Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Wobec wybitnej roli, którą w dzisiejszem życiu umysłowem odgrywa teatr, nie zdajemy sobie zwykle z tego sprawy, że jest on w swej postaci dzisiejszej nabytkiem wcale niedawnym, że istniały długie wieki bez wspaniałych gmachów, poświęconych wyłącznie na użytek sztuki dramatycznej, bez kulis wytwarzających złudzenie rzeczywistości, bez dekoracyi, kostyumów, efektów świetlanych i maszynery i scenicznej – słowem bez tych wszystkich środków pomocniczych, które dziś częstokroć zastępują sztukę samą, a których pośledniejsze znajdujemy nawet w najskromniejszych teatrzykach amatorskich. Sztuka dramatyczna i aktorska należy do najpierwszych, na które zdobyła się ludzkość; ale po upadku jej w początkach epoki chrześcijańskiej, trwało bardzo długo, zanim wyłoniła się na nowo z misteryów religijnych, dyalogów politycznych ibłazeństw kuglarskich. A gdy wreszcie wśród rozwijających się społeczeństw odżył dramat, sztuka sceniczna, umiejętność odtwarzania rzeczywistego życia za pomocą żywego słowa i żywych obrazów czynu, znajdowała się jeszcze w powijakach. Nie było stałych teatrów. Wędrowne tylko trupy aktorów, zbieraniny zazwyczaj awanturników, wykolejonych, próżniaków, kuglarzy, których wyjątkowo tylko rozgrzewała iskra natchnienia, obwoziły po większych miastach, czepiając się najchętniej dworów, jarmarków i uroczystości, kulawy „wózek Thespisaw. O wykonaniu artystycznem mowy w warunkach ówczesnych być nie mogło, na szczegóły zewnętrzne nic zważano wiele. Scenę zastępował szałas rozbity na placu, szopa lub pierwszy lepszy budynek, oddany do dyspozycyi wędrownym „komedyantom”, zamiast kulis wystarczały tablice z napisem „lasu, „plot” lub „woda”, rolę bladego miesiąca odgrywała z powodzeniem kopcąca latarnia, a ustne objaśnienia aktora czyniły zupełnie zbędną zawikłaną maszyneryę sceniczną naszych czasów. Włóczęgostwo, nędza, a zapewne i ujemne charaktery zbieraniny, uprawiającej sztukę sceniczną – wszystko składało się na to, że zawód aktorski nie był poważany, a przeszłość jego ciąży na teraźniejszości. I dziś jeszcze wyraz „komedyant“ ma dźwięk przykry i znaczenie ujemne, a odcień pogardliwy wyrazu „aktor” jest przyczyną, że dzisiejsi adepci tej sztuki przybierają nazwę „artystów dramatycznych”.
Dopiero z powstaniem stałych teatrów poczęła rozwijać się sztuka sceniczna, i gdzie istniał ten głośny warunek rozwoju, tam szybko stanęła u szczytu doskonałości. Anglia i Francya wyprzedziły pod tym względem o całe dwa wieki resztę Europy. Za panowania wielkiej i okrutnej Elżbiety teatr londyński posiadał poważanie i wpływy, doskonałych aktorów, a pomiędzy nimi największego dramaturga wszystkich czasów, Williama Szekspira, i warto przypomnieć, że były ulubieniec królowej, hr. Essex, skorzystał z pomocy z teatru swego przyjaciela Szekspira, gdy rozpoczynał ową rewolucyę, która miała zaprowadzić go na szafot. Okrągło sto lat po śmierci wielkiego dramaturga (w r. 1716) urodził się najgenialniejszy jego interpretator, Dawid Garrick. Pod koniec wieku XVIII John Filip Kemble, na początku XIX Edmund Kean i Sara Siddons utrzymywali teatr angielski na wysokim poziomie. Kemble i Kean to dwa przeciwieństwa, przedstawiciele dwóch kierunków, pomiędzy któremi zapewne zawsze toczyć się będzie walka na scenie. Pierwszy był klasykiem, starał się najsumienniej o uchwycenie i oddanie zamiarów autora, w którego rolach występował, wypracowywał najdokładniej każdy szczegół, zdawał sobie jasno sprawę ze swego zadania artystycznego; drugi opierał się głównie na obserwacyi życia, dążył do wiernego jego odwzorowania, poddawał się natchnieniu własnemu, nie troszcząc się o rzeczywiste zamiary autora. Kemble nie posiadał humoru, celował za to w rolach wziosłych, majestatycznych; Kean zbierał tryumfy także w rolach komicznych, natomiast mniej był doskonałym w poważnych a spokojnych. Kemble, jakkolwiek pochodził z rodziny aktorskiej, był przeznaczony pierwotnie na uczonego, i wychował się w kolegium jezuickiem w Douay; Kean natomiast nie ] osiadał właściwie żadnego wykształcenia i do 27 roku życia wałęsał się po wszystkich częściach świata. W siódmym roku życia wyjechał jako chłopiec okrętowy do Madery, później jako linoskoczek występował na jarmarkach Anglii, i kontynentu.
Przypadkiem dostał się do teatru i grywał z Sarą Siddons, którą Anglicy uważali za swoją największą aktorkę, rolę księcia Artura w „Królu Janie“. Ale ani gra pani Siddons, ani przykład Kemble’a nie zrobiły na linoskoczku żadnego wrażenia, i niebawem chłopak powrócił do swego awanturniczego życia. Po dlugoletniem wałęsaniu się, wstąpił za staraniem jednego z protektorów do teatru Drurylanc i po jednej tylko próbie odegrał w r.1814 Shylocka przed pustą
prawie salą. Tam widział go Byron i poznał w nim odraza artystę z łaski Bożej. Sława młodego aktora rozeszła się szybko, ściągała tłumy do teatru Drurylane. Ryszard III, Hamlet, Otello, Macbeth-to były jego najlepsze role. Byron zachwycał się zwłaszcza jego Ryszardem. „Ryszard-mawiał-to człowiek, a Kean- to Ryszard!c‘ Utraciwszy z powodu brzydkiego procesu sympatye publiczności londyńskiej, Kean udał się do Ameryki, gdzie dawniej już występował z wielkim powodzeniem. Gdy jednak i tam odczuł skutki procesu, powrócił zmartwiony i rozgoryczony do Londynu i oddał się pijaństwu. Po raz ostatni wystąpił na scenie w r. 1833 w roli Otella. Syn jego Karol grał Jagona. Raz jeszcze genialny aktor porwał publiczność, jak niegdyś w lepszych czasach. Ale w akcie III, przy straszliwej przysiędze Otella, opuściły go nagle siły, i padł w ramiona swego syna z okrzykiem: „Umieram!u Umarł niebawem, dnia 15 marca 1833 roku, w 46 roku życia, w Richmondzie. Zwłoki jego złożono w tamtejszym kościele.
Mis Siddons, która, jak wspomniano, uchodziła za najlepszą aktorkę angielską w początkach wieku XIX, i nawiasem, była pierwszą kobietą, która próbowała swych sił w roli Hamleta, pozyskała podczas występu gościnnego w New-Castle dla sceny młodzieńca, który miał stać się godnym następcą Kemble’ai Keana. Był nim Marcready. Zaraz pierwszy jego występ w roli Oresta w „Andro-Marcready. mache” Racine’a (w r. 1816) zyskał mu sympatye publiczności i zapewnił mu miejsce pomiędzy pierwszymi aktorami Anglii. Zajmował on stanowisko pośrednie pomiędzy Kemblem a Keanem, umiał szczęśliwie godzić ze sobą oba style, spokój i powagę klasyczną z naturalnem oddawaniem rzeczywistego życia.
Francya nie dała się wyprzedzić Anglii. Szekspira wprawdzie nie miała, ale posiadała również stały teatr już w wieku XVI oraz wielkiego aktora i genialnego dramaturga w jednej osobie – Moliere’a, którego komedye po dwustu latach nie utraciły swej wartości i aktualności i po dziś dzień utrzymują się z powodzeniem na scenie. Do końca wieku XIX też Francuzi spoglądali z prawdziwą a słuszną dumą na starożytny teatr Molierowski („Theatre Francais“ lub „Comedie Francaise”) który przetrwał nawet zwycięsko straszne dni wielkiej Rewolucyi i dopiero w dniach naszych, przypadkiem stał się pastwą płomieni. Podczas wielkiej Rewolucyi wprawdzie musiał i ten przybytek francuskiej sztuki scenicznej zamknąć swe podwoje; ale już dnia 31 maja otwarto go na nowo przedstawieniem „Cida“ i „Szkoły mężów". Epokowy przełom pozostawił jednak swoje ślady także w domu Molierowskim. W owych czasach tradycyjna, akademicka tragedya utraciła swe stanowisko dominujące. Do tej pory lud francuski widywał na. scenie przeważnie bohaterów świata starożytnego; od rewolucyi miejsce Rzymian i Greków zajęły osobistości z świata francuskiego, a sztywnych wierszy aleksandryjskich język swobodny i naturalny.
Aktorowie wstąpili w ślady autorów dramatycznych. Najwybitniejsze talenty sceny paryskiej, Franciszek Talma i panna Mars dążyły z powodzeniem do wyzwolenia się z więzów konwencyonalnych i tradycyjnych, do prostoty i prawdy życiowej.
Początek wieku XIX był epoką największej sławy „Komedyi francuskiej". Aż do Berlina, Warszawy i Petersburga sięgały wpływy pierwszej sceny francuskiej, we wszystkich niemal stolicach Europy, członkowie tego teatru dawali gościnne przedstawienia. Przerastał wszystkich swoich towarzyszów ogromem talentu Talma. Urodził się on w Paryżu, dnia 15 stycznia 1763 roku. Wychował się w Londynie i dopiero w 15 roku życia powrócił do rodzinnego miasta. Pierwotny jego zawód nie miał nic wspólnego ze sceną-młody Talma był dentystą. Dopiero w 24 roku życia wstąpił do królewskiej szkoły deklamacyjnej, aw roku następnym Paryżanie zobaczyli go po raz pierwszy na scenie „Komedyi francuskiej” w „Mahomecie” Voltaire’a. Niebawem występując w roli tytułowej tragedyi Cheniera „Karol IX“ zdobył imię pierwszego tragika Francyi.
Wielka Rewolucya wywołała chwilowy rozłam w „Theatre Francais”. Talma objął kierownictwo nowo założonego teatru przy ulicy Richelieu’go, który jednak niebawem połączył się ze sceną Moliere’a. Napoleon I wciągnął artystę do swego najbliższego otoczenia i dawał mu liczne dowody swego podziwienia i swej łaski. Występy gościnne w Londynie i Brukseli utwierdziły sławę Taimy, który także jako autor dowiódł w kilku dziełach głębokiego zrozumienia istoty sztuki, swego przywiązania do niej.
W r. 1807 stolica Francyi posiadała 33 teatry, a wielka ich liczba świadczy o nadzwyczajnem zainteresowaniu się Paryżan dla sztuki scenicznej już w początkach w. XIX. Józef Chenier twierdził, że większa część tych teatrów oddziaływała niekorzystnie na dobry smak i moralność, i zdaje się, że Napoleon był tego samego zdania, bo na jego rozkaz 25 teatrów musiało zamknąć swe podwoje.
Obok Theatre Francais cieszył się w latach późniejszych szczególnem powodzeniem i sympatyami paryżan „Theatre Gymnase dramatique”, założony w roku 1825. Sześć lat później otwarto w Palais Royal nowy teatr, poświęcony wyłącznie farsie, i odtąd lekka, podkasana Muza poczęła robić groźną konkurencyę sztuce poważnej. Była to jaskrawa reakcya przeciw repertuarowi klasycznemu, który przywrócili za pierwszego cesarstwa Talma i panna Mars, zachowując jednak swój zbliżony więcej do prawdy sposób wykonywania ról. Kreacye tych dwojga genialnych artystów, zarówno w rolach tragicznych jak i komedyach Molierowskich do dziś dnia uchodzą za niedoścignione i pozostały wzorami dla aktorów francuskich, niezależnie od zmienionych usposobień, zapatrywań i kierunków artystycznych.
W Niemczech dopiero w ostatnich dziesiątkach lat w. XVIII sztuka sceniczna znalazła stałe przybytki. Wprawdzie cesarzowa Marya Teresa nadała już w roku 1754 teatrowi na „Burgu“ wiedeńskim przywileje sceny cesarskiej, ale zarówno w Wiedniu, jak w Niemczech wogóle, sztuka niemiecka odgrywała nadal podrzędną rolę obok francuskiej i włoskiej. Pierwszy stały niemiecki Teatr na teatr narodowy zawdzięcza swe powstanie Józefowi II, który chciał, aby scena, założona przez niego w r. 1776 w Wiedniu, przyczyniła się do „rozszerzenia dobrego smaku i uszlachetnienia obyczajów”.
Przykład cesarza, który wykluczył artystów zagranicznych z założonego przez siebie teatru, oddziałał na innych książąt niemieckich. Wszędzie uwydatniła się dążność w tym samym kierunku. Gotthold Efraim Lessing wyzwolił dramat niemiecki z więzów naśladownictwa francuskiego; chodziło teraz o to, aby otworzyć sceny istniejące w Niemczech dla swojskiej literatury. Już w roku 1775 otwarto teatr niemiecki w Gotha pod dyrekcyą Konrada Eckhofa. Istniał on tylko dwa lata. Ale ze szkoły Eckhofa, który uchodzi słusznie za ojca niemieckiej sztuki scenicznej, wyszli ludzie, którzy pracowali z większem powodzeniem w kierunku wskazanym przez niego. Bar. Heribert Dalberg, pierwszy dyrektor założonego w r. 1777 teatru nadwornego i narodowego w Mannheimie, powołał w r. 1779 najzdolniejszych uczniów Eckhofa, Boila, Iłflanda i Becka do rezydencyi Palatynatu, i zapał młodych a utalentowanych artystów zapewnił teatrowi w Mennheimie niebawem sławę najlepszej sceny niemieckiej. Teatr ten o tyle jeszcze zasługuje na wzmiankę, że był pierwszym, który wystawił młodzieńcze dramaty Schillera.
Pod koniec wieku XVIII powołano Ifflanda do Berlina i powierzono mu kierownictwo tamtejszego teatru narodowego, który pod rządami Engla upadał coraz więcej, nie mogąc wytrzymać współzawodnictwa opery. Ifflandowi powiodło się powstrzymać ten upadek i postawić teatr na dość wysokim poziomie. Pod jego dyrekcyą po raz pierwszy dramat Szekspira ukazał się na scenie niemieckiej, a mianowicie „Hamlet” w przekładzie A. W. Schlegla (w r. 1798). Jako aktor, Iffland popadł szybko w manierę i oddalał się w latach ostatnich swego życia Coraz więcej, dla tanich efektów, od rzeczywistości. Sceny swej jednak nie prowadził w tym błędnym kierunku, i wystawiając przeważnie sztuki klasyczne, dbał o prawdę życiową w wykonaniu.
Obok wspomnianych teatrów narodowych, utrzymywanych przez książąt udzielnych, powstało pod koniec wieku XVIII w wielkich miastach kilka scen samodzielnych, a dwie z nich zajmują szczególne stanowisko w historyi teatrów niemieckich, jako ognisko dwóch zwalczających się namiętnie stylów sztuki scenicznej. W Lipsku, gdzie bardzo wcześnie powstał teatr stały, nie zważano wiele na upodobania publiczności, lecz wzięto sobie za wzór tragedyę francuską i naśladowano aktorów francuskich z epoki pseudoklasycznej. W Hamburgu natomiast starano się o możliwie wierne odzwierciadlanie rzeczywistego życia i oddziaływanie na publiczność w duchu narodowym. Było to głównie zasługą Schroedera i „Dramaturgii” Lessinga. Fryderyk Ludwik Schroeder (17" † 1816) był przez długie lata czynny w teatrze na „Burgu” wiedeńskim i należał do najoględniejszych artystów tej wzorowej sceny. Objąwszy pod koniec wieku dyrekcyę teatru hamburskiego, podniósł go od razu na bardzo wysoki poziom, prowadził z powodzeniem na własną rękę, bez żadnej subwencyi, i znalazł niebawem w różnych okolicach Niemiec gorliwych zwolenników. Teatry w Pradze, Altonie, Wrocławiu, Frankfurcie n. Menem i Moguncyi prowadzono zupełnie w jego duchu; także na innych scenach szkoła jego zdobyła przewagę nad lipską.
W nowym zupełnie kierunku popchnęli sztukę sceniczną Goethe i Schiller. W r. 1794 wielki książę Karol August Wejmarski powierzył Goethemu kierownictwo teatru narodowego w Wejmarze. Pierwszy rok jego działalności na tym polu nie był obfity wr owoce. Dopiero po nawiązaniu bliskich stosunków z Schillerem i przy jego pomocy, wielki poeta zajął się reorganizacyą teatru wejmarskiego. Przedewszystkiem wprowadzono do repertuaru wszystkie utwory dramatyczne obu poetów, obok płytkich komedyi Kotzebuego i dramatów Ifflanda; nie zaniedbywano też wybitniejszych dzieł zagranicznych. Niebawem uwydatniły się w sposobie wykonania osobiste sympatye i teorye zakochanego w sztuce klasycznej poety. Raziła go prawda życiowa na scenie, której rzecznikami byli Eckhof i Schroder, a najzdolniejszym wykonawcą artysta berliński Fleck; przyznać przytem trzeba, że „naturalność” zaczęła doprowadzać już do trywialności. Przeciwstawił więc zasadom szkoły hamburskiej klasycyzm starożytny, żądał żeby artyści szukali wzorów nie w naturze i życiu społecznem, lecz w spokojnej, zrównoważonej sztuce starych Greków, starali wznosić się do ideału. Nieuniknionym skutkiem tego nowatorstwa było, że w wykonaniu scenicznem rozgościły się niebawem niezgodność z naturą i patos fałszywy. Toczone, dźwięczne wiersze Schillera przyzwyczaiły aktorów do popisywania się sztuczkami retorycznemi, z ujmą dla treści. Im dłużej trwał i dalej sięgał wpływ szkoły wejmarskiej, tem więcej artyści oddalali się od rzeczywistości, tem więcej popadali w przesadę, dziwactwa i deklamacye. Skończyło się na toni, że ostatecznie publiczność zniechęciła się zupełnie do dramatów klasycznych. Równocześnie, około roku 1820, opera ze swą muzyką, bogatą scenery;!; i dekoracyą, coraz więcej przyciągała publiczność, i teatry, aby wytrzymać konkurencyę poczęły również zwracać większą uwagę na dekoracyę i piękne kostyumy, niż treść sztuki i wykonanie sceniczne.
Dopiero ukazanie się Ludwika Devrienta przywróciło znowu przewagę grze naturalnej, prostocie i prawdzie życiowej na scenie. Ale wpływ wielkiego artysty nie trwał długo i nie odrodził sztuki. Około roku 1830 we wszystkich teatrach niemieckich uwydatnia się jaskrawię zanik dobrego smaku i poczucia artystycznego. Sam tylko teatr na „Burgu“ wiedeńskim utrzymał się w tej epoce powszechnego upadku, na dawnym, wysokim poziomie, pod kierownictwem Schreyvogla, a później Deinhardsteina. Oprócz tego dwie małe sceny podniosły się na chwilę i zwróciły na siebie uwagę wielbicieli prawdziwej sztuki. W Brunświku założono ze składek obywatelskich w r. 1818 teatr nowy pod dyrekcyą Augusta Klingemanna. Tam po raz pierwszy wystawiono „Fausta“ Goethego. Klingemann umiał uchronić swą scenę zarówno przed pustą i fałszywą deklamacyą szkoły wejmarskiej, jak i przed rozpanoszeniem się strony dekoracyjnej ze szkodą dla sztuki; ale z śmiercią jego teatr brunświeki utracił swoje odosobnione a poważne stanowisko i stał się zupełnie podobny do innych. W roku 1827 z przybyciem Immermanna do Dusseldorfu, teatr tamtejszy począł wyróżniać się korzystnie wśród zachodnio i środkowo niemieckich. Zdolny dyrektor chciał wstąpić w ślady Schreyvogla i stworzyć scenę, któraby dorównywała wiedeńskiej. Ale środki pieniężne nie wystarczyły do przeprowadzenia tych zamiarów. Immermann złożył dyrekcyę, i teatr dysseldorffski zeszedł znowu do rzędu teatrów prowincyonalnych. Takie próby, jak Klingemanna, i Immermanna były odosobnione i w rezultacie nie wpłynęły wcale na podniesienie się sztuki scenicznej w Niemczech.
Deklamacya, przygniatająca przewaga dekoracyi nad treścią dramatów i grą artystów, wreszcie dążności pojedynczych szczególnie uzdolnionych artystów do zwrócenia na siebie wszystkiej uwagi, aw następstwie tego zupełny brak zespołu- wszystko to przez całe dziesiątki lat ciążyło na teatrze niemieckim, obniżając coraz więcej jego poziom. Dopiero w drugiej połowie wieku XIX nastąpiła gruntowna reforma.
W Polsce powstał teatr narodowy, tak samo jak w Niemczech, w drugiej połowie XVIII stulecia, ale znalazł tu wiele gorsze warunki istnienia. Trzeba było stworzyć wszystko od początku. Nic było nietylko aktorów wyrobionych ani sceny dla sztuki polskiej, ale także sztuk oryginalnych, ani nawet dobrych przekładów. Wprawdzie istniał w Warszawie od lat już kilkudziesięciu stały teatr narodowy (założony przez Augusta II przy pałacu Saskim), ale grywali tam aktorzy sprowadzani z zagranicy, a zwłaszcza z Drezna, wyłącznie sztuki obce w obcych językach, przeważnie francuskim i włoskim; teatrzyk zaś polski, utworzony w roku 1743 za staraniem Konarskiego przy konwikcie warszawskim dla młodzieży szlacheckiej, miał znaczenie podrzędne i nie mógł siać się szkołą sztuki scenicznej.
Dopiero w roku 1765 przemieniono z woli Stanisława Augugusta stary walący się teatr przy pałacu Saskim, t. zw. „Operalnię”, na teatr polski i otwarto go równocześnie, za opłatą, dla szerokiej publiczności, gdy dotąd miały wstęp tylko osoby zaproszone przez dwór, a podczas sejmów posłowie. Utworzone na prędce towarzystwo nie odznaczało się doborem sił. Była to zbieranina, w której nie brakło wprawdzie talentów-jak wsławiony później komik Karol Boromeusz Świerzawski-ale nie było doświadczonych aktorów ani obeznanego ze swem zadaniem kierownika, sceny. Co gorsza, nie było także sztuki, którąby można rozpocząć godnie przedstawienia. Dramat polski wówczas jeszcze nie istniał. Z polecenia króla napisał Józef Bielawski na otwarcie teatru sztukę oryginalną. Była to komedya p. t. „Natręci“, jak na początek wcale udatna.
Odegrano ją dnia 19 listopada r. 1765 z wielkiem powodzeniem i powtarzano przez długie lata. W roku 1772 rozebrano stary teatr i przeniesiono scenę do pałacu ks. Radziwiłła „Panie Kochanku” (dzisiejszego pałacu Namiestnikowskiego). Kierownictwo objął dworzanin królewski Karol Thomatis, który, sprowadziwszy operę włoską, teatr polski zaniedbał zupełnie. Dwa lata później ks. August Sułkowski otrzymał od sejmu przywilej na wybudowanie własnego teatru na Nowym Świecie, i równocześnie monopol teatralny. Pod rządami Sułkowskiego scena polska podniosła się i ożywiła, ale przedsiębiorstwo nie opłacało się, i książę odstąpił swój przywilej kamerdynerowi królewskiemu Ryxowi. Stałą siedzibę otrzymała scena polska dopiero w r. 1779, w którym, za staraniem księżnej Elżbiety Lubomirskiej wybudowano na placu Krasińskich nowy teatr, według planów budowniczego Teatr na Salarego. Otrzymał on nazwę „Teatru Narodowego”. (Podobiznę tego, nie istniejącego dziś już, gmachu znajdzie czytelnik w tomie I na str. 271). Niebawem znalazł się też człowiek, powołany i uzdolniony do ujęcia w swoje ręce kierownictwa nowego teatru i wyprowadzenia scenicznej sztuki polskiej z okresu niepewnych, dorywczych prób, na drogę prawdziwego rozwoju. Był nim Wojciech Bogusławski. Urodzony w r. 1760 we wsi Glinnie pod Poznaniem, jako chłopiec był paziem u biskupa krakowskiego Sołtyka, następnie przez krótki czas służył w wojsku, wreszcie, gdy nie otrzymał awansu, z rozpaczy, jak sam pisze, wstąpił na scenę. Dwudziestoletni młodzieniec zwrócił na siebie szybko uwagę, jako zdolny aktor i śpiewak, autor i tłumacz sztuk dramatycznych. W roku 1783 powierzono mu dyrekcyę teatru na placu Krasińskich, i od tej daty liczy się właściwie historya polskiej sztuki scenicznej. Początki były bardzo trudne. Młody dyrektor zastał repertuar ubogi, towarzystwo niedobrane, opinię kół przodujących w społeczeństwie nieprzychylną dla teatru polskiego, byt materyalny niepewny, groźne współzawodnictwo aktorów i śpiewaków niemieckich, francuskich i włoskich, którzy cieszyli się wielkiemi sympatyami publiczności, działalność utrudnioną przez monopol teatralny, przejęty przez kamerdynera Ryxa od ks. Sułkowskiego. Wszystkie trudności przezwyciężył zapał do sztuki, w połączeniu z ogromną energią pracy i zadziwiającą wszechstronnością Bogusławskiego. „Pisał, grał i grających na czas późny stworzył” – napisał mu na nagrobku przyjaciel jego, towarzysz dni złych i dobrych, a później następca jego w dyrekcyi teatru i wykonawca jego myśli, Ludwik Dmuszewski. Epitatium to nie mówi za wiele. „Ktoby w Bogusławskim – pisze w „Albumie teatralnym” wnuk jego Władysław, – chciał widzieć jednego z intendentów subweneyonowanej przez rząd sceny, bawiących się z amatorstwem szambelańskiej wszechwiedzy w sztukę i literaturę dramatyczną, albo nawet osiadłego na jednem miejscu rozgłośnego pisarza, któremu dano w ręce gotowe środki materyalne, aktorskie i literackie do przeprowadzenia rozległych planów artystycznych, ten popełniłby gruby anachronizm.
Na Bogusławskiego trzeba patrzeć nie tylko w Warszawie, ale wszędzie, gdzie tylko dla polskiego teatru było coś do zrobienia; śledzić każdy moment szamotania się jego w Warszawie, to z przywilejem, to z trupą francuską, to z aktorami niemieckimi, to z operą włoską; widzieć, jak jednych zwycięża, z drugimi z potrzeby paktuje, jak wyrywa się z twardych szponów biedy, zostawiając w nich strzępy własnego mienia, lub wymyka się z aksamitnych rąk intrygi, nie uroniwszy nic z godności – co mu nie przeszkadza tłumaczyć, pisać, grać, uczyć aktorów, tu zbudować teatr, tam podnieść ducha okolicznościowem widowiskiem – wszędzie spełniać iście herkulesowe prace. Jako aktor, stawiany przez Francuzów w rzędzie uczniów Taimy, porównywany przez Niemców do Ifflanda, zbliża się, idąc śladami tych mistrzów, do natury, a rzeszę swą kształci w jedynie dobrej i prawdziwej szkole francuskiej; jako reżyser, wygłasza w swojej teoryi sztuki dramatycznej i sceneryi zasady, które go czynią w roku 1812 zwiastunem meinnigenskiego Chronegka; jako dyrektor, myśli rozważnie o jutrze, wychowuje przyszłe pokolenie aktorów. Próbuje uorganizować swą trupę na zasadach, zastosowanych później w sławnym dekrecie moskiewskim Napoleona i w urządzeniu Komedy i Francuskiej; jako pisarz wreszcie odgaduje swoją publiczność i rozumie głębsze znaczenie pociesznego faktu z historycznym owym widzem, który tak się rozczulił w widowni tragicznemi losami Bewerleya, że w antrakcie przyszedł za kulisy z propozycyą zapłacenia długów nieszczęsnego owego bohatera.
To już nic legendowy rycerz Paska, zabijający aktorów: to mieszczanin, który zasmakuje w „Powrocie posła”, to Jud, który dzięki Bogusławskiemu w „Krakowiakach i Góralach” po raz pierwszy ukaże się na scenie.”
Dodać trzeba do tej świetnej charakterystyki, że Bogusławski pracował w niezwykle trudnych warunkach zewnętrznych, w czasie zamętu i wstrząsających krajem wypadków politycznych, kiedy praca, zaledwie rozpoczęta, rwała się co chwila, i apatya ogarnęła umysły. Trzeba było wielkiego hartu duszy, aby w Jakich okolicznościach nie upaść, nie zniechęcić się, nie zwątpić o powodzeniu; wielkiego umiłowania sztuki, jasnej gwiazdy przewodniej na firmamencie życia, aby w najtrudniejszych warunkach objeżdżać zabłoconym wozem, zapchanym rekwizytami teatralnemi, kraj cały od jednego krańca do drugiego, budzić ruch, zapał, zamiłowanie do sztuki ojczystej. Aby tak żyć i działać, jak żył i działał Bogusławski, trzeba być więcej niż aktorem, żądnym oklasków rozbawionego tłumu; trzeba czuć się obywatelem.
Przez lat trzydzieści, z przerwami, wywołanemi przez. wypadki polityczne, Bogusławski stał na czele sceny warszawskiej, kierując zarówno komedyą jak operą i baletem, a ustępując w roku 1814 miejsca zięciowi, Ludwikowi Osińskiemu, pozostawiał mu teatr, którego nie powstydziłaby się żadna z ówczesnych stolic Europy: towarzystwo złożone z sił wybitnych, tradycyę szlachetnego stylu, bogaty repertuar sztuk polskich i zagranicznych. Minęły czasy, kiedy dyrektor dla urozmaicenia ubogiego repertuaru sam musiał pisać, tłumaczyć, przerabiać, fastrygować sztuki; wraz z teatrem rozwinęła się polska poezya dramatyczna, a jakkolwiek nie wytrzymywała porównania z zagraniczną, wystarczała na potrzeby sceny. Kiedy Bogusławski usunął się od kierownictwa, repertuar składał się z 80 sztuk oryginalnych Zabłockiego, Bielawskiego, Wybickiego, Osińskiego, Niemcewicza, Wężyka, Krupińskiego, Brodzińskiego, Euzebiusza Słowackiego; z zagranicznych grywano sztuki Moliere’a, Corneille’a, Racine’a, Szekspira, Voltaire’a, Lessinga, Scheridana; w operze Spontiniego, Mehula, Gretry’ego, obok starych mistrzów włoskich i młodych kompozytorów polskich, Kurpińskiego i Elsnera.
Rzecz zastanowienia godna, jak wielka liczba pierwszorzędnych talentów wyrosła w krótkim czasie w kraju, nie posiadającym żadnej przeszłości ani tradycyi sztuki scenicznej. Obejmując w r. 1783 dyrekcyę Teatru Narodowego, Bogusławski zastał już w nielicznem i niedobranem towarzystwie talenty tak potężne jak Świerzawski i Kempiński, a po za sceną warszawską Owsińskiego i Truskolaskich; ustępując pozostawił, oprócz aktorów do ról drobnych i chóru, 20 artystów i 14 artystek, wyszkolonych, zgranych ze sobą, a pomiędzy nimi Alojzego Żółkowskiego (ojca), Marcina Szymanowskiego, Bonawenturę Kudlicza, Ludwika Dmuszewskiego, Józefę Ledóchowską (z domu Truskolaską).
„Scena, stworzona przez Bogusławskiego- pisze w „Gazecie Warszawskiej” Antoni Lesznowski-stanowiła już moralne ciało, ściśle splecione z potrzebami społeczności. Środki bytu materyalnego były niestałe, wahające się, zależne od różnych wpływów, okoliczności i wypadków, ale talentami, jakie wydawała, współczuciem, jakie wzbudziła w powszechności, świadczyła o żywotności swoich zasobów. Gasło już i przebrzmiewało już owo pierwsze pokolenie wielkich artystów dramatycznych. Umilkł na scenie potężny głos Owsińskiego; Truskolaska kończyła żywot pełen sławy; nie rozlegał się już wśród sali śmiech Swierzawskiego, a Kempiński, znakomity komik usunął się ze sceny. Ale teatr miał wkrótce odżyć w nowem pokoleniu artystów. I patrzcie! Ze wschodem nowego wieku talenta się odradzają. Srebrny, metaliczny głos Szymanowskiego odzywa się – to następca Owsińskiego; panna Truskolaska oddziedzicza talent swej matki – i tragedy a odbudowana na scenie. A na przodzie patrzcie na tę postać. Śmiech, żart, dowcip strzela z każdego muskułu, z każdego jej gestu-to autor „Momusa” – to następca Świerzawskich i Kempińskich – to Żółkowski. Patrzcie dalej: któż to jest ten młody artysta, co i łzy z oczu umie wyciskać, i śmiech pusty na ustach rozbudzić? kogoż to natura uposażyła tak hojnie zbiorowym, podwójnym naznaczając go talentem? To Kudlicz. A wśród wszystkich tych talentów wznosi się sędziwa postać założyciela sceny, Bogusławskiego. Głos mentora kieruje całą rzeszą, utrzymuje lub roznieca wszystkie te młode uczucia, popędy, natchnienia, przewodzi tym szlachetnym chęciom i wskazuje im prostą drogę wśród krętych manowców sztuki.”
Jeszcze przed złożeniem dyrekcyi przez Bogusławskiego (który zresztą pozostał nadal członkiem teatru i występował prawie do samej śmierci w rolach tragicznych) scena warszawska uzyskała poparcie i opiekę rządu a przez to pewniejszą podstawę bytu. Książę i król Fryderyk August powierzył dekretem z roku 1810 nadzór nad sceną komisyi, do której powołano członków rządu i wysokich urzędników, oraz Bogusławskiego i Niemcewicza.
W tymże dekrecie zastrzeżono utworzenie szkoły dramatycznej. Otwarto ją w roku 1811, z kursem początkowo trzyletnim. Uczono w niej religii i historyi świętej, historyi i gramatyki polskiej, języków francuskiego i niemieckiego, muzyki, śpiewów i tańców; później także literatury, deklamacyi i dramatyki.
Pod rządami Ludwika Osińskiego (1814-1826) scena rozwijała się nadal w kierunku nadanym przez założyciela, i nadal, mimo poparcia rządu, walczyła nieustannie z niedostatkiem. Przyznano jej wprawdzie zapomogę 30.000 zł. rocznie, ale suma ta nie wystarczała na utrzymanie teatru wraz z operą i baletem, i Osiński sprzedał po 12-letniej pracy cały majątek teatralny rządowi, który powierzył dyrekcyę Ludwikowi Daniszewskiemu, dodając mu do pomocy dotychczasowego dyrektora.
W roku 1829 umarł Wojciech Bogusławski. W tymże roku utworzył się w Warszawie niemal przypadkowo teatr drugi, który Początki później otrzymał nazwę „Teatru Rozmaitości”. W czerwcu 1829 r. przybyła do stolicy trupa prowincyonalna pod dyrekcyą Milewskiego i dała około 20 przedstawień w sali Towarzystwa Dobroczynności po cenach niższych, niż „Teatr Narodowy u. Publiczność uczęszczała tłumnie na widowiska nowe, i aktorzy „Teatru Narodowego” założyli po wyjeździć trupy prowincyonalnej w tejże sali scenę drugą. Dyrekcyę objął Bonawentura Kudlicz. Grywali tam przeważnie artyści młodzi, wychowańcy szkoły dramatycznej, a pomiędzy innymi wsławieni później Panczykowski, Jasiński i Werowska.
Pół wieku z górą miało minąć od założenia pierwszej sceny stałej, zanim polska sztuka sceniczna otrzymała przybytek godny siebie i odpowiadający wszelkim wymaganiom. Około roku 1825 brzydki, szczupły, niewygodny gmach na placu Krasińskich był prawie już nie do użycia; teatr na wyspie w Łazienkach i teatrzyk w Pomarańczami (wystawiony w roku 1786 przez Stanisława Augusta, przyozdobiony przez Jana Plersza i Antoniego Smuglewicza) były zbyt małe i zbyt odległe od miasta, aby można było przenieść do nich scenę narodową. Tak więc postanowiono wybudować w pośrodku miasta wielki teatr nowy, i mimo trudnych stosunków skarbowych, znalazły się na ten cel fundusze. Gmach wzniesiono na na miejscu dawnego „Marywilu“, bazaru założonego w roku 1625 przez królowę Maryę Kazimierę, który w ciągu wieków podupadl i groził ruiną, według planów architekta Antoniego Corazi’ego.
Budowa trwała lat siedem, od roku 1825 do 1833. Kierował nią, budowniczy Ludwik Kozubowski, i niestety zmienił pod niejednym względem plan genialnego architekta, któremu Warszawa zawdzięcza swoje najpiękniejsze budowle w stylu neoklasycznym. Pozostało jednak z projektu pierwotnego dość, aby gmach, wzniesiony kosztem blisko 3/4 miliona rubli, stał się prawdziwą ozdobą miasta i godnym przybytkiem sztuki. Otwarto go, pod nazwą „Teatru Wielkiego”, w lutym r. 1833 operą „Cyrulik warszawski”. Teatr na placu Krasińskich zamknięto. W gmachu nowym znalazł pomieszczenie także teatr, istniejący od r. 1829 w Towarzystwie Dobroczynności, i oba towarzystwa połączyły się znowu w jedną całość.
Po za Warszawą sztuka sceniczna tylko tam znalazła pomyślne warunki rozwoju, gdzie utorował jej drogę i przygotował grunt dłuższym swoim pobytem Wojciech Bogusławski, a nadto istniało środowisko ruchu umysłowego i dostateczna liczba inteligentnej publiczności. Miasta mniejsze, jak Poznań, Kalisz, Lublin, Grodno, Dubno, Kowno i t. d., które zwiedził także w swych kilkakrotnych tułaczkach i częstych wycieczkach letnich „ojciec sceny polskiej”, nie posiadały tych warunków, i trupy aktorskie, o ile w którejkolwiek z tych miejscowości zdołały utrzymać się przez czas dłuższy, zarówno pod względem repertuaru jak i gry bardzo tylko niewygórowane mogły zadawalać wymagania. Tylko Wilno i Lwów zdobyły się na utrzymanie teatrów na poziomie stosunkowo wysokim, jakkolwiek i one nie mogły współzawodniczyć z Warszawą.
W pierwszych kilkunastu latach wieku XIX teatr wileński zajmował po za obrębem Warszawy niezaprzeczenie pierwsze miejsce, posiadał towarzystwo wprawdzie nieliczne, ale w jego gronie kilku bardzo uzdolnionych aktorów, jak Skibiński, Kamiński, Kaczyński, Rogowski, Skibińska, Kamińska i Hrehorowiczówna, repertuar urozmaicony, starał się zachować tradycyę Bogusławskiego, który w roku 1785 bawił ze swą trupą przez czas dłuższy w grodzie Gedymina, i zapatrywał się na przykład Warszawy, gdzie uwielbiany mistrz wyniósł sztukę sceniczną polską na wyżyny europejskie. Brak zdolnego kierownika, niefortunne próby wystawiania wielkich oper, przeciążanie pracą utalentowanych artystów, którzy przy niedostatecznej liczbie sił scenicznych musieli występować w najrozmaitszych rolach, bez względu na swe specyalne uzdolnienie, aw następstwie tego zaniedbywanie się w grze, wreszcie nędzny, walący się budynek teatralny, zrujnowane maszynerye sceniczne, zaniedbywanie strony dekoracyjnej dla braku funduszów- wszystko złożyło się na to, że poziom sceny wileńskiej obniżył się bardzo po roku 1812. Gościnne występy Bogusławskiego, który, po złożeniu dyrekcyi teatru w Warszawie, dał w roku 1816 dwanaście przedstawień w Wilnie, zainteresowały publiczność bardzo dla sztuki scenicznej i podnieciły ambicye aktorów, ale nie wywarły trwałego wpływu.
Miejsce Wilna, jako siedliska pierwszej po Warszawie sceny polskiej, zajął Lwów. I tam niegdyś pracował Wojciech Bogusławski (od r. 1794-1799), zbudował teatrzyk letni, obudził zamiłowanie do sztuki. Po jego powrocie do Warszawy, założony przez niego teatr podupadł. Podniósł się dopiero po roku 1810, gdy otrzymał w osobie Jana Nepomucena Kamińskiego umiejętnego i gorliwego kierownika. Ale i w tym okresie odpowiadał on skromnym tylko wymaganiom. Był to zresztą czas powszechnego zastoju i upadku sztuki szlachetnej, stylowej, który uwydatnił się także pod rządami Osińskiego a następnie Dmuszewskiego w Warszawie. Pusta, choć często świetna deklamacya, przesada, wirtuozostwo, które nie zważało na zespół i nie pozwalało na jego wytworzenie, a skłaniało do wyboru sztuk nic celujących treścią lecz obliczonych na efekt ról pojedyńczych, rozgościła się na scenie. Dopiero gdy nastąpił powrót do klasycyzmu i równocześnie prawie zwrot w kierunku realistycznym, teatr polski zaczyna wspinać się znowu na wyżyny sztuki.