Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
BITWY I POTYCZKI PRZED OBLĘŻENIEM WARSZAWY. – PIERWSZY MIESIĄC OBLĘŻENIA.
Armie nieprzyjacielskie zbliżały się do Warszawy. Codzień prawie odbywały się zacięte utarczki podjazdowe.
Kościuszko aż do 8. lipca stał pod Pracką Wólką, załatwiając szereg organizacyjnych czynności. Między innemi zwrócił uwagę na brak organizacyi w pospolitem ruszeniu po prawym brzegu Wisły. Postanowił więc na czele tych oddziałów powstańczych postawić zastępców-pełnomocników. Pierwszym takim zastępcą-pełnomocnikiem dla dywizyi Cichockiego i Sierakowskiego, oraz dla wszystkich dywizyi od Warszawy do granicy grodzieńskiej z województwem brzesko-litewskiem i powiatem Kobryńskim, mianował Jania Hoiaina „wybranego z Rady Najwyższej Narodowej do wezwania i urządzenia pospolitego ruszenia, na posiłek wymienionym dywizy om wojsk Rzeczpospolitej, według potrzeby, tudzież rozporządzenia wszelkich czynności rządowych, do odparcia sił nieprzyjacielskich stosować się mogących”... Miał on od Cichockiego i Sierakowskiego dowiedzieć się, ile każdy z nich potrzebuje sił pospolitego ruszenia i gdzie je mieć pragnie. Obaj ci generałowie mieli przedłożyć Horainowi „ogólną plan tę” wojennych operacyj wspólnych obu dywizyom, stosownie do czego miał Horain uczynić dyspozycye do urzędów porządkowych i naczelników pospolitego ruszenia. Nieposłusznych miał prawo zawieszać w komendzie. Również wszystkie urzędy i komisye miały być posłuszne pełnomocnikowi. Obowiązkiem jego było czuwać nad ścisłem wykonaniem rozporządzeń Naczelnika i Rady Najwyższej Narodowej, utrzymywać wszędzie ducha narodowego, wprowadzać porządek, gdzieby go nie było, nie oszczędzając potrzebnej surowości, z obywatelami „oziębłymi”, lub podejrzanym i postąpić, jak prawidła powstania narodowego wymagają. Co do obrotów pospolitego ruszenia, zajmujących ścianę litewską, miał Horain czynić doniesienie Wielkorskiemu i do jego poleceń stosować się. Co tydzień powinien był przesłać raport Radzie Najwyższej Narodowej i Kościuszce. Nominacyę jego podpisał Kościuszko 4. lipca. Później 18. lipca mianował takiego samego zastępcę pełnomocnika dla całej Litwy w osobie K arola Prozora, udzielając mu prawie dosłownie takich samych instrukcyi co Horainowi. Jak Horain z Wielhorskim, tak Prozor z Cichockim i Sierakowskim znosić się był powinien. – Oprócz tego sama Rada Najwyższa Narodowa mianowała komisarzy swoich do pojedynczych korpusów. Tak np. przy obozie Mokronowskiego był jej komisarzem zastępca członka Rady Józef Wybicki. Kiedy znowu odjęto plenipotencyę generałom ziemiańskim K rzuckiem ui Piotrowi Potockiemu, Rada wysłała do województw lubelskiego i wołyńskiego i ziemi Chełmskiej, swego członka zastępcę ks. Mikołaja Tomaszewskiego. Pomijając innych komisarzy, wymienimy jeszcze Jan a Kropińskiego przy korpusie Zajączka. Za pobytu Kościuszki pod Pracką Wólką, wydała Rada Najwyższa Narodowa uniwersał względem niestawiających się do pospolitej obrony i usuwających się za granicę. Do tego czasu zaliczyć wypada załatwienie prośby księcia Józefa, aby mógł służyć w charakterze zwyczajnego ochotnika przy Mokronowskim; uczyniono jej zadość, choć nad nią „długo rozmyślano”. Kościuszko opuścił Pracką Wólkę 8. lipca i obróciwszy marsz na Piaseczno i Służewiec, zatrzymał się pod Raszynem. Już dnia poprzedniego nastąpiło pierwsze silniejsze starcie Prusaków z wojskiem mającem bronić Warszawy. Kiedy Fryderyk Wilhelm dotarł do Grójca, a syn jego od Sochaczewa zbliżył się ku Błoniu, idący w awangardzie generał Elsnerów „zdobywca“ Krakowa, natarł na obóz Mokronowskiego pod Błoniem. Cały dzień prawie trwała strzelanina, aż pod wieczór dzielnie odpierany cofnął się Elsner do Miedniewic, a nasze wojska pozostały na dawnej pozycyi. Następnego dnia nieprzyjaciel nie pokazywał się wcale, ponieważ jednak zbliżył się na nowo, a chodziły wieści, że zbiera większe siły, aby obóz polski otoczyć, przeto Mokronowski po naradzie z Dąbrowskim i księciem Józefem, postanowił go uprzedzić i 9. lipca zaatakował go rano ze świtem. Atak nie przyniósł spodziewanych korzyści, bo Elsner nie chciał przyjąć bitwy. Cofał się spiesznie na całej linii, odstrzeliwając się tylko. Ani artylerya, ani piechota nie mogły go doścignąć. Mokronowski kazał więc Kołysce, aby ze swoją brygadą i 2 szwadronami 5. pułku jazdy natarł na cofającego się Elsnera. Kołysko dzielnie szarżował, mimo rzęsistego ognia i kartaczów, ale nie zdołał bez pomocy piechoty i artyleryi rozbić nieprzyjaciela „w czworogran zwiniętego”. Elsner cofnął się o milę za Błonie. Strata Prusaków była niewielka, ale i Polacy stracili tylko jednego żołnierza i mieli 8 rannych.
Tegoż dnia stoczył bitwę Zajączek pod Gołkowem, gdzie stanął, idąc na rozkaz Kościuszki, pospiesznym marszem z nad Pilicy ku Warszawie. Już o godzinie 11. rano zaczepił go Denisów, ale po kilku wystrzałach cofnął się do lasu i dopiero o godzinie 5. popołudniu pokazał się powtórnie i atakował z przodu. Przyjęty dzielnie od bateryi i ręcznej broni pierwszej linii, którą dowodził Hauman, wysłał oddzielnie komendy jazdy, które z prawego skrzydła i z tyłu zaczęły mieszać drugą linię, czemu pomagała gęsta kurzawa. I tu jednak major Obersztyński z brygadą Madalińskiego i major Lipnicki z półbatalionem Działyńczyków stawili tęgi odpór. Regimenty 7., 9. i 10. stały niewzruszone pod ogniem. Kosynierzy też dzielnie odpierali atak kawaleryi, „płatając jeźdźca razem z koniem. Po „pięciogodzinnem usiłowaniu” Denisów ze znaczną stratą ustąpić musiał. Zmieszany w rejteradzie, przyprowadził nocą swe szyki do porządku i już o godzinie 8. rano na nowo ruszył do ataku. Rozpoczęła się kanonada. Baterye nasze spraw nie strzelały „czując ten awantaż, że już kurz nie przeszkadzał do celnego strzelania” a ukryta we dworze armata, rażąca kolumnę przez wieś postępującą, zmusiła ją do cofnięcia się. Przez 2 godziny stał nieprzyjaciel w jednem miejscu pod kanonadą. Dopiero koło godziny 6. otrzymawszy posiłki ze wszystkich trzech rodzajów broni (była to prawdopodobnie kolumna Chruszczowa), Denisów uformował drugą linię, „z której jedną kolumnę wysłał dla przeskrzydlenia” naszego prawego skrzydła, a drugą lewego – z tyłu ukazali się kozacy. Ponieważ z „układu wojennego” wypadało Zajączkowi cofać się, rozpoczął przeto ruch odwrotny o godzinie wpół do 8. rano ku Woli. Uczynił to w największym porządku, pod zasłoną Wyszkowskiego, odpierającego skutecznie ataki. Równie dzielnie osłaniał odwrót Kniaziewicz czworobokami piechoty. Gdzie tylko miejsce pozwalało robiono front, a „celnie dyrygowane armaty kilka razy przymuszały ogromną linię do ucieczki w pełnym galopie”. Odznaczył się w tej rejteradzie i brygadyer Józef Kopeć. Straty polskie wynosiły w zabitych 7 oficerów, 5 z towarzystwa, 2 podoficerówi 11 gemejnów; w rannych 5 oficerów, 2 podoficerów i 78 gemejnów, razem w rannych i zabitych 110; – prócz tego zabłąkało się 100 strzelców i pikinierów. S trata nieprzyjaciela wynosiła około 500 zabitych i tyluż rannych, a to z powodu, że kiedy jego armaty mało szkodziły, „nasze nie były daremne", a same 12 funtowe armaty 70 razy kartaczami wystrzeliły.
Jednocześnie 10. lipca atakowany był i sam Kościuszko, obozujący pod Raszynem. Król pruski o godzinie wpół do 5. rano, po naprawieniu mostu na rzeczce Rnowie, wysłał ku niemu pod dowództwem generała Gótza swą awangardę, składającą się z 4 batalionów, 10 szwadronówi 8 dział artyleryi konnej. Po dwugodzinnej blisko kanonadzie Prusacy cofnęli się, zostawiając 15 trupów. Kościuszko mając wiadomość o bitwie pod Gołkowem i sądząc, że celem Prusaków było „przerżnąć” Zajączka, ruszył ze swoim korpusem, aby go zasłonić i nie dopuścić do przerwania komunikacyi między dywizyami. Zetknął się też z nim wkrótce i zatrzymał się pod Królikarnią, stąd tegoż samego dnia wysłał list do Rady Najwyższej Narodowej, zawiadamiając o tem jak „w przeciągu 24 godzin skojnbinowane wojska nieprzyjaciół starały się alarmować wszystkie korpusa nasze”. Przyłączał w aneksach raporty, jakie go doszły, oddawał sprawiedliwość „męstwu i przytomności” Zajączka i Haumana. Wspominał i ściganiu nieprzyjaciela przez „dzielnego wodza Mokronowskiego i o akcyi brygady era Kołyski, który w pojeździe do stu kirasyerów i trzystu huzarów pruskich położył na placu. Donosił wreszcie, że generał Sierakowski raportował o ważnych zdobyczach na nieprzyjacielu. Dodajmy, że w raporcie Wybickiego z obozu Mokronowskiego pojawiło się po raz pierwszy nazwisko „obywatela generała księcia Józefa Poniatowskiego”, któremu Wybicki część zasługi w starciu pod Błoniem przypisywał.
Wśród tych większych starć i po mniejszych potyczek, królewicz pruski połączył się z Fryderykiem Wilhelmem pod Nadarzynem. 11. lipca całe wojsko pruskie, maszerując całą noc i dzień cały, zajęło opuszczony przez Kościuszkę Raszyn. Późnym wieczorem przybył do P aszyna ze swoim korpusem głównodowodzący armią rosyjską generał Fersen. Następnego dnia (12), obie sprzymierzone armie wypoczywały, a dowódzcy ich porozumiewali się z sobą co do wspólnego działania. 13. o świcie król pruski obszedł Warszawę w pobliżu jej okopów, posunął się pod Opalin, a Rosyanie zajęli pozycyę pod Służewem.
Od tego dnia rozpoczęło się oblężenie Warszawy. Na widok wojsk nieprzyjacielskich, obchodzących Warszawę, odezwały się sygnały alarmowe z okopów warszaw skich i dano wystrzał z armaty stojącej na placu zamkowym pod kolumną Zygmunta. Tysiące uzbrojonych mieszczan warszawskich wyszły do okopów i ustawiły się w porządku. Lekkie utarczki przednich straży, trwały już od wieczora dnia poprzedniego. Wielu mieszczan wychodziło na ochotnika, wspólnie z regularnym żołnierzem, dając „dowody męstwa i zręczności w celnem strzelaniu do nieprzyjaciela”. Kościuszko objeżdżał okopy, wszędzie z zapałem witany. Naczelnik – pisze „Gazeta Wolna Warszawska” – uczuł najwyższe ukontentowanie, widząc tyle ludzi ochotnie zgromadzonych do obrony swych siedlisk, a zapalonych najszlachetniej szem uczuciem wolności i przywiązania do Ojczyzny…
Tu należy przedstawić obliczenie sił mających zmierzyć się ze sobą.
Armia pruska, według rachuby Treskowa, liczyła głów 25.000. Składały się na nią 24 bataliony piechoty i 41 szwadronów jazdy; 19. sierpnia przybyły jej jeszcze z Wrocławia 3 bataliony, prowadząc ze sobą wielkie działa oblężnicze. Niema podstawy do zaprzeczania temu obliczeniu, choć sądzić należy, że Treskow nie był obcym dążności do skromnego przedstawienia sił pruskich, choćby ze względu na rezultaty oblężenia. W tym wypadku możnaby naw et Treskowowi ten suigeneris patryotyzm wybaczyć bo Prusacy łudzili się, jak mówi Treskow, „że zaimponują narodowi gorącemu i odważnemu” a Fryderyk Wilhelm na podstawie, że Warszawa nie jest fortecą, obiecywał „nazajutrz wziąć ten kurnik”. Rzecz to zresztą zwyczajna, prawie bezwyjątkowa, iż każda strona walcząca zmniejsza w raportach i późniejszych relacyach swoje siły, a powiększa natomiast siły przeciwnika, aby przedstawić tem świetniej odniesione zwycięstwa, lub usprawiedliwić doznane klęski.
Armię rosyjską oblicza tenże Treskow na 13.000, na które złożyło się 20 batalionów, 44 szwadronów i 3 pułki kozackie. Tutaj jednak można go już schwytać na omyłce Podług wykazów z roku 1792 te same pułki (powiada Korzon) weszły do Polski w sile 28.235 ludzi. Straty ich w roku 1792, a później pod Racławicami, w Warszawie, pod Szczekocinami i Gołkowem oraz w mniejszych utarczkach, nie mogły wynosić więcej nad 10-12 tysięcy i przypuszczać też należy półtora roku czasu. W Łowiczu zebrał Igelstrom 7000, korpus Denisowa pod Szczekocinami obliczał Treskow na 9000, razem 16.000. Taką też ilość Rosyan przyjmowali pod Maciejowicami Seume i Paszkowski, oficerowie sztabu rosyjskiego. Można więc tę liczbę uznać „za możliwie najmniejszą” na okres oblężenia Warszawy.
Arfcylerya pruska składała się w pierwszej chwili z trzech bateryi ciężkich 6 funtowych, dwu bateryi konnych i 54 armat batalionowych; – przyjmując na bateryę 8 dział, wypada razem dział 94. Do tego przybyło podczas oblężenia dział pozycyjnych oblężniczych 83, razem więc mamy 173 dział pruskich. Rosyanie mieli dział 74, razem więc Prusacy z Rosyanam i posiadali dział 247.
Przeciw tej sile miał Kościuszko 14. lipca według obliczenia Treskowa opartego na raportach Faw rata, Boyena, Schwerina itd. 17.000 wojska regularnego (w tem 2000 jazdy), około 18.000 włościan i 15.000 zbrojnych mieszczan, razem 50.000. Zajączek podaje liczbę obrońców Warszawy, nie licząc milicyi warszawskiej, na 25.000, to jest dawnego wojska 9000, nowozaciężnych 8000, jazdy 5000 i kosynierów 3000, – doliczywszy do tego kilkanaście tysięcy zbrojnych mieszczan, wypadałoby razem koło 40.000. Korzon, pomijając równie milicyę warszawską, podaje szczegółowe obliczenie na podstawie raportów i dokumentów Wydziału Potrzeb wojskowych i dochodzi do głów 26.334’ w czem regularnego żołnierza było 16.000.Kelacye pruskie jak widzimy, nie byłyby dalekie od prawdy, gdyby nie obliczały liczby włościan aż na 18.000 Co do milicyi warszawskiej, to według normy, na papierze ustanowionej, powinno jej było znajdować się 18.000, z których po 6000 na zmianę miało stać pod bronią, i tylko na alarm cała milicya miała spieszyć. Ale magistrat żądał ogólnikowo ładunków dla 15.000, a 13. lipca Zakrzewski pisał: „dziś występuje według dyspozycjo Najwyższego Naczelnika do okopów i bateryów 7-9000 obywatelowi To „dziś” jednak nie jest decydującem, bo nazajutrz mogło być inaczej. W każdym razie, można przyjąć liczbę 10.000 zbrojnych mieszczan, pełniących służbę podczas oblężenia.
Każdy z sześciu cyrkułów, na które podzielona Warszawa, miał dostarczać 3000 ludzi pod bronią, pod dowództwem trzy tysiącznika; cyrkuł dzielił się na trzytysiącznictwa, pod komendą trzech tysiączników czyli majorów; każde tysiącznictwo na dziesięć setnictw, czyli kompanii pod dowództwem swoich setników; każde setnictwo na dziesięć dziesięć ictw prowadzonych przez dziesiętników. W czasie oblężenia każdy cyrkuł z tysiącem ludzi miał najbliższą z położenia swego cześć okopów powierzoną do obrony: cyrkuł Nowego Miasta stawał od Wisły do Marymontu, następne z kolei zajmowały dalej wyznaczone im pozycye, a ostatni ze Solca stawał na linii od Czerniakowa do Królikarni. Służba wypadała co trzeci dzień, więc całej linii obronnej miało stać ciągle sześć tysięcy, w razie zaś alarmu spieszyła reszta z każdego cyrkułu.
Co do dział polskich Prusacy naliczyli ich aż 415! Tymczasem arsenał warszawski posiadał 20. maja dział wszelkiego kalibru 178. Do tego przybyło jakieś kilkanaście dział świeżo odlanych, a ponieważ Kościuszko przyprowadził ze sobą dział 16, Zającek 12, a Mokronowski miał przedtem w Błoniu też koło 12, przeto razem wziąwszy mogło się 13. lipca znajdować dział w Warszawie koło 230. W edług Kniaziewicza było ich 200.
Tak więc naprzeciw 41.000 regularnego żołnierza obu oblegających armii, liczba obrońców Warszawy wynosiła koło 36.000, w czem było zaledwie 16.000 głów armii regularnej; – przyjmując nawet obliczenie pruskie, liczba regularnego wojska wynosiła zaledwie 17.000. Naturalnie i między nieregularną armią były już zastępy dość wyćwiczone i w boju zaprawione (milicyę n. p. krakowską pod dowództwem Gordona, można było stawiać na równi z wojskiem regularnem); ale takich było niewiele, a milicyi warszawskiej stanowczo do nich zaliczyć nie było można; wyrabiała się dopiero wśród oblężenia, na razie zaś była surowym materyałem, który budził tylko nadzieje swoim zapałem i dowodami odwagi. Równie znaczną była przewaga artyleryi nieprzyjacielskiej, nie tyle pod względem liczby, co wagomiaru, gdyż Prusacy wprowadzili podczas oblężenia aż 23 moździerzy 50 funtowych, wówczas kiedy artylerya polska rozporządzała co najwyżej 12 funtowemi armatami i dwoma 24 funtowemi granatnikami.
Do niekorzystnych warunków, w jakich znajdowała się armia Kościuszki, zaliczyć należy jeszcze ogromne niedostatki w jej uzbrojeniu i umunduruwaniu. „Powiększa się komenda (pisał 1. lipca Wybicki z obozu pod Błoniem) różnemi korpusemi; wszystkie waleczne, ale nagie". Błagał 0 sukno i koszul przynajmniej 200, bo byli tacy, „co jak Adamy chodzą”; – nie prosił dla wszystkich, bo „znał niedostatek płótna”. Pułk trzeci tak wyglądał, że powinien być całkiem na nowo umundurowany, a tak pułk ten, jak na nowe oddziały, „najmocniej prosiły przynajmniej o 200 pałaszów 14. Nowe korpusy ładunki w braku kartuszów nosiły w kieszeni. Brak było i nakryć głowy: jedni chodzili w szlafmycach, drudzy w kaszkietach itd. – więc prosił Wybicki choć o 300 kapeluszy. O żywność sam się starał, ale nie było w czem gotować. Również Trzciński, pułkownik regimentu gwardyi pieszej, prosił 6. lipca o resztę butów, bo na 1006 głów dostał ich 700, więc „ludzie boso ciągną na wartę i na tejże po trzy dni stoją”. Sam Kościuszko jeszcze z pod Warki pisał, że jego „ludzie wcale są goli”. W rozkazie z dnia 29. lipca pisze Kościuszko: „korpus mój w największej zostaje potrzebie”, a 13. sierpnia dowiaduje się, że sukna na płaszcze i rajtuzy nie wystarczy, a on „upomina się od czterech miesięcy nieustannie o płaszcze”. Trzeba było zabierać sukno z kościołów.
Korzystne natomiast było położenie Kościuszki o tyle, że połączone armie nieprzyjacielskie nie wystarczały do opasania Warszawy. Mogły to uczynić tylko od strony zachodniej, od lewego brzegu Wisły, – a i tu 4 milowa linia oblężnicza, zostawiła pół milową luką między lewem skrzydłem oblegających, a Wisłą od strony Powązek, Burakowa i Marymontu. Prawy jej brzeg wraz z Pragą został zupełnie wolny. Wskutek otwartej komunikacyi od strony Pragi, Warszawa miała pod dostatkiem żywności. – Korzystnym również warunkiem były już przygotowane fortyfikacye. Stare okopy Warszawy pochodzące z roku 1769 byływ prawdzie przed powstaniem zaniedbane, ale wiemy, jak pod kierunkiem Sierakowskiego cały lud Warszawy, zaraz po 17. kwietnia, sypał nowe szańce. Zachęcał do tej pracy Kościuszko, przysyłał w końcu maja Mokronowskiemu i Sierakowskiemu wskazówki i rysunki. Więc choć fortyfikacye, w chwili gdy zbliżył się nieprzyjaciel, pozostawiały jeszcze wiele do życzenia, ale już dawały niezłą ochronę. Szczęściem nieprzyjaciel po 13. lipca nie zaczepiał, gdyż król pruski musiał przedewszystkiem przysposabiać faszyny i kosze i czekał na działa oblężnicze. Miał więc czas Kościuszko przez dwa tygodnie stworzyć całą linię szańców przed Czerniakowem, Sielcami, Królikarnią, Mokotowem, Wyględowem i Czystem. Kopał dniem i nocą, wzmacniał dawne szańce, zagrożone miejsca nowemi ubezpieczał. Prócz pomniejszych, 107 „warowni” większych w ciągu sześciu tygodni oblężenia usypano. Jako specyaliście biegłemu w sztuce inżynierskiej, przychodziło to Kościuszce łatwiej, niż komu innemu. Na dowód „szybkości jego oka”, opowiadają, że jadąc konno, oznaczał kąty profilu sypać się m ających szańców, a „pomiary ich, przy wykonaniu znajdowały się dokładne”. W Rakowcu na 500 kroków przed szańcami, urządził silną fortyfikacyę, „jako wysuniętą strażnicę na wierzchołku kąta głównego”.
Baterye nasze, oprócz zwykłego ostrożenia kołami (desflć ches) i rowami, zasłonięte były równie jak cały front pozycyi tak zwanemi „wilczem i dołami”, czyli wilczemi paszczami (desgueules deloups) już pod Dubienką wypróbowanemi: były to rowy trzema rządami wrzynane napięć stóp głęboko, uwierz chuszersze, u dołu węższe, ostrym palem do połowy w spód wbity mu zbrojone, w takich, odstępach że obznajmiony z niemi żołnierz nasz mógł je omijać, nieprzyjaciel zaś całemi szeregami wywracać się w nich musiał; szczególniej dla kawaleryi były one zabójcze.
Wojsko swoje podzielił Kościuszko na trzy korpusy; sam stał w obozie dod Mokotowem z siłą koło 20 batalionów piechoty i 40 szwadronów kawaleryi. Zajączek zajmował Czyste i Wolę z6 batalionami i 19 szwadronami Mokronowski wreszcie miał pod Marymontem 8 batalionów i 18 szwadronów, Liczebnie pierwszy korpus liczył głów 11.492, drugi 5806, a trzeci 6079 (obliczenie Korzona). Prócz tego na prawym brzegu Wisły na Pradze, w założonym dawniej obozie było 2957 żołnierza, Pod komendą Kościuszki zostawali generałowie: Madaliński, Dąbrowski, Kamiński i Poniński; pod Zajączkiem Ożarowski, Hauman i Wyszkowski; Mokronowski miał wprawdzie przy sobie ks. Józefa Poniatowskiego i Sanguszkę, ale ci służyli jako ochotnicy.
W ciągu dwóch tygodni wzajemnych z obu strony przygotowań (tylko przednie straże ucierały się nieustannie), odbyła się 16. lipca w obozie Kościuszki pod Mokotowem rzewna ceremonia poświęcenia chorągwi, ofiarowanych kosynierom krakowskim przez Zybergową, wojewodzinę brzeskolitewską. Na tle karmazynowem wyszyty był snop zboża, na którym spoożywały na krzyż pika i kosa; nad snopem unosiła się czapka krakowska; wszystko otaczał wieniec laurowy z napisem u góry: „Żywią i bronią”.
Radosna wieść dobiegła 23. lipca do Kościuszki: oto Wilno odparło dwudniowy atak (14. i 20. lipoa) korpusów Knorringa i Zubowa. Naczelnik natychmiast domosł o tem Zakrzewskiemu i to „szczęśliwe powodzenieu wystrzałam i z dział uczcić rozkazał.
Nareszcie 26. lipca, zdecydował się król pruski rozpocząć akcyę uderzeniem na Wolę, zajętą przez strzelców Zajączka. Wieczorem tego dnia wysłał bagaże do Raszyna, a o 1. po północy opuścił obóz w Opalinie i po cichu trzem a kolumnami zbliżał się do Woli.
Równo ze świtem 27. lipca huzarzy p ruscy zaskoczyli wartę połowa i wpadli do wsi. Przywitali tu ich wprawdzie strzelcy pod wodzą majora -lipnickiego, ale wkrótce musieli ustąpić wobec obsadzenia cmentarza przez piechotę pruską i wobec licznej kawaleryi nieprzyjaciela, Zaraz potem liczne szwadrony kawaleryi pruskiej ukazały się naprzeciw prawego skrzydła polskich bateryi; odpędził je ogniem armatnim kapitan artyleryi Bonczakiewicz. jednocześnie Rosyanie uszykowali się naprzeciw obozu Kościuszki i zamierzali iść Prusakom na pomoc; powstrzymały ich jednak baterye polskie, oraz atak batalionu Krzyckiego i strzelców Dembowskiego; musieli obchodzić dalszą drogą i doszli tylko do Okęcia. Koło południa Zajączek przeszedł do ataku, chcąc odebrać Wolę. Wysłał w tym celu Lipnickiego, batalion 9 regimentu, oraz brygady Kopcia i Wyszkowskiego. Początkowi ataku towarzyszy o powodzenie: zajęto połowę Woli, wypierając batalion pruski Oswalda, lecz nadbiegło wkrótce nowych 5 batalionów pruskich i zmusiło Polaków do cofnięcia się, „nie w przestrachu, ale w najlepszym porządku. Tylko major Lipnicki „nieostrożnie i natarczywie” w padłszy na cmentarz, został otoczony i z 30 ludźmi wzięty do niewoli. „Armaty nie utraciliśmy żadnej „Dzień ten, a z do godziny 9. wieczór, zszedł na strzałach z armat naszych lateryi, jak skoro z boku ogrodu lub między sztachetami w Woli dostrzedz można było ukazającego się nieprzyjaciela. O godzinie 9. wieczór wszczęła się burza z wielkim wiatrem, która nas kurzem zasypywała. Profitując nieprzyjaciel z momentu dość przykrego dla nas, rzęsistym ogniem armatnim atakował nas, i nie wiedząc co się pod tę burzliwą chwilą dzieje, w mniemaniu, ze awansujemy ku niemu, dawał gęsto ognia z ręcznej broni. Przytomny wówczas Najwyższy Naczelnik rozkazał, aby armaty nasze odpowiedziały: co gdy nastąpiło, wszystko razem ucichło.
Strata Woli nie miała znaczenia. Kościuszko nawet całkiem obsadzać jej nie chciał, tylko Zajączek uparł się, aby postawić w niej strzelców. Ważniejszym punktem strategicznym były Szczęśliwice, obsadzone przez Prusaków podczas walki o Wolę. Natomiast Mokronowski zajął przyległe pagórki, które naprzeciw jego obozu opuścił oddział pruski dla pomknięcia się ku Woli. Uczynił to w chwili, kiedy jeszcze Prusacy nie zupełnie się ze stanowiska wycofali – stąd też zabrał dwudziestukilku żołnierzy' kilkadziesiąt koni, a „pospólstwa“ do trzydziestu, oraz znaczna ilość zapasów żywności.
Fryderyk Wilhelm zajął na kwaterę dwór we wsi Włochy i zabrał się do zakładania pierwszej paraleli. Przeszkadzała mu w tem dość skutecznie artylerya polska. W nocy 29. lipca wskutek jakiegoś popłochu w obozie pruskim, forpoczty pruskie strzelały do swoich robotników. Król pruski przypisał winę tego kierownikowi robót Freundowi, więc go usunął i zastąpił majorem Pontanusem, tym co to układał z Kalkiem kapitulacyę Krakowa.
29. lipca pod wieczór, nieprzyjaciel zaczął puszczać na obóz polski kule ogniste, ale też żadnej nie sprawiły szkody. W odwet 30. lipca o godz. pół do 10. kazał Kościuszko podpułkownikowi Gawrońskiemu zasypać takiem iż kulami wieś Szczęśliwice, uprzedziwszy o tem potajemnie jej mieszkańców. Rezultat był całkiem odmienny: za pierwszym już wystrzałem wieś stanęła w ogniu.
Prusacy rzucili się do gaszenia pożaru, ale skrzyżony ogień z dwu naszych bateryi zmusił ich do zabrania, armat i cofnięcia się; strzelcy polscy wyparli Prusaków z drugiego końca wsi i resztę jej spalili. Prusacy stracili 17 zabitych i 40 rannych; prócz tego musieli zaniechać przeprowadzenia podkopu na swem prawem skrzydle. Kościuszko za okazaną waleczność dał kapitanów i strzelców Dembińskiemu pierścień złoty, a Dembowskiemu złotą tabakierę; złoty pierścień otrzym ał rów nież Antoni Kołłątaj, synowiec Hugona.
Natomiast v. Brodowsky, kapitan generalnego sztabu pruskiego, przeprowadził przekop na lewem skrzydle i ustawił baterye, mające rozpocząć bombardowanie. Wnocy 30. na 31. lipca działa polskie zapaliły stodołę koło kościoła na Woli, a wkrótce połowa wsi stanęła w płomieniach, oświetlając przez to znaczną część przekopu. Wyrzucono koło tysiąca strzałów, które jednak nie powstrzymały robót i o godz. pół do 7. rano król pruski, chcąc zmusić baterye polskie do milczenia, dał rozkaz do rozpoczęcia bombardowania. Pragnął również opanować wiatraki, gdzie miała być założona druga paralela. Ogień pruski jednak, wskutek mylnego obliczenia odległości przez Pontanusa, nie wyrządził żadnej szkody. Poprawiono przekopy, a 1. sierpnia znów rozpoczęto bombardowanie. Kule ogniste, bombyi granaty wyrzucane ze wszystkich bateryi na cały obszar Czystego, choć przelatywały aż za rogatki, nie przynosiły szkody. Żołnierze polscy stali pod tym ogniem bez trwogi. Tu i ówdzie wszczęty pożar lub odważnie i wytrwale gasił. W końcu działa polskie odpowiedziały w stronę, skąd największa pochodziła kanonada. Mieliśmy zaledwie kilku zabitych. Walka nie ograniczała się tylko na terenie Czystego, Szczęśliwie i Woli, gdzie Prusacy byli stroną atakującą. 31. lipca wypadły imieniny generała Ignacego Kamieńskiego, który tak dzielnie osłaniał odwrót pod Szczękocinami, więc solenizanti jego przyjaciele postanowili dzień ten upamiętnić w sposób okolicznościom odpowiedni i zaczepić nie dających znaku życia Rosyan. Wysuęli się z obozu w 350 koni pułku V. „przedniej straży”, przyłączyła się do nich młodzież waleczna, stanął jako ochotnik i Madaliński – i uderzyli na bateryę rosyjską. Zagwoździwszy kilka dział i wycią w szyk i kilkudziesięciu strzelców i kanonierów, powrócili szczęśliwie z tej wyprawy. Ponieśli jednak stratę, gdyż major Ptaszyński i rotmistrz Brzeski, zapędziwszy się zadaleko, zostali przez Rosyan pochwyceni. Równie pomyślną była wycieczka Dąbrowskiego, któremu oddał Kościuszko 28. lipca komendę pod Czerniakówem i od którego żądał, aby „szkodził nieprzyjaciela”. Dąbrowski atakował Rosyan szczęśliwie 31. lipca pod Służewem, położył na placu 25 kozaków i strzelców konnych, oraz 50 strzelców pieszych, zabrał 37 karabinów i 12 koni – utraciwszy ze swojej strony tylko 3 ludzi. Kościuszko „w oświadczeniu wojsku uczynionem dnia 1. sierpnia” cieszył się, że może oddać „świadectwo męstwu rycerstwa polskiego”. Dziękował też „imieniem Ojczyzny” Kamieńskiemu, oficerom i całemu pułkowi V. za „śmiałość i odwagę godną ludzi wolnych” i za „znaczną klęskę” nieprzyjacielowi uczynioną, wyrażając zarówno wdzięczność Ptaszyńskiemu i Brzeskiemu „nieszczęśliwym losem w ręku nieprzyjacielskim zostawionym”. – „Podobne podziękowanie czynił” i Dąbrowskiemu. „Niech te wspomnionych generałów, oficerów i żołnierzy czyny będą przykłademi zachęceniem wojska Rzeczpospolitej: niech podobnie postępując zasługują na sławę, nagrodę i wdzięczność publiczną”. Podziękowanie Kościuszki zachęciło Dąbrowskiego do drugiej wyprawy. 2. sierpnia o godz. 3. rano z silnym oddziałem opanował Augustów i wyspę Zawadzką. Objęte miejscowości obsadził piechotą, kawaleryą i armatami: dla ich obrony Rosyanie aż 12 funtowe działo przyprowadzili. Pomagało Dąbrowskiemu i 200 mieszczan, którzy zobaczywszy walkę, porzucili okopy i z własnej ochoty na wyspę Zawadzką się przeprawili. W poprzedzającym tę potyczkę rekonesansie zapędził się Dąbrowski aż pod Wilanów, gdzie zapalił znaczny magazyn słomy i siana. Z obu opanowanych obozów miał znaczną zdobycz w żywności i rekwizytach polowych, prócz tego zabrał 18 koni kozackich z całymi ekwipażami. Radość z tej wycieczki była spora, gdyż w yspa Zawadzka uważaną była za wybitny punkt strategiczny.
Cieszył się i Fryderyk Wilhelm, że zajął Wolę i rozgłosił po całej Europie, że się stał najważniejszego przedmieścia panem. Uważał to za pierwszy i prawie stanowczy wyłom w obronnym pierścieniu Warszawy. Był przy tem przekonany, że to pierwsze nasze niepowodzenie, jak i bombardowanie, ogromne uczyniły wrażenie na oblężonych. Wiedząc, że obrońcy Warszawy w znacznej większości składają się z włościan i mieszczan, nie wątpił, iż pierwsze bliższe ich zetknęcie się z grozą oblężenia, podziałało ujemnie na ich zapał, obudziło instynkt samozachowawczy. tem przeświadczeniem Fryderyka Wilhelma zapewne tłumaczyć należy, że 2. sierpnia polecił Schwerinowi, „dowódzcy wojsk pruskich pod bezpośredniem naczelnictw em króla”, aby napisał do generała Orłowskiego, który po Mokronowskim został kom endantem Warszawy, wezwanie do kapitulacyi. Jednocześnie sam Fryderyk Wilhelm uczynił tę propozycyę „panu bratu“ Stanisławowi Augustowi.
Schwerin zwracał uwagę Orłowskiego, iż stan oblężenia, w którym się W arszawa znajduje i środki przedsiębrane „przez wojska jego pana i cesarzowej rosyjskiej”, nie zostawiają mieszkańcom innego wyboru, „jak kapitulacyi rychłej lub zupełnego zniszczenia”. Przedłużanie obrony opóźni „zaledwie na kilka dni” los mieszkańców, niesłychanie go pogarszając. Schwerin zapewniał, że w razie poddania się, „wojska, którym król mój pan do Warszawy wejść rozkazał”, osłonią życie i mienie spokojnych mieszkańców, – w razie atoli dalszego uporczywego oporu ostrzegał przed „słuszną zemstą dwóch armii”. Dodawał, że „pierw szy to i ostatni raz wolno mu mówić o poddaniu się”. Najjaśniejszy król pruski, „z którego rozkazu list pisał”, czekać będzie 24 godzin na odpowiedź.
Podobnej treści był list Fryderyka Wilhelma do Stanisława Augusta. Pozycye, które zajmuję, i środki w yrastające w miarę „oporu bezowocnego” (pisał król pruski), musiały przekonać W. K. Mość, że los miasta nie jest wątpliwy” – a więc pospieszał go „złożyć w ręce” Stanisława Augusta. Jeżeli się miasto podda, to nic się nie stanie jego mieszkańcom, „ale odmowna odpowiedź na pierwsze i ostatnie wezwanie” Schwerina „pociągnie i usprawiedliwi okropne ostateczności”. Jeżeli Stanisław August może ustrzedz od nich mieszkańców Warszawy, a mieszkańcy ci, „mają w swych naradach należytą swobodę”, to niechże król wpłynie na ich postanow ienie. D rugi raz, zaręczał Fryderyk Wilhelm, „już podobnego kroku nie ponowię, mimo współczucia dla króla i jemu bliskich”. Kończył wyrazami: „wysokiego szacunku, z którym zostaję W. K. Mości dobrym bratem”.
„Dobry brat” w tym wypadku (no, nie w tym jednym tylko) był zarówno podły jak komiczny. Groził rzezią i rabunkiem, a zwracał się do ludzi, którzy, choćby chcieli (czego nie było), nie mogliby zadośćuczynić jego tkliwe mu na los mieszkańców sercu. Przypuśćmy, że król i komendant miasta zgadzają się i piszą: poddajemy się, niech W. K. Mość raczy wejść do miasta. Ale cóż zrobić z Kościuszką, który ma pod swojemi rozkazami wojsko, posiada działa i silne warownie? Stoi on w środku między wojskiem pruskim a miastem – przeskoczyć go nie można. Gdyby Kościuszko był pod rozkazami Orłowskiego, to co innego, ale było całkiem przeciwnie; król mógłby wpływać na mieszkańców, ale tu trzeba było wpływać na Kościuszkę. Chciano rządzić domem bez gospodzarza. Chyba przypuszczać należy, że Fryderyk Wilhelm spodziewał się wywołać kontrrew olucyę, zachęcić do buntu mieszkańców przeciw Kościuszce.
Później czynił to otwarcie, gdy ż 29. sierpnia podrzucono pod forpoczty pismo bezimienne, w którem jakiś „nieprzyjaciel narodu polskiego, a tłumacz i udzielacz myśli i zamiarów Fryderyka Wilhelma” nawoływał do zdrady wojsko i obywateli; pierwsze mupryrzekał zachowanie rangluli wynagrodzenie „gotowem i pieniędzm”, a drugim zapewniał nieograniczone szczęście i słodycz pod panowaniem pruskiem, grożąc, że wszystko padnie pod ciosem miecza w strasznej godzinie szturmu. „Otwórzcie bramy wasze – wołał w końcu – król owipruskiemu, który tylko porządek, spokojność i szczęście wam niesie... oddajcie się królowi, który każdego z swoich poddanychu szczęśliwia i wam też, Obywatele Polski, tożsamo podobnie ofiaruje“.
Ale czyż byłby tak naiwny, czyżby nie pamiętał, co od tych mieszkańców przed trzema miesiącami spotkało Igelstrom a? czyż miał tak marnych donosicieli, że nie znał ducha mieszkańców Warszawy?
Odpowiedzi były takie, jak być musiały. Orłowski bardzo krótko oświadczał Schwerinowi, że mieszkańcy wogóle nie są od niego zależni, a przytem „oni sami przez położenie wojsku, zostających pod wodzą Kościuszki, „nie są jeszcze w ostateczności”. „Bratu Fryderykowi Wilhelmowi odpowiedział brat Stanisław nieco dłużej. „Wojska polskie – pisał – pod naczelnym wodzem Kościuszką stoją między Warszawą, a obozem W. K. Mości. Położenie zatem Warszawy nie jest takie, aby samo o poddaniu swem mogła decydować. W tem położeniu nic nie usprawiedliwia okropnych ostateczności, o których mnie list W. K. Mości ostrzega. Miasto nie może przyjąć, ani odrzucić wezwania“... Dalej król oświadczył, że „los jego własny nie interesuje go bardziej, niż los mieszkańców a ponieważ dostojeństwo, jakiem Opatrzność go obdarzyła, pozwala mu okazać „sentymenta b rate rstw au, więc się do nich odwołuje, aby „odwrócić W. K. Mość od wszelkich wyobrażeń okrucieństw a i zemstyu, których przykładu królowie narodom dawać nie powinni, i które, jak „szczerzeu król myśli, „są przeciwne osobistemu charakterowi W. K. Mości”.
Odpowiedź otrzymał Fryderyk Wilhelm 3. sierpnia w niedzielę, natychmiast więc z obozu pruskiego, dla uczczenia zapew ne niedzieli, odezwała się ultimaratioregum.
Taki napis nosiły na sobie armaty, z którymi Prusacy 31. stycznia 1793 wkraczali do Poznania. Jedną z takich armat (12 funtową) miał w swym obozie Sierakowski. Zabrana przez Rosyan w czasie siedmioletniej wojny, dostała się nam jako zdobycz na lgelstromie. „Była to sztuka ozdobnie i doskonale oddana”, sięgająca dalej niż działa tej wielkości – świadczy Zenowicz.
Kanonada szła na całej linii, choć główny atak skierowali Prusacy na środek naszych, pozycyi dowodzony przez Zajączka. Raport jego mówi, że z rana baterye nasze z lewego skrzydła czas niejaki odpowiadały. O godzinie 12. rozpoczął nieprzyjaciel bombardowanie daleko silniejsze, niż kiedykolwiek. Ten grad kul ognistych trwał półtorej godziny, „poczem baterye nasze odesłały nieprzyjacielowi granaty i bomby z lepszym skutkiem, bo z lewego naszego skrzydła wyrzucone zapaliły Wolę“. W czasie tego bombardowania Mokronowski dostrzegł także naprzeciw siebie ruchy kawaleryi pruskiej. „Przytomność generała Mokronowskiego, ogniem jednej bateryi i śmiałym brygady pińskiej ruchem, uspokoiła nieprzyjaciela, zmusiwszy go do opuszczenia zajętej pozycyi“. Do godz. 6 trwało to bezskuteczne bombardowanie. „Łatwo wnieść można – mówi Zajączek w swoim raporcie – jakie wrażenie sprawiła Prusakom ta cała ich akcya, w której wyrzuciwszy na nas krocie kul palących, mają Wolę zapaloną, musieli być dobrze zatrudnieni ratunkiem onej; gdy przeciwnie ich ogień, od kilkuset granatów i bomb nie skutkował, jeden tylko domek spaliwszy. O mnogości strzałów nieprzyjacielskich można sądzić stąd, że około jednej bateryi naszej uzbierano dziewięćdziesiąt kul dwunastofuntowych” !
Dni następnych, aż do 11. sypali wciąż Prusacy bomby i granaty. „Ogień ten dywersyi żadnej nam nie robił (pisze Zajączek w raporcie o swoim korpusie), każdy bowiem wiedział, że żaden dom nie zapalony, a straty w ludziach wynosiła trzech zabitych i dwóch rannych gemejnów”.
Jednocześnie w obozie pruskim zaczęło przyjmować się zapatrywanie, że popełniono błąd, kierując głównie ataki przeciw szańcom od strony Woli. Zwracał już na to poprzednio uwagę królowi pruskiemu w osobnym memoryale kapitan sztabu v. Brodowsky. Widział on bezskuteczność dotychczasowych usiłowań, a zarazem nawet niebezpieczeństwo, gdyż lewe skrzydło mogło być przez Polaków napastowane; wykazywał, że należy raczej przypuścić przeważnem i siłami atak ze strony Wawrzyszewa, Powązek i Marymontu; sądził, że w ten sposób odrazu da się zdobyć miasto, a przynajm niej będzie można zapełnić ową lukę w linii oblężniczej, pozostawioną między lewem skrzydłem pruskiem a Wisłą. Brodowskiemu przyznano w końcu słuszność, ale odłożono sprawę, oczekując na mające lada chwila nadejść działa oblężnicze.
Kościuszko w tym czasie przedłużył swą linię obronną ku Wiśle przez cegielnię i ogród powązkowski poza wiatraki Marymontu. Stanęły wówczas tak zwane „wysokie baterye” pod Skalszczyzną przed Powązkami, wzniesiono dwie reduty koło domu Parysa i trzy reduty na Szwedzkich Górach między Gorcami a Wawrzyszew. Było to wzmocnienie prawego skrzydła polskiego, którem obecnie dowodził książę Józef, gdyż Mokronowskiego wysłał Kościuszko na Litwę do objęcia dowództwa po Wielhorskim.
W tem miejscu, choć w przypisku, należy zanotować, że stryj księcia Józefa, a brat króla, prymas Michał Poniatowski zmarł nagle w nocy z 11. na 12. sierpnia. Zażył podobno trucizny, kiedy schwytano jakąś jego kartkę pisaną do obozu pruskiego. O śmierci i o tej kartce jest kilkanaście relacyi pamiętnikowych, a każda inna. Według jednych, miała mu przynieść trucizny siostra Branicka, według drugich posłał mu ją król, według innych pośrednikami byli już to książę Józef, już to nawet... Kościuszko. Sajmołow pytał w śledztwie Niemcewicza: jakim sposobem “Kołłątaj otruł prymasa? Prawdy nikt dziś nie dojdzie. Nawet co do owej schwytanej korespondencyi niema nic pewnego. To tylko zdaje się być faktem, że wieść o niej rozeszła się po Warszawie, i że wołano: zdrada! Najgorzej na tem wyszedł książę Józef, bo znów nazwisko, które nosił, hańba o to czono. To tłumaczy jego ówczesny stan duszy i te podejrzenia, jakie wówczas na niego rzucano. Niemcewicz, który był przecież przez cały czas oblężenia przy Kościuszce, stanowczo „nie wierzy” w otrucie się prymasa, „ani rozumie, aby tak być mogło”, że zadał mu ją Kołłątaj. Przyczyną zgonu była według niego „może bojaźń o siebie, może strapienie z widoku chylącej sie do upadku. Ojczyzny". „Odgłos" o otruciu tłumaczy tem, że „tak bywa w podobnych okolicznościach" (I. c. 204).
Książe Józef zaraz po objęciu dowództwa posunął swoje forpoczty znacznie naprzód obsadził Wawrzyszew i Młociny, rozsyłał daleko patrole, zabierając bydło i chwytając huzarów pruskich a nawet w nocy 14. sierpnia atakował Górce dla rekonesansu. Kwatera jego była w Powązkach „skąd directe i Marymontem komenderował” – obronę zaś Bielan i lewy brzeg Wisły powierzył podpułkownikowi Rymkiewiczowi.
Te ruchy księcia Józefa i nowowzniesione szańce, przekonały ostatecznie generalny sztab pruski, że lewe jego skrzydło jest zagrożone, zwłaszcza, że baterye ze Szwedzkich Gór wyrządzały mu sporo szkody. Więc już w nocy z 8. na 9. sierpnia przedłużyli Prusacy krzywizną przekop pod Wolą 150 kroków ku Szwedzkim Górom i zamknęli go redutą o8 działach. Między 11. a 18. sierpnia wznieśli też nowe reduty od Woli ku Szczęśliwicom.
Należy zanotować, że 9. sierpnia Dąbrowski ułożył plan, „przez który wojsko moskiewskie i pruskie atakowane być może”. O projekcie takiego planu musiał już przedtem wspominać Kościuszce, kiedy ten nazajutrz, nie wiedząc o gotowym już planie, przesłał Dąbrowskiemu polecenie złożenia planu atakowania nieprzyjaciela. Prócz tego Dąbrowski prosił Kościuszkę o pozwolenie na erygowanie nowego pułku kawaleryi narodowej (12. sierpnia) na co Kościuszko się zgodził (13. sierpnia), pod warunkiem, że nie będzie w tym pułku rotmistrzów. W tym czasie powstała też myśl o wyprawie Dąbrowskiego do Wielkopolski.
Wczesnym rankiem 16. sierpnia znów Dąbrowski zrobił wycieczkę, pędząc posterunki nieprzyjacielskie aż na Wilanów, i byłby je zniósł zupełnie, „gdyby kawalerya z prawego skrzydła nie pospieszyła się z atakiem, nie czekając na uderzenie jazdy od frontu 14. Nieprzyjaciel zostawił na placu 20 strzelców. W czasie tej wycieczki pułkownik Burzyński doszedł do Kępy Zawadzkiej i spalił znaczny magazyn nieprzyjacielski.
Niedziela 17. sierpnia przeszła spokojnie – nieprzyjaciel dał tylko kilka wystrzałów z armat. Za to po silnym deszczu, który padał dnia tego wieczorem, po północy dały się słyszeć strzały. To Piniński zrobił wycieczkę z Rakowca i kazał grenadyerom krakowskim atakować bateryę rosyjską w Zbarzu. Dwie godziny trwało, “nocne ucieranie się naszych z nieprzyjacioły przy odzywaniu się niekiedy armat i tęgim dawaniu ognia z ręcznej strzelby 44. Oprócz grenadyerów brała udział w wycieczce piechota i jazda. Kiedy kosynierzy dobywali bateryj, major Biegański posunął się ku Szczęśliwicom i ucierał się z posterunkami prawego skrzydła pruskiego. Kosynierzy opanowali bateryę przy pomocy piechoty i mieli już w ręku 4 armaty, lecz kiedy nadchodziły nieprzyjacielowi znaczne posiłki, musieli się cofnąć i zostawić zdobyte działa, jedno z nich tylko zagwoździwszy.
19. sierpnia nadeszły Prusakom oczekiwane działa oblężnicze, a wraz z niemi przybyły 3 bataliony pułku Hollwede. Od tej chwili Prusacy zaczęli się gotować do kroków stanowczych. Teraz już Fryderyk Wilhelm był pewny, że zdobędzie Warszawę i zamieni w czyn zapowiedziane „okropne ostateczności”.
Zanim przyjdzie opowiedzieć o ile jego nadzieje się sprawdziły, należy zobaczyć co się działo na całym terenie walki w Koronie i na Litwie podczas trwającego już przeszło miesiąc oblężenia Warszawy.