Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
JAN MATEJKO • HOŁD PRUSKI • DAR ARTYSTY DLA ZAMKU NA WAWELU • DEPOZYT W MUZ. NAROD. W KRAKOWIE • CAŁOŚĆ AUTOTYPIA PODWÓJNA • 4 FRAGMETY • DRUK TRÓJKOLOROWY
Na rynku krakowskim, obok fasady Sukiennic od ulicy Brackiej, na wzniesieniu pokrytem czerwonem suknem, składa książę pruski Albrecht 10 kwietnia 1525 uroczysty hołd przed królem polskim Zygmuntem I.
W pośrodku siedzi na krześle król Zygmunt w uroczystych szatach, złotej kapie i królewskiej dalmatyce i trzyma na kolanach otwartą Ewangelię. Przed nim klęczy książę Albrecht w pełnej zbroi, z gronostajowym płaszczem na ramionach. Prawą rękę położył on na Ewangelii na znak przysięgi, w lewej trzyma wielką pruską chorągiew. Ogon książęcego płaszcza trzyma młody klęczący paź, drugi obok trzyma hełm księcia. Tuż przy Albrechcie stoi z lewej strony doradca jego, Hajdek, za księciem zaś dwaj jego bracia: książę Jerzy w niebieskiej szacie i książę Kazimierz w fioletowej. Dotykają oni rękoma pruskiego sztandaru na znak współudziału w hołdowniczej przysiędze. Za nimi widać siwą głowę Łukasza Górki.
Tuż obok króla stoi młodociany Zygmunt August ze złotym łańcuchem w ręku. Łańcuch ten ma ofiarować król hołdownikowi po złożeniu przysięgi. Przy dziecku stoi ochmistrz jego, Piotr Opaliński, w ciemnym płaszczu z futerkiem, w złotej czapeczce i z łańcuchem złotym na szyi. Z prawej strony króla stoi z dobytym mieczem Hieronim Łaski, synowiec arcybiskupa, przy nim podkanclerzy, biskup Piotr Tomicki, czytający głośno rotę przysięgi. Dalej, na prawo, orszak królewski, wśród którego widać arcybiskupa Łaskiego, Gasztolda, Andrzeja Tenczyńskiego z wielką królewską chorągwią, Mikołaja Firleja, kasztelana krakowskiego, w zielonej, rysiami podbitej delji i Krzysztofa Szydłowieckiego, wojewodę krakowskiego z królewskiem jabłkiem w ręku. Tuż przy samej krawędzi stoi, przechylony przez poręcz, wielkorządca krakowskiego zamku i kasztelan biecki Jan Bonar, z długą siwą brodą. U dołu, z prawej strony, na samym pierwszym planie, rycerz, w pełnej zbroi, na karym, do połowy widzianym koniu, to Przecław Lanckoroński, hetman Zaporoża.
U stóp króla, na stopniach wzniesienia, siedzi Stańczyk, błazen królewski, w czerwonym błazeńskim stroju, z piszczałką w ręku. Stańczyk - to portret własny artysty.
Nieco z lewej strony, za grupą pruskich książąt, widać w głębi królową Bonę, obok niej księżniczki Jadwigę i Zofię i młodego księcia Janusza.
Po lewej stronie obrazu dworzanin królewski w opiętym, jasno niebieskim, stroju trzyma misę napełnioną złotem; obok niego stoi Andrzej Kościelecki, podskarbi koronny, który, po wykonaniu przysięgi, ma rozrzucać między lud złote monety. Nieco wyżej, za Kościeleckim, Piotr Kmita, marszałek wielki koronny, dalej ku środkowi, widny do piersi Konstanty książę Ostrogski, ręką wąsa podkręcający i obok niego, także w półpiersiu, Jan Amor Tarnowski. Nieco niżej od nich klęczy biskup warmiński Maurycy Ferber, ubrany w czarną sutannę, przy nim Kreutzer, późniejszy pruski kanclerz i stary komtur krzyżacki z siwą brodą, trzymający miecz swego wielkiego mistrza. U dołu, po lewej stronie, wstępują na schody wzniesienia dwaj bogaci mieszczanie z pergaminowymi dyplomami w ręku. Jeden z nich ma wyobrażać Bartłomieja Berecciego, budowniczego królewskiego, twórcę Zygmuntowskiej kaplicy na Wawelu.
U dołu, wpośród chłopaków, przypatrujących się obrzędowi, stoi jakiś przybyły z wyprawy szlachcic z córeczką na ręku i sługa ratuszowy z pękiem rózeg, któremi ma "pro memoria" wychłostać uliczników na mieście. Tło dla środkowej grupy tworzy rozwieszona w głębi czerwona makata, nad którą widać jasne niebo i rysujące się na niem wieże Maryackiego kościoła, z lewej strony fasada sukiennic z gankiem, zapełnionym widzami. Dzieło powstało w r. 1882.
I.
Matejko jest jedną z najoryginalniejszych postaci w sztuce, zjawiskiem tak niespodzianem i jedynem jak Bocklin. Świat polski załamał się w jego dziwnej duszy swymi najbardziej tragicznymi i bohaterskimi pierwiastkami, ponieważ ta dusza była z natury w sposób szczególny do tego usposobiona.
Rasa ludzi, stworzona przez Matejkę, na tle jej szczególnych przymiotów indywidualnych, poruszaną jest wiecznie trwałymi, żywiołowymi stanami uczuć, które wyrażał on z drżącą porywającem życiem prawdą. Ta prawda działa tak przekonywająco, że przeszłość Polski stała się dla wszystkich widzów Matejki taką, jaką on ją widział i malował. Jest ona jak żywa w tych obrazach, ponieważ bezwzględna ich szczerość ma taką siłę suggestyjną, że, nie zawsze się godząc na jego pojmowanie historycznych zdarzeń, nie można się oprzeć wyobrażaniu ich takiemi, jak je Matejko ukazał. Obrazy jego były jak objawienie dla myśli ludzi, którzy o tej przeszłości marzyli, a którzy nie mogli jednak jej wyobrazić, ponieważ bezduszność tego, co przed Matejką ukazywała sztuka z przeszłości, było zaporą dla wyobraźni, narzucając jej widma blade, powszednie, bez krwi i życia. Ukazanie się obrazów Matejki było jakby rozdarciem zasłony, oddzielającej nas od światła dawnej Polski, było rzeczywistem odwaleniem grobowego kamienia i wskrzeszeniem do życia tego, co było tylko prochem i popiołem. Matejko wydawał się dziwnym świadkiem wielkich zdarzeń, powiernikiem ludzi potężnych i znakomitych, żyjących przed wiekami, posiadaczem zagadki ich najtajniejszych myśli. Przez ten świat umarły wiódł on ludzi mu współczesnych, jak Wirgiliusz Dantego przez kręgi piekieł.
Wydobyć z możliwą siłą indywidualny charakter danego człowieka i z równie wielką potęgą i prawdą oddać wyraz jego uczuć, jego stan duszy, w danej chwili i pod wpływem danych zdarzeń, oto zagadnienie, które było najistotniejszą treścią twórczości artystycznej Matejki. Pod wpływem celów ubocznych, nacisku umysłowego otoczenia, wypadków życia i własnego zwyradniania się psychicznego, Matejko treść tę komplikował przez wstawianie w obraz pierwiastków obcych sobie, znaków symbolicznych lub alegoryj, które nigdy nie prowadziły do celu, a zawsze prawie psuły artystyczną stronę obrazu.
Matejko miał duszę smutną z natury. Nie tylko wyszedł on z pesymistycznego poglądu na historyę i w pierwszych obrazach brał z niej tylko to, co było najsmutniejszego, najtragiczniejszego, ale on nie mógł wyrażać, prosto i szczerze, jasnych i wesołych stron życia. Nie mógł, bo nie czuł. Stworzył on swoją rasę ludzi, napiętnowanych jakimś fatalistycznem tragizmem. Są to natury o wielkich namiętnościach, głębokich uczuciach, przejęte do dna stałem, niesłychanie silnem, napięciem energii psychicznej, które orze w bruzdy i fałdy ich twarze, o rysach wybitnych, wypracowanych, wyrafinowanych, na który zdają się ciężyć pokłady całe odziedziczonej kultury, powstałej pod najwyższem ciśnieniem życiowego tragizmu.
Zdawałoby się, że jeżeli gdzie, to właśnse w twórczości Matejki możnaby znaleść potężne teoryi środowiska poparcie. Urodzony w Krakowie, gdzie każda cegła muru, każdy kamień w bruku mówi o przeszłości, gdzie głos jej zdaje się wołać z wież i krużganków, gdzie tragiczne i potężne widma zdają się błądzić wśród pospolitego tłumu, w dzień biały, gdzie stoją najświetniejsze pomniki chwały i najstraszniejsze świadectwa upadku, gdzie najświętsze relikwie narodowe można widzieć własnemi oczyma i dotykać własnemi rękami, gdzie od progu kościoła na duszę ludzką rzuca się, po prostu, huragan, chaos, świat cały wrażeń, wspomnień obrazów, imion, zdarzeń, szarpiących ją w dwa krańce czucia, między boleść i radość, między nadzieję bezbrzeżną i rozpacz bezdenną, gdzie to, co nazywamy tradycyą, przestaje być dalekiem widzeniem, lecz staje się rzeczą dotykalną, obecną, urodzony w tym Krakowie Matejko mógłby być posądzonym, że wszystko to, co czuł, wiedział, myślał, czem był, było to zasługą tego dziwnego i przejmującego środowiska. Jeżeli jednak przypomnimy, że na kilkadziesiąt tysięcy ludzi ciągle i stale, przez szereg lat, znajdujących się pod wpływem i wrażeniem tego środowiska znalazł się jeden jedyny Matejko, bez poprzedników i bez następców, zrozumiemy, że jakkolwiek to środowisko mogło nań wpływać, to jednak był on takim, jakim był, dla tego tylko, że ten syn Czecha był sobą, był Janem Matejką, potężna dusza, oryginalną i samodzielną do ciasnoty, niezależną, niepodległą i samowolną do uporu, fanatyczną w swoich dążeniach i w swojej potwornej pracy.
II.
Matejki sztuka nie była wynikiem obserwacyi świata zewnętrznego, była ona wynikiem dążności do wyrażenia siebie, swojego wewnętrznego świata. Natura była dla niego tylko modelem, który mu służył do utrzymania ścisłości budowy ciała, bryłowatości przedmiotów, naśladownictwa materyałów. Wszystko też to, co nie było wynikiem bezpośrednniego, wewnętrznego odczucia i co nie mogło mu pozować w pracowni, wszystko to w jego obrazach jest tak dalece niższe od twarzy i figury ludzkiej. Wyraz pierwszej czuł Matejko w własnych nerwach i mięśniach, a dobierając modele najbardziej zbliżone do typu potrzebnej mu twarzy, panował nad nią i nadawał jej z całą ścisłością ten charakter, którego potrzebował, ten wyraz, który czuł w sobie. Przy malowaniu zaś figury, model ze swoją materyalną doskonałością plastyki, której pojmowanie i odtwarzanie jest jednym ze składowych pierwiastków malarstwa, a tem samem jest przyjemnością bezwiedną malarza, model porywał go i ciągnął za sobą, rozrywając ogromne płótna na mnóstwo drobnych, świetnie, każda dla siebie, namalowanych części. Wszystko zaś to, co, jak ruch konia, jak pejzaż, nie mogło mu pozować, rażąco odstaje od doskonałości ludzkiej postaci, ponieważ Matejko nie umiał obserwować - może, z powodu krótkiego wzroku.
To, co ma być w sztuce żywem, musi przejść przez duszę twórcy. Nie trzeba myśleć, że oczy i ręce tworzą obrazy, i nie trzeba brać duszy tylko, jako określenia pewnych wyższych społecznie stanów ludzkiego ja. Dusza artysty musi mieć w sobie cały ten świat, który ma się w jego dziełach objawić. Od cichego poszumu zeschłego badyla, chwiejącego się na jesiennym wietrze, do huku pioruna i ryku huraganu; od melancholijnego zwijania się mgły porannej, do oceanu, stojącego dęba przed skalnym brzegiem; od cichego westchnienia, do wybuchu wulkanu; od słabych pobrzasków letniego poranka, do krwawych łun, któremi się niebo pali w groźne jesienne wieczory; od najsubtelniejszych stanów duszy, do rozpętania najbrutalniejszych namiętności, wszystko to musi być częścią duszy artysty. I nie tylko to, ale i to wszystko, co stanowi elementarną siłę życia zbiorowego, co stanowi ducha narodowego, co wstrząsa milionami dusz i prowadzi je gdzieś w niezmierzone otchłanie czasu, ku ledwie przeczuwanym celom i nadziejom, to wszystko musi drgać w duszy artysty. Musi on być obecnym na wszystkich Golgotach, na których krzyżują proroków, na wszystkich wyłomach, na których walczą nowe ideje ze staremi, wszędzie, gdzie się przejawia życie, ponieważ ono jest oceanem zjawisk, którego częścią jest jego dusza i którego objawieniem jest sztuka. I tylko to, co tak bezpośrednio jest w duszy, czem człowiek może sam być w uczuciu, tylko to może artysta wyrazić i narzucić innym. Czego zaś nie czuje bezpośrednio w sobie, jako stanu własnej duszy, tego nie może wyśpiewać, wygrać, wyrzeźbić, ani wymalować, nie może i nie powinien. Ale w naturze ludzkiej tkwi nie tylko zdolność subjektywnego, w związku z pewnym stanem uczuciowym, uświadamiania zewnętrznego świata, jest w niej też możność i potrzeba objektywnego spostrzegania zjawisk, możność otamowania swego uczuciowego do nich stosunku, i spostrzegania ich jako pewnej sumy zmysłowych wyobrażeń, obserwowania ich w porównawczem zestawieniu. Ponieważ ta zdolność tkwi w człowieku, tem samem koniecznością jest jej funkcyonowanie, koniecznością i zadowoleniem; w życiu, tak jak w sztuce, umysł ludzki nieustannie w tym kierunku pracuje. Ale nie każdy w równym stopniu, a są ludzie, prawie pozbawieni możności objektywnego zaobserwowania i zaregestrowania zjawisk zewnętrznych; takim też był w najwyższym stopniu Matejko. Nie mógł on obserwować wskutek nadmiernego subjektywizmu i wskutek tego z resztą, że ten świat form, który malował, nie istniał w rzeczywistości, w życiu, i tylko mógł być odtworzony przy pomocy badań archeologicznych, a materyalnie widziany tylko w postaci modela w pracowni. Matejko, party ku temu zewnątrz sztuki istniejącemi pobudkami, brał się do zadań, które wymagały obserwacyi życia i dawał wtenczas fragmenty wściekle przestudyowanych rzeczy, które nie układały się w całość, wyrażającą życie. Żył on zagłębiony w przepaściach swojej duszy i ujawniał jej wizye, które oblekał w materyalną formę, przy pomocy modela. Nie mogąc obserwować, nie mógł też Matejko mieć i używać takiej władzy, jak pamięć malarska. Cała jego sztuka jest to zmateryalizowanie wewnętrznych własnych stanów, widzeń przy pomocy bezpośredniego udziału w tworzeniu natury modela. Była to ta zewnętrzna kontrola, która powstrzymywała jego, tak skłonny do maniery, talent od szybkiego wyczerpania się i upadku.
III.
Jakkolwiek nazywa się dany naród, jakiegokolwiek znaczenia są wypadki jego bytu, są one zawsze wynikiem pewnego szeregu stanów dusz ludzkich. Możemy wszystkie zdarzenia wszechświatowej historyi rozłożyć na pierwotne, elementarne uczucia i stany psychiczne, które są istotnymi impulsami czynu. Otóż wielkość i siła oddziaływania twórczości Matejki polega na tem, że on te żywiołowe pierwiastki zdarzeń, te czucia, będące fermentem historyi, wykrystalizował z jej kart i ukazał z niesłychaną jasnością i siłą, w ludziach wprawdzie malowanych, ale malowanych tak, że dają oni wrażenie rzeczywistego życia, że odkrywają istotną głębię dusz ludzkich i bezpośrednio oddziaływają na uczucia widzów, którzy mogą nawet nie uświadamiać istotnego źródła swoich wzruszeń, mogą, jak to u nas było, wyobrażać sobie, że powodem wzruszenia jest sam fakt historyczny, nie obraz, który go przedstawia. Widzowie jednak, którzy szczerze i prosto wzruszali się obrazami Matejki, a odchodzili obojętni od obrazów innych historycznych malarzy, wydawali nieświadomie sąd słuszny i, żeby owoczesna krytyka miała przynajmniej tę prostotę odczuwania wrażeń, nie przyszłoby do tego potwornego zamięszania pojęć, jakie wynikło w teoretycznem określaniu i wyjaśnianiu twórczości Matejki. Właściwie, społeczeństwo nasze, które w innych kierunkach umysłowego życia było wysoce wyrobione, nie miało żadnej kultury artystycznej, nie było przygotowane do obcowania z dziełami sztuki. Doznając jednak przez czas dłuższy bezpośrednich od nich wrażeń, doszłoby w końcu i do wyrobienia sądu; ale w tym kierunku stanęła mu w poprzek estetyka, oparta na strzępach niemieckich systemów filozoficznych, strzępach, gdzieindziej wyrzuconych na śmietnik. Estetyka ta zaszkodziła potwornie porozumieniu się między budzącym się ruchem artystycznym a społeczeństwem, ponieważ nie umiała ona wyeliminować z dzieł sztuki ich istoty i zalet artystycznych, nie umiała odróżnić obrazów od idei, i widząc jedynie te ostatnie, widziała treść artystyczną tylko w treści myślowej, uszeregowanej według hierarchii jej społecznego znaczenia. W Matejce widziała ona tylko historyka, przemawiającego z zamalowanych płócien, ponieważ jednak nie miała o tych ostatnich nic do powiedzenia, poza kilkoma komunałami lub nonsensami, roztrząsanie więc tematów historycznych stanowiło wyłączną treść jej sądów. Niestety! sam Matejko nie zdołał w zupełności się uchronić od wpływu tych opinij. Ocaliły go żywiołowe siły jego temperamentu i talentu, który długo bronił się od rozkładającego wpływu świadomie narzuconych mu celów i zadań, i zdążył, przed upadkiem, wydać szereg obrazów, jaśniejących wszystkimi blaskami arcydzieł.
Z pomiędzy ośmiu wielkich obrazów Matejki „Hołd pruski” jest jednym z najjaśniej skomponowanych, pod względem zaś doskonałości pojęcia, sformułowania i namalowania figur jest bodaj najświetniejszym. Cała ta grupa króla Zygmunta i klęczących przed nim Prusaków robi wrażenie czegoś wycezelowanego w bronzie, czegoś nienaruszalnie doskonałego, ujętego w formę, której jasność, czystość, ścisłość, pewność i świadomość jest szczytem opanowania środków malarstwa. Gdyby Matejki nie była porwała zwykła rozbieżność myśli, która mu kazała na pierwszym planie umieścić parę anegdot obyczajowych, obraz ten byłby wzorem kompozycyi. Ten król, potężne postacie Albrechta i towarzyszów, te dwie figury paziów, tak niezrównane w rysunku, tak piękne w stroju i żywe, ten magnat w zielonej szacie, wszystko to tchnie siłą, wielkim spokojem ludzi pewnych swojej mocy, spełniających czyn, który im się zdaje nieodwołalnym. Matejko jednak wie, co z tego będzie po wiekach, wie, i każe o tem wiedzieć Stańczykowi... Cała górna część obrazu, gdzie główna scena ujęta jest w postacie ludzkie, widziane z profilu i cały charakter obrazu, jego czystość i wyrazistość kształtów, jego pyszna dotykalna plastyka, wszystko to robi wrażenie kolorowej rzeźby. Jest to tak uderzającem, że od wielu już lat propagują myśl, która powinna się urzeczywistnić, gdyż, jak mi się zdaje, byłaby ona i pomnikiem sztuki Matejki i pomnikiem historyi i ozdobą tego cudownego rynku krakowskiego. Trzeba "Hołd pruski" wyrzeźbić ściśle podług obrazu i w tej samej wielkości umieścić na ścianie Sukiennic, na wprost ulicy Ś-go Jana. Mieć zawsze przed sobą z taką siłą oddaną chwilę z wielkiej doby przeszłości, jest to zapewne silniej jeszcze odczuwać upadek i nędzę, ale jest to zarazem mieć stale przed oczami świadomość zmienności losu narodów, które w wielkich okresach czasu, mogą przechodzić kolejno, od potęgi i chwały, do upadku i niewoli, i na odwrót, odradzać się. "Hołd pruski" na rynku krakowskim byłby zarazem jakby głosem końcowych strof psalmu: Ale i ty Babilon! strzeż dobrze swej głowy... mówiłby on do tych, którzy niegdyś przysięgali tu, na klęczkach, przed polskimi królami, a którzy dziś…
IV.
Charakteryzując twórczość Matejki, mówi się ciągle o głębi uczucia, o sile ducha, o namiętnościach i stanach psychicznych, wogóle mówi się o czemś, co jest widzialne tylko w skutkach, czego nie można ująć do ręki, lub zamknąć w słoju, jak preparat anatomiczny. To coś, ta dusza jest jednak obecna w obrazie i można ją odczuć, odgadnąć, przejąć się nią i współczuwać jej, jest obecną, nie jako utajony pierwiastek chemiczny, promieniujący tajemniczo, nie jako coś mistycznego, co spływa z duszy artysty i działa bezpośrednio; to coś jest ujęte w pewien stan fizyczny, jest wpojone w obraz, raz na zawsze, związane z jego płócienną powierzchnią materyalnie. Był czas, kiedy estetyka nie starała się badać, w jaki sposób dusza łączy się z farbami, i, mówiąco obecności tej duszy w obrazie, myślała, ze ona całkowicie mieści się w anegdotycznej treści, w pomyśle, podpisie obrazu. Twórczość Matejki była nawet osią gwałtownego sporu w dziedzinie estetyki, sporu, który miał właśnie wyjaśnić, na czem polega obecność duszy w malarstwie. Malarstwo działa przez oczy i wszystkie jego środki są skierowane ku temu, żeby to wszystko, co się do ludzkiej świadomości, przy pomocy wzroku, dostaje, uderzało oczy widza z obrazu, jak uderza jego wzrok w świecie rzeczywistym. Działają tu dwa różne pierwiastki: aparat wzrokowy, przenoszący obrazy do mózgu i świadomość, ta wewnętrzna treść ludzkiego ja, która obrazy te w pewien sposób przyjmuje, zachowując się wobec nich bardzo rozmaicie, stosownie do pewnego chwilowego stanu w jakim się sama znajduje. Patrzymy nietylko oczami - patrzymy duszą. Środkami więc malarstwa są kształt, barwa i światło, które muszą być użyte nie tylko zgodnie z prawami optyki i fizyologii wzroku, ale, i to w najwyższym stopniu, również zgodnie z prawami psychologii. Dusza i farby muszą się tak łączyć w obrazie, żeby się stopiły w jedno całkowite wrażenie. To wszystko, co nazywamy kompozycyą, jest właśnie umiejętnością użycia środków malarstwa w pewien sposób właściwy i zgodny z tem, co obraz ma wyrarażać z duszy artysty i jak ma oddziałać na widza. Wszystko, co jest w obrazie, musi być w zgodzie z tem założeniem i współdziałać do osiągnięcia pewnego wrażenia.
Zamienić farbę na czucie, zamienić kawał płótna na duszę ludzką, żywą, drgającą bólem, rozpaczą, krańcowym tragizmem życia, jest to zużywać siebie w sposób najbardziej wyczerpujący siłę życia. Twórca nie żyje sztuką. On siebie zużywa na jej stworzenie. Sztuka jest proporcyonalną do siły duszy twórcy, do tej sumy czucia, która przez życie artysty przechodzi, do tej energii, z jaką nim miotają wzruszenia. Można nie mieć mięśni i czuć w sobie siłę tytana, i można być atletą, nie czując w sobie więcej siły, niż jej potrzeba do obracania rożna. W wątłem ciele Matejki drgała potężna siła ducha, biło serce bohaterskie i działała niezłomna wola. W życiu polskiego społeczeństwa, w drugiej połowie dziewiętnastego wieku, twórczość Matejki była ogromnego znaczenia. To wszystko, co stanowiło olbrzymią część treści narodowej myśli, to wszystko, co w niej było wypływem jej związku z przeszłością, wszystko to znalazło w twórczości Matejki swój wyraz. Była ona jakby bezpośrednią emanacyą tego przebywania myśli narodowej w światach przeszłości, opromienionej wszystkimi blaskami aureoli, na jakie się zdobywa naród, myśląco czasach, które się ukazują w oddali, obrane z drobnych, codziennych i lichych stron życia i widne tylko w swoich najświetniejszych, lub najczarniejszych, ale w największych, najbardziej imponujących przejawach.
W pewnym kierunku sztuka jego wytężała siłę twórczą do ostatnich granic ludzkiej możności. Matejkę można krytykować, długo, szeroko i surowo, z całą bezwzględnością sądu, jaką wywołuje każda siła, pozostanie z niego jednak dosyć, żeby go czcić i podziwiać. Miał on w najwyższym stopniu te przymioty, które cechują wszystkich wielkich twórców i męczenników idei. Bezwzględne oddanie się temu, co uznawał za prawdę, zatracenie się w swojem dziele bez zastrzeżeń, bez oszczędzania się, bez dbania o jakiekolwiek uboczne skutki swego czynu; surowa powaga, głębokie, do samego dna duszy, przejęcie się uczuciem, które wyrażał, szczerość i bezpośredniość twórczego porywu, konsekwentne, aż do dramatyzmu, dążenie ku swoim celom i jakiś żywiołowy upór aż do fatalizmu.
Matejko wyszedł z pokolenia i czasów, w których dusze ludzkie gorzały, jak w wulkanie, w wielkich pragnieniach, czuł on w sposób wielki, głęboki i przeszedł przez dusze polskie, spełniając to posłannictwo, które przed nim spełniali wielcy poeci. Miał on wiele wad, których unikają nawet średnie talenty, ale miał jedną bezwzględną zaletę: tworzył arcydzieła.
Stanisław Witkiewicz.