Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Iść z większością, nakłaniać się do gustów, panujących w danej chwili wśród ogółu, było zawsze i jest dotąd najłatwiejszą i najkrótszą drogą do zdobycia sławy przeciętnej i zapewnienia sobie popularności i materyalnych korzyści. Trzeba niezwykle silnej indywidualności, niezwykłej wewnętrznej potrzeby wypowiadania swych myśli własnym językiem, jasnego pojęcia o celu zakreślonym, by nie dać się porwać prądowi, by nie zginąć w otchłani szkolnej lub modnej rutyny, czy też utartych i przyjętych procederów i formułek. Artyści, którzy drogą ciężkiego samodzielnego wyrobienia potrafili pozostać sobą i dać sztuce nowy jakiś wątek, nieznany rzucić na nią promień, należą właśnie do garstki tych nielicznych wybrańców, którzy narzucają ogółowi swe przekonania, czerpiąc źródło twórczości z natury i potrzeb własnego ducha. O ile jednak cele ich są wznioślejsze, o tyle droga, ku celom tym prowadząca, bardziej bywa najeżona trudnościami.
Monachium, jedno z najżywotniejszych ognisk sztuki współczesnej, odznacza się już oddawna ową centralizacyą, że się tak wyrażę, ową dążnością do szkolarstwa, które przytłacza kupiących się w niemieckich Atenach malarzy, i nie pozwala na rozwój indywidualizmu.
Powodem tego jest, o ile mi się wydaje, przewaga żywiołu niemieckiego wśród rzeszy artystów tam zamieszkałych, gdyż żywioł ten obok wielu zalet - odznacza się w dziedzinie malarstwa prawie zupełnym zanikiem siły twórczej.
Szkoła monachijska! któż o niej nie słyszał. Szkoła ta istniała i istnieje dotychczas, lecz zmienia się stopniowo, przekształca jak kameleon, a to tak dalece, że typowe utwory tej szkoły przed dwudziestu laty np., w niczem nie są do obecnych podobne. Artyści, jak szli zbitą ławą, tak idą i dotąd, dając się powodować w obieraniu dróg nowych, prądom wiejącym przeważnie z Francyi. Rzecz się zwykle tak ma. Gdy dzięki gorączkowej twórczej pracy sztuki francuskiej nowy wytworzy się kierunek, gdy ucichnie walka, powstała po każdym takim przewrocie, walka pełna wzniosłych wybuchów i zapału, - zdolniejsza natura germańskiego artysty wciela się w urobioną, gotową formę, przejmuje się nią, bardzo często wykształca i staje się w Niemczech pierwowzorem, drogowskazem, za którym idzie dopiero masa. Tworzy się zaraz szkoła nowa, która odrazu druzgocze poprzednią, gdyż staje jako skończona w sobie całość, uznana przez modę, i panuje czas pewien - na to, aby znowu kiedyś zniknąć, jak dalekie echo walki, toczonej nieustannie przez geniusz sztuki francuskiej.
Do takich silniejszych natur artystycznych, które szukały podniety twórczej poza granicami kraju, należeli swojego czasu: Pilloty, Makart, Diez, Gabriel Max, Leybl, a następnie: Thoma, Claus Mayer, Lieberman, Uhde, Stuck. Wszyscy oni mieli swe dnie panowania, wszyscy tworzyli szkoły, wszyscy uchodzą nawet za oryginalnych twórców kierunków. A jednak poza plecami Pilloti’ego stoi poważna postać De la Roche’a, Makart czerpie pełną garścią z tradycyi pozostawionej przez Delacroix i Couture’a; Diez, wskrzeszając epokę Wouvermana, czyni to po Meissonier’ze; G. Max w poetycznych wizyach swoich czyż nie ma zwróconych oczów na Ary-Scheffer’a! Bytność Courbet’a w Monachium tworzy Leybla i Thomę; śliczne studya oświetlenia Claus-Mayera, które tak się przed kilku laty podobały, zjawiły się po wystawieniu w Paryżu „Danton’a u Kamila Desmoulins’a" Franciszka Flamenga i „Rolli” Gervex'a. Że Uhde i Lieberman żyją pracą twórczą realistów francuskich, a Stuck urobił na swój sposób plony wielkiej protestacyi przeciw realizmowi, podniesionej przez paryskich dekadentów, - to rzuca się w oczy nawet niefachowcom.
Oprócz wpływów mistrzów własnych Monachium często podlegało wrażeniom, jakie czyniły na masę artystyczną obrazy cudzoziemców, umieszczane na tamtejszych wystawach. Twórcami szkół są w ten sposób: Arnold Bocklin, Maks Gierymski, Michał Munkacsy, i liczą setki uczniów, którzy przyjęli ich formę i ducha.
Wyszukanie cech charakterystycznych i oryginalnych uznanych artystów, przejęcie się niemi, a wreszcie spopularyzowanie do tego stopnia, że w krótkim czasie stają się one hasłem dla całego szeregu malarzy, jest wyjątkową właściwością ogniska, które pod nazwą szkoły monachijskiej przewodzi sztuce niemieckiej.
Prąd, o którym na wstępie wspomniałem, owa bezwiedna siła gromady, zabijająca indywiduum, tradycyjnie gnieździ się w nadizarskim grodzie i jest tak silną, że wyłamanie się z pod gniotącego jej wpływu jest udziałem bardzo małej zaledwie garstki malarzy, i to w największej części następuje dopiero po ich wyjeździe z Monachium.
Szkoła każda, jako taka, musi mieć pewne specyalne cechy, pewne wybitne i sobie właściwe piętno, ujawniające się zarówno w ogólnym nastroju jak i w pracach pojedynczych artystów, do niej należących. Jak na wskroś oryginalnemi są np. szkoły hiszpańska i francuska, jak łatwo odróżnić a często odgadnąć artystów tych narodowości, przez cały poczet wieków; jak przez te wieki idea przewodnia sztuki ich własnej, przechodząc, kształtuje się a nie zatraca swoich cech, wypływających z właściwości ich ras i warunków rozwoju.
Zawsze naśladowcza szkoła monachijska, biorąca zaledwie w pierwszych dziesiątkach lat tego wieku swój początek, potrafiła wyrobić w sobie już tradycyę.
Cechą jej charakterystyczną, duchową niejako, jest wspomniany wyżej dar asymilowania nowych prądów i haseł, które w sobie przetrawia i, popularyzując, czyni je modnemi i zrozumiałemi dla ogółu publiczności. Materyalną właściwością zaś jest dążność do wyrobienia technicznego - malarskiego, obok słabo rozwiniętego poczucia rysunku. Akademia nawet, owa strażnica poważnej idei w sztuce, jest w Monachium zwierciadłem mody, kształcąc uczniów w kierunku malarskim a nie rysunkowym, stąd u uznanych tamtejszych mistrzów znaleźć można niekiedy wielkie wady w proporcyi figur, oraz mało subtelności w szczegółach rysunkowych. Pierwszy lepszy początkujący malarz francuski umie lepiej rysować, od niektórych profesorów monachijskich.
Ale za to jakimi majstrami są oni w kładzeniu farby na płótnie, jak zdołali wykształcić technikę, do jakiego wirtuozostwa doprowadzili sztukę malowania! Tej właściwości przeważnie zawdzięcza Monachium, jako rynek artystyczny, powodzenie, jakie ma wśród świata handlarzy i amatorów obrazów; zawsze bowiem szeroka publiczność najwyższym uznaniem otacza artystów, którzy powszedni, łatwo dostępny temat ubierać potrafią w wytworną sukienkę eleganckiej, wyszukanej techniki.
Nasze malarstwo z konieczności musi w pojedynczych swych przedstawicielach odzwierciedlać kierunki rozmaitych centrów artystycznych Europy, wśród których są oni rozsiani.
Od lat mniej więcej trzydziestu Monachium zaczęło wywierać wpływ na malarstwo polskie. Wpływ ten stopniowo wzrastając, dochodzi przed jakiemi piętnastu laty do najwyższej potęgi, upada następnie również stopniowo, i obecnie stolica Bawaryi jest jednem z centrów sztuki naszej, nie zaś centrem jedynem, jak to było przez czas jakiś.
W historyi rozwoju malarstwa naszego Monachium pozostanie jako kolebka jednego z charakterystyczniejszych kierunków, który, biorąc swój początek w nadizarskich Atenach, rozwinął się i wzmocnił wśród polskich artystów. Kierunek ten pozostanie pod nazwą stimmungowego a nawet monachijskiego.
Cechami jego charakterystycznemi były: w kompozycyi wybieranie motywów osnutych na tle przeważnie pejzażowem, w wykonaniu, dążność do wykazania zalet techniki malarskiej, w elegancyi i finezyi dotknięć pendzla, w harmonii kolorystycznej gammy, i drobiazgowem wykończeniu szczegółów; celem zaś, myślą przewodnią całego tego zwrotu była chęć osiągnięcia wrażenia pewnego nastroju, stimmung’u jak Niemcy nazywają, nadającego całości utworu malowniczy, często smętny lub fantastyczny ton ogólny. W kierunku tym uwidoczniło się już kiełkowanie realizmu, lecz owiane jeszcze atmosferą romantycznych reminiscencyi.
W malarstwie naszem najprawdziwszym przedstawicielem tego par excellence monachijskiego kierunku jest Józef Brandt, który go, rzec można, w pierwotnej swej formie, na nasz grunt zaszczepił. W plejadzie jednak malarzy w następstwie pracujących na niwie przez Brandta poprzednio zoranej, w setkach obrazów stworzonych z myślą o stimmung’u i związanych z sobą łańcuchem jasno określonej szkoły, przejawiają się też wpływy Józefa Chełmońskiego i Maksymiliana Gierymskiego, artystów, którzy obok Brandta, odrazu samodzielnie rozwijali niezwykłe swe talenta.
Dlatego wspominam, mówiąc o Monachium w stosunku do malarstwa naszego, o kierunku stimmungowym, iż zwrot ten miał dość długi okres panowania, i w następstwie silne na wielu artystycznych naturach pozostawił ślady. Zawdzięczamy go w zupełności Monachium.
Do liczby „typowych Monachijczyków“ - od dawna już należy Alfred Kowalski, którego kilkanaście obrazów razem w salonie Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych zebranych, Warszawa miała sposobność przed niedawnym czasem oglądać.
Dziś już dzięki szerokiemu uznaniu, jakie zdobył za granicą, Kowalski zaliczonym został do owego ciasnego kółka naszych wielkości malarskich, które do niedawna jeszcze tworzyli: Matejko, Siemiradzki i Brandt. - W następstwie plejadę gwiazd powiększyło nazwisko Chełmońskiego, a później trochę: Bilińskiej, Pochwalskiego, Fałata. W gronie tem Kowalski w opinii ogółu zajmuje jedno z pierwszych miejsc.
Alfred Wierusz Kowalski urodził się w Suwałkach w r. 1850. W 1868 r. widzimy go zapisanego do warszawskiej szkoły rysunkowej, w której początkowe kursa aż do rysunku i malowania z natury, przechodzi szybko, tak, że w półtora roku jeden z pierwszych ze swej generacyi wyjeżdża za granicę dla dalszych studyów. Pierwszym etapem dla młodego artysty było Drezno, gdzie przez czas jakiś pilnie pracował w Akademii. Zbliżywszy się naówczas z młodym również, czeskim malarzem Wacławem Brozikiem, wyjeżdża w początkach r. 1872 do Pragi Czeskiej, wraz z swym przyjacielem, i tu zaczyna malować pierwsze swe obrazki, od razu dobrze przyjęte przez handlarzy obrazów, a szczególnie przez znanego pragskiego kunsthandlera Lehmana. W epoce tej przeważnie malował sceny rodzajowe z potocznego życia, a nawet w Pradze zaczął większych rozmiarów kompozycyę historyczną „Śmierć Stefana Czarnieckiego “, której jednak nigdy w następstwie nie wykończył. W początkach 1878 r. przybywa Kowalski do Monachium, i po konkurencyjnej próbie zostaje uczniem szkoły malowania profesora akademii Aleksandra Wagnera. Była to epoka największego może napływu naszej malarskiej młodzieży do Akademii monachijskiej; wielu dziś już poważne zajmujących w sztuce stanowisko kształciło się wtedy w szkole, na czele której stał stary Kaulbach, a po jego śmierci Pilloty. Wśród uczniów ówczesnych spotykamy nazwiska: Czachórskiego, Gierymskiego, Aleksandra Pileckiego, Chełmońskiego, Maszyńskiego, Ajdukiewicza Tadeusza, Chełmińskiego Jana, Witkiewicza, Wojciecha Kossaka, i w. i.
Kowalski jednak nie długo przebywał w Akademii i lubo na jednej z semestrowych wystaw otrzymał za studya malowane list pochwalny, do pilnych uczniów Akademii nie należał. W najętej wkrótce po przybyciu do Monachium pracowni, zaczął malować obrazki, już pod wpływem panujących wówczas prądów, na tle pejzażowem osnutych.
Przez czas pewien głowa naszego malarstwa w Monachium, profesor Józef Brandt, założył rodzaj szkoły, a raczej udzielał rad młodym artystom, którzy chętnie się doń garnęli. Kowalski odrazu okazał się jednym z najzdolniejszych i pierwsze swe już z artystyczną wartością obrazy pod kierunkiem mistrza wykonał.
Dotychczas byłem prawie ciągłym świadkiem usiłowań i pracy artysty, z którym zajmowałem wspólną pracownię i mieszkanie; od czasów szkoły rysunkowej warszawskiej, aż do 1875 r. patrzałem przez ciąg lat prawie siedmiu na rozwój tego talentu, który obecnie w skończonej postaci daje sztuce naszej możność odniesienia jeszcze jednego zwycięstwa.
W końcu r. 1875 wyjechałem do Paryża - Kowalski zaś pozostał w Monachium, i odtąd rzadziej miałem sposobność go spotykać. W r. 1879 zastaję Kowalskiego w Monachium, jako już wyrabiającego sobie szersze uznanie malarza. Sprzedaje wszystko, pracując gorączkowo, - ciągłe, nieledwie z każdym obrazem robiąc postępy. Cała działalność Kowalskiego zamyka się właśnie w owem ciągłem zdobywaniu sobie coraz szerszych horyzontów. Obecnie jest on jednym z najwytrawniejszych naszych artystów, władającym elegancką techniką, i umiejącym tak w wyborze tematów, jakoteż w ich wykonaniu, odnaleźć panujące w malarstwie prądy i dążności. Wybitne stanowisko, jakie zajął w malarstwie, uznanie, jakiem otacza go społeczeństwo, wśród którego tyle lat przebywa, są owocami tatentu wrodzonego, wspartego umiejętnie skierowaną pracą ku ciągłemu kształceniu się i rozwojowi. Od lat już kilku królewska Akademia sztuki w Monachium mianowała go honorowym profesorem; zaszczyt to, którego z naszych artystów dostąpił przed nim tylko Brandt.
Wyliczać obrazy, które przez ciąg dwudziestu prawie lat wykonał, niepodobna; namalował ich bowiem wielką ilość, - zresztą - w większej części znane są one ogólnie, jeżeli nie z oryginałów, które zdobią prawie wszystkie publiczne i prywatne kolekcye, to z reprodukcyi w pismach ilustrowanych. Z małymi wyjątkami przędzę swych pomysłów kompozytorskich snuje z życia wiejskiego, w których krajobraz, ludzie i konie grają równoważną rolę.
Z punktu zapatrywań krytyki fachowej, bezstronnej i objektywnej, na którą nie mogą oddziaływać zdania dyletantów, Kowalski uważany być może jako znakomity wirtuoz. Stawianie go na równi z Matejką lub Chełmońskim, odpowiada w pokrewnej sztuce, w muzyce np. zestawieniu Gluck’a lub Beethovena, z Lisztem lub Paganinim; wszyscy oni są wielcy, lecz jakże różny powód ich wielkości.
Kowalski twórcą nie jest, jest tylko wirtuozem. W dość długiej swej karyerze szedł drogami wyżłobionemi przez poprzedników, podlegał wpływom, gustom, modzie, nie starając się nawet na gusta ogółu oddziaływać swoją indywidualnością, nie stanął ani razu do walki w imię swych własnych, przez siebie pobudzonych do życia, ideałów.
I w jak dziwnej kolizyi stanąć musi krytyka, z głosem opinii publicznej.
Krytyk, uznający przyjętą już obecnie zasadę, że malarz artysta powinien naturę czy prawdę, czy nawet ideał (rozciągam umyślnie zasadę, aby być objektywniejszym i by mi nie robiono zarzutu stronności) widzieć, czuć i odtwarzać przez pryzmat swojej indywidualności, musi dojść do wniosku, iż Monachium zabiło w Kowalskim cechy najgodniejsze uznania w malarzu twórcy. Ogół za to, patrząc na świetne rezultaty rozwoju karyery tego artysty, musi wręcz przeciwnego być zdania.
Bo rzeczywiście rezultaty są wspaniałe. W młodym stosunkowo wieku dochodzi Kowalski do apogeum uznania, zbywa swe prace nieledwie na wagę złota, wystawy ozdabiają go medalami pierwszorzędnego znaczenia, Akademia robi go honorowym profesorem, jednem słowem malarz ten zajmuje wyjątkowe w sztuce współczesnej stanowisko.
“Nie rwałem się nigdy gorączkowo naprzód" - mówił mi niedawno, - „dochodziłem pomału, krok za krokiem, coraz rozszerzając koło mych pragnień i usiłowań“. Przyszłość rozwijała się równo bez przerw i przystanków.
Że Kowalski był i jest niepoślednim talentem, to nie ulega wątpliwości, lecz talent to tej natury, że potrafi wsiąknąć w siebie estetyczne potrzeby zbiorowej masy, krystalizuje je w sobie i wydaje w formie dzieł odpowiadających poziomowi społeczeństwa w danej chwili. Nie wymyka się naprzód, nie czuje trawiącej gorączki tworzenia w sobie czegoś nieznanego, coby, jak głos geniuszu sztuki, brzmiało mu w uchu w nieuchwytnych tonach, i kazało iść w imię własnego odczuwanego w duszy natchnienia. Biorąc rzecz zupełnie abstrakcyjnie, Kowalski ma wiele wspólnego z Siemiradzkim, lubo darem podobania się ogółowi przewyższa go o wiele.