Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

INGRES I DELACROI (Z MAXIME DU CAMP'A)


Wystawa sztuki podczas powszechnej wystawy w Paryżu 1855 r. była wyjątkowo bogatą. Po raz pierwszy wystąpili zbiorowo u nas angielscy malarze, zaś VV wielka szkoła dekoracyjna Niemiec pokazała nam w kartonie Kaulbacha »Wieża Babel« usiłowania, by w plastyce oddać interpretację wypadków historycznych. Francja całe swoje zainteresowanie skierowała na sale, gdzie wystawili swoje dzieła Ingres, Delacroix i Descamps. Była to rewelacja. Uderzał w oczy ten ogromny wysiłek którego dokonała nasza sztuka,- począwszy od Davida <w końcu ośmnastego wieku>, który był jej założycielem, krok po kroku, potrafiła stworzyć nowe drogi, gdzie każdy miał zupełną swobodę pracować według swych upodobań i talentu. 

Żadne podobieństwo, nic wspólnego między Delacroix, Ingres'em a Descamps'em, a równocześnie w każdym z nich czuło się artystę, o którego znaczeniu nawet nie było potrzeba dyskutować. Widziano w obrazie nie powtórzenie przyrody, ale jej interpretację, jednem słowem widziano to uczucie, które artysta w obraz włożył, uczucie czysto osobiste, zupełnie odmienne od uczucia tłumu, bardziej wzniosłe, szla=? chetne, syntetyczne. Sztuka zasadza się na rozpoznawaniu i na wydobyciu z ukrycia owej olbrzymiej piękności przedmiotów, piękności, której szeroka publiczność nie zauważyi nie zrozumie, chyba, że artysta pokaże nam ją, ozdobioną pełnem światłem. 

Dlatego to realiści, naturaliści, impresjoniści mogą tworzyć obrazy, ale nie stworzą sztuki: są to zręczni rzemieślnicy, dokładni kopiści, ale nigdy nie będą artystami. 

Sprzeczano się o wyższość rysunku, o wyrazie koloru i nie potrafiono się porozumieć i zgodzić, gdyż każdy kierował się swoim indywidualnym gustem i nie zdawał sobie sprawy, że obraz nie jest i nie może być doskonałym, jeśli kompozycja, rysunek i kolor nie są w absolutnym związku ze sobą.

Pewnego wieczora, 26 maja <1855>, usłyszałem rozmowę, którą zapamiętałem, i która rzuca ciekawe światło na sposób, w jaki artysta wydaje opinję o drugim. Książę Napoleon, prezydent Komisji Wystawy powszechnej, urządził w salonach Palais=Royal wielkie przyjęcie. Zebranie było bardzo liczne, wszystkie sfery były reprezentowane: ambasadorowie spacerowali z przedstawicielami przemysłu, ministrowie prawili komplimenty reprezentantom prasy. Widzę jeszcze teraz Luise Colet w najlepszej, jaką miała, sukni z niebieskiej gazy, gestykulującą, mówiącą głośno, usiłującą zwrócić na siebie uwagę i spacerującą z sali do sali pod ramię z Babinettem, który z miną zrzędy grał swoją rolę »przyjaciela«. Stałem w niszy okiennej z Jadiićem, Delacroix i Vernet'em, który, podrygując i błyszcząc orderami, posyłał damom zabójczo zwycięskie spojrzenia, osłabiane jednak przez jego siwe włosy. Jadin długo mówił o Ingres'ie, przeplatając, swoim zwyczajem, żartami poważne uwagi, tak, że nie wiedziało się, czy on żartuje czy mówi na serjo. Delacroix zauważył: »Mimo jego wad musimy uznać Ingres'a za tęgiego malarza« – na to Vernet obruszył się: »Ingres? tęgi malarz? Powiedz pan, że jak największym malarzem współczesnym!« Jadin spojrzał ironicznie na Verneta, którego zapytał Delacroix: »Cóż pan takiego widzi w jego sztuce? Czy jego rysunek?« – »Nie, Ingres rysuje jak kominiarz«. – »Czy koloryt?« – »Ach nie, wszystkie jego obrazy są koloru żytniej bułki!« – »Więc czy kompozycja?« – »Pan żartuje? on przecież nigdy nie potrafił poumieszczać figur na swoich obrazach: popatrz pan na jego »Saint Symphorien«, który przypomina swoim chaosem raczej scenę przeprowadzki'.« – »Cóż więc? jego modelunek, jego sposób odtwarzania?« – »Modele, sposób odtwarzania! Jesteś pan szalony! on maluje przecież z manekinów, proszę oglądnąć, abyś się pan przekonał, jego Aged’or w zamku Dampierre«. – Delacroix śmiejąc się zauważył: »Jeśli on nie ma żadnych zalet, dlaczego uważa się go za największego współczesnego malarza?« Jąkając się odpowiedział mu Vernet: »Ja panu powtarzam, że to jedyny nasz wielki malarz! Zaproponowałem jury, aby mu przyznano specjalny medal, gdyż Francja czcząc swoich genjuszów, czci siebie samą«. 

Spojrzeliśmy na siebie iz trudnością zachowaliśmy powagę. Vernet był poirytowany,- chwycił mię pod ramię i skierowaliśmy nasze kroki w stronę sali, gdzie orkiestra wojskowa grała uwerturę do „Gazza Ladra”. Vernet odezwał się: »Czyż nie bierze litość patrzeć się na tego biednego Delacroix jak odmawia talentu staremu Ingres'owi, on, który nie potrafi postawić dobrze figury ludzkiej, który uważa nogi krowie za nogi konia? To jest zawiść. Ja nie jestem taki, ja z największą radością podkreślam zasługi drugich«. Vernet opuścił mię, by przywitać się z księżną M... Powróciłem do Delacroix,- który rzekł do Jadina: »Biedny ten Vernet! być może wyobraża sobie, że umie malować!« – Jadin nie odpowiadał, ale rozglądał się wokołoi zdawał się kogoś szukać wtłumie gości. »Kogo pan szukasz«? – spytał Delacroix. – »Szukam starego Ingres'a, chciałbym bowiem zapytać się go, co myśli o panu?« 

Delacroix mógłby mu na to odpowiedzieć, gdyż miał sposobność dowiedzieć się o opinji Ingres'a o sobie. Oto parę dni przedtem, pewien bankier, który nie orjentował się w owych subtelnych różnicach naszego świata artystycznego, powziął nieszczęśliwą ideę, by zgromadzić u siebie przy stole szereg artystów, między nimi Ingres'a i Delacroix'a«. Delacroix'a przyjęto uprzejmie, Ingres'a ze czcią. Ten człowiek o małej figurze, pękaty, o niskiem, upartem czole, o złej wymowie, nietolerancyjny, który w znajomości historji poza Rafaela nie poszedł, o krótkich nogach, o dużym brzuchu, długich rękach, miał wysokie mniemanie o swej wartości i zdawał sobie sprawę, że jest mistrzem. Tam, gdzie był, królował, niepytał się nikogo o nazwisko i we wszystkich widział swoich adoratorów. Zajęto miejsca przy stole. W połowie obiadu Ingres zaczął być niespokojny: oto dowiedział się, że wśród uczestników biesiady znajduje się i Delacroix. On Ingres, czciciel boskiego Sanzio, którego był wielkim lamą, on ortodoxe par excellence, siedzi przy jednym stole z tym heretykiem, z tym recydywistą=grzesznikiem, i spożywa ucztę przy tym samym stole! Zirytowany rzucał wściekłe spojrzenia. Delacroix, na którego wiele razy padały te spojrzenia Ingres'a, przybrał sztywną minę, co zawsze robił, gdy się czuł gdzieś nie dobrze. 

Ingres starał się uspokoić, nie mógł jednak. Po obiedzie, trzymając w ręce filiżankę pełną kawy, podszedł nagle do Eugeniusza Delacroix, który stał przed kominkiem, i rzekł do niego: »Panie! rysunek to uczciwość! Panie, rysunek, to kwestja honoru!« Mówiąc to, rzucał się tak mocno, że wylał całą filiżankę kawy na swoją koszulę i kamizelkę. Krzyknąwszy: »Tego zadużo!« – schwycił za swój kapelusz i dodał: »wychodzę, nie dam się dłużej obrażać!«. Otoczono go, usiłowano go uspokoić, zatrzymać: napróżno. W drzwiach obrócił się jeszcze raz: »Tak, panie, to jest kwestja honoru, tak, panie, to jest uczciwość!« Delacroix pozostał spokojnym. Diaz, który był przy tern, uderzył się po swojej drewnianej nodze i rzekł do pani domu, sceną tą zupełnie przybitą: »Pani, to jest stary bonza,- tylko szacunek, który żywię dla Pani, wstrzymał mię od rzucenia w niego moją kulą«. To wywołało śmiech, ale zajście było zanadto gwałtowne i nastrój ogólny na tem ucierpiał. Delacroix dowiódł dobrego wychowania i mówił obszernie o zaletach Ingres a jako wielkiego malarza, dodając na końcu: »Talent często jest ekskluzywny!«. 

August Preault (rzeźbiarz), który, robił tyle dobrych dowcipów a tak mało dobrych rzeźb, mówił o Ingresie i Delacroix : »Są to bracia^wrogowie, obaj chorzy. Eteokles ma żółtaczkę, zaś Polyneikes szkarlatynę – Takie dowcipy doprowadzały Ingres'a do wściekłości a rozśmieszały Delacroix, który był człowiekiem bystrym, a zresztą lubiał Preaulťa, do którego śmiano go porównywać. Przestrzeń, dzieląca ich, jest ogromna, a czas ją jeszcze zwiększy. Dzieła Eugenjusza Delacroix pozostaną, gdyż są one wynikiem niezwykłego temperamentu.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new