Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
NAZWISKO Stanisławskiego, którego pośmiertna wystawa w Krakowie, Warszawie i Wiedniu wywołała tak wielkie wrażenie, jest u nas (w Rosji) niemal nieznane, jak nieznany jest zmarły niedawno Wyspiański i całe to pokolenie, któremu przypadłe w udziale tworzenie nowej sztuki polskiej. Po sławnym piewcu starej Polski – Matejce – pokolenie to zdołało z innemi ideałami, lecz z tą samą miłością, oddać usługi sztuce narodowej.
Jan Stanisławski urodził się w r. 1860 w samem sercu Ukrainy, w okolicy Smiłyi Korsunia, we wsi Olszanie, niedaleko miejsca urodzenia Szewczenki, którego dobrze znała stara jego niańka. Znała ona całe mnóstwo pieśni ludowych i często je śpiewała przyszłemu artyście.
Ojciec jego był początkowo profesorem w Uniwersytecie charkowskim, aż do wypadków r. 1863, które na umyśle dziecka odbiły się mglisto, lecz nie zatarły się nigdy.
Profesor Stanisławski był poważnym uczonym, a zarazem poetą. Jego przekład na język polski »Boskiej Komedji« Dantego jest jednym z najlepszych. Profesor-poeta lubił odczytywać to, co napisał, w rodzinnem kółku, tak, iż mały Jan już w dziecinnym wieku poznał dobrze treść i postacie tego poematu. Ojciec lubił też czytywać dzieciom <a czytywał ślicznie) poetów polskich, dla których podziw i miłość, zwłaszcza dla Mickiewicza, wryły się raz na zawsze w umysł i serce pacholęcia.
Dziad Stanisławskiego po kądzieli, były żołnierz wojsk polskich i gorący wiebiciel Napoleona, zaszczepił też wnukowi uwielbienie dla wielkiego wodza i »boga wojny«. Nieraz dziad i wnuk spędzali społem godziny na kreśleniu planów bitw napoleońskich, co tak się wraziło w umysł dziecka, że Stanisławski w ostatnich jeszcze latach życia, w chwilach depresji duchowej, żałował niejednokrotnie, iż nie poświęcił się zawodowi wojskowemu.
Ukończywszy wydział matematyczny Uniwersytetu warszawskiego, Stanisławski wstąpił do Instytutu technologicznego w Petersburgu, lecz tutaj Ermitaż okazał się tak niebezpiecznym współzawodnikiem Instytutu, że młody uczony porzucił raz na zawsze naukę i całkowicie oddał się sztuce.
W roku 1883 ukazał się pierwszy jego obraz »Opuszczony wiatrak« i zwrócił na się powszechną uwagę. Tegoż roku początkujący artysta wyjechał do Krakowa, by wstąpić do Szkoły sztuk pięknych, której ster dzierżył wówczas Matejko. Tutaj, pod kierunkiem prof. Łuszczkiewicza, wraz z kilkoma kolegami, Stanisławski wy da je »Polski świat w zabytkach sztuki« i często krąży po starożytnych zaułkach Krakowa, by szkicować stare budowle w dzielnicy żydowskiej. Lecz wkrótce Kraków już mu nie wystarcza. Matejko, pochłonięty własną twórczością, niewiele czasu poświęca Szkole <do jednej z figur w »Dziewicy Orleańskiej« pozował mu Stanisławski), więc młody malarz postanawia opuście Krakow i przenosi się do Paryża, gdzie wstępuje do Szkoły Carolus'a Duran.
Na jego wrażliwą naturę Paryż i jego sztuka wywierają wpływ olbrzymi. Silnie jednak rozwinięta indywidualność nie pozwala mu poddać się jakiemubądź kierunkowi wyłącznie, a coroczne letnie wycieczki na Ukrainę utrzymują ścisły związek z ojczyzną. Najbliższym może ze wszystkich artystów był młodemu Stanisławskiemu mieszkający wówczas w Paryżu, znakomity malarz polski, Chełmoński, który właśnie dochodził do najbogatszego, najcharaN terystyczniejszego i najbujniejszego okresu swej twórczości. Długie godziny spędzali oni ze sobą na rozmowach i wspólnych marzeniach o »czystym pejzażu«.
(Własność Muzeum Narodowego. Kraków).
W Paryżu bawił Stanisławski lat dziesięć z górą. Śmierć ojca (1884) i ciężkie położenie materjalne rodziny utrudniały mu drogę sztuki, lecz nie zachwiały jego postanowienia oddania się jej całkowitego, i 24-letni artysta, bardzo <jak sam mawiał) niezgrabny w rysunku, lecz głęboko czujący piękno przyrody, przemógł siłą woli wszystkie przeszkody, stawiane mu przez życie, iw r. 1890 jego prace przyjęto do »Salonu«. Wkrótce potem Reiche kupuje od niego 30 studjów, płacąc po 20 franków za sztukę,- wspominając o tern, Stanisławski mawiał, że nigdy nie czuł się tak bogatym!
Niebawem zabłysnęły mu widoki jeszcze większego bogactwa, gdy tak jemu, jak i Chełmońskiemu, Goupil zaproponował, by malowali wyłącznie dla niego. Umiłowanie wszakże swobody tkwiło w tych artystach zbyt silnie, iż obydwaj odrzucili te tak ponętne propozycje. W r. 1893 Stanisławski pielgrzymuje po Włoszech, dokąd później jeździł jeszcze sześciokrotnie,- zachwyca się niemi i maluje sporą ilość studjów, a ponadto szkicuje wszystko, co go uderza, w małych albumach-notatnikach, które stanowią poniekąd dziennik jego artystycznego życia.
W kraju nie znano go jeszcze. Na tak zwany »impresjonizm«, z którym Stanisławski sympatyzował, patrzano tam wówczas z niechęcią lub wręcz się z niego natrząsano. To też pierwsze obrazy, które znalazły się na wystawach krajowych, spotykały się z niemiłosierną krytyką, a lody przełamał dopiero wystawiony we Lwowie w r. 1894 »Wieczór« (nabyty przez Józefa Kościelskiego).
W rok później, na zaproszenie Juljana Fałata, Stanisławski maluje krajobraz w panoramie »Przejście przez Berezynę«, a gdy następnie, po śmierci Matejki, Fałat obejmuje dyrekcję Akademji Sztuk Pięknych w Krakowie, i Stanisławski tam się przenosi, mianowany profesorem pejzażu <1897>.
Odtąd przez lat dziesięć, aż do samej śmierci, Stanisławski pracował w tej Akademji z całem oddaniem i zapałem. Młodzież znajdywała w nim zawsze porywającego, serdecznego kierownika,- częste, wspólne wycieczki w Tatry miały żywy, przyjacielski charakter i na długo pozostaną w pamięci uczestników, jak pozostanie w pamięci i sam Stanisławski ze swą przepiękną twórczością ipłomiennem uwielbieniem życia.
Poznałem Stanisławskiego, czyli »Jana Antonowicza«, jak go nazywano w towarzystwie rosyjskiem, w domu Prachowa w Kijowie, w czasie robót nad polichromją soboru św. Włodzimierza. Pamiętam, że od pierwszych dni naszej znajomości ten człowiek, ciężki na oko, sympatyczny, subtelny duchowo, prawy i szlachetny, zyskał odrazu moją sympatję. Stosunek nasz jednak rozwijał się powoli i nie było w nim gwałtownych skokówi porywów. W ciągu długich lat obaj badawczo wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, a dopiero w ostatnich łatach, mimo, że żaden z nas nie był w możności ani na jotę ustąpić ze swych najdroższych marzeń, mogliśmy sobie nakoniec powiedzieć, że nasza przyjaźń jest prawdziwa, silna i niezmienna, gdyż przywykliśmy szanować nawzajem niewzruszoność naszych wiar. Rozumiałem jego ból,- on odczuwał mój smutek. W mojem życiu kijowskiem ostatnich łat Stanisławski odgrywał wyjątkową rolę,- przyjazdu jego oczekiwałem z upragnieniem,przybycie jego z Krakowa stawało się dla mnie prawdziwem świętem i ulgą dla duszy,- te jesienne spotykania w Kijowie bywały wzajemną oceną skończonego sezonu roboczego.
Małemi swemi obrazkami studjami Stanisławski umiał mówić o cichem szczęt ściu, o pięknej młodości. Jakże dobrze było z nim marzyć! W jego sztuce tkwiła taka głębia uczuć.
Poezja cichych wieczorów ukraińskich, dnieprzańskich stepów, miasteczek włoskich: jakiejś Werony lub Pizy, z ich minioną kulturą, z tem zamyśleniem starców, co przeżyli sławne czasy,- we wszystkich studjach-pieśniach zawiera się tyle tej melancholji słowiańskiej, która i nam, Rosjanom, jest tak miłai bliska i tak słodko sączy się w serce. Słuchając pieśni tego poety Ukrainy, mimowoli, ze wzruszonem sercem, zapomina się o dramacie historycznym, dzielącym dwa narody.
Cudowna, jednocząca moc żyła w osobistości Stanisławskiego i żyje w jego dziele.
Jego symboliczne znaczenie jest wielkie i jego imieniem świecić się winna jedna ze zwycięskich kart dziejów narodu polskiego. Niedawno temu, w r. 1905, w drodze do Paryża, spełniając daną Stanisławskiemu obietnicę odwiedzenia Krakowa, zajechałem tam z rodziną. Gościnnie przyjęci, spędziliśmy w Krakowie trzy dni i te dni pamiętne mi są na zawsze. W zapoznawaniu nas ze znakomitą niegdyś stolicą królów polskich, w wyświetlaniu drogiej Stanisławskiemu przeszłości, historji, religji, obyczaju, kultury, – było tyle piękna i poezji. Zapalając się sam, pory^ wał i mnie. W jego wzruszającym zachwycie nad Ojczyzną było i głębokie znaczenie i zadatek przyszłego życia. Gdym go słuchał, budziło się we mnie pragnienie jeszcze silniej ukochać naszą Rosję, aby tą miłością rozpalić serca tylu zimnych rodaków, obojętnych na losy Ojczyzny.
Lato 1906 r. spędziliśmy, ja i,moja rodżina, pod Smiłą, niedaleko rodzinnych okolie Stanisławskiego, dokąd też, oddawna zaproszeni, przyjechali : Stanisławski i jego żona, prawdziwa jego przyjaciółka, całem sercem dzieląca z nim jego prace, plany i marzenia. Niezmiernie ucieszyliśmy się jego przyjazdem, ale po pierwszych zaraz powitaniach spostrzegliśmy wyraźnie, że zaszło z nim coś niedobrego. Schudł, zmizerniał,- olbrzymia jego postać ugięła się. Ziemia sto źółty kolor twarzy i silna zadyszka rzucały się w oczy. Ostrożnemi zapytaniami dowiedzieliśmy się, że przebył w Krakowie ciężką chorobę serca i nerek,- że omal nie umarł,- że go lekarze wysyłali do Egiptu, ale że on, zamiast Egiptu, wołał Ukrainę.
Stanisławscy postanowili pozostać u nas kilka dni. Jakieś niejasne uczucie natchnęło mię myślą skorzystania z jego pobytu u nas i namalowania jego portretu. Zgodził się chętnie. Nie czekając, natychmiast wziąłem się do roboty i kilka dni pracowałem w jakiemś dziwnem podnieceniu nerwowem. A gdy potem pokazałem gościom skończone dzieło, posłyszałem słowa wielkiego uznania, przyczem, pomnę, Stanisławski zauważył: »To piękny portret na moją wystawę pośmiertną«. Widząc jednak, że nas zmartwił, obrócił rzecz w żart – i my tak pragnęliśmy, aby to był, jeśli nie żart, to i nie przeczucie złowieszcze!
Przez cały czas naszych seansów pogoda była prześliczna. Po jasnym, słonecznym dniu zapadał cichy zmierzch, a potem następowała noc, taka gwiaździsta, gwiaździsta! ł my zwykle po robocie i po spóźnionym obiedzie wynosiliśmy krzesła na środek dziedzińca i, zasiadłszy wygodnie, długo i milcząco wpatrywaliśmy się w mirjady tych jasnych, mrugających gwiazd, wsłuchując się w tajemniczą ciszę, rozlaną dokoła. Jak piękne, wymowne były te pamiętne noce! Zrzadka tylko przerywało spokój urwane zdanie, westchnienie. Czasem wszyscy wracali do domu i zasypiali, a ja ze Stanisławskim długo jeszcze siedzieliśmy, wpatrując się w gwiazdy, wmyślając się w sens życia, – w piękno wszystkiego, co żyje...
Skończony portret darowałem żonie Stanisławskiego, przyczem oboje wyrazili myśl, by go z czasem zapisać Muzeum Narodom wemu w Krakowie. Potem widzieliśmy się ze Stanisławskim jeszcze w Kijowie we wrześniu. Do późnej nocy przesiedzieliśmy na przyjacielskiej rozmowie, a w kilka dni przyjechali się pożegnać. Był w dobrem usposobieniu, iż moje obawy o jego zdrowie zaczęły się rozpraszać. Porzuciwszy myśl o Egipcie, pojechał do Krakowa. Jego list stamtąd, otrzymany w grudniu, brzmiał smutno i zagadkowo, a w styczniu 1907 r., bawiąc w Petersburgu, dowiedziałem się, że Stanisławski cicho zmarł w Krakowie 10 stycznia.
Nie będę mówił, jak wielką była moja boleść! A teraz, kiedy już Stanisławskiego niema pośród nas, wolno mi powiedzieć:
Szczęśliwy naród! jasna i promienna przyszłość kraju, gdzie bywają ludzie, podobni Zmarłemu, kochającemu gorąco Ojczyznę i Sztukę miłością czynną, twór^ czą, piękną! Skarby ich ducha są nieprzebrane za życia, a gdy ci dobrzysiewcy zejdą ze swej niwy, z owoców poznacie ich.
MIKOŁAJ NESTEROW.
1908. r.