Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Rzecz oczywista, że rządy zaborcze nie miały w tem żadnego celu, ni interesu, by polską twórczość podsycać, by organizować i utrwalać w stałych formach kulturalne wysiłki podbitego narodu, by wreszcie, drogą celowej propagandy, zaznajamiać wszystkie kraje i narody z artystycznym i naukowym dorobkiem Polaków w Austrji, Niemczech czy w Rosji.
Wprost przeciwnie: rządy te w interesie własnym musiały dbać o to, ażeby świat zapomniał, że istniało niegdyś polskie państwo, że naród polski żyje i tworzy.
Zdawałoby się, że pierwszym czynem rządu obudzonej z letargu do życia niepodległego Polski będzie – prócz równolegle z tem prowadzonych, planowych prac organizacyjnych na wewnątrz – olbrzymia jakaś manifestacja na zewnątrz twórczej potęgi narodu w dziedzinie sztuki i nauki, w tej jednej jedynej dziedzinie, w której Polska już w pierwszej chwili swojego istnienia mogłaby się zmierzyć z obcymi. Chwała polskiego oręża dowiodła naszej siły i energii, żywotności uczuć patrjotycznych, nie mogła jednak zjednać nam sympatji pacyfistycznie raczej usposobionej Europy, znękanej długoletnią wojną, zniechęconej do »zakusów polskiego militaryzmu«.
Zdawałoby się, że teraz właśnie, t. j. w jesieni 1918 czy bodaj 1920 roku rozpocznie się błogosławiona era rozkwitu polskiej sztuki i nauki, że przynajmniej rząd polski zrobi wszystko, aby rozkwit ten umożliwić, przyspieszyć, stworzyć dla niego najlepsze warunki.
Wiemy wszyscy, że stało się inaczej. Ogół politykują cych społeczników odnosi się do spraw polskiej twórczości artystycznej i naukowej, jeśli nie wprost wrogo, to zupełnie obojętnie. »Sztuka polska była nam potrzebna – twierdzą – dopóki byliśmy w niewoli,- ona i o podtrzymywała w narodzie żywego ducha, ona to przekazywała pokoleniom hasła niepodległości, dowodząc zarazem wszystkim, że żyjemy. Teraz zaś, po odzyskaniu politycznego bytu i własnej państwowości, nie czas na sztukę,- ten luksus odłożyć musimy do czasu, kiedy utrwalimy podstawy gospodarcze naszego młodego państwa. Mniemanie takie rozpowszechnione jest szeroko. W konsekwencji, postulatów polskiej kultury, sztuki i nauki, nie uważa się u nas za konieczności państwowe, lekceważy się je i skąpi na nie grosza, a do kwestji racjonalnej państwowej polityki artystycznej nie przywiązuje się najmniejszej wagi.
Sprawy konserwatorskie, zabytkowe, stoją naogół u nas gorzej, niż przed wojną. Konserwatorowie, w uderzająco szczupłej liczbie, mają sobie powierzone nieprawdopodobnie obszerne okręgi, rozporządzają natomiast humorystycznie ma łemi kwotami. Muzealnictwo zaniedbane całkowicie, rząd do tej pory nie wie, jak sobie z tem poradzić: niema ani ustawy muzealnej, ani odpowiedniego organu nadzorczego, ani wytkniętego celu – rząd stara się o tem nie myśleć, a sejm skwapliwie mu w tem dopomaga,- opinje sfer naukowych, fachowych, nawet państwowych rad muzealnych, powołanych do życia przez Ministerstwo W. R. i O. P., nie mają żadnego znaczenia, żadnego autorytetu: rząd wydaje decyzje z opinjami temi wprost sprzeczne, dla sprawy szkodliwe, decyzje, obniżające prestige władzy ogromem dyletantyzmu. Nikt wyraźnie przeciw temu nie występuje: stanowiska kierownicze powierza się ludziom niekompetentnym, ci godzą się na wszystko,- urzędnik niższy – boi się stracić posadę,- posłów sejmowych – nic te sprawy nie obchodzą,- minister – nie ma na nie czasu,- inni, albo się na tem nie znają, więc milczą, albo też, znając się, nie chcą się narażać.
Nawet takie sprawy, rządowi najbliższe, jak sprawa organizacji i rozwoju Zbiorów Państwowych, jak sprawa Muzeum Wojska Polskiego (połączonego z przyczyn zewnętrznych i bez istotnej racji z miejskiem t. zw. Muzeum Narodowem w Warszawie), jak sposób zawiadywania Wawelu, Zamkiem Kr. i Łazienkami Kr. w Warszawie it. d. – nie tylko że nie posunęły się naprzód, lecz przeciwnie, w czasach ostatnich, cofnęły się pod niejednym względem w tył, a cofnięcia te grożą nieobliczalnemi stratami na przyszłość.
Nikt obcy nie uwierzyłby chyba, ile u nas ważą na szali względy i intrygi osobiste, a jak małą odgrywają rolę względy czysto rzeczowe. Jakgdyby nasza republikańska demokracja wzorowała się na stosunkach, panujących na bizantyńskich dworach! Można być nieukiem, a piastować wysoki urząd i odgrywać rolę dygnitarza, bo w naszych stosunkach nikt na kompetencję nie zwraca należytej uwagi.
»Im bardziej rozczłonkowana jest praca społeczna – mówił Emil Faguet w swym »Kulcie Niekompetencji« – tem dokładniejsza jest specjalizacja organów, im skrupulatniej przy powierzaniu funkcji zważa się na kompetencję, tem wyżej stoi społeczeństwo na skali społeczeństw ludzkich. Demokracje jednak są najczęściej zdania wręcz przeciwnego«.
U nas ani specjalizacją fachowych organów, ani też koniecznością kompetencji nikt nie zaprząta sobie głowy – polityk, operujący najchętniej partyjnym wytrychem, otwiera z łatwością misternie skonstruowane zamki najbardziej nawet skomplikowanych zagadnień kultury, decyduje o wszystkiem dość chętnie, bo nie odczuwa wątpliwości a wierzy w swój własny autorytet – i dość szybko, bo odpowiedzialność osobista prawie nigdy mu nie grozi.
Dlatego i w naszej dziedzinie jest tak bardzo źle, wprost beznadziejnie, dlatego wśród urzędników coraz częściej przeważa typ »polityka«, a nie fachowca, specjalisty w danym zakresie, który, mając odpowiednie wykształcenie i zdecydowane przekonania, niezbyt skłonny jest do Cézanne chłopak kompromisu w imię wygody, własnej czy cudzej albo w imię politycznej karjery, bo na niej nic mu nie zależy.
Inaczej urzędnik-polityk, operujący siecią intryg dyplomatycznych sposobów, zapatrzony nie w swe zadania i w dobro sprawy, ale w chorągiewkę na swym dachu, aby wiedzieć zawsze dobrze, skąd nowy polityczny powiew nadchodzi. »Czemże jest bowiem polityk? Jest to zero, co się tyczy idei osobistych, miernota pod względem wykształcenia, człowiek, który dzieli wszystkie uczucia i namiętności tłumu, który wreszcie »nie ma żadnego zajęcia prócz zajmowania się polityką i który, skoro mu tej karjery politycznej brak, umiera z głodu« <E. Faguet>.
Na takiem tle, wśród manji politycznej ogółu, sprawy artystyczne i naukowe, nie budzą żadnego zgoła zainteresowania i gleba polskiej kultury, w latach budowania państwowości i wzrastania pierwszego pokolenia, które nie zaznało niewoli, zupełnym leży odłogiem.
Artyści, nawet wybitniejsi i zasłużeni, zatracają talent i ochotę do dalszej pracy w codziennej walce o byt,- nikt o nich nie dba, nikt ich nie potrzebuje, a rząd nakłada na nich jeszcze podatki, jak na zakłady przemysłowe.
O prestige sztuki polskiej za granicą nikt zupełnie nie dba. Ileż dobrego mogłyby przy pewnych staraniach zdziałać pod tym względem nasze liczne placówki dyplomatyczne? Nie rozporządzają one jednak na ten cel żadnemi funduszami, nie abonują i nie kupują nawet tych czasopism i publikacji artystycznych, jakie w kraju czasem się ukazują.
Sprawę pawilonu własnego <daw niej niemieckiego) na terenie międzynarodowych wystaw sztuki w Wenecji zaprzepaszczono, choć były już na ten cel pieniądze !
Z nielicznemi i słabemi naogół wyjątkami, na wielkich międzynarodowych wystawach w Europie iw Ameryce, świecimy przeważnie nieobecnością. Liczne są natomiast wystawy poszczególnych jednostek czy grup prywatnych, które o współczesnej polskiej plastyce najfałszywsze dają nieraz wyobrażenie <np. w r. 1924 : Gdańsk, Paryż, Praga, Rzym it. d.).
Piśmiennictwo polskie w zakresie plastyki niezmiernie jest ubogie, uboższe, niż przed wojną.
Krytyka poważna, odpowiedzialna, szczera a objektywna, należy do wyjątków,- rozwielmożniło się natomiast usłużne wzmiankarstwo, a niedouczeni malarze, obchodzący się doskonale bez wykształcenia filozoficznego i historyczno-artystycznego, coraz skwapliwiej i coraz częściej chwytają za pióro, zamiast za pendzel, wypowiadają apodyktyczne sądy, forują wyroki, nie gardząc bronią czysto polityczną, jak np. w sprawie Zachęty, ciągnącej się właściwie z górą dwa lata, co mści się dotkliwie na ogóle polskich artystów i na całej polskiej sztuce, bo sprawa ta obchodzi nie tylko stolicę.
Rząd, w zakresie szkolnictwa artystycznego muzealnictwa, zabytków i pałaców czy zamków narodowych, w zakresie racjonalnej gospodarki zbiorami państwowemi, w zakresie popierania bieżącej produkcji artystycznej nie potrafił się dotąd zdobyć na żadne zasadnicze i celowe decyzje, nie umiał przeprowadzić koniecznej specjalizacji odpowiednich organów, nie kierował się dostatecznie względami czysto rzeczowemi, nie zabezpieczył żadnych praw czynnikom kompetentnym, z opinją ich naogół wcale się nie liczył.
Społeczeństwo w większości, a sejm niemal w komplecie, sprawami temi nie lubi się zajmować. Prasa codzienna, o ile względy partyjne czy osobiste inaczej nakazują, pomija kwestje takie przeważnie milczeniem i... niema dla nich miejsca na szpaltach swych pism. Bilans smutny, przygnębiający.
Co robić, aby na przyszłość bodaj złemu zaradzić?
MIECZYSŁAW TRETER.