Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

PRZEDMOWA


Dlaczego w oczach naszych ginie to, co było solą życia epok minionych — cichą, nigdy nieuświadomioną religią ludz­kości — a co dzisiaj już tylko pośmiertnem światłem świeci nad smutną naszą ziemią?

Dlaczego sztuka twórcza — źródło wzruszeń i uśmiechów wszystkich ras i plemion najbardziej nawet barbarzyńskich — dziś — w wieku wielkiej cywilizacji — przestaje budzić żywe echa w piersiach tłumów — a sam zdrój twórczości wysycha, mimo wszelkie podniety sztuczne?

Sztuka staje się egzotykiem, czemś wyodrębnionem z ży­cia, dostępnem tylko gronu wtajemniczonych, które topnieje stale, mimo wszystko, co się o niej mówi, pisze i naucza.

Na te pytania, których grozy nie odczuje ani mąż stanu, ani szara gawiedź tłumu, musimy dać odpowiedź, może zbyt lapidarną, jednak w treści swojej jasną i niewzruszoną.

Sztuka oderwana od życia nie istnieje.

Sztuka — to człowiek. Ściślej — to cząstka człowieka, w której rodzą się jego wrażenia i wzruszenia, — a więc — zmysły i ośrodki uczuciowe.

Im dalej sztuka znajdzie się od zmysłów i rąk ludzkich bezpośrednio — tern mniej jest sztuką. 

Dlatego to maszyna współczesna — owoc rachunku, — intelektu czystego, oderwa­nych procesów myślowych — jest tak mało, tak minimalnie dziełem sztuki. Ona jest dziełem matematyki i techniki.

Im dalej jest myśl człowieka od jego bezpośrednich zmy­słowych wrażeń, im więcej jest abstrakcyjną, tern wrażenia tracą na sile i barwie, — tern myśl jest mniej twórczą w sen­sie sztuki plastycznej. Choć może bardziej naukową i ścisłą.

Dlatego z chwilą, kiedy duch ludzki utracił resztki raj­skiego dziecięctwa, kiedy wszedł w okres intelektualny, kiedy obciążył się olbrzymim balastem wiedzy oderwanej — jego wrażliwość artystyczna stępiała, a siła twórcza przygasła. Potwierdza to życie: nie ma ludzi dalej stojących od sztuki, jak matematycy, filozofowie i prawnicy. W tedy nawet, kiedy szu­kają do niej dostępu drogą okólną — intelektualnie.

Wychowanie nasze zmierza wprost do wyrzucenia sztuki poza nawias życia. W iek nauki, — wiedzy ścisłej, opartej o matematykę, wytworzył system szkolny, który zabija twór­czość w ogóle — niszczy zmysły, a umysł — od dziecka — szkoli bardzo jednostronnie: ćwiczy przede wszystkim jego poczucie ścisłości. Na ścisłości bowiem opiera się cała nauka współczesna, cała technika, do niej zmierza historja, geografja, przyrodoznawstwo i t. d.

Nawet nauka rysunku w szkole ogólnej bynajmniej nie ma na celu zbudzenia czy rozwoju zdolności twórczych, ale jedynie — umiejętność ścisłego kopjowania natury. Stwierdza to każda wystawa szkolna. To jest jedyna racja bytu tego przedmiotu w programach szkolnych. W wyścigu obłąkanym o przyspieszenie chwili wprzęgnięcie młodej istoty do pracy zarobkowej nie ma miejsca i czasu na jakieś arty­styczne „zabawy..."

Ten duch ścisłości urabia mózgi nasze. Dla współczes­nego człowieka (mimo cały ogrom kłamstw naszego życia!) istnieje jedno tylko kryterjum wszechrzeczy — prawda. Dla nauki to kryterjum jest warunkiem jej istnienia, — dla sztuki — mogiłą. Wynalazek i szerokie spopularyzowanie fotografji — spotęgowały tę jednostronność i sprecyzowały „prawdę" form.

Otóż prawda wyklucza nieprawdę… A więc wy­klucza lub ogranicza fantazję — innemi słowy — twórczość, bo czemże jest ta — jak nie wiecznem „stań się" rzeczy nowych, niebywałych? Wyklucza — to znaczy — pozba­wia dusze nasze miejsca na kłamstwo , choćby najbardziej artystyczne i twórcze.

A tymczasem wbrew ogólnemu mniemaniu ludzi wycho­wanych na fotografji i malarstwie aturalistycznem, nie to jest najciekawsze i najistotniejsze np. w malarstwie, co je upodabnia do natury, — ale, właśnie to, co je od natury różni. To coś wypływa z naszej istoty wewnętrznej — i w niem przejawia się pierwiastek twórczy.

Ten zasadniczy rys w rozwoju duchowym ludzkości, po­tęgowany przez tresurę szkolną, jest jedną z przyczyn, że świątynia sztuki rozpada się. Jedną, ale nie jedyną. Niemniej ważną rolę odgrywa tu walka o byt , która dziś w epoce straszliwego przeludnienia świata, pochłania lwią część władz ducha i uczuć ludzkości. Ona to wysunęła na czoło zagad­nienia polityczne i gospodarcze tak palące i groźne, że przy­kuły do siebie umysły. Wszystko, co jest poza tem, — jest dzieciństwem, o którem mężowie stanu mówią z pobłaż­liwym uśmiechem, — a nie myślą nigdy. I nie może być ina­czej w okresie, kiedy światem rządzi nie Rozum i nie Uczu­cie, — ale Brzuch...

A tymczasem wszelkie sny o „odrodzeniu" pozostaną mrzonką, o ile nie znajdą oparcia w smaku mas. W ich naiw­nej i ciekawej miłości sztuki. Bez tego mogą wprawdzie powstawać piękne dzieła genjuszów (na niektórych tylko zresztą terenach sztuki np. w malarstwie), ale miną one bez wrażenia i wpływu, bo smak publiczny odwróci się od nich. Dziś ten smak jest zdeprawowany w tym stopniu, że największem powodzeniem cieszą się rzeczy, sięgające szczy­tów głupstwa i bezczelności — zwłaszcza na terenie przemysłu artystycznego, dokąd nie docierają wpływy krytyki.

Walka! Czy można ją podejmować w tych warunkach? Czy podobna jest odwrócić fatalny, żywiołowy bieg dziejów? Czy nie jest ona beznadziejną fam, gdzie na 100 wykształconych osób może jedna jako tako zdaje sobie sprawę z zakresu sztuki, jej zadań, jej funkcji społecznej, jej roli go­spodarczej i wychowawczej (w znaczeniu najszerszem), z jej wpływów moralnych i t. d.

A jednak cóżby pozostało, gdyby możliwe było bezwzględne wydzielenie pierwiastku sztuki z życia ludzkości? Czem by się stała ludzkość sama? Trzodą, walczącą o zaspa­

kajanie elementarnych potrzeb i instynktów, — albo mózgo­wiem, żyjącem w świecie abstrakcyj matematycznych — to znaczy próchnem, nie przeczuwającem piękna woni, dźwię­ków, ruchów, linij, kształtów, barw — piękna sztuki i przy­rody, — piękna życia własnego... nie znającem niezmiennego świata wzruszeń — jedynych i niczem niezastąpionych.

Niech więc ta książka będzie włócznią Don-Kichota. 

Przeznaczona jest dla wszystkich. To znaczy nie tyle dla twórców, bo ci — sami sobie drogi odnajdują, — lecz dla odbiorców sztuki, dla licznych rzesz ludzi wrażliwych, ale nieuświadomionych — szukających poom acku. Znajdą w niej podstawy dalszej samodzielnej pracy myśli i obserwacji — nie przesądzające wcale ich kierunku. I co ważniejsza może — zdołają pozbyć się tych grochowin estetyki, steku bez­ładnego komunałów, którem i zaśmiecona jest dusza współ­czesnego człowieka.

Nie ma w niej rzeczy powtarzanych na czyjąś wiarę. Wszystko, co się tu znajduje, jest tylko zsumowaniem mo­jego życia artystycznego i pracy nad przeszłością sztuki. Nawet wszelka ideja, która tu z zewnątrz przeniknęła, jest prze­myślana odnowa, przeobrażona, sprawdzona doświadczeniem osobistem, opartem na pracy i obserwacji bezpośredniej.

Ideją górującą tej książki jest zagadnienie stylu w najszerszem rozumieniu tego słowa. Tu bowiem jest jądro nie­porozumień między sztuką a społeczeństwem. Nieporozumień tragicznych, których ofiarą padają obie strony. Tu sze­regi nieszczęśliwców — talentów wybitnych, którzy umierają z poczuciem zmarnowanego życia, z goryczą, że nie byli potrzebni Ojczyźnie swojej. Tam naród, który nie umie wy­zyskać własnych genjuszów, dla własnej swojej chwały i włas­nych korzyści. Bo doprawdy zawrotną jest myśl, co byłoby z Polską — krajem ludzi zdolnych — gdyby umiała rozpozna­wać genjusz swych synów i dawać mu funkcję właściwą.

Eligjusz Niewiadomski.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new