Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
ARTUR GROTTGER • UR. 11. XI. 1837 UM. 13. XII. 1867 • PORTRET NARZECZONEJ • WŁASNOŚĆ P. WANDY MŁODNICKIEJ WE LWOWIE
Przeglądając złotą księgę dziejów umysłowości polskiej, znajdziemy niewiele kart, na których oko starca zarówno jak młodzieńca, myśliciela zarówno jak człowieka czynu, spocząćby mogło z równą miłością i rozkoszą duchowi, jak na tej karcie, z której wyglądają ku nam podpis i szlachetne, ostre, uduchownione rysy Artura Grottgera. Na widok ich budzą się wspomnienia z najwcześniejszych lat dzieciństwa, rozbrzmiewają znowu struny, które życie nietknięte pozostawia, wyrównują się przeciwieństwa, z przekonywującą siłą powstaje znowu wiara w jakąś konieczną wyższą jedność narodowości z ludzkością, pierwiastka osobistego z ogólnym, chwili z wiecznością, „łagodząc" według słów Fausta, „poważną oglądania rozkosz"... Woń romantyzmu wykarmionego na poezyi ojczystej zespala się w jego dziełach z pełnym bystrości i głębi myślowej szylerowskim idealizmem. Jako uczeń Juliusza Kossaka, wyszedł on z walterscottowskiej anegdoty rycerskiej, z malarstwa rodzajowego, z rapsodu rycerskiego, gdzie to w koniu i w jeźdźcu płynie jednaka krew junacka, równa jest dzielność, tężyzna i świeża pierwotność. Krakowska Szkoła i wiedeńska Akademia dały mu warunki techniczne, literatura i wiedeński teatr umysłowe wykształcenie i podstawy dalszego rozwoju, a romantyczna sztuka Schwinda (spędzona w Monachium zima 1858) pobudziła go silnie i na lata najbliższe wywarła wpływ decydujący w obydwu kierunkach. Wreszcie powstanie narodowe z lat 1861-63 dało mu wielki rozpęd i pomazanie mocy. Na jego rysunkach, składających się w cykle: „Warszawa" (1861), „Polonia" (1863) i „Lituania" (1864-66) śledzić można dokładnie z roku na rok rozwój jego i przeobrażanie się z poszukiwanego ilustratora w sławnego rysownika, z niezachwianie pewną ręką obdarzonego odtwórcy anegdoty w natchnionego, wieszczego twórcę. W ostatnim cyklu, w „Wojnie" (1866-67, wznosi on pierwiastek narodowy do wyżyn ogólnoludzkich i stwarza dzieło pełne głęboko wstząsającego i podniosłego tragizmu. Utrzymuje się zdanie, że Grottger nie był malarzem. Prawda, nie był on ani kolorystą lokalnym, ani eksperymentatorem w dziedzinie kolorystyki; był on wogóle może bardziej artystą, aniżeli malarzem i rysownikiem razem wziąwszy. Wielki umysłem i duszą rzeczy nie mające znaczenia zasadniczego nieraz pomijał. Barwy jego - to akordy harfiane o przedziwnej harmonii mdło-żółtych i blado-niebieskich tonów! - Tę rękę, która w struny tej harfy po mistrzowsku trącała, widzę ją przed sobą - tę piękną, szlachetną, przeczuloną rękę! W martwym odlewie gipsowym leży ona przedemną i opowiada mi o życiu duszy Artura Grottgera. Jak silnie i z jaką ufnością ściskała ona dłoń przyjaciela, z jaką miłością pieściła złote pukle dziecięce, z jakiem utęsknieniem szukała ręki ukochanej, z jaką wiarą proroczą wznosiła się ku gwiazdom! Na związek dozgonny podać ją miał mistrz tej, której portret - dzieło ostatniego roku życia - widnieje obok w reprodukcyi. Jemu jednak, który tyle miłości rozdawał i sam zaznał od ludzi; tyle miłości potrzebował i wzbudzał, jemu przypaść miała w udziale także i najsmutniejsza ze wszystkich: miłość bogów, którzy ukochali tych, co - umierają młodo.
Prof. Dr. Jan Bołoz Antoniewicz.