Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
DAWID TENIERS
Na Warmoen Straat, w starej części Amszterdamu, stał dom dziwnej budowy, nizki, ale pysznie marmurem wykładany; nad oknami unosiły się głowy gieniuszów, obok były nisze z posągami wytwornej roboty, pod oknami rzeźby z historyi świętej, między któremi były także wyobrażenia indyjskie, perskie i staro-egipskie, a przedstawiały życie Zoroastra, różnych złych bożków i czcicieli słońca.
Lud nazywał dom ten mieszkaniem mędrca, oświeceńsi zaś „apteką”. Mieszkał w nim najsłynniejszy chemik Amszterdamu, nazwiskiem Erazm Potterus. Mógł on łatwo sławę, złoto i znaczenie zyskać na świetnym podówczas Burgundzkim dworze i w Hiszpanii, jako lekarz, to jest posiadacz wielu Sztuk cudownych; ale odrzucił to, będąc rzeczywiście w nauce rozmiłowanym, a nieustannemi badaniami i usilną pracą doszedł do wielu ważnych odkryć. Potteruś nie był wcale mistykiem, lubo mistycyzm ogarniał wtedy wszystko; posiadał on jednak wiele sztuk i tajemnic, któremi górował nad dworskiemi astrologami i alchemikami, kuglarstwem i oszustwem tylko słynącemi.
Przekonanie że Potterus umie robić złoto tak silnem było w Amszterdamie, że gdy bank Amszterdamski, przez ogromne zaliczenia Generalnym Stanom na wojnę, ujrzał się chwilowo w kłopocie, wyprawił skrycie deputacyą do tego chemika, z prośbą o przerobienie pewnej liczby sztab żelaznych lub miedzianych na złoto. Potterus wyśmiał przysłanych do siebie, to jednakże utwierdziło wiarę w moc i sztukę jego. Powszechnie wiedziano jak skromne i ciche życie chemik prowadził; był więc albo ubogi albo skąpy nadzwyczajnie, kiedy tak wytrwale odmawiał sobie wszelkiej przyjemności i osłody. Zdziwiono się też niemało, gdy Erazm Potterus ofiarował w darze magistratowi pięćdziesiąt tysięcy czerwonych złotych, na przebudowanie i rozszerzenie pięknej ulicy Kalwer i Keyzers-Gracht.
Słynął przytem z niewyczerpanego miłosierdzia i dobroci, bogate dawał jałmużny, a chorych którzy z całej okolicy do niego się zbiegali, leczył szczęśliwie, zazwyczaj bezpłatnie, opatrując często w leki i zapomogę. Potterus nie miał żony ani krewnych, a dom zamieszkiwał sam jeden. Pomocnicy, których do miechów i moździerzy używał, przychodzili rano a na noc szli do domu.
Weneckim okrętem przybył podówczas do Amszterdamu lekarz Gaetano Trombona, z Lewantu, i stanął w oberży naprzeciwko Erazma. Porozwieszał znaki po ścianach zajazdu, wyobrażające niesłychane jego sztuki i cudowne leczenia. Tłoczono się niezmiernie do niego, bo posiadać miał Wschodu tajemnice. W net jednakże rozeszła się pogłoska, że to nie jest lekarz, tylko awanturnik, z jazdy kondottiera Spinoli, istny szarlatan. — Gaetano, dla uratowania upadającej wziętości, zawiązał co prędzej znajomość z szanowanym powszechnie i słynnym z nauki z Erazmem, który przyjął go uprzejmie w laboratoryum swojem. Potterus już czterdziestego szóstego dobiegał roku; chudy ale dość był żwawy. Nosił długą brodę, biret doktorski z futrem, długą szatę kunami podbitą i pantofle z złotego brokantu. Laboratoryum jego tak zupełnie wyglądało jak obraz Teniersa przedstawia.
Gaetano Trombona, krzepki, imponującej postawy, w stroju Bolońskiego doktora, potrafił zjednać sobie amszterdamskiego chemika, a gdy dwaj Korsykanie, służący jego, przynieśli Erazmowi, w darze wypchaną rybę dziwnego kształtu, osobliwy i dotąd nieznaną, Niderlandczyk nie posiadał się już z radości, i kazał ją uroczyście zawiesić u pułapu.
Od tej pory, Erazm ciągle z Włochem przestawał, a ten po całych dniach siedział w laboratoryum jego; pomagali sobie nawzajem: Trombona opatrywał chorych, Potterus wyrabiał elixiry i leki.— Przyjaźń stawała się coraz zażylszą, bo rzadko trafia się tak sprawny człowiek jak Gaetano. Potterus poznał niebawem, że Włoch nie posiada wcale nauki lekarskiej; lecz awanturnik ten, zwiedziwszy Wschód, Arabią, Persyą i Egipt, tak doskonale rozumiał kabalistyczne księgi, wschodniemi językami pisane, że żądny wiadomości Holender nie mógł żyć prawie bez tego nowego przyjaciela.
Potterus zaczął obznajmiać Włocha z tajnikami swemi, ale stopniowo mu sztukę swą odsłaniał, bo jakieś skryte przeczucie szeptało mu, że skoro wyda tajemną siłę wiedzy, życiem to przypłaci. Drżąc prawie, Potterus wyznał przyjacielowi, że oddawma posiada tajemnicę, której nie ma już siły dłużej w piersi swej ukrywać. Poprowadził Gaetana do zamkniętej starannie izby, i pokazał mu ogromne kupy złota.
— Patrz, mój drogi, rzecze chemik, to wszystko zarobiłem jednem tylko odkryciem. — Gaetano ledwie dyszał. — Lecz widok tego złota nie wynagradza mi boleści, jakiej doznaję, żem do tej pory nie mógł powierzyć nikomu mojego odkrycia. Zobaczysz, przekonasz się i pojmiesz, że mam w ręku wielką potęgę świata! — Skoro cię wypróbuję żeś wierny i prawy rzeczywiście, jak dotąd się okazywałeś, to przypuszczę cię do mojego wynalazku, i będziem wspólnie już śledzić zimne strefy wiedzy, po których dotąd samotnie błądziłem.
Upłynął czas jakiś, a Potterus milczał, Gaetana zaś czarna zazdrość trapiła. Jednego nareszcie wieczora Holender pokazał mu, w najniższym sklepie piwnicy swojej, duże, czyste jeziorko, w którem leżało kilka warstw muszli. Schylił się, wyjął kilka takich muszli, otworzył je ostrem narzędziem, i dobył błyszczące, okrągłe ciała, a zdziwiony Gaetano poznał najczystsze, prawdziwe perły.
— Perły! nieprawdaż? Każda taka muszla wydaje mi corocznie za kilka tysięcy tych klejnotów, a sztuka moja w tern, że tych niemych i głuchych robotników zmuszam do dostarczania mi tego pysznego towaru.
Głęboko wzruszony, Trombona poszedł do siebie. Nie mógł już usiedzieć w laboratoryum, tylko wciąż przebywał w głębokim lochu; po całych godzinach oglądał i przypatrywał się muszlom, dochodził i szperał; widział cud wyraźnie, lecz im więcej silił się na jego zrozumienie, tembardziej upadał na duchu.
— To kłamstwo Erazmie! — dziko zawołał raz Trombona. — Zwodzisz mnie. Muszle te perły mosące, nurkowie z głębi morza dobyli; były w nich perły— a jednakże widzę żeś te dziurki na perły sam wyżłabiał Erazmie, powiedz mi wszystko, bo oszaleję.... Czy to kłamstwo, czy prawda?
— Prawda, istna prawda! — rzekł Erazm — w żelaznej skrzyni na górze leżą, przepisy co do wody, hodowania muszli i całego postępowania, którego skutki sam widzisz. Ale zbywa ci jeszcze na zimnej krwi i rozwadze, dlatego ci tej tajemnicy odkryć jeszcze nie mogę. — Trombona milczał złowrogo i niezadługo się oddalił. Tego wieczora okropna burza panowała. Trombona wiedział, że chemik obowiązał się odwiedzić jakąś biedną chorę, która mieszkała w drugiej części Starego-Miasta, a zwykł dotrzymywać takiego słowa. Gaetano zamyślił się, wreszcie zawołał swojego Korsykanina.
— Bastelika! znasz Potterusa?— Korsykanin spojrzał z zadziwieniem.
— Weź ten sztylet niezwodny, a jeżeli go spotkasz na drodze z Warmoen-Straat do Deich, to go zabij. Masz tu 100 złotych! — Bastelika wprawdzie pokiwał głową, ale wziął sztylet i pieniądze, i wyszedł. Trombona otworzył drzwi i okna i słuchał. Pół godziny przeszło okropnej niepewności. Zrazu zbliżył się jakiś człowiek obwinięty w płaszczu, słaby, upadający, z ręką naprzód wystawioną, jakby nie widział, i upadł przed mieszkaniem Włocha. Byłto Erazm Potterus; spojrzał raz ostatni na zdradliwego przyjaciela i skonał.
Trombona wziął klucze które chemik nosił pod kaftanem, i pobiegł do jego mieszkania. Złota nietknął wcale, tylko tajemnicę chciał wynaleźć. Spostrzegł wreszcie plik papierów z napisem: „Perły.” O wściekłości! pisane były cyframi, a morderca nie znał do nich klucza, bo ten wraz z mistrzem został pochowanym. Gaetano ze śmiercią w sercu wrócił do siebie, zaniósł trupa chemika do jego mieszkania, ani perły jednej, ani złota nie wziął, i tejże nocy zniknął ze swemi Korsykaninami.
Ze Smyrny napisał do Amszterdamskiego Magistratu, który ogłosił to smutne i osobliwe zdarzenie.