Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

6. JULIUSZ KOSSAK


JULIUSZ KOSSAK • UR. 15. XII • 1824 • UMARŁ 3. II. 1899 R. • POD SOMMOSIERRĄ • WŁASNOŚĆ M. KOYA W KRAKOWIE

Stanisław Witkiewicz zaprotestował już wymownie przeciwko nazywaniu Juliusza Kossaka wyłącznie „malarzem koni“, słusznie twierdząc, ze był on również malarzem ludzi i tego świata, który się dokoła ludzi i koni rozprzestrzenia, a zwłaszcza tej ziemi rodzimej, na którą się patrzymy od dzieciństwa, tego życia na niej, życia, które znamy z własnej obserwacyi, z opowieści i z historyi.

Formułka „malarz koni“ wydaje mi się wogóle przeżytkiem z tych czasów, kiedy Holendrzy, jak Heda, malowali jedynie „martwe natury“: owoce, ostrygi, cynowe naczynia, szklanice pełne jasnego wina, kiedy Paweł Potter nie wychodził prawie poza stada krów a Melhior d’Hondecoeter poza indyki, kury i papugi. Pamiętam, że w epoce, gdy Matejko zabierał się do malowania „Grunwaldu“, pytano się tu i ówdzie z niepokojem: a czy on potrafi być „malarzem koni“? Rzekłbyś, że rumak czy szkapa jest jakiemś osobliwszem stworzeniem, odmiennem od innych, i że umiejąc rysować, obserwując grę barw i grę światła, mając zdolność zapamiętania ruchu, można jeszcze nie być uprawnionym - do malowania koni.

Juliusz Kossak zajął się nimi, bo go pociągały, bo znalazł się od młodych lat w towarzystwie hodowców, rozmiłowanych w piękności arabskiego ogiera. Ze wszystkiego co widziałem na świecie - mówił mi nieraz Marek Marcelin Guyski, mistrz subtelny - najpiękniejszą jest kobieta; potem idzie koń. Mężczyzna zajmuje trzecie miejsce, a szlachetny pies czwarte. Nie dziw, że oglądając z Juliuszem hr. Dzieduszyckim na Wschodzie potomków słynnej klaczy Mahometa, Kossak zachował na zawsze w pamięci typ niewielkiego bachmata, o oku żywem, otwartych nozdrzach, grzywie bujnej, długim, odsadzistym ogonie. To pojęcie rumaka nigdy go już nie opuści. Będzie malował marznące szkapy, przywiązane do płotu, będzie portretował jeźdźców i amazonki, a zarazem ich angielskie wierzchowce, będzie nawet robił portrety wychudzonych, wytresowanych zwierząt, zwycięzców na warszawskim lub wiedeńskim torze; ideałem jego pozostanie zawsze latawiec Emira Rzewuskiego, o którym mówi Słowacki: „koń jego arabski był biały bez skazy“.

Po pierwszych studyach, odbytych we Lwowie pod kierunkiem Maszkowskiego, pracował Juliusz Kossak (1853-1859) w Paryżu u Horacego Verneta, w 1869 w Monachium u Franciszka Adama, u najsłynniejszych wówczas „malarzy konia“. Ale on miał swoją szkapę, swój typ w głowie i swoje tło odmienne. Nie robił też wiele krwawych bitew ale pochody, wymarsze, tryumfy, nie wojnę lecz wojenkę. Zakochany w Wincentym Polu, powraca chętnie do scen z „Mohorta“ i jego opisów stadnin, a dalej idą stadniny inne z ogromnem uwzględnieniem krajobrazu. Mówiłem to już gdzieindziej, że Mickiewicz prawie nie dotknął w „Panu Tadeuszu“ jednej strony życia szlacheckiego, zamiłowania do koni i że tę lukę chciał wypełnić Wincenty Pol, a w rzeczywistości wypełnił Juliusz Kossak. On to jest poetą tych wieśniaków na zagrodzie i wojewodów, głaszczących swoich wierzchowców, pasących cukrem białonóżki, tych młodzieniaszków, którzy się muszą wyhasać na koniku, tych wreszcie żołnierzy, zrosłych ze swoim siwkiem lub kasztankiem, które też smutne stoją nad rannym, z siodła wysadzonym jeźdźcem.

A kiedy Kossak wyjdzie z łąki, na której się pasą stada i zajrzy do boru, na moczary, na szerokie rozłogi pól, gdzie chartom łatwo pochwycić szaraka, stwarza takie arcydzieło jak „Rok myśliwca“.

K. M. Górski.



keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new