Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

WSTĘP


To, co czytelnik znajdzie w tej nieprefensjonalnej pracy, nie jest w gruncie estetyką i unika nawet tej nazwy, jako dostatecznie skompromitowanej przez świetne i zupełnie jałowe próby ustalenia metod i systematów estetycznych, jakich terenem była filozofja niemiecka końca XVIII iI-ej połowy XIX w. 

Wszystkie te i inne systematy mają tą właściwość, że żaden z nich (nie wyłączając najgenjalniejszych) nie posunął na krok jeden kultury estetycznej społeczeństwa. Przeciwnie. – Możnaby dowieść, że estetyki stawały się zawsze powodem nieobliczalnie szkodliwych bałamuctw i nieporozumień. Artystów doktryny estetyczne wykolejały, wskazując im zgóry kierunek twórczości – a więc narzucając go, łamiąc, lub pacząc ich indywidualne popędy twórcze. Jeszcze gorzej bywało z kołem odbiorców sztuki. Estetyka uzbrajała ich w quasi-naukowe, pretensjonalne teorje, które stawały pomiędzy sztuką i odbiorcą, pozbawiając tego ostatniego rzeczy nad wyraz cennej – naiwności patrzenia i nie dając mu w zamian nic, prócz fałszywych punktów widzenia i bałamutnych metod mędrkowania. 

Wymownym przykładem tego była doktryna klasyczna, która, nie będąc zresztą naukowym sysfematem, miała wszelkie cechy teorji estetycznej. Doktryna ta, poczynając od XVI w., gangrenuje sztukę europejską. Opór, który jej stawiły wielkie szkoły malarstwa we Flandrji, Holandji i Hiszpanji, był krótkotrwały. Giną one po latach kilkudziesięciu i na ich ruinach rozkwita klasycyzm. Przypomnijmy, jakich spustoszeń na terenie twórczości dokonał Winkelmann i jego teorje estetyczne.

Wogóle epoki twórcze doskonale się obywają bez estetyki: stosunek człowieka do sztuki jest bardziej bezpośredni, bardziej prosty i świeży- Dopiero, kiedy napięcie twórcze słabnie – zjawia się doktryna estetyczna, która w zasadzie pragnie je ratować, w rzeczywistości zaś – pozbawia resztek uczucia i instynktu, na których się twórczość opiera. 

Artyści instynktownie nienawidzą wszelkiej estetyki, widząc w niej pasorzyta na ciele sztuki. Twórcą i rodzicem tego pasorzyta jest pewna kategorja umysłów – oderwanych i niezdolnych do wejścia w czucie bezpośrednie ze sztuką, która jest rzeczą nie oderwaną, ale konkretną, materjalną mającą podstawy w zmysłach. Te właśnie typy duchowe, pozbawione właściwego organu odczuwania sztuki, starają się znaleźć do niej dostęp drogą okolną z pomocą teoryj, rozumowań, klasyfikacji, reguł i t. p. Słowem drogą czysto intelektualną, zamiast percepcji zmysłowej – emocjonalnej. 

To nam wyjaśnia, dlaczego owi mędrkujący esteci są jednocześnie najgorszymi znawcami sztuki. Zaskoczeni przez zjawisko żywe a nowe, są bezradni zupełnie. Nie usłyszałem nigdy jednej godnej pamięci uwagi od przysięgłych estetów. Z chwilą kiedy od teorji i praw oderwanych wypadnie im przejść do życia i faktów – tracą oni grunt pod nogami i stają się jako niemowlęta. I to właśnie stanowi najcięższy zarzut filozofującemu estetykarstwu. 

Dlatego artyści tak rzadko- są estetykami, a estetycy – nigdy nie są artystami... Są to poprostu dwa zasadniczo różne typy konstrukcyj umysłowych: intelektualny i emocjonalny. I porozumienie między nimi jest niemożliwe wobec tego, że każdy operuje innemi organami poznania i każdy szuka w sztuce czego innego. Artysta chce się nią cieszyć, osiągnąć maximum zadowolenia zmysłów,- estetyk widzi w niej objekt naukowego lub quasi naukowego badania, wykrywa „prawa", tworzy reguły i t. p.

Na grunt bardziej racjonalny zdaje się wchodzić dopiero estetyka najnowszej doby, estetyka psychologiczna, której zadaniem byłoby badać stany psychiczne twórców sztuki oraz odbiorców piękna. W tym wypadku estetyka stałaby się w gruncie odłamem psychologji, z tern, że obejmie zakres specjalny – wzruszeń estetycznych. Nie można mieć nic przeciwko tym badaniom, – owszem należy uznać ich pożytek. Same w sobie nie posuną one wprawdzie kultury estetycznej, mogą jednakże stworzyć podstawy do bardziej racjonalnych metod wychowawczych, które będą zmierzały do tego celu. 

Natomiast dużo wątpliwości musi budzić dzisiejsza metoda estetyki psychologicznej – metoda empiryczna – oparta na doświadczeniach, którą współcześni esteci przeciwstawiają dawnej – spekulacyjnej. Nie chodzi tu o żadną wątpliwość, czyje wzruszenia badać – swoje czy cudze, bo badać należy jedne i drugie, – tylko – o metodę tych „doświadczeń", o ich sposoby i narzędzia badania. Przecież jest poprosfu potworny i śmieszny ten stosunek pomiędzy niedołęstwem środków – a zawiłością procesów ducha ludzkiego, które mają być owemi środkami badane. 

I znów mimowoli nasuwa się porównanie tego, co w tej dziedzinie (psychologicznej) zrobiła nauka i sztuka. O ileż intuicja twórcza wyprzedziła fu badanie naukowe! Czem jest szereg spostrzeżeń i praw psychologicznych wobec dzieła Szekspirów, Dostojewskich, Hamsunów, Zoli... Oni to przeniknęli fajnie najgłębsze dusz ludzkich – i ułatwili do nich dostęp myślącej części ludzkości, nauczyli ją więcej rozumieć dziełami swemi, aniżeli całe bibljoteki psychologji naukowej. 

***

Nasze zadania nie są naukowemi w tym sensie. Mędrkowanie o tem np. czy „przyjemność, jaką sprawia piękno, sprzeciwia się uczuciu użyteczności tego pięknego przedmiotu", czy się nie sprzeciwia – wydają nam się głupstwem. Gdybyśmy nawet wiele takich i tym podobnych zagadnień rozwiązali, to wyniki byłyby jeszcze bardzo wątpliwe. Jeżeli np. analiza widmowa wykryła pierwiastki płonące w słońcu, fo czy od tego świeci ono nam jaśniej, czy ciemniej? Czy jest nam bardziej błogo grzać się w jego promieniach? 

Takiem słońcem jest sztuka. Są prawdy – niekiedy nawet niezbite – ale dla niej obojętne. Nie będziemy ich szukać. 

Zadania nasze są wychowawcze. Kultura estetyczna nie polega na tworzeniu teoryj i systematów filozoficzno-estetycznych – ani wogóle na konstrukcjach myślowych, ale przedewszystkiem na kształceniu zmysłów. Bez tego sprawa nie posunie się o krok naprzód. 

Dla kształcenia tych organów poznania (zmysłów) musimy wszystko, co się tu mówić będzie, oprzeć na dziełach sztuki, jeżeli nie na oryginałach, to na pokazach – reprodukcjach dzieł, przeważnie czerpanych z bezdennego skarbca przeszłości. Tam znajdziemy nie sezonowe jednodniówki, ale dzieła nieśmiertelne, co przetrwały próbę czasu. Dzieła epok i ras bardziej twórczych od naszej i bardziej wrażliwych na piękno. O ne to – celowo i rozum nie grupowane – powinny przemawiać do czytelnika. Tekst zaś winien być ściśle związany z ryciną i służyć do jej wyjaśnienia. 

Te objaśnienia nie mogą być jednostronne. Uwzględniając wszelkie warunki danej twórczości, nie mogą one pominąć i strony historycznej, i technicznej, i psychologicznej, i wreszcie – estetycznej, t. j. zagadnień harmonji dekoracyjnej. Zadaniem ich jest oświetlić dane zjawisko artystyczne, zbudzić uwagę czytelnika – i skierować ją na właściwe tory już samodzielnych dalszych spostrzeżeń, żywych i bezpośrednich. 

Jeżeli w trakcie pracy niniejszej dojdziemy do ustalenia pewnych praw, to nie będą one miały wspaniałego gestu i pretensji do uniwersalności. Wiek z górą temu, w czasach Winkelmana, sądzono istotnie, że jest jedna sztuka, i że ma ona pewien ideał najwyższy. Że wszystko, co do niego nie zmierza, jest zboczeniem, niedorozwojem, aberacją twórczości. 

Czas rozwiał te złudzenia. Bliższe poznanie sztuki całej kuli ziemskiej wyjaśniło, że ideałów uniwersalnych niema, że sztuka, jak język danego narodu, jest przejawem jego życia, wynikiem warunków etnicznych, klimatycznych i terytorjalnych, wyrazem potrzeb społecznych i politycznych – instynktów twórczych – wogóle natury duchowej, tak bardzo rozmaitej i tak cudownie ciągle odmiennej. 

Dlatego praw (konkretnych) uniwersalnych niema. Estetyka, jak my ją rozumiemy, winna być świadoma, że twórczość każdej epoki, rasy, a nierzadko i jednostki, ma swoje własne i coraz to nowe prawa... 

Dla pokrewnych powodów będziemy rozważać zosobna malarstwo, zosobna architekturę, rzeźbę, grafikę, przemysł tkacki, metalowy, drewniany i t. p. To da nam grunt pewniejszy i możność przejścia od ogólników t. j. frazesów do twierdzeń konkretnych i życiowych. 

I również trzeba mieć odwagę uznania, że objektywizm, usiłujący stanąć ponad epokami, – mimo że dążymy do niego zasadniczo – nie przestanie być chimerą, – rzeczą nieosiągalną. Dlatego powiedzmy zgóry – to, co piszemy, jest owocem myśli XX w. przeznaczonem dla ludzi XX w. 

To, co się mówi wyżej, dotyczy właściwego wykładu. Ażeby jednak znaleźć sobie do niego dostęp, musimy spełnić pewną pracę przygotowawczą: w chaotycznym, splątanym lesie pojęć o pięknie, sztuce, twórczości i t. p. chwastów estetycznych, które różnemi drogami od dzieciństwa przenikają do naszych dusz i zaśmiecają je, musimy wyrąbać choćby wąziutkie ścieżki, to znaczy – pozbyć się balastu bałamuctw i ustalić nasz stosunek do pojęć, z któremi będziemy mieli do czynienia. 

Spróbujmy z miejsca do tego przystąpić. 

***

Dawniej estetykę nazywano nauką o pięknie. Usiłowano nawet określić piękno, w nadziei, że to określenie będzie poniekąd grać rolę kryterjum – ułatwi ocenę wartości dzieł sztuki. Ale wszelkie określenia okazały się – jeżeli nie z gruntu fałszywe, to dziecinnie mgliste i ciasne wobec sztuki żywej i nieobjętej. Definicja piękna stała się chimerą, na której łamały sobie zęby najtęższe umysły świata. 

Dzisiaj są to rzeczy poniechane. I my zrobimy najlepiej, jeżeli nie będziemy się o to kusić,-jeśli z całą skromnością powiemy sobie: nie wiemy. Piękno jest tajemnicą. Symbolem naszych dziwnych, niepojętych wzruszeń…

I kto wie, czy gdyby przez cud jakiś tajem nica pękła, gdyby się udało mędrcom złamać siedmiorakie pieczęcie – kto wie, ile uroków, ile poezji spłókałoby to odkrycie z serc ludzkich, dla których tajem nica zdaje się być psychiczną potrzebą. 

Piękno jest tajemnicą. Wiemy o niem tyle tylko, że ono samo jest nieobjęte, przejawia się w mirjadach zjawisk i form, tak nieskończenie rozmaitych, że nawet bardzo bogate dusze tylko maleńką jego cząstkę są w stanie objąć... 

Nie trzeba stąd wnioskować, że jest ono czemś objektywnem – w rzeczach ufajonem... Byłby to fałsz. Piękno jest pierwiastkiem subjektywnym – właściwością dusz naszych, zdolnością ich do specyficznej reakcji uczuciowej wobec pewnych podniet, działających z zewnątrz. Inaczej mówiąc, rzeczy same w sobie nie są ani piękne, ani brzydkie dopiero subjekfywna wrażliwość nasza uzna je za takie lub inne. Określenie „piękna" (użyte szczerze – z głębi poczucia) jest niczem innem, jak skróconem zdaniem „to mi się podoba... 

Dlatego niema rzeczy pięknych „uniwersalnie takich rzeczy, któreby wszyscy ludzie uznali za piękne. 

Np. arcydzieła sztuki japońskiej mogą się wydać zupełnie brzydkiemi komuś, wychowanemu na mistrzach Odrodzenia włoskiego. – Odwrotnie: jaskrawa czerwono-niebieskożółta kalkomanja oczaruje oczy dziecka, sprawi mu najszczerszą i najświętszą radość „estetyczną" stokroć żywszą niż obraz Rembrandta... 

Czy to już wszystko, co wiemy o pięknie? 

Nie. Wiemy jeszcze, że możemy go szukać niekoniecznie w dziełach sztuki, bo ono jest wszędzie w przyrodzie i życiu. Znajdziemy je w błękicie nieba, w skrzydłach motyla, w sylwetach drzew i kształtach obłoków, w kwiatach, w ptakach, w płatkach śniegu... Cóż mówić o wielkich całościach przyrody – pejzażu. 

Przypomnijmy sobie te nasze przeżycia... jesienne blaski miesięczne, barwy zwarzonych mrozem liści, zapach kwitnących bzów albo łubinu... 

Bo piękno jest wszędzie: w zapachu kwiatów i w szumie drzew, w locie jaskółki i w skoku tygrysa, w twardych łamanych linjach skał granitowych – i w miękkim ruchu fali morskiej – wszędzie... 

I idąc w życie, otwórzmy na nie szeroko oczy, szukajmy go wszędzie, bo ono nam daje wzruszenia wielkie i niezastąpione i uszlachetnia duszę bardziej, niż wszelkie teorje etyczne. 

Ale przedmiot tej pracy jest inny: z przyrodą niewiele będziemy mieli do czynienia – mamy się zająć wyłącznie sztuką. 

Sztuką, to znaczy wytworem rąk ludzkich. 

Cóż to jest sztuka? 

Dawna estetyka szukała określenia istoty sztuki (w związku z określeniem piękna). I tak samo jedne jak i drugie określenia okazały się jałowe i od życia dalekie. 

Dlatego, nie szukając określeń – musimy się jednak porozumieć co do rozciągłości pojęcia: sztuka, bo dla wielu nie jest to rzecz jasna. 

Mianowicie przyzwyczailiśmy się chodzić po sztukę do muzeów albo na wystawę,- tak samo jak do apteki po lekarstwo. A że na wystawie widzimy tylko obrazy i posągi, więc mimowoli te pojęcia się kojarzą: sztukę widzimy jako obraz lub posąg. 

A budynek? Budynek – no taki świątynia grecka albo gotycka.. Ale co do innych mamy już wątpliwości. A dom miejski? A dworek wiejski? A chałupa chłopska. A cóż dopiero fragmenty: kominek, drzwi, piec, okucia, posadzki i t. p. Czy to można uznawać za sztukę? 

Najniewątpliwiej. Spieszę powiedzieć, że tu – jak i w malarstwie – ta sztuka może być twórcza, albo naśladowcza, szablonowa, szlachetna albo trywialna – piękna albo brzydka – co znaczy – nieudolna. Ale jako kategorję – całą architekturę musimy włączyć do sztuki. 

I tu się nie zatrzymamy. Dziś wreszcie zrozumiano (po wiekach nieporozumień), że w gruncie podział na sztukę czystą i sztukę stosowaną jest sztuczny – że jest jedna niepodzielna, wszystko obejmująca sztuka. A więc tkaniny od gobelinów złotem przetykanych do chłopskiego wełniaka, a więc sprzęty drewniane, majolika, wyroby z metalu, kości i t. d. papiery, stroje, broń, narzędzia. 

Wszystko to jest sztuką. 

Tak. Ale zapewne wtedy dopiero, kiedy te sprzęty czy narzędzia artysta ozdobi jakimś pięknym ornamentem? 

Istotnie były i takie opinje, że sztuka zaczyna się tam, gdzie kończy się „użyteczność..." Nawet Grant-Allen i Spencer są zdania, że idea piękna sprzeciwia się idei użytku, że wszystko, co nie jest sztuką dla niej samej, pozbawione jest piękna. Sądzono, że o charakterze artystycznym np. danego sprzętu ma rozstrzygać parę zafundowanych mu ornamentów... 

Zanim teoretycy przyszli do porozumienia, artyści zabrali się do dzieła samego, do roboty sprzętów. Wtedy bez rozpraw stało się jasnem dla wszystkich, że pierwiastek twórczy i artystyczny tkwi właśnie gdzieindziej: w linjach i sylwetach sprzętu, w jego konstrukcji, – w doskonałym przystosowaniu kształtu do celu, t. j. do przeznaczenia sprzętu... 

Otóż na pierwiastek twórczy i artystyczny jest miejsce w każdym przedmiocie t. j. wytworze rąki myśli ludzkiej,- we wszystkiem, co jest kształtem i barwą. Oczywiście może go tam nie być – tak samo zresztą jak i w malarstwie. Ileż jest na rynku obrazów nieoryginalnych, banalnych zgoła szablonowych! 

„Zgoda!- powiecie mi na to, – ale przecież niekażdy chyba piec, stół, dom, czy kałamarz będzie dziełem sztuki! Sam przyznajesz, że są jednak rzeczy zupełnie brzydkie, są naśladownictwa, kopje, szablony!" 

Tutaj dotykamy zagadnienia zasadniczego. Może mieć ono dwa rozwiązania, oba zarówno dobre dla naszych „ praktycznych " celów. 

A więc 1°. Sztuką jest wszystko, co jest formą i barwą, aż do najpospolitszych, najordynarniejszych wyrobów. Albowiem sztuka to człowiek. A więc – jak on – ujawnia różne poziomy, jak on jest zmienną i rozmaitą. 

Więc: może być szlachetną albo trywialną i pospolitą, prostą – albo złożoną, – szczerą – albo blagierską. Może być jasną – albo mistyczną, – zdrową i pogodną – albo patologiczną, chorobliwą aż do obłędu... Może być piękną albo brzydką, może ujawniać talent albo nieudolność. Wreszcie – i to jest najważniejsze – może być twórczą lub nietwórczą, co znaczy: nieoryginalną, naśladowczą, szablonową. 

W tym układzie zadaniem estetyka nie jest kwalifikować. „to jest sztuka, a tamto nie”, – tylko charakteryzować cechy danego dzieła, tak jak się charakteryzuje umysł, wogóle – duchową stronę danego człowieka. 

2°. Możemy się jednak na ten układ nie zgadzać. 

Możemy ustalić inną formułę: niewszystko jest sztuką... Tylko to nią będzie, w czem się przejawia siła twórcza. Nowe formy, nowe kombinacje linji i barwy, nowe wzruszenia i nowe ideje. Tylko „stań się!" zwrócone do nieistniejącego, daje prawo wstępu do świątyni sztuki. 

Jest to formuła mniej dogodna ze względu na trudność przeprowadzenia demarkacyjnej linji twórczości. Albowiem bezwzględnego stań się niema... Każda epoka odbiera wielkie dziedzictwo przeszłości i korzysta z niego, przerabiając je naturalnie odpowiednio do swego smaku, potrzeb i instynktów. To samo każda jednostka. Twórczość wyraża się więc w tem  „przerabianiu". Wszelkie próby złamania tego prawa kończą się wynikami warjackiemi – vide – futuryzm. Nadto ta formuła pociąga za sobą konieczność omówienia pewnych rzeczy wątpliwych. Np. stosunku twórczości do odtwórczości... Stosunek bardzo trudny do ujęcia,- albowiem w każdem „odtwarzaniu" natury jest zawsze coś mniej albo więcej twórczego... 

A dalej mogą być rzeczy niewątpliwie artystyczne, a jednak mało twórcze. Są one dziełem kategorji talentów szczególniej wrażliwych na twórczość innych jednostek – silniejszych. Najświetniejszym w dziejach przykładem talentu tego rodzaju jest Rafael. Czy mamy prawo te wszystkie niewątpliwie bardzo artystyczne prace postawić poza nawiasem sztuki?... 

A wreszcie – wszelkie naśladownictwa i kopje. 

Jeżeli z nich wyłączyć dochodzenie autorstwa, które jest w istocie rzeczy zagadnieniem interesującem historyków, a nie skrom nych odbiorców sztuki, to musimy stwierdzić, że i dzieła tej kategorji świecą księżycowym blaskiem sztuki. Sztuki bezimiennej. Autor?! Po tysiącach lat imię jego stanie się pustym, nikogo nie obchodzącym i nic nie mówiącym dźwiękiem. A blask dzieła – wartość artystyczna pozostaje. Jakże cenne są dla nas kopje zaginionych dzieł autorów greckich i jak wiele im zawdzięczamy. Albowiem twórczość to nietylko genjusze. Genjusze są tym motorem, który wprawia w ruch rzesze pracowników różnej wartości i skali talentów... Sami oni często się gubią w twórczości zbiorowej, której dali początek. 

Mimo te wszystkie zastrzeżenia, które tu mimochodem tylko poruszam, i ta druga formuła jest do przyjęcia. Obie zresztą wysuwają na czoło pierwiastek podstawowy, zasadniczy, który jest rdzeniem sztuki twórczość. Pierwiastek nie jedyny (bo są w sztuce i inne wartości), ale najcenniejszy i, bez którego sztuka obumiera. 

Którąkolwiek z nich uznamy za słuszną, choćby tę drugą, zwężającą bądź co bądź granice sztuki to jednak iz niej możemy wyprowadzić wniosek, że jednak niekt ó re tkaniny, niekt ó re sprzęty, niekt ó re piece, flaszki, druki i t. d. są istotnie dziełami sztuki. 

To nam zupełnie wystarcza. Nie silimy się bowiem na określenie istoty sztuki, natomiast bardzo ważnem – podstawowem – jest porozumienie się co do jej zakresu, a to ze względu na niesłychaną gmatwaninę pojęć w tej dziedzinie. 

Stwierdziliśmy zatem, że sztuki możemy szukać wszędzie, w najprostszym nawet przedmiocie, że nie jest ona przywilejem pewnej tylko kategorji rzeczy, że przenika całe życie ludzkości.

Tę prawdę należy zrozumieć doskonale. Dlatego wyjaśniam ją przykładem – możliwie najprostszym. Ćwiartka czystego papieru. 

Co!? niezarysowanego papieru! Czy o tem można mówić poważnie? 

Można. – Z ćwiartką papieru odrazu wiąże się cały szereg zagadnień natury niedwuznacznie estetycznej. 

A więc: 

1° Format. Czy ma być kwadratowy. Czy też szerokość albo wysokość ma przeważać. O ile jeden wymiar ma być większy od drugiego, czyli-jaka ma być proporcja ćwiartki? 
2° Wymiary... 
3° Powierzchnia. Czy ma być gładka i błyszcząca. Czy też gładko-matowa lub pół-matowa. Czy też grubo nierówna, i jakiego rodzaju mają być te nierówności? 
4° Czy papier ma być obcięty równo, czy też wolelibyśmy brzegi szarpane. A wreszcie może komuś być do smaku linja sztucznie nierówna – drobno falująca, lub drobno ząbkowana. 
5° Barwa. Bo biały kolor ma setki tonów, ciepłych albo chłodnych, – miłych, przykrych albo obojętnych dla oka. Trzeba jeden wybrać. 

Więc przy wyborze ćwiartki czystego, białego papieru stanęliśmy wobec całego szeregu zagadnień, domagających się rozwiązania. Czyli – i tu jest pole do ujawnienia smaku przez odbiorcę, – pomysłowości przez twórcę. 

Naturalnie przy rozstrzyganiu tych zagadnień, obok pewnej estetycznej wrażliwości wzroku i dotyku, ważną rolę odgrywa przeznaczenie tej ćwiartki papieru. Bo inna musi być ćwiartka do obtarcia ust po obiedzie, inna do rysowania ołówkiem, inna do pisania piórem. 

A nawet papier do pisania musi być inny, zależnie od tego, co się na nim pisze: podanie do Departamentu, czy list do Dulcynei... 

Skoro zdaliśmy sobie sprawę z zakresu twórczości, – przystąpmy z kolei do pytania: co sztukę powołuje do życia, – gdzieikiedy ona się zjawia, – w jakim momencie rozwoju społecznego czy indywidualnego staje się ona potrzebą człowieka?... 

Bo zdarzyło się nam słyszeć, a nawet czytać, że – w myśl zasady – na wszystko jest swój czas – społeczeństwa mają ze sztuką również czekać odpowiedniej chwili. Dałoby się tę zasadę sformułować tak: 

„Najprzód chleb, potem oświata, a potem dopiero sztuka". 

Teorje takie lęgną się czasem w głowach doktrynerów społecznych, ale życie i historja zadaje im kłam stanowczy. 

Istnienie sztuki absolutnie nie zależy ani od poziomu dobrobytu, ani od poziomu kultury społecznej. Dziś jeszcze widzimy – już nie mówię chłopów naszych, ale plemiona i ludy zupełnie biedne, stojące na poziomie barbarzyństwa, a nawet dzikości – a którym wcale nie jest obcą sztuka i twórczość. 

Dość np. przejść się po muzeum etnograficznem Paryża, a zwłaszcza Berlina, żeby się o tem przekonać. Trzeba zobaczyć wyroby Buszmenów, Hotentotów, Papuasów, dzikich mieszkańców Polinezji, – albo Jakutów, Eskimów, plemion żyjących w najróżnorodniejszych warunkach geograficznych, czasem biednych, przymierających głodem, rzuconych na daleką północ, do krainy lodów i mrozów. Jakże wszystkie dzieła ich rąk noszą wybitne piętno twórczości artystycznej! Ich ubrania strojne w naszycia, ich tkaniny wzorzyste z ptasich piór, ich maty, oręż, narzędzia. Albo rzeźbione bębny murzynów, słupki, stojące przed ich kaplicami, chaty maorysów z ich drzwiami i pułapami rzeżbionemi, totemy Indjan północnej Ameryki... Twórczość ogromna – ogłuszająca i olśniewająca – jakkolwiek barbarzyńska. Ogłuszająca bogactwem niewyczerpanem form i pomysłów co znaczy bogactwem fantazji, bogactwem ducha ludzkiego. 

Twórczość zupełnie samodzielna, rodzima. Dopiero zabójcze tchnienie cywilizacji europejskiej spala ją i niszczy. Ta wysoka cywilizacja nie zapładnia – ale zabija sztukę barbarzyńców…

Toż samo zjawisko znajdziemy znacznie bliżej: przypomnijmy naszą sztukę chłopską – chaty, śpichlerki, kapliczki, wełniaki, pisanki, sprzęty, wycinanki i t. d. 

To samo stwierdzi posuwanie się wstecz, w odległe wieki, w najdawniejsze, przedhistoryczne epoki. Człowiek czasów kamienia gładzonego pozostawił nam wiele ciekawych narzędzi, a przedewszystkiem garnków (urn), których kształt i rysunki świadczą o twórczości artystycznej w sposób niepodlegający żadnym wątpliwościom. 

Idźmy jeszcze głębiej w mrok dziejów: człowiek jaskiniowy, człowiek ujść rzecznych – stojący na najniższym szczeblu cywilizacji, nie znający chaty, nie znający metalu, nie umiejący zrobić garnka, nie umiejący nawet polerować kamienia – przekazał nam swoje sztuki: swoje rysunki, rzeźby, malowidła... i to arcyciekawe. 

Powszechnie są znane rysunki, przedstawiające mamuta, rena, na rogu albo kości tych zwierząt wykonane, z zadziwiającem poczuciem formy. Podobnież malowidła, znalezione niezbyt dawno w ciemnych grotach Altamira, Marsulas, Font de Gaumei in. 

Wszystko to stwierdza niezbicie, że gdziekolwiek i kiedykolwiek istniał człowiek – zawsze sztuka była jego nieodstępną towarzyszką. Naturalnie sztuka i twórczość, odpowiadająca jego poziomowi kultury. 

Z czego wyciągniemy również niewzruszony wniosek: że sztuka (twórczość) nie jest żadnym kaprysem, ani żadnym kwiatem agawy, ani czarną kawą po obiedzie – ale że odpowiada wiecznej, elementarnej, czy raczej prymordjalnej potrzebie ludzkości. Potrzebie równie silnej, jak potrzeba snu, pokarmu, miłości i t. p. 

Tylko człowiek niekompletny, zdegenerowany, tylko wytwór miast współczesnych i współczesnej potwornej cywilizacji może tej potrzeby nie odczuwać. To znaczy, że musiały w nim nastąpić zaniki pewnych w ładz, instynktówi potrzeb.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new