Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Dotąd ani słowa o pięknie.
Co to znaczy? Czy jest ono wogóle frazesem – pierwiastkiem w architekturze zbytecznym? Czy też może ujawni się samo przez się, skoro tylko budynek będzie doskonale przystosowany do trzech wymagań wyżej sformułowanych?...
Zdawałoby się, że w ostatniem zdaniu jest istotnie wiele prawdy. W każdym razie nie jest to prawda cała.
Bo gmach może bardzo ściśle odpowiadać wspomnianym warunkom, a zarazem być śmiertelnie suchy i nudny.
Z tego wynika, że prócz wielkiej logiki, znajomości materjału i idei, od architekta wymagamy jeszcze czegoś więcej- poczucia estetycznego. Architekt musi być nietylko konstruktorem, ale i artystą, – mieć poczucie formy, umieć ją ująć w pewien rytm, porządek, harmonję, – wystrzegając się przytem banalności- powtarzania form zużytych.
Tylko w tym razie dzieła jego będą piękne, pozostając dogodnemi i praktycznemi.
Na czemże polega owo piękno.
Mimo dość szybki wzrost świadomości estetycznej – dalekiem jest jeszcze od wymarcia pokolenie, które upatruje piękno w sutem ozdobieniu budynku ornamentem, w bogactwie sztukaterji, takiem np. jakie widzimy na domu dochodowym teatrów warszawskich (Wierzbowa 8, róg Trębackiej).
Jest to fałsz. Żadna tandeta sztukateryjna, a nawet ozdoby w kamieniu ciosane, nie uratują brzydkiego budynku. Przeciwnie – ich nadmiar raczej szpeci niż upiększa. Albowiem piękno zgoła nie polega na ornamentacjach.
Na czemże więc polega?
Odpowiedzieć na to niepodobna. Piękno jest tajemnicą, która się zdefinjować i ująć w formułę nie daje. Jedyne, co można zrobić, jest wskazać tereny właściwe, na których winniśmy go szukać. Kto bowiem szuka go w ornamentyce, ten jest na fałszywym tropie.
Jakież więc są tropy właściwe? – Jest ich wiele. Rozpatrzymy je po kolei.
Bryła.
Może najbardziej decydującym o pięknie całości czynnikiem jest bryła budynku, zwłaszcza tam, gdzie stoi on na przestrzeni odsłoniętej, dającej dostęp optyczny ze wszystkich stron. W miastach, wskutek ciasnoty zabudowania, jest to wypadek rzadki. Częściej widzimy domy czy gmachy publiczne o trzech, a wreszcie – o dwóch czołach – i w tym wypadku jeszcze się daje komponować na bryłę. Najgorszem jest zawarcie gmachu w szeregu domów ulicy, które go zamykają i dają mu tylko jedno czoło, utrudniając bardzo operowanie bryłą.
Bryła sama w sobie jest czynnikiem wielkiej potęgi, zarazem- z niej wypływają wszystkie sylwetyilinje budynku. W tych właśnie rzeczach wypowiada się poczucie dekoracyjne – czyli poczucie czystego piękna twórcy budowli.
Bryła wypływa przedewszystkiem (bo nie – jedynie) z planu, i w związku z nim winna się rodzić w głowie twórcy. Zatem już w chwili poczęcia oba te pierwiastki – plan i bryła – winny wzajemna się oddziaływać i wzajemnie się urabiać. Każde uproszczenie planu zmusza do odpowiednich uproszczeń bryły, i odwrotnie. Np. dwa plany obok załączone – przy nieznacznem stosunkowo zróżnicowaniu – powodują jakże daleko idące różnice brył! P atrz oba załączone szkice brył, na tych planach osnutych.
Na charakter bryły architektonicznej szczególniej oddziaływają jej pionowe elementy (mury i kolumny), które nadają ka ż dej bryle architektonicznej pewne odrębne piętno różniące ją od brył geometrycznych lub fantazyjnych. Bo jest jasne, że nie można budować muru ani kolumny pochyło albo w kształcie litery S (w przekroju), taki mur nie tylko by nic nie mógł dźwigać, ale sam nie byłby w stanie się utrzymać: jest to forma niekonstrukcyjna. Pionowe elementy są więc poniekąd regulatorem kompozycji bryły architektonicznej.
Już ze szkiców załączonych możemy wnioskować, że bryła bywa uboga i nudna, albo – bogata... Może być ciężka albo lekka... zbita albo rozczłonkowana,- jasna i czytelna, albo zawiła. Taką ciężką a zawiłą bryłą jest kościół Zbawiciela w Warszawie, tem cięższą, że ponad nią wystrzeliły dwie nadmiernie lekkie i zbyt od siebie oddalone dzwonnice. Odwrotnie, cudownym przykładem pięknej bryły, mimo że nie znajdziemy tam żadnych ozdób, jest skromny kościół w Przyrowiu, który tu podajemy. Złożony z trzech różnych, doskonale z sobą związanych partyj: dzwonnicy, nawy i prezbyterjum, przyczem ma ślicznie rozwiązany dach, nad każdą partją inny, w średniej – sprowadzony nisko – nisko – nad zakrystyjką, co urozmaica i bryłę i efekt barwny, przez skonfrastowanie ciemnej plamy dachu z jasnem tłem muru.
W zbiorach Chojnowskiego w muzeum Twa. Zachęty S. P. w Warszawie jest model prześlicznego kościoła w Sutkówcach – istne cudo bryły, na które się napatrzeć nie można.
Przy małych wymiarach budowli łatwo osiągnąć pewne bogactwo bryły. Wystarczy ganek, parę filarków, niewielka facjata, aby ją urozmaicić i ożywić. Ale w dużym budynku sprawa się utrudnia, – motywów – jak ganek i facjata albo balkon – powiększać nie można, bo są one przystosowane do wymiarów człowieka. Możnaby je tylko mnożyć – a to sprawy nie rozwiązuje, bo wielokrotnie np. powtórzony balkon na ścianie wielkiej budowli – bryły nie zbogaci. jedynie rozdrobni kompozycję i upstrzy ją szczegółami. W gmachach wielkich trzeba odpowiednio szeroko komponować bryłę, poczynając już od jej planu.
W olbrzymich katedrach gotyckich, zwłaszcza francuskich, widzimy zadziwiającą pomysłowość w zakresie bryły. Ram iona nawy poprzecznej, silnie wydobyte na zewnątrz, w yodrębnienie prezbyterjum, wprowadzenie naw bocznych, znacznie niższych od głównej, umieszczenie dzwonnic na czole budowli i t. d. już nadają bryle piętno bogactwa i powagi. O dwrotnie, kto się chce przekonać o barbarzyństwie współczesnego budownictwa kościelnego, niech zejdzie na dół na ulicę Łazienkowską wW arszawie i zobaczy nowo wzniesiony tam, o pomstę do Boga wołający kościół błog. Ładysława. Bryła tego kościoła nie różni się od bryły stodoły, z tą różnicą, że każda stodółka ma bez porównania piękniejsze proporcje.
Zresztą po wszystkie czasy budowniczowie z pomocą tysiącznych pomysłów zbogacają i upiększają bryły swych budowli.
Do czegóż innego służy kolumnada perypteru greckiego, jeżeli nie do zbogacenia bryły, która bez tego byłaby uboga i martwa. Wyobraźmy sobie np. ten sam budynek oklejony papierem tak, że kolumny znikną... odrazu straci on całą poezję i barwność.
Ten przykład poucza nas zarazem – w jak ścisłym związku z bryłą jest światłocień budynku. Na bryłę pada światło, na niej się łamie, do niektórych miejsc przenika słabo – jak w danym wypadku pod portyk. Tworzy się tam ciemne tło, na którem ślicznie rysują się jasne kształty kolumn. Jest to przecież efekt światło-cieniowy.
Podobny skutek ma w prowadzenie do bryły motywów takich jak podsięnia, ganki, filarki, facjaty, balkony, wykusze, a wreszcie tarasy zewnętrzne, uzupełnione zwykle schodami. W Perugji jest ratusz – jak zwykle ratusze włoskie bardzo prosty w kształcie: wielkie kamienne pudło. Jedynem urozmaiceniem tej bryły jest wspaniały taras z pomnikowo pomyślanemi schodami od czoła. Podobny, prześliczny w prostocie swojej, w proporcjach, w kształcie okien – jest ratusz w Dettelbach, którego prostą bryłę urozmaica jedynie motyw schodów, podsieni i wykusza, związanych z sobą i stanowiących śliczną całość. Z budynków bliższych nam – zaopatrzony jest w piękny taras kościół św. Krzyża w Warszawie.
Wszystkiemi temi sposobami ratuje architektura współczesna ubóstwo swych gmachów, zwłaszcza miejskich kamienic dochodowych. Widzimy tu np., jak idąc za pomysłem wieków średnich, łączy wykusze kilku pięter w jedną całość aby ich nie rozbijać na mnogie a drobne bryłki – i wprowadzić do kompozycji więcej szerokości, niezbędnej przy ogromnych wymiarach kamienic dzisiejszych.
Oczywiście kamienicznik woli się posługiwać wykuszem aniżeli tarasem, bo wykusz mu przysparza kosztownego miejsca – a taras przeciwnie... Dlatego tarasy są w budow nictwie dochodowem tak niesłychaną rzadkością.
W budownictwie krajów północnych, a zwłaszcza w Polsce, ogromną rolę estetyczną pełnił dach, który jest tu nietylko zamknięciem bryły od góry, ale jej cudownym współczynnikiem, dającym pole do najpiękniejszych i najbardziej rozmaitych pomysłów.
Nie podejrzewa tego dzisiejszy łyk wielkomiejski, który już zdążył zapomnieć, jak wogóle wyglądają dachy. Sam wyraz „dach“ w umyśle mieszczucha kojarzy się z pojęciem dwóch nieznacznie ku sobie pochylonych płaszczyzn, zrobionych – rozumie się- z brzydkiej, bezbarwnej blachy. Wymaga się od niej jednego tylko, żeby nie przepuszczała wody i nie wywoływała zacieków. Reszta nas nic nie obchodzi.
Już bowiem od XVI w., t. j. od tryumfu Odrodzenia włoskiego w Europie, wyczuwa się ogólne dążenie do ukrycia dachu – wzorem modnej włoskiej architektury. Ale we Włoszech łagodną – dzięki warunkom atmosferycznym – pochyłość dachu łatwo było ukryć poza silnie wydatnym gzymsem, albo niską attyką. Tymczasem na północy deszcze i śniegi nie skapitulowały, i dachy wbrew modzie musiały po dawnemu pozostać – strome. Jednakże architekci nie dają za wygraną i wytrwale zmierzają do tego, aby zmniejszyć pochyłość, a wreszcie całkiem dach ukryć. We Francji udało im się to za Ludwika XIV (patrz Wersal), a w Polsce dopiero za Stanisława Augusta (patrz Łazienki).
Czy dach istotnie daje powód do takiej wstydliwości?... Czy wymaga listków figowych pod postacią 'attyk?... Czy nigdy nie odczuliśmy piękna ciemnej sylwety dachu na tle jasnego nieba, – piękna, które niekiedy staje się jakąś cudowną muzyką linji... tak głęboką, tak północną, tak odrębną – nieznaną Egiptowi, Assyrji, Grecji i wogóle krainom południa... Czy nie postrzegamy, że w tym motywie duch narodu wypowiada się ze szczególną siłą – dość porównać dachy szwajcarskie, angielskie, niemieckie, polskie...
Już w skromnej chacie polskiej ileż zobaczymy rozmaitych i ciekawych odmian dachowych, poczynając od zwykłego dwupołego, aż do bardziej złożonych form dachu naczółkowego.
Wszystkie te kształty są tem piękniejsze, że kryte ślicznym wątkiem s ł om ą, która daje miłą nierówną linję i wygląda miękko, jak aksam ita. Dawni dekarze wioskowi, a nawet chłopi gospodarze, umieli ładnie wiązać poszycie słomiane, co zwłaszcza widoczne jest na grzbietach i narożach, gdzie często powstaje bogaty i zdobny kształt, dzięki nakładaniu stopniami okłotów słomy. Przecież widać w tem wyraźnie radość artysty, który sobie zdobi dach tak, jak góral wyrzyna łyżnik, albo „cyfruje" portkę...
Jeżeli budowla tak elementarna jak chata chłopska nastręcza tyle i tak pięknych motywów dachu, to cóż dopiero inne – większe i bardziej złożone w planie, jak np. dworki szlacheckie. Dworki te miały pewną oryginalną własność – alkierze narożne, – pierwotnie cztery, na wszystkich rogach budynku, później tylko dwa od czoła. Alkierze takie kryto dachem samoistnym, różnego kształtu, luźno związanym z dachem reszty dworu. Nastręczało to sposobność do dowcipnych i ślicznych kombinacyj łamanych albo wygiętych powierzchni w górnej partji budynku. Tu i owdzie trwają jeszcze oszczędzone przez czas resztki tych zabytków, tak swoistych w charakterze, tak pięknych i tak ogromnie polskich. Jakże inaczej wyglądałaby nasza ziemia, gdyby dzisiejsi jej posiadacze chcieli wrócić do tych świetnych tradycyj budownictwa polskiego!
Podobnie należałoby rozpatrzeć dworki miejskie, kościoły, cerkiewki, spichrze, synagogi i t. p. dawne zabytki polskie, gdzie spotykamy dachy tak cudowne, jak nigdzie w Europie. Patrz kościół w Przyrowiu, albo też nieporównany w swej prostocie, majestatyczny i wspaniały dach kościoła w Sękowej, rysowany w swoim czasie przez Wyspiańskiego. Ten właśnie rysunek zamieszczamy. Widać tu jasno, jak cała niemal bryła budowli sprowadza się do kompozycji dachu. (Rys. 104).
Podobnie piękne, choć bardzo odmienne kombinacje dachowe spotykamy w cerkiewkach galicyjskich i podolskich. W tych cudownych, przeważnie drewnianych budowlach bogactwo dachu wypływa z podziału budynku na trzy wyraźnie wyodrębnione części, przyczem środkowa ma – zgodnie z tradycjami byzantyjskiemi – dążenia centralne. Zwykle w górnej części od kwadratu (w planie) przechodzi ona do ośmiokątu, co wywołuje ciekawe przenikanie się kształtów pryzmatycznych (mury) i piramidalnych (dachy). Przytem na każdej ze wspomnianych części dach opuszcza się do innego poziomu. Jeden z prześlicznych zabytków tego typu załączamy: Ryc. 105.
W budownictwie miejskiem XVII a zwłaszcza XVIII wieku widzimy często piękne dachy „łamane". Jest ich dwa typy: polski i francuski. W polskim partje górne i dolne oddzielone są od siebie niziutkim elementem pionowym, – przyczem pola niżej i wyżej leżące są sobie równoległe. We francuskim, który przeniknął do nas w wieku XVIII, różnica pochylenia górnego i dolnego pola jest znaczna, jak to widać na załączonym rysunku. (Ryc. 106).
W Kaźmierzu lubelskim, w Tomaszowie, w Goraju i wielu innych starych miasteczkach polskich znajdziemy ciekawe przykłady dachów tego typu w najskromniejszych dworkach miejskich. Dość spojrzeć na załączony obok kawałek rynku w Skałacie (ryc. 107), otoczonego domami podsieniowemi. Słupy tych domów są nowe, biedne, niepodobne do pięknych swych prototypów, – ale dachy są stare, i tu właśnie możemy podziwiać i kształt ich piękny – i śliczną, naiwną, drżącą linję tak niepodobną do linji suchej i sztywnej, jaką daje dachom współczesna dokładność techniczna sztuki dekarskiej. Daję tu podobiznę spichrza w Bąkowie, ślicznego wogóle, – zepsutego jedynie wskutek suchej – pedantycznie prostej linji dachu. (Str. 161).
Dla osiągnięcia silniejszego osadzenia krokwi cieśla polski odwołuje się często do t. zw. nadbitki, t. j. sztukuje niejako krokiew przy pomocy krótkiej belki uzupełniającej, jak to widać na rysunku. Oczywiście cała ta konstrukcja jest ukryta pod gctatem albo dachówką, z zewnątrz widać jedynie piękną, odchyloną, zlekka wygiętą linję dachu, co nadaje mu wdzięk niewypowiedziany. Takie dachy znajdziemy jeszcze w niektórych domach starej Warszawy. Przykład: dom na Freta wąskiej, oknami bocznemi wychodzący na Freta szeroką, o prześlicznym łamanym dachu (patrz poniżej ryc. 111).
Strome dachy, które od wieków średnich przetrwały aż do chwili wprowadzenia blachy jako pokrycia, wytwarzały obszerne poddasze. To samo da się powiedzieć o dachach łamanych – francuskich. Te poddasza trzeba było zużytkować do celów mieszkalnych – to znaczy przedewszystkiem – oświetlić. I oto powstaje piękny motyw, od epoki gotyku zdobiący dachy w krajach północnych, – facjata.
Facjata bywa albo skromna – jednookienna, albo też zawiera kilka okien, a czasem nawet parę pięter, i stanowi jakby pokój cały, częściowo wysunięty poza linję dachu. Tak czy inaczej – jest to motyw, który znakomicie przyczynia się do zbogacenia bryły dachu. Piękno jego zrozumieli doskonale budowniczowie francuscy XV w., którzy komponując facjatę, wiążą ją z czołem budowli, z oknami pod nią przebitemi – i niekiedy zaczynają tę kompozycję od samego dołu…
Wreszcie, kiedy mowa o dachu, niepodobna zapomnieć okominach.
Zbyteczne mówić, do czego te służą. Ale można i trzeba powiedzieć, że genjusz architektury i w tym szczególe może się silnie wyrazić. Bywają przecież kominy drobne, gęsto nasadzone na kalenicy dachu, – bywają kiedyindziej wielkie, o wspaniałej linji, głęboko wsunięte w pole dachu, doskonale wiążące się z jego linjami. To właśnie widzimy w kamienicy przy ulicy Freta. Ryc. 111.
W pięknych epokach sztuki nawet ten szczegół traktowano szeroko i pomnikowo, z wielką dbałością o związanie go z sylwetą całości – i nadanie pięknego kształtu. Ileż pięknych kominów jest w Wenecji – i zresztą w każdem starem mieście.
Zbyteczne wyjaśniać, jak te wszystkie szczegóły podnosić mogą piękno bryły i sylwet budowli, zwłaszcza w górnych ich częściach. Dopiero w budownictwie XIX w., wyzbyłem z ambicyj artystycznych i spekulującem jedynie na taniość – zanika dach razem z jego facjatami, kominami i całą poezją pięknych, łamanych, zlekka wygiętych linij. Wraz z nim kończą się piękne czasy bryły architektonicznej.
Przestrzeń zamknięta. Bryle z zewnątrz – od wewnątrz odpowiada to, co nazywam przestrzenią zamkniętą. Jednakże należy zaznaczyć, że jeżeli bryła stanowi jedną i jednolitą masę, to wewnątrz bywa różnie. Niekiedy, jak np. w kościołach, przestrzeń jest prawie tak samo jak bryła – z jednej sztuki i stanowi pewną całość, mniej więcej bogatą, zależnie od bogactwa bryły. Architekt winien mieć w wysokim stopniu to poczucie przestrzeni, rozumieć głęboką poezję jej mas, łamiących się pod takim czy innym kątem, zamkniętych powierzchnią płaską albo krzywą, zalanych światłem, albo tonących w mroku.
Kiedy mowa o bogactwie przestrzeni zamkniętej kościoła – nasuwa się tysiąc przykładów, naturalnie z dawnych epok. Znakomicie zbogaca tę ogromną przestrzeń podział na nawy – zwłaszcza różnej wielkości (system bazylikowy), dalej – wprowadzenie przecznicy (transeptu), urządzenie galerji i lóż na piętrze i t. d. Arcydziełem wspaniale skomponowanej przestrzeni zamkniętej jest największy chyba cud architektury romano-byzantyjskiej – kościół św. Marka w Wenecji.
Punktem wyjścia ślicznych pomysłów może się stać prezbyterjum. Wprawdzie już w epoce gotyku prezbyterjum się demokratyzuje, co znaczy – wulgaryzuje – nadmiarę udostępnia, dzięki temu, że od reszty kościoła dzieli je zaledwo jeden – dwa stopnie. Czyli – że optycznie jest ono na tym samym poziomie, co i nawa. Odrodzenie i wieki późniejsze stoją na tem samem stanowisku – ale wiek XI i XII rozwiązywał inaczej to zadanie.
Pod prezbyterjum zwykle urządzano kryptę i to dosyć rozległą i wysoką. To – a być może i inne racje natury estetycznej i symbolicznej – spowodowały podniesienie posadzki prezbyterjum na znaczną stosunkowo wysokość. Dzięki temu silnie zaznacza się podział na nawę i prezbyterjum. Ostatnie staje się istotnie więtem świętych – lożą wspaniałą, mało dostępną, wyniesioną nad poziom pospólstwa. Taka kompozycja dawała prezbyterjum niezwykłą powagę i nastrój, – przytem wysuwała siłą rzeczy inny motyw – schody, rozumie się piękne, pomnikowe, odpowiednio związane ze ścianą przedpiersia – schody łączące nawę z prezbyterjum. Prześliczny przykład takiego rozwiązania widzimy w skromnej bazylice S. Giovanni Proframma w Foligno.
Kościół jednakże jest budowlą wyjątkową. Gdzieindziej nie znajdziemy takiej jednolitości wnętrza, przeciwnie – budowle podzielone są – zależnie od ich przeznaczenia – na części mniejsze: sale, pokoje, korytarze, klatki schodowe i t. p.
Przestrzeń tych sal nigdy prawie nie jest tak ogromna, a zatem konieczność zbogacenia jej nie tak paląca... Jednakże w upraszczaniu tej przestrzeni poszliśmy stanowczo za daleko.
Zwłaszcza pokoje mieszkalne w dzisiejszych domach miejskich są obrazem zabójczej monotonji. Zawsze ten sam sześcian – regularny, podziurawiony drzwiami i oknami. A przecież możliwe jest itę przestrzeń urozmaicić przy pomocy bądź alkowy płytkiej, o ścianie całkiem wyjętej, bądź jednej lub więcej framug głębokich dotyla, aby w nich mogła się zmieścić sofa, czy komoda. W reszcie gdzieindziej tęgi czworokątny słup, podpierający pułap nie będziemy uważali za przeszkodę, za jakieś zło konieczne, z którem niewiadomo co robić, ale przeciwnie – za miłe urozmaicenie pokoju, za punkt wyjścia do ładnej, zajmującej kompozycji wnętrza.
Nietylko postawienie ścian, ale nawet pułap (sufit) może współdziałać zbogaceniu przestrzeni pokoju. Obniżenie go np. nad taką niszą czy alkową o jakieś 20-25 cali może wywołać efekt bardzo miły i dać więcej ciepła i nastroju temu zakątkowi.
W budowlach dawnych znajdujemy często bogaty motyw pułapu z szeregu dźwigarów, niekiedy podtrzymywanych przez specjalny dźwigar poprzeczny (sosręb), czasami zręcznie wpuszczanych w jego boki, aby nie tworzyć dwu warstw belek. Te dźwigary były skrawane, czasem rzeźbione, malowane, częściowo złocone i t. d.
A jeżeli chodzi o efekt właściwej przestrzeni zamkniętej, to silniejszy jest on przy użyciu sklepień. W budowlach dawnych, w domach mieszkalnych nawet, znajdujemy je dość często – zwykle nadole (parterze). Trudno wyrazić słowami urok takich sklepień, zwłaszcza gotyckich albo od nich pochodzących, bo te mają szczególnie piękne i celowe kształty. Zdobią one jak żaden inny motyw przestrzeń zamkniętą sali, nadając jej piętno swoiste tem silniejsze, im sklepienie niżej jest opuszczone, bo w budowlach wielkich, np. kościołach – przy znacznem oddaleniu od oka urok ten słabnie.
Takie sklepione prześliczne sale widzimy w domu Baryczków (Stare Miasto 32) i zresztą w wielu innych domach starej Warszawy, starego Krakowa i t. d.
Sionki starych domów również urok swój zawdzięczają sklepieniom, oryginalnemu rozkładowi przestrzeni, a także efektom światła skupionego, wpadającego przez furtę żywym snopem.
W angielskich dworkach budowniczowie prześlicznie umieją wyzyskać starodawny motyw kominka, a raczej – cały zakątek kominkowy – niszę głęboką z obniżonym pułapem, z ławami po bokach pod ścianą, z okienkami po obu stronach kominka. Ostatnie jest ogromnie miłe – ale możliwe tylko w Anglji, gdzie kominy od niepamiętnych czasów buduje się w murze szczytowym, a nie – jak u nas przy murach wewnętrznych, wychodzące jedynie na grzbiety dachów.
W rocznikach Studio można znaleźć dużo przepięknych opracowań tego motywu. Jestto może najbardziej wypieszczony przez budowniczego szczegół domu angielskiego.
Panujący u nas szablon pokoju może najbardziej neutralnego, aby każdy – jeden po drugim lokator mógł się jako tako do niego przystosować – jest czemś śmiertelnie nudnemi – na modłę swej nudy urabiającem człowieka, co te pudła zamieszkuje.
Jednakże z chwilą, kiedy zdecydujemy się ten szablon odrzucić, architekturze przywrócimy większą swobodę kompozycji i zażądamy od niej pięknej przestrzeni zamkniętej – niewątpliwie wydobędzie ona z siebie więcej pomysłów, aby wnieść to piękno nawet do mieszkania bardzo skromnie uposażonego człowieka, – nawet do domku robotniczego. Jest to bowiem ten rodzaj bogactwa, które nic albo niewiele kosztuje.
Widzimy je nawet w izbie chłopskiej starodawnej, gdzie piec olbrzym swemi bryłami i czeluściami – w nadzwyczajny sposób łamie i zbogaca tę niewielką przestrzeń izby. Prawda, że w owych czasach umiano budować pomnikowe-olbrzymie i wygodne piece, których unika dzisiejsza karłowata i tania pospolitość.
Z przestrzenią zamkniętą wiąże się organicznie zagadnienie światła.
Naturalnie światło ma znaczenie i dla bryły – modeluje ją od zewnątrz i uwydatnia jej piękno, albo ubóstwo i nudę... Ale nie o tem świetle mówimy, bo ono jest rzeczą od architekta niezależną. Nie on je komponuje – jedynie tylko tworząc bryłę, winien rachować się z efektem światła.
W tem miejscu jednak mamy na myśli światło, którego twórcą jest architekt, – światło wnętrza, wchodzące doń przez otwory okien.
Dalecy jesteśmy od dawania tu przepisów, jakie ma być owo światło, bo przedewszystkiem zależy to od przezna czenia danego wnętrza. Jedno np. służy do pracy, inne do modlitwy, inne do oglądania obrazów i t. d.
O utylitarnej stronie światła mówiliśmy wyżej, – tu chcemy zwrócić uwagę jedynie na światło jako czynnik piękna i nastroju. Bo przecież ono może być różne: może być skąpe albo obfite, skupione – albo rozproszone, górne – albo boczne, ciepłe – albo chłodne, jeżeli szklimy okno szkłem barw nem i t. d.
I niekażdy zdaje sobie sprawę z potęgi światła, jako czynnika estetycznego, zależnie od tych jego wartości.
Słowa są tu mało przekonywające, odwołamy się więc do pomocy przykładów.
Porównajmy dwa załączone poniżej wnętrza
Prezbyterjum kościoła św. Krzyża w Charite sur Loire jest zalane światłem całego wieńca okien jego własnych, prócz tego odbiera sporo światła z ramion przecznicy i nawy. Wynik tej obfitości jest rozpaczliwy: wszelkie formy architektoniczne rozbielone i zatarte, jasne, nudne światło, p ł yn ą cezewszystkichstron, zalewa wszystkie kąty i neutralizuje się wzajem nie z powodu braku kontrastów. N a w et sklepienie jest suto oświetlone i jakby płaskie – bo tylko linje dwu podłęczy mówią nam o jego krzywiźnie. Całość nad wyraz nudna i sucha.
Obok wnętrze kościoła św. Stefana w Nevers. Zgłębi ramienia przecznicy sączy się światło, – ale niezbyt obfite; co więcej – spotyka ono po drodze łuk i na nim kolumnadę, podtrzymujące sklepienie. Wskutek tego wytwarzają się piękne efekty światłocieniu. Silne kontrasty pozwalają nam aż nadto jasno wyczuwać ten prąd światła płynącego z głębi i jego walkę z ciemnościami, które rozprasza. Poprostu przed naszemi oczami rozegrywa się wspaniały, malowniczy dramat: walka światła z ciemnością, – oko goni ciekawie za jej epizodami i syci się efektem, nie pozbawionym jakiejś tragicznej siły.
Jeszcze inny bardzo piękny przykład daje nam kościół w Charly we Francji. O to przez portal bucha strumień światła do ciemnego wnętrza. Jak pięknie i wyraziście planują się teraz jedne na drugich różne części przestrzeni zamkniętej, stopniując coraz bardziej ciemne tło!
I jak wspaniale to światło skupione modeluje każdy kształt spotkany po drodze: łuk, kolumnę, głowicę, gzyms, podłęcze... wszystko, co wypukłe, w tem świetle skupionemi jednostronnem nabiera dziwnej siły i malowniczości.
Z powyższych przykładów śmiem wysnuć wnioski następujące. Nadmiar światła w kościele jest wogóle niepożądany, bo psuje nastrój modlitwy i oderwania się od rzeczy ziemskich, którego szukamy w kościele. Raczej światło skąpe i niedostateczne. Nad miarę jasne kościoły zaczęto budować z chwilą, kiedy modlitwa z głębi ducha ustąpiła miejsca modlitwom z książeczki. Należy to jednak zrozumieć i w architekturze kościołów wrócić do dawnych tradycyj.
Powtóre. Jeżeli w danem wnętrzu są godne uwagi szczegóły architektoniczne, albo dzieła rzeźby, to należy unikać światła rozproszonego. Tylko skupione – mniej lub więcej obfite – uwydatni piękno tych rzeczy. W pewnych wypadkach można oświetlić je dwomaskupionemi światłami i to jest maximum. Dlatego to w muzeach rzeźb tak nieobliczalną szkodę przynosi światło rozproszone, z wielu stron wpadadające, albo wprowadzone przez wielki dach szklany.
Te parę uwag nie wyczerpuje przedmiotu i ma na celu poprostu obudzić uwagę czytelnika i zwrócić ją w danym kierunku. Własna obserwacja doprowadzi go z pewnością do wielu ciekawych odkryć.
Proporcje. Dotykamy tem określeniem rzeczy niezmiernej wagi w każdej kompozycji architektonicznej. Nawet tam, gdzie rola bryły sprowadza się do minimum – w elewacji kamienicy, ściśniętej z boków przez dwie sąsiednie – dzięki proporcjom można zamienić płaską ścianę w wspaniały pomnik architektury.
Cóż dopiero gdy się operuje bryłą!... W istocie rzeczy nietyle motywy użyte będą miały znaczenie rozstrzygające, ile ich proporcja – wzajemne stosunki różnych części bryły. Dzięki zmienionym proporcjom – przy użyciu jednych i tych samych motywów – budynek może być ciężki albo lekki, ponury albo wesoły, – brutalny, zalotny, poważny, dziki, wytworny i t. d. Od proporcyj zawisł wyraz danej budowli – danej bryły... Bo z tej bryły wypłyną wszystkie sylwety i linje, w których tkwią ukryte czarodziejskie moce... Dosyć zestawić ciężką kolumnę świątyń egipskich – z lekką grecką jońskiego porządku, aby odczuć tę przepaść, jaka je dzieli dzięki użyciu różnych proporcyj podstawy, trzonu i głowicy. Kolumna greko-dorycka zmienia swój wyraz zależnie od proporcyj, jakie jej data albo inna epoka. Jeżeli jeszcze do tego wprowadzimy kolumn więcej i będziemy operować odległościami między niemi, to różnice okażą się jeszcze jaskrawsze i dalsze.
Co jest czynnikiem wyrazu kolumny, stanie się tembardziej – w zastosowaniu do całej bryły gmachu, jak o tem zaświadczy zestawienie dwóch obok siebie brył architektonicznych, elementarnie prostych, jednakich w motywie.
Przecież te dwa domki – to dwa światy różne!...
Tę samą różnicę wyrazu dopatrzymy w najprostszych sylwetach budowli, ograniczonych 4-ma zaledwie kreskami. W rozpłaszczeniu jednej i w przewadze kierunków poziomych tkwi nietylko pewność równowagi, ale zarazem jakiś spokój głęboki, którego niema w strzelistej, ku niebu się rwącej budowli sąsiedniej. Ryc. 121.
W ciągu wielu lat, a nawet wielu stuleci jedynem źródłem „dobrych" proporcyj były pomniki starożytnego Rzymu lub Grecji. Alberti – a później Vignola decydowali na tej podstawie o proporcjach i urabiali w sposób silny a jednostronny odnośny nerw psychiki architekta.
Poczucie proporcji opierało się więc na danych jednostronnych i umówionych.
Sprawę tę należy postawić szerzej i poszukać gdzieindziej czynników, które są regulatorami proporcyj wogóle.
Jest ich kilka.
Zbyteczne mówić o koniecznościach konstrukcyjnych, w myśl których zagadnienia równowagi wymagają odpowiednio potężnych słupów, murów i przypór. Wpływają również na rozkład tych części w planie budynku.
Podobnie wybitną rolę odgrywają względy, związane z przeznaczeniem budowli, względy natury użytkowej, np. wysokość stopni schodów musi być przystosowana do wymiarów nogi człowieka, który po nich stąpa. Poręcz tych schodów albo klamka drzwi będzie umieszczona na wysokości ręki. Same drzwi w małym tylko stopniu przewyższać będą wzrost człowieka, – a okna urządzamy zwykle tak, aby przez nie można było łatwo wyjrzeć na ulicę czy podwórze. W reszcie wymiary pokoju przystosowane są do tychże norm.
Słowem w pewnym zakresie proporcje są regulowane przez przeznaczenie budynku.
Jednakże oba wyżej wymienione czynniki nie działają bezwzględnie, nie dyktują kształtu ściśle, pozostawiają zatem pewne nawet rozległe granice dla swobody kompozycyjnej. I tu właśnie zaczyna się teren dla poczucia proporcji... Teraz już ono prowadzi rękę architekta.
Ale i samo to poczucie opiera się na pewnych instynkt achoptycznych, mniej lub więcej wyrobionych iuświadomionych. Zdaje się, że nie popełnimy błędu, sprowadzając je do dwóch punktów:
a) odczucia optycznej roli i wzajemnego stosunku dwóch sił czynnych w każdej bryle architektonicznej – ciężaru i podpory.
b) odczucia dekoracyjnego porządku form. Rozpatrzmy je po kolei.
W architekturze nietylko kolumny i dolne partje murów, ale wszelkie części, leżące poniżej, są podporą w stosunku do części, leżących ponad niemi. Gdybyśmy podzielili budynek poziomemi liniami na kilka części, to oczywiście największy ciężar przypadnie do dźwigania warstwie najniższej, podczas kiedy najwyższa nic już – prócz siebie samej – nie dźwiga. Należy je zatem tak traktować, aby jedne względem drugich naoko ujawniały odpowiednią moc i wytrzymałość.
Prostym i dobitnym przykładem proporcjalności opartej na tej zasadzie będzie łuk Tytusa w Rzymie. Widzimy tu dwie tęgie masy muru, związane z sobą łukiem – a właściwie sklepieniem. Nad tem mieści się cała partja górna, stanowiąca obciążenie – i tło do napisu.
Ta część górna jest istotnie masywna i ciężka, dzięki attyce z napisem. Lecz attyka umyślnie jest tak potężna, bo gdyby ją sobie wyobrazić usuniętą i łuk zamknięty na linji gzymsu, to odczulibyśmy wyraźnie, że ciężar jest za mały, za lekki – dla podpór. Albowiem podpory są potężne. Znamionują one wielki wysiłek bryły kamiennej... Wysiłek, który musi być umotywowany odpowiedniej potęgi ciężarem... Inaczej odbieralibyśmy wrażenie tak przykre, jak od dwóch kamiennych olbrzymów – z wielkim wysiłkiem podtrzymujących np. leciutki balkon żelazny.
Otóż w Łuku Tytusa ten stosunek jest odczuty przedziwnie. Tembardziej, że i wymiary otworu łuku współdziałają ogólnej harmonji. Np. przy znacznem powiększeniu rozpięcia łuku (cięciwy) cały otwór również by się powiększył i wymagałby odpowiednio większego obciążenia... Wówczas słupy a raczej masy muru boczne okazałyby się za lekkie.
Z czego wynika, że przy kompozycji takiego łuku należy brać pod uwagę następujące momenty:
a) Otwór łuku sam w sobie,-jego wysokość i szerokość.
b) Podpory boczne, ich własne wymiary i proporcje, przystosowane do szerokości i wysokości otworu.
c) Obciążenie (przez które rozumiemy całą masę muru powyżej łuku) – przystosowane do obu poprzednich elementów.
Kilka załączonych rysunków pozwoli ocenić bardzo odmienne efekty, wynikające ze zmienionych proporcyj łuku.
W Łuku Tytusa wszystko jest zharmonizowane nadzwyczajnie i dlatego ten pomnik ma w sobie tak wielki urok. Natomiast nie można tego powiedzieć o Łuku Hadrjana w Atenach.
Z załączonej reprodukcji jasno widać, że sam już otwór łuku jest niezgrabny: za szeroki i w stosunku do wysokości własnej i w stosunku do słupów bocznych.
Zaś same słupy są za lekkie do otworu łuku, a za ciężkie w stosunku do tego, co dźwigają. Istotnie – zamiast tęgiej attyki masywnej, architekt Hadrjana miał nieszczęśliwy pomysł uwieńczenia łuku portykiem greckim – suchym, zbyt wysokim i zbyt lekkim jednocześnie. Z całości tchnie fałsz i brak odczucia właściwych stosunków.
Jeszcze i inne przykłady.
Patrząc na pałac Dożów w Wenecji, mamy wrażenie zaprzeczenia wszelkiej logice statycznej. U dołu portyk lekki a niski. Na piętrze portyk jeszcze lżejszy i wyższy. Ten – dźwiga potworną masę muru z również wielkiemi i ciężkiemi oknami. Wreszcie na tym ciężkim murze śmiesznie leciutkie i ażurowe zabattyki. (Ryc. 125).
Na te odwrócone stosunki zwracano niejednokrotnie uwagę. Widział to niewątpliwie sam twórca, skoro wielką powierzchnię muru urozmaicił wzorzystą okładziną marmurową, aby ją uczynić optycznie lżejszą. Jedynym godnym uwagi argumentem obrońców jest ten: „Prawda! pałac Dożów jest paradoksem architektonicznym. Ale czy cała Wenecja w gruncie nie jest paradoksem!"
Istotnie jest to jedyne miasto, gdzie patrząc na dół, widzi się niebo równie dobrze, jak patrząc do góry!...
Nadzwyczajnym – w sensie pedagogicznym równie jak estetycznym – pomnikiem jest Alhambra. Studjując kompozycję jej dziedzińców i krużganków, ma się wrażenie, że oto genjusz architektury arabskiej prowadzi nas za rękę i wyjaśnia tajemnicę tego dziwnego piękna.
Chcę tu jednak mówić o tem tylko, co dotyczy naszego zagadnienia.
Kolumny krużganków są nadzwyczajnej lekkości i zarazem bardzo daleko od siebie odsunięte. Otóż cała kompozycja reszty oparta jest na przedziwnym instynkcie statyki optycznej. Mówimy optycznej dlatego, że nie chodzi tu wcale o statykę realną, ponieważ monolitowe kolumny wytrzymają każde inne rozwiązanie.
Przedewszystkiem łuki. Łuki te nie opierają się wprost na głowicach kolumn, ale na części dodatkowej, która przenosi wyżej podstawę łuku i zwęża jego rozpięcie.
Dalej łuki, jakie widzimy, są lekko same przez się wydłużone, a zwłaszcza wydłuża je wspomniany przed chwilą dodatek głowicy. Dzięki temu cała linja łuku stała się lżejszą i smukłejszą. Trudno nam nawet wyobrazić sobie, jak ciężki, płaski i źle związany z kolumną byłby łuk z pełnego cyrkla, przerzucony w prost od głowicy do głowicy...
Niedosyć na tern. Na łukach leżym asa muru. Gdyby ją zostawiono gładką, robiłaby wrażenie czegoś miażdżąco ciężkiego dla tych łuków i kolumn. Z przedziwnym instynktem architekt dzieli tę masę na pojedyncze pola z pomocą pasów – niby dalszego ciągu kolumna u góry – i fryzu poziomego – niby nasłupia... Wreszcie każde pole rzeźbi w arabesk nadzwyczajnej lekkości w rysunku, dzięki czemu zm uru zrobiła się istna koronka. Teraz dopiero jest przywrócona harmonja. Lekka firanka murów cudownie kojarzy się z lekką linją łuków i lekkiemi, smukłemi kolumnami.
Alhambra jest przykładem odczucia proporcji równie klasycznego, jak grecka świątynia Poseidona w Pestum. Tylko zgoła odmiennego.
Wymowa tych pomników zastępuje wszelkie rozumowanie i nad wyraz dobitnie tłumaczy nam punkt pierwszy.
Jako drugi regulator proporcji wskazaliśmy wyżej dekoracyjny porządek form.
Należy przypomnieć sobie, co było mówione wyżej o porządkach dekoracyjnych w malarstwie i zastosowaniu ich w architekturze.
Otóż polem do rozwiązania zadań w gruncie zupełnie pokrewnych jest zarówno plan gmachu, jak jego bryła, jak i każde jego czoło.
Niewątpliwie to czoło winno być wyrazem wewnętrznego rozkładu, a nie malowanką dekoracyjną. Jednak świadomość zgóry przewidywanych efektów dekoracyjnych może wpłynąć w pewnym – ograniczonym stopniu – i na kompozycję wnętrza. Te – często nieznaczne zmiany – mogą mieć rozstrzygające znaczenie dla wartości dekoracyjnych czoła.
Czemże operuje w tym razie kompozycja?
Jeżeli cała licowa ściana jest płaska – bierzemy ten przykład jako najprostszy, – to sprowadza się wszystko niemal do rozkładu kształtu ciemnych plam otworów (okna, drzwi, podsienia) na jasnem tle ściany. Każdy rozumie, że chaos byłby tu nie do zniesienia, że jest niezbędna jakaś harmonja. I istotnie taką harmonję mniej lub więcej banalną albo świeżą odnajdziemy w każdym budynku.
W architekturze tak jak w malarstwie obowiązują porządki dekoracyjne: rzędowy, symetryczny, centralny i nieregularny czyli swobodny. Przykłady pierwszych są tak częste w budownictwie Grecji, Rzymu i Odrodzenia, że możnaby je nazwać „porządkami klasycznemu". Naturalnie nie mamy tu na myśli wcale „porządków" greckich (doryckiego, jońskiego i t. d.), ale ducha symetrji, który jest genjuszem przewodnim tych epok budownictwa.
I wieki średnie znały urok rytmu i symetrji, ale odwoływały się do niej wtedy tylko, kiedy to wypływałoz wewnętrznego układu budowli, a przynajmniej było z nim w zgodzie. Symetrja nie była tu regułą obowiązującą, jak w budownictwie Odrodzenia.
Parę przykładów wyjaśni tę myśl lepiej.
Oto słynny pałac Farnezów w Rzymie. Widzimy na rysunku jego połowę, bo w istocie druga jest zbyteczna... będzie ona ścisłem powtórzeniem pierwszej, i oko z łatwością ją uzupełnia.
Okna na każdem piętrze jednakowe w kształcie i obramowaniu, w jednakiej odległości jedno od drugiego, nic nam nie zdradzają, co jest poza niemi – duże sale, czy małe pokoiki, – płytkie czy głębokie. Plan jednak jest mniej dyskretny. Mówi on nam, że te okna nie rachują się z wnętrzem tak dalece, iż wielokrotnie wnęka okna zaczyna się w samiutkim kącie pokoju, co sprawia nad wyraz przykry efekt. Kompozycja tego czoła absolutnie się nie rachuje z wnętrzem i lekceważy je. Chce ona mieć swoje własne, od szkieletu budowli niezależne prawa.
Warszawa nie ma pałaców Odrodzenia, ale ma domy w „stylu" włoskiego Odrodzenia... Jednym z rzadkich – wyjątkowo szlachetnych domów jest przy ulicy Królewskiej 10. Na nim możemy sprawdzić nasze spostrzeżenia.
Mamy zresztą więcej domów pseudo-renesansowych, całkiem brzydkich. Pseudo-renesans i pseudo-barok znęcały się długo nad naszem miastem w II-giej połowie XIX wieku. Całe pokolenia budowniczych na tem się urabiały. Wynikiem jest taki djalog, jasno malujący psychikę architekta, typu – na szczęście już schodzącego ze sceny.
Rzecz się dzieje w mieście prowincjonalnem. Budują gmach szkoły średniej. W gmachu jest naturalnie sala rysunkowa. Sala ta miała otrzymać coś 4-5 okien i to aż z dwóch przyległych ścian. Nauczyciel rysunku prosi architekta, żeby zamiast nich zrobił jedno wielkie okno, bo w rysowni takie właśnie jest potrzebne dla celów pedagogicznych.
„Niepodobieństwo !“
„Dlaczego ?!...“
„Nie mogę sobie psuć „fasady" – kończy architekt i zostawia rysownię z 5 oknami!
I wieki średnie odczuwały czar symetrji i układu rytmicznego, ale inaczej.
Jeżeli taką ścisłą symetrję widzimy na czole kościoła romańskiego czy gotyckiego – to dlatego, że odpowiada ona ściśle symetrji wnętrza.
Podobnie na czole ratusza w St. Antonin widzimy układ rzędowy ścisły nie w całości – bo całość ma z lewej strony beffroi, – ale tylko w skrzydle, którego podobiznę załączamy. Otóż kompozycja wejść do hall na dole, okien na pierwszem i drugiem piętrze – jest regularnie rytmiczna, niemniej niż w pałacu Farnezów. Ale rytm taki jest tu na miejscu dlatego, że owe okna oświetlają pojedyncze wielkie sale.
Jednak tam, gdzie wnętrze przedstawia całość bardziej rozbitą, odpowiednio różnicuje się w wiekach średnich i czoło budowli. Klasycznie nam to wyjaśni dom Jakóba Coeur w Bourges. Ryc. 130.
Uderzy nas tutaj nietylko wielka swoboda w rozkładzie okien i wejść, ale także – w ich kształcie i wielkości: są szerokie, wąskie, małe, średnie, wielkie i t. d. zresztą bez ujmy dla harmonji całości.
Żeby zrozumieć motywy takiej rozmaitości, musimy odwołać się do praw optyki. Upraszczając formułę światła wpadającego do danego wnętrza, musimy stwierdzić, że stanowi ono nie pryzmę, ale piramidę, której podstawą – otwór okna. Wydłużenie tej piramidy zależy od wielkości otworu, a także od siły światła, od tego, czy jest ono pośredniem (odbitem) czy bezpośredniem. Przy bezpośredniem – i to takiem, że promienie słońca padałyby prostopadłe do powierzchni okna, piramida zamieniłaby się wreszcie w pryzmat, ale bynajmniej nie nieograniczonej długości... Światło zacierałoby się i mąciło miarę oddalenia od okna.
Z tych uwag musimy wyprowadzić wniosek, że wielkość i kształt okna powinny być zastosowane do wnętrza, które ono ma oświetlać. Wielka, a zwłaszcza głęboka sala, musi mieć wielkie okna, których światło sięgnie dostatecznie w głąb. Małe pokoiki mogą mieć okna małe i t. d. Również i wysokość ubikacyj musi być brana pod uwagę.
Teraz zrozumiemy, że wielkie ostrołukowe okno dom u Jakóba Coeur oświetla wielką (stosunkowo) kaplicę pałacową. Kaplica jest sklepiona ostrołukowo, skąd i kształt okna bierze swój początek. Nadto laskowanie kamienne nadaje oknu charakter architektury kościelnej.
Poniżej przypada związana z oknem nisza, gdzie niegdyś mieścił się konny posąg Karola VII. Ale we Francji. już bram a wychodzi z osi, przesunięta na prawo, a to dlatego, aby zrobić trochę miejsca furcie dla pieszych – z lewej strony. Widzimy więc, jak swobodnie i racjonalnie traktuje ta epoka prawo symetrji architektonicznej.
Podobnież z oknami. Różnica okien, sal na dole i na piętrze, okienek klatki schodowej, którą stanowi wieżyczka obok furty, a wreszcie okna kaplicy – wypływa z tego właśnie przystosowania okna do rozkładu wewnętrznego i do wymiarów wnętrza. Rozkład okien w tym pałacyku nie jest bynajmniej anarchją, „hajdamaczyzną", jak się ktoś wyraził. Tkwi w tym układzie porządek, tylko inny niż w pałacu Farnezów. Jeżeli w tamtym odnajdujemy odrazu motyw rzędu i to bardzo pedantycznie użyty, to tutaj mamy do czynienia z harmonją utajoną, niemożliwą do ujęcia w formułę, o której mówiliśmy w malarstwie dekoracyjnem. Harmonja taka kojarzy wymagania rozkładu wewnętrznego z malowniczością czoła budowli.
Kiedy mowa o oknach, łatwo zauważyć, że w uchu naszem dźwięk ten brzmi dziwnie obojętnie, nie budzi żadnych miłych wspomnień, żadnych skojarzeń, prócz-ze światłem... Jest to, słowem, dla nas motyw.wyłącznie użytkowy. Poprostu dziura w ścianie i basta.
Tymczasem-okno!- ileż piękna może wydobyć architekt z tego skrom nego motywu, który, użyty z talentem, staje się pierwszorzędnym czynnikiem piękna i nastroju, a użyty głupio, zeszpeci najlepiej pomyślaną bryłę.
Oto archaiczny-romański jeszcze kształt, przepołowiony pośrodku słupkiem, który się silnie odcina od ciemnej głębi i wespół z łukami daje oknu tak bogatą linję. Podobne, tylko skromniejsze, zobaczymy w dzwonnicach kościoła św. Andrzeja w Krakowie. Kształt bywał jeszcze bogatszy, jeżeli użyto nie jedną, ale dwie podobne kolumienki.
Później, w miarę posuwania się epoki, ileż odmian rozmaitych! Setki typów okien wąskich, kwadratowych, szerokich podwójnych, potrójnych, poczwórnych i t. d. Z tern, że dzielą je nie nikłe drewniane krosna, jak dzisiaj, ale pomnikowe, w kamieniu ciosane laski.
Wspaniale pomyślane okna ma ratusz w Dettelbach. Śliczne w proporcjach – 4-o i 5-o laskowe, uderzają nietylko swobodą pomysłu, jakiej nie szukać w budownictwie dzisiejszem, ale także pięknym i tak swobodnym rozkładem. Np. okno pierwszego piętra zupełnie nie dba o to, aby wpaść osią w osie okna drugiego piętra. Mimo to jest umieszczone doskonale we właściwym punkcie, i każde przesunięcie go na lewo albo na prawo naruszyłoby tę harmonję rozkładu.
Cudownym i nad wyraz pouczającym przykładem i kształtu okna, i jego wielkości i rozmieszczenia – jest załączony tu dwór angielski z epoki przejściowej, jednak z przewagą form średniowiecznych. Cały dół ściany szczytowej zajmuje ogromne ośmiopolowe okno, przepołowione pośrodku grubszą laską, aby przerwać nużącą na szerszej przestrzeni jednostajność słupków. Z jakiem poczuciem proporcji umieszcza architekt nad niem inne, ale już lżejsze okno, – a wreszcie jeszcze lżejsze w trójkącie szczytu – odpowiednio do zwężonego pola ściany. Ryc. 133.
Wszystkie prawie okna w domach mieszczańskich w epoce ostrołuku są zamknięte od góry bądź linją poziomą, bądź łukiem spłaszczonym, co dobrze świadczy o duchu epoki, który każdorazowo przystosowuje kształt okna do konstrukcji pułapów, względnie sklepień. A więc tam tylko umieszcza z zasady ostrołukowe okno, gdzie ono się wiąże bezpośrednio z ostrołukowem sklepieniem.
Wyjątek stanowią kraje południowe, mniej rozumujące i mało wrażliwe na konstrukcję gotycką, ale bardzo wrażliwe na linję gotycką i wogóle dekoracyjną stronę gotyku.
W krajach Wenecji i Dalmacji spotykamy śliczne ostrołukowe okna o nadzwyczajnie wyczutej linji. Często bywają one podwójne i potrójne, co jeszcze więcej podnosi ich urok.
Ileż w tem wszystkiem świeżości, ile pomysłowości, brzydzącej się szablonem, ile poczucia kształtu i miłości dla pięknego opracowania szczegółów. Miłości, nie cofającej się przed pracą i wydatkiem, byle wnieść do życia trochę istotnego piękna!
Z zabytków polskich najpiękniejsze okna ma Bibljoteka Jagiellońska. W sylwecie zbliżone do kwadratu, pośrodku przepołowione prześlicznym słupkiem w kształcie wiązki kolumn przedziwnie pomyślanych, – po bokach podobne półkolumnia, uwięzie w ścianie. W całości – cacko architektoniczne, jakiemu małorównych. Poczucie proporcji wyraziło się tu nietylko w kształtach okna ale i słupka, oraz w jego podziale na części gładkie, żłobkowane i t. d. Ryc. 133.
Do tychże pięknych twórczych epok architektury należą wykusze. Pierwotnie stosowane tylko w budowlach obronnych, w XV wieku spotykamy je w licznych domach miejskich. Czasem pojedyncze, czasem międzypiętrowe, obejmujące dwa i trzy pięterka, – prostokątne, wielokątne, okrągłe – boczne, narożne, to znów wystrzelające jak wieżyczka poza linję dachu, słowem – i tu niewyczerpana rozmaitość pomysłów.
Ale na południu, w klimacie cieplejszym, wykusz byłby nie na miejscu. Południe zastąpiło go balkonem, który dopiero Odrodzenie wniosło do budownictwa północnej Europy.
We Włoszech balkony znano jeszcze w epoce gotyku, jak o tem świadczą liczne pomniki Wenecji.
Południe nie zna również facjatek, które są tam zbyteczne wobec płaskich dachów. Klasyczną krainą facjat jest północ, gdzie robiono je niekiedy wspaniałe, strojne w rzeźby, w pinakle, czołganki, kwiatony i t. p. Takiemi są facjaty zamku Josselin, które tu podajemy. Ryc. 134.
Facjata i od wewnątrz stanowi ciekawe urozmaicenie przestrzeni zamkniętej, przyczem wylot okienny oryginalnie wiąże się z pochyłą (wskutek pochylenia dachu) ścianą.
Zresztą w dawnem budownictwie przy bardzo grubych murach, których nie znosi dzisiejsza oszczędna gospodarka, zawsze okno było rodzajem głębokiej nyży. Jej zagłębienie umiano ładnie i dowcipnie wypełniać to ławą, to stopniami, to kolumienką i t. d. Jeszcze w kamienicy Baryczków na Starem Mieście znajdziemy w parterowej izbie od podwórza śliczne w kompozycji podwójne okno, z dowcipnie wkomponowaną w nie kolumienką renesansową. Podobne okna znajdziemy w domach w Kaźmierzu lubelskim.
Już przykład okna Bibljoteki Jagiellońskiej mówi, jak cudownie daje się wyzyskać laska kamienna okna, względnie całe bogate laskowanie. W architekturze kamiennej Zachodu laski były pięknie profilowane i Wyszukane w proporcjach. Nadto umiano tam niekiedy zamienić okno w cacko z pomocą obramienia, równie w kamieniu kutego. Profilowano je dowcipnie, aby nie dopuścić zacieków, i ozdabiano rzeźbą dekoracyjną.
Najpiękniejsze może okna tego typu spotykamy w Wenecji. Delikatne, rzeźbione nałucze opiera się na kolumienkach bocznych, a nadto całość obiega leciuchna ramka, która włącza do kompozycji okna prostokątną część muru ponad niem i tworzy dziwnie poetyczny i harmonijny zespół linij prostych i łukowatych.
Typów francuskich i włoskich jest rozmaitość ogromna. Trzeba jednak te rzeczy widzieć w oryginałach, a nie w ordynarnych małpiarstwach sztukateryjnych, do których się odwołuje niekiedy budowniczy końca XIX w.
Wątek. Pierwszorzędne wartości estetyczne utajone są w materjale czyli wątku – do budowli użytym. Powyżej była mowa o jego związku z konstrukcją, która od estetyki oderwać się nie da. Bowiem z wątku wypływa konstrukcja budowli (względnie przedmiotu), konstrukcja zaś ma silny wpływ na kształtowanie się bryły i jej linjl.
W Egipcie kamień ciosowy wielkich wymiarów rozstrzygnął o typie konstrukcji w architekturze. On to umożliwił owe płaskie pokrycia olbrzymich powierzchni – i zamknął budowlę poziomą linją od góry. W tej linji, szeroko rozpostartej, jest bezmiar powagi i spokoju.
Są jednakże w wątku wartości estetyczne od konstrukcji niezależne. Poza sferą konstrukcji działa on na nas swemi wymiarami (ogromnemi lub nikczemnemu..), swoją powierzchnią, swoją barwą. Wszystkie te cechy mają ogromne znaczenie dla ogólnego efektu budowli. Dodajmy do tego, że wątek ma większą albo mniejszą podatność plastyczną, t. j. nadaje się albo nie nadaje do rzeźby.
Nie można tu pominąć szlachetnych kamieni, używanych niekiedy w architekturze np. Wschodu epoki kalifów. Pałac Ez-Zahra, wystawiony dla najmilszej żony przez Annazira Abderama w Kordubie, zdobiło 5.000 kolumn z porfiru i marmurów barwnych a kosztownych. Tak zwana „sala kalifa" miała mury z alabastru – a ośmioro drzwi tkwiło w odrzwiach z kryształu i szkarłatnego porfiru. Drzwi były hebanowe, inkrustowane srebrem i perłową masą. W środku sali sadzawka, a raczej zbiornik dla różanej wody, cały z jaspisu wykonany.
Takie i tym podobne opisy znajdują potwierdzenie w pozostałych szczątkach budowli kalifów np. w meczecie Korduby. Są to jednak przykłady wyjątkowe w dziejach sztuki.
W nowszych czasach barok europejski posługiwał się dla obróbki pewnych szczegółów wnętrza marmurami białemi i kolorowemi, jaspisem, malachitem i t. p. Znane są słynne malachitowe kolumny w soborze św. Izaaka w Petersburgu.
Są to materjały cudowne, jakkolwiek bardzo kosztowne. Z ich pomocą można osiągać efekty czarodziejskie, o ile będziemy się wystrzegali nadużycia.
Oczywiście marmur ma zastosowanie po staremu w budownictwie publicznem i wogóle – zbytkownem. Biały czy barwny, jednako cenny. Daje się przepysznie rzeźbić, co stwierdzają pomniki greckie np. portyk Kor w Erechtejonie, – albo pomniki włoskie, jak Cadoro w Wenecji. Ostatni jest nietylko przykładem plastycznych właściwości marmuru, ale także znakomitego rozwiązania zagadnienia proporcji... Świadczy on wymownie, czem może stać się zwykła ściana domu w zwartem zabudowaniu – wrękach człowieka ze smakiem, operującego szlachetnym wątkiem.
Szlachetny materjał nie wymaga zresztą wyjątkowo bogatych kształtów. Nawet operując kształtem bardzo prostym i unikając świetnych rzeźb, osiąga się przepych i bogactwo szlachetne. Zrozumiał to twórca pawilonu sztuk pięknych w Mannheim. Podajemy tu część westibulu tego pawilonu. (Ryc. 138).
Niech czytelnik porówna go z pretensjonalnem ubóstwem westibulu warszawskiej Zachęty Sztuk Pięknych.
Nawet ścisły ale pospolity wapień nadaje się doskonale do celów plastyki dekoracyjnej. Średniowieczna Francja ma mnóstwo zabytków bardzo pięknych, w tym wątku wykonanych. Prawdziwą perłą jest tu krużganek klasztoru w Elnes, sięgający XII w. Ma on przepiękne, bogato rzeźbione kołumienki i słupy – doskonale zachowane. Wszystkie te kolumny, głowice i t. d. są zupełnie niewykonalne np. w cegle. Krużganek ten jest arcydziełem kompozycji architektonicznej. Z jakim smakiem zdwaja jego twórca kolumienki, jak zręcznie wiąże je ze sobą głowicami, z jakim poczuciem proporcji unika zbyt częstego powtarzania motywu, przerywając co trzy przęsła łańcuch kolumienek silniejszym słupem, kwadratowym w planie, kontrastującym skromną, nagą powierzchnią z bogactwem zdobniczem kolumn... Ryc. 139.
Chcę tu wreszcie zwrócić uwagę na wartości tego wątku jeszcze bardziej utajone.
Kamień – niezależnie od zdobiących go rzeźb – ma w sobie coś pomnikowego, coś z żywiołowej potęgi głazu... Działają w tym kierunku jego wymiary znaczne i jego powierzchnia krystaliczna. Im większe wymiary, tem większa potęga i powaga, co stwierdzają ruiny gmachów egipskich albo fenickich. Jest to wątek szlachetny, którego nie trzeba okrywać żadnym tynkiem, przeciwnie – pozostawić nagim, aby nic nie maskowało szwów, które nam odrazu uzmysławiają konstrukcję – wiązanie naturalne brył, – odsłaniają tajemnicę ich równowagi. Jakąż radością dla oka, obdarzonego zmysłem równowagi, jest np. spoglądać na wiązanie ciosów w konstrukcji zwykłego łuku, albo lepiej – szeregu łuków, wspierających się wzajemnie, – gdzie kształt i miejsce każdego kamienia, poczynając od wezgłowia, a kończąc na zworniku, jest tak doskonale przystosowane do jego funkcji.
Kamień ma jeszcze jedną szlachetną cechę – barwę.
Nawet jednolity – szary – nigdy nie jest zupełnie jednolitym, ale w jednym złomie ujawnia odcień ciemniejszy, w drugim jaśniejszy; podobnież są odcienia cieplejsze i chłodniejsze. Architekt tę przypadkowość umie wyzyskać, wskutek czego powstaje niby naturalna delikatna mozajka paru odcieni, które przecież znakomicie zbogacają ton powierzchni. Podobnie jak pejzażysta, który maluje niebo, nie zrobi sobie zawczasu niebieskiej jednolitej farby i nie pomaluje nieba równo jak karetę, – a przeciwnie – będzie się starał o pewną mozajkę odcieni błękitu, aby osiągnąć wrażenie głębi i bogactwa tonu, – tak samo architekt. Osiąga on pokrewny efekt bogactwa temi skromnemi środkami.
Zresztą kamień znakomicie się nadaje do bardziej złożonych efektów barwnych, zwłaszcza użyty jako okładzina. Wiedział o tem świat byzantyjski, arabski i europejski zachodni. We Włoszech liczne gmachy są okładane wzorzyście z pomocą wątku barwnego np. marmurów białych i czarnych, albo czarniawych, albo szarych i czerwonawych i t. d. Powszechnie znanym przykładem jest kościółek w S. Miniato pod Florencją, który tu załączamy. (Ryc. 142). Jednak zdaniem naszem – szlachetne czarne i białe marmury okładziny nie są tu zbyt szczęśliwie użyte. Czarne tworzą rysunek sztywny, suchy – za ogromny w motywach w stosunku do niewielkiego kościółka. Przy tem linje Tego rysunku nie rachują się wcale ani z linjami głównemi czoła, ani z naturalnym układem wątku. Talde kraty np. po bokach u góry – są zupełną swawolą rysunku – niesmaczną i przykrą – wbrew utartej u historyków sztuki opinji.
Dla uwydatnienia tego załączamy inny przykład okładziny romańskiego kościółka w Chauriat we Francji. (Ryc. 143). Widzimy w układzie i w kształcie kamieni okładziny przystosowanie do układu wątku konstrukcyjnego, co zwłaszcza jest jasne w motywach ponad łukami okien. A jakkolwiek szczyt z góry już tego nie ma i jest bardziej malowniczy aniżeli logiczny, to jednak dzięki drobnemu układowi i bogactwu motyw ów malowniczych – góruje nad S. Miniato. Jest to nie okładzina już, ale piękna makata czy kilim kamienny, zawieszony na murze kościoła... Tej malowniczości kilimu nie możemy dopatrzyć w okrzyczanym pomniku S. Miniato.
Tyle o kamieniu.
Nie będzie obojętnem poruszyć tu sprawę wątku kamiennego w Polsce.
Polska posiada bogate łomy znakomitego kamienia do użytku architektonicznego. Używano go już w XII i XIII w.
W Kieleckiem znajdują się pokłady marmurów czarniawych, różowych, szarych, seledynowych i t. d. przeważnie żyłkowanych. Próbki ich możemy oglądać w grobowcach katedry św. Jana w Warszawie i wielu innych w całej Polsce.
Z takiego marmuru wykonano przed wiekami ołtarz w słynnym kościele św. Stefana w Wiedniu.
Tamże w okolicy Wąchocka znajdujemy wspaniały czerwonawy piaskowiec, z którego pobudowali sobie liczne wille bogaci kupcy moskiewscy! Tamże znajdują się pokłady pierwszorzędnego jako budulec piaskowca Szydłowieckiego, z którego w swoim czasie wykonano kaplicę Zygmuntowską na Wawelu, a przed wojną budowano z niego pałace... w Petersburgu.
Jednakże mimo te i liczne inne bogactwa ziemi – kraj nasz mało z nich korzysta, przeważnie wskutek złej i niedbałej gospodarki, a także i warunków politycznych, pod brzemieniem których gięło się w Polsce i karlało wszystko. Więci budownictwo nasze wytrzebione było ze wszelkich górnych ambicyj.
A jednak przy poprawie tych warunkówi bardziej racjonalnej eksploatacji nietrudno byłoby te wspaniałe materjały wprowadzić do budownictwa publicznego, jako okładziny naturalnie, CO Od razu nadałoby gmachom piętno szlachetne – pomnikowe. Dziś robi się to wyjątkowo. Ogół budujących nie docenia wartości wątku i pragnąc ozdobić budowlę, stroi ją w sztukaterje, kolumny, gzymsy, rzeźby i t. p., słowem wyrzuca pieniądze na niepotrzebną i mizerną tandetę, która robi budynek pretensjonalnym, ale bynajmniej nie – monumentalnym. Ceg ł a jest wątkiem tanim, mamy ją wszędzie pod ręką, i nie ulega wątpliwości, że będzie miała u nas zawsze bardzo rozległe zastosowanie. Należy więc wydobyć z niej te wartości, które dać ona może, które daw ała zresztą w pięknych epokach budownictwa.
Cegła jest wątkiem drobnymi kruchym. Dlatego nietylko nie jest możliwą obróbka jej dłótem, ale nawet stosowanie w budowli wszelkich silniejszych występów muru (o ile nie dajemy im podstaw od samego fundamentu). W istocie – takie wyskoki m uru, jak np. wykusze – muszą być zawieszone na w spornikach – kamiennych, żelaznych albo drewnianych. Ale cegieł tych wymiarów niema, więc w wątku wyłącznie ceglanym powstać one nie mogą.
Mimo to nawet w pospolitej nagiej t. j. nietynkowanej cegle możliwe jest stworzenie pięknej bryły, – o ile twórca szuka jej, o ile odczuwa sylwety i linje budowli.
Świadczy o tem aż nadto wymownie załączony kościół w Lisewie. (Ryc. 144). Dwie skrajne sterczyny jego czoła, powiązane ze szczytem tęgiemi ostrołukami, tworzą sylwetę wspaniałą, niezwykle śmiało, silnie i szeroko pomyślaną. Tem piękniejszą, że obmyślona na górne partje budowli, rysuje się ona zawsze jako ciemna masa na tle jasnego nieba.
Naogół jednak tam, gdzie nie chodzi jedynie o sylwetę, efekt nagiej cegły jest niebezpieczny, i to nawet wtedy, kiedyby można użyć – zamiast pospolitej nowej, krzykliwie czerwonej cegły – taką, jaką widzimy na starych pomnikach – t. j. piękną – brunatną, zlekka czerwonawą. Bo ciemny jej ton, bardzo odpowiedni dla powagi i nastroju budynku kościelnego, będzie zgoła nie na miejscu np. w dworku, przeznaczonym na mieszkanie, który winien być miły i jasny. Sprawę ratuje tynk.
Dzięki tynkowi oko nasze nie jest narażone na katusze oglądania brzydkiej, czerwonej nowej cegły, której potworność potęguje jeszcze gęsta siatka wapna, widocznego w fugach między cegłami. O jej efekcie można sądzić z załączonego tu wizerunku szkółki w jednem z miasteczek pruskich, – a wreszcie szukając bliżej – z całego szeregu gmachów dla szkół początkowych miasta Warszawy, brzydkich, ponurych obcych nam w charakterze budowli, któremi uszczęśliwił naszą stolicę budowniczy ?
Wracając do kwestji, zaznaczmy, że użycie cegły niewyprawionej ma jeszcze jedną fatalną stronę.
Oto jeżeli w budowli tynkowanej – a więc jasnej – odrazu widoczny jest rozkład okien i wszelkich otworów ciemnych, które dzielą jej czoło na odpowiednie partje, rozstrzygają o proporcjach i wartościach estetycznych całej ściany, – to przy użyciu cegły niewyprawionej – choćby nawet wytwornej, polewanej, używanej specjalnie na okładziny, otrzymujemy bardzo przykry efekt: ciemna jej barwa sprawia, że wszystkie otwory gubią się w ogólnej ciemnej masie. Budynek staje się ciemnem, monotonnym pudłem, którego nie są w stanie uratować najbardziej opracowane profile gzymsów, przekroje pilastrów, albo rysunki fryzów, bo wszystko to zaciera się zupełnie już z odległości kilkudziesięciu kroków. Przykład – te same szkoły miejskie w Warszawie, albo hale za Żelazną Bramą.
Dlatego cegłę nagą należy w zasadzie odrzucić. Winna być ona dopuszczalną jedynie wespół z tynkiem, w ograniczonej powierzchni, gdzie jako plama barwna ma pełnić rolę dekoracyjną, przewidzianą w kompozycji całości.
W nowszej Europie – na Zachodzie rozwinął się typ konstrukcji t. zw. czopowej. Koniec jednego brusa zaciosuje się w „czop“, a w drugim dłubie „gniazdo odpowiedniego kształtu. Czop wchodzi w gniazdo i zostaje tam umocniony z pomocą kołkowania.
Z takiego to wiązania powstaje szkielet czyli rzeszot budowli, przeloty którego mogą być zasuwane dylami, dziane cegłą i wapnem. U nas zowią to pruskim murem.
Odmiany tego widzimy w dawnych pomnikowych budowlach norweskich, gdzie się wywiązał system oryginalny, wielce dbały o lekkość, pokrewny konstrukcji statków i być może pod jej wpływem powstały.
Słowiańszczyzna zachodnia znała typ konstrukcji czopowej, na ogół jednak na ziemiach przez Słowian zajętych rozwinął się inny typ konstrukcji, zwany „wieńcówką" z powodu, że zręby budowli powstają z belek, kładzionych poziomo – wieńcem, co nie znaczy bynajmniej w koło, ale – odpowiednio do planu budowli.
U Słowian wschodnich – w dzisiejszej Rosji – budowle drewniane wznoszą dziś jeszcze z okrąglaków, na węgłach wiązanych w sposób bardzo pierwotny, widoczny tu na rysunku. Budowano tak nietylko domy wiejskie, ale nawet cerkwie, – przyczem wskutek gry światła na krągłych balach powierzchni wytwarza się ciekawy, wielce malowniczy efekt.
W Polsce od czasów niepamiętnych używano belek ciosanych z czterech stron i wiązano je inaczej i dowcipniej niż u Słowian wschodnich. Zamek polskiej wieńcówki ma liczne odmiany, świadczące o genjuszu konstrukcyjnym rasy, tak różnym od genjuszu Słowian wschodnich, gdzie góruje pierwiastek malowniczości – jak wogóle zresztą u ludów Wschodu.
Prócz wiązania na zamek znana jest także konstrukcja słupowa, gdzie rolę ścian pełnią belki – względnie dyle – zaciosanemi końcami wsuwane w odpowiednie szpary słupa. Jest to jednak typ konstrukcji nowszego pochodzenia.
Drzewo – wątek wielki – a raczej długi, dało możność wprowadzenia silnych wyskoków budowli, wspartych na wysunięte belki albo grupy belek, coraz silniej wysuwanych jedna przez drugą. Końce tych belek umiano zdobnie ciosać i wykrawać. Same one stanowią piękny motyw wspornika, dźwigając np. silnie wysunięty okap, albo nawet część dachu, pod którą powstaje podsienie. Na ten piękny prastary motyw budownictwa polskiego zwrócili uwagę wszyscy współcześni jego badacze.
Ale jeszcze wspanialszym członkiem architektonicznym staje się słup.
Słupy znajdujemy we wszystkich architekturach świata – i wszędzie stanowią one motyw cudownie wyzyskiwany przez twórców. Zbogaca on znakomicie bryłę, raduje oko własnym kształtem trzonu i głowicy, które się ślicznie uwydatniają na tle zacienionej głębi. Podobnie – upaja nas rytmika powtarzania tego motywu, a wreszcie – optyczne przystosowanie proporcji słupa do ciężaru, który tenże dźwiga.
Słup polski jest bardzo od tamtych różny, przedewszystkiem siłą tego, że jest drewniany, co zasadniczo wpłynęło na jego kształt i zastosowanie.
Kiedy przed 25 laty pewne koła w Polsce zaczęły się interesować budownictwem rodzimem, pewien ceniony artysta, badacz sztuki, Nestor malarzy warszawskich, odezwał się do piszącego te słowa: „Kolumna (słup) polska nie może mieć poważnego zastosowania, bo jej brak... głowicy..."
Jaka naiwność i jaki chaos panowały w pojęciach naszych ówczesnych – świadczy, że pod wpływem tego frazesu zacząłem komponować głowicę do słupa polskiego, składającją – na domiar niedorzeczności- z motywów takich, jak uszko od czerpaka zakopiańskiego!... Robili to i inni.
W świetle tych wspomnień staje się jasnem, w jak ciężkich porodach wyzwalała się myśl polska z bagna bałamutnych, przez wieki nawarstwionych teoryj.
Drewniany słup polski niema głowicy, bo jej nie potrzebuje, tak jak potrzebują kamienne formy słupa. Natomiast wytworzył on ciekawsze kombinacje, które, czyniąc zadość wymaganiom konstrukcyjnym, usztywniają słup i nie dopuszczają pochylenia się na prawo lub na lewo, – z drugiej zaś strony – dają punkt wyjścia dla ślicznych pomysłów linijnych. Motywem, który tu mamy na myśli, są zastrzały.
Nazywamy tak kawałki sztywnego drzewa, które wiążą słup z nasłupiem – w sposób podany na rysunku. Wyciosane w kształt charakterystyczny i bardzo celowo obmyślony (zwróć uwagę na rozszerzenie na końcach...) i – raz „nałożone" w swe gniazda, tkwią w nich zupełnie sztywno, znieruchamiającisłup i nasłupie. Opór ich jest wzmocniony przez zakołkowanie, przyczem nierzadko – jak np. u górali – kołeczki stały się ślicznym motywem dekoracyjnym.