Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Matisse jest krańcowym wyrazem imprsjonizmu z maximum uwzględnionego po malarsku materjału naszych wrażeń w ich formie możliwie najczystszej, t. j. nie transponowanej na ten czy inny szemat dekoracyjny, ale chwyconej jeszcze woku ludzkiem. (Szematem dekoracyjnym nazywam tu dywan, fresk, witraż it. p. zastosować nia wrażenia.) Matisse ma właśnie na względzie nie stosowane, lecz czyste wrażenie, a więc w ścisłem znaczeniu – obraz. Dekoracyjność rozpanoszyła się tak szalenie w malarstwie nowoczesnem (oddawszy mu zresztą olbrzymie usługi), że często bywa utożsamiana z samą malarskością, a już zupełnie nieznośnie uzurpuje sobie monopol syntezy w plastyce. Dekoracyjność nie jest syntezą, lecz stosowaniem malarstwa. Obraz zastosowany do okna, ściany, framugi, frontonu, oddrzwi, dywanu, poręcza, sufitu i t. p. jest podporządkowany pewnej ramie, pewnej proporcji światła, formy, oddalenia, i stąd musi przeprowadzić swoją logikę w związku z logiką tej ramy, tego otoczenia. To jest dekoracja.
Natomiast obraz, który liczy się jedynie z rozkoszą mego oka (wypełnia oko nie okno, siatkówkę nie dywan), i który może być ustawiony, zawieszony, podany swobodnie – to jest właściwe pole syntezy malarskiej.
Wielkość Rafaela, to przedewszystkiem rozwiązanie problematu syntezy w obrazie, obrazu samego w sobie bez zastosowania, na swobodzie.
Rafael stawia mię na granicy między dekoracją a obrazem. Nie znaczy to jednak, by i rozwiązanie Rafaela było jedynie obowiązujące.
I owszem: sztych japoński rozwiązuje obraz inaczej, a bardzo pomyślnie. Rem^ brand jest jeszcze innem rozwiązaniem obrazu samego w sobie. Malarstwo współczesne cokolwiek zadużo zawdzięcza dekoracji: witraż, fresk, dywan, dużo przyczyniły się do analitycznych zdobyczy malarstwa. Jednakowoż – i tu znowu zasługa impresjonizmu ! – od tego dekoracyjnego stanowiska dobrze było przejść do obrazu ! Przejściem było oko i wrażenie: tyle, ile w oku, tak jak czuje oko. Wzrok ma swoją dyscyplinę, swoje prawa. Wyobrażenie koryguje czy uzupełnia wrażenie. To podwaliny syntezy malarskiej, której dekoracja była tylko pierwszą próbą, ułatwieniem przez dyscypliny zewnętrzne.
Monet i Cezanne wprowadzają clyscyplinę, bardzo ostrożnie wzorując się na kwiatach, owocach, pejzażach, jako na samorodnych syntezach barwy i kształtu. Dekoracja staje się tu zjawiskiem przyrody: ramą jest niebo i ziemia, arbitrem – oko, trybunałem najwyższym – całe czujące ja z »królową władz-wyobraźnią« <Baudelaire> w pośrodku.
Taki jest punkt wyjścia Matisse'a.
Inni pójdą raczej za Gauguin'em i Renoirem, podporządkowując całokształt wrażenia w oku tej lub innej szematycznej, dekoracyjnej koncepcji.
Kiedy znałem kilka czy kilkanaście płócien Matisse'a, pozwalałem sobie nieraz na dowcipne uwagi, ba, wzruszanie ramionami. Wirtuozostwo, maestrja, sztuka – napewne ale czy nie sztuczki również, czy ta nonszalancja nie zanadto robiona, czy to nie poza niedbałości, czy to nie pogoń za efektem? Czy Matisse nie przesadza w tym graniu kolorkami na jasnoszarych tłach?
Czy okrzyk Maurycego Denis'a: »Qui nous délivrera des gens fins?!« <kto uwolni nas od spryciarzy?) nie stosuje się słusznie do Matisse'a?
Czy Matisse nie wnosi do malarstwa, jak ongiś Whistler np. cokolwiek za dużo literackości? Czarne płótna, brylantowe kolje światełek, kolorki, nastroje – to nie zawsze wychodzi na zdrowie sztuce !...
Ale, kiedy poznałem nie kilkanaście, lecz paręset płócien Matisse'a, kiedy w szeregu lat obcowania na wystawach, w zbiorach, reprodukcjach, wypróbowałem całą skalę tej jedynej twórczości – dowcipki odrzuciłem, niewiara pierzchła sama i odczułem Matisse'a nie jako literaturę, lecz jako poezję malarskiego wrażenia.
To duża różnica.
Niezrównany, niedościgły, niedający się naśladować genjusz momentu – wyczucie ustroju malarskiego chwili, błyskawiczny aparat notujący nie tylko błyskawicę ruchu, wyrazu, światła, lecz razem cały sztafaż otoczenia – Moment poczęcia piękna
Wyrażenie »Ustroju poetyczności« było i będzie klęską poetów. To samo z »ustrojem malarskości dla malarzy«. Ale Rimbaud pozostanie w tem bez skazy w poezji, jak Matisse w malarstwie, Tylko naśladownictwo obydwuch jest rzeczą nieznośną u miernot, które, jak ćmy na latarnie, lecą na takie drogowskazy nie prowadzące – nigdzie.
Wytworność Matisse'a jest tak przyrodzoną mu, jak świetność lotu – sokołom.
Cechuje te błyskawice wizji pewność i jasność układu: nigdzie niema łamigłówki. Bonnard – po odjęciu koloru – jest często niezrozumiały.
Matisse – nigdy. Tu notatka rysunkowa jest już sama skończoną kompozycją! Fotografia nie zabija wartości Matisse'a, lecz pozwala ją ocenić z zimną krwią.
Obraz Bonnarda jest jak dywan, na którym deseń i kolor uzupełniają się. Obraz Matisse'a jest najprzód kompozycją zupełną, wystarczającą sobie w rysunku, potem zaś w barwie. Dwa światy – czy raczej dwa momenty tworzenia, jak chciał Baudelaire dla dzieła sztuki, gdzie jeden jest osnową drugiego. Mogę rozkoszować się układem barwnych plam Matisse'a, ich grą niepochwytną – mogę również rozkoszować się grą linji i form.
Wszystko gra.
Matisse jest graczem. Jeśli obraz Bonnarďaw ustroju przypomina dywan, to obraz Mak tisse'a jest koronką: ażur gra obok barwy, forma uzupełnia się pustką, brak koloru – świetnością koloru. Obrazy Matisse'a – talja kart kolory znaczone tak, jak na kartach, gdzie siódemka karo, czy dziesiątka pik, znaczą swój czarny lub czerwony deseń wśród bieli, nie zamurowując jej całkiem kolorem. Najwięcej powietrza, przestrzec ni – pozornej bezbarwności w tych obrazach, a nigdy dziur i przerw w kompozycji. Arabeska.
Matisse jest graczem, ale nie szulerem. Gracz z bożej łaski – dlatego nie do naśladowania. Naśladowca będzie musiał sztukować szulerką. I tu szkopuł takich wyjąttkowych natur w sztuce. To trudno: nieznośni w naśladowcach, są urokiem, poezją, lotem piękna we własnych utworach.
Anakreon jest ojcem najokropniejszej dziedziny poezji – poezji toastów i wzlotów na obstałunek. To też w literaturze całej nie rodzaj waży, lecz ~ Anakreon.
Przy tem Matisse kpił sobie z głupców, którzy biorą nazbyt literalnie jego lekkość, jego przelotność, jego świeżość wrażenia ! Widziałem, conajmniej trzydzieści okien Matisse'a z tym samym tematem bukietu lub głowy kobiecej, wyrastających wprost z morza lub z obłoków – widziałem, conajmniej tyleż kompozycyj ze skałą z Etretat (kształt słonia) w tle obrazu i jakimś dziecinnym motywem na pierwszym planie (budowań z piasku na plaży, ryby na kępie mokrych porostów) – widziałem niepoliczone kompozycje zastawy stołowej z jedną lub dwiema postaciami (pani, służąca) – widziałem tuziny odalisk w mniej lub więcej niedbałej pozie. Otóż świadczy to o ogromie pracy malarza dla pochwycenia raz wśród kilkudziesięciu razy owej właśnie świeżości, błyskawicy wrażenia!
Nie trudno byłoby sprowadzić całą w istocie ogromną produkcję Matisse'a (znam blisko 600 płócien, nie wyczerpujących jej bynajmniej) do jakichś kilkunastu motywów wracających w niezliczonej ilości warjantów.
Znowu widzę puhar ze złotemi rybkami i wpatrzoną w nie twarz dziewczyny – ileż razy to powtórzono! A za każdym razem coraz cudowniejszy zespół w krwawo-złotem błysku rybek i przelotnem zadziwieniem w oczach patrzącej!
Ta niedbała – ne variet ur! – poza odaliski z roku 1924 ma niepoliczoną liczbę warjantów od roku 1910, gdy Matisse po raz pierwszy na dłużej wyprawił się na wschód. Po 15 latach studjów – można już naprawdę pozwolić sobie na »niedbałą« pozę odaliski, na taką »błyskawiczność« w jej spojrzeniu, uśmiechu, ruchu, że laik uzna taki obraz za dzieło poczęte i wykonane w kwadrans czasu. Piętnaście lat skrystalizowanych w piętnastu minutach. To pewna, że Matisse studjuje nie nad jednem i tem samem płótnem po stokroć przepitraszonem, lecz zrywając obraz po obrazie ze sztalugi, aż jeden z nich był arcydziełem. Jest to kosztowna metoda, ale dobra dla Matisse'a.
Zkąd rodem sztuka Matisse'a? Był uczniem Moreau, pracował nad morzem obok Signac'a, nie mógł nie uznać Cézanne'a, widział Odilon Redon'a, przyjaźnił się z Picasso, żyje w epoce, w której o świtaniu weszła poranna gwiazda Moneťa, wreszcie odczuł jak nikt wytworność japończyków...
I cóż dalej? – Ano dalej jest – Matisse! Bo jest jeszcze wschodnia arabeska marokańska czy maurytańska, jest karta perskiej minjatury, są koronki i hafty na jedwabiu – jest cały świat dzisiejszych ludzi, wyrazów, oświetleń (nikt jak Matisse nie należy ściślej do epoki) – I cóż dalej? Dalej znowu – Matisse. Nowoczesność, moda, szyk zabity wielu małych – jakiś Boldini, czy Gandara, czy Caro Delvaille – upadają pod ciosami bulwaru, rue de la Paix, five o clock'u, wielkich magazynów, toalety z wodą zimną gorącą i t. d. To trudno: czerwonoskórzy padali jak muchy od »wody ognistej«. – Ale Wielcy zawsze wcielali epokę t. j. trawili ją sobie najspokojniej we wątpiach, wciągając wszystko, co warte było życia, we własną nieśmiertelność, odrzucając resztę.
Matisse trawi epokę, nie epoka Matisse'a: dobry znak.
Mając około lat 20-stu Matisse wystawił po raz pierwszy w Salonie Narodowym <1896> – natychmiast uczyniono go członkiem stówarzyszonym <associe>. – Kto przed 30-stu laty zaznał błyskawicznego sukcesu, a potem jednak nie przestał nigdy chadzać własnemi drogami, ten (miał chyba coś do powiedzenia? I niewątpliwie: jeśli istnieje tysiąc sposobów wypowiedzenia się barwą, rysunkiem, formą, to Matisse jest tysiąc pierwszym.
Światło, wyraz, powietrze, kolor stały się w jego płótnach arabeską błyskawicznego wdzięku najczystszych wrażeń – zachowały poranną świeżość, wiosenny poryw,czar pierwszej miłości.
To wystarcza.
A. P.