Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

Profesorowi Struvemu


"Wydobywszy na światło zalety prof. Struvego, jako krytyka dzieł sztuki, uczyniłem mu krzywdę - krzywdę bardzo wielką. 

Dziesięć lat spokojnie i wygodnie rozpierał się na szpaltach Kłosów i jako „uznana powaga“, jako „znany specyalista”, możeby jeszcze długie lata, z równym jak dotąd, pożytkiem, pracował na niwie „ojczystej sztuki“. 

Nagle wydało się wszystko!  

Niedyskretnie rzucone światło na „stojącego otwarcie i śmiało“ prof. Struvego, odkryło, że nietylko się wcale nie zna na sztuce, ale w dodatku, w swoich pracach zbijając zawsze dowodzeniem swoje założenie, nie może umysłu swego utrzymać w karbach logiki. 

Prof. Struve wystąpił z obroną (Kłosy Nr. 1027), której stronę faktyczną i rozumową, jeżeli jaka będzie, rozbiorę w dalszych artykułach o malarstwie i krytyce, tutaj muszę mu odpowiedzieć w sprawie osobistej. 

Zachwiany na swym krytycznym tronie, prof. Struve stracił filozoficzny spokój i uciekł się do broni, jedynej zresztą jaka mu pozostała - do osobistych insynuacyj. 

Jak wszyscy walczący tym nędznym orężem, fałszuje z samowiedzą prawdę, i co już jest specyalną cechą profesora Struvego, mija się z logiką. 

Wprawne jego oko zajrzało na samo dno mojej duszy i odkryło, iż artykuły moje o malarstwie i krytyce, powstały z najniższych pobudek, zawiści do artystów mających sławę i żalu (?) do krytyki, a w szczególności do prof. Struvego, iż dotąd mnie nie porównano z Siemiradzkim, Matejką i Brandtem!          

Ta zdolność zaglądania w najgłębsze tajniki uczuć, w dzisiejszych czasach tak dalece popłaca, że prof. Struve mógłby zrobić kary erę, naturalnie nie na polu krytyki artystycznej. 

Tak więc, według prof. Struvego, boli mnie, że krytyka jego jest „samodzielną i sumienną”, że „odważa się klasyfikować artystów, porównywać ich dzieła pomiędzy sobą, podziwiać wielkość pomysłów i genialność wykonania jednych, a wytykać ubóstwo myśli lub niedołęstwo techniki innych”. Drażni mnie „sława i uznanie żywsze dla tego lub owego ze współtowarzyszy"; - oburza to, że „krytyka mówi chłodniej, wspomina rzadziej, a niekiedy przechodzi nad mymi utworami do porządku dziennego, szczególniej wtedy, gdy wystawiam konie w nieprzyzwoitych sytuacyach (sic) bez odcienia nawet humoru, gdy występuję na widok publiczny z malowanemi fotografiami ulubionej „prawdy” życiowej, lub gdy wreszcie bawię się w naśladowanie innych, bardziej utalentowanych artystów, np. Chełmońskiego”. 

Za te wszystkie krzywdy, które jakoby prof. Struve ze swymi współtowarzyszami, mnie czynią, „wylewam z siebie coraz obszerniejsze potoki żółci“, w których „te motywa osobiste zbyt wyraźnie występują na jawu. 

Nędzne kłamstwo! 

Przed dziesięciu laty, w samem zaraniu krytycznej działalności prof. Struvego, zwróciłem jego uwagę na fałsz, którego się dopuścił, mówiąc o Maksie Gierymskim i Chełmońskim. 

Jakie pobudki mną kierowały wtedy? Nie byłem prawie malarzem, nie wystawiłem żadnego obrazu, nie mogłem mieć do nikogo, a więc i do prof. Struvego osobistej pretensyi.     

Dzisiaj, w moim pierwszym artykule najsilniejszy nacisk położyłem na pobłażliwość, z jaką krytyka nasza wznosi byle mierność na szczyty sławy; - wyśmiałem epitet „doświadczonego mistrza paletry” (excusez du peu), jakim mnie obdarzyła; dalej rozbierając prace prof. Struvego, najwyraźniej i najszczerzej chwaliłem za to, że żąda krytyki surowej, sprawiedliwej, bezględnej, a tymczasem prof. Struve mówi, że ja to właśnie na „sumienną i bezwzględną krytykę sarkam” i chciałbym „ją zgładzić ze świata”.

Wyznaję, radbym był, żeby krytyka taka, jak ją reprezentuje prof. Struve i jego koledzy, „znikła ze świata“, - byłoby gorzej artystom, ale lepiej sztuce

Prof. Struve wie, że ludzie wogóle są skłonni bardziej do patrzenia na to kto mówi, niż do zastanawiania się nad wartością tego co mówi, - chcąc więc osłabić siłę mego sądu, stara się obniżyć wartość mojej osoby. 

Licha to taktyka, ale co prawda, dotąd jeszcze używana w naszem dziennikarstwie z powodzeniem, zwłaszcza jeżeli się swoim czytelnikom nie wskazuje, gdzie mogą przeczytać artykuły przeciwnej strony i sprawdzić wartość własnego sądu. 

Prof. Struve, jak i mój przeciwnik z Tygodnika Powszechnego zamilczają dyskretnie o Wędrowcu...“ 

Drugim osobistym zarzutem, który mi robi prof. Struve, jest bezimienność

„…mam prawo żądać, żeby ze mną człowiek poważny nie polemizował pod osłoną bezimienności - woła; - a dalej: „Z za płotu strzelać i mierzyć wprost w głowę (to prawda) przeciwnika, to bardzo wygodnie i bezpiecznie; ale na to zdobyć się może ktoś, co ma jakieś tajne powody zamaskowania swego napadu, albo też ktoś, co nie śmie lub nie umie otwarcie bronić swego wystąpienia”. 

„Czy pan W. - pyta prof. Struve, mrugając znacząco swojem „wprawnem okiem i - czy pan W. przy pomocy bezimienności nie pragnął czasem zataić przed szerszą publicznością, że jego wystąpienie jest w gruncie rzeczy tylko odpowiedzią na krytykę niektórych jego obrazów? Gdyby to przypuszczenie - mówi dalej - miało być prawdą, natenczas nikt mi zapewne za złe nie weźmie, że bez naruszenia incognita pana W., zajrzałem poza płot, za który się schował”.    

Zapewne nikt, zwłaszcza, że płot ten był bardzo przeźroczysty, incognito tak jawne, że prof. Struve poznał mnie odrazu, powitał, jak dawnego znajomego (trochę grzeczniej, niż przed laty), a nawet w tajnikach mojej duszy zaczął odrazu czytać swojem „wprawnem okiem”, - co prawda z tym samym skutkiem, jak w „symbolice linij i barw” grunwaldzkiej bitwy.

Jak np. prof. Struve objaśni fakt, że pisząc o Bócklinie, Meissonierze i innych, których przecie chwaliłem, podpisywałem się tylko jedną literą W

Co znaczy to moje incognito? Jakie szanse zyskałby prof. Struve, a jakie jabym stracił w walce, gdyby nazwisko moje stało wypisane pod mymi artykułami? 

Kto się bije na szable, kije lub kule, dla tego ukrycie siebie jest coś warte, - kto polemizuje z czyjąś myślą, nie czepiając się jego osoby, tylko szukając prawdy, ten i swoją myśl wyprowadza na plac boju, - w walce tej, osobistości i nazwiska są zupełnie niepotrzebne. 

W istocie, jak „sławne i znane” nazwisko prof. Struvego nie może być argumentem łatającym luki jego rozumowania, jak nie może na żaden sposób zastąpić braku elementarnych wiadomości z dziedziny sztuki, - tak samo moje nazwisko bez sławy, bez uznania, nazwisko człowieka nie zajmującego żadnego stanowiska w „hierarchii państwowej”, nie może osłabić siły dowodów, użytych przeze mnie w krytyce dzieł prof Struvego.    

Jeżeli jednak prof. Struve czuje się pokrzydzonym przez to, że nie wie mego nazwiska, - jeżeli wiadomość ta, może mu służyć w dalszym ciągu jego artykułu, jako środek obrony, to chcąc mu dać równe szanse wygranej, najchętniej wypisuję je tutaj: 

Stanisław Witkiewicz. Hoża 18, lit. B.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new