Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
A. GROTTGER UR. 1837 ROKU • ZM. 1867 ROKU • GŁOWA MĘŻCZYZNY • WŁASNOŚĆ WANDY MŁODNICKIEJ WE LWOWIE
Artur Grottger, genialny poeta-rysownik, urodził się w Ottyniowicach, w Galicyi wschodniej 11 listopada 1837 roku. Ojcem jego był Józef Grottger, oficer I pułku ułanów, malarz-ziemianin; matką - Krystyna Blahao de Chodietow.
Artur Grottger kształcił się początkowo pod okiem ojca, byłego ucznia akademii wiedeńskiej, następnie zaś pod kierunkiem Jana Maszkowskiego i Juliusza Kossaka we Lwowie. Między rokiem 1852 a 1854 przebywa w Krakowie, jako uczeń szkoły sztuk pięknych. Uzyskawszy stypendyum, wyjeżdża w roku 1855 do Wiednia, kształcąc się tam do roku 1858 pod kierunkiem Mayera, Blaasa, Geigera i Rubena. Następnie przez kilka miesięcy bawi w Monachium, gdzie ulega wpływowi Schwinda. W roku 1859 pracuje ponownie w Wiedniu, w 1860 odbywa podróż po Węgrzech i wraca do Wiednia na stały pobyt. Pędził tu życie w niedostatku, wraz z matką i siostrą, niedostatku, którego już przedtem zaznał, za marne pieniądze zasilając ilustracyami niemieckie tygodniki. „Zaczynam robić różne doświadczenia na sobie - pisał - i zupełniem się od śniadania odzwyczaił. Od palenia odzwyczaić się nie chcę i nie mogę, bo widzę, że ilekroć, zmuszony głodem, zapalę centowe cygaro, czuję wyraźnie, że gorycz, osiadająca na podniebieniu, gasi głód i tym sposobem mię syci, gdy, kupiwszy za centa chleba, nietylko bym się nie najadł, alebym podniecił apetyt".
Przytaczam ten ustęp bez najmniejszej nadziei, abyśmy przestali - tylko w tem wytrwali - głodzić naszych artystów za życia, po ich śmierci zaś wylewać łzy krokodylowe i stawiać pomniki, przy odsłonięciu których gadamy i najadamy się do syta. Dzisiaj każda Psia Wólka musi mieć swój - ohydny naturalnie - pomnik Mickiewicza, z całym aparatem frazesów, pochodów i bankietów (fakt znamienny: śród rozoblęgorkowanego społeczeństwa nikt nie pomyślał o uczczeniu, chociażby skromnym biustem, najgenialniejszego polskiego artysty: Juliusza Słowackiego). Drobna część wydanych na ten cel pieniędzy, wręczona za życia wieszczowi, była-by go uchroniła od niejednego udręczenia. Ale czyż artysta nie powinien żyć jedynie ideałami i... powietrzem? mniejsza o to, że wyniszczony przez nędzę organizm ulega pierwszej lepszej chorobie, gdy, wyjątkowo, fortuna okaże się łaskawszą. Owszem: to pozwala mówcy wygłosić - z łezką w głosie - stereotypowy frazes o przedwcześnie zmarłym, a tak obiecującym talencie. Rzeczywiście - wielka szkoda: gdyby był pożył dwadzieścia lat dłużej, bylibyśmy mogli jeszcze przez dwadzieścia lat głodzić, szydzić, plwać lub bojkotować. To, co się działo wczoraj, dzieje się dzisiaj, i dziać będzie jutro. Zmieniają się ofiary: System - nigdy „Żyjemy od roku w największej potrzebie pisze matka Artura: wszyscy pracownię odwiedzają, obrazy chwalą, ale nic sprzedać nie można. Chłopczysko tak zmizerniał ze zgryzoty, że tylko skóra i kości... gdy tak czasem siedzi w fotelu, to jak z kamienia wykuty, bez ruchu siedzi, a ja się w drugim pokoju łzami zalewam..."
W roku 1864 artysta jedzie na miesiąc z hr. Palffym do Wenecyi, skąd przez Wiedeń, wraca do Galicyi. W 1866 zaręcza się z panną Wandą Monne i tegoż roku, w grudniu, wyjeżdża do Paryża.
Artysta marzył, że „Wojna" przyniesie mu sławę i pieniądze. Tymczasem, zanim cykl sprzedany został, niecny rodak wyłudził od artysty te szczupłe fundusze, z którymi się był w drogę puścił i porzucił go na paryskim bruku. Więc znowu nędza, tęsknota za krajem i narzeczoną, zawiedzione nadzieje... We wrześniu 1867 roku gwałtowny krwotok zwiastuje blizki koniec. W listopadzie wpłynęły wreszcie pieniądze za „Wojnę". Przyjaciel artysty, Marceli Krajewski, wywiózł go do Pau, następnie zaś do Amelie-les-Bains. Za późno: tu, w noc grudniową, przyszła śmierć - wybawicielka…
Feliks Jasieński.