Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
JÓZEF CHEŁMOŃSKI • UR. 1850 • NA FOLWARKU • DEPOZYT W MUZEUM NARODOWEM W KRAKOWIE
Chełmoński nie tylko obserwował i badał naturę ze stanowiska malarskiego, w jej zewnętrznych przejawach barwy i formy, on żył pod jej wpływem i mocą, jak żyją pierwotne ludzkie dusze związane mnóstwem subtelnych nici ze zjawiskami świata zewnętrznego. W zapadającym mroku wieczornym widział on nietylko zaciągającą zasłonę błękitnawego cienia i zapalających się iskier gwiaździstych, — on czuł jednocześnie te wszystkie tęsknoty i niepokoje, które ogarniają ludzką duszę, pod wpływem tego zjawiska. Patrząc na step ukraiński, on nietylko widział garby ziemi, idące w dal powietrzną, on odczuwał to wszystko, co budzi się w duszy na widok sinawej, bezmiernej dali, ku której ciągnie wzrok, do której nie można się dostać — więc się za nią tęskni... On odczuwał i przeżywał cały czar wiosennego odrodzenia, idącego w blaskach słońca z przepychem łąk bramowanych złotem kaczeńców, okalających jak złota oprawa turkusowe wody wiosennego potopu. On czuł tę radość zmysłową, ten poryw życia, tę chęć bytu, tę rozkosz istnienia, która w kwiecie, w zwierzęciu, w człowieku, żyjącym pod bezpośrednim wpływem natury miota się i wydziera na zewnątrz w porywach zmysłów i wybuchach czynu. On do dna rozumiał całą melancholijną rozpacz wycia, poświstów i ryku jesiennego wichru w noc ciemną, w której szarpane burzą szamocą się rozczochrane korony grusz starych. On wiedział, jaką dziwną radość i tęsknotę za ludźmi wywołuje dźwięk pocztowego dzwonka na stepie, zatopionym w mgle gęstej i perlistej rosie. Do niego natura przemawiała nie tylko barwą, nie tylko kształtem, przemawiała również dźwiękiem, który on usiłował wydobyć w obrazie. On jeden malował muzykę wieczoru: chmury komarów i brzęczenie przelatującego z sadu do sadu chrabąszcza; on chciałby nad łąkami kwiliła czajka, by karczma dudniła całą wściekłością oberka, by jarmark huczał całym w archołem zmieszanych głosów, by z nad dalekich nocnych pastwisk rozlegało się rżenie koni, chciał też, żeby w obrazie zalegała cisza nocy, ta cisza którą się słyszy, jako szum krążenia krwi własnej, ta cisza, w której ucho zdaje się łowić cichy chrzęst drgania promieni wschodzących nad ranem gwiazd Oriona. Jego cieszył mróz, skrzący się w słońcu; on czuł czar nocy zimowej, zatopionej w „ametystowym" krysztale księżycowego światła. Do Chełmońskiego natura przemawiała wszystkiemi swemi głosami, całym niezgłębionym czarem oceanu swoich zjawisk, — przemawiała, ponieważ jego dusza mieniła się zdolnością odczuwania niesłychanej mnogości stanów, od cichej, subtelnej tęsknoty, do gwałtownego wybuchu zdrowej i brutalnej energii. Z tą samą siłą i wielostronnością pojmował on i odczuwał życie ludzi, życie zwierząt bytujących w bezpośrednim z tą naturą stosunku — pojmował życie wsi polskiej. Od główki wielkiego płowego dziecka w łaciastym jaskrawym czepeczku ze sterczącymi kutasikami, do starych wąsatych leśnych i ekonomów — wszystkie pośrednie ogniwa społecznych odmian, wieku, płci i kultury — wszystko przeszło przez jego obrazy. Umiał on oddać wdzięk wiejskiej dziewczyny wątłej i słabej, skazanej na zabicie przez twarde chłopskie życie i urok silnej i zdrowej dziewczyny, lecącej w zawrotnym tempie oberka. Malował kupę zdziczałych, potwornych dziadów i śmigłą postawę młodego, silnego i odważnego dojeżdżacza, malował powagę pańską starego szlachcica i poważną postawę, uległą bez upadlającej pokory jego koniucha lub Strzelca. Malował lud polski, on pierwszy wnikając w jego życie w sposób poważny i głęboki. Malował wszystkie typy konia od biednych chłopskich szkapek, do potężnych źrebców, rwących się w żelazach wędzideł. Malował wszystko co żyje, od śmigłej czajki do ciężkich skrzydlisk żórawi, cichego lelaka, ociężałych dropi i drżących w powietrzu jastrzębi. Malował życie z siłą talentu i temperamentu, która go stawia w rzędzie najświetniejszych twórców nie tylko naszej sztuki.
Stanisław Witkiewicz.