Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

OSTATNI INTERWIEW


WÓWCZAS był Żak jeszcze zdrów i wesół - było to w jesieni 1925 r. - Myślał o pracy, snuł plany i programy i nikt, ani on, ani jego otoczenie nie sądził, że to już tak prędko. Wywierał wrażenie człowieka tak zadowolonego, że pierwsze zadane mu pytanie miało charakter raczej retoryczny. 

Jak się pan czuje w Paryżu? 

»Doskonale. Atmosfera paryska zawiera w sobie cudowną mieszaninę: pracy i przyjemności. Człowiek musi pracować,- prą go ku pracy ~~ zamówienia, wystawy, rozmowy, artykuły złe i dobre, krytyki mądre i głupie, dyskusje. Tysiączne podniety, które wtłaczają pendzel w rękę. W powietrzu jest jakieś napięcie pracy. Człowiek czuje się niejako w obowiązku tworzyć i rzucać na rynek, brać udział w tym gorącym rytmie życia. Ma przytem tę pewność, że wszystko, co zrobi, nie przejdzie niespostrzeżone, wywoła żywą reakcję - ujemną, czy dodatnią - ale żywą i pełną zainteresowania. 

Zresztą - zamówienia to też niemała podnieta. Od czasu jak mię odkryli, Amerykanie nie dają mi spokoju. Jestem zarzucany zamówieniami. Na ostatnim salonie - wiosennym - na sześć wystawionych obrazów sprzedałem pięć. Kilka moich obrazów pojechało do Tokio, kilka do ł liszpanji, Francuzi kupują też niemało. Czyż mogę się nie czuć dobrze, kiedy otacza mię atmosfera zainteresowania, przyjaźni i życzliwości? 

Tak, mam wielu przyjaciół, których lubię i którzy mię lubią, Nie odczułem nigdy zawiści i złej woli...« 

To była szczera prawda. Ten człowiek chorowity i drobny miał w sobie dziwną pogodę i harmonję. Bez wysiłku był w zgodzie ze sobą, ze sztuką i z  życiem, nie było w nim zadzierek ambicji i niepokojów, sprzeciwów. Nie szedł »au rebours«, szedł z uśmiechem i w zgodzie a takich zawsze się lubi. 

Przez całe życie kładła mu choroba kłody pod nogi. A jednak zdobył się na uśmiech i pogodę. Być może, że pozostał na nim ślad dzieciństwa, spędzonego pod czyjąś niezmiernie dobrą i miękką opieką. Opowiadano, że w młodych jego latach matka jeździła z nim wszędzie i pielęgnowała. To urabia koloryt człowieka. 

»Z Paryżem zżyłem się od wczesnej młodości. Przyjechałem tu wr. 1902, mając 16 lat. Były dobre i wesołe czasy w Akademji. Moja sytuacja w Paryżu wyświetliła się bardzo prędko. 

W r. 1905 byłem już członkiem oficjalnego salonu. I to mimo, że Akademja paryska stała wówczas jeszcze pod znakiem pełnego impresjonizmu. A co do mnie, nie miałem nigdy najmniejszej w tym kierunku skłonności. Skończywszy Akademję, miałem już program zupełnie skrystalizowany. Ale nic wspólnego z kubizmem. 

Picasso? Świetny malarz. Pierwszorzędny kolorysta. Ale to nie to. Pociągała mię zawsze organiczność i miękkość linji i formy przy równoczesnej zdecydowanej architektonice układu. Tylko, że w owym czasie nie wiedziałem jeszcze, co to jest wibracja kolorystyczna, ta cudowna specjalność francuzów. W tym czasie - do 1912/13 r. - malowałem bardziej linjowo, twardo, szukałem zestawień barwnych, bardziej kontrastowych, tonując stosunkowo niewiele. Jeden z obrazów z tej epoki zakupił rząd francuski - (jest w Luxembourgu w aneksie cudzoziemskim). W 1912 r. byłem profesorem w Akademji: »La Palette«. 

Kisling był wtedy moim uczniem i wtedy właśnie zaszła we mnie ta zmiana. zrozumiałem, czem jest Renoir i czem Cézanne. 

Renoir nie zawsze jest impresjonistą. Ale zawsze jest tym, przez którego mówi dusza francuskiego malarstwa. Niesłychanie bogata gra tonów, wibracja kolorystyczna, malarskość - oto Renoir i to jest równocześnie największa zdobycz nowoczesnego malarstwa. 

Czy to wszystko? Nie, jeszcze jedna rzecz. Cézanne. Bryła, której niema u impresjonistów, tak, jak niema architektoniki układu. U impresjonistów wszystko się rozwiewa. Cézanne tworzy z barwnej plamy - zbitą masę brył. Tak powstał mój program: dać bryłę, określić ją formalnie i zamknąć, a równocześnie umieścić ją w atmosferze, rozlać na niej jak najbogatszą, nieuchwytną gamę tonów, otoczyć ją rytmiczną melodją światła i cienia, która jest równocześnie wartością barwną. Konstrukcja barwy - i to nie przez kontrasty a przez bogactwo tonów - nierealny i czarodziejski świat kolorystycznej wizji - oto, czego nauczyła mię Francja«. 

A co Pan sądzi o NIatiss'ie? 

»Ten człowiek ma oko, które jest nie mniejszym cudem, jak soczewka największego teleskopu. Poczucie wartości tonu, śmiałość zestawień - wspaniałe. Ale brak mu jest kośćca: brak formy i architektoniki«. 

A Niemcy - ? 

»Niemcy? Byłem cały rok w Berlinie. Prócz nóg kobiecych, nic tam na mnie wrażenia nie wywarło. Niemcy operują przeważnie linją. To wychodzi sucho. Dla nich osią malarstwa jest kontur, tak jak dla Francuzów wibracja. Mimo wszystko czułem się bardzo dobrze w Bonn. Przesiedziałem tam 6 tygodni. Jakim cudem dostałem się do Bonn? Bardzo prosto, wr. 1922 przekonałem się, że artykuły o malarzach nie są psuciem papieru - przynajmniej na pewnej długości geograficznej. Ukazał się bowiem wtedy dłuższy artykuł o mnie w »Deutsche Kunst«, dużo reprodukcji - i skutek był ten, że pewien bogaty pan z Nadrenji, zaprosił mię potem, bym udekorował jego pałac. Namalowałem szereg dekoracji na płótnie w tonacji, jak gdyby gobelinowej.

EUGENJUSZ ŻAK, IDYLLA (ol. 1920).
EUGENJUSZ ŻAK, IDYLLA (ol. 1920).

Ostatni raz byłem w kraju w 1921 r. Siedziałem w Częstochowie i malowałem. W tym czasie właśnie utworzył się »Rytm«. Było nas początkowo czterech: Kuna, Borowski, Pruszkowski i ja. Wąsowicz i Roguski należeli wtedy do »formistów« i początkowo sprzeciwiali się nawet utworzeniu »Rytmu«. Wkrótce jednak po jego powstaniu przystąpili do nas. Mam do »Rytmu« sentyment. Łączy mię z krajem. Stale też biorę udział w jego wystawach. Chciałbym bardzo, by ruch artystyczny u nas się ożywił - to się stanie na pewno, skoro się tylko warunki zewnętrzne ułożą. Jest u nas tyle sił żywotnych i niewykorzystanych. Kiedyś to wszystko wytryśnie bogato i bujnie« 

Zaczęła się potem rozmowa o kraju. Żak informował się o wszystkiem, co tyczyło się Polski. Skończyło się na ploteczkach, historyjkach i anegdotkach, tych dyskretnie pieprznych anegdotkach, które opowiadał codzień między 6-7 w czasie swego »urzędowania« w Café du Dôme. W zadymionej, poliglotycznej i ekscentrycznej atmosferze tej dziś już »historycznej« kawiarni rozwijał się drugi jego talent: talent towarzyski. Żak był nieoceniony. Tych, których nie podbił swą sztuką - nie było ich zresztą wielu - musiał podbić swym wdziękiem, jako »coseur«. W Paryżu umieją to cenić. To też płakano po nim potrójnie: płakano po artyście, po człowieku i po towarzyszu. Szkoda - straszliwa szkoda, że taka głupia rzecz, jak śmierć, stanęła w poprzek tak ładnym sprawom. 

ST Ż.

EUGENJUSZ ŻAK, MŁODY CHŁOPIEC (ol., 1925).
EUGENJUSZ ŻAK, MŁODY CHŁOPIEC (ol., 1925).

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new