Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

XVII SALON JESIENNY W PARYŻU (SALON D'AUTOMNE)


Wśród trzech salonów nieoficjalnych, a jednak już uświęconych i przepełnionych, jak i dwie solenne hale płótna na wiosnę, Salon Jesienny ma swoją fizjonomję odrębną i, że tak powiem, stylizowaną. Najnowszy – Salon letni – jest jeszcze tylko noworodkiem chociaż o bardzo szczęśliwem przyjściu na świat,- najdawniejszy z trzech – Salon Niezawisłych – rozpęczniał do rozmiarów jarmarku w Chicago, nie zachowawszy, niestety, szczęśliwej chudości młodzieńczej. I owszem ! jest raczej podobny do marcowego kawalera jowjalnej tuszy, w jasnym garniturze iz prowokacyjną kamelją w klapie. 

Natomiast Salon Jesienny, jak wyrósł ongi z szlachetnej choć umiarkowanej inicjatywy Carriére'ai Jourdain'a tak dotąd zachował te cechy; dystynkcja, miara, cokolwiek 136 doktryny, dużo smaku. Parę razy zanosiło się tu zanadto na monachijską Secesję z ubikacjami. Ale mocny instynkt i dobra tradycja francuzów zażegnały to »nastrojowe« niebezpieczeństwo. Natomiast, co cechuje Salon Jesienny, to wyższa niż w innych stopa intelektualna całości. Sprawiają to przedewszystkiem dorocznie urządzane retrospektywy wybitnych zmarłych malarzy. W tym Salonie można zawsze dużo się nauczyć, jeśli nie w dwudziestu salach bieżących, to w tej jednej, rekapitulującej czyjeś dzieło całego życia (w tym roku jest sala Steinlena), Istnieje również niewątpliwie pewna skala duchowa iw samym doborze eksponatów bieżących, którą gdzie indziej zanadto zanieczyszcza zupełnie bezmyślne pacykarstwo lub, jak w salonach oficjalnych, góry t. z. aktów t. j. po prostu cielska na sprzedaż, choćby nawet zdobionego »kwiatkiem« talentu, jak tu rzeźnicy zdobią sztucznym kwiatuszkiem okazałe sztuki cielęciny lub krowiny.

ASSELIN (XVII Salon jesienny w Paryżu).
ASSELIN (XVII Salon jesienny w Paryżu).

Wreszcie Salon Jesienny wprowadził i kontynuuje zwyczaj koncertów, deklamacji, odczytów, w których daje przegląd najnowszych prądów muzyki, poezji, teatru. Powtarzam! Salon Jesienny jest cokolwiek stylizowany, bez afektacji, ale nie bez pewnego przysmarzenia nagiej sztuki.

W tym roku krytyka jest szczególnie łaskawa na ten Salon Sprawozdawca Temps, odwieczny Thiebault-Sisson w niepoliczonych kolumnach tekstu dowodzi nawet, że »Salon ten pozostanie datą w rocznikach sztuki« niby tak jak »rocznik« wina z dobrego roku? 

Dobry rocznik wina "odpowiada zazwyczaj latom suchym i słonecznym: nie za dużo wody, jak najwięcej słońca. To warunki dojrzałości i mocy. 

Czy salon tegoroczny im odpowiada? Co do wody, to jest tu jej niewątpliwie mniej niż np. w Salonie niezależnych. Co do słońca i dojrzałości jednak, wyznam, że nie uderzył mię niczem fenomenalnem. Może poziom ogólny skorzystania i przetrawienia nauki impresjonizmu, cezanizmu, kubizmu jest cokolwiek równiej rozdzielony w produkcji młodych, cokolwiek bardziej przemyślany.

Ale dzieł stanowczych nawet z tej tradycji (bo już tradycji!) wyrosłych – a cóż dopiero przekraczających ją – niema. Po części może to wina nieobecnych. Jak ich zbyt dużo w tym roku. Nie wystawiają Picasso, Braque, Derain, Vlaminck, Dufy, Bonnard, Matisse, Segonzac.,.. Ktokolwiek orjentuje się we współczesnej sztuce francuskiej musi przyznać, że bez tych nazwisk niema właściwie dziś całości tej sztuki. 

Andrzej Salmon nazwał kiedyś Picasso animatorem, Derain'a zaś – regulatorem nowego malarstwa. Wyżej wymienione nazwiska mają właśnie te dwa walory w sobie: "najwyższą miarę osiągniętych i najzuchwalszą skalę zamierzonych dzieł... Brak ich pozbawia właśnie Salon tegoroczny epitetu zupełnie wyborowego »rocznika«. Ale po tych zastrzeżeniach wolno bezwarunkowo stwierdzić, że nikt nie przejdzie przez te dwadzieścia sal, nie znalazłszy niemal czegoś godnego uwagi, a w całości – potwierdzenia faktu, że sztuka plastyczna jest w Paryżu naprawdę czemś tak żywotnem i radosnem, jak winnice w Burgundii lub Szampanji. 

Otrzepawszy oczy z nieznośnego kurzu wernisażowego (okropna mięszanina piasku i pudru!), który tak dużo wpływa, niestety, na sąd zdawkowej krytyki, przeczekawszy, aż 30 tysięcy »wybranych przedefiluje przez salon w ślepych ale zwartych kolumnach – można wreszcie coś... zobaczyć! 

Jak szczyty drzew z fal powodzi, tak oto z żywych bałwanów publiczności wynurzają się – obrazy. Ale to dopiero na trzeci dzień po wernisażu! 

Patrzmy na razie na całość tego salonu, jak na olbrzymią paletę t. j. nie szukając eszcze obrazu, lecz dając oczom jedynie wrażenie roztartej na tej przestrzeni farby. Ogromna moc czystego koloru uderza odrazu. Jest to paleta, na której domieszka białej farby nie dominuje. Pamiętam salony, gdzie nieprzetrawiony chromatyzm impresjonizmu pokrywał rodzajem białawej »magmy«, jak osad wapna na niedogotowanej wodzie, płótna całej wystawy.

Dziś »magma« wsiąkła w kolor – przetrawiła się, pozostawiając to, co ją ongi wywołało – więcej światła na każdem płótnie ! Rzecz prosta, że wynika to bynajmniej nie z tego, że malarze »nauczyli się« w miarę używać bieli srebrnej czy cynkowej. Spójrzmy na rodzaj płótna: dawne »kawałki« czystej natury, wykrawki różnych »motywów« w stylu fotograficznym – znikły niemal zupełnie: zastąpiła je wszędzie – kompozycja. To kompozycja przetrawiła serwatkę impresjonizmu. 

Może – może nawet zanadto? Nie tęsknię bynajmniej za serwatkowego koloru łąkami, za rozbitemi na miazgę grzędami kwiatów ani za »plamami «wypłowiałych cieląt na plamistem pastwisku. – Ale rad bym jeszcze oglądać jaką serję stogów, mostów czy frontonów, godnych starego Moneťaa odświeżającą, jak przedświtowy wiatr, atmosferę kompozycyj pracownianych... 

OTTMANN, (XVII Salon jesienny w Paryżu).
OTTMANN, (XVII Salon jesienny w Paryżu).

Jednakowoż, trzeba się cieszyć tern, co jest. Jest bezwarunkowo przetrawienie »motywu « – w kolorze, technice i strukturze – na rzecz kompozycji. To powszechne. Z drugiej strony kompozycje są na ogół wszechstronniejsze, mniej doktrynerskie w traktowaniu, niż to było w pierwszej dobie reakcji przeciw impresjonizmowi. Epoka płaskich pejzażów, witrażowych plak koloru z ołowianemi obwódkami – nie obowiązuje już nikogo. Przywrócony niemal powszechnie światłocień, kolor lokalny akcentuje wypukłość przedmiotów. Oczywiście bez powrotu do ideału »jak w naturze«, ale w rytmie potrzebnym dla kompozycji planów przestrzeni.

Ślad kubizmu daje się wytropić nie na płótnach epigonów Picassa (ci nie mają znaczenia) ale – literalnie wszędzie. Ponieważ jednak wyraża się to nie w »kawałkach« martwej czy żywej «natury«, lecz w związanych całością koncepcji obrazach, w wolnych od przesądów szkolarskich (nawet najzbawienniejsze są jednak zawadą, póki nie są przetrawione) kompozycjach, więc ogólne wrażenie Salonu jest to, że jest bliższy tradycyi malarskich niż ostatniej «szkoły« z przed trzech lat... 

To jest niewątpliwie dominantą tego Salonu. Uspokojenie w pogoni za ostatnią nowością analizy technicznej, zwrócenie się do wartości koncepcyjnych, do operowania całokształtem nabytków, bez fanatycznego wypierania się tradycji. I tu, łatwo to zrozumieć, niebezpieczeństwo momentu: eklektyzm, który czyha pod pretekstem syntezy. Ale kto by tam n? Aazie o tem myślał! Jest już ogromną zdobyczą fakt, że kawałki, motywy, techniki zrastają się w usiłowanie – całości. Dalszy ciąg należy do przyszłości. 

* * * 

Van Dongen, Lebasque, Laplade, Guérin, Marquet, Waroquier i młodsi: Friesz, Asselin, Marchand, Farory – to są najdojrzalsze akcenty Salonu. Obok nich szereg malarzy cudzoziemskich, w głębokim zespole z sztuką francuską. Wyznam szczerze, że ręce opadają na myśl o bezowocnym zdawaniu sprawy z 2 i ½  tysięcy eksponatów – na odległość tysiąca kilometrów wobec czytelnika, dla którego pozostaną one mimo najwymowniejsze opisy – martwą literą! Sądy doraźne krytyki miejscowej nie mogą nas obowiązywać – zresztą trzeba je przyjmować dziś ostrożniej niż kiedykolwiek: koteryjność krytyki odpowiada koterjom malarzy... handlarzy obrazów. Sumienność? Ba, oto jeden z nich, nie najmniejszy, wymienia spokojnie Pankiewicza, nazywając go słusznie »majstrem polskiego malarstwa«,- na nieszczęście Pankiewicza na wystawie.., niema! 

Co zostaje z najwymowniejszych Î nawet najuczciwszych krytyk? Parę złośliwych dowcipów, prócz szczęśliwych charakterystyk nie więcej. Salony Baudelaire'a są warte coś jedynie dzięki filozofji malarstwa, którą zawierają. 

Zapewne, że Salon tegoroczny nastręcza dość materjału do filozofji. Tak np. można byłoby prześledzić w nim bardzo szczegółowo ślad bezdusznego eklektyzmu zręcznych, małpio zręcznych ale i małpio bezdusznych wirtuozów, którzy potrafią dziś na zawołanie uklecić modne płótno podparte kubizmem, podlane Cézannem, przypieprzone motywem murzyńskim i wreszcie skomponowane à la... Poussin. Można było by rozwieść się nad niebezpieczeństwem pozornej syntezy na usługach wcale niedwuznacznego karjerowiczotwa, żądzy wybicia się ponad innych, bodaj za cenę skandalu. 

Można by wreszcie po raz setny stwierdzić, że krytyka wyczerpuje się rychło w oddawaniu hołdu wedetom, lub w rozprawianiu się z osobistymi nieprzyjaciółmi, ale niema ani czasu, ani materjalnej możności wyróżnienia i wydobycia młodych, nieznanych nowatorów. Tak było i tak będzie. Tak być nawet musi bo zjawisko Salonu jest jednak paradoksem, gdy się je sprowadza do kilkuset wierszy informacji! – Mówmy więc o wedetach, by przynajmniej dać ton i przykłady gustu i sądu współczynności. 

Van Dongen, holender, szelmosko zdolny wirtuoz ma aż pięć płócien w honorowym Salonie wystawy. Czarowne łydki w jedwabnych pończochach, perły i aksamit, koty sjamskie, oczy a raczej niebieskie migdały kokot najmodniejszych, podkreślone morderczo szminką – wreszcie murzyn autentyczny na użytek pań z towarzystwa. 

Przed tymi obrazami tłum nie przerzedza się od rana do wieczora. Ciekawa rzecz, że pewne akcenty t. z. paryskości, graniczące ze skandalem, modą i sklepami biżuterji zawsze najjaskrawiej wyrażają cudzoziemcy. Van Dongen objął posadę malarza konfekcji paryskiej po Boldinim. 

Marchand daje dwie kompozycje, z których zwłaszcza »Natacha« zwróciła uwagę całej krytyki. Monumentalne ciało śpiącej Nataszy, na tle draperji w głębi osoba czytająca książkę. Całość w układzie najwytrawniejszego tapicerstwa, ale za to w traktowaniu ma się wrażenie, że obraz w połowie robiony temperą, w połowie – olejno. Mimo monumentalności Nataszy draperje kłócą się i kolory się zjadają. 

Asselin dał grupę kobiety z dziećmi, gdzie z niewyraźnego tła wykwitają jakieś kwiatki, jakby wpięte ręką ...Guérina. Portret tegoż Asselina, przedstawiający pisarza Curnonsky'ego jest znowu inną próbą monumentalności: jest cały literalnie wymurowany lub raczej ulany z cementu <prócz twarzy> oko łowi mimowoli szorstkość wapienną powierzchni, którą tak rozkosznie, ale na ścianach swoich murowanek umie operować Vlaminck... 

Lebasque bawi się w przyjemne kolorki i buduje na szczęście w małym formacie rodzaj odaliski, której nogi są zadarte do nieprawdopodobieństwa. Przy tym akcie – drabinka. Czy to symbol? Matisse gra na zmysłach bez takich figlów. Może jednak najdojrzalszym na tej wystawie jest Favory. Jego obraz orgji trzech młodych par na jakimś rozkosznym krużganku jest kompozycją o zwartym rytmie ruchów i wyrazów, gdzie zuchwały temat jest zupełnie opanowany w doskonałej koncepcji plastycznej. Kolor gra jak tęgie wino Í pozwala widzowi zrozumieć nastrój kompozycji. 

Guérin i Laplade dają fac-simile samych siebie: Obłok Guérin'a nad młodą parą a'la Watteau jest jak najpiękniejsza dekoracja sceniczna. – Polne kwiaty Laprade'a w starym fajansie są urocze – jak zwykle. Może Mar que t, syt zielono-niebieskich wirtuozerji wodnych odnowił się cokolwiek, nie opuszczając zresztą brzegu Sekwany czy Oise'y, ale dając tym razem przepiękną symfonię płowych tonów w pejzażu. 

FOUJITA. (XXII Salon jesienny w Paryżu).
FOUJITA. (XXII Salon jesienny w Paryżu).

Othon Friesz dał jeden tylko akt w układzie uderzającej prostoty, gdzie wielka nagość tematu jest traktowana z niezmierną szlachetnością.Ładna rzecz.

Tyle o »wedetach« t. j. o tych, o których mówi tu z urzędu cała krytyka. Salon Jesienny jest niezmiernie gościnny względem cudzoziemców. Biorą oni trzecią część miejsca – około 800 eksponatów. Tu wyróżniają się przeważnie hiszpanie, rosjanie i japończycy. Skandynawi i anglicy przechodzą w tym roku przynajmniej dość bezbarwnie, polacy wreszcie występują licznie i mają sporo prac wytrzymanych w koncepcji i technice, ale na ogół mają może poziom zanadto podporządkowany jakiejś fikcji »europejskości«...

Rosjanie występują tłumnie, buńczucznie, nawet zuchwale, malują szeroko, na wielkich płótnach, nie zawsze usprawiedliwiając ten rozmach, ale na ogół z bardzo pięknym temperamentem, z bardzo silnym poczuciem własnej wartości, własnego słowa w języku wszechludzkim sztuki. Malarstwo ich – a i rzeźba – są dziś zwłaszcza pełne wspomnień z kraju, jakiejś nostalgji, żalu i goryczy – ale jednak zawsze i rozmachu.

Mieszczaninow daje ciekawą kompozycję: dziewczynę – karjatydę z kwiatami. – Malawin maluje szerokie kwieciste sarafany bab wiejskich,- pani Gonczarowa ma grymas niesmaku dla burżujskiej szczęśliwości świata... I wielu, bardzo wielu z tej niepołączonej emigracji rosyjskiej bije się na tych szerokich płótnach, wśród jaskrawych tonów i obfitych kształtów o swoje prawo do życia po swojemu. Niepodobna nie odczuć i nie ocenić tej mocy swojszczyzny, która ma swój świat i wcześniej czy później go wyrazi.

OTHON FRIESZ (XVII Salon jesienny u Paryżu).
OTHON FRIESZ (XVII Salon jesienny u Paryżu).

Ale jednak najciekawszem zjawiskiem sztuki cudzoziemskiej w salonie jesiennym jest malarstwo japońskie. Japończycy są tu nie mniej liczni od rosjan – i jeszcze bardziej akcentują swojsczyznę. Pracują we wszystkich kierunkach: fresk, obraz sztalugowy, sztych – wszystko uprawiają. Ale prawie zawsze wyraźny ślad tradycyj japońskich – w ujęciu, w technice, często w materjale (na tkaninach i na papierze). Paręset lat temu Europa dała impuls sztuce japońskiej przez Włochy. Dzisiaj znowu młoda Japonja pracuje w promieniach sztuki francuskiej. Zespół ten nie może nie wydać rozkwitu nowej szkoły japońskiej w przyszłości. Tymczasem wybijają się takie mocne swoiste indywidualności, jak wytworny i mądry Fujita, malarz pierwszorzędnej techniki i nieprzejednanej wizji po swojemu. Y arki czyli Bogini śniegów jest bardzo ciekawym wzorem jego widzenia tematu i nagięcia kompozycji pod jakiś wewnętrzny rytm japońskiej plastyki i koloru. Do japońskich malarzy w Paryżu powrócę w innem miejscu, temat to bowiem bardzo interesujący z punktu widzenia sztuki wogóle i bardzo aktualny.

***

Udział polski. Tak by się niechciało ani skrzywdzić ani przecenić swoich! Chciałoby się zastosować do nich najczystszą dobrą wolę, nieuprzedzoną a czujną, bodaj czytającą w ich zamiarach, nie tylko w dziełach dokonanych. – A jednocześnie – tak głęboko się odczuwa, że czas, by przemawiały same dzieła i nic więcej! Polakowi ciągle czemuś trudno być sobą – jakieś reakcje w nas fermentują, coś się w nas nie może wytrawić! Trzeba pracy i może chleba? Może jeden artysta przymierając głodem mimo to pracować twórczo i wydajnie, ale ogól musi żyć, by pracować, pracować, by skrystalizować swoje własne wartości. To przypominam społeczeństwu polskiemu, które powinno by raz swoich ludzi trochę sumienniej popierać, oceniać bez zbytku surowości, a zwłaszcza interesować się ich pracą, kochać ją nawet, kiedy jeszcze szuka i błądzi... Może zwłaszcza wtedy?

Pani Mela Muter po latach bardzo zawziętej, bardzo purytańskiej pracy dochodzi dziś do wielkiej dojrzałości kompozycji. Dwa jej portrety wybiły się na czoło wystawy i, choć zawieszone obok senzacyjnego Van Dongen'a, nic a nic nie straciły na sąsiedztwie. I owszem może zyskały. Zwłaszcza portret muzyka w tonach płowych i jasno fjoletowych jest rzeczą nawskroś harmonijną, zupełnie zrównoważoną, pełną wdzięku, co nic nie szkodzi charakterystyce bardzo głębokiej, pełnej wyrazu, tematu. Przed obrazem tym zatrzymują się chętnie artyści, podczas gdy panie z towarzystwa defilują przed murzynem i jedwabnem i łydkami Van Dongena.

Eugeniusz Zak wystawił szereg swoich głęboko przemyślanych kompozycyj. Jest to transkrypcja kształtów i wrażeń na zupełnie własny język artysty. Dziwna i niełatwa transfiguracja motywów współczesności na jakiś hjeroglificzny archaizm. Przytem technika doskonale zespolona z koncepcją każę przyjąć, że tak, jak jest – być musi. To się przyjmie lub odrzuci stosownie do temperamentu, ale w całości, bo to jest całość – ne varietur,.. Panie Alexandrowiczowa i Piramowiczowa nurzają się w kwiatach P, Bara-Baranowski daje studjum. P. Black wystawia rzeźbę śpiącej, kutą w marmurze. P. Elhuken daje projekt domu mieszkalnego – P. Gotlieb ma dwa charakterystyczne obrazy: pejzaż i sceną miłosną. P. Hecht wystawia kilka mocno skomponowanych krajobrazów oraz ciekawą serję sztychów rylcem i igłą. P. Kamir ma spore płótno studjum figur w świetle wieczornem na tle morza. P. Jarosz daje pejzaż. Krzypow ma sztych z Notre Dame. P. Kucembianka nie porzuca sfery teatralnej, tym razem dając lożę Fratellinich. P. Łazarska wystawia witrynę lalek, dających typy prowincji francuskich P. Szczyt-Lednicka ma dwie rzeźby, z których La Danse au Violon ma linje monumentalne. P. Lewicka – poíka-ukrainka – ma pejzaż i postać leżącą. P. Makowski daje spory obraz z bretońską wioską w tle. P. Menkes ma dwie kompozycje figuralne.

P. Lipszyc daje dwie rzeźby w drzewie, jakby karjarydy.

P. Kramsztyk ma tematy urozmaicone i technikę również. Ta mozaika jeszcze się uspokoi. Wyróżniam Poetę zaakcentowanego w większem skupieniu środków i wyrazu. P. Olesiewak zwraca uwagę dekoracyjnemi wartościami, które zresztą znajdują wyraz w próbach czarno-białej porcelany o motywach sportowych. P. Pająk ma trzy studja rozmaitej wartości. P. Prochaska daje cztery sztychy niepozbawione charakteru. P. Reno ma portret panny de Gourmont. P. Zieleniewski ma dwie martwe natury. P. Zamoyski występuje z obfitym dorobkiem rysunków i rzeźby. Dwie głowy zwięźle scharakteryzowane, parę kompozycyj. Do artysty tego, którego poznaję tu po raz pierwszy, prawdopodobnie wrócimy w przyszłości.

Wyróżniają się wreszcie – i są wyróżnione przez doskonałe zawieszenie -- prace Skoczylasa. Przypuszczam, że w kraju są już dobrze znane te mocno a wytwornie cięte, bardzo ornamentacyjne typy Zbójnika, Żebraka, Starego górala. Przybywają do nich Madonna, cokolwiek zaplątana w draperji, ozdobny Chrystus w kwiatuszkach i wreszcie Łucznik czy Apollo? – przypominający piękną ilustrację Iljady Wyspiańskiego.

Prace te dają atmosferę starego Zakopanego, malunków na szkle, całego folkloru podtatrzańskiego w doskonałej transkrypcji osobistej! Zdaje mi się, że nie przeoczyłem żadnego z polskich artystów.

* * *

Mówiąc o Salonie Jesiennym nie podobna mi podjąć szczególnie tematu tej politechniki sztuk pięknych, która wraz z obfitym działem architektury stanowi może jego główną zasługę.

W tej chwili wyraźnie już zarysowują się dwa wielkie działy, które w przyszłości zatrudnią i zdyscyplinują ten coraz bardziej niepoliczony tłum plastyków, dziś jeszcze nazbyt wyłącznie i nie zawsze z sukcesem oddający się malarstwu sztalugowemu.

Mówię tu o syntetycznej sztuce wnętrz, obejmującej meble, tkaniny, obicia, kobierce, sprzęty podręczne i t. p. z jednej strony, z drugiej zaś o nowej sztuce harmonizowania placów, ulic, frontonów, wystaw sklepowych i t. p., zwany urbanizmem. Rzecznikiem zapalonym urbanizmu jest sam Jourdain. Nowa architektura z zapałem przyjmuje tę sztukę zespołów. Mnożą się próby realizacji, miasta zwolna poczynają przychylać się do nowych potrzeb estetycznych. Zapewne, że potrzebna tu interwencja nowego Hausmana, potrzebne zwłaszcza współpracownictwo nowej architektury ze wszystkiemi dziedzinami plastyki. Ale początek już dany na całej linji. Salon Jesienny stworzył ruch, wciągając do wspólnej pracy nad podniesieniem poziomu dekoracyjnego wielkie, potężne magazyny.

POMPON (XVII Salon jesienny w Paryżu).
POMPON (XVII Salon jesienny w Paryżu).

Pomona, Primavera, Maîtrise t. j. warsztaty artystyczne Bon Marché, Ga-lerji Lafayette i Au Printemps zatrudniają legion artystów, wypracowujących modele mebli, sprzętów, obić, zabawek, naczyń, tkanin, biżuterji. – Obok dawniejszych prób Durio lub Salique'a, cokolwiek zacieśnionych do t. z. objet d'art lub kosztowności, istnieje cały szereg pionjerów, którzy walczą z szablonami ludwików, empirów, bidermajerów, zdobywając prawo do życia współczesnym koncepcjom komfortu, estetyki, logiki dekoracyjnej.

W tym roku należy podnieść przedewszystkiem wielką obfitość planów i modelów na konstrukcje betonowe. Konstrukcje te, rozporządzające materjałem płynnym, dającym się wylewać w tysiącznych formach, pozwalają sobie na wielką swobodę linji. Przeważa jednak sześcian, jako podstawowa forma tych budynków. Płaskie – werandowe lub ogrodowe – dachy, załamania frontonu dla najlepszego wyzyskania słońca, ogromne przestrzenie oszklone. Łatwo zrozumieć jaki w tem impuls do nowych prób dekoracyjnych, do stosowania witrażu, roślin, ornamentu majolikowego i t. p. do budynku.

Urbanizm z inicjatywy p. Temporal'a zorganizował całą rotondę Pałacu sztuki, jako plac publiczny. Na wszystkich wylotach i przypuszczalnych skrzyżowaniach ulic skomponowano wystawy sklepowe: modystki, księgarni, złotnika, sklepu spożywczego i t. p. Doskonała dystrybucja światła, nie rażącego oczu przechodnia, ale zalewającego wystawy, pozwala wydobyć efekty koloru, podkreśla kształty przedmiotów wystawionych i niewątpliwie trafi do przekonania kupców.

VAN DONGEN (XVII Salon jesienny w Paryżu).
VAN DONGEN (XVII Salon jesienny w Paryżu).

Do urbanizmu i do sztuki wnętrz wrócimy niebawem w skali wyczerpującej, gdyż wystawa dekoracyjna międzynarodowa da po raz pierwszy całokształt realizacji, do których impuls dawał Salon Jesienny.

Przy wejściu do Salonu honorowego wita przechodnia doskonały gips, przedstawiający Pelikana, praca rzeźbiarza Po mpon'a. Jest to robota w dobrym i tradycyjnym stylu animalistów francuskich. Odrzuciwszy legendę o rozdzieraniu łona przez tego okazałego ptaka, zapiętajmy sobie, że ma kapitalny worek pod szerokim dziobem, który służy mu za spiżarnię ryb. To miły symbol dla Salonu Jesiennego: łona nic rozdziera, ale z obfitego połowu prądów i kierunków potrafił się zaopatrzyć solidnie.

A. POTOCKI.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new