Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

DOŻYNKI W WĘGRZCACH


Jest u nas w Polsce dziwny pęd do ziemi. W pewnym momencie, każdy, jeśli tylko może, nabywa jakiś choćby nie wielki szmat ziemi. Tak i artyści, gdy tylko czegoś się dorobią, chcą posiadać własną rolę, własny zagon. I Paderewski i Matejko i Sienkiewicz i tylu tylu innych. Nic więc dziwnego, że Wyspiański, owe królewię piastowskie - słusznie tak przez Nowaczyńskiego nazwany, bo coś w nim takiego było, nabył pod koniec swego życia, tak niestety krótkiego, dom i kilkanaście morgów roli w Węgrzcach pod Krakowem. Tam też odwiedziłem Go na krótko przed śmiercią, wraz z ś.p. Sewerynem Bochmem, nieodżałowanej pamięci zasłużonym sekretarzem Towarzystwa Sztuk Pięknych w Krakowie.

Gdybym miał talent pisarski, uważam, że to, co zastałem w Węgrzcach, świetnie mógłbym wykorzystać do dramatu p. t. „Dożynki“. 

Ujrzałem Wielkiego Twórcę znieruchomiałego, w fotelu za stołem, w prostej dość izbic o zakratowanych oknach, przez które przedzierały się promienie popołudniowego słońca. W dalszych ubikacjach, począwszy od sąsiedniej izby, odbywały się huczne „dożynki“, z muzyką i tupotem tańczących. Na bladej twarzy Wyspiańskiego igrał uśmiech: witał nas serdecznie i patrząc na mnie swemi o przepięknym wyrazie oczami, rzekł : „Jaki Pan młody, ładny, ile to Pan jeszcze może zrobić“ (myślał o pracy artystycznej) i opuścił smutno głowę jakby w przeczuciu rychłego swego końca. Trudno było co powiedzieć, czułem mocne ściskanie w gardle, pocieszeń nie potrzebował, czuliśmy to z Bochmem doskonale, zamilkliśmy.

W tern z hałasem wpadła gromada młodzieży wiejskiej z dorodną młodą dziewczyną, z uwieńczoną głową, na czele. Wtargnęło młode zdrowe życie do smutnej izby. Dziewczyna ukląkłszy przed Wyspiańskim, podała Mu wieniec uwity z kłosów zdobnych makiem i bławatami: pierwsze plony z jego własnej ziemi. Chwila zaiste „dziwnie osobliwa“. Wyspiański zapłakał. Stanęło mi przed oczami męczeństwo i ciężki trud jego życia…

I jak nieproporcjonalnie mała nagroda, w pojęciu normalnych ludzi: te wiernych parę zagonów. I jak wielka Jego radość z tego tak poetycznie i głęboko odczutego „wpadania“ ziemią.

Spłakaliśmy się wszyscy.

Życic Wyspiańskiego była to niestety wielka tragedia zmagania się wielkiej duszy twórczej z marném otoczeniem: „a tu pospolitość dusi, a tu pospolitość tłoczy, włazi w usta, uszy, oczy ! I od tej pospolitości chciał mistrz uczniów swoich oderwać, ochronić. Był prawdziwym mistrzem nas młodych, gdyż umiał zapalać „ogień święty“: zaiste, kto się doń zbliżył, czuł się lepszym, hem się tłumaczy ogromny wpływ tego człowieka na ludzi, zwłaszcza na młodzież, która Go wprost ubóstwiała. Pamiętam chwilę zapisywania się studentów do Jego „szkoły“, gdy został profesorem krakowskiej Akademji Sztuk Pięknych: zgłosiła się z małymi wyjątkami cała prawie młodzież akademji. Wyspiański bardzo sumiennie badał prace, które sobie kazał przedkładać. Przez cały' tydzień rozmawiał ze studentami, badając przygotowanie każdego. Ostatecznie wybrał początkowo trzech: Żuka Iwana (z Kijowa), Niesiołowskiego Tymona i mnie. Później zostali jeszcze jego uczniami ś. p. Rembowski Jan. Buszek Antoni i Bulas. Oddał nam swą pracownię profesorską, płacił farby, modele i kwiaty, słowem dal nam jak najlepsze warunki pracy. Rad) Jego i pouczenia jako profesora były bezcenne. Każde słowo w wypowiedziane do nas zachowaliśmy na całe życie jako drogowskaz i drogocenną relikwię. 

KAZIMIERZ SICHULSKI

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new