Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
(Z powodu Wystawy w Warszawie, luty-marzec 1932)
Towarzystwo artystów polskich „Sztuka" otworzyło dnia 13 lutego b. r. wystawę swą w gmachu Instytutu Propagandy Sztuki. W uroczystości otwarcia, którego dokonał Pan Prezydent Rzeczypospolitej, wzięli udział liczni reprezentanci Rządu z Panem Ministrem Oświaty na czele, korpus dyplomatyczny i tłumy publiczności. Jest to 95-ta z rzędu, a 13-ta w Warszawie, wystawa tego najpoważniejszego w Polsce zrzeszenia artystycznego.
Dzięki anormalnym stosunkom wystawowym, które zapanowały od kilku lat w Warszawie, T-wo „Sztuka“ nie urządzało swych wystaw w Warszawie od r. 1924 (maleńkiej wystawki, urządzonej w r. 1927 dorywczo w nieodpowiednim na ten cel, ciemnym lokalu przy Nowym Święcie, nie można brać w rachubę), nie dziw więc, że zapowiedź tej wystawy wywołała w warszawskich sferach interesujących się sztuką wielkie zaciekawienie.
Musimy sobie zdać sprawę z tego, że Warszawa ma uznania godną ambicję stworzenia w stolicy poważnego środowiska artystycznego i że na tem polu już wiele w ostatniem dziesięcioleciu zdziałała. Ta wytężona w tym kierunku praca, korzystająca z dużego poparcia wysokich czynników, tak zaabsorbowała Warszawę, iż zbladło w jej oczach wszystko, co było poza jej rogatkami, iż zapomniano lub starano się zapomnieć o wszystkim, co na polu plastyki w Krakowie zdziałano, a jeżeli kto nie zapomniał, to lekceważył lub starał się lekceważyć. Nie dziw więc, że wystawa T-wa „Sztuka“ była niespodzianką. Wniosła do budynku IPS-u tyle świeżości, bezpośredniości, rozmachu, koloru, temperamentu i kultury malarskiej, że wywołała bardzo silne wrażenie w Warszawie, przywykłej do kolektywizacji i typizacji.
Wystawa T-wa „Sztuka“ była jeszcze tern niezwykła dla Warszawy, że wbrew zwyczajowi przyjętemu na wystawach warszawskich, rzeźba nie służyła za dekorację sal wystawowych zapełnionych obrazami, ale stała się samodzielnym objektem wystawowym : Ogromna sala budynku IPS-u została zapełniona całkowicie zbiorową wystawą Ksawerego Dunikowskiego (120 rzeźb, wśród nich szereg olbrzymich, kilkumetrowych figur). Malarstwo przedstawione na wystawie wskutek tego skromniej ilościowo, mieściło się w czterech mniejszych salkach: 101 obrazów T. Axentowicza, O. Boznańskiej, St. Czajkowskiego, P. Dadleza, St. Filipkiewicza, Wł. Jarockiego, St. Kamockiego. A. Kędzierskiego, J. Mehoffera. Fr. Pautscha, St. Podgórskiego. K. Sichulskiego, W. Weissa. Prócz tego w jednej sali urządzono pośmiertną wystawę zgasłego przedwcześnie Edwarda Trojanowskiego (zmarł w r. 1930), długoletniego członka T-wa „Sztuka“ (27 prac).
Sala rzeźb Dunikowskiego nic była urządzona przez T-wo „Sztuka“ przypadkowo: tę wysokiego gatunku twórczość artysty krakowskiego celowo pokazano Warszawie, której „kierownicze czynniki“ — uważały za możliwe, nie porozumiawszy się z Ks. Dunikowskim i nie zawiadomiwszy go nawet, usunąć w r. 1928 ze skweru na Krakowskiem Przedmieściu jego rzeźbę, dorywczo wykonaną przez autora z lichego kamienia (z powodu braku funduszów) i ustawioną przez śp. arch. Kalinowskiego, w r. 1923, jako t. zw. „Pomnik wdzięczności Ameryce“. Ze smutkiem musimy zaznaczyć, że „czyn ten reprezentacji stolicy“ przeszli bez hałasu, bez jakiegokolwiek sprzeciwu krytyków warszawskich. Dlatego też bardzo dobrze się stało, że T-wo „Sztuka“ zbiorową wystawą rzeźb Ks. Dunikowskiego dała okazję tym „czyścicielskim“ czynnikom naszej stolicy zaznajomienia się z jego twórczością. Jak wspomnieliśmy wyżej, z powodu ogromnej, zbiorowej wystawy rzeźb, zostało niewiele miejsca dla reszty członków T-wa „Sztuka“. To jest powodem, dlaczego szereg artystów należących do T-wa nie wziął udziału w wystawie, a szereg z nich przez wystawienie jednej czy dwóch prac zaznaczył tylko swą solidarność z wystawą.
Przytaczamy poniżej w niektórych wyjątkach głosy prasy warszawskiej o wystawie Towarzystwa „Sztuka“.
Gazeta Polska, 21 lutego 1932. (Mieczysław Treter).
Sensacją artystyczną w najlepszym tego słowa znaczeniu —jest obecna zbiorowa wystawa dzieł Ksawerego Dunikowskiego, stanowiąca główny trzon ogólnej, 95-tej z rzędu, wystawy członków krakowskiego Tow. „Sztuka“.
Nigdy jeszcze żaden rzeźbiarz nie wystąpił w Warszawie z tak bogatym i, powiedzmy otwarcie, z tak wspaniałym dorobkiem.
Sztuka jego jest bezpośrednim i szczerym wyrazem jego osobliwej indywidualności. Nie hołduje ona ani modzie, ani żadnym z góry powziętym formułom czy teorjom. Świadomość środków i zamierzeń, która cechuje zazwyczaj wytrawnego mistrza, na chłodno rozważającego elementy sztuki rzeźbiarskiej, zdaje się nie odgrywać tutaj żadnej wybitnej roli.
Odbiera się czasem wrażenie, na widok jego dzieł, że Dunikowski, przystępując do uplastycznienia swej wizji, sam zrazu dokładnie nie wie, co z tego wyniknie, jaki mianowicie charakter formy i stylu będzie miała rzeźba, nad którą właśnie rozpoczął swą pracę. Stąd owa często przypadkowość kształtu, owa niejednolitość kompozycyjnego ujęcia rzeźb, ogromnie od siebie odbiegających zarówno artystyczną treścią, jak i samą formą.
Wystawa twórcza Dunikowskiego, jego psychiczne dyspozycje, mają ogromnie rozległą skalę.
Od kompozycyj symbolicznych i wstrząsających powagą problemu rzeźb na temat macierzyństwa, istoty bytu, obumierania i kolejnego stawania się, poprzez kapitalne portrety, poprzez imponujący cykl Głów Wawelskich, opracowanych dla uzupełnienia stropów Sali Poselskiej, aż po kompozycje religijne na wielką, monumentalną miarę, dla kościoła Jezuitów w Krakowie, dla gmachu Seminarjum Śląskiego i t. d.
Imponujący dorobek rzeźbiarski artysty, znajdującego się w pełni sił, który ma przecież przed sobą jeszcze sporo możliwości na przyszłość.
Wystawa, właśnie wskutek charakterystycznej dla rzeźb Dunikowskiego siły ekspresji, zyskałaby niewątpliwie, gdyby była mniej w eksponaty obfita. W olbrzymiej sali panuje na pierwszy rzut oka wielki chaos i tłok, jedna rzeźba przeszkadza drugiej. Trzeba jednak umieć się z tern oswoić, trzeba wracać po kilkakroć na tę wystawę, bo wystawy podobnej drugi raz w życiu napewno chyba się nie zobaczy!
Cała reszta wystawy Tow. „Sztuka“, to wyłącznie prace malarskie.
Od czasów Stanisławskiego, jednego z głównych założycieli tej zasłużonej wysoce organizacji artystycznej, główna siła „Sztuki“, główny urok, jako całego zespołu — to były pejzaże.
Tak też jest i w dalszym ciągu: pejzaże górują tu liczbą nad innemi rodzajami malarstwa.
Na pierwsze miejsce wysunął się jako pejzażysta Wł. Jarocki Jego widoki z. Harendy w Zakopanem, zimą i latem, jego „Szron“ i „Wczesny śnieg“ posiadają ogromny' czar bezpośredniości, świeżości i siły wyrazu. Te fragmenty widoków podhalańskich są nietylko oglądane okiem malarza, umiejącego dobrze stopniować gamę swych środków! skalę natężenia świateł i barw, ale okiem czującego artysty, który pejzaż ten zrozumiał, umiłował i umiał wniknąć w jego prawdziwą duszę.
Poza tern. Wł. Jarocki wystawił charakterystyczny autoportret z pysznym pejzażem w tle, oraz doskonały portret kilimiarza, art. mal. K. B. i sześć akwafort (cykl morski).
Z cyklami pejzaży wystąpili jeszcze: Filipkiewicz (najlepsze: „Mglisty dzień w Zakopanem“ i „Szary dzień na Olczy“), który dał też godne uwagi „Róże przy lampie“, St. Czajkowski. St. Kamocki, St. Podgórski Są wśród nich prace lepsze i gorsze; na ogół trudno o nich coś nowego powiedzieć, zwłaszcza, gdy szkic charakterystyki twórczości Dunikowskiego tyle zajął miejsca, że obecnie trzeba z żalem poprzestać na zwykłem jeno wyliczeniu reszty eksponatów.
K. Sichulski, nic zacieśniający się nigdy do jednego jakiegoś rodzaju, gdyż w twórczości swej uwzględnia wszelkie rodzaje i gałęzie malarstwa sztalugowego czv dekoracyjnego, przyzwyczaił już nas do różnych niespodzianek. Tym razem zaskoczył nas nową kompozycją „Bitwy pod Warną“, dużego obrazu, jakgdyby od ręki, w lot naszkicowanego, o dużych kolorystycznych walorach. Ponad to: ciekawy w ujęciu „Autoportret“, „Spławianie drzewa na Czeremoszu“ i dwa oryginalnie pojęte pejzaże.
W. Weiss dał tylko jeden charakterystyczny, po mistrzowsku malowany akt kobiecy, ale prócz niego szereg innych obrazów, z których maestrją wykonania przykuwają oko zwłaszcza: „Ryby“. „Astry“, „Jesień“ „Ville Franche“ i „Pejzaż z mglistem niebem“.
F. Pautsch reprezentowany jest jednym tylko, bardzo ciekawym pod względem harmonji barw, portretem dr. M. H.
Nie brak też na wystawie czcigodnych nazwisk O. Boznańskiej, T. Axentowicza J. Mehoffera i A. Kędzierskiego. A obok nich dwaj najmłodsi, absolwenci Krakowskiej Akademii, obaj utalentowani: St. Borysowski i P. Dadlez.
Aktem szlachetnego pietyzmu wobec zmarłego przed dwoma laty członka „Sztuki“, jest wystawa pośmiertna Edwarda Trojanowskiego (1873—1930).
Na sam koniec zachowałem największą chyba niespodziankę.
Oto, na tej 95-tej z rzędu wystawie „Sztuki“, witamy nowego zupełnie członka tego artystycznego zrzeszenia, a mianowicie : W. Borowskiego, który równocześnie przestał być członkiem warszawskiego „Rytmu“. Artysta ten, odbiegający zresztą całkowicie swym odrębnym stylem od całego zespołu „Sztuki“, wystawił szereg pasteli o wytwornej kolorystycznej harmonji, oraz dwa obrazy olejne, z których zwłaszcza „Martwa natura“ świadczy o rozszerzającej się coraz bardziej skali aspiracyj malarskich tego artysty“.
Bluszcz (27 lutego 1932), St. Okołów Podhorská. „Sztuka", na szczęście dla niej i dla ogółu polskiego, nigdy nie stała się- „szkołą“ w ścisłem tego słowa znaczeniu, niwelującą indywidualności strychulcem dogmatyzmu artystycznego. Malarze „Sztuki“ jałowo nie teoretyzują, natomiast malują: dużo, dobrze i solidarnie. Łączy ich jedna wspólna nić ideowa: poczucie wielkiej odpowiedzialności za swoją twórczość wobec siebie samych i wobec ogółu.
I chociaż wielu miłośnikom szukania nowych dróg to i owo w „Sztuce“ może się wydać anachronizmem, jedno jest pewne: w zakresie swoich ideałów i możliwości każdy z jej członków wypowiada się najpełniej i najszczerzej, dając maksimum swego wysiłku, szczytowe punkty swych zamierzeń Pomiędzy realistycznymi, z fotograficzną niemal ostrością wyłaniającymi się z tła postaciami „Narciarek“ Jarockiego, a rozwianymi w wibrującej mgle kolorów wizjami Olgi Boznańskiej leży cała przepaść. Krajobrazy Weissa, Kamockiego, Filipkiewicza, Czajkowskiego, Kędzierskiego, traktowane w duchu t. zw. krakowskiego impresjonizmu, a nowocześnie stylizowane pejzaże Borysowskiego to dwa odrębne światy, a jednak mieszczą się doskonale w ramach tej samej grupy.
Siła i zdrowie bije z tych płócien, z których każde niemal godne jest zająć poczesne miejsce nietylko w zbiorach krajowych, ale i w pierwszorzędnych galerjacli europejskich.
Pomiędzy niemi jest jeden obraz. Weissa, którego temat „Chleb i wino“ możnaby wziąć za symbol całej wystawy. Pęk kłosów i winne grono. To, czego człowiekowi prostemu potrzeba do życia i do radości. Chleb powinien być licz zakalca, a wino nie nazbyt młode. To jest właśnie to, czem nas ugaszcza „Sztuka“.
Największą salę Instytutu zajęła zbiorowa wystawa rzeźb Ksawerego Dunikowskiego.
Jest pewien zakątek na święcie, gdzie w formie wizji plastycznej zastygła walka człowieka nowoczesnego z człowiekiem wiecznym o Muzeum Rodina w Paryżu Pokrewny duch wieje z kolekcji rzeźb Dunikowskiego. Jego sztuka — to sztuka wielkich namiętności, zmagających się z najgłębszemi zagadnieniami bytu. W tej walce o prawdę, o swoją prawdę, artysta depce tradycyjne nawyki formalne, dźwiga z posad bryłę świata, aby ją po swojemu w bryłę plastyczną kształtować, choćby miała się stać pogwałceniem równowagi, zaprzeczeniem ustalonych kanonów rzeźby.
Stosunek Dunikowskiego do rzeczywistości jest stosunkiem wojującego mistycyzmu. Stąd rewolucyjność jego dzieł, dążenie do harmonji poprzez dysharmonję, do ekstazy przez bunt i zwątpienie.
Dunikowskiemu obcy jest spoczynek i martwota, które przyzwyczailiśmy się kojarzvč z pojęciem rzeźby klasycznej. Szalony rytm, w którym prądy kosmiczne górują nad rekordowem tempem współczesności, wciąga w' swoją orbitę ten cały zamęt postaci, głów, torsów, widziadeł, wprawia je w zawrotny taniec życia, miłości, walki i śmierci.
Rzeźby Dunikowskiego — to wieczny niepokój, zaklęty w gips, stiuk, bronz, miedź i drzewo. Marmur jest materjałem za miękkim do tych monstrualnych wizyj. Czują się dobrze tylko w szorstkim kamieniu, gdzie ich twarde płaszczyzny zdają się być wywołane tytanicznemi ciosami młota z opornej materji. Całość wystawy przedstawia się imponująco. Zwiedzić ją powinien każdy, zawiera ona bowiem prawdziwy chleb sztuki, chleb bez zakalca: a czemże jest najwyszukańsza uczta duchowa bez chleba?“.
Kurjer Warszawski (28 lut. 1932), Jan Kleczyński.
„Dzięki energji Towarzystwa, sława artyzmu polskiego rozszerzała się po szerokim świecie, gdyż wystawy „Sztuki“ odbywały się nietylko po miastach polskich, ale także w Wiedniu, Fradze, Dreźnie, Monachjum, Lipsku, St. Louis, Düsseldorfie, Budapeszcie, Wenecji, Antwerpji, Berlinie. Pamiętam entuzjastyczne recenzje obcych krytyków, którzy zastanawiali się nad bogactwem indywidualności, siłą, polotem sztuki polskiej, widząc w niej wyraz potężnej odrębności twórczej. Żadnemu z tych obcych znawców nie przychodziło do głowy stawiać od sztuki polskiej wyżej sztukę Francuzów, czy jakiegokolwiek innego narodu. Tak jak później, po wystawie paryskiej r. 1925, czujący autorowie zagranicy stwierdzali oryginalność fantazji, kolorytu, form, stylu w Polsce.
Towarzystwo „Sztuka“ ma wobec Polski ogromne zasługi. Gdyby nie ono, sami byśmy nic wiedzieli, czem jesteśmy, a inne narody musiałyby dopiero nas „odkrywać".
Obecna, urządzona w pawilonie I. P. S., wystawa „Sztuki“ jest 95-tą w dziejach tego Towarzystwa. Obejmuje stosunkowo niewielką część artystów stowarzyszonych, zawiera zato, jak wiemy, dwie wystawy specjalne.
Zasługi Edwarda Trojanowskiego w dziedzinie zdobnictwa, łącznie z pracą pedagogiczną, głównie w Waisz. Szkole Sztuk Pięknych — są tak ogromne, że nie sposób ich podać należytej ocenie w krótkiej wzmiance biograficznej. Fakt, że E. Trojanowski jeden z pierwszych odczuł odrębność, siłę i niezmierzone bogactwo skarbów naszej sztuki ludowej, że budził twórczość zdobniczą, rozumiejąc, iż niema ona naśladować ludu, ale rozwijać się na podłożu doświadczeń ludowych, będących najoryginalniejszym przejawem rdzennie polskiego krasotwórstwa — fakt ten zapewnia mu w dziejach sztuki polskiej imię wiecznie trwałe.
Portrety i kwiaty Olgi Boznańskiej zawsze zajmowały na wystawach „Sztuki“ jedno z dominujących stanowisk. Portrety, które widzimy na wystawie obecnej, należą chyba do najświetniejszych, jakie stworzyła wielka artystka. Metoda jej malowania, skrywająca zbędne realizmy za powłoką mgły barwnej, doszła do szczytu doskonałości, uwydatniając czysty, kolorystycznie pojęty wyraz duszy modela.
Kazimierz Sichulski, który dal swój arcymiły autoportret i jakby od niechcenia rzucone, przepyszne tratwy, bajecznie mocne i lekkie w kolorze, raz jeszcze podjął temat bitwy pod Warną.
Niema tu realizmu bitwy, jest tylko jej akord ostatni.
Warneńczyk tu jest rycerzem, odprawiającym święte misterjum. Wie. że ginie za wiarę. Twarz jego o oczach przymknionych, jest czujna, choć omdlała, widać, że dba bohater o spełnienie obowiązku do końca i widzi swe męczeństwo już prawie dokonane, a uważa je za święte.
Możeby obraz zyskał na życiowem prawdopodobieństwie przez podkreślenie bitewnych efektów, ale rzecz wątpliwa czy artysta podniósłby przez to wyrazistość tej tragedji, rytmami opowiedzianej.
Teodor Axentowicz zawsze jest subtelnym mistrzem pastelu, choćbyśmy chcieli zaznaczać jakieś mniej szczęśliwe obrazy wśród sześciu nadesłanych.
Apolonjusz Kędzierski tworzy, jak zawsze, poemat jasnych tonacyj w swoim prześlicznym „Obłoku“.
Stefan Filipkiewicz spokojem malarskiej opowieści mówi nam o Tatrach, pozostając doskonałym w swej obserwacji kolorystycznej.
Władysław Jarocki uczynił wielki skok naprzód w technice pejzażowej, dzięki czemu koloryt artysty nabrał soczystej świeżości.
Stanisław Czajkowski dał szereg pejzaży na wyżynie dotychczasowej swojej syntetycznej poezji wrażeń.
Tak samo da się powiedzieć o obrazie Józefa Mehoffera, o pejzażach Stanisława Kamockiego. portrecie Fryderyka Pautscha. pejzażach Stanisława Podgórskiego i kilkunastu pracach, a szczególniej o martwych naturach Wojciecha Weissa (wśród pejzaży artysty najsilniejsze wydają się te. gdzie występują stalowo szarawe tonacje nieba): że twory te stoją na zwykłym u tych wybitnych artystów poziomie.
Nowymi członkami „Sztuki“ są Wacław Borowski, Stanisław Borysowski i Paweł Dadlez.
Borowski najsilniej i najwdzięczniej przejawia swą indywidualność w subtelnym i wykwintnym, oryginalnie pojętym obrazie „Narkotyk“. Gesty, koloryt, układ — są tu pełne swoistej wymowy.
Paweł Dadlez rozwinął się i dojrzał kompozycyjnie i technicznie. Jego „Praczki“ to obraz bardzo wybitnej wartości, interesujący w kolorze i układzie, pełen życia i charakteru, ideowo zbliża się nieco do „Bractwa .Ś-go Łukasza“, a bardziej może jeszcze do szkoły wileńskiej.
Stanisława Borysowskiego pejzaże świadczą o niemałym talencie i dużej wiedzy. Lekkość i elegancja kolorytu młodego artysty zdumiewają jak na pierwszy występ.
Wraz z wystawą Towarzystwa „Sztuka“ zawitała do Warszawy olbrzymia wystawa Ksawerego Dunikowskiego. Prace jego zajęły główną salę pawilonu „Instytutu Propagandy Sztuki“. Twórczość wielkiego rzeźbiarza reprezentowana jest prawie całkowicie — od pierwszych dzieł jego młodości do dzisiaj.
Chcąc określić wrażenie, które swoim ogromem i potęgą wywierają rzeźby Dunikowskiego, niepodobna we wstępnej notatce sięgać do życiorysu i charakteryzować drogi rozwoju tego samorodnego talentu, najbardziej chyba oryginalnego wśród rzeźbiarzy Europy porenesansowej. Tu chodzi o to, żeby, o ile można, stłumić swój indywidualny zachwyt, zapomnieć o tern, co się wiedziało o wytwarzaniu się jego formy, o nieustępliwej prostolinijności jego dążeń, o nieoglądaniu się na nic i na nikogo, o wyprzedzaniu dążeń epoki i t. d. i stanąć wobec zjawiska tak, jakby się je oglądało po raz pierwszy. Trudne to zadanie, gdy zewsząd wyłaniają się twory, ongi i dziś budzące żywiołowe wzruszenie i kiedy się wie, że dzieła te wyszły z najczystszego porywu artysty, który wraz z całym hufcem pokrewnych rewolucjonistów, należy do nieśmiertelnego pokolenia Młodej Polski“.
III. Kurjer Codzienny (24 lut. 1932), Mieczysław Treter.
„Przedwojenne warszawskie pokolenie, które pamięta „Sztukę“ z jej siedmiu wystaw, organizowanych w latach 1898—1912, oraz z szeregu wystaw, urządzanych w Warszawie już od r. 1920 począwszy, powitało zapowiedź zbiorowego występu członków „Sztuki“ po raz pierwszy w swoim Pawilonie Instytutu Propagandy Sztuki — z serdecznem zainteresowaniem.
Mam tu oczywiście na myśli szerokie sfery inteligentnej publiczności stołecznej, a nie warszawskie sfery artystyczne, które z natury rzeczy ciekawe są zawsze tego, co się dzieje w innych większych środowiskach naszej artystycznej kultury.
Powiedzmy otwarcie, że zarówno szeroki ogół, orjentujący się we współczesnej polskiej plastyce, jak i warszawski świat sztuki, wyczekując wystawy „Sztuki“ z życzliwym zainteresowaniem, nie obiecywał sobie zbyt wielu nowych, a zwłaszcza silnych wrażeń. Cóż za niespodziankę może przynieść nowa wystawa „Sztuki“, zrzeszenia artystycznego, którego członkowie mają naogół wszyscy silnie i wyraźnie skrystalizowaną indywidualność, dobrze przecież znaną?
A jednak, Tow. „Sztuka“, w porozumieniu z zarządem Instytutu Propagandy Sztuki, który uczynił doprawdy więcej, aniżeli obecne warunki na to pozwalają — zgotowało Warszawie ogromną niespodziankę.
Niespodzianką tą stała się zarówno olbrzymia zbiorowa wystawa rzeźb Ksawerego Dunikowskiego, obejmująca całą nieledwie twórczość tego rasowego artysty — wystawa dobrze znana już w Krakowie, gdzie ją zorganizowano jeszcze w maju z. r. —jak i sam charakter tej nad wyraz szczęśliwej imprezy.
Nie byłoby przecież rzeczą zbyt dziwną, gdyby na 95-tej wystawie prac członków instytucji, założonej jeszcze w 1897 roku, odbierało się wrażenie dostojnej ciszy (ażeby nie rzec: martwoty !), a obok stwierdzenia ogólnego wysokiego artystycznego poziomu w stosunku do wystaw poprzednich, wrażenie pewnego powtarzania się czy monotonji, (ażeby nie rzec wprost: nudy!). Tymczasem — nic podobnego.
„Sztuka“ przeżywała swój okres bojowy jeszcze w latach 1897- 1907; od tego czasu powstawało i zamierało wiele artystycznych zrzeszeń, grupujących młodszych plastyków. O bojowości jakiejkolwiek, przynajmniej w dziedzinie malarstwa, rzeźby, grafiki (bo nie w dziedzinie architektury i sztuki stosowanej) niema dziś mowy. Zarówno u nas, jak w żadnym innym kraju Europy czy Ameryki. Przeżywamy obecnie wszyscy znaną dobrze z historji sztuki t. zw. epokę przejściową, kiedy dawne hasła zdołały się już przeżyć, a kiedy nowych nikt jeszcze nie rzucił, nikt nie sformułował.
Przecież najbardziej radykalne pomysły nowatorskie, zarówno racjonalne (jak np. kubizm i jego pochodne), jak i z gruntu obce sztukom plastycznym, a więc błędne fantazjowania w duchu teorji superrealizmu, należą już do przeszłości.
Przejadły się też wszelkie dziwactwa: dziś i w Paryżu i w innych środowiskach artystycznych przywrócono do znaczenia szacunek i kult dla solidnego métier w malarstwie, rzeźbie i grafice, dla pracy sumiennej, zgodnej ze specyficznemi właściwościami materjału i techniki poszczególnych sztuk plastycznych.
Na tern tle, przestarzałe zdawałoby się, bo do niedawna jeszcze niemodne obrazy typu Olgi Poznańskiej np. — nabrały świeżego jakiegoś uroku i znów aktualnej wartości. Ale i niezależnie od tego, wystawa „Sztuki“ nie nuży bynajmniej jakąś monotonją, gdyż — także poza ogromną salą rzeźb Dunikowskiego — przynosi ona cały szereg utworów świeżych w ujęciu, wysoce interesujących z czysto malarskiego punktu widzenia.
Takiemi są przedewszystkiem — najlepsze chyba na całej wystawie — pejzaże W. Jarockiego. Takiemi są również prace W. Weissa, F. Pautscha, K. Sichulskiego, nowego członka „Sztuki“ W. Borowskiego (m. i. „Martwa Natura“), A. Kędzierskiego, oraz dwu młodych malarzy: St. Borysowskiego i P. Dadleza.
T. Axentowicz nadesłał sześć charakterystycznych swoich pasteli; O. Boznańska: „Anemony“, „Róże“, „Azalje“ i pięć portretów; prac te istotnie nic nie straciły ze swego specyficznie malarskiego wdzięku.
J. Mehoffer jest prezentowany przez jeden tylko niewielki obraz olejny „Dziewczyna w altanie“. Całe cykle widoków wystawili: Stefan Filipkiewicz (widoki podhalańskie), St. Kamocki („Galary na Wiśle“ i jedno „Wnętrze“), St. Czajkowski (Widoki wsi poleskiej, z Bronowie, z Kazimierza nad Wisłą etc.), oraz St. Podgórski (dwa widoki z Pienin).
Pamięć zmarłego przedwcześnie członka „Sztuki Edwarda Trojanowskiego (1873—1930), jednego z pionierów i najwybitniejszych współpracowników „Polskiej Sztuki Stosowanej“, a dawniej malarza widoków, poza tern zaś autora szeregu kompozycyj dekoracyjnych, uczczono osobną wystawą zbiorową jego prac“.
Kurjer Poranny (18 lut. 1932), Konrad Winkler.
„Podstawą uczuciową i intelektualną w tym zespole jest szczere umiłowanie przyrody i podejście do niej w sposób odpowiadający naturalistycznemu poglądowi na świat ub. epoki, przy częściowem uwzględnieniu niektórych postulatów dzisiejszej plastyki, tej plastyki konstruktywnej, budującej obraz jako integralną całość samą dla siebie, niezależnie od otoczenia. Impresjonizm francuski przeniesiony na polską glebę, zasymilował się tu mocno, tracąc przytem wprawdzie swój gest zdobywczy, lecz równocześnie (przynajmniej częściowo) i swój obcy, zagraniczny charakter. Aprioryczna linja rozwoju tej sztuki — poza krótkotrwałym okresem czystego impresjonizmu — pozostała dzisiaj tasama. Lecz „tosamo" co było wczoraj, nie jest „temsamem“ dzisiaj — wszak i „Sztuka“ musiała ulec wpływom bardziej już nowoczesnej kultury środowiska — no i... rewolucjom „młodszych“. Tak, przyznać trzeba — „Sztuka“ odmłodziła się nieco.
Odmładza się tu zwłaszcza wciąż malarstwo prof. Weissa. Artysta ów nie daje wprawdzie żadnych nowych rewelacyj. Daje natomiast sztukę inteligentną, wysoce estetyczną, jakkolwiek estetyzm ów przeobraża się dziś w bardziej dyskretne poszukiwanie malarskiej idei dla każdego obrazu z osobna. Prof. Axentowicz, St. Czajkowski, St. Kamocki, A. Kędzierski. J.'Mehoffer, J. Pautsch i St. Podgórski — niezbyt wiele postąpili naprzód, chociaż niektóre z ich prac wydają mi się dzisiaj bardziej po malarsku skondensowane. Znaczną natomiast poprawę w traktowaniu materjału i rozszerzenie malarskiego horyzontu znajdujemy w pracach P. Dadleza („Praczki“) — Stef. Filipkiewicza (krajobrazy) — Wł. Jarockiego (pejzaże, portret p. K. B. oraz grafika) i K. Sichulskiego („Warna“). Znana portrecistka O. Boznańska jest jedyną w „Sztuce“ malarką, która pozostała nadal wierną pierwotnym zasadom impresjonizmu — zaś W. Borowski, jako nowy członek tego Tow., będzie tam zapewne niezadługo benjaminkiem — chociaż narazie czuje się tam niewątpliwie jak kaczka-podlotek wśród starszych wiekiem egzemplarzy kurzego rodu. Syntetyczne i dekoracyjne malarstwo tego artysty niema bowiem nic wspólnego z ogólnym charakterem i ideowemi przesłankami „Sztuki“.
Niema z nią również nic prawie wspólnego — surowa, lecz mocna, prawie żywiołowa plastyka prof. Dunikowskiego. Ze zbiorową wystawą tego rzeźbiarza w wielkiej sali pawilonu — niepodobna się wprost rozprawić w zwykłej, dziennikarskiej recenzji. Wszak jest to owoc twórczości całego jego żywota — od „secesyjnej“ symboliki w rodzaju „Fatum“ i „Macierzyństwa“ — aż do bardziej spokojnych i formalnie zrównoważonych rzeźb z jego ostatniego okresu. Lecz nawet „secesyjne“ prace Dunikowskiego posiadają tu i ówdzie doskonałą podstawę w plastycznej koordynacji rzeźbiarskiej bryły, a swoista moc ich wyrazu zwiastuje ekspresjonizm w ogólnem, rozumie się, znaczeniu tego terminu. Dalej następuje cicha, dyskretna współpraca (sic! przyp. Red.) z krakowskimi formistami, od których przejął Dunikowski ów specyficzny, krajowy kubizm (sic ! przyp. Red.) i uproszczenia w kompozycyjnem przedstawieniu rzeźbiarskiej masy („Bolesław Śmiały“ i „Autoportret“) — dopatrzeć się tam można także i dalekich ech pierwotnej murzyńskiej plastyki i paryskich archaizmów. Wszystko to jednak grzęźnie niemal bez reszty w mocnym i prawie brutalnym geście twórczym tej wielkiej indywidualności“.
Kurier Polski (27 lut. 1932), Tytus Czyżewski.
„Obecna wystawa „Sztuki“, którą oglądamy, interesującą jest przedewszystkiem z powodu mieszczącej się w jej ramach zbiorowej wystawy rzeźb Ks. Dunikowskiego. W tej skłębionej masie rzeźb, nagromadzonych i ustawionych tutaj trochę przypadkowo i chaotycznie, wyłania się twórczość tego rzeźbiarza bardzo interesująco i silnie“.
A dalej :
„Czasem zadawałem sobie pytanie, czy te rzeźby Dunikowskiego są wogóle ...rzeźbą. Czy te maski i maszkary, te potwory z Holbeinowskiego „Tańca śmierci“ nie są poprostu takiemi potwornemi widziadłami i scenami, zrodzonemi w deformującym wszystko mózgu obłąkańca, rzeźby bez formy i założenia rzeźbiarskiego. Tak, bo tym rzeźbom daleko jest do doskonałej formy rzeźbiarskiej, a przynajmniej daleko im do formy klasycznej Praxitelesa czy Michała Anioła. Brutalny, nieokrzesany talent Dunikowskiego jest zagadką w historji rzeźby. Jego rzeźbiarska kultura i twórczość cofnięte są o kilka wieków wstecz“.
„Wystawa obrazów członków „Sztuki“ pomieszczona w przyległych salach, jest naogół słaba i o małych wymogach artystycznych. Obrazy Boznańskiej, Jarockiego i Pautscha i wiecznie jedne i tesáme, oleodrukowe, wymęczone i przekończone akty i krajobrazy Weissa, mimo pewnych zalet, wnoszą do sal Instytutu nudę i banalność“.
Przytaczając tę recenzję nacechowaną tak niezwykłą surowością i niechęcią, wyrazić musimy zdziwienie, iż p. Czyżewski, zabierając głos w sprawach sztuki i ferując tak druzgocące wyroki, tak słabe posiada zrozumienie sztuki i jej znawstwo, czego daje dowód, nazywając formy Praxitelesa i Michała Anioła klasycznemi. Nie orjentuje się, że Michał Anioł nic nie ma wspólnego z klasycyzmem, że jest głównym twórcą baroku. To już nie „mała rzecz a wstyd“, to już bardzo duża rzecz i bardzo wielki wstyd, tern większy, że już raz, dosyć niedawno (patrz „Sztuki Piękne“, Rocznik VII, str. 391) zakwestjonowaliśmy poważnie znawstwo p. Czyżewskiego, gdy w sprawozdaniu swem z wystawy grafiki nazwał akwaforty Rembrandta miedziorytami.
Nie dziw więc, że sądów p. Czyżewskiego poważnie traktować nie można.
traktować nie można. Pesymistą także na temat T-wa „Sztuki“ jest p. Wiktor Podoski, który daje temu wyraz w Myśli Narodowej (6 marca 1932), stwierdzając, że „wystawa „Sztuki“ (nie Dunikowskiego!) naogól robi wrażenie smutne i apatyczne“. P. Podoski, młody grafik, mający w swym dorobku artystycznym zaledwie kilka bardzo skromnych drzeworytów, ma wielką wiarę w swój autorytet i zieje poprostu nienawiścią do wszystkiego, co nie mieści się w obrębie rogatek warszawskich. A więc nienawidzi Sztuk Pięknych, „organu starych panów z Krakowa“, jak się swego czasu dowcipnie wyraził, za co (patrz Sztuki Piękne, Rocz. VII, str. 207) młodego „znawcę“ skarciliśmy z pobłażaniem. Rozgrymaszony „wysokim“ poziomem rdzennie warszawskich wystaw ziewa z apatji na wystawie „prowincjonalnego“ T-wa „Sztuka“.
Występy panów sprawozdawców prasowych tego rodzaju, jak naprzykład dwa ostatnie tu wymienione, budzą pewne refleksje. Jest to komiczne nieporozumienie, gdy taki pan, płatny od wiersza, więc piszący dla zarobku, po największej części bez poważniejszych kwalifikacyj, bo nie traktujący swego stanowiska fachowo przez poważne do tego przygotowanie się naukowe, uzurpuje sobie rolę jakiejś nieodwołalnej i bardzo poważnej, najwyższej cenzury artystycznej, ferując z łatwością wyroki „druzgocące“ o artystach czy grupach, z jakichkolwiek bądź powodów sobie niemiłych.
A sprawozdawca artystyczny powinien sobie zdawać sprawę, że sąd o dziełach sztuki, oparty wyłącznie na upodobaniach chwilowych i osobistych sympatjach choćby jak najszczerzej w siebie wmówionych, czy skonstruowany na podstawie kanonów i haseł pewnych ugrupowań czy kierunków artystycznych, jest efemerydą. Nie tak to dawno, jak kubiści kreślili zagadki geometryczne nazywając to obrazami, nie tak dawno, jak w 25 lat potem, formiści polscy, zgrupowani przeważnie około wydawnictwa krakowskiego „Zwrotnica“, głosili w Polsce nastanie nowej wielkiej ery w malarstwie i z obrzydzeniem potępiali naturalizm i obrazy oparte na studjach z natury, mające sens t. zw. malarski. Wszystko to już przeszło. W Paryżu malarstwo znowu czerpie swe życie z natury, Picasso maluje portrety kaligraficznie kopjowane z modela, za co niedobitki naszych konstruktywistów odsądzają go od czci i wiary, formizm przestał istnieć. Wyciąga się Ingres’a, czy Poussin’a. Jutro znowu kogo innego. A u nas to samo.
Jedynym miernikiem do oceny powinny być więc znamiona artyzmu, twórczy talent, szczerość, kultura. Zrozumiałem jest, że wszelki sąd musi być w pewnym stopniu subjektywny, że osobiste zainteresowanie czy sympatje do pewnego kierunku znajdą swój wyraz w sprawozdaniu z jakiejś wystawy czy w ocenie jakiegoś dzieła, u najbardziej bezstronnych krytyków, nie mniej jednak obowiązkiem poważnie swoje stanowisko pojmującego sprawozdawcy jest uznać z całą lojalnością wysiłek twórczy i pracę artystów, którzy już nie potrzebują się legitymować.
Tak zwany krytyk artystyczny w pismach codziennych powinien zdać sobie sprawę, że nie ma najmniejszych uprawnień do pouczania artystów, ale ma obowiązek informowania szerokiej publiczności, szerzenia wśród niej zainteresowania się sztuką, krzewienia głębszego zrozumienia i poważniejszego kultu dla sztuki, niezależnie od chwilowych upodobań i prądów, bez jakichkolwiek zgóry powziętych uprzedzeń względem pewnych haseł, grup czy kierunków. Każdy poważny wysiłek, każdy produkt rzetelnej twórczości, podany w formie o cechach artyzmu, zasługuje bezwzględnie na szacunek i na pełne wnikliwego zrozumienia uznanie.
Sprawozdawca artystyczny nie powinien uważać swego zajęcia tylko jako sposób zarobkowania, ale powinien je kochać, powinien kochać sztukę, żyć nią, rozumieć artystów i rozumieć i szanować i kochać ciężką ich pracę. Powinien podchodzić do dzieła sztuki nie jak prokurator, spluwający jadem złości i podejrzeń, ale jak przyjaciel, z radością. Powinien cieszyć się wystawą, bo na każdej wystawie można znaleźć rzeczy uwagi godne.
Towarzystwo „Sztuka“ grupuje artystów, którzy w sztuce współczesnej polskiej odgrywają pierwszorzędną i dominującą rolę i którzy w dorobku swym mają szereg wielkich sukcesów zagranicznych.
Może nie będzie pozbawioną pikanterii wiadomość, że w galerjach publicznych całego świata (poza Polską naturalnie) znajduje się 42 obrazów i 4 rzeźby polskich artystów, a z tego 31 obrazów i 3 rzeźby przypadają na członków T-wa „Sztuka“. (O słynnych witrażach katedry we Fryburgu, wykonanych przez prof. Mehoffera, nie mówimy, choć i one należą do T-wa „Sztuki“). To jest wymowne. To też wystawa tej grupy może się nie podobać zwolennikom innych haseł, na to zgoda. Ale sprawozdawca artystyczny, zdający sobie sprawę z powagi swego stanowiska, ma obowiązek lojalności wobec artystów i wobec czytelników. A jeżeli się nudzi na wystawie, niechaj czemprędzej opuści ją i idzie bawić się np. do kawiarni nocnej „Adria“. Ale niech nie uzurpuje sobie prawa urabiania losów sztuki, kierowania jej rozwojem.
Słusznie pisał Żeromski ( Wiad. liter. 10 marca 1929): „Twórczość literacka w Polsce podlega bardziej niż gdziekolwiek indziej na świecie nieustannemu nadzorowi i admonicjom…
„Najwybitniejszy dowód i okaz takiego mentorstwa „krytyki“ można obserwować w artykułach i wielkich bryłach papieru, zbroszurowanych w olbrzymie tomy, p. t. „Legenda Młodej Polski“ Stanisława Brzozowskiego. W „Pamiętniku“ swoim, wydanym przed wojną, pisze on: „Dlaczego nie mogę pracować, jakbym mógł! Zmieniałbym charakter polskiej literatury na całe pokolenie i byłbym szczęśliwy !“ Widzimy więc (powiada Żeromski), jakie to szczytne ambicje rozsadzają łona krytyków. Jakże znakomicie miałaby się literatura w Polsce, gdyby jej „charakter" ustalał jeden dyspozytor!“
Tak mówi Żeromski o krytykach literackich. Czyż nie odnosi się to i do plastyki? Jakże wysoko rozwinęłyby się u nas malarstwo i rzeźba, gdyby nasi artyści słuchali rad naszych recenzentów artystycznych, w rodzaju p. Czyżewskiego, W. Podoskiego i t. p.?