Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
JÓZEF MEHOFFER • UR. ROKU 1860 • PORTRET
Józef Mehoffer ma, jak wiadomo, dużo stron i strun artystycznych. Prof. Stanisław Estreicher wyjaśnił to już na tem miejscu tak wybornie, zwięźle i śmiało, że mi prawie nic nie pozostaje do powiedzenia o naturze wielkiego talentu. Mogę tylko niektóre cechy jego po raz drugi podkreślić. Z nam doskonałe krajobrazy artysty, ale nie w nich leży punkt ciężkości jego działania. Z nam znakomite portrety, z których trzy chcę przypomnieć. Pierwszy, wystawiony i odznaczony złotym medalem w 1894 roku na wystawie lwowskiej, pochodzi z czasów paryskich i przedstawia rzeźbiarza (Konstantego Laszczkę) siedzącego przy piecyku w pracowni. Drugi zwie się „Śpiewaczka“ i charakterystyką, świeżością barwy, wdziękiem i smakiem wywarł wrażenie na paryskiej powszechnej wystawie 1900 roku. Trzeci wreszcie to pełen siły a zarazem wniknięcia w duszę modela, portret lekarza, doktora K.
Ale i te prace zawsze szczere, subtelne albo brutalne naprzemian, nie stanowią jeszcze całego Mehoffera. Tem mniej próby fantastycznego malarstwa, jak szkice do fryzu na nowym gmachu Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, albo „Dziwny ogród“. Wielkie dekoracyjne malarstwo ~ oto właściwe pole naszego artysty. Posiadając go, mamy swojego własnego mistrza kompozycyi witrażowych czy ściennych i nie potrzebujemy już uciekać się do obcych. Owszem obcy idą do niego, jak wszystkim, albo prawie wszystkim u nas wiadomo. Zarząd katedry we Fryburgu szwajcarskim nagradza jego projekta witraży, przedstawione na międzynarodowym konkursie i powierza wykonanie mu całego ich szeregu. Podobne propozycye dochodzą go od Niemców, „U nas inaczej, inaczej, inaczej“. Za młodych lat miał raz Mehoffer sposobność na spółkę z St. Wyspiańskim dać wzory do wielkiego okna w fasadzie Maryackiego kościoła i musiał się zasmucić jaskrawem, niestrojnem, krzykliwem wykonaniem pomysłu przez szklarza. Następnie — o ile wiem — robił Mehoffer już tylko raz kartony do okien polskiego kościoła, do Jutrosina w Poznańskiem.
Ale wyobraźni malarza, który ma jakiś szlachetny, słusznem przekonaniem o swojej wartości poparty, silny, artystyczny upór, tej wyobraźni nieustannie twórczej, nie osłabił brak zewnętrznej zachęty. Na krakowskiej wystawie Towarzystwa „Sztuka“ w r. 1903 znalazł się drobny rozmiarami, ale w pojęciu duży, prześliczny szkic do zamierzonego witrażu, przedstawiającego Kadłubka. Ta drobna akwarelka budziła największy i najsłuszniejszy zachwyt. Nieczęsto zdarza się u nas sposobność stworzenia wielkiego ściennego malowidła, a tem bardziej dostrojonej dekoracyjnej całości. Mehoffer spotkał się tylko dwa razy z podobnym obstalunkiem: raz, w skarbcu na Wawelu, nie mógł go z braku funduszów doprowadzić do końca, drugi raz, po opracowaniu projektów do malowideł w katedrze płockiej, musiał się wyrzec nadziei, że pięknie pomyślane dzieło ze świata marzeń wejdzie w rzeczywistość. Szkoda, olbrzymia szkoda, że taki artysta nie znajduje u nas pola, ażeby cały swój talent okazać, cały zasób swoich sił rozwinąć. Tym, którzy występowali przeciwko niemu odpowiedział po swojemu, nową próbą techniki, u nas prawie nieużywanej. Nasi artyści malują na ścianach niemal wyłącznie farbami klejowemi. Na wspomnianej wystawie 1903 r. pokazał nam Mehoffer fresk, zdumiewający siłą i subtelnością barwy.
K. M. Górski.