Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
WOJNA ROKU 1792. – NIEPOWODZENIA NA LITWIE. – BITWY POD ZIELEŃCAMI I DUBIENKA. – KRÓL I KSIĄŻE JÓZEF. – KONIEC WALKI. – KSIĄŻE JÓZEF BIERZE DYMISYĘ.
Nazajutrz po złożeniu deklaracyi przez Bułhakowa, stutysięczna armia rosyjska wkroczyła do Polski dnia 19. maja, dwoma szlakami: generał Kachowski na czele 64.000 żołnierza wszedł na Ukrainę, a generał Kreczetnikow z 32.000 żołnierza zajmował Litwę. Armia Kachowskiego składała się z czterech korpusów pod generałami: Golniszczewem- Kutuzowem, Duninem Derfeldenem i Lewanidowem; trzema korpusami armii Kreczetnikowa dowodzili generałowie: Dołgoruki, Mellin i Fersen. Przy korpusie Derfeldena znajdowali się: Szczęsny Potocki, Rzewuski, Branicki i konsyljarze konfederacyi zawiązanej w Petersburgu. Z chwilą gdy korpus ten zajął Targowicę ogłoszono akt konfederacyi generalnej wolnej koronnej, wiążącej się przy wierze katolickiej, przy równości i wolności wszystkiej szlachty, a nie tylko osiadłej, przy całości Rzeczpospolitej, rządzie republikańskiem i elekcyi królów, a przeciw konstytucyi 3. maja i wszystkim jej następstwom.
Przeciw potężnej armii rosyjskiej, miała Polska na papierze zaledwie 57.000 żołnierza. W rzeczywistości kilka tysięcy ludzi brakło, a jeżeli wyłączymy rezerwy i garnizony: kamienicki, krakowski i częstochowski, to cała armia polska mogąca stanąć do boju, wynosiła zaledwie 45.000. Gdybyż jeszcze te 45.000 były razem, i mogły stawić opór jednej z armii wkraczających, ale niestety wojsko polskie było rozproszone: część jego znajdowała się na Litwie, część na Ukrainie, nie mówiąc o małych oddziałach rozrzuconych po całym kraju, a korpus odwodowy, z którym król miał wyruszyć na plac boju, wtedy dopiero był gotów, kiedy wojna się kończyła. Przy tem pozostawiało wiele do życzenia uzbrojenie i zaprowiantowania wojska. Nie było ani generalnych kwatermistrzów, ani zawiadujących naczelnie amunicyą, tak, że dowódzcy obu armii, litewskiej i ukraińskiej, sami musieli wypełniać czynności, od jakich gdzieindziej wodzowie zazwyczaj bywał wolni.
Dowództwo armii ukraińskiej (koronnej) powierzono księciu Józefowi Poniatowskiemu, na czele armii litewskiej stał Ludwik książę Wirtemberski, zięć Czartoryskiego z Puław. Obaj ci wodzowie, przebywający w Warszawie na uroczystościach rocznicy 3. maja, omówili wspólnie plan kampanii. Zgodzili się na to, że wobec rozprószonego wojska “nie będą się zabawiali szczegółową obroną granic”, lecz że się będą starali skupić rozrzucone siły w najprzyjaźniejszych dla nich punktach. Książe Józef miał jak najrychlej zapewnić sobie jakie warowne miejsce, gdzieby zapasy wojenne i zakłady swoje ubezpieczył; miał nadto utrzymywać związek z wojskiem litewskiem, aby z niem wspólnie zasłaniać Warszawę. Księciu Michałowi Lubomirskiemu polecono, aby założył magazyny w województwie wołyńskiem i z kulkutysięcznym korpusem zajął okolicę Konstantynowa dla zasłony tylnej straży i wojennych składów Poniatowskiego. Wtedy dopiero obaj wodzowie mieli rozpocząć wspólne działania. Artylerya i potrzebne zapasy, miały być z pospiechem dostarczone; nadto miał książę Józef otrzymać polecenie sformowania kilku tysięcy kozaków. Król miał opuścić Warszawę na czele ośmtysięcznego korpusu i zwrócić się tam, gdzie okoliczności tego będą wymagały. Upewniono wreszcie księcia Józefa, że z chwilą rozpoczęcia kroków wojennych, król pruski stosownie do zawartego przymierza przyjdzie na pomoc z 30tysięczną armią.
Wszystkie te plany i nadzieje, jak zobaczymy, zawiodły. Tu tylko z góry zaznaczamy, że król pruski, który jeszcze przed zawarciem traktatu kazał Polsce polegać na “swoim charakterze i sposobie myślenia”, na swojej “prawości i wspaniałomyślności”, który konstytucyę “uwielbiał jako krok mądry i śmiały”, nietylko, że nie myślał przyjść z pomocą, nietylko oświadczył, że nie poczuwa się do obowiązku obrony Polski przed skutkami konstytucyi 3. maja, “ustanowionej bez jego wiedzy i woli”, ale prowadził już z Katarzyną układy o drugi podział Polski. Ignacemu Potockiemu, wysłanemu w poselstwie do Berlina, kiedy mu tenże przypominał jego zachętę do zerwania z Moskwą i obowiązki wypływające z traktatu, Fryderyk Wilhelm po długiem milczeniu “pocąc się” odpowiedział krótko: “Okoliczności się odmieniły”.
Na litewskim teatrze wojny rozpoczęło się od zdrady naczelnego wodza. Książe Wirtemberski ociągał się naprzód z wyjazdem z Warszawy i dopiero na wyraźny rozkaz komisyi wojskowej wyjechał na Litwę, skąd doniósł, że zachorował. Co więcej, przyjęto list jego, w którym zawiadamiał króla pruskiego, że stosownie do jego życzeń nie ściąga rozprószonych oddziałów, aby tem łatwiej wpadły w ręce nieprzyjaciół. Czartoryscy odczuli ten cios boleśnie, ale spotkała ich zasłużona kara, tak za szukanie koligacyi z domem panującym (książę był siostrzeńcem Fryderyka II. a bratem następczyni tronu rosyjskiego), jak za wyniesienie drogą protekcyi obcego krajowi Wirtemberga na stanowisko naczelnego wodza. Ale mniejsza o Czartoryskich wobec tego, że zdrada Wirtemberga ułatwiła nieprzyjacielowi opanowanie Litwy. Wojska rosyjskie wzięły bez wystrzału Połock i Bobrujsk i wypierały z łatwością rozpierzchnięte oddziały polskie. Zawinił tu wiele i generał Józef Judycki, który obrażony, że poddano go pod rozkazy młodszego od niego wiekiem księcia Wirtemberskiego, “wynajdywał tysiące pozorów, aby zaniechać tego, co mógł uczynić”. Gdy po udzieleniu dymisyi Wirtembergowi został głównodowodzącym, trzecia część Litwy była już zajęta przez wojsko rosyjskie. Judycki okazał się zupełnie nieudolnym, oddał bez oporu Mińsk i Wilno (14. czerwca); nareszcie zabrawszy 600 ludzi, stoczył pód Mirem bitwę nieszczęśliwą i cofnął się do Grodna. Na skargi generałów król odebrał dowództwo Judyckiemu, a powierzył je Michałowi Zabielle, byłemu kapitanowi wojsk francuskich, którego w roku 1788 obok Kościuszki polecali królowi do szarż wojskowych różni posłowie, a między nimi i Kazimierz Sapieha, i który też jednocześnie z Kościuszką i księciem Józefem został generał-majorem. Nominacya ta zrobiła dobre wrażenie, ożywiła nadzieje Litwinów. Niestety i one zawiodły. Zabiełło oddał bez wystrzału Grodno, stoczył kilka potyczek zakończonych “bardzo piękną retyradą”, potem zwrócił się ku Brześciowi, aż wreszcie stanął pod Węgrowem w ziemi drohickiej, aby osłaniać Warszawę. Przy końcu dopiero tej kampanii złączył się z nim generał Byszewski z korpusem gwardyi liczącym 6000 ludzi. Taki był cały opór ze strony wojska litewskiego. Gdyby nie zdrada Wirtemberga i nieudolność Judyckiego, możeby się udało, jeżeli nie odeprzeć nieprzyjaciela, na co siły nie wystarczały, to choć ocalić sławę oręża polskiego. Zabiełło miał bezsprzecznie dobre chęci, szczery swój patryotyzm i później okazywał – a bezstronny sędzia miałby niemałą trudność ocenić, jaką część winy jego złożyć na brak zdolności, a jakie na ciężkie warunki, w jakich się znajdował.
Lepiej poszło na drugim teatrze wojny, choć w pierwszej chwili położenie polskiej armii na Ukrainie było wprost beznadziejne, daleko gorsze niż na Litwie. Obie armie polskie były równe w sile, ale gdy litewska miała stawić opór 32 tysiącom żołnierza, koronnej przypadało walczyć z armią 64tysiączną i to armią wracającą z czteroletniej zwycięzkiej wojny tureckiej, a więc wyćwiczoną, zahartowaną w boju. Siły nasze na Ukrainie były tak samo rozprószone jak na Litwie. W chwili kiedy książę Józef w połowie maja powrócił z Warszawy, miał pod ręką zaledwie 2000 ludzi – reszta wojska rozproszona była po całej przestrzeni rozległych województw kijowskiego i bracławskiego. Co gorsza, na samym kresowym terenie walki, podkopanym przez wrogie wpływy targowickie, spotykał się ze złą wolą w najżywotniejszych sprawach prowiantowych i wywiadowczych, a nawet, co najgorsza, spotykał się z niekarnością we własnych szeregach. W chwili wkroczenia wojsk rosyjskich donosił królowi o objawach nieposłuszeństwa. Lud ruski, pamiętający niedawną hajdamaczyznę a podlegający od dawna wpływom rosyjskim, był dla Polaków nieprzychylnie usposobiony. Szlachta w znacznej części była obojętną, nie mówiąc już o tem, że w tym kącie Rzeczpospolitej hersztowie targowiccy mieli najwięcej swoich przyjaciół, Gorszył się książę, że nigdzie szpiegów dobrych znaleść nie można... “Wielka część parku – narzekał w swych raportach – jest bez koni; kilka korpusów bez namiotów i polowych rekwizytów; kasy bez pieniędzy... broń od piechoty zła, kulbaki, ekwipaże końskie w najniegodziwszym stanie, lazarety nie zaopatrzone... umundurowanie zaczęte – ale dla spóźnienia sukna niemal nigdzie nie ukończone”. Artyleryai potrzebne zasoby przybywały zbyt pomału. Sformowanie kozaków, jak to książę projektował, nie udało się, gdyż żądany w tym kierunku przez niego rozkaz przybył dopiero wówczas, kiedy nieprzyjaciel zajął już te miejsca, które tego oddziału dostarczyć mogły. Książe Józef zresztą nie taił, że sam ma za mało doświadczenia, aby podołać trudnemu zadaniu. W Warszawie błagał Stanisława Augusta, “aby powierzył dowództwo jakiemu bieglejszemu ode mnie wodzowi... chętnie pod nim służyć będę”. Mówił też do króla: “Mamy czem się bić, nie mamy czem wojować”. Wypełniał swój obowiązek z całem przekonaniem, że “nietylko samo życie niesie na ofiarę, ale honor i reputacyę”.
Wiemy, że książę Józef już w Warszawie postanowił cofnąć się od granic i skupić swoje siły w jakiem “miejscu warownem”; był pchany do tego zresztą koniecznością, gdyż kolumny rosyjkie, wykonując ruchy według planów wybornego kwatermistrza, Niemca Pistora, zagrażały mu oskrzydleniem . Cofał się więc naprzód na Pików ku Ułanowu, gdzie się z nim zetknęły dywizye Kościuszki i Wielhorskiego, a później na Tywrów, Winnicę do Lubaru. Tu zatrzymał się dłużej dla spoczynku, a może i w tym celu, aby i nieprzyjaciel zatrzymał się nieco w pochodzie, dając czas do postawienia w stanie obrony Połonnego, wybranego na owo “miejsce warowne”, o które miała się oprzeć armia polska. Wynosiła ona wtedy zaledwie 14.709 ludzi, z tych kawaleryi 6488, piechoty 7747 i artyleryi 474. Z Lubaru książę Józef wciąż słał sztafetę za sztafetą do Warszawy, dopominając się o posiłki; prosił o litość “nad tą garstką żołnierza ochoczego wprawdzie, ale bardzo szczupłego; inaczej pozostanie mu w ostateczności szukanie chyba tylko śmierci”. W Lubarze doszedł księcia ordynans hetmana Seweryna Rzewuskiego, rozkazujący wojskom koronnym łączyć się z Targowicą. Odpisał zdrajcy krótko i wyraźnie, jak “żołnierz przysięgły honor kochający i powinności zadość czyniący... jak obywatel poczciwy, nie ukrywający swych myśli, wzgardę dla podłych mający za prawidło”. Przeczytał tę odpowiedź generałom i oficerom, a “taki zapał i entuzyazm w ich duszy odezwał się, że wszyscy prosili, aby odpowiedź tę podpisać mogli; nie chcąc utłumić tej ich gorliwości i poświęcenia, pozwolił składać podpisy nie tylko oficerom, lecz i prostym żołnierzom, którzy się o to meldowali”.
Tymczasem ruszyły kolumny Lewanidowa i Kachowskiego, żeby od południa i północy oskrzydlić wojsko polskie, przeciąć mu drogę do Połonnego a może nawet zupełnie otoczyć i zmusić do poddania się. Książę Józef widział się zgubionym, posłał raport rozpaczliwy do Warszawy, a widząc ostatni ratunek w pospiesznym odwrocie, polecił Kościuszce zająć Lewanidowa przez pozorne rozwinięcie sił bojowych do ataku pod Czartoryą, na północ Lubaru. Kościuszko na czele powiększonej dywizyi spełnił wybornie swe zadanie, a książę Józef o świcie (15. czerwca) wyniknął się szczęśliwie Kachowskiemu i cofnął się ku Zasławiu. Nie obeszło się jednak bez dotkliwej straty, gdyż ariergardowa kolumna Wielhorskiego poniosła porażkę na grobli boruszkowieckiej. Zajączek w swych pamiętnikach twierdzi, że tylko nadciągnięcie Kościuszki uratowało od zupełnej zguby całą kolumny Wielhorskiego; sam Kościuszko jednak przypisuje tę zasługę księciu Józefowi mówiąc, że wziął on jeden pułk z jego dywizyi i pobiegł w kierunku strzałów.
Książe Józef w swoich pamiętnikach nic o tem nie wspomina, owszem mówi: z mojej strony żadnego posiłku mu (Welhorskiemu) dać nie mogłem. Są więc trzy relacye, a każda odmienna. Dowód, jak pamięć zawodzi piszących pamiętniki i jak ostrożnie przyjmować należy apodyktyczne sądy na nich oparte.
Wielhorski stratą swą obliczał na 200 poległych i 7 armat; źródła rosyjskie twierdzą, że wzięto do niewoli 375 ludzi, co nie godzi się ze słowami księcia Józefa: “żołnierze bronili się do upadłego, dawali się zabić, ale nie składali broni”. Najświetniej się w tem spotkaniu odznaczył kapitan Bronikowski.
Po długim i przykrym marszu zbliżył się książę Józef do Połonnego, ale nie zastał czego się spodziewał. Wprawdzie pułkownik Sierakowski już od pary tygodni pracował nad jego ufortyfikowaniem, ale do końca było jeszcze daleko, a nieprzyjaciel blisko. Więc na radzie wojennej uznano za potrzebne iść dalej ku Zasławiowi, a lazaret i kasę wysłać do Dubna. Wywieziono z Połonnego wszystko, co się dało: armaty, prowianty, amunicyę, ale i tak z braku koni i wozów musiano część zapasów spalić i kilka armat zagwoździć. Kiedy Kościuszko zostawiony w ariergardzie przybył do Szepetówki, dano znać, że w niedalekim Zasławiu stała już dywizya księcia Lubomirskiego; tak więc uszczuplona armia księcia Józefa doszła do 18 tysięcy; była to najwyższa cyfra zgromadzonego razem wojska polskiego w ciągu całej kampanii. W chwili gdy część korpusu Lubomirskiego zetknęła się z korpusem głównym, zjawiła się ośmiotysięczna awangarda rosyjska pod komendą generała Markowa. Wywiązała się niespodziewanie bitwa pod wsią Zieleńcami (19. czerwca). Na wzgórku ukształtowanym w “półokrąg jajowaty” stało wszystkiego 3000 żołnierza polskiego, lecz wkrótce nadciągnęła brygada Mokronowskiego z 12 armatami, a zaraz po niej nadszedł korpus główny księcia Józefa, szykując się w drugą linię. O godzinie 5 rano rozpoczął się najżywszy ogień. Konnica nieprzyjacielska złamała polską na prawem skrzydle, lecz Mokronowski ze swym konnym pułkiem pospieszył na pomoc i w pień prawie wyciął jazdę nieprzyjacielską. Kiedy trzy bataliony Lubomirskiego poszły w rozsypkę, książę Józef w najgorętszej chwili osobiście poprowadził w ogień batalion imienia Potockich i zmusił piechotę rosyjską do cofnięcia się. Kosyanie usiłowali kikakrotnie przebić środek polski bagnetem, ale za każdym razem odparci zostali przez silny ogień kartaczowy. Uderzenie generała Wielhorskiego na prawe skrzydło rosyjskie zmusiło Markowa złożyć czworobok i cofnąć się, zostawiwszy Polaków panami pobojowiska. Również i lewe skrzydło zostało złamane i byłoby poszło w rozsypkę, gdyby generał Czapski chciał podtrzymać tę ważną korzyść, jaką odniósł generał Mokronowski.
Książe Józef mówi, że Czapskiemu “nie zdało się” postąpić naprzód. Inne źródła wprost oskarzają Czapskiego o zdradę. Niemcewicz (l. c. 169) mówi, że nie usłuchał rozkazu.
Pojawił się wreszcie ze swoją dywizyą Kościuszko, dążąc pospiesznie na odgłos strzałów, ale bitwa już była skończona. “Kanonował wprawdzie – są jego własne słowa – przez dwie godzin, ale nie mógł przejść przez błoto przed nim leżące, bo przez nie tylko przez groble iść można było; naprzeciwko zaś Moskale postawili byli nierównie mocniejszą artyleryę na górze, to jest 16 armat, z których nieustannie dawali ognia, oczekując powrotu armii do drugiego ataku. To wszystko było przyczyną, że kolumna rosyjska nie była wzięta w niewolę”.
Jak Kościuszce przeszkadzała jego pozycya, że nie mógł dopomódz do wyzyskania zwycięstwa, tak znów książę Józef tłumaczy się, iż roztropność nie pozwoliła mu się puścić za nieprzyjacielem. “Pomimo błędów popełnionych porażka Rosyan byłaby zupełną i przywiodłaby ich o stratę całego wojennego rynsztunku, gdybym się poprostu dał unieść żołnierskiemu zapałowi, a nie musiał bacznego zwracać oka na ruchy wszystkich trzech kolumn rosyjskich, natężających właśnie w tej chwili całą swą usilność, żeby mnie koniecznie okrążyć”. Pomimo to historycy wojny 1792 roku czynią zarzut księciu Józefowi, że nie wyzyskał zwycięstwa. Podobno on sam przyznawał się później do tej pomyłki i miał po wielu jeszcze latach mówić z westchnieniem, że “Zieleniec sobie nie daruje”.
Niemcewicz l. c., str. 270. Jako ciekawy przyczynek do prawdomówności raportów wojennych rosyjskich należy zaznaczyć, iż Kachowski przedstawiał bitwę pod Zieleńcami jako zwycięstwo “bezprzykładnie walecznych” wojsk imperatorowej. Przyczem oblicza siły Poniatowskiego na 30.000, kiedy wynosiły one co najwięcej 10.000, jeżeli nie będziemy liczyć dywizyi Kościuszki, która przybyła już przy końcu bitwy i ograniczyła się, jak wiemy, do dwugodzinnej kanonady.
Zanim wieść o zwysięstwie pod Zieleńcami przybyła do Warszawy, Stanisław August przekonany o niemożliwości prowadzenia skutecznej walki z nieprzyjacielem, wysłał kuryera do księcia Józefa z rozkazem, aby prosił Kachowskiego o rozejm czterotygodniowy, podczas którego pragnął wejść w układy z imperatorową. Rozkaz ten zastał księcia Józefa w Ostrogu, gdzie połączyła się cała armia polska. Kachowski na rozejm nie przystał i 25. czerwca atakował księcia Józefa. Opanował dwa mosty na krętej rzeczułce Wiliji, ale trzeciego zdobyć nie mógł, pomimo wysłania znacznych posiłków. Nazajutrz ponowił atak, ale również bez skutku. Niestety książę Józef musiał oszczędzać amunicyi, której miał bardzo mało; bo mu zostało po kilka ładunków na działa dwunasto- i sześciofuntowe. Odczuwał przytem brak żywności, więc “choć wszystkim generałom żal było tej pozycyi”, uchwalono znowu się cofnąć.
Przez Warkowice zbliżono się do Dubna, gdzie miały się znajdować wielkie magazyny prowiantów i amunicyi i gdzie spodziewano się, że przybędzie Stanisław August. Wszystko to zawiodło. Stanisław August rozstał się z myślą wyruszenia do obozu; amunicya złożona była gdzieś nad granicą austryacką “przez niedołęstwo czy zdradę”, prowianty były, ale tylko ich część można było zabrać, gdyż książę Lubomirski narzekał na brak podwód, chociaż był dziedzicem Dubna i licznych koło niego włości. Zachowanie się jego było takie, że go podejrzywano o zdradę. W korpusie jego panował nieład, który “więcej niż nieprzyjaciel szkody wyrządzał”. Eustachy Sanguszko podaje w swych pamiętnikach, że książę Józef przebił pałaszem żołnierza z kolumny Lubomirskiego, który w imieniu innych powiedział, że w ogień nie pójdą. Są tacy, co wprost oskarżają Lubomirskiego, że był w tajemnym z przeciwnikiem porozumieniu. Nareszcie odwołano go – “szczęściem dla mnie” – dodaje książę Józef. Przedtem ostrzegł przed nim króla, że za czynności Lubomirskiego nie chce odpowiadać.
Pamiętnik księcia Józefa l. c., str. 303. Król w listach swoich również, choć nie wprost, oskarza o zdradę Lubomirskiego. Mówi, że w Dubnie dostarczył mało żywności, a Rosyanie jej znaleźli trzy razy tyle. Również “żołnierzy nie używał w sposób umówiony z księciem Józefem”. Wreszcie “inne czyny” zmusiły króla do odebrania mu dowództwa. List króla Glayera. Mottaz, l. c., str. 287. Lubomirskiego już przedtem zdaje się podejrzewano, Kołłątaj pisał do Małachowskiego, aby dowodów na gwałt wysłać do armii, a Lubomirskiego zatrzymać: (arcb. Krasińskich 2993).
Kiedy Rosyanie zbliżyli się do Dubna, książę Józef uznał, że należy przejść Bug i bronić tej rzeki między Dubienką i Opalinem. Przez Łokacze i Włodzimierz odbywała się “retyrada” ku Bugowi, przez które się pomyślnie pod Bindugą przeprawiono. Książe Józef oddawał pochwały Kościuszce, że przy tem cofaniu się położył wielkie zasługi, powstrzymując nieprzyjaciela; na czele ariergardy odpierał ataki wojska rosyjskiego, pragnącego przeszkodzić przy przeprawie.
10. lipca ustawiły się ostatecznie siły polskie dla obrony Bugu. Kościuszko stanął koło Dubienki, książę Józef w Świrzu, Wielhorski w Siedliszczach; łączność między trzema dywizyami utrzymywały mniejsze oddziały, a pułkownik Poniatowski z dwoma pułkami kawaleryi, poszedł aż do Włodawy, aby utrzymywać komunikacyę z wojskiem litewskiem, znajdującem się w Brześciu. Obrona Bugu była wogóle dość trudna wskutek niskiego stanu wody. Najsilniejszą była pozycya Kościuszki, gdyż miał oparcie o Galicyę, a z drugiej strony okolicę bagnistą. Ze Swirza wysłał książę Józef list do króla, w którym znajdował się ustęp, będący pięknem świadectwem jego patryotyzmu i zrozumienia jak należało ratować Rzeczpospolitę. “Gdybyś W. K. Mość – są słowa księcia – na początku tej kampanii, ponieważ ona nie była przygotowana pod względem militarnym, był poruszył kraj cały, siadając na koń wraz ze szlachtą, uzbrajając miasta i dając wolność chłopom, albo bylibyśmy zginęli z honorem, albo Polska byłaby mocarstwem”.
Kachowski dnia 17. lipca przeprawił się z “wielkiem hukiem armat” pod Kładniowem, o pół mili od Dubienki. Nazajutrz (18. lipca), wysłał generała Tormasowa z częścią korpusu Kutuzowa w sile 9000 ludzi pod Dorohusk dla przeprawy przez Bug, gdzie stały oddziały pułkownika Grochowskiego i majora Krasickiego. Nieprzyjaciel opanował kilka brodów, ustawił 28 dział polowych prócz batalionowych, aby zabezpieczyć ustawianie mostu pontowanego i przeprawił się “przy srogiej kanonadzie”, poniósłszy małe straty. Książe Józef pobiegł na pomoc Krasickiemu, ale spotkał już oddziały w odwrocie z Dorohuska, zapalonego bombami i fajerbalami przez nieprzyjaciela. Gdy z drugiej strony doszła wiadomość, że kolumna z korpusu Lewanidowa ustawiła baterye między Huszczą a Opalinem, książę Józef polecił Wielhorskiemu cofać się ku Chełmowi.
Cały ten atak i cała wogóle ta przeprawa była tylko dywersyą ze strony Kachowskiego, aby zamaskować atak na Kościuszkę pod Dubienką; była to, jak wiemy, najsilniejsza pozycya, którą jeszcze Kościuszko (słowa Kachowskiego) “z wszelką możliwą umiejętnością” ufortyfikował, celem osłonienia innych korpusów, które przeprawie przeszkadzały. Na niego też zwrócił Kachowski główne swe siły, aby zniszczyć jego korpus do szczętu.
Korzon siły Kachowskiego, oblicza na 29.000, Smitt na 19.000, Zajączek na 20.000, król na 15.000, a książe Józef na 17.000. Tenże pisze: “reszta rosyjkiej armii gorącemi natarciami trzymała w szachu wszystkie oddziały mojego wojska rozłożone wzdłuż rzeki, niedopuszczając wzajemnych pomocy”.
Bój rozpoczął się o godzinie 5 po południu, zastępy rosyjskie rozwinęły się pod osłoną 56 armat i uderzyły jednocześnie na prawe i lewe skrzydło polskie. Wkrótce nadciągnął generał Dunin i 3 szańce polskie, bronione przez 10 dział, zostały zdobyte. Widząc, że Kościuszko pospiesznie wywozi działa, gotując się widocznie do odwrotu, Kachowski wysłał kawaleryę z pułkiem elizawetgradzkim na czele dla obejścia i zdobycia bateryi polskich. Dowódca tej jazdy Palmenbach nie uszanował nawet granicy austryackiej, aby obejść bateryą, ale i tak atak nie powiódł się; Palmenbach przy zdobywaniu bateryi poległ, jazda Wielowiejskiego rozbiła pułk elizawetgradzki, drugi atak reszty kawaleryi rosyjskiej również się nie udał. Pomimo jednak dzielnej obrony, Kościuszko widząc niebezpieczeństwo oskrzydlenia, zarządził odwrót tem więcej, iż uciekła brygada Biernackiego “nie będąca nawet w ogniu akcyi”. Odwrót osłaniał skutecznie Kniaziewicz na czele czworoboku z batalionem fizylierów. Wojska rosyjskie ścigały Kościuszkę jeszcze przez dwie mile, ale wstrzymał ich ciągle nieustanny ogień karabinowy i armatni. Cały odwrót odbył się “z najzimniejszą krwią i w największym porządku”.
Zajączek. Pamiętniki, wyd. Żupańskiego, str. 53. Tenże podaje, że “Kościuszko z dwoma batalionami piechoty i jednym pułkiem jazdy znalazł się w Kuniowie, mając resztę na stracone”. Dopiero w godzinę potem Wielowiejski “przyprowadził mu resztę dywizyi”. Stratę oblicza Zajączek na 7 armat i 98 ludzi (zapewne omyłka zamiast 900). Gdyby nie Wielowiejski strata byłaby większa – i “noc przyszła w pomoc”. Tę relacyę Zajączka powtarza Niemcewicz, który zaraz po bitwie przybył do Kościuszki. Wojska Kachowskiego oblicza tak Zajączek jak Niemcewicz na 20.000. (Niemcewicz l. c. 172).
Stratę swoją obliczał Kościuszko na 900 głów, co stanowiło szóstą część jego korpusu, wynoszącego koło 5000 ludzi. Cała walka z pościgiem trwała przeszło 5 godzin i zakończyła się już późną nocą. Wsławiła ona imię Kościuszki, jako przezornego dowódzcy, umiejącego bronić się przeważnym siłom i wycofać się bez rozbicia.
Książe Józef postanowił przenieść linię bojową za Wisłę. Jeszcze z obozu pod Lublinem 23. lipca pisał do króla: “my bronić się będziemy ile możności”. Niestety data tego listu zeszła się z datą przystąpienia Stanisława Augusta do konfederacyi targowickiej. Wiadomość o tem przesłała Izabela Czartoryska księciu Józefowi do obozu pod Kurowem, o dwie mile od Puław, gdzie pułkownik Sierakowski zbudował most dla przejścia przez Wisłę. Wieść ta wywarła wrażenie piorunujące. Wszyscy oficerowie przyszli do księcia Józefa chcąc uzyskać potwierdzenie szerzonej pogłoski. “Znaczna część tych walecznych – pisze książę Józef w swym pamiętniku – widząc się powstrzymaną w swoim szlachetnym zapędzie brwi marszczyła i objawiała zamysły mimowolnej rozpaczy… Starałem się ich uspokoić, aby nie spoglądali tak posępnym wzrokiem na wypadki, w których prawdopodobność sam jeszcze wierzyć nie mogłem”. “Na wszystko byłem przygotowany – pisał książę do Czartoryskiej – lecz nie na podobną nikczemność. Raczej należało bić się do zgonu, niż oddychać hańbą”. W porozumieniu z kolegami napisał książę list do króla, w którym donosił, że “chodzą tu wieści, zapewne puszczane przez ludzi niechętnych i nie dobrze życzących, jakobyś W. K. Mość miał traktować ze zdrajcami ojczyzny. Same takowe wiejści wzbudziły już w wojsku niezmierne zdumienie i nieukontentowanie. Konsekwencyom stąd wynikającym, żadnym sposobem zapobiedz nie mógłbym, ponieważ nie taję się, że... podobnem oddycham uczuciem”. Bez ogródki pisał dalej, że “podłość zniżenia się, aż do zdrajców ojczyzny, byłaby grobem naszym”. Żądał, aby król przybył do wojska, “które go własnemi piersiami okrywać będzie”. “O to W. K. Mość prosimy, o to błagamy, o to nakoniec będziemy się dobijać”. List ten zaweźli do króla generałowie, Wielhorski i Mokronowski, którzy według groźnego dopisku mieli wystąpić przed królem “w imieniu całego dotąd wiernego mu żołnierza”. Słowa: “bęziemy się dobijać”, stały zapewne w związku z planem porwania króla i przywiezienia go do armii. Kto pierwszy tę myśl poddał niewiadomo, dość że książę zrazu na nią się zgodził, ale jej nie wykonał, za co mu później silne zarzuty robili jego przeciwnicy. Czy to porwanie miałoby jaki skutek, zapewnie się nie zastaniawiali.
Zaledwie Wielhorski z Mokronowskim opuścili obóz, nadeszła wiadomość urzędowa o przystąpieniu króla do Targowcy, z rozkazem zaprzestania działań wojennych, cofnięcia się na lewy brzeg Wisły i odprowadzenia wojska do Kozienic. Do rozkazu dołączone były trzy listy: jeden Bułhakowa do Kachowskiego donoszący o zawartem armistycium, drugi od króla do oficerów usprawiedliwiający postanowienie królewskie, trzeci od króla do księcia Józefa. W tym ostatnim król zapewniał, że rzeczy nie stoją tak źle, jak “drogi Pepi”. sądzi, i że król myśli o nim, “aby nie miał zmartwienia”. Oficerowie wobec tej urzędowej wiadomości “rękę sobie podali, przyrzekając słuchać tylko swego wodza, porzucić wojsko i kraj, żeby nie widzieć swojego poniżenia i nie służyć w jednych szeregach z kilku nikczemnikami spodlonymii napiętnowanymi niesławą”. W tym sensie odpowiedział ks. Józef królowi żądając dymisyi. “Los mój – pisał – nie zależy już odemnie, ale przy wiązany jest do losu wielu zacnych ludzi, pełnych uczucia, honoru i niezachwianych w postanowieniu raczej umrzeć, niż być spodlonym i... Narzucić im obowiązek, iżby służyć mieli z ludźmi zniesławionymi i okrytym i pogardą... byłoby to ubliżać ich zaufaniu i przywiązaniu do mnie”...
Król błagał swego synowca, aby cofnął dymisyę; słał list za listem. Napróźno. Książe odpowiedział zawsze: żądam dymisyi. “Żołnierz ma tylko jedno słowo – pisał z pod Sieciechowa – a poczciwy człowiek jedną przysięgę; i jedno i drugie nas wiązało do tej sprawy, której broniliśmy krwią i życiem”. Do listu tego było dołączonych 200 podań o dymisyę. Gdy wojsko stanęło w Kozienicach ks. Józef powtórzył żądanie natychmiastowej dymisyi. Król po tem “nowem pchnięciu sztyletem” starał się wpłynąć na bawiącego w Warszawie Kościuszkę, którego mianował generałleutnantem i szefem regimentu 4 buławy polnej koronnej. Nalegał na niego aby powstrzymał postanowienie księcia Józefa, złożył w jego ręce “wywód przekonywujących racyi”, nasyłał na niego nareszcie “damy”, które prosiły “abyśmy króla nie opuszczali i nie nalegali o dymisyę”. Kościuszko ze łzami tłómaczył się, że “z infamisami i łotrami” służyć nie można, na co król odpowiedział: “zostawić im tę hańbę!”.
Wobec stanowczości księcia Józefa, nie było rady – dymisya została podpisana. Na wyjezdnem ks. Józefa z obozu (6. sierpnia), wojsko żegnało go owacyjnie. Wręczono mu adres zbiorowy podpisany przez 8 generałów z Kościuszką na czele, przez adjutantów i oficerów, oraz przez wszystkie komendy. “Dopóki imię żołnierza nie wygaśnie – były słowa adresu – dopóki cnota wdzięczności ludziom miłą będzie, zaręczamy Mu tem pismem naszą nieśmiertelną wzdzięczność, głębokie uszanowanie i niczem niezatarte przywiązanie nasze. Aby zaś niniejszy hołd, który męstwu, cnocie, talentowi i szlachetności duszy Jego oddajemy, całemu światu był wiadomy, medal bić zalecamy, którym z jednej strony ma być wyryty biust Jego, a z drugiej ten napis: Miles imperator”.
Tak się zakończyła walka orężna w obronie konstytucyi 3. maja. “Była to wojna święta – pisał książę Józef w odezwie do wojska (16. sierpnia) – bo żołnierz nie walczył za dumę swego króla, lecz za swobody ojców swoich i całość ziemi, w której się urodził. Okoliczności utruły nadzieje nasze: obca przemoc, duma kilku obywateli, którzy w osobach swoich przywykli uważać szczęście lub nieszczęście kraju, przyprowadziły rzeczy do dawnej postaci. Zatem lubo nie podbici, lubo nie zwyciężeni, błąkać się musimy i szukać obcej ziemi”. Wyłożywszy jasno powody swej dymisyi, potępiwszy bezwzględnie Targowiczan, książę Józef żądał w tej odezwie od wojska wytrwałości i przygotowania się do odwetu... “Śmiało oświadczam mój sposób myślenia; prześladowanie wzgardę tylko wywołać może, a zemsty czekam nie cofając przed nią krokuu”.
W cztery dni później naczelny wódz armii rosyjskiej przybył do Warszawy i Stanisław August “został reprezentowany generałowi Kachowskiemu przez Bułhakowa”. Król do żywego dotknięty odezwą księcia Józefa, kazał mu wyjechać za granicę.