Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Głownem zadaniem t. zw. Salonów jest ułatwić orjentację w produkcji artystycznej doby bieżącej. Wiernem odzwierciedleniem całokształtu sztuki danej chwili nie był jeszcze nigdy żaden Salon, zorganizowany na zasadzie powszechnie dotąd stosowanych regułaminów,demokratyczny charakter odpowiednich komisyj sędziów (jury), wybieranych drogą głosowania, rozstrzygających większością głosówo dopuszczeniu pewnych dzieł, o odrzuceniu innych, przesądza poniekądzgóry ostateczny wynik najlepszych zrazu chęci i zamierzeń, nadaje wystawie z konieczności, w mniejszym lub większym zakresie, odrażające piętno bezpłciowości i kompromisu.
Stara to prawda, której powtarzanie trąci już komunałem, że spraw artystycznych większością głosów rozstrzygać niepodobna. Im liczniejszy skład sędziów, tem silniejsza, tem większa gwarancja przeciętności, mierności ogólnego poziomu,- tem większe zarazem pole do koncertowego popisu gry liczenia się z najrozmaitszemi względami i względzikami pozaartystycznej natury, jak osobiste interesy, sympatje i animozje, jak społeczne czy towarzyskie wpływy lub oficjalny, niezawsze z artystycznym idący w parze autorytet niektórych sędziów i wystawców.
Dlatego należałoby zarzucić zwyczaj powoływania komisyj sędziów, składających się z kilkunastu osób, a organizowanie Salonu, zarówno jak ważniejszych wystaw innych, nadewszystko zaś wystaw zagranicznych, powierzać jednemu artyście, cieszącemu się zaufaniem ogółu plastyków,- taki upełnomocniony »komisarz«, dobrawszy sobie do pomocy najwyżej dwu innych jeszcze artystów, mając oczywiście odpowiednie doświadczenie za sobą, najlepiej rzecz doprowadzi do skutku.
Rzecz prosta, takiemu Collegium trzech musiałaby przysługiwać władza wręcz dyktatorska. Rozporządzając maximum władzy i bezapelacyjnem prawem decyzji we wszystkich sprawach, dotyczących tej jednej wystawy, ponosiliby oni zarazem maximum odpowiedzialności. Możliwe, że czasem wystawa zorganizowana przez takiego artystycznego dyktatora, czy też przez odpowiedni triumvirat, miałaby nieco jednostronny charakter. Najważniejsza rzecz właśnie w tern, że wystawa ta wogóle miałaby wyraźny i zdecydowany charakter, którego nasze i obce przeważnie Salony zazwyczaj zgoła nie posiadają. W sztuce ma przecież wartość to jedynie, co rzeczywiście posiada swój określony charakter.
Wiele słyszało się u nas a nawet czytało w pismach o autokratyzmie naszego generalnego Komisarza Działu Polskiego na Wystawie Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu, Jerzego Warchałowskiego. Sądzę jednak, że każdego z nas stać chyba na taką dozę fantazji, ażeby mógł sobie wyobrazić, co za horrendum powstałoby wówczas, gdyby o dziale naszym na paryskiej wystawie, o przyjęciu lub odrzuceniu poszczególnych okazów, decydował większością głosów wieloosobowy komitet wystawy. Czyż występ nasz posiadałby wówczas jakikolwiek określony charakter? Czyż nie skompromitowalibyśmy się wtedy doszczętnie? Nie przeczę, że i poza tą wielką grupą okazów, które było można oglądać na paryskiej wystawie, znalazłyby się możeu nas jeszcze liczne utwory innych artystów, również zasługujące na pokazanie. Któryż jednak naród, z biorących udział w tej światowej wystawie, mógł pokazać wszystko, co produkuje w danej dziedzinie? Nie jest to do osiągnięcia nawet na jarmarcznych pokazach przemysłowych, nawet w magazynach towarowych próbek. Nie wolno zapominać o tern, że także co do racjonalnie zorganizowanych wystaw artystycznych, obowiązuje bezwzględnie zasada: mniej znaczy więcej !
Wszystko to dotyczy również Salonów, urządzanych od szeregu lat w warszawskiej Zachęcie. Salony przedwojenne z natury rzeczy inny mieć mogły i miały charakter. Były one dorocznym przeglądem produkcji artystycznej w samej Kongresówce, prace innych artystów, krakowskich, lwowskich, stanowiły na nich pożądaną, ale trudną do pozyskania okrasę. Nikt nie mógł wtedy Zachęcie stawiać zarzutu, że w zbyt małym stopniu uwzględnia artystyczną produkcję polską innych zaborów gdyż najrozmaitszego charakteru trudności były nieraz wprost niemożliwe do przewalczenia.
Od czasu jednak zjednoczenia ziem polskich w jednem państwie, od czasu, gdy Zachęta znalazła się w stolicy odbudowanego państwa i nabrała stołecznego charakteru, co obowiązuje do reprezentacji całej sztuki polskiej, we wszystkich prowincjach, Salon doroczny w Warszawie musi uwzględniać całokształt polskiej produkcji artystycznej, pomimo wszelkich trudności transportowych i związanych z tem kosztów, gdyż w przeciwnym razie straci rację swego bytu. Salon stołeczny nie może mieć charakteru prywatnej bawialni w prowincjonalnej mieścinie, gdzie schodzą się tylko lokalne, dobrze w swojem kółku aż do znudzenia! - znane i uznane wielkości sami znajomi, sami swoi ! W Salonie warszawskim muszą schodzić się bodaj raz do roku wszyscy wybitniejsi artyści polscy, bez względu na przypadkowe miejsce swego zamieszkania, niezależnie od tego, czy wypadło im osiąść i pracować w Wilnie, czy w Zakopanem, we Lwowie, czy w Poznaniu, w Krakowie, czy w Warszawie, czy też w jakiemkolwiek mniejszem mieście prowincjonalnem.
Koszta transportowe, przy dobrej organizacji wystawy, przy wyborze dzieł na miejscu <co jest możliwe, gdy wystawę organizuje jeden delegat w charakterze komisarza - co nie jest możliwe, gdy robi to wieloosobowe jury, osiadłe w Warszawie), nie będą tak znaczne, ażeby nie było można ich pokryć przy dobrej woli i przy rozumnym pianie. Zresztą, jeśli znajdują się zawsze fundusze na popieranie u nas szlachetnej sztuki wzajemnego kopania się w brzuch <Match'e foot-bail'owe i zapasy »lekkoatletyczne«, oraz bokserskie), skoro sama nawet Zachęta posiada fundusze na wyznaczanie w ciągu roku nagród w związku z wystawami konkursowemi <jak np. »Zima w Polsce« czy »Kompozycja Figuralna« itp), wątpliwej bardzo dla sztuki wartości, to i na pokrycie kosztów urządzenia Salonu potrafi, gdy zechce, znaleźć odpowiednie środki. Subwencje rządowe, które przy racjonalnej organizacji wystaw, a zwłaszcza do rocznego Salonu, Zachęta winna otrzymywać, powinny mieć wyraźnie określone przeznaczenie. Nasuwa się jeszcze kwestia, czy i w jakim stopniu mają być w wystawach Salonu uwzględnione inne gałęzie sztuk plastycznych, poza samem malarstwem.
Znacie chyba wszyscy opinię Cyprjana Norwida o pomijaniu sztuki stosowanej na wystawach publicznych. Znacie-więc jeszcze raz posłuchajcie: »Rozdzielenie ekspozycyj publicznych na ekspozycje czyli wystawy sztuk pięknych i rzemiosł albo przemysłu, jest najdoskonalszym dowodem, o ile sztuka dziś swej powinności nie wypełnia. Wystawa powinna być, przeciwnie, tak urządzona, ażeby od statuy pięknej do urny grobowej, do talerza, do szklanki pięknej, do kosza uplecionego pięknie, cala cyrkulacja idei piękna w czasie danym uwidomioną była. Zęby od gobelinu, przedstawiającego Rafaelowski pendzel jedwabną tkaniną, do najprostszego płócienka, cała gama idei pięknego, rozlewająca się w pracy, uwidomioną była - wtedy wystawy będą użytecznie i sprawiedliwie na uszanowanie i ocenienie pracy wpływać. - Dziś jest to rozdział duszy z ciałem, czyli śmierć!...« W kilkadziesiąt lat po śmierci C. Norwida nikt już chyba nie wątpi, że opinja jego była słuszna, nikt zapewne nie mniema, że dla zobrazowania współczesnej produkcji artystycznej wystarczy zebrać kilkadziesiąt czy nawet kilkaset pejzażyków i portretów. Na takich pokazach bieżącej działalności naszych malarzy, mających nieraz (zwłaszcza za ubiegłych, lepszych czasów) donioślejsze znaczenie ekonomiczne, handlowe, aniżeli czysto artystyczne, można od biedy poprzestawać w ciągu roku. Natomiast Salon musi być czemś innem - to rzecz tak jasna, że zbyteczne chyba szeroko rozwodzić się nad tern.
Zdając sobie z tego sprawę, Komitet Zachęty w stopniu wyższym, niż zazwyczaj, gdy idzie o zwykłe jeno wystawy, dba o to, ażeby na wystawie Salonu było także »coś« z innych gałęzi sztuk plastycznych. Więc jest to »coś« również i w tym roku, a ktoś obcy, nieobeznany z istotnym stanem naszej sztuki plastycznej, przeglądając katalog Salonu, skonstatuje z dużem zadowoleniem, że nie pominięto ani architektury, ani sztuki stosowanej, a dział grafiki i rzeźby, pod względem ilościowym (w porównaniu z... katalogami Salonów z lat ubiegłych), przedstawia się wprost imponująco.
Oto bowiem długi szereg nazwisk artystów, reprezentujących grafikę, owego Kopciuszka, tak zazwyczaj niechętnie traktowanego przez Zachętę, że czasem tylko, z rzadka, znajduje się w dużym gmachu miejsce na wystawienie graficznych utworów na parterze, w ciemnej dostatecznie (dla grafiki !) sali : T. Cieślewski (junior), Br. Dybczyński, St. Grabowski, J. Knake, L. Kobierski, Al. Mann, J. Mucharski, J. Pieniążek, J. Rothbaum, Fr. Siedlecki, M.K .Sopoćko, Z. Stankiewiczówna, J. Szanajca, J. Swierczyński, K. Wiszniewski. Piętnastu grafików, z których prawie każdy wystawił po trzy dzieła - czyż, jak na Zachętę, to mało? Kto jednak był w tej minjaturowej salce na pólpiętrzu w Zachęcie, kto widział ten dział grafiki, ten chyba prędko wyszedł stamtąd wprost na stolik z napisem : »Informacje«, ażeby zapytać, czy to dział okazyjnej sprzedaży przypadkowo nadesłanej grafiki, analogiczny do dużej ostatniej sali, za tym stolikiem, gdzie - poza wystawą - sprzedaje się okazyjnie obrazy?
Pomimo bowiem kilku graficznych utworów, utrzymujących się na normalnym poziomie artystycznym współczesnej sztuki, ów dział grafiki nie wytrzymuje najlżejszej krytyki, nawet co do sposobu rozmieszczenia eksponatów ! Czyż to jest właśnie obraz dzisiejszej naszej produkcji na polu grafiki? Nie może tego utrzymywać nawet żaden uczestnik tej wystawy, tego działu.
A dział rzeźby? Weźmy do ręki katalog. Rzeźbiarzy jest na wystawie Salonu jeszcze więcej, aniżeli grafików. Więc cudownie, prawda? Wystawili mianowicie swe dzieła: W. Brzega, W. Chorembalski, J. Gardecki, Ap. Głowiński, St. Jackowski, J. Jasiński, Ad. Karniewski, M. Lubelski, Wł. Marcinkowski, Olga Niewska, Abr. Ostrzega, J. Rykała, W. Rzegociński, Ant. Sługocki, Fr. Sługocki, Z. Trzcińska-Kamińska, Al. Żurakowski. Tak, ale poziom ogólny tego pokazu współczesnej naszej rzeźby jest ogromnie nizki, pozbawiony wszelkiego wyrazu,- poszczególne utwory rozsypane - rzecz prosta, czemu trudno dziwić się ostatecznie - po wszystkich salach i salkach, a plakiety portretowe zawieszono w dwu miejscach na tych samych ścianach, co i obrazy - czemu nie dziwić się doprawdy bardzo trudno,- łatwo wyobrazić sobie efekt zestawienia plakiet i obrazów obok siebie - czyż nie można było tych plakiet pomieścić w gablocie ?
Zarówno przy grafice, jak i przy rzeźbie nie cytuję rozmyślnie nazwisk tych artystów, których brak, a którzy znaleźć się w Salonie powinni, gdyż bez nich obraz danej gałęzi sztuki jest koślawy. Braki te są tak dalece rażące, że każdy po przeczytaniu obu powyższych wykazów nazwisk łatwo z nich zda sobie sprawę.
Nie jest tedy dobrze w tegorocznym Salonie z grafiką i z rzeźbą,- bez porównania jednak gorzej rzecz się ma z architekturą i ze sztuką stosowaną.
Architekturę reprezentuje w rzeczywistości jeden jedyny T. Cieślewski <junior>, który nadesłał projekt kościółka drewnianego i projekt pomnika grobowca. Co do trzech rysunków St. Noakowskiego, które katalog wymienia w dziale architektury, to są to - jak chyba dostatecznie i powszechnie wiadomo - poetyckie fantazje architektoniczne, osnute na tle charakterystycznych cech stylowych dawnych polskich zabytów, a nie utwory architekta w ścisłem tego słowa znaczeniu. Są to rysunki, mające za temat architekturę wieków minionych, a nie projekty nowych budowli, nie okazy współczesnej naszej twórczości w dziedzinie architektury,- należą raczej do grafiki, aniżeli do architektury. Analogicznie rzecz biorąc, z równem uzasadnieniem należałoby autolitografje Wyczółkowskiego, o ile przedstawiają fragmenty rzeźb i sarkofagów, zaliczyć do... rzeźby, a widoki wnętrz wawelskiej katedry, gdzie głównym motywem są zawieszone tam tapiserje, do sztuki stosowanej, wraz z jego »krucyfiksem królowej Jadwigi it. d. Przykład chroma o tyle, że Wyczółkowskiego niema wcale na wystawie.
A sztuka stosowana? 1 ona jest w katalogu, z następującemi pozycjami: Aniela Austen <2 kilimy>, Zygmunt Bojańczyk <4 kilimy), Nina Laszenko: »Płachta ofiarna XVIII dynastji«. Wszystkiemi temi tkaninami zapełniono ciasny kącik przy piecu w małej salce na pół-piętrzu,- z wyjątkiem »Płachty Ofiarnej «, która wisi jako sopra-porta tak wysoko, że trudno odgadnąć : jest-li to oryginalna tkanina egipska z czasów XVIII dynastji (około 1580 r. przed Chr.), co zdawałby się wskazywać jej zły stan zachowania (z jednej strony oddarty zdaje się kawałek jedwabiu) - ale skąd w takim razie nazwisko wykonawczyni? - czy też kop ja dawnej tkaniny - co ona w takim razie robi na wystawie Salonu? T. zw. »kilimy« p. Anieli Austen są odstraszającym przykładem dyletanckiej roboty, powtaczają motywy, duchowi techniki kilimkarskiej wręcz obce (na jednym z nich jaskrawe ptaszki, zielono-czerwone, na drugim zaś ni mniej ni więcej, tylko wiernie powtórzona wy-cinanka ludowa!) i znalazły się na wystawie chyba tylko przez wzgląd na zasłużone w sztuce nazwisko art. malarza Antoniego Austena.
W taki to sposób zaznaczono obecność sztuki stosowanej na wystawie Salonu! Czyż nie obniża to powagi Salonu, autorytetu Zachęty, jako artystycznej instytucji, a reprezentacyjnego znaczenia Warszawy, jako stolicy?
Powiadają, że łatwiej skrytykować ujemnie i wykpić, aniżeli rzecz jakąś samemu zrobić,- może słusznie. Jakże więc postąpić ma na przyszłość Zachęta, ażeby uniknąć kpin i sądów ujemnych? Postąpić odmiennym trybem, aniżeli postępowała dotychczas : powierzyć zorganizowanie Salonu jednemu kulturalnemu artyście (czyż są artyści niekulturalni? - są! ci wszyscy, którzy są rzetelnymi twórcami nawet, ale mają ciasny horyzont umysłowy i zacietrzewiają się w obronie jednego tylko kierunku), dbać o skomponowanie wnętrz wystawowych, t. zn. także okazy architektury, grafiki, rzeźby i sztuki stosowanej związać z charakterem tych wnętrz, tak, żeby każda sala miała swój zdecydowany i określony wyraz, żeby nie robiła wrażenia chaotycznego zbiorowiska przypadkowo zgromadzonych objektów.
Wszakże na każdej wystawie chodzi o to, aby poszczególne eksponaty, dzieła sztuki, pokazać w artystyczny sposób, połączyć je razem wspólnym łańcuchem jakiejś idei, jakiegoś planu, a nie tylko o to, ażeby je poprostu gdziekolwiek zmieścić.
O ileż lepiej wypadłby dział malarstwa w obecnym Salonie - obejmuje on około 170 wystawców i około 300 eksponatów - gdyby trzymano się tej zasady! Nie tylko utwory poszczególnych grup i kierunków artystycznych, ale przedewszystkiem obrazy jednego i tego samego autora powinny znaleźć się razem, obok siebie,- tego zdaje się nie trzeba dokładniej tłómaczyć i bliżej motywować.
Nie zdaje mi się również rzeczą słuszną ni poważną, jeśli artyści, organizujący wystawę dorocznego Salonu, część swych kolegów po fachu uważają za quantité negligeable, skazując ich na lekceważenie ze strony zwiedzającej publiczności,- tak stało się tym razem nawet z artystą tej miary, o tak dawno już w sztuce dobrze zasłużonem nazwisku, co Tymon Niesiołowski : doskonały portret kobiecy jego pendzla, starannie skomponowany, o nieskażonej formie, zawieszono w kąciku przy oknie, za stołem, gdzie sprzedaje się fotografje, w małej i przejściowej salce innych tego rodzaju »skazańców «,- znaleźli się tam niejako na zesłaniu i pod pręgierzem obojętności, ponadto: Rafał Malczewski z ciekawym obrazem p. t. »Podeszczu«, Józef Szperber (artystycznie pojęty akt kobiecy), Zbigniew Pronaszko (»Studjum figuralne«, wcale nie tak »niebezpieczne«, jakby ktoś w Zachęcie z nazwiska artysty mógł wnosić), Leon Dołżycki (dobry akt w profilu i bardzo dobra »martwa natura«), Jan Karmański, Czesław Nowocień, a oprócz innych Aleksander Zurakowski z rzeźbą p. t. »Architektonika «, zapewne dlatego, że wobec brył nagromadzonych wokoło głowy (a zupełnie zresztą z nią kompozycyjnie niezwiązanych), wzięto go w pośpiechu za... kubistę, niechaj cierpi za niezasłużone winy, skoro nie poprzestał na innej swej rzeźbie p. t. »Płyta«, a chciał pokazać »Architektonikę«, która na wystawienie wcale nie zasługiwała.
Taka salka »zesłańców«, podejrzanych o artystyczną lewicowość i iiiebfagonaidiożnost’ wobec Zachęty, kompromituje nie artystów, których utwory tam zebrano, lecz instytucję i organizatorów Salonu. Nie chcę znęcać się nad miernotami, które w poważnej dość liczbie przedostały się do Salonu, budząc śmiech lub urągowisko, czy też smutne tylko wzruszenie ramion, a zajmując niepotrzebnie miejsce innym artystom prawdziwym,- nie będę ich wymieniał ani gromił za nich Zachęty, zwłaszcza teraz, po zamknięciu wystawy. Zapytam tylko w jmię objektywizmu i artystycznego taktu : czyż naprawdę nie było można znaleźć przyzwoitszego i bardziej odpowiedniego miejsca na obrazy L. Dołżyckiego, T. Niesiołowskiego, Zb. Pronaszki, skoro tak cenne w swej artystycznej nicości dzieło, jak »Cisza« F. Słupków» skiego (doprawdy unikat!), albo jak »Moje Życie« (autor: Mirosław Ostoja Gajewski,data na obrazie: 28 października 1917-tak!), mogły znaleźć niezłe miejsca w sali Il-giej i w IV-ej? Takie pytania możnaby mnożyć.
Mimo to wszystko należy przyznać w imię tejże zasady objektywizmu i taktu, że naogół zrobiła Zachęta duży krok naprzód, tak pod względem doboru dzieł - malarskich na wystawę jak i pod względem sposobu ich rozmieszczenia na poszczególnych ścianach. Nie było jasno opracowanego planu, nie opanowano należycie całego wybranego przez jury materjału w tym stopniu, ażeby go było można umiejętnie i racjonalnie rozsegregować, ale znać rzeczywiście staranie o utrzymanie możliwie wyższego ogólnego poziomu,- w porównaniu z innemi wystawami, nadewszystko zaś z zeszłorocznym Salonem, Salon obecny stoi niewątpliwie o wiele wyżej. Zawdzięczamy to głównie udziałowi w nim tych zwłaszcza artystów pozamiejscowych, którzy przed rokiem jeszcze w imię solidarności (złamanej przez grupę plastyków warszawskich), bojkotowali zarówno Zachętę jak i organizowany przez nią Salon.
Udział takich np. artystów, jak T. Axentowicz lub Kazimierz Pochwalski, nie stanowił rzecz prosta żadnych nowych rewelacyj, lecz podnosił powagę oficjalnego Salonu. Ign. Pieńkowski dał rzeczy świeże, w nowem i odmieńnem niż dotychczas ujęciu kolorystycznem. Wojciech Weiss w swoich trzech obrazach (Odpoczynek, Helenka, Mgły) okazał nowe kombinacje środków i nowe możliwości swej wirtuozowskiej, nawskróś malarskiej sztuki. Władysław Jarocki wybił się na plan pierwszy wystawy swemi »Hucułkami«, obrazem silnym nadewszystko w kolorystycznym wyrazie. Dobrze zaprezentował się Vlastimil Hofmann swym »Grajkiem«, Stan. Filipkiewicz »Martwą Naturą« i barwnemi pejzażami, zarówno jak Stanisław Czajkowski widokami wiosek i miasteczek nad Wisłą. Wiele prawdzie wej kultury malarskiej okazała Aneri w swych »Zjedzonych poziomkach« (martwa natura). Po raz pierwszy wystąpił na widownię J. Skangiel, który z czasem pozbędzie się niewątpliwie muzealnego sosu i wniesie do sztuki nowe wartości.
Z kilkudziesięciu innych artystów, którzy, nie dając bynajmniej rzeczy zupełnie nowych, podnosili swemi pracami ogólny artystyczny poziom Salonu, zasługują na zanotowanie: Gałek, Karpiński, Kędzierski, Podgórski, Terlecki, Noakowski, Fijałkowska-Kędzierska, M. Filipkiewicz, St. Grabowski, Biske, BloomMrozowska, Kitz, Kowalewski, Nartowski, Szygell, Kossak (nieskomponowany ani rysunkowo, ani kolorystycznie »Kirchholm«, ale ze znaną brawurą machnięte dwa eleganckie portrety), Kotowski, Lasocki (bardzo dobre »Południe«), Popowski, Stabrowski (»Pieśń o dawnej potędze i chwale«), K. Wróblewski (Kazimierz: Wejście do klasztoru), Ziomek, Żukowski, Bobińska-Paszkowska, Jamont, no i ci nieszczęśni »zesłańcy« z Niesiołowskim na czele, już wymienieni powyżej.