Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

EXEGI MONUMENTUM


ST. WYSPIAŃSKI CARUAS (pastel, 1896). (Ze zbiorów śp. dr. K. Koziańskiego, Warszawa).
ST. WYSPIAŃSKI CARUAS (pastel, 1896). (Ze zbiorów śp. dr. K. Koziańskiego, Warszawa).

JEŻELI kto mógł o sobie powiedzieć, że stworzył dzieło »aere perenius«, to Stanisław Wyspiański. 

Jakieś niepomiernie bogate, książęce chłopię z królewskiego rodu. Pogrobowiec - ostatni z Piastowiczów - jakaś zbłąkana dusza ostatniego z Piastów, nigdy jeszcze dotąd niewcielona, obrała za swoją siedzibę wątłe i delikatne ciało, spłodzone przez rodziców Wyspiańskiego. Oni to dali jedynie tylko ten biedny przytułek, w który miał wkroczyć dostojny gość królewskiego rodu, by w tej nędznej lepiance objawić cuda minionych wieków, przed oczyma biednej teraźniejszości wyczarować czary i dziwy rzeczy dawno zapomnianych, rozlśnić je oślepiającym blaskiem niesłychanego bogactwa i piękności. 

A miał ci on klucze do ukrytych Skarbów Sezamu -Wyspiański miał dziwną tego świadomość: wszak jedyny obraz jego o większych rozmiarach, to »Skarby Sezamu«,- w tym skarbcu bezustannie przebywał, a pamięcią rzeczy przed jego pamięcią niepomiernie go wzbogacił. 

*** 

Było to moje pierwsze wrażenie, gdym po 10letnim pobycie zagranicą przybył wreszcie do Krakowa - do Polski - i na samym wstępie otrzymałem od Artura Górskiego egzemplarz »Legendy« - podobno piąty z całego nakładu, który nietknięty piętrzył się w ciasnej ubikacji redakcji »Życia«. 

***

Ciężkie to były czasy dla Wyspiańskiego - całkiem zapoznany, podziwiany li tylko przez garstkę przyjaciół, z których Ludwik Szczepański, pierwszy redaktor »Życia«,- poświęcił mu garść słów uwielbienia, żył w zupełnem odosobnieniu i w najfatalniejszych warunkach życia. 

Wprawdzie stworzył już te niesłychane witraże w kościele Franciszkanów, wykonał już polichromję w prezbiterjum, majestatyczną powagą opanował cały kościół witraż jego »Bóg Ojciec«, ale zatarg jego z OO. Franciszkanami, którzy chcieli mu narzucić swoje śmieszne, banalne pomysły, a nadomiar pokryli mu ściany olbrzymimi, mizernymi obrazami, doprowadził do zerwania dalszych układów i Wyspiański, tak czy tak nędznie opłacany, pozostał całkiem bez zarobku. 

Nie wiodło się. W ciężkiej, niesłychanie męczącej i fizycznie - dla niego przynajmniej - nadludzkiej pracy obtłukł z tynku cudowny kościółek św. Ducha - wyłowił z pod warstwy tynku niezmiernie ciekawe freski z XVI wieku, marzył o tern, by swoją polichromją powrócić kościółkowi dawną piękność, którą on jedyny - mocą swej najdalej wstecz sięgającej pamięci - tak znał, jakby w jego oczach była tworzoną : pomylił się. Plon jego pracy zebrał kto inny, którego artyzm nieprzewyższal majsterstwa malarza pokojowego. A jakim cudem mogłoby się stać wnętrze architektoniczne tego przedziwnie pięknego kościółka, jedynego może w całej Polsce! 

Wszystko rozbijało się o marną parafiańszczyznę, która nienawidzi wielkości, pełza przed nią tylko, gdy się jej lęka, o potworne zwyrodnienie smaku mieszczaństwa krakowskiego, tegoż samego, które ongiś' Durerów, Stwoszów i Fischerów z Norymbergi sprowadzało, by na krakowskim gruncie piękność zaszczepić, a dziś korzyło się w uwielbieniu przed mdłą, miałką, oślizłą secesją wiedeńską z arcymistrzem Klimtem na czele. 

Ale wyższe ponad to wszystko było królewskie chłopię - nawet wzgardy nie odczuł, raczej litość nad tą potworną nędzą skarłowaciałych potomków wielkich przodków - zabrał się do nowej pracy. 

Stworzył kilka kartonów, pomyślanych jako witraże do odnawiającej się właśnie katedry na Wawelu. 

Nie znam nic równie potężnego, przerażającego ogromem grozy, wielkości, majestatu śmierci, a równocześnie wiekuistego bytowania. Żaden Panteon, żadne Mauzoleum nie byłoby mogło się mierzyć z katedrą na Wawelu, gdyby te jedyne w swoim rodzaju witraże były znalazły pomieszczenie w tej jednej z najbogatszych katedr - i to nietylko w Polsce. 

Wyspiańskiego karton do witrażu: »Kazimierz Wielki«, taki, jakim go ujrzał, gdy był pomocny Matejce przy otwieraniu sarkofagu wielkiego króla, jego »Stanisław Szczepanowski«, straszny w swej monarszej, wszechpotężnej świętości, już te dwa witraże kazałyby paść każdemu narodowi o jakiej takiej kulturze artystycznej na kolana nietylko przed wielkim artystą, ale i »altissimo poeta«, który zdołał przeszłość w tak potężnych symbolach przed oczy stawić. 

Inaczej w Polsce! Smutnej pamięci książę kardynał Puzyna, ten sam, który kazał swojemu pachołkowi, austriackiemu cenzorowi »Życie« zniszczyć, odrzucił ze wstrętem witrażowe kartony Wyspiańskiego! 

Co za moc, jakie iście królewskie poczucie swej siły i swego posłannictwa, że to królewskie chłopię nic skruszyć, złamać ! - ba ! nawet zniechęcić nie mogło ! 

W tym to czasie poznałem Wyspiańskiego. 

Robił wrażenie nieśmiałego młodzieńca. Twarz blada, prawie przeźroczysta, o piękności wygasających rodów. Jeden wąs zwieszony, drugi podkręcony pod górę, smukły, średniego wzrostu, niezwykle piękne ręce, a dziwnie niebieskie oczy, jakby zamglone i nawewnątrz w siebie zwrócone. 

Zaprosił mię do swej pracowni. Mieściła się na placu Marjackim, naprzeciw kościoła Marjackiego, w dziś już zburzonej dwupiętrowej kamieniczce: jeden pokój, wąski, jak kiszka, o dwóch oknach«, ciasno tam było, że ruszać się obok siebie było trudno i nieład ogromny -zdaje się, że był jeden stołek. Z kościoła dolatywała muzyka organów i pienia nabożnych, a wszystko to razem zlewało się w dziwny akord, stanowiącej zasadniczą dominantę duszy tej dziwnej pracowni. 

Jednę ścianę pokrywał już wspomniany, wtedy jeszcze nieskończony obraz - czy został wogóle skończony? - »Skarby Sezamu« - obok stał karton witrażu »Kazimierz Wielki«, kilka kartonów z główkami dzieci, portrety Rydla, Opieńskiego, Kaz. Lewandowskiego- na półkach kilkanaście książek, z których podał mi jedną: tomik poezyj Maeterlincka : »Serres Chaudes« (Cieplarnie). 

To było jak objawienie! 

Każdy z tych poemacików, a jest ich, jeśli się nie mylę, około 40, opatrzony był ilustracją ołówkową Wyspiańskiego. Ilustracja! to profanacja -chciałem to określić, o co chodzi -to nie były ilustracje, to słowo przeobrażone w linję i formę. Wrażenie, jakie odbierał Wyspiański podczas czytania tego lub owego poematu, przetwarzało mu się w tej samej chwili na odpowiednię linję, przybierało całkiem »con forme« formę, napozór nic nie mającą wspólnego z poematem samym, a będącą w istocie samej najtajniejszym hieroglifem słowa.

Gdybym miał pisać o Wyspiańskim, jako o człowieku, znalazłbym się w wielkim kłopocie. Było w nim coś bezosobistego, wszystko, co się naokoło niego działo, zdawało się go nie dotykać i nic go nie obchodzić prócz jedynie tych rzeczy, które były wstanie wiecznie pracującą, niezmordowaną jego fantazję zapłodnić. 

Milczący, w sobie zamknięty, wsłuchany w to, co mu kto inny mówił - a wątpię, czy słyszał, co się do niego mówiło - rzadko kiedy zdradził się z tern, co rzeczywiście myśli. 

Jedynie tylko, gdy rozmowa zeszła na Matejkę, wtedy ożywiała się jego twarz, oczy się zapalały i wtedy stawał się wymowny i żadnego sprzeciwu nie znosił, zwłaszcza, gdy ktoś chciałby się jakiejś skazy w Matejce dopatrzyć. 

Cenił bardzo Gauguin'a z francuskich malarzy, rozkochany był w Wagnerze i Maeterlincku, a Mickiewicz był mu Bogiem. 

Aha! Jeszcze jedno wspomnienie: 

Po przybyciu mojem do Krakowa, zrzeszyli się wszyscy artyści - poeci, malarze, rzeźbiarze, muzycy - i odczuli gwałtowną potrzebę klubowego lokalu. Znalazło się z łatwością u Turlińskiego. Ale jaką mu dać nazwę: Chat noir? Zbyt już zbanali» wane - Czarny prosiak? - trąciło niemieckiem piwskiem - a więc? Jednego popołudnia siedziałem sam na sam z Wyspiańskim w nieochrzczonym jeszcze klubie. 

Wyspiański, jak zawsze coś rysował, a ja półgłosem mruczałem ustępz jednego z najpiękniejszych poematówz »Serres chaudes« Maeterlíncka: 

»Les paons nonchalants, les paons tout blancs...« Wyspiański wpadł nagle w zachwyt iwpół godziny było godło klubu gotowe: Wspaniały biały paw! 

Tern się rozpoczyna historja słynnego, a więcej jeszcze osławionego »Białego pawia«, którego prezydentem był Jan Stanisławski, codziennym gościem Józef Mehoffer, często gęsto i Fałat i Pawlikowski i redaktor »Czasu« Rudolf Starzewski i Włodzimierz Tetmajer i tylu innnych, ten sam »Biały paw«, w którym bezdomny nieraz Wyspiański noce przesypia! na wygodnej kanapie. « 

***

Namiętnie kochał architekturę i to wyłącznie tylko gotyk. Przestudjował olbrzymią sześciotomową encyklopedję budownictwa gotyckiego Violetle Duc'a z tą niesłychaną sumiennością i skrupulatnością, jakie wszelkie jego poczynania i w sztuce i w życiu prywatnem cechowały, zwiedził cały szereg gotyckich katedr we Francji, a przedewszystkiem w Amiens i Chartres, - pokazywał mi setki rysunków architektonicznych, uwidoczniających nawet najdrobniejsze szczegóły - a z jaką to maestrją, z jakiem głębokiem znawstwem, z jakiem genjalnem, intuicyjnem uczuciem bvło to wszystko rysowane! 

Jest Wyspiański dla mnie jakoby jakieś fenomenalne zjawisko, potężny ogromem swego tworu, a nierównie potężny w swej strasznej, ponurej tragedji: był pogrobowcem! 

Zamknął w chmurnym igórnym majestacie epokę - nie danem mu było stworzyć nowej, ani jej nawet rozpocząć, ale danem mu było wielkie dostojeństwo, by się wspaniałą kopułą roztoczyć nad sarkofagami tych, z których rodu się wywodzi i tych, którzy przez wiek cały narodowi umrzeć nie dozwolili. 

STANISŁAW PRZYBYSZEWSKI

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new