Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

4. HENRYK RODAKOWSKI


H. RODAKOWSKI • UR. 1823 R. ZM. 1894 • PORTRET CIOTKI ARTYSTY • WŁASNOŚĆ PANI HENRYKOWEJ RODAKOWSKIEJ W KRAKOWIE

Na karcie papieru, której odpis posiadam, spisał starzejący się Henryk Rodakowski tytuły w ciągu długiego życia wykonanych obrazów. Jest tam wzmianka o scenach z Iliady i Odyssei, o matce Gracchów, o wojnie kokoszej, obronie Częstochowy, nawet o paryskich barykadach 1848 roku, niemasz zaś słówka o Dembińskim albo Mickiewiczu, o matce, ciotce, żonie, wogóle o portretach. Czy Rodakowski namalował ich tak wiele, że ich w podeszłym wieku pamięcią ogarnąć nie zdołał, czy może mniej o nie dbał i, spisawszy dla rodziny i potomnych swe religijne i historyczne kompozycye, odłożył skatalogowanie portretów, prac, które uważał za drugorzędne, do jakiejś późniejszej chwili, a na tę chwilę kolej nie nadeszła? Sądziłbym, że wszystko przemawia za tem ostatniem przypuszczeniem. Rodakowski musiał w głębi duszy żywić przekonanie, że prawdziwy artysta może robić portrety dla odpoczynku, gwoli zarobku, z przyjaźni, albo ze serdecznego, synowskiego czy małżeńskiego uczucia, że jednak na tem poprzestać mu nie wypada. Mówię „nie wypada“, bo, poza zakresem honoru i etyki, Rodakowski nie byłby chętnie użył wobec drugich niebezpiecznego słowa: „nie wolno“. Ten bardzo wykwintny, bardzo subtelny, bardzo przemyślany duchowy arystokrata wierzył, że każdy duch wybitniejszy, sam ze siebie, z własnego popędu wysili się, skupi wszystkie swe władze, aby nam dać coś więcej niż podobiznę narzuconego modela, bo dzieło zależne nie od przypadku ale od woli twórcy, który motywy zbiera, przebiera i wybiera. Niemasz, mawiał Rodakowski, arcydzieła bez kompozycyi, a ktokolwiek, malując, powtarza sobie słowa Horacego: „nie cały zamrę“, ten musi komponować nawet w portrecie. Liczne środki, którymi artysta rozporządza, jak ułożenie sylwety, gest, ruch głowy, tło, sposób oświetlenia, nadają dziełu niemal tyle charakteru, co rysy twarzy, wyraz ust i oczu. Tak komponował Rodakowski w swoich portretach, a że nieraz miał sposobność przedstawiać ludzi, z którymi się zżył, których do głębi znał, zostawił po sobie szereg dzieł, które obok wysokiej wartości artystycznej posiadają i wartość psychologicznych dokumentów. Pomiędzy tak licznymi portretami naszego malarza należy się jednak osobna wzmianka pewnej drobnej grupie, portretom rodzinnym. Natury talentu Rodakowskiego nikt nie określi bez ciągłego powtarzania wyrazów „szlachetność“ i „wykwintność“, ale gdy mowa o podobiznach matki, ciotki, żony i te wyrazy nie starczą. Rodakowski patrzał zawsze na swego modela, jak zresztą na świat cały, życzliwie i pogodnie, ale tym razem maluje nie tylko jeszcze wytworniejszą, zdaje się, ręką, jakby wybredniejszą w pociągnięciu pendzlem: oko także, nie oślepione, ale mędrsze przywiązaniem, widzi dokładniej, bystrzej, lepiej. Te obrazy, które do najwyższych arcydzieł sztuki polskiej zaliczam, są i subtelne i szlachetne i pełne jakiejś błogiej, głębokiej rzewności. Są to pomniki pięknej, jasnej duszy.

I cóż to szkodzi, że się Rodakowski mylił, dbając więcej o swoje historyczne i religijne, niż o portretowe kompozycye, jak się np. Maurycy von Schwind mylił, pragnąc malować freski, a nie te drobne cykle akwarellowe, które się dziś w reprodukcyach po całym świecie rozchodzą? I naszemu i niemieckiemu artyście było danem wypowiedzieć, co mieli na dnie duszy i co wielce godnem było wypowiedzenia.

Rodakowskiemu nie odebrało to pogody, ostatnich lat życia nie zatruło, że ceniono w nim wyżej portrecistę niż historycznego malarza. Pogodził się z tym faktem w czarownej tej prostocie i dobroci, które od niego biją. Zwykł był nawet mawiać na starość: „jaki ja w życiu byłem szczęśliwy!“

K. M. Górski.


keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new