Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
ANTONI WATTEAU.
(Na płótnie, 2 stopy 8 cali szeroki, 2 stopy 2 cale wysoki).
Antoni Watteau urodził się w Valenciennes, 1684. r. Ojciec jego był blacharzem dachy pokrywającym. Nie zaniedbywał on nic ku rozwinięciu naturalnych zdolności syna do rysunku. Oddal go najprzód do lichego jakiegoś malarza w temże mieście. Młody Watteau niebawem poznał, że ten jego nauczyciel sam nie wiele umie; porzucił go więc i przeniósł się do jakiegoś malarza teatralnych dekoracyi. W 1702. r. przyjechał z nim do Paryża, na wezwanie dyrektorów opery i pracował w tym rodzaju; lecz gdy nauczyciel jego wrócił do siebie, on pozostał w stolicy.
Nie mając się z czego utrzymać, Watteau musiał przyjąć robotę u antykwaryusza handlującego obrazami; kopiował u niego różne rzeczy i jego obrazy; takie płody tuzinkowe nie wiele mu przynosiły— opuścił przeto i tego handlarza, gdy się zapoznał z Klaudyuszem Gillot. Malarz ten, urodzony w Langres 1673. r. był uczniem Jana Chrzciciela Corneille, i miał wielką zdolność do figur śmiesznych, grot-esków, faunów, satyrów i scen opery; przyjętym został do Akademii 1715. r., a umarł w Paryżu 1722. r. Gillot wiele miał smaku i dowcipu w swoim rysunku; na kamieniu i miedzi rytował biegle; niepoprawnością grzeszył, malował tak miernie,że dzieła jego wraz z nim pogrzebane zostały; rysunki zaś jego do tej pory są poszukiwane i cenione.
Łatwo sobie wystawić z jaką radością Gillot przyjął młodego malarza, który szedł tą samą co on drogą; pomieścił go u siebie, i nauczył wszystkiego co sam umiał w sztuce; w krótkim czasie uczeń doszedł nauczyciela i ledwie rozróżnić było można ich dzieła.
Później, Watteau odznaczył się większem wyszukaniem natury i tego się zawsze trzymał; przewidział to Gillot; postrzegłszy, że Watteau lepiej od niego maluje wiejskie zabawy, oddał go do Klaudyusza Audran, słynnego malarza ozdób, który mieszkał w Luxemburgu. Watteau malował figury w jego robotach; nowe światło czerpnął w dobrym smaku tego nauczyciela, a zarazem pilnie studyował koloryt i bogate utwory galeryi Rubensa, którą miał pod bokiem. Porzucił wtedy metodę Gillota; lepszy ton kolorytu, rysunek staranniejszy, poprawniejszy, wyszukańszy, zajął jej miejsce. Watteau ubiegał się o nagrodę Akademii, otrzymał ją i w obrazie swoim pokazał iskry owego pięknego ognia, który go nie opuścił nigdy.
Nie poprawiło to przecież bytu tego malarza; jeszcze nie zasmakowano w tym nowym rodzaju malarstwa. Opuścił tedy Paryż, udał się w swoje strony na studya, i w jakiś czas dopiero powrócił. Dwa obrazy jednakiej wielkości wystawił w sali Luwru, przez którą zwykle przechodzili malarze Akademii. Słynny La Fosse zdziwił się, postrzegłszy te obrazy i zapytał kto je robił; powiedziano mu, że to młodzieniec pragnący jechać na naukę do Rzymu. Gdy mu się młody Watteau przedstawił, rzekł mu La Fosse: „Mój przyjacielu, nie wiesz sam jakie zdolności twoje; więcej umiesz niżeli my wszyscy i możesz stać się zaszczytem naszej Akademii.” Watteau, za staraniem jego, przyjęty został na członka Akademii, jako malarz wiejskich wycieczek i zabaw dworskich. W tedy to Gillot, wyższość jego uznając, zostawił mu wolne pole, porzucił pędzel, a zajmował się tylko sztychem i rysunkiem.
Z rosnącą wziętością rosła także liczba jego wielbicieli; lecz odwiedziny ich tyle mu zajmowały cza su, że przyjął mieszkanie w domu p. Crozat, aby się od nich uwolnić; znalazł tam zbiór obrazów i rysunków wielkich mistrzów, na nich się udoskonalił i postrzeżono w dziełach jego, że pilnie studyuje te piękne utwory.
Następnie zamieszkał u niejakiego Vleughelsa, przyjaciela swego, później dyrektora akademii w Rzymie. Powodzenie jego wzmagało się do 1718. r. i szłoby jeszcze dalej, gdyby mu tamy nie była położyła wrodzona niestałość.
W 1720. r. zamierzył odbyć podróż do Anglii. Powietrze tego kraju nieznośne było dla delikatnego jego temperamentu; przez cały rok pobytu w Anglii prawie bezustannie chorował. Zrobiwszy tam kilka obrazów, wrócił do Paryża tak osłabiony, że ledwie pędzel mógł utrzymać w ręku. Radzono mu iżby się udał na wieś, a przyjaciel zawiózł go do Nogent, wioski pod Paryżem; z każdym dniem słabnął, i nareszcie umarł tam bezżenny 1721. r., przeżywszy lat trzydzieści siedm.
Doktora swego odmalował w bardzo zabawnej postawie, jak go dwóch felczerów goni ze seryngami. Można powiedzieć, że śmiech i życie tryskało z pod jego pędzla; z licznych usterków jego rodziły się piękności, które je wynagradzały.
Watteau czterem przyjaciołom zapisał wszystkie swoje rysunki, których znaczna została liczba; puścili je oni przez loteryę, zapłacili jego długi, i wyprawili mu suty pogrzeb.
Malarz ten rysował bez ustanku; nawet przechadzki godziny i wolne chwile ku temu obracał. Lubiał kopiować dobre obrazy, a największą przyjemność robił mu ten, kto pożyczył mu jaki obraz znakomitego mistrza. Prawdziwemi wzorami byli mu Rubens i Van Dyck, bo kolorytem ich był oczarowany. Bacząc jak krótko żył Watteau i jak wielka jest liczba płodów jego, wnosić można jak pracowite było jego życie, i jakie zamiłowanie w sztuce. Prawda, że obrazy jego nie dadzą się zaliczyć do pierwszego rzędu; mają przecież pewną zasługę, w swoim rodzaju są bardzo piękne i w każdej galeryi mieścić się śmiało mogą.
Watteau stęskniał przy pracy, ale w obrazach wcale się smutnym nie pokazuje: wszędzie tam wesołość, dowcip żywy i przenikliwy, sąd zdrowy, poprawność rysunku, koloryt prawdziwy, pędzel gładki, a dotknięcie nader lekkie i delikatne; natura wyobrażona tak, jak jest istotnie; do tych wszystkich zalet dodajcie piękny układ krajobrazu i tła cudowne pojęciem barw; można powiedzieć, że celował nietylko w oddawaniu zabaw dworskich i wiejskich, lecz biegle wystawiał także marsze, pochody i zbory żołnierskie.
Wiele może stracono na tern, że Watteau, pociągnięty dziwnym duchem Gillota, nauczyciela swego, przejął jego manier, a nie zajął się utworami historycznemi, do których miał podobno zdolność wielką.
Karol Blanc, w Historyi sławnych malarzy, tak pisze o Watteau: „dla czegóż to młodość musi być najsmutniejszą chwilą życia, i każdy skazanym na uczenie się od nauczycieli tego, co umiał rodząc się na świat: malować, jeżeli Watteau; pisać, jeżeli Voltaire. Boć wszystkiego się uczym, nawet wrodzonych rzeczy, nawet miłości! wszakże kardynałowi Fleury przyszło do głowy uczyć miłości chłopca, który miał zostać Ludwikiem XV. Tak więc upłynęła młodość Watteau.”
Po śmierci wielkiego króla, kiedy nowy wiek zdarł po nim żałobę, jak parlamenty jego testament, i wydał wesoły okrzyk Regencyi, okrzyk młodości, Watteau malował dekoracye do opery. Naturalne to było, że malarz Regencyi rozpoczął zawód w kulisach. Trzeba umieć dopatrzeć wszędzie palec Boży.
Duclos utrzymuje, że napisał Tajemne Pamiętniki z owego czasu; być to może, ale to pewna, że i Watteau je pisał, dzień po dniu, wszędzie od razu, na parawanach, po salonach, na wachlarzach pięknych margrabin, po drzwiczkach powozów, nie licząc mnogich obrazów, rzucanych marnotrawnie i nieoględnie na wszystkie wiatry; pyszne to fejletony, za któremi wieków szalał; w nich też wybity mamy wierny jego wizerunek. Spojrzyjcie tylko bowiem: czyż pod temi wielkiemi drzewami, za ruchliwemi wachlarzami, w długich, fałdzistych jedwabiach, nie widzicie tych wszystkich czarownych kobiet, co tak wesoło gubiły władzę królewską, pewne, że swoją zawsze zachowają? A ci wytworni panicze, co tak składnie się kłaniają i gładko podają rękę pięknym damom, śledząc okiem najkrętszej i najciemniejszej alei, nie byliż dopiero co w Wersalu? I sam krajobraz nawet, pełen kaskad i białych posągów na pół skrytych środ liścia, nie jestże krajobrazem z owego stulecia, co tak kochało się w wodotryskach, ciętych sztucznie szpalerach, co najady nad brzegiem zdrojów usypiało?
Chociaż figury obrazów Watteau nie chodzą właściwie w historycznych strojach z owego czasu, chociaż w sukniach ich widać trochę dowcipnej fantazyi, jest tam przecież prawdziwe życie XVIII. stulecia, i malarz ten jest najprzyjemniejszym historykiem. Kiedy noszą puder, muszki, suknie złotem i blaszkami przetykane, kiedy lica różują i napiętki noszą czerwone, kiedy rzeczywistość jest tak bliską fantazyi, malarzowi służy wówczas prawo układania strojów z wyobraźni, bo prawda ściśle się miesza z wymysłem.
Zresztą, jeżeli suknie dam, które Watteau przedstawia, od czarodziejek a nie od szwaczki pochodzą, czyliż wyzywające usta jego hrabin i margrabin i wabne ich kształty, i oczy za rozkoszą goniące zamiast za miłością, czyliż ruch tak naturalny każdej grupy ku zacienionym i krętym ulicom, a nadewszystko ta cecha zuchwałej obojętności i jakby wrodzonego powołania do pustoty, czyliż to wszystko nie są daty, oznaczające świetny początek owego stulecia, które miało skonać w przepaściach?
Dzieło Watteau, jako wieczne przeobrażanie i odmienianie słowa kochać, rozkoszne, wabne tylko przedstawia widoki. Budzi żądze, przyrzeka uciechy i myśl ku miłości zwraca. Życie ludzkie przedstawia się tam jak nieskończenie trwający bal maskowy, pod gołem niebem, w ogrodach i kląbach zachwycających. Wracają tam z gajów i do gajów idą; jeżeli siądą na łódkę to do Kraju Cytery. Woda przejrzysta, drzemiąca i cicha; wierzby kąpią w niej leniwe gałązki; w dali powietrzna pianka wytrysków drzew wierzchołku sięga; wysepka legła wśród jeziora i otoczyła się mgłą tajemniczą. Składni kawalerowie na brzegu, miłośnie dłoń podają gładkim paniom, i puszczają się na wesołą pielgrzymkę do Cytery. Uśmiechająca się Venus, niewstydnie osłonięta, przyjmuje ich do swej gondoli, a tymczasem Amorki, trzepocząc skrzydełkami, sterują łódkę Cóż więc dziwnego, że Watteau szalone zyskał powodzenie i że wszystkie margrabiny chciały mieć malowane przez niego wachlarze?
Jak prawdziwy dziennikarz, pracował on codzień a nie mógł wystarczyć. Wprawdzie nie było tam mowy o pracy, ale szło o łatwe ucieszenie wszystkich, a przedewszystkiem malarza; wdzięk przeto sam się dobywał z pod jego pędzla. Świetny, wabny, zalotny kolorysta, perłami zasiewał obrazy swoje, które pod nazwą Zabaw wiejskich i Weneckich godów, przedstawiają tańce i obiady na trawie, miłosne pogadanki, w których kobiety tajnych słuchają szeptów, pochylone na ramię kochanka, i świecą białemi ząbkami z pod aksamitnej maski. Lubiał atłas w pasy, mieniące i świetne materye, lubiał żywo oddawać tysiączne szczegóły strojów, kwiaty we włosach, naszywania i kryzy, koronki i bogate obszywki; wstążki i kokardki u trzewików z obcasami. Śmiały rysownik, wprawny rysowaniem z natury wszystkiego co mu wpadło pod rękę, Watteau doskonale umiał rozkładać swoje figurki, nadawać im ruchy wytworne a jednak łatwe i naturalne; skurcze z wielką oddawał pewnością, a jeżeli mu się czasami nie udało, to wdzięk przynajmniej nagradzał wadę w rysunku; w usterkach nawet zachowywał wielką zaletę dla rysownika, to jest prawdopodobieństwo. Zresztą, tak malował jak się księżna Burgundzka ubierała: „W tych samych palcach trzy- „mała kiść od pudru i ciastko; zjadała puder a ciastkami smarowała włosy; razem tworzyło to bardzo dobre śniadanie i zajmujące malowidło.”
Watteau był małego wzrostu i słabego zdrowia; charakteru niespokojnego i zmiennego; woli niezłomnej, rozpustny głową ale w obyczajach powściągliwy; niecierpliwy, lękliwy, zimny z nieznajomymi, dobry, ale w przyjaźni wybredny, odludek, nawet krytyk uszczypliwy, z siebie i z drugich niezadowolony nigdy; i uraz nieprzebaczający; mało mówił ale dobrze; bardzo lubił czytać, i to jedyna zabawa jakiej sobie pozwalał w wolnej chwili; lubo nie biegły w naukach, zdrowo oceniał dzieła umysłowe. Taki jest naturalny jego wizerunek.
Rysunki Watteau bardzo są cenione; najczęściej rysował czerwoną kredą na białym papierze; rzadko kiedy białą kredą dawał światła; dużo jest po nim rysunków czarną i czerwoną kredą, albo ołówkiem, mianowicie głów, rąk i innych części; robił i pastelami, olejną farbą gwaszami, wszystkiem, wyjąwszy piórkiem, byle otrzymał efekt żądany; swoboda ręki, lekkość, dowcip w profilach twarzy, stroje na głowie, charakter figur, duch jaki je owiewa, wskazują, że są robione przez Watteau.
Dzieło jego składa się z trzech tomów i zawiera 563 tablic; w pierwszym tomie jest do sto trzydzieści przedmiotów historycznych; dwa następne zawierają same studya, między temi szesnaście pejzażów, trzydzieści chińczyków i pięćdziesiąt trzy ornamenty.
Uczniami jego byli Jan Chrzciciel Peter, flamandzki malarz, i Mikołaj Lancret.