Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Jedna z zasobniejszych prac d-ra Szymona Askenazego o konstytucyjnym okresie Królestwa „kongresowego” (Warszawa, 1897, str. 63) zaczyna się od ogólnego zarysu stanowiska i losów tego drobnego państewka na tle stosunków międzynarodowych. „W okresie Świętego Przymierza i zalewu reakcyjnego – powiada Askenazy – wobec Austryi metternichowskiej, Prus rządzonych przez nieuczciwych doradzców Fryderyka Wilhelma III, Francyi uginającej się pod białym terroryzmem ministrów Ludwiku XVIII i Karola X, Rzeszy niemieckiej jęczącej pod jarzmem samowoli przywróconych dynastów, wobec Włoch skutych, Hiszpanii pogwałconej, Anglii za regencyi półobłąkanego Jerzego – małe Królestwo Polskie, które wygnanemu z ojczyzny Carnotowi udziela gościnnego przytułku, które duchem swym publicznym zasługuje na pochwałę Lafayette’a, swoją armią na podziw Wellingtona, swoją administracyą na zazdrość Steina – to państewko znikome, liczące na dwóch tysiącach mil kwadratowych półczwarta miliona mieszkańców, zbudowane na niezaschłym jeszcze polu bitwy, wzniesione z dymiących się jeszcze gruzów, całe jeszcze drgające echem tylu przebytych wstrząśnień, tylu nagłych przewrotów, – wytrzymuje bez ujmy dla siebie porównanie z ówczesnym Zachodem i pośrodku Europy z pierwszej połowy wieku XIX do przedniejszego miejsca ma prawo..?”
Jak na całość obrazu i jak na pierwsze lata okresu, barwy nie są za jasne, za jaskrawe. W szczegółowym przeglądzie zdarzeń i w miarę rozwijania się wypadków, cienie się wydłużają, gęstnieją i w końcu przybierają wyraz posępny i złowrogi. Czas na wszystko kładzie pieczęć starczości, a dotknięcie się rąk ludzkich zostawia swe ślady na największych i najpiękniejszych dziełach – cóż dopiero na takich, które w samej chwili swego powstania uległy pewnemu, mniej więcej nieodzownemu skażeniu. Skażenie to bardzo dokładnie zaznaczył i wytknął Aleksander Rembowski („Bibl. Warsz.”, 1897, t. III, str. 120-143). Jak już wiemy (zob. naszej „Historyi” t. II, str. 31) zarys zasad konstytucyjnych, skreślony w 37 punktach przez Czartoryskiego i podpisany przez cesarza Aleksandra i w Wiedniu 15 maja 1815 r. stał sie podwaliną obszerniejszego projektu „ustawy organicznej”, opracowanej przez specyalny Komitet, do którego weszli Czartoryski, T. Ostrowski, St. Zamoyski, Matuszewicz, Linowski, Fr. Grabowski, Wawrzecki, Plater i t. d. Gdy projekt był gotów, cesarz powierzył przejrzenie onego Stanisławowi Kostce Potockiemu i Nowosilcowowi. Zarys wiedeński nie utrzymał się całkowicie w ostatecznej redakcyi; usunięte z niego zostały na razie dwa nader ważne i znaczące punkta. Jeden z nich głosił, że nowa „ustawa organiczna” powinna być zbliżona do konstytucyi 3 maja 1791 r. „o ile na to różnice czasu i okoliczności dozwolą”; w drugim zaś powiedziane było: „Wielka księga konstytucyi, którą nadajemy mieszkańcom naszego Królestwa Polskiego, ma być uważaną jako główny i najświętszy węzeł, którym to królestwo nieodzownie i na wieczne czasy złączone będzie z państwem Wszechrosyi, tak w osobie naszej jako i wszystkich dziedziców naszych i następców?” Z jakiego powodu w szczegółowem wyłuszczeniu praw kardynalnych pominięte zostały dwie tak doniosłe zasady wiedeńskich wskazań Aleksandra I-o? – nikt o tem nic pewnego z początku nie wiedział, sam zaś goły fakt opuszczenia dawał powód do pogłosek i wątpliwości nader przykrych i uciążliwych, – zwłaszcza, że w przygotowanym do podpisu cesarza i króla opracowaniu ustaw znajdowały się i inne, pomniejsze zamilczenia, jak np. że miasta miały otrzymać instytucye municypalne, mieszkańcy zaś naukę bezpłatną (Morawski VI, 218). Zaznaczenie zresztą wszystkich niezgodności konstytucyi r. 1815 z zamierzeniami wiedeńskiemi trudne jest dziś do przeprowadzenia wskutek tego, że oryginał „Wielkiej księgi” uroczyście złożony w początkach roku 1816 w złotej skrzynce, sporządzonej przez ordynata St. Zamoyskiego i zaciągnięty do metryki koronnej, odesłany został w roku 1823 do Petersburga. To co pod mianem ustawy konstytucyjnej podane zostało do wiadomości publicznej (w dniu urodzin cesarza 24 grudnia) po uzyskaniu w d. 27 listopada 1815, na zamku warszawskim, podpisu monarszego, brzmiało w streszczeniu grubszem jak następuje:
Religia katolicka cieszy się osobliwą opieką rządu; inne wyznania swobodnie i bez ograniczeń obrzędy swe wykonywać mogą. Obywatele równi są w obliczu prawa, mają zapewnioną wolność druku, przysługuje im przepis: neminem captivari permittemus... odmiana stanodawnego neminem capiemus. Obywatel aresztowany być może jedynie w wypadkach i według form przewidzianych przez prawo; powody zatrzymania będą mu w takim razie natychmiast zakomunikowane, on zaś najpóźniej po upływie trzech dni ma uledz badaniu sądowemu. Skazani na karę odcierpią ją w obrębie Królestwa. Zabezpiecza się nietykalność własności; konfiskaty znoszą się na zawsze. W czynnościach sądowych, administracyjnych i wojskowych używany ma być język polski; wszelkie urzędy sprawowane będą przez samych Polaków. Zapewnia się Królestwu reprezentacyę narodową w sejmie, złożonym z króla, senatu i izby poselskiej. Osobę królewską zastępuje, w razie jej nieobecności, namiestnik mianowany przez króla, Polak lub z książąt domu panującego. Król odbywa oddzielną koronacyę w Warszawie i składa przysięgę na konstytucyę; piastuje on władzę wykonawczą w całej rozciągłości, oznacza udział Królestwa w wojnach i traktatach z mocarstwami zagranicznemi, rządzi za pośrednictwem ministrów: a) wyznań i oświecenia publicznego, b) sprawiedliwości, c) spraw wewnętrznych i policyi, d) wojny, e) skarbu. Rozporządzenia królewskie kontrasygnowane są przez jednego z ministrów, który odpowiedziałny jest za rozkazy, obrażające konstytucyę.
Oddzielny minister bez teki, sekretarz stanu, stale zamieszkuje przy osobie króla, który przez niego przesyła namiestnikowi swe postanowienia i odbiera sprawozdania. Namiestnik, ministrowie, osobno powołani radcy i referendarze, tworzą radę stanu, która się dzieli na Radę administracyi i zgromadzenie ogólne. Rada administracyjna pełni władzę wykonawczą i przyjęte na jej posiedzeniach i kontrasygnowane przez ministra decyzye namiestnika są stanowcze; inni członkowie mają tylko głos doradczy. Ogólne zgromadzenie rady stanu zajmuje się układaniem projektów do praw, kontrolowaniem czynności wydziałów ministeryalnych (zwanych komisyami rządowemi: sprawiedliwości, skarbu etc.), rozstrzyganiem sporów pomiędzy władzami sądowemi a administracyjnemi, pociąganiem do odpowiedzialności urzędników i t. p. Kraj dzieli się na ośm województw: krakowskie (ze stolicą w Miechowie, później w Kielcach, sandomierskie (Radom), kaliskie, lubelskie, mazowieckie (Warszawa), płockie, podlaskie (Siedlce) augustowskie (Suwałki). W każdem województwie jest komisya wojewódzka dla wykonywania rozkazów wydziałów ministeryalnych, czyli komisyi rządowych; elementarne ogniwo administracyjne stanowi gmina z wójtem na czele. Samorząd lokalny ogniskuje się w radach wojewódzkich od wyboru, przedstawiających rządowi kandydatów na urzędy administracyjne i załatwiających rozmaite sprawy natury przeważnie ekonomicznej. Władza ustawodawcza ujawnia się w sejmie, zwoływanym co dwa lata na dni trzydzieści. W senacie zasiadają książęta krwi cesarsko-królewskiej, powołani przez panującego, biskupi łacińscy i jeden unicki, wojewodowie i kasztelanowie. Izba poselska składa się ze 128 posłów, z których 78 wybierają właściciele ziemscy na sejmikach, a 55 zgromadzenia gminne (Dr. Askenazy liczy pierwszych 100, drugich 67). Członkowie izby poselskiej, powołani na okres sześcioletni, odnawiają się w trzeciej części co drugi rok. Członkowie rady stanu zasiadają w obu izbach, ale głosują tylko ci, co są jednocześnie senatorami lub posłami. Sejm obraduje publicznie nad projektami wniesionemi w imieniu króla przez radę stanu; wnioski posłów również przechodzić muszą przez radę stanu; tylko petycye poselskie do tronu mogą być bezpośrednio przedstawiane sejmowi. Członkowie rady stanu, oraz członkowie wydziałów sejmowych, powołanych do roztrząsania wniosków ustawodawczych, przemawiać mogą w izbach z kart i notat; inni - z pamięci. Głosowanie jest jawne. Sprawy rozstrzygają się większością głosów; projekty przyjęte przez obie izby wymagają sankcyi królewskiej. W izbach połączonych rada stanu odczytuje zredagowany przez siebie obraz położenia kraju; każda izba, po zbadaniu obrazu przez właściwą komisyę, przedstawia o nim swe uwagi królowi. Sądownictwo jest niepodległe, – sędziowie dożywotni i nieodwołalni, – sądy wspólne dla wszystkich obywateli bez różnicy stanu i religii. Oprócz ustopniowanych magistratur cywilnych i kryminalnych, podzielonych na sądy ziemskie, zjazdowe i grodzkie, z trybunałem najwyższym, ustanawia się sąd sejmowy, złożony ze wszystkich członków izby senatorskiej, rozstrzygający sprawy o zbrodnie stanu i o przestępstwa wyższych urzędników Królestwa i samych ministrów odpowiedzialnych „bądź na odesłanie królewskie, bądź na zaskarżenie izby poselskieju (art. 116). Liczbę wojska krajowego, o barwach i ubiorach narodowych, oznaczy król w stosunku do dochodów umieszczonych w budżetach; wojsko polskie nie będzie użyte po za granicami Europy. Zachowują się ordery polskie: orła białego, S-go Stanisława i krzyża wojskowego.
Z teoretycznego punktu widzenia historycy nie mają nic większego do zarzucenia konstytucyi z r. 1815. „Ustawa konstytucyjna Królestwa była liberalniejszą, niż Księstwa Warszawskiegou, zwięźle zapewnia Wł. Smoleński („Historya“, IV, 64). Rembowski, z zestawienia zdań mniej ogółowi naszemu znanych i dostępnych, głównie zaś, jak się zdaje, Barzykowskiego, („Historya”, I, 67 – 69 i nast.) wyprowadza również nader zaszczytny wniosek o duchu i literze listopadowej konstytucyi 1815 r. Jakkolwiek – powiada – była ona w sporej części naśladowaniem uchwał doktrynerskich, których Francya tyle zużyła pod koniec wieku XVIII i w początkach XIX, to jednak nie zbywało jej i na kilku cennych rękojmiach, zaczerpniętych z t. zw. „opisów” sejmowych, objętych ogólnem mianem ustawy rządowej 3 maja 1791 r. Najwięcej zbliżała się do „Karty” Ludwika XVIII i w głównych zarysach była „dość liberalną, odpowiadała prądom czasu, moralnemu wykształceniu mieszkańców i potrzebom kraju”.
Nadto, jako utwór zupełnego i niemal bezwarunkowego zaufania Cesarza i Króla do swych nowych poddanych i do światłych mężów stanu stojących na czele inteligencyi krajowej, ustawa z 1815 r. zyskała na mocy i wdzięku przez to jeszcze, że równolegle postępowanie monarchów Prus i Austryi było dwuznaczne i podejrzliwością nacechowane.
W Prusach przyrzeczenia królewskie trzymały się tonu ogólnikowego, jak gdyby chowały w zanadrzu interpretacyę. Pierwszy sejm prowincyonalny zwołano w Poznańskiem dopiero w r.1827, gdy z zamiarami wrogiemi dla języka polskiego rząd pruski wystąpił już w r.1817. Galicya znowu, jakkolwiek pozyskała w r. 1817 sejmy stanowe, jednakże służyły one wyłącznie do wysłuchiwania t. zw. postulatów rządowych, w których stany obradujące nic nadmienić nie mogły i o których jednocześnie niemal dowiadywano się z okólników rządowych. Z tego powodu sejmy galicyjskie poszły niebawem w poniewierkę zupełną, jako ceremonie czcze i kosztowne, odwodzące obywatelstwo najgorliwsze i ludzi nauki od zajęć owocnych. Wprawdzie publicyści niemieccy z obozów rządowych to samo utrzymywali czas jakiś o ustawie z 1815 r., dowodząc, że rozmiłowanie się Aleksandra i w rozsądnej wolności nie wprowadziło do Królestwa Polskiego żadnych istotnych zmian, „pozostawiło dawną gospodarkę szlachecką w nieprzerwanym rozwoju”. Bądź co bądź, niezbity to, według Rembowskiego, fakt historyczny, że reformy Aleksandra i w Polsce zaczęły niebawem promieniować dokoła, „zniewalając takie nawet reakcyjne rządy, jak bawarski lub badeński, do liczenia się z postępowemi zarządzeniami monarchy rosyjskiego. Zkądinąd słuszność niepozwala pomijać i mniej też przychylnych poglądów. Koźmian w „Pamiętnikach” (np. II, 315 i nast.) wymienia kilka okoliczności, osłabiających twierdzenie Smoleńskiego o wyższości ustawy zr. 1815 nad konstytucyą Księstwa Warszawskiego. Ta ostatnia w rzędzie mnogich zalet szerzej uwzględniała potrzeby samorządu małego, szczególnie w urządzaniu rad powiatowych, całkiem zaniechanych przez ustawodawstwo z 1815 r. Nadto, konstytucyą napoleońska wolną była od licznych tych „kartek”, jakiemi, za staraniem Nowosilcowa, opatrzony został główny akt Cesarza Aleksandra z d. 27 listopa 1815 r. pod imieniem ordynacyi czyli „statutów organicznych”. Statuty owe, ukazując się jednocześnie z konstytucyą, miały „rozwijać” i „tłumaczyć” niektóre specyame jej części, dotyczące np. organizacyi i działalności rady stanu, rady administracyjnej, oraz zakresu praw i obowiązków obywatelskich. Tłumaczenie atoli i rozwijanie wychodziło często na zaciemnienie i nawet najprostszą negacyę konstytucyi, jak się mianowicie stało z art. 116 o odpowiedzialności ministrów. Jeden z przepisów statutowych znosił niemal doszczętnie tę odpowiedzialność, czynił ją illuzyjną, zastrzegając, że izba deputowanych nie może postawie ministra w stanie oskarżenia „bez przyzwolenia królewskiego”.
Utworzyło się tym sposobem koło błędne, źródło najcięższych późniejszych nieporozumień między narodem a koroną.
Seciny zawodów i rozczarowań ukrywała przyszłość w swem łonie. Na samym wszakże wstępie nikt w to nie wglądał, nikomu to w głowie nawet nie postało. Życie tak się chwilami wiosennie rozpromienia, że człowiek wprost upaja się tą pewnością, iż jeszsze żyje. Cesarz Aleksander wybrał się do Warszawy, po raz pierwszy jako prawowity władca Polski, zaraz po załatwieniu się w Paryżu z trudnościami podpisów na dokumencie Św. Przymierza. Przyjęcie Cesarza i Króla było i wspaniałe i szczerze serdeczne i sowicie zapłacone wzajemnością najbardziej uprzejmego uznania. W formach przemagał co prawda styl pseudo-klasyczny. Na przygotowanej wd. 12 listopada bramie wjazdowej przy Trzech Krzyżach, w miejscu, gdzie niebawem stanął kościół Ś-go Aleksandra, czytano napis czuły i wzniosły, którego autorstwa nie powstydziłby się z pewnością żaden z ówczesnych naszych arystarchów literackich: Hic ames dici Pater: Sacra suosque Tibi commendat Troja Penates! Najpopularniejszy pisarz tej doby, Niemcewicz, wystąpił na scenie, po zeszłorocznej „Jadwidze”, z alluzyą przezroczystą jak kryształ i prawidłową jak rozwinięte twierdzenie geometryczne: „Pan Nowina, czyli Dworek na gościńcu”... Sztuka okazać miała rzecz słonecznie jasną-jakie to mianowicie szczęście spotkało Księstwo Warszawskie na gładkiej drodze: Prusy wyłamały mu wprawdzie parę żeber, ale za to otrzymało koronę królewską. Znacznie poważniejszym, bardzo nawet poważnym był zjazd obywatelstwa. Jakby dla nadania solennego poparcia obietnicy danej na kongresie wiedeńskim „o rozszerzeniu wewnętrznem”, najdalsze prowincye niegdyś polskie miały swą reprezentacyę prywatną; urzędownie pozwolono przybyć do Warszawy, dla powitania monarchy, jedynie deputacyi litewskiej z gubernii wileńskiej, grodzieńskiej i mińskiej. Udzielił jej Cesarz uroczystego posłuchania w przeddzień podpisania konstytucyi, ale wszystko odbyło się według programu ułożonego z ks. Ogińskim, przywódzcą delegatów, któremu Cesarz, na audyencyi prywatnej powiedział poufnie: „Nie proście o nic, daremniebyście się narażali; wiem co wam dolega, wiem o co chodzi, ale trzeba, żeby inicyatywa poprawy waszego stanu wyszła od tronu – więc miejcie cierpliwość, ufajcie”. (Ogiński, IV, 232 i nast.). Nastąpiły nominacye na urzędy konstytucyjne, zastrzeżone. Na pierwszego i ostatniego równocześnie ministra wojny powołany został generał Józef Wielhorski, który jednak nie długo pozostał na stanowisku wobec drażliwego stosunku z Wielkim Księciem Konstantym, wówczas następcą tronu i naczelnym wodzem armii polskiej i połączonego z nią wkrótce, pod jego zwierzchnictwem, korpusu litewskiego. Feliksa Łubieńskiego, na wydziale sprawiedliwości zastąpił Wawrzecki; Mostowski i Matuszewicz wrócili do swoich posad, zajmowany cli na schyłku Księstwa Warszawskiego-pierwszy jako min. spraw wewnętrznych, drugi-finansów. Stanisław Kostka Potocki otrzymał tekę wyznań i oświecenia. Ważny i wpływowy posterunek sekretarza stanu przy osobie królewskiej w Petersburgu zajął radca stanu Ignacy Sobolewski. Z późniejszych zmian ministeryalnych zaznaczmy, że w r. 1816 po zmarłym Wawrzeckim wydział sprawiedliwości dostał się wojewodzie Walentemu Sobolewskiemu; po ustąpieniu zaś Wielhorskiego, konstytucyjny jego urząd generał Hauke umiał w r.1819 połączyć „zastępczo” ze „służbą” w sztabie naczelnego wodza. Po śmierci Matuszewicza wydziałem skarbowym kierował czas jakiś, od r. 1820, znany nam z czasów Księstwa Warszawskiego Jan Węgleński, po kilku zaś miesiącach jego gospodarki, skołataną skarbowość kraju sprężyście wdłoń swoją ujął książę Ksawery Drucki-Lubecki. Lubo w r.1818 St. K. Potocki otrzymał opróżnione przez zgon Tomasza Ostrowskiego prezesostwo senatu, nie przestał wszakże jednocześnie czuwać, przy współudziale Niemcewicza, nad losem i rozwojem szkolnictwa krajowego. Opuścił wydział dopiero w r.1821, na krótko przed swoim zgonem (j- 1822), zgryziony „spotwarzonym rozgłosem" swej książki „Podróż do Ciemnogrodu”, która ściągnąwszy na autora gniew duchowieństwa, nie wytrzymała cenzuralnej krytyki samego nawet Cesarza. Ster oświaty krajowej przeszedł wtedy w ręce Stanisława Grabowskiego (naturalnego syna Stanisława Augusta z Izabelli Grabowskiej) – pod nim zaś dyrekcyę wychowania publicznego, w zastępstwie Niemcewicza, piastował Kalasanty Szaniawski, niegdyś republikanin czerwony, później za Księstwa opozycyonista cięty, teraz poufny domownik wszechwładnego komisarza cesarskiego, Nowosilcowa, któremu obecnie, w r.1822 stawiać czoło odważali się niekiedy jedynie Lubecki w radzie administracyjnej i Czartoryski w Senacie – ten drugi wyłącznie przez wspomnienie już tylko zażyłości dawnej.
W samych początkach Królestwa, w miodowych tygodniach konstytucyjnego życia kraju, sprawa pierwszeństwa i wpływów „wszechwładnych” ważyła się pomiędzy najzupełniej innemi osobistościami. Podczas pobytu Cesarza w Warszawie, do ostatniej chwili jego wyjazdu, wd. 3 grudnia 1815 r., wszelkie tego rodzaju zagadnienia skupiały się w jednem: kto zostanie Namiestnikiem królewskim? Przypuszczać wypada, że już z tytułu następstwa tronu Cesarzewicz Konstanty usunięty był od nominalnej roli i istotnego współubiegania się o tę godność. Opinia publiczna jednomyślnie niemal popierała kandydaturę ks. Adama Czartoryskiego. Ale Cesarz przeświadczony już był wówczas o jej niemożliwości właśnie i z powodu Wielkiego Księcia, którego rządy tymczasowe, w ciągu ostatniego roku, od jesieni 1814 r. wywoływały surową i nieraz bardzo żartką krytykę ks. Adama-naturalnie w listach i memoryałach poufnych przesyłanych Aleksandrowi I. Korespondencya ta, oddawna znana częściowo i w wyjątkach z monograficznych opracowań historyografów rosyjskich, Sołowjewa, Iłowajskiego, Kostomarowa, Tatiszczewa, zaliczaną była przed laty do tajemnic stanu, i dlatego (o dawniejsi historycy polscy przypisywali „osobistej niełasce” Cesarza pewną oziębłość w jego stosunkach z ks. Adamem.
Dziś nikt nie wątpi, że przyczyny były głębsze. Dośćby przytoczyć osnowę listu Czartoryskiego zd. 29 lipca 1815 („postępowanie... niweczące najuroczystsze przyrzeczenia, dąży chyba do przywiedzenia narodu do rozpaczy, a ma taki wygląd, jak gdyby wypływało z ułożonych wcześniej zamiarów“), – ażeby się przekonać, że w tym stopniu rozgoryczenia żadna zgoła pozycya ks. Adama w rządzie, tuż obok Cesarzewicza, nie była możliwą. Wielki książę chciał i podobno musiał pozostać w Warszawie, jak o tem dowodnie od r. 1814 świadczyło nagłe i niespodziewane powołanie do godności wielkiego marszałka dworu Brońca, wtajemniczonego w domowe interesa przyszłej księżnej Łowickiej. W takim razie ks. Czartoryski z konieczności poprzestać musiał na jednem z pierwszych krzeseł w Senacie, (w sąsiedztwie z Henrykiem Dąbrowskim), na honorowej obecności w Radzie administracyjnej, na wielkiej wstędze orderu Orla białego. Co do nominacyi na najwyższe w kraju dostojeństwo podpisał ją Cesarz wd. 1 grudnia 1815, ale do współki z dyplomem na tytuł książęcy dla nominata, oraz tekstem konstytucyi, włożył do koperty, która dopiero po wyjeździe monarchy miała być rozpieczętowana. (Niemcewicz,,,Pamiętniki“ II, 263). Ostrożność nie była zbyteczną: ścigający cień baronowej Krϋdener mógłby był wyrządzić Cesarzowi jakąś przykrość, tak dalece nowo mianowany dygnitarz wyłamywał się, precedensami swemi, z karbów i formuł utartego pojęcia o legalizmie, loyalizmie, royalizmie. Był nim generał Józef Zajączek (1752 ✝ 1826), za młodu adjutant hetmana Branickiego, poposeł na Sejm Czteroletni, więziony czas pewien po upadku Rzeczypospolitej w Ołomuńcu, i następnie jako oficer armii francuskiej współuczestnik niemal wszystkich wypraw Bonapartego, zaczynając od egipskiej. W odwrocie przez Berezynę stracił nogę i dostał się do niewoli.
Słynął z przekonań krańcowo republikańskich, „demagogicznych“, należąc do stronnictwa Hugonistów, „które szubienicą i postrachem chciało ratować sprawę publiczną”, (Smoleński). Ale dobrze powiedział Napoleon: „Un Jakobin ministre n’est jamais ministre jacobin4” Rzeczywiście, zostawszy Namiestnikiem głównie za protekcyą Cesarzewicza, Zajączek komunikował przybocznej kancelaryi naczelnego wodza i jego pomocnikowi w faktycznym zarządzie cywilnym Królestwa, Nowosilcowowi, wszelkie postanowienia i projekta administracyjne, odsyłał do sankcyi lub aprobaty Wielkiego Księcia nominacye i awanse urzędników, „wtajemniczał go nawet w sprawy, które przesyłane były do Petersburga do zatwierdzenia królewskiego”. Zdobył się wreszcie Zajączek na krok stanowczy. Od r. 1813, właściwie zaś od Kongresu wiedeńskiego, Nowosilcow, jako komisarz cesarski, był tylko nadzorcą kraju i do właściwego rządu nie należał. Namiestnik wyjednał dla niego u Cesarza przywilej zasiadania w Radzie administracyjnej, z obowiązkiem uczestniczenia we wszystkich jej obradach i uchwałach-i ztąd to właśnie, przy poparciu Cesarzewicza, „nadzorca” tak szybko urósł na istotnego wielkorządcę, stał się zupełnym panem położenia, potęgą nieograniczoną, – o ile – że sam Cesarzewicz poświęcił się odtąd specyalnie i niemal wyłącznie wojsku. Poświęcił się mu zbyt gorliwie. Niesłychana, pożerająca jego na tem polu działalność wyszłaby z pewnością krajowi na dobre, gdyby armia polska była choć w trójnasób, w czwórnasób liczniejszą, gdyby się składała z jakich stu lub stu pięćdziesięciu tysięcy żołnierzy. Jak na garstkę trzydziestotysięczną - nieubłagany rygor, niezmordowana czujność i energia Wielkiego Księcia były za uciążliwe, za przytłaczające. Żołnierz zawołany, namiętnie i nieraz – śmiało to rzec można – do niepamięci w rzemiośle rozmiłowany, wódz naczelny skorzystał w ciągu dwóch pierwszych lat swojego zarządu z obfitych zasiłków skarbca cesarsko-rosyjskiego w celu postawienia drobnej swej armii na niedoścignionej prawie pod względem mechanicznym stopie sprawności i obrotności.
Stanęła najpierw, wyszychowana i wylakierowana jak norymberskie cacko dywizya gwardyi polskiej, złożona z pułku grenadyerów, z pułku strzelców konnych iz bateryi artyleryi – wszystko razem pod dowództwem generała Wincentego Krasińskiego. Stanęły następnie dwie dywizye piechoty, wymusztrowane, wyćwiczone, do krwawego potu na wszystkie guziki spięte w zimie i w lecie, każda złożona z dwóch brygad liniowych i trzeciej strzelców, pod generałami Izydorem Krasińskim i Chłopickim. Stanęły wreszcie dwie dywizye jazdy, strzelecka i ułańska, po cztery pułki każda, pod Sulkowskim jedna, pod Weyssenhofem druga. Korpusem artyleryi, złożonej z trzech bateryi konnych (dział 24) i sześciu pieszych (dział 72) dowodził generał Sierakowski, inżynieryą – Mallet-Malecki, oddziałem służby obozowej i wywiadowczej-Hauke. Dla Warszawy, dla kraju, widowisko było to jedyne, uciecha niewysłowiona, gdy jakieś cząstki tych mas – na oko olbrzymich, nieprzejrzanych-wystąpiły na ulicę, wylały się na place – strojne, pyszne, lśniące, rozbębnione, z rozwiniętemi na wiatr chorągiewkami, z rozbrzmiewającemu na wsze strony melodyami narodowemi – sztabowcy, piechota, ułani w mundurach granatowych, strzelcy konni i artylerya w zielonych, sztab o wyłogach karmazynowych, jazda o niebieskich, białych, seledynowych, amarantowych (według pułków), artylerya o czarnych, piechota o żółtych – wszyscy ściśnięci rzemieniem w pasie jak osy, wyprostowani od twardych halsztuków jak tyki, najeżeni strzępiastemi rogatywkami, jak na płask wyrównany i w czworoboki pokrajany bór wielkoludów, z bronią o świcie wyczyszczoną i w promieniach wschodzącego lub zachodzącego słońca gorejącą jak rozfalowane morze promieni... Tak wyglądało to z z wierzchu, rzadko kto domyślał się z początku za jaką cenę było kupione i czem się opłacało od spodu, pod wygalowanym kaszkietem na głowie i pod rozpromienionym krzyżykiem na piersi.
Surowość regulaminów, przeważnie angielskich i niemieckich, wprowadzanych na miejsce zagwarantowanego francuskiego, była bezprzykładną. Widziano podoficerów, co z obawy kary, nie tyle może dotkliwej, ile uwłaczającej, za zmylone w pośpiechu lub od zmęczenia pól obrotu w lewo, mdleli i nawet konali jakby rażeni piorunem na miejscu (Śląski); widziano generałów, co w czasie parady spadali z koni jak kloce na pierwszy odgłos nagany frontowej (Sieniawski); widziano oficerów, co życie sobie woleli odebrać, niżli się narazić na skutki nieuniknionej niesubordynacyi, któraby i zły przykład po sobie zostawiła i niewinnych towarzyszów broni na szwank wystawiła (Biesiekierski, Wilczek). Zdarzały się i tragiczniejsze jeszcze wypadki. Jeden z batalionów 1-go pułku piechoty, w r. 1817 miał otrzymać dowódzcę, którego uważano za poszlakowanego na honorze; unikając bezprawnego protestu, wszyscy oficerowie postanawiają o umówionej godzinie, na dany sygnał, skończyć z sobą doraźnie. Szczęście, że wódz naczelny, zawiadomiony w porę, zapobiegł klęsce. Wszystko razem wzięte byłoby się zneutralizowało, zatarło tem łacniej, że za ponowną bytnością cesarza w Warszawie (od 30 września do 16 paźdz. 1816) grubsze usterki nie dość jeszcze wprawnego aparatu rządowego zostały w części naprawione, wytłumaczone, pobyt zaś monarchy w stolicy zaznaczył się cennemi oznakami jego przychylności. W stolicy, 17 paźdz., założona została szkoła leśna, w Kielcach-górnicza, w Marymoncie pod Warszawą urządzono instytut agronomiczny, wreszcie, za usilnem staraniem Czartoryskiego i ministra oświecenia Potockiego, dawne szkoły: prawa i lekarską pomnożono trzema wydziałami, teologicznym, umiejętności i sztuk wyzwolonych, z czego się utworzył uniwersytet pełny, nazwany “Aleksandrowskim”.
Ale grunt był zbyt świeży, zaledwie podorany, porysowany i wstrząśnięty szybkiemi zmianami i przebudowaniami, przytem nowy gmach osadzony na podwalinach o tyle chybkich i niepewnych, iż geneza ich w równej niemal mierze przypisywaną być mogła i widokom mocarstw europejskich i osobistemu zapatrywaniu Monarchy rosyjskiego.
Do pewnego, jakby chronicznego rozjątrzenia, przyczyniała się i tradycya reform przerwanych, zatamowanych w przeszłości niedalekiej, niewygasłej w pamięci pokoleń żyjących jeszcze. Byliśmy przytem zawsze, i w części pozostaliśmy po dziś dzień, arystokracyą podupadłą, wysadzoną z siodła. Trudno nam bardzo oswoić się z warunkami istnienia plebeuszowskiego, na które zwichnięty obrót koła fortuny dziejowej skazał potomków Żółkiewskich, Chodkiewiczów, Ostrogskich. Ztąd to zapewne poszło, że nawet najżywotniejsze i najszacowniejsze zagadnienia społeczne, ekonomiczne, naukowe it. p. wciąż i nieustannie przedstawiają się nam nie inaczej jak pod postacią polityczną. Dobitnie ujawniło się to i teraz. W ciągu niespełna lat dwóch (1816-1817) Królestwo zdobyło się na wcale pokaźny poczet ulepszeń osiągniętych w prostej, pospolitej formie samopomocy zbiorowej, autonomicznie-administracyjnej, że się tak wyrazimy, bez hałasu, bez iluminacyi, bez interwencyi sekretarza stanu Sobolewskiego. Wymienimy niektóre z tych nabytków. W początkach r. 1816 w widokach poprawy gospodarstw rolnych i zasilania przemysłu, który z odcięciem do Prus departamentów najbardziej fabrycznie rozwiniętych, zubożał o 15 z górą milionów złotych dochodu rocznego, ogłoszono przywileje i lata „swobody” dla cudzoziemców osiadających w Królestwie; rezultat już był w roku następnym widoczny: przybyło około dwudziestu tysięcy obcych rzemieślników i rękodzielników, i zwolna powstawać zaczęły zakłady fabryczne sukna, kobierców i innych tkanin wełnianych w Skierniewicach, Ozorkowie, Zegrzu, Łodzi, Koninie, Turku, Zduńskiej Woli, Tomaszowie. W kwietniu tegoż r. 1816 uchwalono budowę dróg bitych na sposób zagraniczny i w tym celu wznowiono dawne powinności szarwarkowe; z wiosną roku następnego już wrzała przedsięwzięta w tym zakresie robota na linii połączyć mającej Bug z Prosną gościńcem trwałym i twardym. Na skutek zachodów Staszica ustanowiono dyrekcyę górnictwa krajowego, uposażając jej działalność dobrami narodowemi z dochodem rocznym około 300,000 zł., podniesionym niebawem w trójnasób prawie. Z inicyatywy i staraniem Ludwika Platera utworzono (12 czerwca 1816 r.) osobną dyrekcyę gospodarstwa leśnego w dobrach narodowych, zabezpieczając tym sposobem regularniejszy dochódz ogromnego wtedy jeszcze, do 5 milionów włók magdeburskich obejmującego obszaru borów nietkniętych, dziewiczych.
Uregulowano jednocześnie niemal (5 lipca) działalność towarzystwa ogniowego, ubezpieczającego wsi i miasta drewniane od pożarów. Zaprowadzono w Warszawie i Lublinie pierwsze szkoły niedzielno-rzemieślnicze, zwane wtedy szkołami „Wzajemnego nauczania”. Stolica otrzymała (26 listopada) pożyczkę do skarbu na urządzenie porządniejszych wjazdów zamiast dawnych przestarzałych „rogatek”, na poprawę bruków i oświetlenia, na utrzymanie sprawniejszej straży bezpieczeństwa i porządku; to samo w roku następnym pozyskały Kalisz, Płock, Lublin. Dochody miast wzięto zarazem pod ściślejszy dozór. Sporządzono ściślejszą, bardziej do potrzeb czasu zastosowaną ordynacyę rzemiosł i kunsztów. W r. 1817 (w styczniu) nastąpiło urządzenie kupiectwa; własność wynalazku zagwarantowaną została patentami. Specyalny fundusz, ośm milionów złotych z podatku liwerunkowego, przeznaczono na załatwienie pilniejszych potrzeb domowych i ekonomicznych w zakresie działalności ministra spraw wewnętrznych i porządku publicznego (Mostowskiego). W dobrach rządowych zniesiono wszelkie powinności niestałe, nie zamieszczone w tak zw. inwentarzach lub tabelach prestacyjnych. Wysłudze zapewniono emeryturę; zajęto się naprawą zaniedbanego porządku poczt (w lipcu). Założono (w Łowiczu) instytut nauczycieli szkół elementarnych; powstało seminaryum duchowne dla ewangelików i szkoła rabinów dla żydów, z którymi odnowiono (6 sierpnia) układ z czasów Księstwa Warszawskiego, uwalniający starozakonnych od służby wojskowej za opłatą roczną 700,000 złp. Postanowiono nagrody i zachęty dla celujących w gospodarstwie wiejskim. Przedsięwzięto budowę koszar po całym kraju (21 paźdz.). Ponieważ, pomimo zapewnionej przez kodeks równości obywatelskiej cywilnej nie przyznano jeszcze żydom i niektórym różnowiercom praw politycznych, przeto w myśl sejmu czteroletniego zaręczono szlachectwo dziedziczne każdemu urzędnikowi, któryby w jakimkolwiek zawodzie wry służył nieposzlakowanie lat dziesięć, każdemu wojakowi ozdobionemu krzyżem zasługi, każdemu obywatelowi, któryby się do krajowego dobra przyłożył w jakikolwiek sposób i na jakiemkolwiek polu...
Dziś spostrzegliśmy nareszcie, że nie gdzieindziej, tylko w zakresie prac i usiłowań wymienionego powyżej rodzaju – prac u podstaw społecznych, prac organicznych – spoczywa głównie i może nawet jedynie ocalenie społeczne, dźwignia naprawy i postępu. Ale przed ośmdziesięciu laty rzeczy i sprawy te wydawały się do tego stopnia "naturalnemi", iż nikt najmniejszej uwagi na drobiazgi takie nie zwracał. Oczekiwano na coś większego i donioślejszego, szukano czegoś doraźniej i nieskończenie mocniej popychającego naprzód rydwan przeznaczeń. Sejm, zjazd przedstawicieli kraju, uroczysta uchwała stwierdzająca raz jeszcze świętość i nienaruszoność zasad wszechwładztwa narodowego - toby może pokrzepiło przynajmniej nieco serca... Tymczasem wbrew formalnemu zapewnieniu konstytucyi, Sejmu od lat dwóch niema i niema... Żale, podejrzenia, narzekania z tego powodu wzmogły się szczególnie pod koniec r. 1817 i w początkach 1818. Pod wpływem wypadków na Zachodzie europejskim i agitacyi lóż masońskich, w powietrzu lęgnąć się zaczęły zarazki gorączek konspiracyjnych i spiskowali pokątnych. Nuda, niesmak i przesyt senny zawisły w powietrzu... Aż tu naraz, wd. 17 (5) lutego 1818 ukazuje się uniwersał królewski... Sejm zwołany! Konstytucya przestaje być „literą martwą”. “W Królestwie-zapewnia Rembowski – zapanowała radość powszechna na widok reskryptu, w którem między innemi miłemi zapewnieniami – czytano: „Długie nieszczęścia gnębiły Polskę, srogie klęski ojczyznę waszą trapiły, lecz połączenie wasze z bratnim narodem, stanowiące na przyszłość rękojmię waszego istnienia, przerwało już pasmo tej niedoli. Konstytucya całkiem narodowa, ustawy dobroczynne, wolność szczęśliwie umiarkowana, zagładzą nakoniec ślady tej burzy dziejowej”... Większem jeszcze do narodu i Sejmu zaufaniem (zawsze według Rembowskiego), gorętszem jeszcze przeświadczeniem o zbawienności i sile porządku konstytucyjnego, tchnęła mowa tronowa przy otwarciu obrad wd. 27 marca, na które Cesarz Aleksander zjechał osobiście do Warszawy. Zgromadzenie izb połączonych było świetne. W Senacie, pomiędzy świeckimi i duchownymi dostojnikami Królestwa, z zaciekawieniem spoglądano na najmłodszego z braci cesarskich, W. Ks. Michała, powołanego do zasiadania w naczelnej instytucyi kraju, zgodnie z ustawą konstytucyjną; w liczbie posłów i deputowanych ogólną ku sobie uwagę ściągał W. Książę Konstanty, wybrany na “deputowanego“ przez mieszczan Pragi.
Laskę marszałkowską powierzył Cesarz wielce wówczas popularnemu generałowi Wincentemu Krasińskiemu. Król, stanąwszy przy tronie z odkrytą głową, przemówił wjęzyku francuskim. „Spełniły się wasze nadzieje i moje życzenia- mówił monarcha. Troskliwy osławę swojej ojczyzny, chciałem jej przydać nową sławę... Rosya, po srogiej wojnie, płacąc podług nauki chrześciańskiej dobrem za złe, wyciągnęła ku wam ręce iz pomiędzy wszystkich korzyści, jakie jej nastręczało zwycięztwo, przeniosła jedynie zaszczyt podniesienia i przywrócenia narodu walecznego, godnego szacunku... Reprezentanci narodu polskiego! Wznieście się do wysokości waszego powołania. Okażcie współczesnym, że te ustawy liberalne nie są niebezpiecznem omamieniem, ale się najzupełniej godzą z niezbędnością porządku i sprowadzają prawdziwą pomyślność narodów... Skutki prac waszych w tein pierwszem zgromadzeniu nauczą mię, czego w przyszłości ojczyzna może oczekiwać po waszem dla niej poświęceniu się, jako też po waszych dobrych ku mnie uczuciach, i czy, wierny moim przedsięwzięciom, będę mógł dalej rozszerzyć to, co już dla was uczyniłem “...
Ostatnie wyrazy mowy tronowej Rembowski nazywa „jednym z najważniejszych aktów prawno-państwowych w XIX stuleciu“. Wyróżniwszy w mowie pierwiastek przeznaczony do zaspokojenia narodowej dumy Rosyi, autor szczegółowiej zastanawia się nad ustępami, w których Cesarz Aleksander zda się stwierdzać, iż Królestwo służyć ma za gatunek probierza dobroci i pożyteczności rządów reprezentacyjnych: „jeżeli próba się uda, wszystkim ludom olbrzymiego mocarstwa przypadną swobody polityczne, których Królestwo jest tylko 'jakby szkółką czasową, przeszczepiającą teorye konstytucyjno-reprezentacyjne na całe Imperyum“... Próba zawiodła; szkółkę zrozumiano opacznie. W warunkowem przyrzeczeniu monarchy obdarzenia rządami reprezentacyjnemi wszystkich ludów rozległego państwa, upatrzyli zarówno Rosyanie jak Polacy „zapowiedź złączenia wszystkich prowincyi niegdyś polskich z Królestwem kongresowemu – świtającą zorzę zjednoczenia wszystkich części dawnej Rzeczypospolitej, „pod berłem króla polskiego Aleksandra I“. Rozwinął się łańcuch następstw fundamentalnego nieporozumienia. Zaraz po Sejmie 1818 r. opinia publiczna w Rosyi-młoda, niedoświadczona, rodząca się zaledwie, a więc żartka i niecierpliwa, znalazła w Mikołaju Karamzinie wymownego tłómacza swych niepokojów i uraz.
W rozgłośnym memoryale, złożonym Cesarzowi przez poważnego i wpływowego historyografa rosyjskiego, Polacy otrzymali cios dotkliwy. Wychodząc z postulatu etnicznej jedności państwa ruskiego od Włodzimierza S-go, do najścia Tatarów w wieku XIII, które to najście rozbiło jedność narodową na dwie połowy, wschodnią (W. Ks. Moskiewskie) i zachodnią (W. Ks. Litewskie z Rusią naddnieprzańską), Karamzin z niesłychaną żywością zaatakował przypuszczalną myśl Cesarza Aleksandra oddzielenia od Rosyi na rzecz Polski ziem litewsko-ruskich, „przywróconych do jedności narodowej z Rosyą wschodnią” pod koniec wieku XVIII. Z przesłanek swych historycznych Karamzin wyprowadził wniosek, sformułowany nadzwyczaj śmiało i ostro: „O ile – powiadał – podział Polski w końcu wieku XVIII był bezprawiem o tyle większą jeszcze zbrodnią byłby w wieku XIX-ym podział Rosyi”. Wywód karamzinowski stał się niemal dogmatem politycznym.
Pomimo, że przebieg rozpraw i uchwał sejmowych w r. 1818 był stosunkowo nader umiarkowany i zasłużył na uznanie i pochwałę Cesarza, – ta prawidłowa i regularna gra instytucyi postępowych najwięcej się przyczyniła do rozbudzania namiętności. Odczytany w Izbach, po mowie tronowej „obraz stanu krajowego” był wprawdzie nieco „pobielony”, czyli, jak się później wyraził autor tych sprawozdań, referendarz rady stanu, Koźmian („Pamiętniki”) „robił z gliny alabaster”; wszelakoż prawdy „nie kaleczył śmiertelnie”. Zaznaczał pomyślny rozwój szkolnictwa, powolny ale stały wzrost dochodów publicznych, obiecujące początki przedsiębiorczości gospodarczej i przemysłowej. Projekta do praw, wniesione przez rząd, reprezentanci przyjmowali bez wchodzenia w szczegółowszy ich rozbiór i Izba poselska odrzuciła tylko (większością 82 głosów przeciw 36) wniosek o zmianie Vi VI księgi kodeksu cywilnego o małżeństwach i rozwodach, przyjęty przez Senat większością 24 głosów przeciw 9, – ale i ta uchwała była skierowana więcej przeciw duchowieństwu katolickiemu, źle usposobionemu względem „ślubów świeckich”, niźli przeciw rządowi.
W uwagach nad „obrazem stanu krajowego” wydziały sejmowe prosiły o przyspieszenie sądownictwa konstytucyjnego, osądy przysięgłych, o ściślejszy rozdział władzy wykonawczej od ustawodawczej, o zaprowadzenie wolności druku, o szkółki w każdej parafii.
Dotykając ostrożnie uchybień konstytucyjnych, wydziały zapewniały, że Sejm nie byłby godnym zaufania J. Ces. Mości, gdyby je milczeniem pokrył. Nadmienił więc o bezustawowem ściąganiu niektórych podatków (pobory po miastach od szynków i przy wjazdach, monopole soli i tabaki etc.), o rozpisywanych bez Sejmu zaciągach do wojska, o wywłaszczeniach za prostemi postanowieniami administracyjnemi. Kwestyę odpowiedzialności ministrów za zboczenia tego rodzaju, Sejm poruszył zlekka iz największem dla korony uszanowaniem. Petycye i skargi na postępowanie naczelnego wodza, marszałek sejmu, po porozumieniu się z wydziałami lub osobami zainteresowanemi, uchylił. Nawzajem W. Ks. Konstanty wystąpił z podaniem mieszkańców Pragi o wynagrodzenie za rozebrane domy i inne krzywdy od r. 1807 i nawet wcześniejsze... Cesarz Aleksander osobiście zamykając w d. 27 kwietnia obrady, powiedział, między innemi: „Polacy! usprawiedliwiliście moje oczekiwania... Zgodną czystością chęci pozyskaliście pochwały moje. Dopełnię zamiarów, które dobrze są wam znane..”
Sejm w 1820 r. odbywa się pod innemi już zupełnie auspicyami. Sytuacya, jakkolwiek poprzedzona ślubnemi godami Cesarzewicza z pasierbicą marszałka dworu Brońca, Joanną Grudzińską, (24 maja), nie wygląda bynajmniej weselnie. Wiedziano już dokładnie, że w łonie reprezentacyi narodowej wytworzyła się opozycya, złożona głównie z posłów kaliskich, która otwartość i szczerość posunąć będzie gotowa na grunt drażliwy i niedogodny dla ministrów. W przemówieniu od tronu (13 września) Cesarz dobitnie wytknął Polakom „niebezpieczeństwo naśladowania haseł liberalizmu zachodnio-europejskiego” Zaznaczywszy, że dobry porządek społeczny opiera się na opiekuńczych prawach, dodał, iż zna powinność, jaką nań wkłada potrzeba ochronienia tych praw „od fatalnego wpływu ślepych namiętności”. Znalazły się atoli w mowie tronowej i łagodniejsze nieco słowa. „Reprezentanci narodu!- mówił Cesarz – jeszcze kilka kroków kierowanych mądrością i ufnością, a staniecie u celu waszych i moich nadziei. Spokojne używanie swobód ustali wasz byt i wzmocni nierozerwalną wspólność obu naszych ojczyzn”. Dwa najważniejsze projekty rządowe, wniesione do izb, jeden odnoszący się do procedury kryminalnej, drugi określający organizacye senatu jako sądu sejmowego, doznały zupełnej porażki, ponieważ w pierwszym pominięto milczeniem sąd przysięgłych, drugi zaś ubocznie pozbawiał izbę poselską prawa oskarżania ministrów. Przytłaczająca większość „oponentów” w izbie (117 przeciw 3), tudzież gorące utarczki z radą stanu w senacie (kasztelanowie Chodkiewicz, Kochanowski, Linowski, Małachowski Stanisław, Wybicki) i w izbie (Leon Dembowski i Wincenty Niemojowski w odpowiedziach ministrowi Mostowskiemu i radcy stanu Ludwikowi Platerowi), – wywarły wrażenie bardzo silne. Nie osłabiły go wcale ani petycye, ani uwagi nad „alabastrowym” obrazem stanu krajowego. Izba odrzuciła wprawdzie wniosek braci Niemojowskich o pociągnięcie ministrów do odpowiedzialności za „nadużycia” – chociaż wniosek skierowany był głównie, jak się zdaje, przeciwko staremu, zniedołężniałemu Matuszewiczowi, ministrowi skarbu. Powtórzywszy tylko z naciskiem prośby poprzedniego Sejmu, Izba stanowczo wytknęła przyczynę „bankructwa” finansów: to jest nie wahała się właściwym wyrazem nacechować „malwersacyi”.
Korona nie była zadowoloną. Przy zamknięciu sejmu (13 października) Cesarz oznajmił co prawda w końcu swej mowy, iż „trwać będzie w zamiarach względem Polski powziętych, pomimo sposobu, w jaki swych swobód używa”; ale inne ustępy przemówienia brzmiały znacznie surowiej. „Zapytajcie się waszego sumienia, reprezentanci narodu, – rzekł monarcha w jednem miejscu - czy nie opóźniliście przywrócenia ojczyzny?.." Nie zabrakło i zewnętrznych, czysto formalnych oznak niełaski. Posłowie rozjechali się bez zwyczajnej uczty u dworu. Deputacyę, składającą uwagi nad obrazem kraju, Cesarz przyjął i pożegnał w milczeniu; dyaryusza posiedzeń sejmowych, po skróceniu w nim nawet treści niektórych mów, rząd na razie ogłosić nie pozwolił.
Po powrocie atoli do Petersburga i bliższem rozejrzeniu się w dokumentach Sejmu, najbliższe otoczenie panującego przyjść musiało do przekonania, że w sporze reprezentantów z ministrami, słuszność nie koniecznie jest po stronie drugich. Pokazało się mianowicie, że Sejm nie przesadzał wcale, gdy w tak smutnem świetle wystawiał skarbowość kraju. Ponieważ nie doszło do sądowego przed Senatem wyświetlenia powodów tego stanu, przypuszczano, iż coroczne deficyty Królestwa zdradzają organiczną niemoc kraju i że pochodzą, być może, z nazbyt kosztownego aparatu konstytucyjnego. Cesarz polecił Radzie administracyjnej (25 maja 1821 r.) zastanowić się: „Czy Królestwo Polskie, przy obecnej organizacyi może utrzymać się o własnych środkach, lub też, czy nie powinnoby przybrać kształtu innego, odpowiedniejszego swym siłom?...” Zagadnienie było niezmiernej wagi, sięgało do posad ustroju politycznego z r. 1815. Nie dziw, że wywołało ruch ogromny w rządowych kołach warszawskich, spowodowało działalność natężoną, gorączkową, jedną, z najciekawszych i najbardziej pouczających w historyi XIX stulecia, nie tylko z punktu widzenia stosunków krajowych lecz ogólnoeuropejskich. Wobec pytania: „być czy nie być”, bardzo jasno i dokładnie sformułowanego w lecie 1821 r. przez ministra sekretarza stanu Królestwa w Petersburgu, Stefana Grabowskiego, raz jeszcze zawiązuje się i piętrzy odwieczna na śmierć i życie walka między dwoma systematami, dwoma kierunkami politycznemi w Polsce: pruskim i rosyjskim, z których pierwszy uosabia się w Nowosilcowie, drugi w Lubeckim.
Bezwątpienia, ogólne położenie polityczne napraszało się niemal o łowienie ryb w mętnej wodzie. Obok niezdecydowanej, a więc najgorzej zdecydowanej genezy Królestwa, które pewną wstępną zapowiedzią swobód i przywilejów podniecało namiętności w kierunkach przeciwległych – inaczej w Polsce a inaczej w Rosyi, – a samo, co do swych atrybucyi najbardziej zasadniczych i pierwiastkowych, zakwestyonowanem być mogło w swej instancyi najwyższej, – prastara gra Prus w Polsce pozyskała rzeczywiście nader obszerne i wdzięczne do popisu pole. Urwawszy na kongresie wiedeńskim gnieźnieńsko-poznańską dzielnicę Księstwa Warszawskiego, wraz z Toruniem, Prusy otrzymały zarazem faktyczną i prawną możność rozciągnięcia nad resztą ziem polskich prawdziwej kurateli ekonomicznej, tak przemysłowej, jak handlowej i finansowej. Podczas rozmaitych likwidacyi kaliskowiedeńskich, pełnomocnicy berlińscy operowali tak składnie, iż obarczyli powstający zaledwie organizm ciężarem wprost potwornym, niemożliwym do udźwignięcia. Najpierw, z powodu skomplikowanej kwestyi sum bajońskich, nie tylko pozbawili Królestwo tytułów do tej należności, przypadającej od Francyi, lecz z pomocą systemu rozmaitych przekazów i retrocesyi, narzucili kongresowiakom zobowiązanie do zapłacenia „za tę samą rzecz po raz drugi”. Następnie, pod pozorem regulacyi dawnych długów Rzeczypospolitej, obłożono Królestwo kontrybucyą 18 ½ milionów złotych. Dalej, z rubryki odszkodowań za utrzymanie wojska rosyjskiego od roku 1812 na ziemiach Księstwa (16 milionów talarów), cztery miliony zwalić się miały na Królestwo, po zapłaceniu przez Rosyę, w drodze odczepnego, drugich czterech milionów. „Był to prosty, jawny rabunek-powiada Askenazy. Książę Adam na tych rzeczach się nie znal, zaś Cesarz Aleksander, zajęty nadmiarem spraw najważniejszych, nie miał sposobu wnikać w te szczegóły”. Niedość na tern; to był tylko obłow doraźny. Zaczynał się teraz z kolei interes stały, eksploatacya chroniczna. Jeszcze podczas układów kalisko-wrocławskich w 1813 r. Fryderyk Wilhelm III nie zaniedbał wyjednać u Cesarza Aleksandra korzystnej konwencyi handlowej, z zastrzeżeniem wolnego przewozu do Królestwa wszelkich fabrykatów pruskich i idących z Prus towarów kolonialnych. Na tej podstawie traktat wiedeński, ustanawiający zupełną swobodę żeglugi na rzekach i kanałach wszystkich dzielnic dawnej Rzeczypospolitej, dalej umowy z r. 1817 w Warszawie i Petersburgu oraz konwencya handlowa rosyjsko-pruska z r. 1818-wszystko razem to przeprowadzone w duchu przyrzeczeń z r. 1813, doprowadziło do taryfy obowiązującej od d. 1 stycznia 1820 r., która od jednego niemal natarcia zniosła z oblicza ziemi młodziutką, zaledwie powstającą dopiero latorośl fabrycznej wytwórczości krajowej.
A kiedy w ten sposób ustawiono już główne narzędzie niszczycielskie, konsul pruski na Królestwo Polskie, niejaki Juliusz Schmidt, przystąpił do roboty: stopniowo, systematycznie jął wydostawać ze swej teki najróżnorodniejsze zaległości dodatkowe i uzupełniające, odsetki od odsetków niewypłaconych w czasie urojonym, rewersa z zaliczeń nie otrzymanych na termin i w niepamięć puszczonych, bilety Księstwa Warszawskiego pobrane do zrealizowania i niezrealizowane na razie... Warta poznania osobistość, ten p. Juliusz Schmidt. Człowiek ten żyje bardzo skromnie, kryje się w cieniu, chodzi uboczami, nikomu prawie nie znany, a jednak wszechwiedny i wszechobecny. On zawsze najdokładniej i najszczegółowiej jest poinformowany, co się dzieje i mówi na sekretnych posiedzeniach wydziałów sejmowych, Rady stanu i Rady administracyjnej, przedewszystkiem zaś – co się myśli i dzieje w najbliższem belwederskiem otoczeniu Cesarzewicza. W raportach do swego rządu umie przewidzieć i punktualnie przepowiedzieć wypadki, odgadnąć przyśpieszony ich rozwój. Nie zapala się nigdy, chyba wtedy, gdy przyklaskuje rosnącemu w Królestwie niezadowoleniu i rozdrażnieniu. Wówczas potrafi też ze słodkim uśmiechem wkręcić się do „szpitala polskiego”, ażeby w nim, od niechcenia a miłosiernie, tu i owdzie, przyłożyć do rany porównawczy plaster względnej, cywilizacyjnej, łagodności pruskiej. Jedną ręką obrzyna Polakom mieszki, drugą zaś gładzi ich po głowie i wlewa do ich serc otuchę, że będzie kiedyś inaczej, gdy stosunki panujące ustąpią miejsca „wyrozumiałej pobłażliwości pruskieju, gdy wrócą czasy, kiedy gubernator Kohler przez palce spoglądał na najwyuzdańskie wybryki wysoko urodzonych młodzieńców polskich... Godny, pojętny naśladowca i następca Lucchesiniego zr. 1790! Rozumie się samo przez się, że gdyby organizm Królestwa cieszył się czerstwością i zdrowiem, posiadał przyrodzone, nie zaś sztuczne warunki rozwoju, łatwoby mu przyszło otrząsnąć się z przykrych i zgubnych następstw tej akcyi podstępnej. Ale organizm chory, trawiony od góry gorączką polityczną, od dołu podnurtowywany niedokrwistością ekonomiczną.
Wymagania były wielkie, środki liche, skarb pusty, gospodarka zrujnowana, de facto pańszczyźniana, z chłopem de jure puszczonym na wszystkie wiatry samowoli. Był Sejm, samorząd, konstytucya, było i wojsko, ale wojska tego nie było czem płacić. Z natury rzeczy wypadało-i podziś dzień wypada to wszędzie, we wszystkich państwach, – że wydatek na armię stanowi w budżecie brzemię najcięższe, najtwardsze; cóż dopiero w finansach okrawka ziemi z ruin zaledwie się dźwigającego? Jeżeli nazajutrz po organizacyi Królestwa fiskalizm skarbowy mógł jeszcze, w latach 1815-1817, wydawać się znośnym, kraj zawdzięczał to prostej okoliczności, iż świeżo zorganizowane jego wojsko utrzymywane było z ogólnych funduszów państwa rosyjskiego. W ten tylko sposób stało się możliwem, iż skarb Królestwa, w r.1817, wykazywał zarezerwowanego kapitału 18 milionów złotych polskich. Od tej samej wszakże chwili wydatki na armię miejscową przeniesione zostają w całej swej suto zakrojonej rozciągłości, na chude stosunkowo zasoby miejscowego skarbu. Wydatki te natychmiast prawie dochodzą przeciętnej wysokości trzydziestu milionówzłp. rocznie, to jest pochłaniają połowę budżetu. Natychmiast też, od r. 1818, ukazywać się zaczynają w budżetach deficyty stałe, stale wzrastające w okresach dalszych, ztąd zaś równolegle powstają wnet nieuniknionie zatargi lokalnego zarządu finansów z ogólno-państwową władzą wojskową, na której czele stoi domniemany następca tronu... Ap. Juliusz Schmidt, jakby umyślnie oczekiwał na chwilę najcięższego kłopotu, już jest w przedpokoju Rady administracyjnej, już natarczywie żąda załatwienia jakiejś niepobranej dotąd pozostałości likwidacyjnej, jakiegoś należycie opracowanego rachunku-jeżeli nie z r. 1812 to z 1807, jeżeli nie z 1807, to z 1797... Na tle tych nędz wewnętrznych i zewnętrznych postać księcia Lubeckiego, obejmującego po zgonie Matuszewicza i odprawie Węgleńskiego, tekę ministra skarbu, zarysowuje się mocno i wyraźnie.
Książęcy ród Druckich osiadły był na Rusi litewskiej i dzielił się na kilka gałęzi: Korskich, Oziereckich, Sokolińskich, Lubeckich. Z tych ostatni Franciszek-Ksawery, urodzony w r.1778, szukał podobno w r. 1798 potwierdzenia swego tytułu u króla pruskiego, kształcił się w korpusie kadetów w Warszawie, później w Petersburgu, karyerę rozpoczął w wojsku rosyjskiem. Brał udział w kampanii włoskiej Suworowa, podał się do dymisyi przed jej ukończę niem i wrócił do domu, w Grodzieńskie. Powołany w r. 1809 na marszałka powiatowego grodzieńskiego, jeździł w listopadzie tegoż roku do Petersburga z reklamacyami ziemian w kwestyi podatków; należał w r. 1811 wraz z Michałem Ogińskim i L. Platerem do komitetu obradującego nad środkami zapobieżenia rozmaitym niedogodnościom i niedostatkom administracyi państwowej.
Po wybuchu wojny 1812 r. udał się w głąb Rosyi wraz z cofającą się armią rosyjską. Po odwrocie Napoleona, Aleksander I wezwał go do Wilna, do głównej kwatery, wraz z Czarneckim i Sulistrowskim; powierzył mu urząd gubernatora grodzieńskiego, następnie powołał do Rady tymczasowej najwyższej w Warszawie i na krótko, w maju 1815 r., do rządu tymczasowego. w r.1816 widzimy Lubeckiego w komisyi ogólnej, zajmującej się ustaleniem wzajemnych obrachunków między Rosyą, Austryą i Prusami. Likwidował później rozmaite pieniężne uroszczenia Prus, z większem wszakże tym razem zadowoleniem panującego i kół rządowych, niźli społeczeństwa, które operacye te opłaciło. Tak czy inaczej, około r. 1821, kiedy minister sekretarz stanu Królestwa w Petersburgu stawiał przed Kongresowiakami sławne swe „albo-albo“, Lubecki już się cieszył ustaloną sławą „sprężystego administratora i biegłego rachmistrza“, a posiadał całkowite zaufanie Monarchy. Zaufania tego nie stracił i na szwank nie wystawił nietylko w ciągu panowania Aleksandra I, ale też i pod jego następcą, cesarzem Mikołajem I. Z Królestwa, po r. 1831, przeniósł je nienadwerężone do Cesarstwa, gdzie doszedł do najwyższych dostojeństw i godności, jako członek Rady państwa i rzeczywisty radca tajny. Wśród ziomków posiadał zachowanie znacznie mniejsze; naraził się im nieraz zarówno arbitralnością swego postępowania, jak i doktrynerstwem zbyt rozgadanem i prostolinijnie dążącem do celu – coute que coute. Objąwszy po zgonie Matuszewicza (1819) i krótkiem zastępstwie Węgleńskiego zarząd finansów Królestwa, niedługo zaś potem, po usunięciu się spracowanego Mostowskiego, jego także wydział spraw wewnętrznych i duchownych, nie liczył się w swych projektach reformatorskich z nikim, i na nic się nie oglądał. Sejmu od r. 1820 do 1825 nie zwoływano, więckłopotu z kontrolą bezpośrednią i najbliższą nie było wcale; zresztą, wrazie sporu o asygnacye pieniężne z W. Księciem lub Nowosilcowem, rozstrzygał Cesarz na podstawie referatów ministra, redagowanych zawsze z niesłychaną stanowczością, we francuzczyźnie klasycznej bez zarzutu.
Ratunek skarbowości publicznej, jakiego się podjął Lubecki, tak się przedstawia w zarysie najtreściwszego z historyków naszych (Wł. Smoleński, 18, 69 – 70): Pierwszy budżet dochodów i wydatków, ułożony przez króla za zdaniem Rady stanu, wykonywany miał być dopóty, dopókiby nie zmienił go Sejm. Gdyby Sejm nowego budżetu nic uchwalił, obowiązywałby dawny. Wbrew konstytucyi, żadnemu z dotychczasowych Sejmów (1818, 1820) budżet nie był przedstawiony, ułożony zaś przez rząd nie miał oznaczonych ściśle pozycyi wydatków, skutkiem czego otwierało się pole do nadużyć. Lubecki postarał się o ułożenie ścisłego budżetu i odmawiał wypłat na cele, wyraźnie nim nie objęte. Ile razy otrzymał rozkaz szkodliwy dla interesów skarbu, nie wykonywał go, lecz czynił przedstawienia w Petersburgu... Starał się niemniej pilnie o pomnożenie dochodów, lecz pod tym względem chwycił się środków nielegalnych, gwałtownych. Wyznaczył po województwach komisy e dla poszukiwania i egzekwowania w drodze administracyjnej wszelkich zaległości skarbowych od czasów Stanisława-Augusta. Komisye te, zagrzane obietnicą udziału w łupach, zabrały się do roboty z niesłychaną zaciekłością. Przetrząsały księgi skarbowe od lat czterdziestu, odgrzebywały różnego rodzaju podatki, opłaty stemplowe, ofiary nieuiszczone przez obywateli z powodu zmian politycznych... Wbrew przywilejom miast, posiadających prawo wyrobu i sprzedaży trunków, minister zaprowadził monopol rządowy na wódkę, który oddał w dzierżawę spekulantom i samowolnie nakładał podatki lub zmieniał sposób ich poboru; „wypuści! wreszcie- dodaje Morawski – na szesnaście milionów biletów kasowych i targnął się nawet na prawo własności i bezpieczeństwo osobiste“... Targnięcie się polegało na tern, że po utwierdzeniu już zaprowadzonych ceł, akcyz i monopolów (wódka, tytuń) i ustanowieniu nowych (mięso koszerne) rozmnożyły się defraudacye. Wówczas to „ścigano podejrzanych w zaciszu domowem, więziono przed wyrokiem w domach inkwizycyjnych, nawet na odwachach“. „Ministskarbu niweczył wyroki sądowe, zrzucał adwokatów, stawających w obronie własności i bezpieczeństwa osobistego, stanowił sądy nadzwyczajne (defraudacyjne), upoważniał kumulacye kar sądowych; byli wnet winowajcy, którym stuletnie życie nie byłoby wystarczyło do wysiedzenia kar zasądzonych”...
Względniejszym znacznie jest poglądd-ra Askenazego, bo oparty na rozważaniu raczej skutków działalności, niż jej zasad i motywów prawnych. Polityk, mąż stanu, urzędnik państwa, to nie stróż moralności, ani nie publicysta operujący na posłusznych, naginających się pod ręką literach rewendykacyi bezwzględnych. U Lubeckiego jedno tylko stało zawsze przed oczyma-mianowicie to, co tak dobitnie, w szczerej spowiedzi przed przyjacielem i powiernikiem swoim, Ludwikiem Platerem, wyrzekł był dnia pewnego: Królestwu trzech rzeczy potrzeba: l-o szkół, to jest oświaty i rozumu, 2-o) przemysłu i handlu, to jest zamożności i bogactwa, 3-o) fabryk, głównie żelaza”... – Na takie fabryki minister się nie zdobył; szkoły nie do niego należały i rozum publiczny nie dał się wykrzesać jak na panewce; co do reszty, Lubecki, po niejakich korowodach z otoczeniem W. Księcia, Nowosilcowem i Juliuszem Schmidtem, zrobił tyle, że największy geniusz na jego miejscu nie zrobiłby więcej. Zastał kasy puste, zostawił w nich 30 milionów; zastał skarb przywalony deficytem, zostawił w aktywach 50 milionów. Gdzie w budowie Królestwa świeciła szczerba, opadały mury, tam w najkrótszym czasie, nie bez wysileń straszliwych, nakładając osobistą inicyatywą, stworzył najmocniejszy punkt obronny. Największą, olbrzymią czynność rozwinął na Sejmie 1825 r., zwołanym jednakże nie wpierw, aż ogłoszony został (13 października) artykuł dodatkowy do konstytucyi, kontrasygnowany, jak chcą jedni, przez zastępcę ministra sprawiedliwości Woźnickiego, a jak utrzymują drudzy, przez Lubeckiego, znoszący jawność obrad sejmowych... Ciemności te przydały się szczególnie konspiratorom. Wtedy to z jego poparcia, jeśli nie z jego inicyatywy, powstało „Towarzystwo kredytowe ziemskie wtedy uplanowane zostało założenie Banku Polskiego, którego siedmdziesięcioletnią blizko egzystencyę Jan Bloch, w pomnikowem dziele „Finanse Rosyi“ postawił za wzór do naśladowania tego rodzaju instytucyom. To uczyniwszy, Lubecki – ze względu, iż nawet banki pieniędzy potrzebują, przystąpił do kapitalnego swego dzieła: do okrzyczanego zmobilizowania własności publicznej. Przeprowadził w tym celu najpierw (1825) zniesienie przysługującego czynszownikom wieczystym oraz emfiteutycznym posiadaczom dóbr narodowych przywileju spłaty i nabycia posiadanych przez nich gruntów; poczem doprowadził do skutku olbrzymią operacyę sprzedaży tych dóbr na rzecz skarbu.
Czy w sumieniu ogółu nie zrobił przez to zgubnego wyłomu? Czy nie pogwałcił elementarnych zasad sprawiedliwości? Czy w zakresie nawet pożytku publicznego nie wyrządził krajowi krzywdy przez opóźnienie najbardziej pilnej i piekącej sprawy usamowolnienia włościan?... Trudnoby pamięć Lubeckiego oczyścić przed potomnością od wszystkiego naraz. To tylko pewna, że ponieważ istnienie samorządu Królestwa uczyniono zależnem od uregulowania jego finansów, Lubecki finanse uregulował. Tego nikt mu zaprzeczyć nie zdoła.
Atoli prawdziwym probierzem dzielności i wytrawności statysty i ministra-bo od sądzenia o uczciwości człowieka stanowczo się uchylamy-stały się dopiero pierwsze lata panowania Cesarza Zgon ces. Mikołaja I. Wyjątkowe położenie, w jakiem państwo rosyjskie Aleksandra. znalazł p0 nagłym zgonie Aleksandra I w Taganrogu (1 grudnia 1825 r.) uczyniło stanowisko Lubeckiego wobec władz miejscowych niemożliwem prawie do utrzymania. Nieprzyjazny od początku stosunek do W. Księcia, intrygi i niezmordowane napaści urosły obecnie do rozmiarów niebywałych, a to wskutek nagłego wzmożenia się i przypływu fali pruskiej, która – jak się zdawało – wpływ Juliusza Schmidta wyniesie w Warszawie do szczytu potęgi dyktatoryalnej. W Berlinie czas jakiś nie wątpiono o tem bynajmniej. Język i postawa p. Schmidta uległy jakby doraźnej metamorfozie. Nie wysuwając na czoło nowego monarchy rosyjskiego, jego to powagą usiłowano osłonić nietylko zachwianą godność rządu pruskiego, ale też i niecne zachcianki niektórych członków gabinetu berlińskiego. Z powodu związków rodzinnych, łączących cesarza Mikołaja Iz królem Fryderykiem Wilhelmem III, usiłowano, bez żadnego zresztą w tym kierunku upoważnienia, niesłuszne pieniężne uroszczenia królewskiego teścia podeprzeć odwoływaniem się do poszanowania, należnego osobie cesarskiego zięcia. „Wiadomo dobrze-pisze dr Askenazy – z jakim to sprytem Prusy potrafiły następnie w okolicznościach znacznie ważniejszych wyzyskać ten czynnik osobisty, – wiadomo jakiemi drogami ten sam królewicz pruski Wilhelm, co w locie 1817 r. towarzyszył był swej siostrze, królewnie Karolinie pruskiej, w podróży do Petersburga, gdzie miała zostać małżonką ówczesnego W. Ks. Mikołaja Pawłowicza, od r. 1825 cesarzową Aleksandrą Teodorówną, – ostatecznie, w pół wieku później, odebrał najcenniejszą nagrodę mądrej polityki matrymonialnej i familijnej, kładąc na skroń koronę cesarską zjednoczonych Niemiec“... Atoli, jak na r. 1826, wszystkie tego rodzaju zachodnie „nadreńskie i nadsekwańskie rachuby pruskie” były jeszcze zanadto wczesne; co zaś do wschodnich, nad Wisłą, młody Cesarz Wszechrosyi dał im szybką i kategoryczną odprawę nazajutrz niemal po swojem ustaleniu się na tronie. „Święte związki uszczęśliwiające osobiście Jego Cesarską Mość-tak z polecenia monarchy rosyjskiego minister jego spraw zagranicznych objaśniał posła rosyjskiego w Berlinie – niezawodnie stanowią obecnie ścisły łącznik... Byłoby jednakże zupełnem złudzeniem, gdyby na istniejących stosunkach blizkiego powinowactwa budować chciano jakiekolwiek nadzieje względem sposobu rozstrzygania w przyszłości spornych zagadnień politycznych, handlowych, lub finansowych, pozostających między dwoma rządami do załatwienia”.
Lubecki od pierwszego rzutu oka ocenił właściwie surowy, lecz wyniosły, ostry, dumny i w sobie tylko oparcia szukający charakter Cesarza Mikołaja. Nie zwlekał długo ze zrobieniem kroków odpowiednich do nastręczającej się sytuacyi. Kiedy po krótkiem zaniepokojeniu kraju, spowodowanem pogłoskami o zamiarach Cesarza w kwestyi dalszego systemu rządów w Polsce, ukazał się manifest do mieszkańców Królestwa, stwierdzający utrwalenie dotychczasowego stanu rzeczy, minister skarbu skorzystał z pory wysyłania ex officio do sankcyi monarszej preliminarza budżetowego: w d. 6 stycznia 1826 r. wystosował, za pośrednictwem sekretaryatu stanu list zredagowany w takich wyrazach, iż go śmiało wziąć było można za adres do korony w odpowiedzi na manifest. Niedługo, w kwietniu tegoż roku, z okoliczności sporu przemysłowców rosyjskich z przemysłowcami polskimi o system celny, faworyzujący jakoby sukiennictwo polskie, minister stanął przed cesarzem osobiście, w otoczeniu delegacyi, której imieniem przemawiał i której interesów bronił.
Dwie późniejsze podróże do Petersburga, w sprawach bez porównania drażliwszych, dotyczących bądź postępowania władz wojskowych, bądź zdzierstw finansowych rządu pruskiego, skonsolidowały powzięte o Lubeckim wyobrażenie, jako o statecznym i rozumnym słudze tronu. Odtąd minister finansów polskich w oddaleniu za sobą trzyma nawet hr. Cancrina, ministra finansów rosyjskich, z którym zresztą ciągle drze koty. Wpływ jego na postanowienia korony dochodzi do tego, że Lubecki zgóry i zawczasu stylizuje reskrypty, jakie Cesarz wystosować ma następnie do swego ministra.
Była to wszakże postać powierzchownie nie imponująca i nie sympatyczna. Figurka mała, drobna, pękata, zaniedbana, w wiecznie czarnym i jednako skrajanym ubiorze, twarz blada, jakby obrzmiała, nos orli, włosy ciemne, źle przyczesane i źle kryjące przezierającą łysinę. Na przechowanych portretach zwraca uwagę jedynie głowa, względnie do postaci duża, czoło wypukłe i wyraz oczu bystry, badawczy. Umysł zaznaczył się (według Askenazego) dwiema cechami górującemi: praktycznością wyjątkową i niezwykłą siłą dyalektyki. Listy, protokóły, memoryały Lubeckiego są pod tym drugim względem własnoręcznie przez niego wymęczone i wyszlifowane na wylot. pisał dużo – a jeszcze więcej mówił. Świadom swej przewagi intelektualnej, nadużywał wymowy wszędzie i przed każdym w rządzie, w Radzie stanu, w Sejmie, przed referującymi podwładnymi, przed pierwszym lepszym współbiesiadnikiem. Odznaczał się także niepospolitą w kraju naszym krwią zimną, flegmą, przytomnością niczem nie dającą się zmącić. Przytem, jako cecha najpierwotniej litewska: kamienny, niezrażony upór. Wykształcenie teoretyczno-fachowe mierne, nawet trochę liche. W porównaniu do hr. Cancrina, uczonego autora grubych rozpraw z zakresu administracyi i ekonomii politycznej, zapamiętałego protekeyonisty, nieubłaganego przeciwnika Adama Smitha i wolnej zamiany, biurokraty i pedanta, minister skarbu Królestwa wyglądał na nieuka: dzieł nie pisał, wiedzy książkowej nie posiadał, nie był ani wolnohandlowcem ani obstrukeyonistą celnym. Nie przeszkadzało to Lubeckiemu, jako empirykowi i realiście, czerpiącemu naukę z samego życia, kierującemu się doświadczeniem i praktyką, pobijać nadnewskiego swego antagonistę na wszystkich punktach jego wiedzy abstrakcyjnej. Umiał też niekiedy z niego zażartować. „P. Cancrine nie jest ministrem – ozwyał się dnia pewnego – tylko wyśmienitym kasyerem jeneralnym” Wiedziano, że główną zasadą administracyi Cancrina było: ściągać podatki zewsząd, zawsze i jak najobficiej; konkluzya zatem nastręczała się sama, bo na to, żeby brać, nie s trzeba być wcale magistrem matematyki.
Jako polityk i szermierz Lubecki podziśdzień ma i zwolenników gorących i wrogów nieubłaganych. To samo było i za jego życia. Na jednej tylko sesyi sejmowej 26 czerwca 1830 r. słyszał on potępiający bez miłosierdzia wyrok posła wieluńskiego Biernackiego i obronę aż trzech posłów: Małachowskiego, Czarnowskiego i Barzykowskiego.
W pamiętnych połączonych Izbach 25 stycznia 1831 r. pochwalił go Lelewel bez repliki, ale w Izbie poselskiej 18 maja tegoż roku spiorunował Bonawentura Niemojowski. W pismach, Nowosilcow i Mochnacki ogłosili Lubeckiego za zdrajcę; admirał Mord wino wi generał Dembiński – przeciwnie... Dr. Askenazy wyrokuje krótko: „Miejsce Lubeckiego – pomiędzy Czartoryskim a Wielopolskim: urządzenie stosunków rosyjsko-polskich, to był, w gruncie rzeczy, cel wszystkim trzem
wspólny”.
***
Szczęśliwie i pod pewnym względem świetnie rozwiązano problemat „niedokrwistości ekonomicznej od dołu”, która w zachwianych finansach Królestwa zapowiadała się w początkach tak groźnie. Od góry natomiast nie zażegnano w porę tych zapalnych uderzeń krwi do głowy, które czy to pod mianem „ideałów”, czy tylko „fantasmagoryi” politycznych, trapiły całą ówczesną Europę, więc też i Polaków ominąć nie mogły. Rewolucyonizm spiskowy i zbrojny odgrywał w pierwszych dziesięcioleciach wieku XIX podobną rolę jak w drugiej połowie stulecia – socyalizm, stopniowo naprawczy i naukowo uzasadniony. Wyrajały się konspiracyjne te związki w Królestwie pod wszelkiemi przykryciami i pozorami, tolerowanemi przez prawo i nie tolerowanemi. Przed r. 1822, formą ich najogólniejszą było wolnomularstwo, zniesione dopiero od tej daty ukazem cesarskim (12 sierpnia 1821 r. na imię ministra spraw wewnętrznych ks. Koczubeja). Ze spisów „braci masonów”, podanych za rok 1821 przez księdza Stan. Załęskiego („O massonii w Polsce”, 1889 r.), widzimy, że wielkim mistrzem „Wielkiego Wschodu Polskiego” był przed rozwiązaniem Aleksander Rożniecki (po Stanisławie Kostce Potockim w r.1820) – ten sam, który dołożyć miał największych starań i intryg o rozciągnięcie reskryptu sierpniowego na Królestwo Polskie. Obok niego, jako dygnitarze i członkowie kapituły najwyższej, wymienieni między innymi: Kosmusecki Ksawery, Małachowski Stanisław, Węgrzecki Stanisław, Aksamitowski Wincenty, Libelt Jan, Mickiewicz Franciszek, Osiński Ludwik, Wodzicki Józef. Pełnomocnikami przy kapitule od loż podwładnych Wielkiemu Wschodowi w Warszawie byli: od „Szczęśliwego połączenia" wPłocku Piwnicki Stanisław, od „Prawdziwej jedności" w Lublinie Piotrowski Michał, od „Przesądu zwyciężonego" w Krakowie Paschalski Ignacy, od „Wschodzącego słońca" w Łomży Witkowski Klemens, od „Węzła jedności" w Nowogródku Gałecki Jakób, od „Władysława Jagiełły" w Słucku Piotrowski Feliks. Urząd sekretarza pełnił Matuszewski Wincenty, mistrza obrzędów Komorowski Ignacy, mówcy od języka niemieckiego Szaniawski Kalasanty, od języka rosyjskiego Werowkin Mikołaj, od „narodowego" Sienkiewicz Jacenty. Wilno posiadało swoją autonomię. Mistrzem katedry „Doskonała jedność" był tu Romer Michał (po Dłuskim Michale), delegatami od „Pochodni północnej" w Mińsku Dominik Moniuszko, od „Dobrego pasterza" w Wilnie Ernest Gotfr. Groddeck, od „Szczęśliwego oswobodzenia" w Nieświeżu Adam Niepokojczycki; pełnomocnikiem przy Wielkim Wschodzie Polskim-Józef Lubowidzki. W liczbie honorowych członków „prowincyi litewskiej" wskazani, między innymi, Ludwik Plater, Ksawory Lubecki, Aleksander Pociej, Bazyli Mussin-Puszkin, Sergiusz Pański, Gabryel Ogiński, Adam Wielhorski, Ignacy Chodźko, Dominik Rejtan, Konstanty Radziwiłł, Jan Rustem, Hieronim Odyniec itd.
W lożach prowincyi wołyńskiej, „Doskonała tajemnica” i Cnota uwieńczona” pracowali: Narcyz Olizar, Stanisław Lipski, Stanisław Worcell, Aleksander Iliński, Wincenty Krasicki, Erazm Korzeniowski, Mikołaj Jełowicki, Wiktor Grocholski etc. Do braci nieobecnych w „Wielkim Wschodzie” zaliczeni w r. 1821: Tadeusz Matuszewic (sic), Ignacy Sobolewski, Aleks. Swieczin, generał Dutnillis, Mikolaj Puszkin, Aleksander Mansurow, Ludwik Sobański, Mikołaj Galliczyn (sic), Roman Sołtyk, Michał Tarnowski, Jan Sobieski, Seweryn Czarnecki, Adam Józef Matuszewic i inni. Do imion głośniejszych i zaslużeńszych: Julian Ursyn Niemcewicz, Aleksander książę Łobanow Rostowski, Teodor lir. Tołstoj, Józef Elsner, August Kicki, Michał Kochanowski, Aloizy Żółkowski, Stan. Potocki, Gustaw Stackelberg, Ludwik Dmuszewski, Edward Bignon, Tadeusz Morski, August de Lerche („Secretaire de la censure du ministcre do la police de Russie“) i t. p.
Z tej to niespoistej masy, po kasacie zakonu, „zajmującego się tajemnie” (według słów reskryptu sierpniowego) „sprawami politycznemiu w czasach, „kiedy niestety filozoficzne mędrkowania tak smutne za sobą pociągnęły skutki w innych państwach”, – wyłoniły się niemal wszystkie te sprzysiężenia (naturalnie, wykryte), o których lak szeroko zazwyczaj rozpisują się historycy Królestwa Polskiego. Chronologicznie, pierwsze miejsce należy się tu majorowi wojsk polskich, Waleryanowi Łukasińskiemu († 1868 w Schliisselburgu) i jego towarzyszom: sędziemu trybunału Machnickiemu i adwokatowi Szrederowi. Początkami swemi sprzysiężenie sięga czasów Księstwa Warszawskiego, kiedy Łukasiński stał z wojskiem w Łomży. Już w pierwszych latach Królestwa humanitarne cele loży łomżyńskiej uległy głębszemu przeobrażeniu; kiedy zaś ukaz 12 sierpnia rozproszył stowarzyszonych, Jan Umiński, generał wojsk napoleońskich, zebrawszy kilku rozbitków, skłonił ich do uformowania nowego, sekretnego związku. Po schadzkach na Bielanach, w parku Łazienkowskim i w mieszkaniach prywatnych, uradzono rozpocząć działanie pod nazwą „Towarzystwa patryotycznego narodowego”; na czele stanął komitet, którego prezesem został szwagier Łukasińskiego, Wierzbołowicz, – faktycznie zaś przewodził w niem Łukasiński. Działalność związku nie uszła uwagi policyi, na której czele, pod kierunkiem Rożnieckiego, jako szefa żandarmeryi, i Lubowidzkiego, wice-prezydenta miasta Warszawy, stały osobistości tak wytrawne i powszechnie znane, jak Friedlaender, Birnbaum, Szlej, Borowicz, Zass, bracia Makrotowic, Hankiewicz, Puchała, Cywiński, Hieronim Szymanowski it. d. Wyrokiem sądu wojskowego zr. 1824 Łukasiński, podpułkownik Dobrogojski i porucznik Dobrzycki skazani zostali na roboty publiczne, utratę rang i oznak honorowych; wywieziono ich do nabytego niedawno na twierdzę Zamościa, pod nadzór komendanta, generała Józefa Hurtiga.
Wielu innych uwięzionych nie doczekało się sądu. Powody wykryły się dopiero wtedy, gdy z kolei wypadło jednego z głównych „badaczy”, Birnbauma, pociągnąć przed kryminał i skazać za okrucieństwa, znęcanie się i przekupstwa, na przykucie łańcuchem do ściany więziennej.
Bez porównania naiwniejszym był rodowód stowarzyszenia studenckiego w Wilnie pod nazwą „promienistych”, od siedmiu barw widma słonecznego i tyluż stopni związkowych. O ile wnosić można z olbrzymiej pracy prof. Wierzbowskiego, ogłoszonej dopiero pod koniec wieku XIX wraz z dokumentami procesu, założyciele promienistych, Tomasz Zan i Jan Czeczott wzorowali swą organizacyę przeważnie na „Tugendbundach” niemieckich: szło o krzewienie uczuć zaręczonej przez Cesarza narodowości, o pielęgnowanie dobrych obyczajów, pobożności, pilności w naukach, o wspieranie uboższych uczniów. Główny korpus, z rozwartemi szeregami, stanowili „filareci”; rada zamknięta, złożona ze starszych, nosiła, miano „filomatów”. Kurator okręgu, Czartoryski, gdy mu doniesiono o istnieniu związku, zarządził dochodzenie, ale że się to jeszcze stało w czasach, kiedy bractwa wszelkiego filantropijnego rodzaju nietylko były upoważnione, lecz też poniekąd wspierane, puszczono tedy rzecz płazem i w niepamięć, po otrzymaniu od przywódców solennej deklaracyi, że polityka i w szczególności karbonaryzm wyjęte są najzupełniej z programu zajęć i zainteresowania się młodzieży. W parę lat potem (1822-24), kiedy pierwsze pokolenie stowarzyszonych opuściło już było uniwersytet i zajęło rozmaite posady (Zan, Czeczott, Suzin, Mickiewicz, Kowalewski, Malewski, Jeżewski, Wiernikowski, Kołakowski i t. d.), drobna szkolna przygoda z czternastoletnim uczniem piątej klasy szkół wileńskich, Michałem Platerem, dała asumpt do wznowienia sprawy w całkiem już odmiennych warunkach. Zjeżdża do Wilna najpierw jeden z adjutantów W. Księcia, następnie sam Nowosilcow. Wyrok, po przeprowadzeniu śledztwa, nastąpił w sierpniu 1824 r., poprzedzony częściowemi represyami w drodze administracyjnej. Kara mniej lub więcej obostrzonego, mniej lub więcej złagodzonego wygnania dotknęła kilku filaretów i kilkunastu filomatów – dawniejszego głównie autoramentu. Czartoryski zrezygnował z kuratoryi, rektora Twardowskiego zastąpił dr. Pelikan, usunięto z katedr profesorskich: Lelewela, Bobrowskiego, Daniłowicza, Gołuchowskiego, Kontryina. Nowosilcow, powołany na stanowisko kuratora, otrzymał nagrody 50.000 rubli i starostwo Słonimskie.
Trzecie z rzędu sprzysiężenie, do którego ubocznie się wmieszali członkowie zreformowanego po ujęciu Łukasińskiego, „Towarzystwa patryotyczno-narodowego” miało charakter ogólnopaństwowy. Chwilowy zamęt, jaki się w Rosyi wytworzył po zgonie Aleksandra I wskutek spóźnionego ogłoszenia abdykacyi Cesarzewicza Konstantego i przewleczonego tym sposobem wstąpienia na tron jego brata, Mikołaja Pawłowicza (25 grudnia 1825 r.), skroplił się w kilka sporadycznych wojskowych wybuchów, głównie w Petersburgu i niektórych guberniach południowych, które, poskromione szybko, odsłoniły natychmiast grubsze węzły organizacyi tajnej, genezyjnie nie tyle może masońskiej, ile raczej ogólno-rewolucyjnej, zawleczonej jak się zdaje, głównie z Francyi w latach 1814-1816. Ponieważ Cesarz Mikołaj oznajmił był, zaraz po swojem wstąpieniu na tron, że „zachowania ustawy konstytucyjnej Królestwa wszelkiemi siłami przestrzegać będzie”, przeto polskich uczestników zaburzeń, w miarę rozwijania się poszukiwań, koncentrowano – dla konfrontacyi – w Warszawie. Liczba poszlakowanych okazała się wkrótce dość znaczną wskutek szczerych zeznań niektórych, jak np. księcia Antoniego Jabłonowskiego. Do najbardziej skompromitowanych należał następca Łukasińskiego, podpułkownik strzelców konnych gwardyi, Seweryn Krzyżanowski. Utworzono naprędce nadzwyczajną komisyę śledczą, do której z dygnitarzów polskich weszli: od Senatu ordynat Zamoyski i Grabowski (Franciszek), z ministrów Grabowski (Stanisław), Sobolewski (Ignacy) i Hauke; obok zaś nich zasiedli: Nowosilcow, trzej generałowie wojsk cesarsko-rosyjskich, sekretarz W. Księcia Mohrenheim i trzymający pióro radca stanu Rautenstrauch. Dochodzenie przewlokło się do stycznia 1827 r.; tymczasem zaś wd. 28 lipca zmarł namiestnik Zajączek. Nie mianując nowego, Cesarz powierzył przewodnictwo w Radzie administracyjnej najstarszemu hierarchicznie senatorowi, wojewodzie Walentemu Sobolewskiemu.
Wtedy to postawione być mogło pytanie: „jaki mianowicie sąd wyrokować ma w sprawie oskarżonych o zbrodnię stanu?” Nowosilcow żądał sądu wojskowego, Lubecki- zgodnie z konstytucyą – sądu sejmowego senatorskiego. Przeważył Lubecki, którego zdanie poparli inni ministrowie i większość rady administracyjnej. W kwietniu 1817 r. zebrali się senatorowie i na. przewodniczącego wezwali najstarszego wiekiem wojewodę Piotra Bielińskiego, w zastępstwie stałego prezesa senatu hr. Zamojskiego, o ile że ten stał na czele komisyi śledczej. Oskarżenie popierać miał biegły prawnik, radca stanu Antoni Wyczechowski. Wprowadzając rzecz na drogę ściśle prawną, sąd sejmowy odrzucił przedewszystkiem śledztwo administracyjne i naznaczył własne, do którego przeprowadzenia naznaczył: wojewodę Michała księcia Radziwiłła, oraz kasztelanów: Wiktora Rembiclińskiego, Tadeusza Tyszkiewicza, Szymona Wiszniewskiego i Macieja Wodzińskiego. Odwlokło to rozstrzygnięcie sprawy do roku 1828. Rozpoczęły się wreszcie debaty wśród podnieconej do najwyższego stopnia opinii publicznej. Do wyroku stawieni zostali, oprócz Krzyżanowskiego: kasztelan Stanisław Sołtyk, referendarze stanu Załuski, Grzymała i Plichta, ksiądz Dembek i templaryusze (masoni) Zabłocki i Majewski. Obrony podjęli się mecenasi: Jan Wołowski, Antoni Grabowski, Kostrzycki, Kozłowski, Krzywoszewski, Matuszewski, Parczewski, Tokarski. Wyczechowski w akcie oskarżenia zamierzył postawić wniosek o karę śmierci. W celu ośmielenia biskupów senatorów w kwestyi t. zw. „krwawych sądówu, wyszukano bullę Klemensa VIII zd. 9 sierpnia 1603 r. Z rewolucyonistami rosyjskimi były rozmowy występne, były umowy karygodne, – czynu i zamiaru wykonania zbrodni nie było. Przy pierwszem głosowaniu z czterdziestu członków sądu "wszyscy jednomyślnie przyznali (22 maja 1828 r.), że istniało stowarzyszenie tajne, ale czterech tylko znalazło je występnem według najsurowszych określeń prawa: Wincenty Krasiński, Feliks Czarnecki, Jan Gutkowski (biskup podlaski) i Józef Koźmian (biskup kaliski); w głosowaniu ostatecznem Czarnecki się usunął; dwaj biskupi, upomnieni przez Woronicza, połączyli swe głosy z większością, złożoną tym sposobem ze wszystkich głosów przeciwko jednemu. Wyrok, potępiając nieodkrycie spisku rosyjskiego – przyznanego już przez samych spiskowców, skazał Krzyżanowskiego na trzy lata i trzy miesiące zamknięcia, z odtrąceniem miesięcy wysiedzianych, Majewskiego, Grzymałę, Plichtę na trzy miesiące, innych zaś uwolnił od wszelkiej kary (30 maja). Po załatwieniu reszty formalności, Cesarz Mikołaj, w r.1829, pozwolił wyrok ogłosić (Smoleński, IV, 75).
Wszystko to razem – od zmów rewolucyjnych do mów trybunalskich- wyszło jednak ostatecznie społeczeństwu na złe. Poszukiwanie wrażeń silnych i jaskrawych weszło niemal w krew narodu, odciągnęło od zajęć i prac normalnych, pospolitych a owocnych, powołało do przodownictwa wśród mas ludzi rozumujących i dowodzących świetnie i nawet uczciwie, lecz spędzających bądź co bądź życie na próżniactwie. Niepodobna było odtąd nakłonić ogółu do żywych źródeł działalności „domowej”, naprawczej i odnowczej. Podmyte falami zagadnień najrozległejszych i najdonioślejszych, podupadło nawet zainteresowanie się sprawami sejmowemi. Ograniczone pod względem jawności obrad, nie straciły one na wadze i znaczeniu istotnem, a nawet – jeśli już o to koniecznie komu chodziło-na opozycyjności. Niedopuszczenie, przed Sejmem 1825 r., naczelnika partyi protestu, posła kaliskiego, Wincentego Niemojowskiego do zasiadania w Izbie i unieważnienie wyboru jego brata, Bonawentury, stworzyło agitacyę pozasejmową, w radach i komisyach wojewódzkich, nie umniejszywszy bynajmniej „ducha przekory” w łonie reprezentacyi narodowej. Na miejsce Niemojowskich zjawili się inni: poseł ostrołęcki, Stanisław Barzykowski, poseł krakowski, Walenty Zwierkowski, deputowany kaliski, Józef Komorowski. Ostatni wystąpił nawet z bardzo śmiałem zaskarżeniem rządu o pogwałcenie nietykalności poselskiej w osobie Wincentego Niemojowskiego, „ale marszałek izby, radca stanu, Piwnicki, ociągając się rozmyślnie z odczytaniem aktu Komorowskiego, doczekał się północy (12 czerwca) i obrady zamknął” (Morawski, VI, 275). Większość przedstawicieli zdobyła się jednak na tyle krwi zimnej, że nie uległa naciskowi opinii publicznej; wszystkie niemal projekta rządu przyjęte zostały, w tej liczbie upoważnienie zawiązania „Tow. kredytowego ziemskiego”, kilka znacznych zmian w prawie karnem i cywilnem, oraz lekkie poprawki kodeksu cywilnego, mocą których przepisy o małżeństwach i rozwodach „nachylone nieco zostały do praw kościelnych, według, wzorów przeważnie austryackich”. Mniej powolnym i skłonnym do ustępstw okazał się Sejm następny z r. 1830-pierwszy Sejm za panowania Cesarza Mikołaja I, pomimo, że zwołanie jego poprzedziły okoliczności znamienne i wyraźne oznaki łaski królewskiej.
Podczas wojny z Turcyą (1828-1829), Cesarz dokonał kilku aktów uprzejmie przypominających Polakom dawne ich walki z wrogami Chrześcijaństwa: w kościele Kapucynów w Warszawie polecił wystawić kaplicę na pomieszczenie serca Jana Sobieskiego; po wzięciu Warny ofiarował stolicy Królestwa dwanaście dział tureckich; później znowu przesłał do kościoła metropolitalnego kilka zdobytych na Turkach chorągwi. Wreszcie, zapowiedziawszy koronacyę na króla polskiego w maju 1829 r., przybył do Warszawy z żoną, bratem Michałem i następcą tronu W. Ks. Aleksandrem. Pobyt dworu w Królestwie, przyjęcia, zabawy, wrażenia, uwiecznił dla pokoleń potomnych szczegółowy pamiętnik generała Merdera, jednego z guwernerów cesarzewicza. Z Moskwy, w której Cesarz koronacyę odbył dawniej (2 września 1826 r.) przysłano t. zw. koronę „familijną”, mniejszą. Do obrządku przygotowano izbę senatorW cl. 24 maja zebrali się wraz z władzami najwyższemi senatorowie i posłowie, pierwsi w nowej barwie karmazynowej obszytej srebrem, drudzy w mundurach obywatelskich; gal ery e zapełniła wyborowa, strojna publiczność. Cesarz ukazał się w sali w mundurze generała polskiego, z orderem Orła białego. Ukląkłszy przed ołtarzem na stopniach tronu, po długiej modlitwie powtórzył przysięgę konstytucyjną i przywdział płaszcz królewski. Arcybiskup Woronicz (czwarty z rzędu „warszawskich", po Franciszku Malczewskim († 1819), Szczepanie Hołowczycu († 1823), Wojciechu Skarszewskim († 1824), przeżegnał przygotowaną na stole koronę i podał ją monarsze; cesarz sam nakrył nią swą głowę. Po okrzyku zaintonowanym przez arcybiskupa, Vivat Rex in acternum, Cesarz Mikołaj I ozdobił klęczącą małżonkę łańcuchem Orła białego, poczem wnet wyruszono uroczystym pochodem do kościoła S-go Jana dla odśpiewania hymnu S-go Ambrożego. Z dwóch stron drogi, wysłanej suknem karmazynowem, wznosiły się trybuny dla płci pięknej i stało uszykowane w dwa szeregi wojsko: rosyjskie i polskie. Przed królem i królową berło niósł książę wojewoda Czartoryski, miecz generał Hauke, kulę wojewoda Czarnecki. Zakończyła się uroczystość przedstawieniem władz na pokojach zamkowych i ucztą dla ludu zastawioną przed koszarami ujazdowskiemi. Z sutego pocztu odznaczeń wyróżniły się cztery najważniejsze. Otrzymali order Orla białego: Krasiński, Czarnecki i Rożniecki; generał Konstanty Hauke został hrabią, wojewodą, kawalerem Orla białego, otrzymał sto tysięcy złotych w gotówce i donacye w dobrach. Przed odjazdem dworu posłowie kaliscy i t. zw. z angielska „oppozycya Jego Królewskiej Mości", wzmocniona w ostatnich wyborach, złożyła do tronu prośbę o przywrócenie Izbie obrad jawnych, czyli o cofnięcie „artykułu dodatkowego" do konstytucyi.
Poprzedzony odsłonięciem pomnika wzniesionego ze składek publicznych Kopernikowi, oraz procesem wytoczonym Birnbaumowi, któremu na 101 zarzutów dowiedziono 69-ciu tej treści, iż „aresztowanych przykuwał do muru, biczował, katował, a uwalniał za wykupem", iż „ofiarom swoim solą posypywał skaleczone członki i spragnionym odmawiał napoju" etc., – ostatni legalny Sejm Królestwa Polskiego otwarty został 28 maja 1830 r. przemówieniem od tronu, w którem Cesarz Mikołaj, między innemi oświadczeniami szczegółowiej tłomaczył, dlaczego rząd dotychczas Izbom budżetów nie składał, i zapewnił, że zgodnie ze swą przysięgą „za chowa wszelkiemi siłami ustawę konstytucyjną". Do przewodniczenia Izbie poselskiej powołany został Józef Lubowidzki, jeden z dyrektorów nowozałożonego Banku, brat prezydenta miasta. W złożonym obrazie stanu krajowego zauważono znaczne zeszczuplenie statystyki szkolnej. Liczba uczniów z 45.000 zmniejszyła się do 28.299; w uniwersytecie z1.200 spadła na 800. Ogółem liczył kraj obecnie szkół 801, a zatem pomimo znacznie pomnożonej ludności opółtorasta mniej niż przed laty piętnastu. Uposażenie zakładów naukowych było nadzwyczaj liche, z wyjątkiem tych, nad któremi bezpośrednio czuwał „Baranek Boży", – stowarzyszenie zostające pod patronatem księżnej Łowickiej. Wspaniałej za to – przynajmniej w wyalabastrowanej prozie Lubeckiego-przedstawiał się przemysł krajowy. Wsparte przez skarb fabryki żelaza wystarczały już w zupełności potrzebie miejscowej; sukno polskie idzie aż do Chin, cynk nawet do Indyi wschodnich. Wyroby wx)łny i bawełniane podniosły się w Mazowieckiem, szczególniej zaś w Kaliskiem; wyroby lnu i konopi-w Lubelskiem, Augustowskiem i Płockiem.
Ludzie tak sędziwi lub uczeni i poważni jak Niemcewicz i Lelewel pochwalili „zamiary” związku, składającego się w. początkach z samych wojskowych i zasilającego się stopniowo rozmaitymi cywilnymi, młodzieżą uniwersytecką, literatami i t. p. Charakter ostry, chociaż wciąż bardzo jeszcze pod względem możliwych zadań i widoków chwiejny i różnolity, przybierał związek w miarę mnożących się w społeczeństwie uraz i niepokojów o dalsze losy kraju. Uwieńczone powodzeniem wybuchy rewolucyjne na zachodzie Europy 1830 r., lipcowy paryski i niebawem belgijski, oraz walki o wyzwolenie Grecyi, dodały gorętszym i niecierpliwszym jednostkom otuchy i śmiałości. Krok stanowczy przyspieszyły pogłoski, mniej więcej uzasadnione, o zamierzonej interwencyi Rosy i na rzecz obalonego we Francyi i Belgii porządku. Prusacy rozgłosili tajemnicę wyjazdu do Berlina feldmarszałka Dybicza-Zabałkańskiego, wsławionego w ostatniej wojnie z Turkami, celem odnowienia koalicyi i poruszenia Św. Przymierza. Nie ukryła się też treść korenspondencyi, zawiązanej w d. 6 sierpnia 1830 r. przez ministra sekretarza stanu Królestwa z ministrem skarbu Lubeckim o przysposobienie funduszów na uruchomienie z końcem roku armii polskiej. Do Modlina nakazano zwozić zapasy wojenne i żywność w ogromnych, niebywałych rozmiarach... Ścieśnione i nawet całkiem zatamowane źródło wszelkiej informacyi otwartej – prasa milczała, pozwalając lęgnąć się w opinii publicznej wymysłom najpotworniejszym. W tych warunkach związek podchorążych postanowił działać. Po wielu odroczeniach wyznaczono termin zbrojnego wystąpienia na wieczór poniedziałkowy 29 listopada 1830 r. Zapalone w kilku miejscach Warszawy stare budowle miały być hasłem do rozpoczęcia walki. Powstanie Rząd dokładnie wiedział o zamierzeniach powstańców; w samą niemal wigilię akcyi zgłosili się do policyi ze szczegółową wiadomością o przygotowującym się ruchu student Kruszelnicki i podchorąży Zagrabiński. Pomimo, że w ostatnich czasach fundusz wywiadowczy podniesiono do wysokości 6.000 złotych dziennie, czuć byłow funkcyach i organizacyi policyi jakieś omdlenie niewytłomaczone, które historykom nasunęło nawet myśl, iż zaburzenia były pożądane. Dwa najtęższe filary władzy wykonawczej w Królestwie, Nowosilcow i Szaniawski, ujawniły swą nieobecność w chwili najbardziej krytycznej: Szaniawski wyjechał do wód mineralnych w Austryi, Nowosilcow do obszernych swych włości w starostwie Słonimskiem.
Ogłoszone pod sam dopiero koniec XIX wieku „Pamiętniki” Leona Dembowskiego, kasztelana, później członka rządu, naocznego świadka wypadków, człowieka skoligaconego i zestosunkowanego ze wszystkiemi niemal możnowładczemi rodzinami doby owej historycznej, rzucają na początki ruchu rewolucyjnego nader niekorzystne światło. Nie było ani zdolniejszych lub popularniejszych wodzów, ani ściślej skombinowanego planu, ani przygotowanych środków działania. Stwierdza to nieubłagany przeciwnik stronnictwa „białych “, Maurycy Mochnacki, tak często przytaczany w pracy generała Puzyrewskiego „Wojna rosyjsko-polska 1831 r.“ Sprzysiężonym szło z przyczyn wcale niejasnych o ujęcie W. Księcia. Ale wykonanie zamiaru nie było łatwe. Załoga polska w Warszawie wynosiła do 8.000 ludzi, dział miała 10; oficerów po pułkach, zoobowiązanych przysięgą do poruszenia załogi, liczono do 150. Stare miasto, kopalnia zapaleńszych, lecz wcale do boju nicprzysposobionych „materyałów", posiadało zaledwie kilkaset karabinów i parę tysięcy ładunków, „obiecanych" na stanowczą chwilę przez przełożonych nad zapasami prochu lub mających stosunki z arsenałem podporuczników Urbańskiego, Zaliwskiego i Dąbrowskiego (Floryana).
Na obronę zaś natychmiastową, bezpośrednią, pod ręką, Wielki Książę posiadał całą dywizyę gwardyi litewskiej (rosyjskiej), złożonej z dwóch pułków piechoty (litewskiego i wołyńskiego), z trzech pułków jazdy (kirasyerów podolskich, huzarów grodzieńskich i ułanów zwanych konnopolcami) iz dwóch bateryi artyleryi; drugie tyle dział stało w Górze i Skierniewicach, zaś w Błoniu były oprócz tego dwa lekkie bataliony instrukcyjne. Razem wynosiło to do 7.000 ludzi i dział 28.
Nadszedł wieczór feralny. Sygnały zawiodły wskutek wilgoci powietrznej. Nikłe Promyki zapalonych szop lub stary cli browarów ukazały się tylko na Solcu i Nowolipiu. Garstka młodzieży cywilnej uderzyła na Belweder; stu kilkudziesięciu podchorążych, pod dowództwem Wysockiego, napadli na koszary trzech pułków gwardyi konnej rosyjskiej. Atak nie udał się ani tu ani tam. Cofając się, sprzysiężeni zlali się w jedną masę na moście Sobieskiego i z okrzykami: „do broni!", wśród zamętu snujących się tłumów i krzyżujących się po zaalarmowaniu pułków, podążyli alejami Ujazdowskiemi i ztąd Nowym Światem w głąb miasta. Dotarli przez Krakowskie Przedmieście, ulicą Kozią i Senatorską do arsenału, który już zajęty zastali przez powstańcze oddziały wojska polskiego i mieszczaństwo, zaopatrujące się w broń i amunicyę. Inne oddziały zajęły lub zajmowały tymczasem posterunki zgóry sobie wskazane. Trochę objawów zaciekłości mściwej, trochę niesubordynacyi lub rozprzężenia na tle zamętu i niepewności powszechnej, pociągnęły za sobą oprócz pukaniny bezcelowej, kilka ofiar pożałowania godnych. Przed pałacem namiestnikowskim (dawniej radziwiłłowskim) na Krakowskiem Przedmieściu zginęli przeszyci bagnetami generał Hauke i pułkownik Meciszewski, – w chwili gdy po surowem przemówieniu Haukego, Meciszewski pierwszy strzelił z pistoletu do podchorążych. Na Koziej, omyłkowo, zamiast generała Lewickiego, padł od strzałów szanowany i lubiany generał Józef Nowicki, jadący karetą. Na Bielańskiej zamordowano komendanta szkoły podchorążych gen. Stanisława Trębickiego; przed arsenałem takiż los spotkał gen. Ignacego Blumera, w innych zaś punktach miasta generałów Tomasza Siemiątkowskiego (szefa sztabu armii) i Stanisława Kostkę Potockiego, puszczonego najpierw bez krzywdy z placu Św. Aleksandra do Belwederu i przybywającego ztamtąd z misyą – jak sądzono-niehonorową.
Tymczasem Wielki Książę ukazał się konno w Alei Ujazdowskiej, gdzie już w szyku bojowym stanęła cala jazda rosyjska. Wkrótce nadciągnął polski pułk gwardyi strzelców konnych pod dowództwem Zygmunta Kurnatowskiego i od naczelnego wodza zażądał rozkazów. Środki do stłumienia ruchu w zarodku były wystarczające, – w tym punkcie wszyscy historycy są z sobą, w zgodzie. Ale Wielki Książę po krótkiem wahaniu, stanowczo ostatecznie odmówił wszelkiego wtrącania się, z silami rosyjskiemi, do zatargu, który mienił być „domowym”, wyłącznie Polaków obchodzącym. Na usilne nalegania sztabowców zdecydował się wysiać do miasta polski pułk gwardyi konnej. Kurnatowski ruszył na przód i dotarłszy do linii obronnej powstańców, rozciągniętej od Banku polskiego do Placu Zamkowego, zaniechał dalszego ze wszech miar hazardownego pochodu. Krótka, urywana walka zamilkła zupełnie około godz. 3-ej z północy; na ulicach płonęły tylko ognie obozowe i rozlegały się odgłosy posterunków strażniczych. W powietrzu mglistem, na niebie szarem i zasępionem zagadkowe jutro rysowało niewidome znaki pytania: co jutro będzie i jaki los zgotują te wypadki narodowi.