Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Nie wszystkie konkursy kończą się tak humorystycznie, jak konkurs na pomnik Mickiewicza w Krakowie.
Wczorajsza scena, na konkursowej wystawie rzeźby, powinna dać trochę do myślenia tym wszystkim panom, którzy konkursy inicyują, biorą w nich udział, bądź jako sędziowie, bądź jako konkurujący.
Ogłasza się konkurs rzeźbiarski: 1-sza nagroda 600 rs., 2-ga 300 rs., 3-cia 200 rs. Rzeźbiarze, to jest ludzie, którzy o ile nie są przedsiębiorcami robót sztukateryjnych i pomnikowych, o ile są artystami: ostatniego numeru nędzarze, - prują się z ostatka, wyczerpują resztki kredytu, zbierają resztki sił zniszczonych nędzą, resztki skołatanej myśli i po kilkoletniej pracy w najhaniebniejszych warunkach, przedstawiają swoje dzieła sądowi, złożonemu z członków komitetu Towarzystwa i dobranych ad hoc pp. Pruszyńskiego, Syrewicza i Kryńskiego.
Sędziowie, najlepszej podług siebie pracy, dają 2-gą, wyraźnie drugą nagrodę, 3-cią następnemu z kolei, uznanemu za dobre, dziełu, pierwszą zaś, 600 rs., rozdzielają, jako małe napiwki, dla reszty wystawców! Czy jest coś bardziej niezgodnego z logiką?
Jeżeli wystawa jest konkursową, to najlepszy z wystawionych przedmiotów powinien bezwzględnie dostać największą nagrodę; jest to jasne, jak słońce.
Żeby na wystawie istniała jakaś nagroda nie dla względnie, najlepszej rzeźby, ale dla jakiegoś absolutu, którego nawet sąd konkursowy nie byłby w stanie pojąć i określić, słusznemby było nagrody takiej nie dawać, jeżeli podobnego absolutu na wystawę nikt nie przedstawił.
Taki, jak jest konkurs, jest śmieszną meskineryą, jest pokazywaniem zdaleka przynęty, na którą się bierze ludzi, wyciska się z nich ostatki sił, a potem puszcza się z niczem.
600 rs. są niczem dla przeciętnie zamożnego człowieka, są niczem w porównaniu z kosztownością rzeźby, ale dla rzeźbiarzy naszych mogą one być zbawiennymi. 600 rs., to zapłacenie długów, to chwila pracy spokojnej dla sztuki, to zresztą pierwsza nagroda, wyraz najwyższego uznania tych ludzi, którym społeczeństwo dało mandat wskazania najgodniejszego - najzasłużeńszego.
I z tej pierwszej nagrody, z tej jedynej dla tych, którzy nie mają nadziei dożyć obiadu w resursie obywatelskiej, chwili szczęścia i chwały, sąd konkursowy zrobił siedm, czy ośm małych śmiesznych datków!
Jest w tem jakaś pewność siebie, jakaś poufałość, klepanie po ramieniu artystów, przypominające zbogaconego żyda, dającego noworoczne gratyfikacye swojej służbie.
Następnie: p. Madejski przedstawił skromny biust, bardzo łatwy do wymodelowania, przeciętny portret spokojnego modelu, skopiowanego dobrze przy pomocy cyrkla. Niema w tem nic, coby go wynosiło ponad zwykłe w tym kierunku roboty. Widać, że rzeźbiarz miał czas opracować szczegółowo, sumiennie i zrobić to, co obowiązuje każdego rzeźbiarza bez względu na skalę talentu i siłę indywidualności - zrobić bryłę twarzy. Ale tego, co w portrecie malowanym, czy rzeźbionym, jest czemś nadzwyczajnem: wyrazu - życia, tego w robocie p. Madejskiego niema. Jest to porządna drobiazgowa robota i nic więcej.
Kurzawa zrobił Mickiewicza, budzącego geniusz poezyi.
Przedewszystkiem, czy wiem, czy nie wiem, kto był Mickiewicz, patrząc na rzeźbę Kurzawy, widziałem doskonale, jaki stosunek zachodzi między dwoma figurami, z których się ona składała.
Człowiek, obdarzony dziwną siłą, cudotwórca czy hipnotyzer, jakiemś słowem, spojrzeniem, czy myślą, obudzą skrzydlatego chłopca, który się trzepoce jak ptak w jego ręku, zrywając się do lotu na słowa, które w nim budzą zachwyt, zdziwienie, wstrząśnięcie graniczące z przestrachem.
Tę siłę oddziaływania, ten związek wzajemny między dwiema istotami żywemi, wyraził Kurzawa w swojej rzeźbie, w ich pozach, ruchach, wyrazach twarzy, wyraził tak doskonale, z taką siłą, że dla każdego człowieka, choć trochę obeznanego ze światem sztuki, nie mogło pozostawać żadnych wątpliwości.
A skoro tak, skoro świetny pomysł, którego napewno dwa razy na tydzień nie miewają sędziowie konkursowi, został doskonale i jasno wyrażony za pomocą środków sztuki rzeźbiarskiej, - dzieło Kurzawy było dziełem znakomitem. Lecz w rzeźbie, jak i w malarstwie jest jedna strona, która się robi talentem, a druga, która się robi za pieniądze.
Widziałem jak Kurzawa modelował swoją grupę, kładąc na własną nogę kawałek czyichś starych majtek, żeby mieć dobre fałdy, jak jednocześnie modelował i pozował sobie w lustrze! Widziałem ten materyał jaki miał w pracowni: glinę i glinę, a rzadko, bardzo rzadko, modela i to na chwilę, dorywczo.
Dzięki p. Wrotnowskiemu, który się poznał na wartości talentu Kurzawy, Towarzystwo udzieliło mu pożyczkę, którą wypłacano w ratach 25 - rublowych miesięcznie - akurat tyle, żeby nie zdechnąć z głodu. I za to trzeba było zrobić dobrze skończoną rzeźbę - niemożliwe! Tej strony, która się robi za pieniądze, to jest z modelu, długą pracą, spokojem, rozwagą, tej strony jest mało w rzeźbie Kurzawy. Ale tego, co się robi talentem, co jest istotą sztuki, tego było więcej, niż we wszystkich razem wziętych rzeźbach, jakie kiedykolwiek u nas wystawiono.
Sąd konkursowy nad tem wszystkiem się nie zastanowił, nie rozumował, nie myślał i dał Kurzawie trzecią - najmniejszą nagrodę.
Jeżeli się do pewnego spodziewanego faktu przywiąże wszystkie nadzieje, jeżeli się ze swego czynu zrobi ostatni wysiłek szlachetny i widzi się, że to wszystko na nic - że myśli talent są niczem, i że trzeba i nadal żyć w nędzy, w tej nędzy prawdziwej, która jak plugawe robactwo, toczy najlepsze siły naszego artyzmu - jeżeli się to pojmie, to trzeba być idyotą lub bohaterem, żeby nie rozbić o mur zrozpaczonej głowy!
Kurzawa nie był ani jednym, ani drugim.
Rozbił siebie, swoje dzieło w gruzy, popełnił samobójstwo talentu.
Nie wiem czy, kiedy to piszę, on sam, Kurzawa, człowiek, jeszcze żyje, czy nie, ale to, co w nim było najlepszego, jest zabite!
Z całej świetnej myśli, z całej pracy, pozostało tylko kilka plam białego gipsu na podłodze wystawy, a opróżnione miejsce zajął sztywny biust laureata, p. Madejskiego - i na tem koniec.
U nas ludzie są tak mało przyzwyczajeni do objawów silnych i szczerych uczuć, że postępek Kurzawy robi wrażenie nienaturalnej melodramatycznej sceny, lub też czynu waryata.
Tymczasem Kurzawa zrobił dobrze.
Artysta tworzy dla siebie i dla ludzi. Z chwilą, w której skończył swoją pracę, jeżeli ją zrobił dobrze zadowolił siebie. Jeżeli swoje dzieło pokazuje ludziom, to znaczy, że dba o ich współczucie, opinię, osławę lub bogactwo, które mu dać mogą; skoro ludzie ci odwracają się do jego dzieła plecami, skoro im to jest niepotrzebne, nie zajmuje ich, nie entuzyazmuje, pocóż ma istnieć?
I Kurzawa zdruzgotał swoją rzeźbę, jedyną, jaka mogła być pomnikiem Mickiewicza, ponieważ ze wszystkich, jakie w tym celu zrobiono, była jedynym objawem myśli o Mickiewiczu, myśli wyrażonej w rzeźbie w sposób niezwykły.
Czy ten czyn okropny nie powinien nas przekonać, że konkursy wogóle u nas są tylko sposobami marnowania sił ludzkich i rozdawania nagród miernotom, i czy zachęcanie zapomocą konkursów ludzi do poświęcania się rzeźbie, nie jest zbrodnią, nie jest wybawieniem na pole działalności, która jest dla naszego społeczeństwa niepotrzebną, ponieważ ono przy każdej sposobności dowodzi, że nie potrzebuje artystów, nie potrzebuje uczonych, nie potrzebuje żadnej poważnej, głębokiej, wielkiej idei, tylko potrzebuje tandety, tandety i tandety! w nauce, w sztuce, w każdej gałęzi umysłowej pracy - potrzebuje tylko klownów i cyrkowych hecarzy!