Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

Michał Wrubel


Michał Wrubel. Portret własny (akwarela).
Michał Wrubel. Portret własny (akwarela).

Michał Wrubel. Anna Karenina z synem (rys. piórem).
Michał Wrubel. Anna Karenina z synem (rys. piórem).

Michał Wrubel. Demon i Tamara (do poematu Lermontowa, akwarela, 1890).
Michał Wrubel. Demon i Tamara (do poematu Lermontowa, akwarela, 1890).

Michał Wrubel. Hamlet i Ofelja (ol. 1888).
Michał Wrubel. Hamlet i Ofelja (ol. 1888).

Zbyt długo zmuszeni byliśmy interesować się Rosją jako naszym ciemiężcą, studjując wszechstronnie charakter tego narodu w kierunku napaści, których spodziewać się musieliśmy od zaborcy. Wszystkie środki obronne, których zmuszeni byliśmy się chwytać, zabierały nam zbyt dużo energji i czasu, abyśmy mogli zwrócić uwagę na strony intelektualne, na strony duchowe, bądź co bądź istniejące. Z przed naszych oczu wymknęła się wielka, choć ponura w wielu wypadkach, rosyjska literatura, a ze sztuką i nauką rosyjską prawie się nic spotykaliśmy. 

I stało się, że Zachód, który jest dalej od nas, wcześniej znał Rosję literacką i artystyczną, tłumacząc, czytając i oglądając malarstwo i rzeźbę na światowych wystawach, niż my, bliscy sąsiedzi. Nie wyszło nam to na dobre, jak wogóle na dobre nie wychodzi usuwanie się od pewnych zjawisk nawet choćby nieprzyjemnych, zamiast ich badania i wglądnięcia głębiej, czem są. Splendid isolation zawsze drogo się opłaca. 

Gdyby Francuzi w swoim czasie znali lepiej niektórych swoich sąsiadów i ich język, uniknęliby wielu przykrości i niespodzianek. My z literatury rosyskiej znaliśmy Lejkina “Nasi zagranicą”, a z teatru “Rewizora” Gogola, bo tam wyśmiewano czynowników, którzy szczególniej się nam dali we znaki - to się nam na nic nie przydało. 

Rosja w swoim czasie ignorowała małych “Japoszków
i gorzko za to zapłaciła. Nie doceniała kraju artystów, którzy, gdy potrzeba było, byli doskonałymi wojownikami. Kozacy dzicy, na których stawiała Rosja jak na wielką siłę, okazali się prawdę bezbronnymi na polach Mandżurji wobec techników pierwszorzędnych, jakimi się okazali twórcy drzeworytu i ludzie, którzy potrafili z pędzla zrobić pióro. Po wielkiej wojnie zaczęliśmy się wprawdzie więcej interesować sztuką i literaturą rosyjską: powstała jednak wielka luka w naszych pojęciach pomiędzy sztuką i literaturą wczorajszą a dzisiejszą i dlatego może będzie na czasie, nie zaczepiając narazić o sztukę rosyjską doby teraźniejszej, wrócić do sztuki wczorajszej, sztuki tego dotychczas mało znanego nam naszego wschodniego sąsiada. 

Nam będzie chodziło w chwili obecnej o jednego z największych malarzy rosyjskich, który wycisnął piętno na sztuce rosyjskiej. Kolorysta i rysownik pierwszorzędny, w swoim czasie nic uznawany, nic szedł za prądami mody, nurtującemi wtedy w Europie, szukał własnego kierunku i mimo, że należał do pokolenia poprzedniego, jest jednym z najbliższych naszym czasom, w koncepcji a szczególniej w technice jest zupełnie modernistą. 

Chodzi tu o Michała Wrubla. Jak widać z nazwiska, był polskiego pochodzenia i z tego też powodu będzie nas więcej obchodził jak inni. Szczupłość miejsca nie pozwala pisać szczegółowej biografji (istnieją dwa piękne dzięki o Wrublu w języku rosyjskim: St. Jaremicza (wyd. w Moskwie u Knebla) i Iwanowa (Kijów, wyd. W. Kulżeńko). Mam zamiar skreślić tylko pobieżnie sylwetkę genjalnego człowieka i wytyczyć drogi, jakiemi ten genjusz szedł do ostatecznego rozwoju swego talentu, chciałbym także zaznaczyć, jaką w rozwoju tym odegrało rolę pochodzenie i jaki miało ono wpływ na życie artysty. Koniecznem jednak będzie dać choć w skrócie kilka epizodów i dat biograficznych. 

Michał, syn Aleksandra, Wrubel urodził się w Omsku 5 marca 1856 r. Z ojca Polaka, oficera wojsk rosyjskich, jak mówią wspomniani wyżej biografowie, człowieka o wysokiem wykształceniu i o wybitnych zaletach towarzyskich, łagodnego, kochającego dzieci i posiadającego wesoły i towarzyski charakter. Matka Wrubla, Anna Basargina, była daleką kuzynką dekabrysty Basargina, rosjanką, matka zaś jej, czyli babka Wrubla, była Dunką, z domu Krabbe. Z tegoby wynikało, że Michał Wrubel posiadał tylko jedną czwartą część krwi rosyjskiej. 

W zewnętrznej sylwetce, jakoteż w układzie myśli i charakteru, wiele było polskiego, natomiast język, wykształcenie i samokreślenie były rosyjskiemu Dlatego też Wrubel jest malarzem,należącym do sztuki rosyjskiej. 

Jako dziecko, był wątłej budowy: blondyn o rysach pociągłych, spokojny, marzący, nie lubiący hucznych zabaw, kontemplacyjny. Od wczesnego dzieciństwa lubił przedewszystkiem oglądanie obrazków. Książką ulubioną był ilustrowany Szekspir. Matka Wrubla była chorowitą. Bardzo kochała dzieci (Wrubel miał siostrę i brata), przykuta jednak chorobą do loża nic mogła się niemi dostatecznie zajmować. Ojciec artysty, jako oficer zawodowy, był przenoszony i często musiał zmieniać miejsce pobytu, raz w Petersburgu, inny raz w Charkowie, to znowu w dalekim Astrachaniu i tak dalej: mały Michał już wtedy zapoczątkował włóczęgę po święcie, którą i polem będzie kontynuował przez całe życie.

Ojciec artysty miał poczucie piękna, lubił muzykę, literaturę i malarstwo, więc kiedy w siedmioletnim synu zauważył zdolności do rysunków, posłał go do szkoły sztuk pięknych, gdzie mały chłopczyna rysował z wzorków i gipsu, jak to uczono w tych czasach. W domu atmosfera dla tego typu dziecka była odpowiednia. Po wczesnej śmierci matki ojciec Wrubla ożenił się poraz drugi z pianistką, osobą miłą i łagodną; harmonja życia rodzinnego nie uległa zmianie, a przybyła jeszcze muzyka, szczególniej kult Szopena był wielki w tym domu. Wrubel wczas zapoznał się z klasyczną muzyką. To też należy przypuścić, że w dzieciństwie artysta najsilniejsze miał wrażenia muzykalne i poetyckie, gdyż tak muzyka jak i poezja od najmłodszych lat w domu Wrublów kwitły. Późniejsze obrazy artysty zawsze kojarzą się w kolorycie z muzyką, w koncepcji z poezją. A jego biograf Iwanow mówi, że “dzieła tego wielkiego artysty związane były ściśle z muzyką i poezją oraz miały piętno buntowniczego patosu jego polskiej krwi. Jego fantazja już w dziecinny cli latach nosiła zarodki przyszłej ekscentryczności i wielkości”. On już w dzieciństwie posiadał zaczątki duchowej głębi i wyrafinowania, otrzymanych w spadku po matce, po której też odziedziczył pewną psychiczną wątłość, która często bywa nieodzowną towarzyszką przeczulenia i przcdclikaccnia duszy.

Do gimnazjum chodził Wrubel w Odesie, a to znowu z powodu zmiany miejsca pobytu ojca. Z tej epoki piszący niniejsze widział u mecenasa Molskiego, kolegi gimnazjalnego Wrubla, album rysunków, które już przypominały późniejsze i sposobem wykonania i pcw nością ręki, która cechowała tego wielkiego malarza. Dzięki staranności wychowania w domu, artysta , będąc jeszcze w gimnazjum, umiał tyle po francusku, że mógł czytać w oryginale takie dzieła, jak Histoire des Girondins Lamartina. Miłość do poezji i do muzyki nie opuszcza go przez całe życie i jest podstawowym rysem jego charakteru. 

W jesieni 1874 r. Wrubel przeniósł się z Odessy do Petersburga, wstąpił na uniwersytet. Nowe życie w stolicy, nowi znajomi, nowe wrażenia, wogóle życie towarzyskie, tak absorbują młodzieńca, że na jakiś czas zarzuca ciągle w nim nurtującą myśl o sztuce. Utrzymuje się teraz prawdę wyłącznie z lekcyj, jako korepetytor. Jedna z takich korepetycyj w domu niejakich pp. Pomel miała dla niego wielkie znaczenie, gdyż rodzina ta polubiła go i wzięła go z sobą w podróż za granicę tak, że już we wczesnym wieku zaznajomił się ze sztuką Zachodu, co oczywiście bardzo dodatnio wpłynęło na rozwój tego i tak bardzo inteligentnego młodzieńca. Zwiedził wtedy Francję, Niemcy i inne kraje. Te bliskie stosunki z zamożną rodziną pp. Pomel miały i ujemną stronę. Żyło się w tym domu na szeroką stopę i bądź co bądź miody chłopak ubogi zaczerpnął niejedno przyzwyczajenie ludzi zamożnych, które na równowagę późniejszego życia nie wpłynęło dodatnio. Tamże w Petersburgu w roku 1877 poznał on dwóch studentów Akademji Sztuk pięknych, Bruni i Villie, którzy widząc jego rysunki, doradzają mu, aby wstąpił do Akademji. Idąc za radą tych nowych przyjaciół, zaczyna w jesieni uczęszczać na akt akademicki wieczorny. Pracował tak dwa lata; studja prawnicze były całkowicie zarzucone i wskutek tego wypadło jeszcze o rok dłużej pozostać w Uniwersytecie. 

Na wiosnę 1879 r. Wrubel kończy z wysiłkiem uniwersytet: marzy tylko, aby czemprędzej wstąpić do akademji, czego tak pragnął. Przeszkody się jednak piętrzyły w dalszym ciągu. Musiał rok służyć w wojsku, co oczywiście zupełnie było sprzeczne z jego marzeniami. Ojciec koniecznie chciał z niego zrobić urzędnika, więc po odsłużeniu wojska dał go do Departamentu wojskowo-prawniczego. Ciężka i nieodpowiednia dla artysty posada znudziła go, więc porzucił Departament w r. 1880 i wstąpił do Akademji jako uczeń zwyczajny. 

Jest to niejako chwila przełomowa. Wrubel jest tedy zdecydowanym już człowiekiem, wie czego pragnie, choć te pragnienia nie są jeszcze zrealizowane. Ubiera się elegancko, elegancję swoją posuwa do pewnej ekscentryczności. Razu pewnego zjawił się w Akademji w ubraniu według swego projektu, przypominającem swoim wyglądem polski kontusz, miał wysokie buty. 

Czas pobytu w Akademji Sztuk Pięknych był dla Wrubla korzystny, gdyż pracował u Czyściakowa, doskonałego rysownika i profesora, jednak czas ten był też i burzliwy dość, a to z powodu, że ścierały się wtedy dwa prądy t. zw. stara Akademja ze starymi profesorami i stojące w opozycji do Akademji stowarzyszenie młodych malarzy i nawet niektórych młodszych profesorów tejże Akademji, jak Riepin. Stowarzyszenie t. zw. Peredwiżników“. Po czteroletnim pobycie w Akademji Wrubel już nie mógł więcej korzystać z uwag jej profesorów, gdyż i techniką i rozwojem stał wyżej od nich. Trzeba było opuścić gościnne mury. O ile Akademja już go nie interesowała, o tyle też nie ciągnęło go i do “Peredwiżników”, którzy kultywowali anegdotyczne tematy jak Riepin, Jaroszenko i inni, lub nacjonalistyczne, jak to robił Wasniecow i inni. Wrubel miał już swoje określone dążności i pojęcia. On szedł w kierunku czystej sztuki, szukając wrażeń wzrokowych, a więc plama: kolorystyczna, linja i muzykalność harmonji. Jedyny Czyściakow, który hołdował tym samym zasadom, miał na niego wpływ i przez całe życie został jego ulubionym profesorem. Ci dwaj ludzie jednakowo nie lubili społeczności w sztuce.

Mimo wielkiego wysiłku własne zapatrywania zrealizować trudno, chociaż w teorji przedstawia się wszystko jasno i określenie. Wrubel zapracowywał się, jednak obraz zaczęty według rady Riepina, u którego bywał częstym gościem, nie udawał się. Myśl szła w rozbieżnym kierunku z wykonaniem. Zrozumiał, że Akademja zaciążyła nad nim i usilnie szukał wyjścia. 

W tych czasach w Europie głośnem się stało imię Hiszpana Mariano Fortuny - malarza u delikatnej fakturze i świetnego akwarelisty. Wrubel spotykał się z jego obrazami i to spotkanie jakby jemu otwarło oczy. Nie naśladował Hiszpana, ale już wiedział, którędy droga. Fortuny podpowiedział mu jakąś nutę, której jemu brakowało w tej symfonji, jaką miał wyśpiewać. Przez całe życie, choć poszedł daleko dalej, miał wielkie uznanie dla Fortuny. Znał prawie wszystkie ważniejsze muzea świata, lecz wpływom starych majstrów nie ulegał. Muzeów nie lubił, mówiąc, że to są cmentarzyska sztuki, i wyrażał życzenie, aby obrazy jego znalazły umieszczenie w prywatnych mieszkaniach, wmurowane w ściany, aby tworzyły harmonijną całość z otoczeniem. 

Akademji Wrubel faktycznie nie skończył, to znaczy nie pozdawał żadnych egzaminów etc. Zostawało jeszcze rok do skończenia Akademji, kiedy zaszedł wypadek, zmuszający go pożegnać Akademję na zawsze, a Petersburg na długo. 

W Kijowie w starej, bo z XII w. cerkwi św. Cyryla odkryte zostały pod tynkiem stare freski. Muraszko, założyciel i kierownik szkoły rysunku i malarstwa w Kijowie, podjął się odrestaurowania zniszczonych fresków i dopełnienia w stylu bizantyńskim tego, co bezpowrotnie zniszczył ząb czasu. Kierownikiem naukowym całej imprezy został mianowany profesor archeologji Prachow. Celem wyszukania kierownika artystycznego tych robót, pojechał Prachow do Petersburga i tam Czyściakow wskazał na Wrubla, jako na najodpowiedniejszego dla tego celu. Wrubel przyjął propozycję z radością; teraz znalazł sens życia, będzie tworzyć, będzie materjalnie lepiej stać. Zjawił się miljon projektów, zaczyna się samodzielne życie artysty. Z zapałem więc bierze się do roboty, stworzył tam na chórze olbrzymi plafon - “Zesłanie św. Ducha”. Dzieło niesłychane pod względem wyrazu. Artysta tak wczuł się w ducha bizantyńskiej sztuki, żc poprostu nie wierzy się, że to stworzył artysta nowoczesny. Może nawet jeszcze pogłębił styl w “Pietà”, którą namalował w niszy na parterze. Fresk robi wielkie wrażenie. Oprócz tego namalował “Madonnę” i “Młodego Mojżesza”, pozatem nadal ogólny ton całej dekoracji cerkwi, która dla badacza tego stylu po dziś dzień może służyć wzorem. Do tej epoki należy moje z nim spotkanie. Ja zacząłem jako chłopak ib-letni moje studja w szkole Muraszki w Kijowie i oto odwiedzałem starszych kolegów, którzy pracowali w cerkwi św. Cyryla. Cerkiew ta, położona za miastem wśród lasów i pagórków w bardzo poetycznej miejscowości, na wyobraźnię działającej swojem trochę dzikiem pięknem. Usiadłem na jednym z pagórków tuż niedaleko cerkwi, ale w zupełnej pustce, ponieważ rzadko kto tamtędy przechodził. Zacząłem malować w małej kasetce Zadnieprze. Chciałem wymalować wszystko, co było widać, więc jakie 30 kilometrów horyzontu. Po jakimś czasie poczułem, że ktoś za mną stoi i obserwuje moje artystyczne zabiegi. Odwróciłem się szybko i zobaczyłem jakiegoś jegomościa, jak na te czasy w prowincjonalnym Kijowie dość niesamowitego. Ubrany był w krótkie ubranie, czarne, aksamitne, pończochy i półbuciki z sprzączkami. Oprócz tego miał na głowie beret, który już zupełnie mnie wprawił w podziw. Wyglądał na tych pustkowiach, jak jaki duch z za świata. Pomyślałem sobie: co za jeden i o co mu chodzi? Ozwał się do mnie pierwszy: “Dlaczego pan wziął tak rozległe horyzonty? Jeżeli pan chce się nauczyć i studjować serjo, to wystarczy jeden urwany liść z krzaka lub gałązka. I od tego zaczynać, a u pana pierwszego planu niema, zaś stogi siana i łąka, odległe o parę kilometrów, są tak ujęte, jakby pan je widział tuż przed sobą. Tak nie można. Przepraszam pana, że się mieszam do pańskiej pracy“. Pożegnał się i odszedł. Ton spokojny, ale stanowczy i przekonywujący sprawił, że zdenerwowanie, które mnie na początku ogarnęło i niechęć do intruza odeszły. Natomiast czułem, że to jakaś życzliwa i bratnia dusza i czułem, że ma do tego prawo i rację, aby w tak szorstki sposób przemawiać. Jakżeż byłem zdziwiony, kiedy spotkałem mego „pierwszego profesora“ z paletą w ręku przy pracy w cerkwi św. Cyryla.

Później wypadło mi zetknąć się z Wrublem bliżej już naprawdę, będąc jego uczniem w szkole Muraszki, gdzie był przez jakiś czas profesorem. Pewnego razu dla martwej natury Wrubel nam postawił manekina, przebranego w jakiś wschodni, fantastyczny strój. Malowaliśmy i rysowaliśmy. Wrubel przychodził na korektę parę razy tygodniowo. Co to była za korekta! Niesłychana! Wytłumaczyć jakoś się jemu nic udawało uczniowi, to co było koniecznem, więc poprostu brał węgiel lub pendzel i po swojemu ku zgrozie stojącego z tyłu ucznia przerabiał pracę. Technikę miał wówczas mozaikową - modelował tak jakby układał kamyczki kolorowe, oczywiście uczeń stał bezradny i patrzył jak znikały dawne i zjawiał się nowe inne wrublowskie formy. Jako profesor wiele nie mógł nauczyć, to też wkrótce się znudził i porzucił tę niewdzięczną pracę. Na jego miejsce przyszła zwykła piła, która tak nie przytłaczała, jak ta nieznana silna, indywidualność. Pet skończeniu restauracji cerkwi św. Cyryla Wrubel był tak bogaty, jak i przedtem, nędza ponownie zaczęła zaglądać w oczy. Tu zaczęło się zmaganie artysty z życiem. Ojciec jego podczas służbowej podróży odwiedził syna, widząc go wymizerowanego i żyjącego w trudnych warunkach doradzi! mu, aby zmienił zawód. Był okropnie zdziwiony i przygnębiony, widząc na sztalugach obraz (pierwszy warjant) przedstawiający Demona siedzącego na skale. Obraz ten zrobił mi ojcu przykre wrażenie, jakby przeczuwał temat, który zaciąży później na całem życiu syna.

Nie przekonały go wyjaśnienia “twórcy”, że gdy ten obraz będzie gotów, będzie sprzedany za grube pieniądze, przyniesie sławę i będzie wszystko dobrze... 

W Kijowie życie staje się dla Wrubla coraz więcej pozbawione treści, teraz on się przeniesie do Odessy, tam są ludzie inni, nic tak ospali jak w tym starym Kijowie. Niestety, o jedną iluzję więcej, o jedno rozczarowanie więcej. Odessa jeszcze gorsza jak Kijów, zamieszkują ją przeważnie ludzie interesu, których zajmuje handel i co kto chce, tylko nie sztuka. Niema rady, trzeba wracać do Kijowa. Tam buduje się sobór św. Włodzimierza, przyszła kolej na dekorowanie ścian i ten sam Prachow archeolog zaprasza Wrubla do wzięcia udziału w konkursie na projekty obrazów ściennych - plafonów i ornamentów ścian i luków. Tu genjusz tego przedziwnego artysty rozwinął się w całej pełni. Akwarelowi projekty “Zmartwychwstanie”, “Pietà”, “Anioł z kadzielnicą” i inne są poprostu przepiękne w kolorze, rysunku i ekspresji. Niestety nie zostały wy konané na ścianach, jako bardzo śmiało pomyślane i zbyt silne w wyrazie. Poprostu nie posiadały tej banalności, którą tak lubi t.zw. “szeroka publiczność”. 

Miernota i banał jak zwykle upiększyły ściany przeznaczone dla genjusza. Wrublowi poruszono zaledwie wykonanie ornamentów, które on też skomponował znakomicie. Odbywało się to tak: na papierze przypiętym do ściany mistrz rysował motyw czasem pastelami, a czasem wprost na murze, wykonyw ująć kawałek ornamentu. My zaś uczniowie szkoły Muraszki, wykonywaliśmy całą olbrzymią tęczę według tego motywu.

Po pracach w soborze Wrubel pojechał do Moskwy, namówiony przez kolegę swego Sierowa, został tam już prawic na zawsze, tembardziej, że był zaangażowany przez miljonera moskiewskiego, kupca Sawę Mamontowa. Ten ciekawy człowiek, który cały swój olbrzymi majątek literalnie włożył w sztukę, zakładał wówczas u siebie na wsi pod Moskwą teatr i fabrykę ceramiki artystycznej. Koło niego koncentrowało się wszystko, co było najwybitniejszego w sztuce rosyjskiej.

Michał Wrubel. Faust i Mefistofeles w przestworzu (panneau dekoracyjne, akwarela, 1896).
Michał Wrubel. Faust i Mefistofeles w przestworzu (panneau dekoracyjne, akwarela, 1896).

Michał Wrubel. Cerewna-Łabędź (ol. 1900).
Michał Wrubel. Cerewna-Łabędź (ol. 1900).

Michał Wrubel. Pan (ol.) 1899.
Michał Wrubel. Pan (ol.) 1899.

Michał Wrubel. Demon (ol. 1890).
Michał Wrubel. Demon (ol. 1890).

Michał Wrubel. Port w Katanji (ol. 1894).
Michał Wrubel. Port w Katanji (ol. 1894).

Michał Wrubel. Hiszpanka (ol.).
Michał Wrubel. Hiszpanka (ol.).

Michał Wrubel. Wróżka z kart (ol. 1895).
Michał Wrubel. Wróżka z kart (ol. 1895).

Michał Wrubel. Studjum do “Demona” (akwarela. 1890).
Michał Wrubel. Studjum do “Demona” (akwarela. 1890).

Po pracach w soborze Wrubel pojechał do Moskwy, namówiony przez kolegę swego Sierowa, został tam już prawic na zawsze, tembardziej, że był zaangażowany przez miljonera moskiewskiego, kupca Sawę Mamontowa. Ten ciekawy człowiek, który cały swój olbrzymi majątek literalnie włożył w sztukę, zakładał wówczas u siebie na wsi pod Moskwą teatr i fabrykę ceramiki artystycznej. Koło niego koncentrowało się wszystko, co było najwybitniejszego w sztuce rosyjskiej.

A więc Wasniecowowie Wiktor i Apolinary, Sierow, Korowin i cała plejada młodszych malarzy, muzycy Rymski-Korsakow, Głazunow, Kalinikow, Liadow i inni. Szalapintam zaczął pierwsze kroki do sławy. Sekar-Różański (polak), Lubatowicz (polka), Machan i polak), Zabiełło, dla której R. Korsakow pisze opery. Do takiej atmosfery dostał się Wrubel zaproszony przez Mamontowa, aby pracował dla jego teatru. Tu stwarza Wrubel przepięknie dekoracje dla oper Ryńskiego-Korsakinva, dla Fausta Gounoda i innych, wykazując rozmach i bajeczny koloryt. Na fabryce ceramiki we wsi Abramcewo (wł. Mamontowa) Wrubel tworzy pierwszorzędne rzeźby barwne, o złotej fantastycznej polewie, jak “morska królowa”, “Sadko” etc. Teraz zaczęło się życie bujne, artystyczne, o szerokich horyzontach. Materjalnie bez troski, bo bogaty “Sawa” wszystko płaci. A tęsknoty, aby zastosować swoją sztukę do czegoś lub dla kogoś, teraz są zaspokojone całkowicie.

Miljoner (później uwięziony za długi) Mamontow nic szczędził kapitałów, wszystko, co było wówczas w Rosji najwięcej żywego interesującego pod względem sztuki, skupiało się koło tego szlachetnego “samodura”. Rozmach wschodni, na który ludzie Zachodu, choćby najbogatsi, nigdy by się nie zdobyli, przyprowadził go do ruiny. Wszystko prawie to, czem do dziś dnia może Rosja bez względu na swoje polityczne zmiany się poszczycić, wszystko jest dziełem prawie tego jednego i dość,jeżeli tak rzec można, narwanego człowieka. On swoich pupilów wysyłał zagranicę, wynajmował nauczycieli tym, którzy tego potrzebowali (byleby indywidualność rozwijała się), tak jak tego wymagały okoliczności. Wrubel znalazł swoją ocenę, mógł już swobodnie odbyć podróż parę razy do Paryża, do Rzymu, do Wenecji i gdzie chciał, nie myśląc, jak w czasach pracy dla cerkwi św. Cyryla, co będzie jadł. W tej samej Wenecji, siedząc bez grosza i malując dla ikonostasu śliczni obrazy, musiał jadać miesiącami w okropnej tratorji “brodo” z wołowego ogona. Pamiętał to “plat” przez całe życie... W tych czasach ożenił się z wspomnianą operową śpiewaczką p. Zabiełło, moją dobrą znajomą; dzięki temu byłem zaproszony do pp. Wrublów na wieś, na “chutor“ prof. Akademji Petersburgskiej Sztuk Pięknych M. Gay, u którego przed tein często na tym “chutorze” bywałem i uczyłem się w jego pracowni. Gay już nie żył. “Chutor” teraz należał do rodziny Gay, do której należała też i p. Zabiełło. Obecnie już poznałem Wrubla nic jako uczeń i nie jako profesora i nie jako mego zwierzchnika podczas moich robót w soborze. Był tak ujmująco grzeczny, wyrozumiały i skromny, że kto się z nim stykał, był pod urokiem jego osoby. Malował wtedy w pracowni Gay “Królewnę łabędzi” i duży obraz “Krzak bzu” z którego unosił się korowód kilku postaci skutych kajdanami. Bardzo interesujące oba obrazy w kolorycie i w kompozycji. Już wtedy zaczęły okazywać się groźne objawy zbliżającej się choroby. Wrubel cierpiał na silne bóle głowy, zażywał, nie zważając na skutki, stołowemi łyżkami aspirynę albo fenacetynę - byle móc pracować. Były to następstwa przeżytego ciężkiego życia, nieludzkiego naprężenia przy pracy nad pogłębieniem swojej wielkiej sztuki no i w interwałach, kiedy się wiodło lepiej i znajdowała się odpowiednia kompanja - wypitego szampana i innych win, których był doskonałym znawcą. 

On nie zwracał uwagi na ludzką petitesse, na to że ktoś obrazy sprzedaje, a nie on, czy kto ma powodzenie czy nie. On szedł swoją drogą, która kosztowała wielkiego wysiłku i napięcia wszystkich intelektualnych możliwości. Tam też należy szukać przyczyny katastrofy, która później przyszła i doprowadziła do szpitala dla nerwowo chorych, gdzie i zakończył życie…

Otoczenie, w którym się znalazł w “Abramcowie” (majątku Mamontowa), kiedy pracował z innymi w teatrze i na fabryce ceramiki, wpłynęło na jego rozwój ale też swoim specyficznym charakterem o podłożu czysto rosyjskiem zadecydowało prawdopodobnie ostatecznie o jego kompletnem wynarodowieniu.

Kiedy jeszcze byłem w szkole Muraszki jako uczeń Wrubla, widziałem jego rysunek podpisany po polsku, często też podpisywał swoje obrazy i rysunki po francusku. Potem, po Mamon towie, zaczął przeważnie interesować się rosyjskim eposem i podaniami, transponująć je na swój lad. Ogólny koloryt jego był natężeniem tęczy, od blado seledynowych, różowo amarantowych aż do tonów ciemnych o gamie potężnej jak spiż o tragicznem zabarwieniu fioletu ze złotem, jak ostatnie jego arcydzieło “Demon strącony”, kiedy już był obłąkanym. Napięcie kolorów w tym obrazie jest poprostu straszne. Obraz obecnie zczerniał oczywiście, (ponieważ był malowany bronzami), ale tragizm piękna został. 

Razu pewnego, kiedy z dwoma kolegami przyjechaliśmy na zaproszenie pp. Wrublów na rocznicę ich ślubu, podczas kolacji wywiązała się jakaś rozmowa, w której odgrywały rolę, nie pamiętam już dla czegoś, Polacy. Wrubel początkowo użył określenia nie przyznającego racji po lakom w tem i owem, już nie pamiętam, o co to chodziło. Spostrzegł jednak gałkę popełnioną, więc się szybko poprawił koregując “polacy” na “my polacy” przyczem patrzył w moją stronę. 

Mnie to wtedy zdziwiło, wiedziałem bowiem, że zniszczony był zupełnie, był rosyjskim malarzem i za takiego uchodził, teraz się przyznaje do narodowości polskiej. Objaśniłem to tylko kurtuazją do mnie jako do Polaka, jednak coś musiało być na tein, bo znacznie później i Rörich i Benois w swoich pośmiertnych wspomnieniach byli tego zdania o Wrublu, że on pozornie tylko był Rosjaninem. Benois w swoim pięknym artykule o Wrublu w “Iskustwie” mówi, że Wrubel tylko należał do rosyjskiej sztuki, lecz malarzem rosyjskim nigdy' nic bvl, tyle u niego było cech zachodnio-europejskich i specyficznie polskich, jak w zewnętrznym wyglądzie i zachowaniu, tak i w- jego technice i pojmowaniu sztuki. 

Dusza polska błąka się po świecie od Alaski do Turkiestanu i od Argentyny do Afryki. Wynarodawia się, przystosowuje się do warunków, ale mimo wszystko coś tak potężnego jest w charakterze Polaka - w jego najgłębszej konstrukcji duszy, że nic nie zdoła zatrzeć ostatecznie tych specyficznie nam przynależnych cech. Widziałem kiedyś na Krymie w  Aluszcie Tatara, który się nazywał Eredżep, mówił tylko po tatarsku i źle po rosyjsku, miał dwie żony - muzułmanin. Głowę miał tak charakterystyczną i wąsy, że nic ulegało wątpliwości, że to nie był tatar czystej krwi. Po dłuższych dociekaniach dowiedziałem się, że jeszcze dziad jego nazywał się “Bielecki”. Oczywiście jakiś przodek jego był uprowadzony do jasyru w swoim czasie.

Wrubla w Krakowie pierwszy propagował Stanisławski, gdyż go znał osobiście i bardzo go cenił, a koloryt Stanisławskiego dużo zyskał na tej znajomości, gdyż wpływ Wrubla na współczesne artystyczne najbliższe otoczenie i tuż idące za nim następne pokolenie malarzy i rzeźbiarzy był wielki. Bez Wrubla byłby nie do pomyślenia taki Bakst, dziś mający sławę światową. Za tem cały szereg młodszych, jak Malutin, Miliotti, Zamirajło i wielu innych. Czerpali wszyscy, kto rozumiał doniosłość talentu Wrubla, z tego kolosalnego bogactwa, które im w spuściźnie zostawił. Wrubel był, jak każdy genjusz, poprzednikiem przyszłej epoki, to co zajmuje dzisiejszego o nowożytnych poglądach człowieka, to on jakby przez jakąś intuicję przewidział i przed laty już robił. Krytyka ówczesna nie szczędziła jemu epitetów w rodzaju dekadent, głupi - warjat i t. d. Ceremonij z nim krytyka nie robiła.

Bez względu na tematy, jego dzieła pod względem techniki mogłyby zająć pierwszorzędne miejsce w każdej wielkiej europejskiej sztuce. Indywidualność jego silna i wyłączna wskazuje, że to jest prędzej zachodni jak wschodni artysta. Nigdy specyficznie rosyjski. Pracowitość nic opuszczała go nawet w ciężkiej chorobie w sanatorjum. Robił tam portret poety dziś już nieżyjącego Briusowa, niesłychany w rysunku i ekspresji. 

Tragedją jego życia był pewien temat, który go prawie nie opuszczał, “książę ciemności Demon” od wczesnej młodości zajmował jego umysł (wpływ Lermontowa). Był przywiązany do swego wyimaginowanego modela, malował go i rzeźbił rzec można ciągle, jak Syzyf dźwigając brzemię ciężkie, szukając zrealizowania piękna i wyrazu duszy strąconego anioła. 

Rzeźbił jego biusty i figury pełne uwodzicielskiego czaru, malując w różnych fazach potęgę i uosobienie zła. Zrobił cały szereg ilustracyj do Lermontowa. Wykonywał tę męczącą i pełną uroku pracę, szukając konkretyzacji swojej zbolałej myśli i kiedy życie jego załamało się pod strasznym ciężarem sztuki, on swój ideał - Demona namalował strąconego z wysokości wśród gór Kaukazu z połamanemi o pawich i złotych piórach - skrzydłami. Obraz ten, już zawieszony na wystawie “Mir Iskustwa” w Petersburgu, podczas białych nocy petersburskich przemalowywał w gorączce kilka razy tak, że publiczność każdego dnia widziała inny zupełnie obraz, co do wykonania, kompozycji i wyrazu. 

Model-Demon zmieniał wyraz na obrazie, męczył się i zaczynał żyć, twórca zaś jego zamierał, mózg jego pogrążał się w ciemności. Połamane skrzydła pięknego, wyklętego anioła, to były połamane skrzydła wielkiego genjusza - samego Wrubla, który, padając, aby się nigdy już nic podnieść, roztoczył jeszcze cały czar i przepych piękna, złota - pawich piór, cały ogrom swego niezwykłego talentu. 

Słusznie też jego biograf i przyjaciel p. S. Jaremie z zaopatrzył swoją piękną książkę o Wrublu w motto: “Sztuka jest wolną, Życie zakute w kajdanach”.

Leon Kowalski

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new