Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

23. JÓZEF CHEŁMOŃSKI


JÓZEF CHEŁMOŃSKI UR. 1850 • TRÓJKA • WŁASNOŚĆ HR. L. PININSKIEGO WE LWOWIE

„Pewnej niedzieli, publiczność, wychodząca z monachijskiego „Kunst vereinu“, okazywała nigdy przedtem nieznane u niej ożywienie. Spokojni zwykle obywatele Monachium, idący wprost z wystawy milczkiem na „Bockbier“, „Bockwürste“ i „Bockprezeln“, — dzisiaj tłoczyli się na wschodach, stawali pod arkadami, zatrzymywali się pod lipami królewskiego ogrodu i powtarzali wciąż jedno: na, na, zu viel Leben! Na ścianach wystawy, w otoczeniu po raz tysiączny powtarzanych scen tyrolskich, obok manekinów ze szkoły Pillotiego, wśród bezbarwnego spokoju, czerniły się potężnie karki olbrzymich karych koni, powiewały ogony i grzywy, rzucały się kopyta, krwawiły się oczy i nozdrza, leciała w powietrzu peleryna furmańskiego płaszcza; — wszystko na tle ciemnego nieba, od którego odbijała twarz jasnej dziewczyny, siedzącej w sankach. „Za dużo życia!“ wołała publiczność niemiecka, jedyna zapewne na świecie, dla której może być za dużo światła, barwy, ruchu — za dużo życia w obrazie! Przypuściwszy, że w tym, jak i w innych obrazach Chełmońskiego, nie mogło być za dużo życia, trzeba jednak przyznać, że bije ono z nich z taką siłą, jak może z niczyich; że dążność do wyrażenia ruchu, zmienności i nagłości zjawisk życia, drgających w koniu, w trawie, w wodzie, słońcu, wichrze, czy dziewczynie, jest istotną treścią jego malarskiego temperamentu.

Ktoby zestawił obrazy Chełmońskiego od cichych sielanek, jak „Matula są?“ do rozhukanych koni i dzikich, rozpaczliwych wieczorów jesiennych, ktoby przeszedł przez wszystkie te drogi, któremi się tłukła jego niespokojna wyobraźnia, temu zdawało-by się, że patrzy na twórczość kilku rozmaitych ludzi. I nie dlatego, że treść anegdotyczna tych obrazów jest inna, tylko, że ich charakter, sentyment, sposób ich pojęcia i wykonania jest całkiem inny“. (Witkiewicz).

Przypomniały mi się powyższe słowa znakomitego krytyka, gdy spoglądam na „Trójkę“, jeden z tych obrazów, w których motyw pędzących koni, powtarzający się tyle razy, a zawsze odmiennie, u Chełmońskiego, zjawia się ponownie z niepohamowaną siłą. Tylko dusza mazowiecka, w której obok bezbrzeżnej tęsknoty jest miejsce na ognisty ton oberka, mogła wydać taką artystyczną osobowość, jaką jest Chełmoński. Melancholią naszych równin, bory i moczary, laski i piaski, bladoróżowe świty, ciche noce księżycowe, ponure, wietrzne zmroki jesienne, odtwarzał po mistrzowsku w swoich krajobrazach. Temperament artysty, znakomicie podpatrującego i chwytającego ruch, ujawnia się w scenach myśliwskich, w tych czwórkach i trójkach, pędzących jak burza wprost na widza, usuwającego się instynktownie na bok. Żywiołowa, nieokiełzana siła przemawia z tych dzieł. Uderzają one prawdą, która wszakże ze ścisłością aparatu fotograficznego nie ma nic wspólnego. Bo twórczość artysty to „natura widziana przez pryzmat temperamentu i usposobienia“.

Na cokolwiek-by zatem patrzał i cokolwiek-by odtwarzał artysta, obdarzony indywidualnością wybitną, indywidualność ta kłaść będzie piętno niezatarte na całokształcie jego, chociaż-by bardzo różnorodnej w wyborze tematów twórczości. Polski jeździec, malowany przez Rembrandta, jest na wskroś obrazem holenderskim. Na pierwszy rzut oka poznajemy, że to dzieło Rembrandta. Mógł-był Velasquez portretować chińskich mandarynów, a Tycjan indyjskie bajadery — z dzieł tych przemawiała-by właściwa każdemu z nich indywidualność i należały-by te dzieła do szkół hiszpańskiej i włoskiej. Ex ungue leonem: największy Żyjący malarz polski może malować, co mu się podoba: przedewszystkiem i najgłośniej przemówi z ram talent Chełmońskiego — zawsze i wszędzie. Dzieła jego powiększać będą skarbnicę naszego artystycznego dorobku.

Kazimierz Mokłowski.


keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new