Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Jakób Ruysdael
(Na płótnie, 3 stopy 4 ½ cala szeroki, 1 stopę 8 cali wysoki).
Jakób Ruysdael urodził się w Harlem, około 1635. r., może w 1640. Ojciec jego był dobrym rabotnikiem stolarskiej sztukateryi. Mając wrodzony sobie instynkt rzeźbiarstwa, umiał nadawać malownicze i miłe kształty sprzętom, które zpod ręki jego wychodziły. Zebrawszy trochę grosza, chciał koniecznie syna swego wykierować na doktora; Jakob Ruysdael pobierał więc stosowne nauki, ale nie miał żadnego powołania do medycyny.
U bakałarza jeszcze poznał się z Berghemem; odwiedził go raz i zastał malującego pejzaż. Widząc pracę towarzysza, Ruysdael poznał że się urodził malarzem. Bo kiedy Berghem położył pędzel i paletę, żeby swobodniej pogadać z przyjacielem, Ruysdael porwał za pędzel i namalował w obrazie niebo tak śmiało, że to zdziwiło Berghema. Wróciwszy do domu, Ruysdael oświadczył ojcu, że znienawidził medycynę, i że chce zostać malarzem, jak przyjaciel jego, Berghem.— To dzieciństwo! odpowiedział mu ojciec. — Zobaczysz, ojcze, czy dzieciństwo, rzekł na to Ruysdael poważnie. Dotąd dość dobrze uczył się łaciny; ojciec, upierając się przy swojem, odprawił go do szkoły i polecił nauczycielom żeby pilne na niego dawali baczenie. Jakób Ruysdael, łagodny, lękliwy, poddał się woli ojcowskiej bez szemrania, ale nie mógł wyprzeć z serca popędu do malarstwa. Tu nie zgadzają się jego biografowie. Houbraeken utrzymuje, że Ruysdael odznaczył się już w chirurgii kilku świetnemi operacyami, nim malować zaczął; jednakże wszyscy inni historycy, opierając się na obrazach, podpisem jego i datą opatrzonych, powiadają, że w dwunastym roku życia, to jest 1647, Ruysdael wymalował już siedm czy ośm krajobrazów, godnych jego talentu. Nie powstając bardzo na cudowność gienialnych dzieci, powiemy że trudno nam wierzyć przychodzi w owe talenta, objawiające się nagle, bez nauki, bez doświadczenia, bez pracy i czasu, który tak wielkim jest mistrzem; a zresztą, nie wiadomo z pewnością w którym roku urodził się Ruysdael. Bądź co bądź, wielki ten pejzażysta, uczuwszy się [panem pędzla, porzucił medycynę i udał się do Amsterdamu, do Berghema, który go przyjął jak brata. Jedyni to może dwaj artyści, co żyli w zgodzie, bez zazdrości, obaj ciesząc się wzajemną sławą, oba zadowoleni z siebie.
Mniemają że Ruysdael nie miał żadnego nauczyciela. Wprawdzie Berghem wielką mu był pomocą, bo jak powiedzieliśmy dawniej, byłto artysta uczony, człowiek rozumny, wcześnie obznajmiony ze wszystkiemi zasobami rzemiosła, lecz niedający rzemiosłu brać góry nad sztuką. Głównym mistrzem Ruysdaela była przyroda. Uczył się on pod gołem niebem, wśród wiatrów, upału i deszczu, biegając po łąkach i lasach. A że namiętnie ukochał przyrodę, odkryła mu ona wszystkie tajniki swoje. Nieraz go zdybano jak siedział od rana do wieczora pod jednem drzewem, podziwiając bogactwa u stóp rozesłane, i widział nietylko dzieło boskie, ale czuł że Bóg sam objawia się w tych dziełach swoich.
Niektórzy pisarze twierdzą, że nieszczęśliwa miłość oddaliła go od małżeństwa; inni, że nie chciał się żenić dlatego, aby całe życie poświęcić ojcu. Pierwsze zdanie więcej do prawdy podobne, bo gdyby w sercu Ruysdaela kwitła jedynie synowska miłość, krajobrazy jego nietyleby nas rozrzewniały, jakkolwiek dobrymi synami jesteśmy. Lecz próżno szperamy po wszystkich kronikarzach holenderskiej sztuki, badamy poetów Leydy i Hagi; nie można wykryć przedmiotu tej nieszczęśliwej miłości, ani jej dziejów. Powiedzieliśmy już, że w Holandyi literatura narodowa mieści się tylko w obrazach, poezya komiczna to Brauwer, Steen i Teniers; sielska, Berghem i Paweł Potter; elegia, Ruysdael i Everdingen; filozofia, Lucas z Leydy i Rembrandt; romans, Ostade i Metzu, Gerard Dow i Terburg, lekka poezya, Seghers i Van Huysum. W szystkie tam znajdą, się rodzaje i wszystkie odcienia.
Biografowie Ruysdaela, poety serc cierpiących, woleli tłumaczyć obrazy jego (tłumaczyć obrazy Ruysdaela!) niżeli badać duszę. Kiedy więc życia jego nie opowiedzieli, marzyciele rozleglejsze mają pole. Często błąkaliśmy za Ruysdaelem po jego peizażach: widzieliśmy jak siedział nad krynicą co łzy jego unosiła; biegliśmy z nim po ciemnym lesie, gdzie ginęły jego westchnienia, i powoli wykryliśmy jego tajemnicę: Kochał! Pewno jaką świeżą i nadobną dziewczynę z Amsterdamu. Chodziła z nim ona po łąkach, bawiła u krynicy, powiadał jej swe nadzieje pod gaikiem zielonym. Bóg tylko jeden widział całą rozkosz Ruysdaela. Aż nagle odpłynęła z ojcem i, niewierna, nie wróciła więcej. Godziny, dnie, lata upływały, a on czekał na nią! Dla ulżenia strapionemu sercu, malował: wyrażał na płótnie poetyczne udręczenia duszy- Gaik, który razem zwiedzali, gałązkę co musnęła im czoło, wodospad i krynicę, co szeptały im rozkosze serca słodkim i tajemniczym głosem, zachód słońca, któremu się razem przyglądali, wszystkie te żyjące pamiątki lepszej doli z zapałem wystawiał w swoich krajobrazach. Kto wie? może ognista jego dusza dręczoną była tęsknotą poetów do nieskończoności i zaziemskiego szczęścia. Wszakże Ruysdael uciekał od świata i dumał, marzył wśród ciszy łąk, w samotności lasów. Może rozumiał głosy i szepty krynicy, gajów i listków.
Z okna pracowni, Ruysdael patrzył na zielone łąki nad brzegiem Amstelu, na lasy Ye, na wysokie wiatraki krajobraz ożywiające, dzwonnice ostro wybiegające nad wyniosłe dęby; od maja do września przyglądał się zawsze uroczystemu widokowi słońca zachodzącego między drzewa i wody. Lecz nie przestawał na tern obcowaniu z naturą: w pracowni hodował kwiaty i zioła. Najżarliwiej studyował on sprzeczności światła. Żaden peizażysta nie zrównał mu w pojęciu światło-cienia. Trzy różne miał metody: z początku naśladował, zachowując przecież odrębne, własne cechy, Berghema i Everdingena. Obrazy z pierwszej jego epoki poznać można po żywości tonu. Choć mniej zbliżał się wtedy do natury, niektórzy miłośnicy przekładają te.jego obrazy nad inne, nęceni jakimś szczególnym wdziękiem, który mocniej przemawia do oka. W drugiej epoce, Ruysdael przeszedł do pięknej metody, cudownej wykończeniem i zbadaniem przyrody; obrazy jego z tego czasu tchną wdziękiem wprost ujmującym za serce, bo widać w nich całe czucie i myśl malarza. Nietylko kopiował on naturę, ale duszę jej dawał. Nakoniec, w trzeciej epoce, malował widoki morskie, widoki Harlemu, Skeweningu i innych miast i miasteczek holenderskich, ale tony tam już więcej szare, pędzel trochę zaniedbany. Te obrazy jego najmniej cenią. Ruysdael, poeta i marzyciel, co miłośnie, namiętnie wyrażał wszystko piękne, czarowne, smętne i malownicze z przyrody, w końcu malował już tylko dla wzbogacenia się. Minął wiek złotych snów i marzeń; przeżył on ideały i piękny swój talent. Wezwany przez umierającego ojca, powrócił do Harlemu. Lecz go poprzedził do grobu i umarł 16. listopada 1681. r. mając lat czterdzieści jeden, według jednych, a czterdzieści sześć, według drugich.
Ponieważ żył zazwyczaj samotnie, w ciszy lasów i pracowni, historycy nie podają o nim nic takiego, coby charakter jego poznać dawało. Z rozproszonych tylko tu i owdzie notatek można się coś dowiedzieć o jego życiu. Wiemy zaledwie że był smutny, lękliwy, dumający marzyciel, a nade wszystko poeta: to nam i wszystkie dzieła jego wskazują. Nie żył w świecie bo wynalazł sobie świat inny w przyrodzie, gdzie smętnej jego duszy nic nie raziło.
Ruysdael był pejzażystą jesiennym, lubiał zawieje, burze, nawałnice, smutne widoki listopadowe; przyroda więcej łez niżeli uśmiechów miała dla niego; kiedy postrzega jej uśmiech, to jeszcze nie wesoły, nie z nadzieją, ale raczej jak pocieszające wspomnienie; kiedy maluje słońce, to już zachodzące. Szczególniej lubiał wodospady; nie powiemy, jak któryś z jego historyków, że dlatego iż imię jego Ruysdael znaczy: Spadek hałaśliwy, ale z powodu, że te wodospady doskonale się nadawały do sprzeczności koloru, za któremi tak się ubiegał, że lubiał marzyć przy nich, bo mu boleść serca koiły. Ruysdael kochał namiętnie tęsknotę wieczora. Czekał aż słońce zajdzie. Kiedy rosa, ogrzana jeszcze ostatniemi promieńmi, spadać zaczęła; kiedy zciemniałe drzew liście żywiej odrzynały się na łagodniejszem niebie, kiedy mniej wyraźne światło zwolna niknęło po łąkach, brał pędzel do ręki i szedł za chwilowem natchnieniem. Nikt lepiej nad niego nie wydał cichej poezyi pięknego wieczora, przenikającego już chłodu wietrzyka, co strąca rosę, tajemniczego tonu gajów i lasków. Nadewszystko lubił wody i gaje. Są jego pędzla i pieniące się kaskady i szumiące morza. Najczęściej przecież wystawiał spokojne nadbrzeża kanału lub strugi bieg leniwy. Jakże przezroczyste te wody! widzisz tam niebo, chmury i drzewa istnie nadbrzeżne. Nie wspaniałe ani majestatyczne są jego drzewa: nie pojmował on pysznych koron drzew Poussina, które wyniośle wzbijają się ku niebu; drzewa Ruysdaela są ciche, samotne, więcej malownicze niżeli wspaniałe. Z początku sądził, że krajobrazy jego obejdą się bez figur, mówiąc: że milej jest błąkać po samotnym, niżeli po zamieszkanym pejzażu, lecz amatorowie sprzecznego byli zdania; przedstawiono mu, że figury dają więcej wybitności, perspektywy i ruchu. Niebawem poznał, że niema żadnej zdolności do malowania figur. Wzywał więc do pomocy Van den Yelda, Berghema, Wouwermansa i Singelbacka, którzy jak wiadomo, krajobrazy jego nader zręcznie zaludniali. Do elegii Jakóba Ruysdaela, mistrze ci dodawali sielankę.
Ruysdael zbyt wzniosłej i odrębnej był natury, aby mógł zostawić uczni godnych siebie. Wymieniają tylko brata jego, Salomona Ruysdael i Devriesa. Mieszano często Hobbema i Devriesa z Ruysdaelem, tak jak można wziąć łąkę pod Harlem za łąkę z pod Leydy. Kto z pierwszego wejrzenia nie pozna peizażu Ruysdaela, nie pojmie i nie uczuje nigdy poezyi sztuki i przyrody. Kto zaś badał cokolwiek holenderskich mistrzów, ten pamięta że Ruysdaela materyalnie rozeznać można po prawdziwości pędzla, po śmiałem i ostrem liściowaniu, po pniach drzew silnie malowanych, które się tak doskonale odrzynają na zielonych massach. Jak nie poznać Ruysdaela po tej smętnej chacie, młynie, folwarku i pastuszej chałupie, co się na żywem i srebrzystem niebie rysuje! po tych wielkich efektach cieni i świateł, na rozległych samotnych polach, zesmuconych niedawno przeszłym deszczem i gradem, które miejscami, dopadkowo tylko rozwesela promień kwietniowego słońca! Ale Ruysdaela z tego głównie się poznaje, że on jeden może tylko ze wszystkich peizażystów duszę własną tchnął w dzieła swoje. Robił peizaże z wrażeń doznanych, uczutych: umiał schwycić i wydać uczucie w przemykającym promieniu, w zapędzie wiatru, w niknącym cieniu. W każdym jego obrazie widna tęskna dusza, dzika nawet, która tylko rozkołysanym drzew gałązkom, tylko wód spadkom powierzała posępne marzenia. Ruysdaela kocha się; Berghem może znęcić, Paweł Potter zadziwić, oczarować, ale do Ruysdaela wracasz z istotną i głęboką miłością: tamci mówią do oczu, on do serca.