Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
JAN STANISŁAWSKI UR. 1860 R. • CHATA • WŁASN. ARTYSTY W KRAKOWIE
Bo też niedarmo wydała go Ukraina, nie Ukraina tradycyj zaporoskich czy rodzajowości bałagulskich, lecz ta prawdziwsza, ta niezmienna, ta nasza uprzywilejowana ziemia słońca i najmelodyjniejszych pieśni ojczyzna. Dwojakim, od lat najmłodszych, w optycznej jego wrażliwości i wyobraźni zapisała się ona śladem. Z jednej strony, ogromną, intensywną wyrazistością pierwszoplanowych plam i linij: widziadlanemi o zmroku sylwetami grusz i jabłoni w przychutornych sadach, złotym przepychem dyń i melonów zalegających basztany, fantastycznemi i pelnemi charakteru gąszczami kęp bodiakowych, olśniewającą barwistością kwietników w chat zacieniu. To były najbliższe, najbezpośredniejsze wrażenia i najpierwszych prac wyłączne prawie tematy. Obok nich wszakże zostawały mu w pamięci inne, nieuchwytniejsze i na razie trudniejsze do wcielenia, ale za to brzemienne całą pełnią objawień, cechy tejże ziemi rodzinnej: jej nieprzejrzane, bezbrzeżom morskim podobne, widnokrężne stepów oddalę, kędy zacierają się wszelkie szczegóły, gdzie zanika własne, stałe zabarwienie przedmiotów, gdzie słabną zbyt twarde kontrasty, gdzie barwy łagodnie przelewają się jedna w drugą, gdzie linie nawet wibrować poczynają w drgającej powietrzni, gdzie wszystkiem jest atmosfera, nieustannie ruchliwa i zmienna owłócz świetlna, co chwila stapiająca wszystko w inny ton, z którego, niby z tematu muzycznego, niepoliczone wywijają się waryaćye, przejścia i stopniowania. To już było uchylenie rąbka wielkich tajemnic, tych tajemnic światła, za któremi pogonią nazwać można całe nawalne, przełomów pełne, przebogate dzieje krajobrazu w stuleciu minionem. Wszystko, co proroczo wieścił Turner, co czuł zapoznany tak długo Monticelli, co, poprzez pierwszych Barbizończyków, Courbet’a, Millet’a, drogą realizmu, drogą coraz baczniejszej obserwacyi natury, coraz bliższego docierania do właściwej jej istoty, musiało doprowadzić do lirycznych wprost wizyj i marzeń Cl. Monet’ów, van Gogh’ów i van Rysselberghe’ów, — wszystko to nieśmiało przeczuciowo, nieświadomie niósł w duszy młody artysta, gdy, po kilkoletnich studyach w kraju, ominąwszy szczęśliwie monachijską ojczyznę recept paletowych i sosów brunatnych, stanął w Paryżu, właśnie w chwili najgorętszych bojów impresyonizmu. Wyobrażam sobie, że to, na co tam patrzał (nie w szkole Carolusa Duran’a, lecz na wyklinanych i wyśmiewanych wystawach „niezależnych“), robiło na nim wrażenie nie rzeczy nowych, niespodzianych, oszałamiających, lecz jakichś snów, przypominających się nagle na jawie, jakichś przeczuć — na koniec się urzeczywistniających. Paryż nie rewolucyonizował go, lecz uświadamiał. A więc nie przedmioty, nie kształty, nie barwy, lecz światło, które je objawia, zmienia co chwila i tworzy poprostu, jest istotną realnością optyczną? A więc stały „ton lokalny“ jest złudzeniem? A więc cień nie jest brakiem światła, lecz światłem innego rodzaju i waloru? A więc barwy nie mają jakiejś niezależnej od sąsiedztw autonomii, lecz modyfikują się wzajem przez refleksy i tony dopełniające? A więc — skoro widzi się i maluje nie przedmioty, lecz to, co z nich tworzy atmosfera świetlna trzeba używać przedewszystkiem barw widma słonecznego, unikać zaś wszelkich asfaltów oraz ciężkich i brudnych mieszanin paletowych? A więc niekiedy uciekać się należy nawet do „rozdzielania tonów“, do kładzenia obok siebie czystych kresek, prążków i plamek, które w oku widza do. piero zleją się w ton pożądany? — Jakże przedziwnie godziło się to wszystko z przyniesioną w duszy treścią przeczuciową, jakże stwierdzało ją i wyjaśniało! ale właśnie dlatego teorye impresyonistyczne nie ujarzmiały bynajmniej doktrynalnie młodego artysty, nie czyniły go zwolennikiem wyłącznym jakiegoś kierunku, stosującym systematycznie daną formułę czy sposób. Uwyraźniły mu one tylko niepewne dotąd wizye i pragnienia, zaostrzyły baczność oka, wysubtelniły wrażliwość na odcienia, przykładam i wreszcie nawskróś indywidualnych nowości technicznych zachęciły do własnych prób i poszukiwań. W ciągu tego wyrabiania się wnętrznego nie pozostały też niewątpliwie bez wpływu częste i długie rozmowy z bawiącym współcześnie w Paryżu doświadczonym mistrzem — Chełmońskim. Dość, że z kąpieli w „nowych prądach“ paryskich wyszedł Stanisławski, jak rzadko kto, odrazu samym sobą, nawskróś szczerym artystą, patrzącym po swojemu i po swojemu to, co widział, umiejącym oddawać.
Miriam (fragment pracy o Stanisławskim).