „intrygom", w których z mniejszą lub większą zręcznością i nawet genialnością przebierają: Aleksander Dumas Maurycy Maeterlinck (ur. r. 1862). syn („Dama kameliowa", „Półświatek", „Zabij ją!") i Emil Augier („La mariage d’Olympe" „Les lionnes pauvres"), do współki z atletami galanteryi salonowej i realizmu zaułkowego, Okt. Feuillet’em i Teod. Barriere’m. Znacznie sumienniej, lecz z tejże samej beczki i w tymże samym duchu przewiewa plewy zagadnień współczesnych, społecznych i nawet politycznych Wikt. Sardou („Nos intimes", „Les ganaches", „Rabagas").
Obalić zastarzały konwenans próbują czas jakiś „naturalise?4 ze szkoły Zoli, ale bezskutecznie; o wiele jaśniej natomiast zapłonie – ale kądzielowo-sława klasycznie romantycznego wicehrabiego de Bornier („Córka Rolanda") i otwarcie romantycznego Rostanda („Cyrano de Bergerac”).
Z jarzma hegemonii Niemców i Francuzów wyprzęgają się powoli i ostrożnie jedynie krańce europejskie. We Włoszech, po długiem panowaniu Manzoniego, kilka nowych pomysłów i tematów tryska z pod pióra Piotra Cossy (1834 † 1881); w Rosyi, po zgonie Gogola, dramat wpada w mocne ręce Aleks. Ostrowskiego (ur. 1823), a L. Tołstoj i na tem polu usiłuje wstrząsnąć zbutwiały- zdawałoby się-gmach konwenansu scenicznego (“Włast’ t’my). Zaszczyt płodnej w burzliwe następstwa inicyatywy nowatorskiej przypadł w udziale komu innemu. Drobne, w historyach wszelkich pomijane najzwyklej kraje – Norwegia i Belgia – zagroziły światu przewrotem, wobec którego bledną nawet cienie encyklopedystów, wielkich praojców ruchu emancypacyjnego z końca wieku XVIII. W Norwegii, w r. 1828, przyszedł na świat Henryk Ibsen, autor „Karlighedeas komedie" (1863). „Brand’a" (coś w rodzaju nowego Fausta), „Pier Gynt’a” (1867), „Kronpretendenten” (1875) etc. Belgia w d.29 sierpnia 1862 r. wydała na świat Maurycego Maeterlincka, twórcę „Królewny Maleny“ (1889), „Nieproszonego gościa“ (1890), „Ślepców” (1891), „Siedmiu królewien śpiących” (1892) i t. p. W dramatach swych Ibsen wychodzi z założenia, że jednostka każda jest w sobie, przez siebie i dla siebie samej państwem niezależnem i wszechwładnem, obejmującem w przepaścistych głębinach swego jestestwa nieprzebrane bogactwa tajemnic najdonioślejszych, któremi rozrządzać i których używać ma prawo i nawet obowiązek bez oglądania się na opinię motłochu. Drugi ze światobórców, Maeterlinck, w dwójnasób tyleż skarbów odkrył we „wrażeniach nieświadomych”, przeczuciach, jasnowidzeniach, snach i marzeniach ludzkich. Na scenie bohaterowie Ibsena wyglądają najzupełniej tak, jak gdyby ich kto przedwcześnie wypuścił z domu waryatów; większość bohaterów Maeterlincka wcale na scenę nie występuje,-bo albo są w sąsiednim pokoju i tam umierają („Gość nieproszony”), albo też patrzymy na nich oczyma jakichś rozstrójeńców nerwowych poprzez matowe szyby pokoju, oświetlonego elektrycznością nieziemską („Siedm królewien”). Cokolwiekbądź, zarówno u Ibsena jak i Maeterlincka, są jeszcze jakieś zarysy, widma, mgliste odbicia czegoś podobnego do postaci ludzkich, napełnionych pewną sumą możliwych własności psychicznych lub psychiatrycznych. Znika i ta psychologia ufigurowana w pismach uczniów i kontynuatorów, – natomiast zaś występują rozmaite stylowe ozdoby, klauzyle, konsonanse i dyssonanse, przypominające esy i floresy barokowe lub rokokowe, zapożyczone z retoryk Nitschego, Edgara Poe, Lwa Tołstoja i symbolistów francuskich, Verlaine'a Mallarme’go.
Utwór, tak sporządzony, traci kształty określające rodzaj i gatunek, nie jest ani powieścią, ani dramatem, ani poematem, ale czemś pośredniem, bezładnie i dowolnie wysnuwającem się zgłowy piszącego i spadającem na papier jako luźnie wyrwane frazesy wypisów szkolnych, rzucone w sam odtok spienionej kaskady. Ze i takie mieszaniny podobać się mogą i gorących wielbicieli znaleźć potrafią, dowiódł tego u nas na samym schyłku XIX stulecia Stanisław Przybyszewski.