Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
SZCZEKOCINY.
Niepodobna dziś dobrze zrozumieć, co było przyczyną, że (o ile sądzić można) w Warszawie i w obozie Kościuszki wierzono, jeżeli nie w przyjazną postawę, to w neutralność Berlina.
„Są poszlaki wyraźne – pisze Korzon, – że złudzenie wytworzyło się: czemuż bowiem po wypędzeniu Igelstrom a z Warszawy pozostał w niej Buchholtz przez kwiecień, maj, aż do 23. czerwca? Przecież ani Rada Zastępcza Tymczasowa, ani Potocki z Radą Najwyższą Narodową nie mogli go uważać za zakładnika”. Czy przypadkowemu zapomnieniu, czy niedbałej stylizacyi (pyta dalej historyk), przypisać mamy przemilczenie o Prusakach w odezwie do obywatelów Warszawy (z Połańca 8. maja); jest w tej odezwie tylko mowa o „wojnie aż do śmierci przeciwko tyranii moskiewskiej". Za pierwotnego sprawcę złudzenia uważa Korzon Lucchesiniego, który dnia 7. kwietnia wysłał z Wiednia do Berlina obszerny memoryał o tern, że powstanie wprowadza „zmianę w stosunkach św iata politycznegou, a przed Polakami rozpowiadał, że doradzał w swoim czasie nabycie Wielkopolski bez sojuszu z Rosyą, a za rów no ważnym wynagrodzeniem Polsce (mowa zapewne o Galicyi), obecnie zaś sądził, że Prusom wypada wrócić do zasad roku 1790 i jak niegdyś pomogły Polsce do utworzenia ustawy 3. maja, tak teraz powinny dopomódz do jej ugruntowania i wspierać Polskę tajemnie, aby odzyskała to, co inne mocarstw a jej zabrały. Te wywody (streszczamy tu wciąż Korzona) doszły zapewne do wiadomości Ignacego Potockiego i „odświeżyły w jego pamięci słodkie stosunki z Lucchesinimu (w 1790 roku). Optymizm też mógł budzić fakt, że w ciągu kwietnia i maja wojska pruskie nie szły z pomocą siłom rosyjskim. W ówczesnych pismach polskich znajduje się wzmianka, jakoby Buchholtz zaręczył „dokumentem^ Potockiemu, że Prusy zachowają neutralność. Dokument ten jednak „trzebaby widzieć i czytaću, aby w istnienie jego uw ierzyć. Jednakże „toczyły się jakieś układy”, które zniweczył Mannstein. „On to sprawił, że Fryderyk Wilhelm II. wyjechał z Berlina do Polski, żeby objąć dowództwo nad armią swoją. Tego ostatniego zwrotu nikt nie mógł przewidzieć w Berlinie, a więc tembardziej niespodziewanym był dla Potockiego – i oto jest powód zaślepienia Kościuszki przed bitwą szezekocińską”. Całą odpowiedzialność składa historyk na Potockiego, jako ministra spraw zagranicznych. Kościuszko „mniemał, że że się nie zna wcale” na sprawach dyplomatycznych i zaufał Potockiemu, „który dał się po raz drugi wyprowadzić w pole Prusakom”.
To przypuszczenie historyka ma za sobą wszelkie pozory słuszności, – ale nie usprawiedliwia dostatecznie złudzenia Kościuszki.
Można było zupełnie zrozumieć pogoń Prusaków za Madalińskim, bo byli w tym wypadku bądź co bądź stroną zaczepioną jednak nieco mniej „przyjaźnie” wyglądał pobyt wojsk pruskich w granicach „niepodległej” Polski już po oddaleniu się Madalińskiego. Wiemy, że król z Radą Nieustającą 10. kwietnia zwracał uwagę Buchholtza, że pobyt ten, „niema celu ani dostatecznego pretekstu ", na co otrzymał nazajutrz aż nadto jasną odpowiedź, że wojsko pruskie będzie pomagać wojskom „Najjaśniejszej Aliantki” w pow strzym aniu „kup łupieżczych”, – było to zaś w 17 dni po akcie powstania krakowskiego, a w tydzień po Racławicach, o których Buchholtz musiał już wiedzieć. Ten Buchholtz przed oswobodzeniem Warszawy, „występował w roli jawnego wroga Polaków” (Korzon), domagając się nawet od Igelstrom a, aby zabrał arsenał. Ale i to jeszcze można tłumaczyć niepewnością położenia, lub działaniem Buchholtza na własną rękę. Lecz przybycie pod Warszawę wojsk pruskich na pomoc Igelstrom ow i mogło już było wszystkim otworzyć oczy. W praw dzie Prusacy nie weszli do W arszaw y, ale mieli ochotę, a nawet tak się „zbliżyli”, że trzeba ich było odpędzić; może byliby i weszli, gdyby Igelstrom ow i lepiej się powodziło, gdyby się nie bali o własną skórę. Z resztą pomińmy i to “przyjacielskie” zachowanie się, ale ucieczka Igelstrom a do ich obozu nie była chyba dowodem neutralności, a tem mniej marsz jego przez tery tory um pruskie do Łowicza, gdzie zgromadził niedobitki warszawskie i rozproszone oddziały w sile 7000 żołnierza.
Ale i to jeszcze (czyja wola) można nie uważać za naruszenie neutralności. Mógł Ignacy Potocki wierzyć, że „jakieś układy” (nic bliższego zresztą o nich nie wiemy) doprowadzą do porozumienia. Lecz Naczelnikowi siły zbrojnej należało chyba było liczyć się z faktem, że generał Favrat, głównodowodzący armii Prus południowych, przygotowywał się otwarcie i pospiesznie do wkroczenia do Polski, że wreszcie 10. maja w sile piętnastu batalionów i ośmnastu szwadronów, wynoszących razem 11.000 żołnierza wkroczył w granice województwa krakowskiego. Wojska jego rozłożyły się pod Kromołowem, Ogrodzieńcem, Wierzbicą i Żarnowcem; sam Fav rat stanął kwaterą w Pilicy. 16. maja, wydał Fryderyk Wilhelm bezwstydną proklamacyę tłumaczącą, że idzie bronić „zdrowej części narodu”, a zaraz nazajutrz 17. maja Favrat z całą armią wyruszył w kierunku Krakowa, zniósł posterunek polski we wsi Wielmożnie, następnie uderzył na obóz Bukowskiego pod Skałą. Szczęściem powstańcy szybko, prawie bez strat się cofnęli, a Favrat nazajutrz wypoczywał na „zdobytem” stanowisku i powrócił z tej wycieczki na nowo do Pilicy i Żarnowca “ku zgorszeniu współczesnych i późniejszych dziejopisów pruskich”.
Denisów, na rozkaz Igelstrom a, pospiesznym marszem przebył kilkunasto milową przestrzeń, zbliżył się do Favrata i stanął w Szczekocinach. Kolumna Kachmanowa stanowiła jego lewe skrzydło. Chruszczów z prawem skrzydłem zajął pozycyę na pół drogi między Szczekocinami i Żarnowcem, a więc o milę zaledwie od kwatery pruskiej, a zważywszy na rozpołożenie wojsk o pół mili od pierwszych posterunków pruskich.
To zajęcie pozycyi na froncie armii pruskiej, w bezpośredniem z nią zetknięciu się, mówiło wszystko. Czyż można było przypuścić, aby ciągle cofający się Denisów, a cofający się dlatego, że nie czuł się na siłach zmierzenia się z Kościuszką (wszak z pod Połańca po przejściu Wisły przez Grochowskiego uciekł „w nocy lasami”), poczuł nagle w siebie bohaterskiego ducha i biegł pospiesznie „w trzech marszach”, aby przebyć „kilkunastumilową” przestrzeń dla zbliżenia się do Kościuszki? Czy mógł to uczynić bez zupełnej świadomości, że armia pruska razem z nim do boju wyruszy?
Kościuszko tego jednak jakby nie przewidywał. Trudno to już nazwać „złudzeniem”, a nawet jak Korzon „zaślepieniem”, – wypadałoby to raczej położyć na karb zupełnej nieświadomości o ruchach nieprzyjaciela. Należałoby przypuścić, że służba wywiadowcza Kościuszki była nad wyraz marna, że nietylko nie wiedziała o siłach nieprzyjaciela, ale nie miała pojęcia o skoncentrowaniu się armii pruskiej pod Żarnowcem. Możnaby jej darować, gdyby tajemnicą był dla niej pobyt króla pruskiego wśród swojej armii (przybył 3. czerwca i stanął w Woli Libertowskiej pod Żarnowcem), lub gdyby nie wiedziała, iż następca tronu pruskiego pobiegł do Piotrkowa po korpus generała Bonina, – ale o pospiesznym marszu Denisowa io połączeniu się jego z armią pruską, chyba wiedzieć była powinna. Tymczasem Kościuszkę „dochodziły (tylko) wiadomości, że nieprzyjaciel do granicy pruskiej dąży, i że tam puścić go Prusacy nie życzyli sobie; wtedy przymusić go do potyczki spodziewaliśmy się”.
Korzon wini nietylko służbę wywiadowczą, ale i sztab Kościuszki. „Alboż ktokolwiek dostarczył mu takich wiadomości, pomiarów i planów jak Pistor (kwatermistrz rosyjski) i oficerowie sztabu pruskiego…?” Posiadał tylko oficerów polowych i trzech artylerzystów, a nikogo bodaj z korpusu inżynierów .. . Najwykształceńszym oficerem specyalistą był sam Kościuszko, ależ obowiązkom wodza i subalterna zarazem podołać nie mógł”. Konkluduje zatem historyk: „wierzmy więc, że szczerem było jego zdumienie, gdy spostrzegł przez lunetę pruskie mundury w dużej kolumnie”.
Wręcz odmiennego zdania jest generał Prądzyński, uważany za najbieglejszego strategika polskiego ostatnich czasów. Dla niego tego rodzaju obrona Kościuszki jest „gorszą od czynu”. Jakto? (pytał) „wódz naczelny, mógłby nie wiedzieć o ruchach kilkudziesięciotysięcznej armii przychodzącej wojować go we własnym kraju, i która w tym że postępuje po nieprzyjacielski!? Armia przecież nie budka kram na, co się rozbierze, wwóz schowa i pojedzie”. Zapatrywania Prądzyńskiego popierają fakta przytoczone przez Wodzickiego i Sanguszkę. Obaj stanowczo twierdzą, że Kościuszko wiedział o przybyciu Prusaków do Żarnowca. W edług Sanguszki, m ajor Rożniecki wysłany na wyszpiegowanie mocy nieprzyjaciela, „zdał raport najprawdziwszy, o siłach jego ku nam dążących. Wodzicki opowiada, że 3. czerwca pojmał na podjeździe szpiega z kopią raportu zrobionego dla Prusaków, o stanie wojska polskiego z dnia 28. maja; był to wykaz z nazwiskami generałów, pułkowników, ilości żołnierzy, arm at, koni itd. Sanguszko miał nadzieję, że ten dowód wystarczy do przekonania Kościuszki, „który ciągle nie przypuszczał, aby armia pruska mogła się z rosyjską połączyć .. . Ale nic to nie skutkowało, gdyż Kościuszko raz wbiwszy sobie w głowę, że Prusacy Moskalom nie będą pomagać, przyjął niefortunną bitwę pod Szczekocinami”. Jeżeli jednak opowiadania Sanguszki i Wodzickiego potwierdzają, że Kościuszce donoszono o Prusakach, to z relacyi Wodzickiego wychodzi, że doniesieniom tym nie chciał dać on wiary. Trzebaby to uważać za jakiś dziwny opór, za umyślne zamykanie oczu na rzeczywistość. Do rozwikłania jednak tej zagadki przychodzi w pomoc generał Paszkowski, którego, jak wiadomo, łączyły bliskie stosunki z Naczelnikiem (Kościuszko uczynił mu nawet zapis w swoim testamencie) co każe się domyślać, że ten biograf Kościuszki korzystał niejednokrotnie z jego własnych uwag i wyjaśnień. Otóż i Paszkowski stanowczo oświadcza, że „Naczelnik wiedział o bliskości króla pruskiego . .. Przed swoimi jednak, których znał umysłową płochliwość, przeczył nawet możności przybycia króla i, żeby ich nie przerazić, czyli jak się Paszkowski wyraża, „aby ich wyobraźni nie zrażać i do boju ich zwykłą śmiałość dalszą zachować*'. To utwierdziło wśród nich “mylne mniemanie, że nie wierzył w obecność Prusaków w tej bitwie, i zjawienie się ich dla niego samego było niespodziewanemu… Dalej Paszkowski dowodzi, że "wódz prawy zawsze tai swe zamiary, nawet przed świadomymi, „a tembardziej przed nieświadomymi, którzyby ani pojąć, ani przejąć się jego zamiaram i nie mogli“.
Wyjaśnienie to wydaje się najbliższe prawdy. Jeżeli je przyjmiemy, to zrozumiemy, dlaczego Kościuszko taił przed wojskiem przybycie Prusaków pojmiemy, że musiał konsekwentnie i w raporcie wspomnieć o tej „niespodziance”. Po prostu zdecydował się przyjąć bitwę, a więc chciał utrzymać w wojsku i ten zapał, o którym w spom inają źródła współczesne, itę pewność zwycięstwa, którą sam w swym raporcie zaznacza. Ale tu nasuwa pytanie, którego chyba nikt stanowczo nie rozstrzygnie: jak mógł przyjąć bitwę, „która nie miała żadnej szansy pomyślnego wypadku”? Może nie wiedział dokładnie o sile Prusaków, może sądził, że lepiej przyjąć bitwę w dogodnej pozycyi, aniżeli być ściganym i zmuszonym w końcu do walki tam, gdzieby jeszcze mniejsze przedstawiała szanse, może wreszcie słuszną jest ogólna uwaga Prądzyńskiego, że Kościuszko „nad wartość rzeczywistą kosynierom c>, i stąd wdawał się w walne bitwy z mniejszem i od nieprzyjaciela siłami. Epizod racławicki, – te 300 zaledwie kos chłopskich, które wystarczyły na zdobycie armat i zdecydowanie losów bitwy – mógł rzeczywiście wzbudzić przesadzone pojęcie w Kościuszce o potędze kosy w ręku chłopa polskiego. Może i amerykańskie wspomnienia odgrywały rolę w jego zapatrywaniach; wszak tam odnosili zwycięstwa nad regularnem wojskiem „obdartusy w kurtach i boso”, wszak tam największą wiarę pokładano w milicyi, wszak tam „ludziom momentalnym u pierwsze zawdzięczano zwycięstwa, Tak czy owak, jest rzeczą możliwą, że Kościuszko miał głęboką wiarę w zwycięstwo, co zresztą przebija z jego raportu.
Z tą wiarą ruszył w dniu 4. lub 5. czerwca z pod Jędrzejowa do oddalonych o cztery mile Szczekocin.1) Przeszedłszy za Sieńsko w dniu 5. czerwca pod Rawkę, zobaczył Kościuszko „obóz nieprzyjacielski pod Szczekocinami i przednie straże jego, daleko od obozu posunięte, miały z naszemi do czynienia”. Pochwycony oficer kozacki „potwierdził wiadomości o liczbie Moskalówu. Siły te wynosiły 14. batalionów i 20. szwadronów, to znaczy około 9000 żołnierza – armat posiadał Denisów 60, z tych koło 40 polowych a 20 batalionowych Była to siła mało co mniejsza od sił polskich, lubo bowiem armia polska przenosiła 14.000, ale w tych czternastu tysiącach było tylko 9000 regularnego żołnierza; armat zaś Kościuszko miał tylko 24.
Korzon liczy wojska regularnego 9138, kosynierów i pildenierów (chłopów), przyregimentach piechoty 3529 oraz dwa bataliony grenadyerów krakowskich i sandomierskich w sile 1408 do 2000. Paszkowski (Pomysły do dziejów Polski, str. 72) liczy 12.940 ludzi (w dziejach Tadeusza Kościuszki 12.000 do 13.000). Pistor natomiast widział pod Szczekocinom aż 16.000 polskiego wojska regularnego i 10.000 kosynierów. Naturalnie Pistorowi wypadało powiększyć siły Kościuszki, aby zwycięstwo w lepszem wystawić świetle. Treskow (Peldzug der Preussenim Jahre 1794, Berlin 1837, Beilage III.) idzie ślepo za Pistorem. Natomiast Treskow jest poważnem źródłem co do obliczenia wojsk pruskich i rosyjskich i jego też cyfry przyjmuje Korzon, z małą poprawką błędu w obliczeniu szwadronów rosyjskich.
Awangarda Kościuszki stanęła pod Rawką już przed południem, a zapewne i cała armia w ciągu paru godzin była pod Rawką, kiedy Kościuszko zamierzał natychmiast uderzyć na Pe nisowa. Była to myśl bardzo szczęśliwa, można zresztą powiedzieć sama nasuwająca się podyktowana położeniem rzeczy, gdyż wojsko pruskie w tym czasie znajdowało się na swoich pozycyach pod Żarnowcem, a więc mogło się stać to, co pod Racławicami: jak tam Denisów spóźnił się z pomocą Tormasowowi, tak tu Prusacy mogli opóźnić się z pomocą Denisowowi, tem więcej, źe wieczór by zapadł, zanimby przybyli i ustawili się w szyku bojowym.
Niestety dobra myśl Kościuszki nie mogła być urzeczywistniona. Szykowanie wojska zabrało mu pół dnia; nawet regularne zastępy nie były zbyt wpiawne „stosownie do zasad wojennych ćwiczone”, a cóż dopiero mówić o siłach nieregularnych. Zamęt, jaki powstał po bitwie racławickiej, a potem pod Połańcem po odejściu Denisowa, tłumaczy zupełnie, z jakiemi trudnościami przyszło Kościuszce walczyć, zanim mógł sprawić wojsko do boju. „To też kiedy w porządku batalji uformowani (słowa raportu Kościuszki), posunęliśmy się do ataku – bliski wieczór i błota, które nas od nieprzyjaciela dzieliły, nie pozwoliły nam w ten dzień pójść wprost na niego; cofnęliśmy się zatem na miejsce obozu”.
Paszkowski (który i tu może jest echem Kościuszki), tak rzecz przedstawia: Gdy na 5 czerwca rano z przednią swoją strażą przybył Kościuszko pod wieś Rawkę, zastał nieprzyjaciela rozłożonego pod Szczekocinami i rozpoznaje to jego położenie, przekonał się, że sam był, Prusacy których zapowiadano, jeszcze się z nim nie złączyli byli. Uderzyć zatem nań obcesowo z całą przewagą i zręcznością było w jego myśli i chęciach, gdyby przeszkody w błotach, któremi front nieprzyjaciela z małemi przesmykami był okryty, dały się były przez to pewniej zwyciężyć, iżby wcześniej na nie uderzono i dzielnej potem nastawiano. Ale zbyt świeże doświadczenie niewpraności wojska myśl tę okazało do wykonania niepodobną (Tu wspomina Paszkowski o zamieszaniu pod Połańcem). Doświadczyły już często i dawniej i później porządne i długą służbą wprawniejsze, lecz nie dość stosowanie do zasad wojennych ćwiczone wojska, klęsk tem niezawodnijeszych w bitwach, im same liczniejsze, mniej prędko i należycie do nich się szykować umiały… Naczelnik tu z Grochowskim liczył 12.000 do 13.000, ani służących, ani wprawnych, ani nawet należycie uzbrojonych, zmuszony dla utrzymania porządku prowadzić ich jedną kolumną, i każdy ruch do szyku sam jak w spokojnych ćwiczeniach naprowadzać, od rana aż do wieczora dzień ten prawie cały strawił, mimo całą swoją zręczność i niezmordowane dokładanie się, aby wojsko według zamiaru swego na dzień następny uszykować… Naczelnik do samego końca dnia nie wiedząc żadnej u nieprzyjaciela zmiany, z najlepszą otuchą udawszy się późno już na spoczynek, w tak głęboki sen zapadł, iż musiano go silniej budzić rano do odebrania zwykłych doniesień od przednich straży.
Długie szykowanie wojska polskiego, przesuwanie oddziałów z miejsca na miejsce, miało (gdyby wierzyć Paszkowskiemu) jeszcze jeden zły skutek. Kwatermistrz rosyjski Pistor, z tego „ciągłego szykowania”, powziął mylne wyobrażenie o sile armii polskiej; potroiła się ona w jego oczach (wiemy, ze ją później obliczał na 26.000), a więc przerażony o los Denisowa, „nocą następną króla pruskiego z Żarnowca sprowadził ". Sam Pistor przyznaje* że długie szykowanie się armii polskiej dało mu sposobność narysować plan stanowiska Kościuszki i posłać go królowi pruskiemu. Sam wreszcie wybrał się do Żarnowca, żeby przedstawić królowi korzyści wspólnego ataku. Obawiał się, że Denisów, pozostawiony sam sobie, może uledz, bo lubo ściągnął do siebie kolumny Chruszczowa i Rachmanowa, ale pozostawił ich dywizye „bez ładu”, a więc z „trudnością się by oparł atakowi. Pistor przybywszy do obozu pruskiego, zastał już króla wydającego dyspozycye generałom; były one tak szczegółowe, „jak gdyby J . K. Mość widział cały front wojska polskiego. Tymczasem wieść o cofnięciu Kościuszki doszła do Denisowa; goniec, który przybył z tem doniesieniem, „cofnięcie się na miejce obozu” (słowa raportu Kościuszki), wziął za zupełny odwrót. Denisów podzielił się tą wiadomością z Fryderykiem Wilhelmem, wskutek czego powstrzymano marsz wojsk pruskich, a tylko wysłano dwa bataliony i cztery szwadrony, aby z nadejściem dnia ścigały uchodzącego Kościuszkę.
Z owem nadejściem dnia jednak przekonano się o omyłce. Polacy nietylko nie ustąpili, ale owszem „w najmilszej nadziei zwycięstwa, czekali poranku“ (słowa raportu Kościuszki).
Zawiadomiony o tem król pruski, dał rozkaz do wymarszu. Sam pierw szy posunął się z awangardą, a już koło godziny 9. cała armia jego znalazła się pod Szczekocinami. Armia ta składała się z 18. batalionów i 27. szwadronów liczących razem 17.500 głów z 28 działami polowemi i 36 batalionowemu Siły zatem połączonych wojsk rosyjskich i pruskich wynosiły 26.500 żołnierza ze 124 działami, czyli liczebnie przewyższały dwukrotnie armię polską (pomijając że składała się w znacznej części z wojska nieregularnego), a kilka razy jeśli się weźmie na uwagę różnicę uzbrojenia. Różnica ta najsilniej występuje w artyleryi: naprzeciw 124 dział nieprzyjaciela, Polacy wystawili armat 24. Wobec tego „najmilsza nadzieja zwycięstwa” była mrzonką. Kościuszko w rzeczywistości dążył nie do zwycięstwa, ale do „walki hazardownej“ (słowa Korzona) z trzy razy przynajmniej, lekko licząc, silniejszym nieprzyjacielem.
Pistor przedłożył Fryderykowi Wilhelmowi swój plan ataku i uzyskał na niego zgodę. Wioska Przybyszew, leżąca za Szczekocinami, naprzeciw Hebdzia i Rawki, gdzie była rozłożona armia polska, miała się stać punktem środkowym szyku; na lewo od niej ku wsi W ywie, miały stanąć w dwu liniach razem zebrane wszystkie dywizye rosyjskie, na prawo zaś Przybyszewa również w dwie linie rozciągnąć się mieli Prusacy. Pierwszą linię rosyjską miała stanowić, sama piechota, łącząc się swem prawem skrzydłem z piechotą pruską we wsi Przybyszewie. Tak samo stykać się miały ze sobą linie drugie. Dowództwo prawego skrzydła armii rosyjskiej powierzono Chruszczowowi, środkiem komenderował pułkownik Apraksin, a lewem skrzydłem Rachmanow. 20. szwadronom jazdy rosyjskiej polecono stanąć na krańcu linii pierwszej lewego skrzydła, pozostałe zaś 14 szwadronów umieszczono po za drugą linią, aby w razie potrzeby mogły zarówno posiłkować tak wojska pruskie jak rosyjskie.
Kościuszko zajął pozycyę dogodną na nieznacznej wyniosłości. Prawe swe skrzydło, złożone przeważnie z konnicy, ustawił przed wsią Hebdzie, za którą rozciągał się spory las ku Lubachowom i Rawce; skrzydłem tem dowodził książę Eustachy Sanguszko. Lewe skrzydło pod wodzą Adama Ponińskiego wysunęło się przed Rawkę, mając na wzgórzu mały lasek, przy którym ustawiono baterye.
To, że Kościuszko, który dnia poprzedniego jeszcze chciał uderzyć na Denisowa, nie przystąpił do akcyi od samego rana, lecz pozwolił Prusakom połączyć się z armią rosyjską, przem a w ia stanowczo za tern, że wiedział już dobrze, przynajmniej w tej chwili, z kim będzie miał do czynienia. Nie chciał opuścić dogodnej pozycyi, postanowił się bronić, nie atakować, przyjąć bitwę, a nie wydawać.
Mniej zrozumieć można (co surowo też wytykają krytycy wojskowi), że Kościuszko nie korzystał z chwilowego zamieszania, jakie powstało wśród wojsk połączonych podczas zajmowania wyznaczonych im pozycyi. Chruszczów widocznie źle zrozumiał wydane dyspozycye, gdyż zamiast skierować się na lewo ku Wywie, pociągnął na prawo do Przybyszew ai wieś tą kazał zapalić. Kiedy nadeszli ciągnący za Chruszczowem Prusacy, zastali zajęte swoje stanowisko, a co więcej, wskutek płonącego Przybyszew a nie można było przeprowadzić odrazu połączenia linii piechoty. Wojsko pruskie musiało zatem przy stanąć i przepuścić obok siebie Chruszczowa, aby posunął się na właściwe miejsce; trzeba było również zmienić linię pierwszą, a mianowicie przesunąć ją po za Przybyszew. U skuteczniono to wszystko bez żadnej przeszkody, choć front polski „znajdował się w odległości dobrego strzału armatniego, a strzelcy zostali wyrugowani”.
Około godziny 10. – mówi w swym raporcie Kościuszko – „wróciły się Hankiery kozackie na miejsce wczorajsze i zaczęli z naszym i utarczkę. Wkrótce znać dano, że nieprzyjaciel namioty zabrał, korpus swój ruszył i żew praw oiw lewo, omijającbłota, ku nam maszeruje”. Wtedy dopiero według tegoż raportu, spostrzeżono, „że nie z samym i Moskalami mieliśmy do czynienia, albowiem prawe skrzydło nieprzyjacielskie było złożone z wojska pruskiego, które jak wszystko dowodzi, z Żarnowca w nocy przybyło. Na tem skrzydle zaczął się atak”.
„Z daleka (dalsze słowa raportu) ogień z wielkiego kalibru armat sypano na linie nasze, któremu baterya na lewem skrzydle odpowiadała z najlepszym skutkiem. Dw udziestoezterofuntow e arm aty pruskie długo nas przenosiły, nasze nie miały próżnego wystrzału”. Natomiast rosyjskie strzały armatnie (świadectwo Pistora) „ze zbyt wielkiego oddalenia puszczane” nie dochodziły Polaków; Pistor stwierdza również, że Prusacy od bateryj polskich korzystnie na wzgórzu ustawionych, wiele straty ponieśli. Nie wszystkie jednak niestety armaty pruskie przenosiły, kiedy za czwartym ich wystrzałem 24 funtów a kula urw ałagłowę generałow i Wodzickiemu, a kapitana Usielskiego przecięła na dwoje.
„Wkrótce zaczął się ogień ogromny ze wszystkich stron, który dowodził wielką liczbę wielkich dział nieprzyjacielskich. Postępował nieprzyjaciel poprzedzony rzęsistym ogniem, po którego dwugodzinnem wytrzymaniu, poszliśmy pierwsi do ataku”,- dalsze słowa raportu Kościuszki. Uzupełniamy go dalej relacyą Treskowa. O godzinie 12. batalion fizylierów pruskich rozpoczął walkę z posterunkiem polskim wW ywie i wyparł go z dwoma armatami. Równocześnie król pruski polecił pierwszej linii swoich batalionów, stojących na prawo od Przybyszewa, postąpić eszelonami ku lewemu skrzydłu Kościuszki – ale atak ten uprzedziła piechota polska: kosynierzy krakowscy z pułkownikiem Krzyckim na czele, wielkim pędem ruszyli na nieprzyjaciela. „Raz odparli natarcie całej jazdy, drugi raz z nadzwyczajnem męstwem byli już o 15 kroków przed linią nieprzyjacielską, gdy odgłos śmierci Kościuszki zrobił popłoch w szeregach walecznie potykającego się wojska polskiego”. Jednocześnie regiment 2. Wodzickiego, dowodzony przez majora Lukkego, „z największą odwagą zmieszał infanteryę pruską, wpadł na armaty, jedną z nich skutecznie zagwoździł, kilka zaś, nie mając gwoździ piaskiem zasypać usiłował (raport Kościuszki). Treskow objaśnia, że zachwiały się i zmieszały dwa bataliony regimentu Klinkowstroma, a Natzmer dodaje, że jeden z nich sam Fryderyk Wilhelm przyprowadził do porządku, czem zachęcony drugi zebrał się sam na nowo i już z lepszem powodzeniem odparł nacierających. Wtedy padł od kuli nieprzyjacielskiej generał Grochowski, dowodzący pierw szym regimentem, biorącym też udział w tej walce.
„Regiment drugi ubiwszy znacznie nieprzyjaciela cofnąć się przecież musiał, bo śmierć generałów Grochowskiego i Wodzickiego, łechciwość nieoswojonego z ogniem w niektórych batalionach żołnierza, niektórych subalternów nieprzytomność, a śmiem powiedzieć i zadziwienie znalezienia się w batalii naprzeciwko niespodziewanym Prusakom, wprawiło w zamieszanie naszych, przeszkodziło poparciu batalionów awansujących i dało czas nieprzyjacielowi wzmocnić się drugą swą linią dotąd w akcyi nie będącą” (raport Kościuszki).
Oskrzydlił polskie bataliony naprzód regiment dragonii Bibersteina (Treskow) – ale była znów chwila, pozwalająca naszym awansować. Pomiędzy atakującym i Prusakami, a postępującym i za nimi Rosyanami, utworzyła się luka, skutkiem tego, że Rosyanie pozostali w tyle o 500 kroków. Zanim ją Fryderyk Wilhelm zdołał zapełnić, Kościuszko zaatakował kraniec lewego skrzydła pruskiego. Wówczas mówi Pistor, „czternaście szwadronów (rosyjskich) ruszyło rozwiniętym frontem i z szwadronami pruskiemi równocześnie wpadły na nieprzyjaciela, ale Polacy widząc szarżującą konnicę, cofnęli tylko swą piechotę z pierwszej linii i wysunęli zbrojnych chłopów z drugiej linii naprzód. Ci chłopi (pod wodzą Krzyckiego), uzbrojeni kosami i wsparci za nimi stojącą piechotą, dotrzymali na miejscu i szarża się nie udała“. Był to jednak ostatni dzielny opór przem agającej sile. Nadbiegły spóźnione bataliony nieprzyjacielskie i ze wszech stron zaczęły otaczać front polski. „Nie dość było na tem (raport Kościuszki), że z batalionem kosynierów Krzycki dwa razy awansował do ataku i że regiment pierwszy godny swego dawnego komendanta, odważnego generała Grochowskiego” w drugiej już kompanii, dzielnie z niewzruszoną stałością w każdej okazyi znajdujący się i w tej do ostatniego znosił przew yższającą siłęu. Pierw szy pierzchnął batalion regimentu Czapskiego. Pod Kościuszką zabito dwa konie, on sam otrzymał lekką kontuzyę w nogę. Pomiędzy rannym i byli generałowie: Madaliński, Poniński i Granowski. Przy ataku kosynierów zginął Bartosz Głowacki.
azda pruska zapędziła się aż pod Kawkę i zagroziła odwrotowi, a ponieważ „wzwyż wymienione przyczyny nie dały uskutecznić generalnego nieprzyjacielowi oparcia się“, przeto,„ ten obrót zaczętej dzielnie i odważnie przymusił nas do cofnięcia się z placu i porządnego uchronienia od ułożonych niespodziewanem wydarciem sobie zwycięstwa żołnierzy”. W tych słowach raportu Kościuszki odzywa się jeszcze raz ta trudna do zrozumienia jego wiara w zwycięstwo, która kazała mu być głuchym na przestrogi. Przyjąć bitwę nie mającą żadnych szans powodzenia. Wskutek wspomnianego ruchu jazdy pruskiej, Kościuszko wydał rozkaz cama się na Małogoszcz. Odwrót odbywał się w porządku przez wieś do mej przytykający. Ten porządek w odwrocie zawdzięczać należy przede wszystkiem konnicy polskiej, będącej dzielną osłoną dla cofającej się piechoty. Kościuszko podnosi w raporcie „przytomność w zręcznem zasłanianiu rejterady generałów Kamieńskiego i Sanguzki". Kamieński połączył swój pułk z brygadą rannego Madalińskiego. Sangu sz kon e tylko świetnie na czele 600 konnicy osłaniał odwrót, ale (jeżeli mu wierzyć można) ocalił Kościuszkę od śmierci lub niewoli.
Podajemy dlatego zastrzeżenie, że jak już zauważyliśmy, wszyscy pamiętnikarze lubią się chwalić, a z potwierdzeniem faktu podanego przez Sanguszkę nigdzie się nie spotkaliśmy. Opowiada on tak: “Zjeżdżając z pola bitwy, widziałem jeżdżącego po niem człowieka w czujce i bez pałasza dobytego. Deszcz silny zaczął padać, a że przódy był Kościuszko w kurtce swojej zwyczajnej szarej i na starogniadym koniu, którego ubito, przeto nie poznałem go od razu i wziąłem za uczciwego kapelana, dysponującego na śmierć rannym. Zadziwiony spokojnem męstwem w mniemaniu mojem kapelana, ruszyłem do niego, ażeby go wycofać z niebezpieczeństwa, gdyż trzeba się było odcinać i często huzarom, którzy po bojowisku ubiegali się za łupem. Nie uszedł byłby i Naczelnik od nich, tylko, że postać jego w tej czujce nie była łakomą i że siedział na małym wilczatym podjezdku. Gdym go poznał, cicho rzekłem: “Cóż tu Naczelnik robisz?” Odpowiedział mi: “Chcę być ubitym!”. Wtedy porwałem go za rękaw i prowadzę do nieoddalonego kołowrotu wioski Hebdzia, za którą były przperowaione nasze niedobitki. W ściśnieniu się we wrotach trzymałem go silnie, bo mi się wyrywał, dwóch żołnierzy wsunęło się między nasze konie i kula ich położyła, lekko w nogę raniła Kościuszkę, a urwała zad koniowi, na którym siedział. Przesadziłem go na mego, pojechał się opatrzyć”. – Słowa Kościuszki: “chcę być ubitym” dałyby się tłumaczyć jego rozpaczą. Możnaby się nie dziwić, gdyby szukał śmieci, ale to jeżdżenie po polu bitwy, wśród ubiegających się za łupem huzarów, to “wyrywanie się w kołowrocie i inne szczegóły, trącą nieco fantazyą.
Bitwa trwała od godziny 11. rano do 5. – osłanianie odwrotu przez konnicę a z do wieczora. Straty polskie obliczał Kościuszko na tysiąc ludzi w zabitych i rannych; prócz tego w ręce nieprzyjaciela wpadło 8. armato jeńcach Kościuszki one wspomina. Źródła pruskie straty przedstawiają o wiele znaczniejsze; mówią, że pochowano 1250 trupów polskich, że samych rannych jeńców wzięto 500, armat zaś zdobyto 17. jakie były straty rosyjskie i pruskie nie wiadomo.
Treskow ogólna stratę zaokrągla do 2000, co się Korzonowi wydaje prawdopodobne zwłasza, że dość kosynierów miało dezertować. “W istocie (słowa Korzona) korpus z pod Szczekocin ukazuje się pod Warszawą w znacznie uszczuplonej liczbie głów i koni" Kierzkowski (str. 29) liczy wziętych do niewoli aż 2000. Do Krakowa przyprowadzili potem Prusacy 500 rannych.
„Gdyby nieprzyjaciele nasi – pisze w raporcie Kościuszko – tak jak my szczery mi być umieli, przyznać by musieli zapewne, ze drogo tę korzyść zapłacili", po czem podajemy inne pogłoski o śmierci enisowa, dwóch generałów itd. Milczenie zwycięzców o stratach własnych wiele mówi, musiały być rzeczywiście dotkliwe i one to mo że były przyczyną, ze me ścigali zwyciężonych, i dopiero po trzech dniach odpoczynku wyruszyli za Kościuszką.
W przejętym na Litwie liście jednego z Prusaków do księcia Kurlandzkiego czytamy słowa: “Za dzisiejszego panowania nie było tak upartej bitwy: Polacy okazali taką wytrwałość i zaciętość, że w tem samych Francuzów przewyższyli i gdyby nie przytomność króla, zachęcającego i biegającego wszędzie, nie wiedzieć, coby się z nami stało!” Jest tu zapewne przesada na… część króla, ale z wyjątku tego można mieć niejakie wyobrażenie o dotkliwości strat pruskich.
Stanowszy w Małogoszczu, wysłał Kościuszko natychmiast (7. czerwca) „uprzedzając uboczne doniesienia”, pierwszą w iadom ość o klęsce. W spom niał 0 dwa razy większej sile wojsk skom binowanych, o „szkodzie m niej znacznej co do liczby, ale zawsze kosztownej, bo generałów Grochowskiego i Wodzickiego i kilka sztuk armat utraciliśmy”. „Nie chciał nas Bóg – pisze dalej – w zbić w hardość pomyślnością dnia tego, bo w moment, kiedy zwycięstwo w naszych rękach było, nieprzytomność niektórych subalternów i pierzchnienie jednego batalionu wydarło nam z ręku korzyści. Cofnęliśmy się przecież w porządku po trzech godzinnej kanonadzie.
Zapowiedział dalej Kościuszko, że wkrótce zda „szczery raport narodowi”. Zalecał Kadzie, aby utrzymywała spokojność w Warszawie i narodzie i wzywał „do podwojenia gorliwości i natężenia republikańskiego męstwa,
Drugi raport obszerny, wydany w dwa dni później (9. czerwca) z obozu pod Kielcami, znamy już w znacznej części z przytoczonych z niego ustę pów przebiegu bitwy szczekocińskiej. Dodajemy więc tylko, że podnosił w nim Kościuszko „męstwo regimentu pierwszego, który tak w oficerach jak żołnierzach u cierpiał”; stawiał go za przykład, „jak należy w obronie Ojczyzny pilnować naznaczonego sobie miejsca”. Oprócz pochwał dla Sanguszki i Kamieńskiego, jest w raporcie wzmianka o odwadze generała Ponińskiego. Prócz tego wielu innych „dało męstwa i gorliwości do wody“. Osobną wzmiankę poświęcał Naczelnik sierżantowi regimentu drugiego Franciszkowi Derysarzowi, „który mając obydwie nogi od kuli armatniej urwane, wołaj jeszcze na swoich: Bracia, brońcie' Ojczyzny, śmiało brońcie, zwyciężycie!“
Koniec raportu brzmiał dosłownie: „Narodzie! pierwsza to stałości ducha twojego próba, p ierw szy dzień twego powstania, w którym ci się zasmucić, ale nie przerażać wolno. Poprawią, się w inni twej szkodzie w najpierwszej okazyi, a ci, co w swej odwadze nigdy cię nie zawiedli, zemścić się pragną momentalnej twej niepomyślności. Byłżebyś godnym wolności i samowładztwa, gdybyś odmian losu znosić nie umiał? Podłe i nikczemne wyrodki twoje zechcą korzystać z tego momentu, aby cię trwożyć; ale oni się ze zwycięstw twoich smucą, udają radość, a z klęsk się twych cieszą, udając smutek!
„Narodzie! ziemia twoja będzie wolną, niech tylko duch twój wyższym nad wszystko będzie. Nie żałujże się, abyś żałow anym lub pogardzonym nie by P b1) Bitwa szczekocińska, to jest, ściślej mówiąc, wdanie się w tę bitwę, uważają za błąd jak już wiemy, wszyscy współcześni krytycy wojskowi. W praw dzie szkoda, jaką ponieśliśmy, była rzeczywiście „mniej znaczą co do liczby“, ale straty moralne były nieobliczone. Następstwem jej przede wszystkiem, był chwilowy upadek ducha. „Drażliwsze umysły“ przestały wierzyć w powodzenie oręża polskiego – zbladła gwiazda „niezwyciężonego Kościuszki. Sam fakt, że zamiast jednego wroga, dwu stanęło do walki z powstającym narodem, działałby już ujemnie na trwożliwszych, cóż dopiero, kiedy już pierwsze wspólne tych wrogów wystąpienie zaćmiło blask Racławic i świętej insurrekcyi warszawskiej. „Szczekociny – mówi Sanguszko, jeden z głównych uczestników walki, – osłabiły zapał chłopów, źle oddziałały na armię“. Dalszem z resztą a prostem następstwem Szczekocin był upadek powstania w województwach krakowskiem i Sandomierskiem i spodziewany wprawdzie, ale przez Szczekociny przybliżony upadek Krakowa.
Oprócz tych dwóch raportów, istnieje jeszcze trzecie doniesienie Kościuszki o bitwie szczekocińskiej. Komendant krakowski Wieniawski wysłał na parę dni przed bitwą kuryera do Kościuszki z rozmaitem i zażaleniami na Komisyę krakowską. Knryer ten spotkał Kościuszkę w odwrocie pod Małogoszczem. Kościuszko natychmiast odpisał Wieniawskiemu, a przy sposobności dodał: Biliśmy się z Prusukami złączonymi z Moskalami. Liczba ich przewyższała naszą. Mieli także liczną i co do kalibru daleko m ocn iejszą od naszej artyleryę. Bitwa od godziny 11. przed południem trwała aż do 6. wieczór. Jużeśmy byli kilkanaście armat odebrali nieprzyjacielowi i, cała jego pierwsza linia była w zupełnej pomieszaniu, kiedy trzeci batalion regimentu Czapskiego, tudzież kawalerya lewego skrzydła naszego raptownie pierzchnęła i 2 bataliony uzbrojonych chłopów za sobą pociągnęła. Tak tedy widziałem się być zmuszonym odwołać batalion W od zick iego, który kilka armat nieprzyjacielskich opanowałszy, gdy cały tejże artyleryi zaprząg pobity znalazł, trzy armaty b agnetam i był zagwozdził. Batalia na tem się z naszej strony skończyła, a nie przyjaciel także się cofnął. Mieliśmy w zabitych, ranionych i niedopracowanych straty 1000 ludzi. Okoliczną relacyę uczynię do Najwyższej Rady Narodowej Warszawskiej. Dan w obozie pod Małogoszczem etc. Jest to prawdopodobnie pierwsza relacya Kościuszki o Szczekocinach. Wydrukował ją z odpisu lwowski „Dziennik patryotycznych polityków” (Nr. 70, z dnia 25. czerwca). – Wykonany przez Stachowicza plan bitwy szczekocińskiej podajemy jedynie jako „ciekawostkę”, gdyż ze wszystkich planu Stachowicza ten jest najmniej do prawdy zbliżony.