Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
I.
Józef Chełmoński, wysoko ceniony przez swych kolegów od pierwszych lat działalności artystycznej, przyjęty w Monachium jako człowiek nadzwyczajnych zdolności, szczęśliwy zwycięzca na szerszej arenie, w Paryżu, gdzie zamieszkawszy od 1875 r., odrazu stanął w rzędzie najznakomitszych malarzy: w kraju pomiędzy naszą publicznością nie miał uznania; tu przyczyniała się do tego krytyka, niemiłosiernie smagająca prace naszego malarza od początku, gdy zaczął je wystawiać, ganiąca jego technikę, pomysły, owe sztywne apokaliptyczne konie, jednem słowem, odmawiająca mu prawie wszystkich zalet.
I trzeba było dwudziestu lat ciężkiej pracy artystycznej, trzeba było głosu z zagranicy - nareszcie owego osławionego medalu honorowego, takiego samego, jak tylko Matejko i Siemiradzki, dwie nasze uznane wielkości, otrzymali poprzednio, aby nasze społeczeństwo i ludzie, zajmujący się wyrokowaniem w dziedzinie sztuki, uderzyli czołem przed nową wielkością, przed tymże samym Chełmońskim, który już w pierwszych latach swego zawodu był takim samym potężnym, samodzielnym, powiem nawet genialnym malarzem, jakim go teraz widzimy.
Gdy przypomnę sobie całe tomy papieru, zapisane pochwałami na cześć „Kleopatry“ Żmurki, lub „Skazanej “ Kossowskiego - i gdy równocześnie spojrzę na recenzye, pisane u nas o Chełmońskim, smutno mi się robi. Tamtych obu odrazu, w samym początku karyery, sądząc pierwsze uczniowskie ich prace, postawiono na piedestale obok mistrzów; temu nawet talentu pośledniejszego zaprzeczono. Na Chełmońskim pierwszy u nas poznał się Cypryan Godebski i oddał mu należną sprawiedliwość w swych felietonach sztuce poświęconych w „Gazecie polskiej“ w 1875 r. Faktem jest jednak, że w chwili obecnej Chełmoński należy już do owych uznanych, że żaden kuryerowy sprawozdawca nie boi się już narazić na miano nieznającego się na rzeczy, gdy przy nazwisku Chełmońskiego postawi przymiotniki „wielki, genialny“ i t. d.
Chełmoński zwyciężył, a zwycięstwo to jest może najdonioślejszym faktem w dziejach naszego młodego malarstwa, dowodzi bowiem, że społeczeństwo już o tyle dorosło, iż jest w stanie odczuć prawdę i szczerość, dwie najpotężniejsze dźwignie w sztuce, i to, co przed kilku laty zwano herezyą, bezsensową inowacyą, staje się dla ogółu zrozumiałem.
Największą zasługą Chełmońskiego, która się uwydatnia od początków jego karyery i która dotąd błyszczy w całym blasku, jest szczerość; najcharakterystyczniejszą cechą jego talentu - oryginalność. Dwie te rzeczy razem złączone wytwarzają ową naturę artystyczną, na wskroś samoistną, indywidualną, która swą sztukę uwalnia od wszelkich naleciałości obcych, która przemawia do widzów charakterystyką, formą i kolorem, zaczerpniętymi z czysto subjektywnych zapatrywań.
Skarżył się któryś z recenzentów, że ani nie może określić jasno rodzaju, w którym Chełmoński pracuje, gdyż tak on jest różnostronny; w innem znowu miejscu narzekano, że treści jego obrazów są nie do opisania. Tak jest rzeczywiście, i przez te dwie właściwości jest on prawdziwym malarzem, gdyż malarstwem tylko przemawia, malarstwem porywa. W tych jednak czysto po malarsku wykonanych obrazach jest zawsze prawda, jest indywidualne pojmowanie natury, jest nareszcie rzeczywista poezya, która wieje nie z tytułu, lecz z każdego źdźbła trawy przezeń namalowanego, z każdej chmury na niebie.
Chełmońskiego znałem, jak dotychczas, w czterech jasno zdecydowanych okresach jego działalności: Od 1868-1871 r. jako ucznia warszawskiej szkoły rysunkowej i profesora Gersona, pierwsze swe stawiającego kroki na polu samoistnej twórczości; od 1872- 1874 r. w Monachium jak o artystę zapowiadającego przyszłą swą sławę; od 1875-1879 r. w Paryżu, gdy sława wieńce uznania złożyła na jego skronie; i w końcu w obecnym okresie, gdy powróciwszy z długiego pobytu zagranicą osiadł wśród swoich.
Znając go od tak dawna, znając nieledwie każdy utwórz pod jego wyszły ręki, dochodzę do przekonania, że ta wyjątkowo artystyczna natura, ów jego tak indywidualny temperament, ujawniły się od samych początków pracy twórczej, wystąpił on odrazu jako samoistny, doskonale świadomy swych celów artysta i przez ciąg dwudziestokilkuletniej działalności spotęgował tylko widoczne już bardzo wyraźnie cechy, nie zmieniając ani na chwilę drogi, nie zbaczając z niej nawet. Stanowczo to powiedzieć można, że malarz nagrodzony w 1889 r. w Paryżu medalem honorowym, a w 1891 r. w Berlinie takimże dyplomem, mógł je już śmiało posiadać piętnaście lat wcześniej, jako twórca „Sprawy u wójta", „Jesieni", „Powrotu z balu", „Roztopów" i t. d.
Chełmoński nie jest realistą w prawdziwem słowa tego znaczeniu, maluje zwykle z poczucia, patrzy i zapamiętywa więcej, aniżeli notuje wprost z natury, zajmuje go bardziej ogólny nastrój, ruch, charakterystyka, a nie dba o naśladowanie szczegółów, fałdów i t. d. W naturze widzi po większej części, co mu jest podatne do ujawnienia myśli przewodniej obrazu, stąd choćby najmniejsze prace jego, najmniej skomplikowane, jak dawniej malowane „Żaby o zachodzie słońca“, „Osty z zającami, „Wielki piątek “ - jak późniejsze znacznie „Staw w nocy“, „Droga przez las“, „Droga w nocy“ - znane z ogólnej wystawy, urządzonej w Warszawie 1890 r., nie noszą cechy studyów, lecz są dziełami sztuki na wskroś indywidualnemi.
W obrazach, gdzie na tle zwykle pejzażu artysta zgrupował ludzi i konie, zawsze występuje mistrz w odwzorowywaniu charakterów. Każdy typ, przez Chełmońskiego odtworzony, czy to ludzki, czy koński, jest przezeń odtworzony na mocy dokumentów z życia czerpanych; nie są to modele fotograficznie odmalowane, ale jednostki znane doskonale swemu twórcy, który je kocha, rozumie, zna ich pozy, gusta, przyzwyczajenia, widział je w różnych sytuacyach, podpatrzył na gorącym uczynku ich działalność... Ani źdźbła utartych frazesów, ani źdźbła konwencyonalności. Wielu z najciekawszych obrazów nie znają w kraju lub znają tylko z reprodukcyi, gdyż przez ciąg swego kilkoletniego pobytu zagranicą sprzedawał je wprost ze sztalug do zbiorów prywatnych. Gdy myślą przebiegnę wszystkie kreacye Chełmońskiego, malowane jeszcze w Warszawie, „Dziewczyna uciekająca przed biegnącem stadem" i „Rozpłat robotników" lub „Wnętrze stajni", „Posłaniec w bidce", „Pocztylion w deszcz przed karczmą", „Zmierzch przed karczmą", „Wielki piątek", rozmaite czwórki, zadymki, w końcu „Powrót z balu", „Zmarzły na saniach posłaniec" i słynna „Sprawa przed wójtem", malowane w Monachium - gdy wskrzeszę w mej wyobraźni „Jarmark na konie", „Odwilż", „Dziady przed karczmą" i wiele innych jeszcze, których tytułów nie pamiętam, stworzonych w Paryżu, widzę zawsze jednako czującego, zawsze wiernie w obranym kierunku dążącego artystę. Każdy z jego utworów daje miarę jego talentu.
Życie podpatrzone ze strony nowej, ciekawej, strona psychologiczna nadzwyczajnie logicznie użyta na scharakteryzowanie pewnych sytuacyi, w których grające rolę figury są takiemi, jakiemi musiały być w danym momencie. Często spotykana niejaka szarża w rysunku jest użytą zawsze dla dosadniejszego podkreślenia danego ruchu.
Jako malarz koni, Chełmoński odznacza się temi samemi zaletami. Chodzi mu zawsze o wydobycie techniką i układem wrażenia najlepiej odźwierciedlającego scenę, którą pragnie przedstawić. Konie jego żyją, ruszają się, jest on w malowaniu ich równie dobrym specyalistą, jak w malowaniu ludzi i pejzażu.
Chełmoński jako malarz pejzażów bezwarunkowo jest pierwszym u nas obecnie, a zagranicą cytując takich, jak Daubigny, Pelouse, Harpiguies i t. p., bez bojaźni i jego nazwisko obok postawić można.
Czy może być coś bardziej wspaniałego nad jego moczary z żółtem kwieciem? W obrazie tym, malowanym w 1890 r., jest on takim mistrzem w uchwyceniu trudnych nietylko do odwzorowania, lecz częstokroć do odczucia tonów w naturze spotykanych, że patrząc nań nietylko widzi się stronę materyalną krajobrazu, t. j. formę i kolor, ale przemawia on do wszystkich niemal zmysłów, takie tam niebo, takie bagnisko, taka woda, wszystko takie prawdziwe! Rzeczywiście niewielu ludzi umie tyle widzieć, co Chełmoński.
Albo ów jeszcze z r. 1875 „Wieczór jesienny “, z wichurą, z wyjącymi psami, z domem szczelnie zamkniętym, z dymem snującym się po dachu... Nastrój ogólny szalony. Jeżeli można tak powiedzieć, to bym nazwał ten pejzaż psychologicznym, gdyż widz odczuwa, patrząc, to wszystko, czemuby podlegał, znajdując się w rzeczywistości w podobnem otoczeniu. Niemniej ciekawym jest inny motyw nocny; tym razem księżyc oświeca podwórze i dom, niema tam już burzy i wichury, ale spokój, spokój działający nawet na psy w kłębki pozwijane i śpiące. Albo ów niewielki obrazek, na którym artysta zaznaczył dwoma nieledwie tonami niebo gwiaździste i to niebo odbite w szybie stawu oddzielonego dalekim horyzontem. Ileż to razy każdy z nas widział takie niebo i staw ów spokojny! Krajobrazem również, lubo czysto abstrakcyjnym w pomyśle, jest kompozycya Chełmońskiego, malowana w 1889 r., „Cisza nocna“ - szerzej o niej piszę, gdyż jest to jeden z najoryginalniejszych obrazów tego malarza. Sam tytuł tłómaczy dostatecznie myśl artysty. Na obrazie widzimy noc księżycową, w oddali cichą wioskę w uśpieniu - pierwszy plan zajmuje zorana rola.
Pejzaż byłby wystarczającym motywem do wydobycia wrażenia, jakie nam malarz pragnął uwydatnić, szczególnie pod ręką Chełmońskiego, który jest w stanie przyrodzie dać tyle duszy i myśli. Tym razem, w pojęciu artysty, pejzaż nie był dostatecznym środkiem do przelania w widzów idei kompozycyjnej, aby wrażenie ciszy spotęgować, umieścił na roli idącego anioła. Jedyną rolą tego anioła w obrazie jest uwydatnić ów moment psychologiczny krajobrazu, ów spokój, ową ciszę rozlaną w naturze. I rzeczywiście udało się to artyście; anioł, jeżeli sam przez się tego wrażenia ciszy nie tworzy, gdyż jest już ono w pejzażu, to ogromnie wpływa na jego spotęgowanie. Postać tę Chełmoński skomponował nadzwyczaj oryginalnie; na wytworzenie takiego anioła musiały się składać pierwiastki czysto subjektywne natury i temperamentu artysty. Jest to nasz rodzinny anioł, takim widzieć go muszą we śnie dzieci chat naszych. Niema w nim nic tradycyjnego, jest kreacyą nową. W stosunku do tła wydaje się olbrzymim, co wynika w części i stąd, że horyzont wziętym został bardzo nizko, robi przez to wrażenie widziadła niezwykłego.
Stąpa poważnie, z opuszczonemi rękami, ze zwieszonemi skrzydły, w długiej fałdzistej sukni, oblany cały światłem pełni księżycowej. Kmiotek, powracający w nocy, pod wpływem przywidzenia, mógł wyobrazić sobie idącego po roli takiego ducha. W tym leży ogromna zasługa Chełmońskiego, że w istotę nadziemską zdołał tyle wlać cech swojskich, iż stała się widziadłem, mogącem być tylko u nas wymarzonem.
Obraz cały robi poważne wrażenie, wydaje się jakby był stworzony w jednej chwili, pod wpływem szczęśliwego usposobienia jego twórcy. Bardzo skromnymi środkami technicznymi wywołuje efekt, który powinien wywołać.
Jest to jedno z ciekawszych płócien Chełmońskiego, trochę inna strona potężnego talentu, w rzeczy samej jednak zupełnie konsekwentnie wiążąca się z dotychczasowymi jego utworami.
Chełmoński nigdy nie przestaje być sobą, zanadto jest silną indywidualnością, żeby nie położyć piętna swego talentu na każdej, z pod jego ręki wychodzącej rzeczy; stworzył więc i tym razem obraz bardzo swojski, bardzo prawdziwy, a przytem bardzo wyrafinowany, jako treść artystyczna.
Figura główna nie przemawia do nas ze strony materyalnej, nie widzimy prawie istoty o ludzkiej postaci, ale czujemy natomiast, że w ramy obrazu artysta zamknął wioskę, że ta wioska we śnie jest pogrążona, że taki błogi spokój w naturze panuje, jak gdyby na ziemię zleciał skrzydlaty anioł ciszy, anioł pól naszych.
Znakomity artysta, który od lat już tylu szeroko roznosi wśród centrów sztuki zachodniej sławę naszej sztuki rodzimej, jak o jeden z jej potężniejszych filarów - od dłuższego już stosunkowo czasu zaniechał malowania obrazów z figurami i końmi - przenosząc swoje upodobania na przyrodę i w krajobrazie szukając stosownych motywów do wypowiadania swych dążeń malarskich.
W długim szeregu obrazów, które w ostatnich latach wykonał, Chełmoński dał nam już cały cykl tłómaczeń pewnych stanów natury, pewnych jej nastrojów, które odczute z wyjątkową subtelnością przez siebie, potrafił i dla ogółu zrozumiałymi uczynić. Poza linią pejzażu, poza zwykłą mieszaniną kolorów, w każdej z kompozycyi Chełmońskiego jest coś, co się ukrywa za stroną techniczną wykonania, ogarnia całą duchową stronę kompozycyi, unosi się ponad przedstawionym momentem w naturze podpatrzonym i chwyta równocześnie i oko i umysł widza.
Można śmiało twierdzić, że aby zrozumieć i odczuć należycie obrazy, przemawiające bardziej stroną abstrakcyjną, niż materyalną techniczną, trzeba albo posiadać w sobie zarodki zmysłu i wykształcenia artystycznego, dostępne naturom o wyższej kulturze, lub też mieć wielkie zamiłowanie do przyrody, obycie się z nią, rozumienie jej mowy - właściwości spotykane często u osobników nawet bez pierwotnego wykształcenia. Cała liczna sfera przeciętnej inteligencyi, wyższa od prymitywnych umysłów, a niedorosła do wyjątkowych natur artystycznych, pozostanie zimną przed obrazem tego pokroju, co obraz Chełmońskiego, zarzucając mu brak treści.
Dla ogółu treścią obrazu jest anegdota, fakt jakiś lub scena, w formę plastyczną przez twórcę ujęta, - tymczasem malarstwo, jeżeli je postawimy na szczeblu sztuki samoistnej, a co za tem idzie, mogącej oddziaływać samej przez się na masy, jest w stanie przemawiać swym własnym językiem, swoją własną treścią artystyczną.
Tak pojęta treść, jest to pewien stan psychologiczny artysty, który w nim się znajdował pod wpływem wrażenia, jakie wywarł na niego pewien moment, zauważony w naturze. Wrażenie to artysta stara się właściwymi sobie środkami zamknąć w formę pomysłu, który jest już jego wynikiem. Pomysł ten, a raczej to, co malarz stworzył na obrazie, jest już rzeczą drugorzędną, służy on bowiem za tkankę, na której owo pierwotne wrażenie, owa myśl powstała równocześnie z niem, może stosowne znaleźć miejsce. Z tego wypada często, jak np. u Chełmońskiego, że wyobrażone na obrazie istoty żywe lub przedmioty martwe, zajmujące naczelne miejsce i mogące pretendować do znaczenia jądra kompozycyi, są tylko szczegółami, umieszczonymi tam jako środek potęgujący i tłómaczący myśl przewodnią utworu.
Doskonałą ilustracyą tego, com powiedział, może być jeden z ostatnich, a zdaniem mojern jeden z najlepszych utworów Chełmońskiego, namalowany przezeń w 1893 r. większych rozmiarów obraz p. t. „Wieczór".
W obrazie tym głównymi na pozór bohaterami pomysłu są trzy umieszczone tam zające. Obraz przez innego artystę wykonany, prawdopodobnie nosiłby tytuł, biorący swój początek w nazwie wyobrażonych czworonogów. Chełmoński jednak, mimo iż całego zapasu swych technicznych środków użył dla naturalnego przedstawienia zająców, mimo że odmalował je w wielkości prawie naturalnej, obraz zatytułował „Wieczór", gdyż chodziło mu nie o szczegóły, lecz o ogólne wrażenie, jakie sprawia pora wieczorna.
Jedną z cech charakterystycznych kierunku, w jakim Chełmoński tworzy swe dzieła, jest niemożebność opisania ich słowami. Gdzie się zaczyna wrażenie, tam się kończy możność jego wypowiedzenia, słowa bowiem są niedostatecznym materyałem na oddanie tego, co jedno spojrzenie na obraz zrozumiałem i jasnem czyni.
„Wieczór" jest to wprost wykrojone w ścianie wystawy okienko, w którem widzi się dal stepową, pełną roślin i kwiatów dzikich, owianą oparem letniego wieczoru, z niebem żółtem jeszcze odbłyskiem ostatnich promieni zachodu. Tak tam ciepło, tak cicho, taka harmonia i powaga natury panuje w tym szmacie ziemi i nieba, które artysta wybrał i zaklął na płótnie. I na cóż tu innej treści, kiedy rzecz przedstawiona każe odczuwać nam, mieszkańcom miast, poezyę przestrzeni, poezyę dalekich widnokręgów, która pozwala nam przez chwil kilka żyć życiem innem, przenosząc w świat inny, na łono czystej, wspaniałej natury.
Obok „Wieczoru“ śmiało postawić można inną kompozycyę Chełmońskiego, gdzie na białej śniegowej płaszczyźnie przedstawił on istny dramat wydarty z życia - stadko kuropatw, idących pod przewodnictwem ojca i matki. Obraz ten wystawiony na powszechnej berlińskiej wystawie 1891 r. był rzeczywistą perłą polskiego oddziału.
Wobec wszystkich obrazów autora „Sprawy u wójta“ nikomu z pewnością na myśl nie przyjdzie przypatrywać się, jak to malowane, czy obraz na matowem, czy na innem płótnie, czy są laserunki i t. p. techniczne czysto rzeczy. Widzi się naturę tak prawdziwą, tak z pierwszej ręki wziętą, z takiem wielkiem jej zrozumieniem oddaną, że w myśli każdego powstaje wdzięczność dla artysty, że do takich wrażeń zdołał pobudzić.
Tutaj dopiero widać, jak szczegóły techniczne są niczem w sztuce, jak środki znikają, odsunięte na dalszy plan myślą, która kierowała ręką wykonawcy w utworach, gdzie ta myśl tak zrozumiałą, w tak wspaniałej przedstawia się sukience.
Lubo, jakem to wyżej już nadmienił, w ostatnich czasach pejzaż stał się niejako ulubionem polem dla twórczości Chełmońskiego, nie wpłynęło to w niczem na zmianę rdzennych rysów tego wyjątkowego we współczesnem malarstwie talentu. Zawsze jest on sam sobą, zawsze jest owym zapalonym malarzem, który zdradzał się już w ośmnastoletnim uczniu szkoły rysunkowej. Pozostał sobą - ciekawym na wszelkie przejawy życia, na wszelkie tętna i szmery natury, które widziane dziwnie czułem okiem artysty, odtwarza w swych dziełach, nadając im piętno swojego indywidualizmu.
Bardzo pobieżny i urywkowy szkic, poświęcony Józefowi Chełmońskiemu, pragnę uzupełnić, wykazując wpływ, jaki artysta ten wywarł na nasze współczesne malarstwo.
II.
Może w żadnej ze sztuk pięknych nowe prądy nie ogarniają umysłów liczniejszej rzeszy artystów z taką szybkością, jak w malarstwie.
Malarstwo w zwrotach swych, spowodowanych chwilowem upodobaniem lub modą, można porównać do budynku o sklepionym suficie, w którym pewien ton podany we właściwem miejscu, roztacza się szerokiem kołem, potężnieje coraz więcej i przechodzi w jakiś nadzwyczajny, ogłuszający chór.
Podanie owego tonu, pierwszej nuty ogólnego chóru, jest zwykle udziałem jednostki, w samodzielnej pracy twórczej szukającej zadośćuczynienia swej duchowej potrzebie.
Na horyzoncie naszej sztuki jedną z nielicznych takich jednostek jest Józef Chełmoński. Zajmuje on stanowisko, zdobyte całemi latami rozwoju swej indywidualności, stoi wysoko ponad tłumem, zapatrzony w swe cele, wobec natury, na tle której snuje wspaniałe kreacye.
Już oddawna obrazy Chełmońskiego były kamertonową nutą, znajdującą echo wśród ogółu malarzy. Był czas, kiedy wszystkie wystawy roiły się od motywów, podjętych po raz pierwszy przez twórcę „Sprawy wójta“. Do tej pory nawet w działalności kilku znanych już i wyrobionych malarzy, znać wpływ Chełmońskiego; - właściwości jego natury albo żywcem wzięte, albo trochę przeinaczone, stały się poniekąd cechami charakterystycznemi początkowych jego naśladowców, a obecnych satelitów.
Jak jednak wielką jest siła talentu Chełmońskiego, dowodzi jego ciągłe przeobrażanie się. Rodzaj, który stworzył, świat, który powołał do życia w tylu swych mistrzowskich dziełach, porzuca naraz i wkracza w zupełnie odmienną sferę. Autor tylu scen rodzajowych, osnutych na tle miejscowości rodzinnych, a ożywionych postaciami ludzi i koni, - twórca zasp śnieżnych i sanek, błot i bryczek, scen jarmarcznych i myśliwskich, twórca całej galeryi nowych zupełnie w naszem malarstwie typów: szlachcica, chłopa, żyda, pocztyliona, dziadów żebrzących i dziewek dworskich... tak niepodobnych do tych, któreśmy poprzednio oglądali - malarz par excellence rodzajowy i charakterystyczny - staje się pejzażystą.
Zwrot ten napozór bardzo wyraźny i dla powierzchownego badacza nowy w rozwoju karyery artystycznej Chełmońskiego, jest w rzeczy samej bardzo logicznym i konsekwentnym etapem tegoż rozwoju.
Chełmoński od początku był zawsze pejzażystą. Nie przestawał nim być przez cały czas i tylko w ostatnim swym okresie krajobraz, który mu dotychczas służył jako część składowa każdej kompozycyi, ważną w niej zawsze odgrywając rolę, wysunął na plan pierwszy, pozbawiając go sztafażu.
Mistrz w odgadywaniu duszy w ludziach, ukazał się nam, jeżeli można tak się wyrazić, jeszcze większym psychologiem przyrody. Malutkie, niedostrzegalne odcienia, odróżniające jednostkę, rysy pojedynczych osobników z taką maestryą podpatrzone i oddane, że zdaje się jakby każda z ludzkich postaci w obrazach Chełmońskiego była wprost portretowaną, wyobrażając tę a nie inną osobistość, były jednym z ważniejszych czynników w procesie twórczym tego artysty. Czynniki te odnajdują się i w jego obecnych krajobrazach. Typ wysokiej indywidualności, odrębności, jaki uwidocznia się w każdym szmacie pejzażu; siła ekspresyi, jaka bije z każdego obrazu, jest to taż sama, tylko przeniesiona w inną sferę, właściwość talentu autora „Babiego lata“.
Chełmoński, przeinaczając się w zupełnego pejzażystę, zaczął ten pejzaż traktować cokolwiek z odmiennego punktu widzenia. Dawniejsze pełne prawdy tła do jego scen z życia potocznego, były to szerokie perspektywy, widziane z pewnej odległości i mające w całokształcie kompozycyjnym znaczenie, odpowiadające swemu założeniu; były one również wystudyowane jak figury, konie i t. p., lecz zawsze zlewały się w harmonijną całość, tonąc w niej nawet.
Obecnie motyw pejzażowy, jako główna treść obrazu, zwiększył się i rozmiarem i znaczeniem. Punkt widzenia znacznie zbliżony, pozwala na tysiące szczegółów, nieujawnionych przedtem. Miasto szerokich horyzontów, mamy obecnie mniejsze przestrzenie, granice się zbiegły, dając nam część przyrody, niewielką, widzianą z bardzo blizka, ciekawą, przedewszystkiem owem odrębnem zapatrywaniem się na nią artysty, owemi nieporuszanemi dotąd przez malarzy psychologicznemi jej stronami.
Na pozór obrazy pejzażowe Chełmońskiego przedstawiają się niezwykle, robiąc wrażenie oderwanych z większej całości fragmentów. Linia, sylweta, obrazowość, tak do niedawna konieczne w tego rodzaju utworach, tutaj nie grają żadnej roli. Kawał łąki, kawał rzeki lub jeziora, szmat nieba, wnętrze małej polanki, ot i wszystko. A jednak... a jednak Chełmoński i w tej najnowszej fazie stworzył szkołę, był bowiem owym wspomnianym już wyżej kamertonem, pierwszą nutą w chórze, który się utworzył bezwiednie może.
Że na rozwój naszego pejzażowego malarstwa w ostatniej dobie Chełmoński wpłynął i wyjątkowo silne piętno na niem pozostawił, to nie ulega żadnej wątpliwości. Dość spojrzeć na ściany wystaw tutejszych, a łatwo o prawdzie słów moich można się przekonać.
Daleki jestem od stawiania większości naszych malarzy zarzutu plagiatu lub umyślnego naśladownictwa. Zaznaczam tylko fakt, iż obecna generacya pejzażystów złączoną jest z sobą jakby jedną nicią przewodnią, jedna myśl snuje się przez całe szeregi obrazów, - i że skrystalizowaną myśl ową, w najartystyezniejsze przybraną szaty, najsamodzielniejszą, odnajduję w dziełach Józefa Chełmońskiego.
Działalność Chełmońskiego względnie do pejzażu naszego, nie jest wynikiem ogólnie panującego prądu, jak to bywa dość często - jak to było np. z Makartem. W Chełmońskim szukać należy nie ostatniego słowa, lecz genezy kierunku; on jest twórcą, który dążności swe narzucił innym, który im prawo obywatelstwa w sztuce wyrobił.
Wpływ, jaki wyjątkowe artystyczne osobistości wywierają na otoczenie, trwał od zarania nieledwie rozwoju sztuk pięknych. Wpływ ten był dodatni lub szkodliwy - to zależało od stanowiska, jakie twórcy kierunków zajmowali wobec idei postępu, nieprzerwanie snującej swą przędzę, i potrzeb estetycznych epoki, w której działali. Dodatni wpływ uwidoczniał się zawsze, ilekroć mistrz wyprzedzał swą epokę, ilekroć nowe tory wskazywał, nieznane odkrywał światy. - Wpływ ujemny widzimy wtedy, gdy wyjątkowi wybrańcy, stworzeni na prowodyrów w sztuce, siłą swego indywidualnego talentu i swych niemniej samodzielnych zachcianek, zatrzymywali pracę rozwojową, cofając pociągnięte za sobą rzesze, na przeżyte i niezgodne z potrzebami ducha swego społeczeństwa - ścieżki.
Wpływ Chełmońskiego niezaprzeczenie należy do dodatnich, dlatego przedewszystkiem, że myśl, która się ujawnia w jego pracy, jest zrodzoną w potrzebie czerpania twórczości z nieprzebranej skarbnicy natury; że cel, który mu przyświeca, to osiągnięcie prawdy życiowej.
I że obecnie na ścianach naszych wystaw częściej się spotykamy z obrazami, w których przyroda przemawia do nas zrozumiałym językiem; że wielu malarzy, zamiast podlegać chorobliwym stanom imaginacyi, dąży do źródła prawdy, aby czerpać w naturze motywa do swych utworów, przypisać to należy wpływowi Chełmońskiego.
Jest to tylko w nowem świetle ukazane stanowisko, jakie zajął już od dawna w malarstwie naszem.