Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Każde z ognisk artystycznych, czy to w kraju, czy zagranicą, w którem zgrupowała się większa lub mniejsza liczba naszych malarzy - wywierając swój wpływ na nich, nadało pojedyńczym grupom pewne cechy charakterystyczne i sobie właściwe.
Z wielką łatwością w utworach każdego z naszych malarzy wyszukać można, po za właściwościami indywidualnemi jednostki, znamiona specyalne, które go łączą z tą lub ową grupą, które okazują pokrewność jego z tem lub owem centrem artystycznem.
Jak łatwo naprzykład rozpoznać malarzy, którzy czas dłuższy przebywali w Paryżu, Monachium, Petersburgu, Rzymie; mogli oni w następstwie zmieniać miejsce pobytu, pozostają zawsze jednak przedstawicielami kierunków, wśród których pracowali i wyrabiali się. Prawo oddziaływania otoczenia na rozwój artysty, może w żadnej z gałęzi sztuk tak wyraźnie się nie uwydatnia jak w malarstwie; - to oddziaływanie, choćby najbardziej bezwiedne, jest koniecznością, z którą zawsze w ocenie działalności pojedynczego malarza liczyć się należy.
Wilhelm Kotarbiński do niedawna jeszcze stanowił jedną z wybitniejszych osobistości naszej kolonii artystycznej w Rzymie, i choć obecnie od lat już kilku opuścił stolicę Włoch, moralny związek, łączący go ze sztuką włoską, nie obluźnił się wcale.
Grupa artystyczna, z którą związane pozostanie w historyi naszej sztuki nazwisko Kotarbińskiego, nie należy do zbyt licznej; Rzym ma bowiem to do siebie, że nie na wszystkie artystyczne umysły jednakowo oddziaływa i stosunkowo mała liczba artystów naszych osiada na dłuższy w nim pobyt. Z kilkunastu malarzy, którzy w różnych odstępach czasu zjawili się w Rzymie, pozostało w nim na czas dłuższy zaledwie czterech, mówię tu o bardziej znanych: Stefan Bakałowicz, Henryk Siemiradzki, Franciszek Krudowski i Wilhelm Kotarbiński, inni, jak np. obaj Gierymscy, Gotlieb, Fałat, Szyndler, Paweł Kowalewski, po paroletnim pobycie, przenosili się do innych miast, nie znajdując prawdopodobnie stosownych do swych dążności malarskich warunków.
Wilhelm Kotarbiński nie należy do popularnych, a nawet bardziej znanych malarzy, a to, dzięki długoletniemu przebywaniu poza granicami kraju i rzadkiemu nadsyłaniu dzieł swoich na tutejsze wystawy. Zanim więc przystąpię do oceny najnowszych jego obrazów - poświęcę słów kilka jego autorowi, aby zapoznać ogół z artystą, o którym mało co wie, a który działalnością swoją wyrobił sobie w sztuce naszej jedno z wydatniejszych miejsc.
Twórca „Orgii Rzymskiej“ urodził się w roku 1849. Należał on do tego pełnego zapału pokolenia uczniów warszawskiej szkoły rysunkowej w okresie czasu od r. 1867 - 1872, które w następstwie wydało największą liczbę pierwszorzędnych talentów. W okresie tym uczęszczali do szkoły: A. Gierymski, Benedyktowicz, Wł. Czachórski, A. Kowalski, W. Brochocki, Szyndler, J. Chełmoński, Pius Weloński, J. Chełmiński, Ant. Piotrowski, Wojciech Piechowski i w. i. Wśród takich kolegów, pod okiem profesora Hadziewicza, Kotarbiński stawiał pierwsze kroki na pola sztuki. Już jako uczeń szkoły rysunkowej odznaczał się łatwością kompozycyjną, a w pierwszych młodzieńczych próbach malowania olejno, siłą kolorytu; właściwości te wzmogły się z czasem i są obecnie znamiennemi cechami jego artystycznej natury.
Pierwszym mistrzem duchowym młodego artysty był Matejko: wywarł on na niego wpływ bardzo silny, teraz zupełnie już zatarty, ale który w początkach karyery malarskiej Kotarbińskiego uwydatnił się jaskrawo. W jednej z pierwszych kompozycyi, wykonanej na niewielkim płótnie „Chrystus przed Piłatem", technika wykonawcza Matejki była naśladowaną nieledwie do złudzenia.
Pomału starsi uczniowie szkoły zaczęli wyjeżdżać dla kształcenia się za granicę. W końcu r. 1867 wyjechali Gierymscy - wkrótce po nich Benedyktowicz. W rok potem Czachórski udał się do Drezna, Brochocki do Monachium. W r. 1870 wyjeżdża Szyndler i Kowalski, z kolei w r. 1871 opuszcza Warszawę Kotarbiński, jako stypendysta Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, po otrzymaniu pierwszego numeru na konkursie. Wyjeżdża on wprost do Rzymu i tam przez lat 17 stale przebywając, zagrzebuje się w pracy, walczy z niezawsze łaskawym nań losem, w końcu zdobywa sobie sławę i uznanie.
Od czasu do czasu na warszawskiej wystawie zjawiały się obrazy Wilhelma Kotarbińskiego; pamiętam ich kilka w czasie kilkakrotnych moich bytności w Warszawie.
Były wśród nich ilustracye do Pisma Świętego i sceny z życia starożytnego. Chrystus pojęty był przez artystę nie konwencyonalnie; uosobiał on raczej filozofa, niż Syna Bożego, lecz tyle mieściło się uczucia i myśli w tej pięknej twarzy mędrca - tyle wiało uroku z całej postaci pełnej poezyi, że tylko zachwyt wzbudzić mogła. Co niezwykle podnosiło ogólny nastrój religijnych produkcyi Kotarbińskiego, to nadanie znaczenia krajobrazowi, który artysta z zamiłowaniem traktując, wysuwał na plan pierwszy. Sceny na tle Historyi Świętej pojęte realnie, z wyzyskaniem właściwego oświetlenia, namalowane z wielką maestryą wyrobionej wysoce techniki, a noszące na sobie piętno bardzo samodzielnego temperamentu kolorystycznego ich twórcy, musiały zwrócić na siebie uwagę znawców.
Pomału też uznanie rosło, - coraz częściej zaczęto kołatać do pracowni artysty, - coraz chętniej nabywano jego utwory, pierwszorzędnych dopatrując się w nich zalet. Znany amator sztuk, Sefer-Pasza, stał się właścicielem kilku obrazów Kotarbińskiego, a biskup Strossmayer nabył jeden z jego utworów do galeryi narodowej w Zagrzebiu. Poza kilku dziełami, które znajdując się na warszawskiej wystawie tu zostały nabyte, największa liczba obrazów Kotarbińskiego, bądź sprzedanych odrazu w pracowni, bądź też malowanych przez niego na obstalunek, wcale w kraju znaną nie jest, mieszcząc się po rozmaitych publicznych lub prywatnych galeryach zagranicznych.
Ulubioną treścią, na której Kotarbiński zwykle rozwijał swe kompozycyjne temata, był świat starożytny - Hellady i Romy. Starożytności, której hołdował od zarania swej karyery malarskiej, pozostał wiernym dotychczas, ma on w niej bowiem szerokie pole dla rozwinięcia bujnej swej fantazyi twórczej, oraz całego zasobu kolorystycznych upodobań.
Twórca „Orgii” jest przedewszystkiem kolorystą, w szlachetnem znaczeniu tego słowa, z impulsu, z poczucia wewnętrznego, z potrzeby ducha. Świat przedstawia mu się w postaci plam kolorowych, bardzo barwnych, w harmonijną zlewających się gammę. Wyszukane tony, łagodnie jednoczące się w artystyczną całość, może zbyt fantastyczną gazą osłaniają rzeczywistość, z jej częstokroć krzykliwą jaskrawością lub monotonną szarzyzną, z jej brzydotą i powszedniością; gdy jednak malarz nie opuszcza podkładu klasycznego i na jego tle tylko snuje swe kompozycye, widzenie natury z punktu, że się tak wyrażę, idealniejszego, jest zupełnie w zgodzie z zadaniem, jakie sobie zakreślił. Prawda, schwytana na gorącym uczynku, naginanie się do wymagań realizmu zupełnego, raziłoby w pracy podjętej w imię zasady estetycznego piękna i wyszukanej harmonii.
Świat, stworzony przez Kotarbińskiego, nie bierze początku w rzeczywistości, nie jest on realny ani zewnętrzną swoją stroną, ani ogólnym nastrojem; kolorysta z Bożej łaski daje przedewszystkiem folgę swoim upodobaniom barwnym i kroczy drogą, którą szli dawniej Tycyan, Rubens, Delacroix, Makart wreszcie.
Duża kompozycya zatytułowana „Orgią Rzymską", daje możność zaznajomić się z oryginalnym talentem jej twórcy, tak mało u nas znanym.
Obraz ten, robiony na wrażenie, jest popisem dekoracyjno-kolorystycznym skończonego mistrza w swoim fachu, który jako istny wirtuoz pendzla pragnął przedewszystkiem olśnić pięknością barw, finezyą tonów, zająć interesującą treścią, w końcu zniewolić elegancyą układu i rozmaitością linii.
Świat starożytny Kotarbińskiego nie ma nic wspólnego z akademickimi kartonami Siemiradzkiego, otacza go atmosfera cieplejsza, bardziej upajająca, zmysłowa nieledwie; pokrewniejszym on jest prześlicznym inspiracyom Makarta.
“Orgia” odbywa się w rodzaju jakiegoś perystylu, dotykającego schodami wody. Rozmaite grupy uwieńczonych biesiadników, bachantek, tanecznic i t. d. artystycznie ułożone, nikną przysłonione gorącym cieniem pół mroku. Wśród ludzkich postaci widnieją wspaniałe marmury, tkaniny, draperye, wazony pełne kwiecia, łącząc się w zawikłaną cokolwiek ale bardzo ponętną całość. Pierwszy plan wypełnia łódź wybita miedzianą blachą, a skopiowana widocznie z kolumny Trajana, wioząca nowo przybywających gości: piękne kobiety, wspaniałych patrycyuszów. Mimochodem wspomnę, że pierwszy plan jest najlepszą stroną obrazu pod względem techniki malarskiej. Łódź, draperye, a przedewszystkiem plecy obnażone stojącej kobiety są doskonałe, nawet pod względem realnej prawdy.
Wielkiej siły kolorystą okazał się Kotarbiński w przeprowadzeniu ogólnej gammy barwnej, kojarząc piękne i harmonijne tony w jedną bijącą majestatem całość. Podnosi wrażenie użycie szerokiej, dekoracyjnej techniki, za pomocą której zdołał niezwykle plastycznie uzmysłowić wymalowaną scenę.
Typy kobiece są piękne typowo, pozy ich, pełne gracyi i wdzięku, łączą je częstokroć z postaciami męskiemi o wytwornych liniach patrycyuszów rzymskich. Artysta unikał widocznie szczegółów zbyt dosadnych, przez co „Orgia“ zyskuje pod względem estetycznym, traci zaś pod względem charakteru.
Działalność Kotarbińskiego, tak niezwykle rozwinięta w ostatnich czasach, nie odzwierciedla w sobie ani nowych prądów, ani ideałów obecnej doby.
Zarzutu z tego nie można robić artyście. Bezstronny i sumienny krytyk powinien przedewszystkiem zrozumieć cel, do którego malarz w rozbieranem przez niego dziele dążył, punkt wyjścia jego twórczej pracy. Sztuka ma szerokie granice, a raczej wcale ich nie ma, śmiało więc obok siebie znaleźć może miejsce niejeden kierunek, rozkrzewić się niejedna doktryna.
Obrazy Kotarbińskiego, nie będąc wytworem umysłu ulegającego wpływom chwili, zyskują może na wrażeniu, jakie wywierają, jaskrawo różniąc się od otoczenia tak pojęciem jak wykonaniem.