Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
JEŻELI kto mógł o sobie powiedzieć, że stworzył dzieło »aere perenius«, to Stanisław Wyspiański.
Jakieś niepomiernie bogate, książęce chłopię z królewskiego rodu. Pogrobowiec - ostatni z Piastowiczów - jakaś zbłąkana dusza ostatniego z Piastów, nigdy jeszcze dotąd niewcielona, obrała za swoją siedzibę wątłe i delikatne ciało, spłodzone przez rodziców Wyspiańskiego. Oni to dali jedynie tylko ten biedny przytułek, w który miał wkroczyć dostojny gość królewskiego rodu, by w tej nędznej lepiance objawić cuda minionych wieków, przed oczyma biednej teraźniejszości wyczarować czary i dziwy rzeczy dawno zapomnianych, rozlśnić je oślepiającym blaskiem niesłychanego bogactwa i piękności.
A miał ci on klucze do ukrytych Skarbów Sezamu -Wyspiański miał dziwną tego świadomość: wszak jedyny obraz jego o większych rozmiarach, to »Skarby Sezamu«,- w tym skarbcu bezustannie przebywał, a pamięcią rzeczy przed jego pamięcią niepomiernie go wzbogacił.
***
Było to moje pierwsze wrażenie, gdym po 10letnim pobycie zagranicą przybył wreszcie do Krakowa - do Polski - i na samym wstępie otrzymałem od Artura Górskiego egzemplarz »Legendy« - podobno piąty z całego nakładu, który nietknięty piętrzył się w ciasnej ubikacji redakcji »Życia«.
***
Ciężkie to były czasy dla Wyspiańskiego - całkiem zapoznany, podziwiany li tylko przez garstkę przyjaciół, z których Ludwik Szczepański, pierwszy redaktor »Życia«,- poświęcił mu garść słów uwielbienia, żył w zupełnem odosobnieniu i w najfatalniejszych warunkach życia.
Wprawdzie stworzył już te niesłychane witraże w kościele Franciszkanów, wykonał już polichromję w prezbiterjum, majestatyczną powagą opanował cały kościół witraż jego »Bóg Ojciec«, ale zatarg jego z OO. Franciszkanami, którzy chcieli mu narzucić swoje śmieszne, banalne pomysły, a nadomiar pokryli mu ściany olbrzymimi, mizernymi obrazami, doprowadził do zerwania dalszych układów i Wyspiański, tak czy tak nędznie opłacany, pozostał całkiem bez zarobku.
Nie wiodło się. W ciężkiej, niesłychanie męczącej i fizycznie - dla niego przynajmniej - nadludzkiej pracy obtłukł z tynku cudowny kościółek św. Ducha - wyłowił z pod warstwy tynku niezmiernie ciekawe freski z XVI wieku, marzył o tern, by swoją polichromją powrócić kościółkowi dawną piękność, którą on jedyny - mocą swej najdalej wstecz sięgającej pamięci - tak znał, jakby w jego oczach była tworzoną : pomylił się. Plon jego pracy zebrał kto inny, którego artyzm nieprzewyższal majsterstwa malarza pokojowego. A jakim cudem mogłoby się stać wnętrze architektoniczne tego przedziwnie pięknego kościółka, jedynego może w całej Polsce!
Wszystko rozbijało się o marną parafiańszczyznę, która nienawidzi wielkości, pełza przed nią tylko, gdy się jej lęka, o potworne zwyrodnienie smaku mieszczaństwa krakowskiego, tegoż samego, które ongiś' Durerów, Stwoszów i Fischerów z Norymbergi sprowadzało, by na krakowskim gruncie piękność zaszczepić, a dziś korzyło się w uwielbieniu przed mdłą, miałką, oślizłą secesją wiedeńską z arcymistrzem Klimtem na czele.
Ale wyższe ponad to wszystko było królewskie chłopię - nawet wzgardy nie odczuł, raczej litość nad tą potworną nędzą skarłowaciałych potomków wielkich przodków - zabrał się do nowej pracy.
Stworzył kilka kartonów, pomyślanych jako witraże do odnawiającej się właśnie katedry na Wawelu.
Nie znam nic równie potężnego, przerażającego ogromem grozy, wielkości, majestatu śmierci, a równocześnie wiekuistego bytowania. Żaden Panteon, żadne Mauzoleum nie byłoby mogło się mierzyć z katedrą na Wawelu, gdyby te jedyne w swoim rodzaju witraże były znalazły pomieszczenie w tej jednej z najbogatszych katedr - i to nietylko w Polsce.
Wyspiańskiego karton do witrażu: »Kazimierz Wielki«, taki, jakim go ujrzał, gdy był pomocny Matejce przy otwieraniu sarkofagu wielkiego króla, jego »Stanisław Szczepanowski«, straszny w swej monarszej, wszechpotężnej świętości, już te dwa witraże kazałyby paść każdemu narodowi o jakiej takiej kulturze artystycznej na kolana nietylko przed wielkim artystą, ale i »altissimo poeta«, który zdołał przeszłość w tak potężnych symbolach przed oczy stawić.
Inaczej w Polsce! Smutnej pamięci książę kardynał Puzyna, ten sam, który kazał swojemu pachołkowi, austriackiemu cenzorowi »Życie« zniszczyć, odrzucił ze wstrętem witrażowe kartony Wyspiańskiego!
Co za moc, jakie iście królewskie poczucie swej siły i swego posłannictwa, że to królewskie chłopię nic skruszyć, złamać ! - ba ! nawet zniechęcić nie mogło !
W tym to czasie poznałem Wyspiańskiego.
Robił wrażenie nieśmiałego młodzieńca. Twarz blada, prawie przeźroczysta, o piękności wygasających rodów. Jeden wąs zwieszony, drugi podkręcony pod górę, smukły, średniego wzrostu, niezwykle piękne ręce, a dziwnie niebieskie oczy, jakby zamglone i nawewnątrz w siebie zwrócone.
Zaprosił mię do swej pracowni. Mieściła się na placu Marjackim, naprzeciw kościoła Marjackiego, w dziś już zburzonej dwupiętrowej kamieniczce: jeden pokój, wąski, jak kiszka, o dwóch oknach«, ciasno tam było, że ruszać się obok siebie było trudno i nieład ogromny -zdaje się, że był jeden stołek. Z kościoła dolatywała muzyka organów i pienia nabożnych, a wszystko to razem zlewało się w dziwny akord, stanowiącej zasadniczą dominantę duszy tej dziwnej pracowni.
Jednę ścianę pokrywał już wspomniany, wtedy jeszcze nieskończony obraz - czy został wogóle skończony? - »Skarby Sezamu« - obok stał karton witrażu »Kazimierz Wielki«, kilka kartonów z główkami dzieci, portrety Rydla, Opieńskiego, Kaz. Lewandowskiego- na półkach kilkanaście książek, z których podał mi jedną: tomik poezyj Maeterlincka : »Serres Chaudes« (Cieplarnie).
To było jak objawienie!
Każdy z tych poemacików, a jest ich, jeśli się nie mylę, około 40, opatrzony był ilustracją ołówkową Wyspiańskiego. Ilustracja! to profanacja -chciałem to określić, o co chodzi -to nie były ilustracje, to słowo przeobrażone w linję i formę. Wrażenie, jakie odbierał Wyspiański podczas czytania tego lub owego poematu, przetwarzało mu się w tej samej chwili na odpowiednię linję, przybierało całkiem »con forme« formę, napozór nic nie mającą wspólnego z poematem samym, a będącą w istocie samej najtajniejszym hieroglifem słowa.
Gdybym miał pisać o Wyspiańskim, jako o człowieku, znalazłbym się w wielkim kłopocie. Było w nim coś bezosobistego, wszystko, co się naokoło niego działo, zdawało się go nie dotykać i nic go nie obchodzić prócz jedynie tych rzeczy, które były wstanie wiecznie pracującą, niezmordowaną jego fantazję zapłodnić.
Milczący, w sobie zamknięty, wsłuchany w to, co mu kto inny mówił - a wątpię, czy słyszał, co się do niego mówiło - rzadko kiedy zdradził się z tern, co rzeczywiście myśli.
Jedynie tylko, gdy rozmowa zeszła na Matejkę, wtedy ożywiała się jego twarz, oczy się zapalały i wtedy stawał się wymowny i żadnego sprzeciwu nie znosił, zwłaszcza, gdy ktoś chciałby się jakiejś skazy w Matejce dopatrzyć.
Cenił bardzo Gauguin'a z francuskich malarzy, rozkochany był w Wagnerze i Maeterlincku, a Mickiewicz był mu Bogiem.
Aha! Jeszcze jedno wspomnienie:
Po przybyciu mojem do Krakowa, zrzeszyli się wszyscy artyści - poeci, malarze, rzeźbiarze, muzycy - i odczuli gwałtowną potrzebę klubowego lokalu. Znalazło się z łatwością u Turlińskiego. Ale jaką mu dać nazwę: Chat noir? Zbyt już zbanali» wane - Czarny prosiak? - trąciło niemieckiem piwskiem - a więc? Jednego popołudnia siedziałem sam na sam z Wyspiańskim w nieochrzczonym jeszcze klubie.
Wyspiański, jak zawsze coś rysował, a ja półgłosem mruczałem ustępz jednego z najpiękniejszych poematówz »Serres chaudes« Maeterlíncka:
»Les paons nonchalants, les paons tout blancs...« Wyspiański wpadł nagle w zachwyt iwpół godziny było godło klubu gotowe: Wspaniały biały paw!
Tern się rozpoczyna historja słynnego, a więcej jeszcze osławionego »Białego pawia«, którego prezydentem był Jan Stanisławski, codziennym gościem Józef Mehoffer, często gęsto i Fałat i Pawlikowski i redaktor »Czasu« Rudolf Starzewski i Włodzimierz Tetmajer i tylu innnych, ten sam »Biały paw«, w którym bezdomny nieraz Wyspiański noce przesypia! na wygodnej kanapie. «
***
Namiętnie kochał architekturę i to wyłącznie tylko gotyk. Przestudjował olbrzymią sześciotomową encyklopedję budownictwa gotyckiego Violetle Duc'a z tą niesłychaną sumiennością i skrupulatnością, jakie wszelkie jego poczynania i w sztuce i w życiu prywatnem cechowały, zwiedził cały szereg gotyckich katedr we Francji, a przedewszystkiem w Amiens i Chartres, - pokazywał mi setki rysunków architektonicznych, uwidoczniających nawet najdrobniejsze szczegóły - a z jaką to maestrją, z jakiem głębokiem znawstwem, z jakiem genjalnem, intuicyjnem uczuciem bvło to wszystko rysowane!
Jest Wyspiański dla mnie jakoby jakieś fenomenalne zjawisko, potężny ogromem swego tworu, a nierównie potężny w swej strasznej, ponurej tragedji: był pogrobowcem!
Zamknął w chmurnym igórnym majestacie epokę - nie danem mu było stworzyć nowej, ani jej nawet rozpocząć, ale danem mu było wielkie dostojeństwo, by się wspaniałą kopułą roztoczyć nad sarkofagami tych, z których rodu się wywodzi i tych, którzy przez wiek cały narodowi umrzeć nie dozwolili.
STANISŁAW PRZYBYSZEWSKI