Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

ESTETYKA MIASTA


Miasto stanowi zespół architektoniczny. Jako taki, ma ono swoje własne zadania estetyczne, z któremi się zresztą najczęściej mija. To, co poniżej, nie ma być receptą na piękne miasto, ale szeregiem uwag i spostrzeżeń, dających wątek do samodzielnych rozważań. 

Rozważania zaś są bardzo na czasie. Od pół wieku miasta Europy wogóle – a Polski w szczególności – zalewa powódź brzydoty. Dzieje się to w tym samym okresie, kiedy zbadano najdokładniej skarby przeszłości artystycznej całego świata i można było przypuszczać, że nauka z nich wyciągnięta będzie zużyta przez ludzkość w budow ie jej osiedli, jej ogrom nych ognisk życia. 

Ale dotąd nie udało się zadzierzgnąć związku między sztuką a życiem realnem społeczeństw. Jej skarby nieprzebrane piętrzą się w muzeach i bibljotekach – az życia piękno wycieka, jak krew ze zranionego zwierza. 

Mimo sny o miastach ogrodach – te ostatnie są jak dotąd próbą tylko i zgoła egzotyczną. A miasta istotne – w masie swojej – stają się z rokiem każdym bardziej oderwane od przyrody – i coraz bliższe piekła. Straszliwe rumowiska murów, gdzie jak robactwo gnieżdżą się roje istnień ludzkich, w ciemnościach, ciasnocie, zaduchu, dymie węglowym, w duszącym smrodzie benzyny i w gnojowisku wszelkiej ohydy. 

Wielkie miasta stały się wrzodami na organizmie ludzkości i łonie pięknej niegdyś ziemi, – ogniskami potworności fizycznych i duchowych, – wszelkiej zbrodni i zwyrodnienia, tysiącznych obłędów i wynaturzeń, skąd wypełza gangrena na całą resztę świata. 

Tej huczącej lawinie, z siłą żywiołu niosącej ludzkość ku otchłaniom, ma się przeciwstawić... sztuka, kopciuszek „wieku nauki", – święty ogień, dziś wygasły w piersiach świata. 

A jednak jej to zadaniem jest odkupić ludzkość, stać się religją i światłem życia, źródłem duchowego odrodzenia potępionych dzieci Adama. 

W tej chwili na to się jednak nie zanosi. Miasta, które stanowią otoczenie stałe myślącej części ludzkości, zieją nań brzydotą – i znieprawiają do reszty dusze. Spotwornienie miast jest z jednej strony dziełem powszechnego zaniku smaku, poczynając od lat pięćdziesiątych, z drugiej – owocem niesłychanego rozwoju wielkiego przemysłu i przeludnienia miast – a co za tem idzie, spekulacji i wyzysku terenu w stopniu nieznanym wiekom ubiegłym. Wreszcie – jeżeli idzie o stosunki w Polsce, to współdziałał tu złemu brak opieki prawnej, czuwającej nad estetyką i hygieną zabudowania. W okresie tym władze rosyjskie dbały o jedno tylko – aby budynek się nie zawalił. 

Dzięki temu zrobiono moc złego – i – niestety – nie dającego się cofnąć. 

Dzisiaj państwo Polskie stało się ciałem i przejęło w spadku po ubiegłem stuleciu moc zadań nierozwiązanych. Ale w tym kierunku nie robi ono nic, chyba na papierze, – mimo że zadania życia czekają niecierpliwie na rozwiązanie i – mimo że przypadek zdarzył (czy może ironja losu...), że Polska liczy w tej chwili cały zastęp zdolnych, wybitnych architektów, daremnie czekających na funkcje... 

Chwila przeminie i może się więcej nie powtórzyć... 

Plan i teren. Pierwiastek piękna tkwi już w planie miasta i w znacznej mierze z niego wypływa. Ale plan jest w dużej zależności od terenu, dlatego teren jest czynnikiem pierwszorzędnego znaczenia dla estetyki miasta. Teren może być nieskończenie rozmaity: może być płaski albo falisty, – o stokach łagodnych albo gwałtownych, – zwróconych w różne strony, albo tylko w jedną, – może być bogaty albo ubogi w wodę, – przyparty do gór albo morza lub jeziora i t. d. 

Za najbardziej praktyczny uchodzi teren płaski i naturalnie suchy. Ale z naszego punktu widzenia – płaski teren jest najmniej wdzięczny. W płaszczyźnie bowiem – równie jak w linji prostej-jest monotonja, tem bardziej nużąca i zabójcza, im doskonalsza jest płaszczyzna. Monotonja ta łatwo udziela się i zespołom architektonicznym. Naturalnie – myśl twórcza i tu nawet jest w stanie wprowadzić rozwiązanie piękne, o ile w rozroście miast zechcemy uwzględnić prawa twórczości artystycznej. Dotąd bowiem przeważnie robiło się to – jak samo chciało... 

Mimo wszystko, co o tem mówią ludzie „praktyczni", terenem bardzo wdzięcznym jest pagórkowaty, nieregularny. Z jednej strony bowiem wzgórza wywołują potrzebę pewnych obejść i krzywizn w planie ulic, co nadaje im więcej giętkości i życia. Z drugiej – cóż może być piękniejszego jak spadek terenu, który architekt potrafi odpowiednio wyzyskać i wystylizować?... 

Ryc. 185. Uliczka w Curzola.
Ryc. 185. Uliczka w Curzola.

Jakże pięknie umiały sobie z tem poradzić miasta dawnych czasów! Uliczki, zbiegające stopniami lub bez ich pomocy ku dołowi, mają dziwny urok malowniczości. Potężne ściany oporowe swemi wielkiemi powierzchniami i pochyłemi linjami znamionują powagę i siłę. Od czasu do czasu ulice pochyłe i kręte przerywają – lub wiążą z sobą schody, które wspaniale nadają się do stylizacji terenu i to stylizacji nad wyraz pomnikowej. Naturalnie, kto nie ma poczucia sztuki, ten potrafi zeszpecić ulicę i przy pomocy schodów: da im linję sztywną i suchą, potworne, sztywne, żelazne poręcze, – brzydkie proporcje. Współczesna architektura miejska dostarcza nam aż nadto podobnych przykładów. 

Ale w rękach artysty schody stają się prześlicznym motywem. Umie on dać im pomnikowe proporcje i piękną linję, rozbić na kondygnacje, zaopatrzyć w pomnikowo pomyślane poręcze i przedpiersia i t. d., słowem – wykorzystać ten motyw nad wyraz wdzięczny i giętki. Dosyć zestawić obie załączone ilustracje, aby wytworzyć sobie pojęcie, jak daleko można zajść przy rozwiązaniu tego zadania zarówno w kierunku ujemnym jak i dodatnim. 

Ryc. 186. Przykład fatalnej kompozycji schodów.
Ryc. 186. Przykład fatalnej kompozycji schodów.

Wreszcie wszelki gmach na powierzchni stromej daje się ślicznie komponować, właśnie dzięki różnicy poziomów. Nasuwają się tutaj same przez się motywy tarasów, ścian oporowych, schodów najbujniej pomyślanych, ogrodów wiszących i t. d. Trzeba jedynie, żeby budownictwo epoki miało nietylko ludzi zdolnych, ale i ambicje artystyczne, rzecz zupełnie obca naszej epoce, mimo setki odczytów, konkursów, rozpraw i całą bogatą literaturę „estetyczną". 

Podobnież i widok miasta z odległości jakże różny jest przy terenie płaskim a górzystym. Cudowne włoskie miasta jak Perugja, Assyż, – burg w Norymberdze, a choćby stara Warszawa od strony Wisły – mówią nam o tem bardzo wiele. Ale taż sama Warszawa od strony płaskiej Woli – nie budzi już żadnego interesu artystycznego. 

Szczęśliwe miasto, które ma wodę. Rozumie się nie podskórną, ale rzeki, rzeczki, kanały. Nie mówię już morze, bo jest jedno tylko miasto, które z morza wyrasta i to jest po dziś dzień największym cudem Europy. 

Woda szczególniej jest cenną dla sztuki, o ile rzeczka czy kanał nie jest zbyt szeroki. Albowiem rzeki takie jak Wisła, Ren, Dunaj właściwie nie dają się już -z powodu wielkiej szerokości – wkomponować w miasto, – ale dzielą je niejako na dwie różne, kompozycyjnie niezależne od siebie części. 

Ryc. 187. Przykład pomnikowej kompozycji schodów.
Ryc. 187. Przykład pomnikowej kompozycji schodów.

Rzecz jasna, że płynąca w mieście rzeka nie może zachować pięknych zielonych brzegów i swobodnej linji, ale musi się dostroić do linji i architektury miasta. Ujęta w wysokie kamienne ramy, uwieńczone przedpiersiem, płynie pośród domów niby ulica wodna, wzdłuż niej zwykle biegną wąskie lub szerokie nabrzeża, niekiedy wysadzane drzewami. Ciemne ich korony odbijają się w wodzie, głębia jej połyskuje srebrem albo błękitem, albo Ulieni się gorącemi barwami zachodu, dając o każdej porze dnia inne – piękne, żywe plamy kolorystyczne. 

Woda dobrze wykorzystana, jak w Wenecji, Brudzę, poczęści Norymberdze – staje się największą ozdobą miasta. Zarazem wprowadza ona do architektury motyw nowy – most. 

Mosty mogą być naturalnie piękne albo brzydkie, zależnie od ich wielkości, wątku, z którego są zrobione, linji, w jakiej je wytrzymano. 

Nie znam pięknego przykładu mostu współczesnego. Wszystkie warszawskie na Wiśle są brzydkie, ale to samo da się powiedzieć o wszystkich wielkich mostach Europy i Ameryki. Głównemi powodami tego jest nietyle ich długość, ile – żelazo, z którego są zrobione, wątek sztuczny, brzydki i w gruncie rzeczy nie architektoniczny, a raczej inżynieryjny. 

Ale i niewielki kamienny nawet mostek niekoniecznie musi być piękny: zależy to, rozumie się, nie od ozdób, ale przede wszystkiem od wyczucia linji mostu, t. j.-jego łuku, i jego powierzchni i – od ich wzajemnego ustosunkowania. Klasycznym przykładem pięknego, a nad wyraz skrom nego mostu – jest załączony z Brugi. Łuk powierzchni znacznie silniej rozgięty, aniżeli luk arkady nawodnej, tworzą razem sylwetę mostu lekką pośrodku – tęgą w punktach przyczepienia, tj. u obu brzegów. To mu daje wyraz siły. Zresztą żadnych niepotrzebnych dodatków. O wrażeniu rozstrzygają jedynie te dwie zasadnicze linje. 

Ryc. 188. „Pontdu Cheval“ w Brudze.
Ryc. 188. „Pontdu Cheval“ w Brudze.

Zdarza się, że na rzece rozsypano jedną albo więcej wysepek (niezbyt wielkich, aby oko mogło objąć ich całość jednym rzutem). Architekt miasta ma w tym wypadku rzadki a cudowny motyw, który się daje przepięknie rozwinąć bądź jako architektura, bądź jako plantacje, bądź wreszcie jako zespół jednego z drugim. Norymberga, Genewa cieszą się podobnemi klejnotami. 

Z temi i innemi właściwościami terenu musi się najściślej rachować plan miasta. Idealnie pomyślany – odrazu – winien on być żywym organizmem, z terenu wysnutym. W praktyce jednak to się prawie nie zdarza, chyba w Ameryce przy wznoszeniu nowych miast... Plan dobry polega na przystosowaniu celów praktycznych i estetycznych do właściwości terenu. Ma on na celu zespół i wzajemny stosunek ulic, placów i gmachów użyteczności publicznej. 

Najprostszy i zarazem najbrzydszy jest plan w szachownicę – amerykański system ulic, przecinających się pod kątem prostym, – na nieszczęście praktykowany i w miastach europejskich. Jest to plan koszarowy, – nużąco jednostajny, który fatalnie musi zaciążyć nad estetyką miasta. 

Ulica. Zrozumienie wyżej wypowiedzianej prawdy ułatwi nam zastanowienie się nad wartościami estetycznemi ulicy samej w sobie (niezależnie od zespołu). Każda ulica jest po części dziełem woli twórczej – a w części owocem przypadku i terenu. Na jej piękno – względnie brzydotę- składają się trzy najważniejsze czynniki, mianowicie: 

a) linja ulicy, 
b) zamknięcie ulicy, 
c) jej zabudowanie po obu stronach. 

Rozpatrzmy je po kolei. 

Ulice proste są wyjątkowo dogodne jako wielkie arterje komunikacyjne, dlatego są czasem nieuniknione. Zwykle jednak taka prosta ulica – o ile zwłaszcza jest bardzo długa – raczej szpeci miasto, aniżeli je zdobi. Takiemi właśnie są Gorochowaja i Newski Prospekt w Petersburgu, – au nas Marszałkowska. Ostatnia jest przykładem poprostu klasycznym. 

Ulica ta – wyjątkowo zresztą brzydko zabudowana, bo na całej trzywiorstowej długości niema ani jednego pięknego budynku – leci daleko – aż gdzie się gubi wzrok, nie powstrzymana żadną zaporą. Idę po niej nieskończenie długo... ciągle widzę te same budynki, raz zdaleka, to znów zbliska, – jej prosta, sztywna linja z początku nuży tylko, a wreszcie zostawia przykre, cierpkie uczucie niesmaku i zniecierpliwienia. 

Podobne ulice znajdziemy we wszystkich miastach europejskich, a tembardziej – amerykańskich. Te są najczęściej ich chlubą!... 

Ryc. 189. Brunświk, ul. Nickelnkulk.
Ryc. 189. Brunświk, ul. Nickelnkulk.

Linja krzywa albo łamana – zwłaszcza łamana w niezbyt dużych odstępach- nigdy nie sprawia tego przykrego uczucia. Jej oddziaływanie na naszą psychikę jest inne. Idąc ulicą krzywą, widzimy od dołuu stóp domów jeden łuk pięknie wygięty, – a drugi bardziej przerywany i załamywany – to dachy i gzymsy domów – słowem górna linja ulicy. Przytem każda się wygina w inną stronę. Te właśnie linje sprawiają miłe wrażenie swemi pięknemi i bogatemi krzywiznami, – mają w sobie życie i dekoracyjne piękno, którego brak linji prostej, puszczonej samopas na niezmiernej długości. 

To jest jedna zasadnicza wartość ulic krzywych. Ale znajdziemy i drugą. 

Idąc ulicą krzywą lub łamaną, nietylko nie widzę jej końca, ale nawet – dalszego ciągu. Co kroków kilkadziesiąt widok mi się zmienia. Na każdym punkcie obrotu oczekuję czegoś nowego: uwaga moja trzymana jest w pewnem podnieceniu. Jeżeli po drodze napotykam piękny budynek, to nie zużywa się ona na stopniowe jego oględziny, poczynając od znacznej odległości... Odbieram wrażenie nagłe – i bardziej silne... 

Na ulicach krzywych zdarza się to tem częściej, że są one niestety, przeżytkiem dawnych dobrych czasów. Czasów, kiedy umiano w każdy, najskromniejszy nawet budynek tchnąć coś pięknego-bądź w bryle, bądź w szczegółach. 

Dziś względy praktyczne – najciaśniej zresztą pojmowane – każą trzymać nowe ulice w linjach prostych. Naturalnie całość tak złożona jak miasto wymaga ulic wszelkiego typu, a więc i prostych. Te ostatnie – zwłaszcza krótkie i niewysoko zabudowane, mogą być bardzo piękne, o ile są należycie zamknięte... 

Wreszcie – nawet z wielkiej prostej ulicy można pewnym wysiłkiem zrobić całość wspaniałą. Taką jest „Pod lipami" w Berlinie, – „Pola Elyzejskie" w Paryżu. 

Ostatnie – w gruncie są olbrzymią aleją o ośmiu czy więcej szeregach drzew, w dodatku – zlekka pnącą się w górę, gdzie na szczycie czeka na nią wspaniały łuk tryumfalny. Na piękno tych ulic składają się już nie domy, ale przedewszystkiem odpowiednio zgrupowane drzewa... Odbierzmy im to zadrzewienie, – cóż pozostanie? 

Dotknęliśmy przed chwilą innego ważnego zagadnienia – zamknięcia ulicy. Naturalnie – zamknięcia optycznego. Dotyczy ono przedewszystkiem ulic prostych, ulica bowiem krzywa zamyka się sama na każdym punkcie obrotu. 

Dwie wyżej wspomniane aleje Berlina i Paryża mają pięknie, pomnikowo obmyślone zamknięcia pod postacią jedno – Bramy Brandeburskiej, drugie – Łuku tryumfalnego. Podobną rolę grają Propyleje w Monachjum. W wielu zresztą wypadkach wystarcza zamknięcie mniej wspaniałe: poprostu należy odpowiednio ustawić i skomponować gmach ulicy poprzecznej, który będzie to zamknięcie stanowił. Jeszcze gdzieindziej rolę tę spełni m urek, z za którego wychyla się zbita masa zieleni. Widzimy to w ulicy Czackiego – od strony Traugutta. Za to od strony Ś-to Krzyskiej zamyka ją jakiś okropny pstrokaty dom, tak typowy dla końca ubiegłego wieku. Podobnie fatalnie rozwiązane jest to samo zadanie w ulicy Ordynackiej, gdzie rolę zamknięcia spełnia brzydki, nie na osi ulicy postawiony gmach nowego Konserwatorjum. 

W zbyt długich ulicach można wprowadzić sztuczne zamknięcie od czasu do czasu np. z pomocą małego placu okrągłego lub wielokątnego, którego środek zajmie niewielki skwer, zasadzony drzewami o zbitych koronach i zwartych linjach. 

Ryc. 190. Propyleje w Monachjum.
Ryc. 190. Propyleje w Monachjum.

Nie chodzi mi tu wcale o wyczerpanie wszystkich motywów zamknięcia, ale o zwrócenie uwagi myślącej części czytelników na ten punkt kompozycji miasta. 

Przechodzimy z kolei do – zabudowania ulicy. 

Nie chcemy w tem miejscu omawiać zagadnień poszczególnych domów, ale traktować ich zespół, stanowiący ramę ulicy. W tym zespole z rzadka tylko znajdzie się miejsce odpowiednie na gmach publiczny -pomnikowy. Te gmachy winny być stawiane bądź osobno – na placu, bądź też – z braku miejsca – na rogu ulic, gdzie tworzą się dwa czoła i jest więcej danych do swobodnej i pomnikowej kompozycji Rolę pierwszorzędną w zabudowie ulicy gra wysokość domów. 

Wysokość ta zasadniczo winna być w pewnym stosunku do szerokości ulicy (o ile ulica jest wąska) np. nie powinna przekraczać szerokości ulicy... Jeżeli tę normę przekracza, a w Warszawie np. ma to miejsce na każdym kroku, to z ulicy robi się wąwóz ciasny, przykry, a przedewszystkiem – ciemny. Jest coś niewypowiedzianie potwornego w tych 7-mio i 8-mio piętrowych kamienicach, wznoszących się na ulicach tak wąskich jak Wspólna (w części przyległej do placu 3-ech Krzyży), Widok, Kredytowa, Wielka i sto innych. 

Ryc. 191. Dom na Krakowskiem Przedmieściu.
Ryc. 191. Dom na Krakowskiem Przedmieściu.

Wznoszenie podobnych gmachów jest w istocie swojej zbrodniczym zamachem nietylko na estetykę ulicy, ale na hygienę mieszkań i na zdrowie duchowe mieszkańców. Słońce nie przenika nigdy do tych wąwozów, a tem bardziej – studzien głębokich, udających podwórka. Mieszkania przyziomu i dolnych pięter są ciemne, – nie zobaczy z nich słońca ani nieba. Często we dnie wypada palić światła. 

Niema takiej metody statystycznej, któraby potrafiła cyfrowo wykazać związek pomiędzy ilością światła, w jakiem żyją ludzie, a przestępczością tychże. Z tego jednak nie wypływa, żeby związku takiego wogóle nie było. Tylko my nie jesteśmy w stanie obrachować, ile to płodzi ów brak światła cierpkich humorów, jak robi ludzi przygnębionymi, ponurymi, rozdrażnionym i, jak wpływa na ich psychikę płciową, na ich kłótliwość i skłonności zbrodnicze. 

Człowiek wychowany w promieniach słońca, sam staje się lepszym – pogodnym i słonecznym, – ale spojrzyjcie na dzieci, wyrosłe w suterenach domów wysokich – spojrzyjcie w ich oczy spłowiałei wygasłe, – na ich cerę zielonkawą,- na ich plecy wypukłe, nogi powykręcane... Naturalnie działa tu 10-sięć innych jeszcze przyczyn, – ale to nic nie zmienia stosunku do światła... 

Nawet wtedy, kiedy ulica jest dostatecznie szeroka – dom 8-mio czy 10-cio piętrowy będzie potwornością. Jest coś przygniatającego duszę w tych jego wymiarach olbrzymich – i w myśli, że te magazyny ludzkie zawierają w sobie setki istnień, że gnieździ się tam w ceglanych o dołkach mrowie ludzkie, w dziesięciu warstwach jedni nad drugimi... 

Brak prawa budowlanego umożliwił w Warszawie powstanie tych potworów. A także zakorzenione stare pojęcie „Wolnoć, Tomku, w swoim domku..." Jakże tu ograniczać „obywatela" w jego prawach?... Cóż to za wolność obywatelska!?... 

Więc wolno było wszystko. I dziś jeszcze śpią u nas ustawy budowlane, zamiast nałożyć twarde kagańce na „nieznające kiełzań" pożądania naszych „obywateli" w kierunku niezliczonej ilości pięter. 

Wysokość domów winna być normowana nietylko stosunkiem do szerokości ulicy albo podwórza, ale także – stosunkiem do domów sąsiednich, – domów albo placów czy skwerów. Bo zawsze będzie potwornie wyglądał dom np. 5-cio piętrowy obok 2 piętrowego. Takie skoki linji ulicy są niedopuszczalne. 

A z drugiej strony niepożądana jest zupełnie równa wysokość równa linja gzymsów zabudowania ulicy. Żywą i miłą może być tylko linja nierówna, a nawet – przerywana. Zabudowania zwarte może są rzeczą konieczną (czy istnieją konieczności w świecie, którym rządziłaby mądrość?...), ale dla estetyki miasta fatalną. Przeciwnie mur okalający ogródek, placyk z pomnikiem lub wodotryskiem pośrodku, skwer niewielki, czy też plac zabaw – staje się jakąś oazą światła, powietrza, zieleni i radości. Niewysoki, tynkowany, bez ozdób mur nadzwyczajnie zdobi ulicę, zwłaszcza gdy się kombinuje z domami niskiemi. Bo rzecz jasna, jeżeli po obu końcach niedługiego murku spiętrzyć drapacze nieba, to nietylko sam murek zginie, ale cała przestrzeń pomiędy niemi stanie się jakąś przykrą, ciemną czeluścią, której nic nie jest w stanie uratować. 

Nietylko mur, ale plac, skwer czy ogródek musi się kształtem i wielkością przystosować do ulicy, którą przerywa. Albowiem jak zawsze tak i tu – tajemnica piękna tkwi w harmonji zespołu. 

Ażeby skończyć z właściwą ulicą, zaznaczmy, że w miastach, zwłaszcza niewielkich, wyloty ulic winny być zwracane tam, gdzie znajduje się coś godnego widzenia, morze, jezioro, góry i t. d. (o ile coś takiego jest w sąsiedztwie miasta), ażeby widok na nie ułatwić, a nie zasłaniać domami. 

Dom. Zbytecznie tłumaczyć, jak ogromną rolę ma dom dla kompozycji ulicy. Natomiast trzeba zwrócić uwagę na trudności, jakie nasuwa rozwiązanie domu współczesnego, zwłaszcza w wielkich przemysłowych miastach. 

Dom współczesny nie jest wcale tern, czem był dom dawny. W wiekach średnich był on własnością jednej rodziny i w całej swej kompozycji – mniej więcej przystosowany do jej zajęć i upodobań. Podobnie jak zajęcie-tak i dom przechodził z ojca na syna, z syna na wnuki. Budynek, gdzie rodziły się, żyły i umierały pokolenia, był kochany i czczony. Odnajem i handel domami był rzeczą rzadką, a spekulacji nie znano wcale. 

Mimo wszelkie zmiany drugorzędne, pokrewny charakter noszą domy w XVI, XVII, a często i XVIII stuleciu. Dosyć przejść się po starych dzielnicach miasta, zobaczyć te wąziutkie na 23 okna czoła, te domki jedno albo dwupiętrowe, żeby sobie to jasno uzmysłowić. 

Naprawdę przewrót radykalny zaczyna się w XIX wieku dopiero, a to wskutek przeobrażeń socjalnych. 

W tym okresie zaczyna się tryumfalny pochód wielkiego przemysłu w związku z udoskonaleniem machin. Za tem poszła proletaryzacja mas. Dzięki postępom hygieny i medycyny straszne zarazy, niszczące nadmiar ludności w dawnych wiekach, zostały powstrzymane lub ograniczone. Proces przeludnienia postępuje w Europie w szalonem tempie. Pewne wyobrażenie daje o niem Królestwo Polskie, które na początku XIX w. liczyło 2 miljony mieszkańców, a na początku XX – dziesięć miljonówl!.. 

Miasta jako ogniska przemysłowo handlowe rozrastają się szybko. Podział bogactw ich mieszkańców jest bardziej niż kiedykolwiek nierówny, a wraz z tem i sposób ich życia. Nikt już teraz nie buduje dom ku dla siebie tylko, bo ziemia zbyt podrożała. 

Więc dom traci swój dawny charakter. Teraz to już nie gniazdo rodzinne, ale przedmiot spekulacji i wyzysku. Ogromny, wielopiętrowy, staje się jakimś „gołębnikiem rodzin hotelem na pobyt długoterminowy. M ieszkania nie różnią się jedno od drugiego typem, ale jedynie ceną, związaną z ilością pokoi. Nikt nie dba o to, aby je przystosować do własnej potrzeby i smaku, bo nie wie, jak długo będzie tu mieszkał. Jedno i to samo mieszkanie zajmuje kolejno urzędnik, potem muzyk, potem ksiądz, potem modna piękność, oficer i t. d. Ale mieszkanie zawsze jest jedno. Dlatego stara się ono (nie wiedząc, komu będzie służyć) być jak najbardziej neutralnem, szablonowe mi bezbarwnem… 

Dlatego i program domu w głowie jego właściciela jest zupełnie inny niż dawniej. Żąda on od domu jak najwięcej pięter, na każdem piętrze-jak najwięcej mieszkań, od każdego mieszkania – jak najwięcej pokojów – a w każdym pokoju pragnie mieć jak najwięcej okien... bo to wszystko wpływa na zwyżkę dochodów. Bo dom jest tylko przedmiotem wynajmu i spekulacji. 

Te to nowe stosunki spowodowały spotwornienie architektury miejskiej. Kamienicznik zwraca się z żądaniami do budowniczego, – a budowniczy o ile nie znajdzie punktu oparcia w ustawie budowlanej – ulega tym wymaganiom, buduje, co mu każą. 

Taki program wywołuje odpowiadającą mu najbardziej szablonówą i nędzną – na wyzysku terenu opartą kompozycję domu. Zb rak u istotnych wartości estetycznych – budowniczy okryw atę nędzę kompozycji sztukaterją „stylową. I oto widzimy na ulicach Warszawy i innych miast osobliwą paradę wszystkich „stylów”, tylko zbękarconych, sfałszowanych i zbanalizowanych do ostatecznych granic.

Miało to dla miasta ten skutek, że odzwyczaiło publiczność od tego, co jest istotą piękna, nauczyło ją kłamstwa i blichtru, oswajało oczy z wszelką możliwą brzydotą. 

Dla ścisłości należy dodać, że w chwili obecnej przeżywamy jednak wraz z całą Europą reakcję pożądaną. W budownictwie widać większe dążenie do prostoty szlachetnej,- a kraj – mimo wojny – rozpowity częściowo zpęt biurokracji rosyjskiej, odrazu zwraca uwagę i na estetykę miast i usiłuje przyjść jej z pomocą drogą odnośnego ustawodawstwa. 

O pięknie domu miejskiego, jak każdego innego budynku, rozstrzyga bryła (o czem była mowa wyżej). Rozumiały to wszystkie epoki, nie wyłączając początku XIX w. Dlatego to w najskromniejszym nawet budynku tych czasów widzimy wyraźną troskę o bryłę i sylwety. Wystarczy zwrócić uwagę na wielkie (stosunkowo) facjaty, attyki nad facjatami, lekkie wysunięcie naprzód środkowej części budowli, nie mówiąc już o dachu, który też pełni swoją wybitną funkcję wzbogaceniu bryły. Podobnież pałacyki miejskie ujawniają kompozycję szlachetną: w głębi poza kratami i podwórzem – główna część pałacu, – z prawej i lewej strony biegną ku ulicy dwa skrzydła, zwykle dla zaakcentowania zakończone kwadratowemi pawilonami, kompozycyjnie wyodrębnionemi.

Naturalnie przy współczesnym braku miejsca i zwartem zabudowaniu te możliwości zanikają. Dach dzisiejszy, kryty blachą, pochylony nieznacznie, niewidoczny na wysokich domach, niema żadnego znaczenia dla bryły budowli. A właściciel terenu nie będzie chciał słyszeć o cofnięciu jakiejkolwiek części budynku na kilka choćby kroków w głąb terenu,- tak samo – o urządzaniu tarasów nad wysuniętemi częściami budowli. Przynajmniej dopóki go do tego nie zmusi prawo. 

Dlatego specjalnie ważne znaczenie dla kompozycji dzielnicy mają domy, nie mówię już o trzech czołach, bo to zdarza się rzadko, – ale odw ó ch, to znaczy – domy narożne. W tym wypadku zadanie jest bardziej wdzięczne i bryła daje się komponować łatwiej. Jednocześnie te budynki lepiej niż inne – bardziej zdała i z dwóch kier^ąków widoczne-nadają pewną barwę całej najbliższej połaci ulicy.

Przede wszystkiem jest w tym wypadku do wyzyskania motyw narożny – węzeł ioś całej kompozycji. W budow nictwie W arszawy nie można powiedzieć, żeby zadanie to rozwiązywano szczęśliwie. 

Najpierw zbyt je bagatelizują, czy też zwężają. W większości domów sprowadzono go poprostu do jakiej bani kopulastej, bez celu i sensu na dachu sterczącej ponad licem, które niczem nie zdradza, że wie o tej ozdobie czoła... Jeszcze częściej jest to rodzaj attyki, mniej albo więcej bogatej, barokowej, ustrojonej w wazy i t. d. 

Klasycznym przykładem brzydkiego i zgoła niedorzecznego rozwiązania jest dom przy zbiegu ulicy Przeskok i Szpitalnej. Jako taki jest on dla nas bardzo pouczający. 

Ryc. 192. Dom narożny przy ulicy Przeskok w Warszawie.
Ryc. 192. Dom narożny przy ulicy Przeskok w Warszawie.

Dom sam przez się całkiem szablonowy, z najgorszej epoki budownictwa warszawskiego. Po obu stronach nudne, zabójczo poozdabiane sztukaterją ciężką i w najgorszym sm aku – szeregi okien. Nad oknami trzeciego piętra nieprawdopodobna ilość brzydkich wsporników podtrzymuje gzyms o przykrej, sztywnej linji. Zdawałoby się, że ten zakończy budowlę – i nad nim zobaczymy dach. Bynajmniej Nad tą zamkniętą już częścią jeszcze – bezpłatny dodatek – czwarte piętrol To – niezupełnie nie chce się przyznać do trzeciego... np. ma szerokie okno w tem miejscu, gdzie żadne z niższych pięter okna niema. Znów nieszczęsny gzyms, który wszystko odkrawa, a wyżej nad gzymsem – owa powykręcana z niewiadomych powodów attyka, zresztą niczem nie związana z całą resztą budowli.

Trudno o gorsze, bardziej niesmaczne, banalne i na kolanie rozwiązanie. 

Dla wyjaśnienia tego zestawmy ów dom z innym – także narożnym, przy ulicy Jasnej 6. 

Tu istotnie motyw narożny wznosi się ponad inne części budowli, ale nie jest tylko kupą cegieł, wapna i blachy, jak w poprzednim wypadku. Tu mamy pokój mieszkalny, nakryty własnym piramidalnym dachem. Co więcej – zręczna bryła tego pokoju wiąże się z całą poniżej leżącą partją budynku w jedną całość, niby wieżę z ziemi wyrosłą, wyodrębnioną od reszty budynku całą kompozycją powierzchni. 

Ryc. 193. Dom narożny przy ulicy Jasnej w Warszawie.
Ryc. 193. Dom narożny przy ulicy Jasnej w Warszawie.

Cel użytkowy tej najwyższej narożnej części winien być jasno zaznaczony. Jeżeli np. na tem miejscu stanie okrągła, niska budowla, w której dookoła przebite są zwykłe okna, to wbrew zapowiedzi nie będzie ta ubikacja wcale pracownią malarską, bo ta wymaga nie dziesięciu, ale jednego dużego światła. Nie będzie również pokojem zwykłym, bo z powodu obfitości okien niema w nim miejsca na ustawienie gratów. Wreszcie z tego samego powodu obfitości okien będzie ten pokój w zimie nie do ogrzania. 

Taką właśnie „pracownię" – widzimy przy zbiegu Królewskiej i Krak. Przedmieścia. I tu jest ona zupełnie niezwiązana z dolną – narożną częścią budynku. 

Jednakże w zwykłej – nie narożnej kamienicy – budowniczy operuje pospolicie tylko ścianą czołową. Pozostaje więc jedno: szukać szlachetnego rozwiązania w jej proporcjach, w rozkładzie i kształcie okien, bramy i t. d. 

Genjusz człowieka i w tych naw et wąziutkich ramach umie zamienić w złoto, jak Midas, każdy kamień – czy cegiełkę. Przykładem tego jest czarowny Cadoro na Canale Grande w Wenecji. 

Ale tam budowniczy mógł ograniczyć się do dwóch tylko pięter, – tam miał do rozporządzenia szlachetny wątek – marmur, w którym możliwe były te pięknie rzeźbione łuki i rozety, – tam pozwolono mu urządzenie szerokich podsieni ilóż nad niemi, zamkniętych kamiennem i ażurami. Tam nie był ograniczony w wydatkach, przeciwnie – ambicja patrycjusza domagała się, aby wzniósł pałac możliwie najpiękniejszy. 

Dziś wszystkie te warunki zmieniły się. Żądają od niego domów wysokich, tanio zbudowanych, dobrze procentujących i t. p. 

Że i w tych fatalnych okolicznościach można wznieść szlachetne budowle, dowodzą domy Nr. 15 i 17 przy ulicy Lwowskiej w Warszawie. 

Zatem można. Jednakże komponując budowle tak ogromne,.trzeba zwrócić uwagę na pewne prawo architektury. O to im większy jest wymiar domu, tem szerzej należy traktować jego powierzchnię, aby uniknąć nadmiernego jej rozdrabniania i tem samem pstrocizny. 

Rozumiały to lepiej epoki dawne. W kompozycji okien wieki średnie były o wiele bardziej swobodne i praktyczne niż nasze. Widzimy czasem całą szerokość niewielkiego domku oszkloną rzędem przylegających okien. W dworkach angielskich jeszcze w czasach Elżbiety Tudor spotykamy ogromne, nadzwyczajnej szerokości okna, podzielone wąskiemi pionowemu laskami, objęte wspólną, profilowaną odpowiednio ramą (a przynajmniej od góry), aby tem silniej zaznaczyć, że ta grupa jest jedną całością. 

Te wielkie powierzchnie okien, obok również wielkich i spokojnych powierzchni muru stanowią o szerokości kompozycji.

Współczesny budowniczy niezawsze to zadanie rozwiązuje. Raz – że właściciel domu domaga się od niego maksymalnej ilości okien, powtóre – budownictwo od dłuższego czasu jest zbyt znałogowane do okien jednego mniej więcej typu. 

Dlatego z kompozycją okien idzie opornie. W wielu domach nowych, zwłaszcza opatrzonych wykuszami, widzimy osobliwe okna wąskie i potrójne. Ale masa muru między jednem a drugiem jest do tyła znaczna, że zamiast robić wrażenie jednego okna o dwóch laskach pionowych, – przeciwnie – wygląda to wyraźnie na 3 odrębne wąskie okna. 

Dzięki temu powierzchnia domu jest jeszcze bardziej poszarpana mnóstwem otworów okiennych, nikczemnych wymiarów. Zamiast uproszczenia i szerokości-jeszcze większe rozdrobnienie. 

Podobnie szeroko należy traktować wykusze, nisze balkonowe, facjaty i t. d. Łączyć je z sobą w większe grupy. 

Wybitne piętno nadaje budownictwu wątek. 

Rysunki artystów ubiegłego pokolenia, a także zachowane tu i ówdzie szczątki, dają pewne, bardzo zresztą niedokładne pojęcie o tern, jak wyglądały dawne drewniane miasteczka polskie. Te szczątki ujawniają, obok uderzającej pomysłowości kształtu, wielką jednolitość charakteru oraz poczucie malowniczości. 

Jednakże epoka budownictwa drewnianego ma się – niestety – ku końcowi i to nietylko w miasteczkach, ale i po wsiach. Z jednej strony zniszczone lasy nie mogą dostarczać taniego a dobrego wątku, – z drugiej zwyrodnienia nerwowe i duchowe wykluczają niezbędną w tym razie ostrożność i pamięć o niebezpieczeństwie ognia. 

Dlatego w miastach polskich cegła będzie miała zawsze ogromne zastosowanie. Należy więc przestrzec przed barbarzyńskim jej użyciem. 

Jeżeli już pojedynczy dom z cegły niewyprawionej jest czemś bardzo brzydkiem, to zespoły takich domów byłyby poprostu potworne. Dlatego budowle ceglane w miastach winny być z reguły tynkowane. Wyjdzie to na dobre i hygienie (ciepło) i estetyce.

I nietylko tynkowane, ale malowane. Oczywiście jeden dom pod szarawym tynkiem może być w zespole innych barwnych – nawet pożądany. Ale całe ulice domów bezbarwnych, brudnych jak stare szmaty, wytworzy rozpaczliwy efekt kolorystyczny i – odpowiedni temu nastrój mieszkańców. Dlatego w miastach sprawa malowania domów jest bynajmniej nie bagatelna. 

Naturalnie niepodobna żądać, aby je malowano ciemnemi, a choćby żywemi barwami, bo wytworzyłoby to w pierwszym wypadku nastrój grobowy, a w drugim pstrociznę nie do zniesienia. Myślą, że dopuszczalne są tu jedynie nikłe, delikatne odcienie tonów jasnych – szaro-zielonawych, szaroróżowych, szaro-błękitnawych, przedewszystkiem zaś – żółtawych, jako. najweselszych. Naturalnie nie powinny one wychodzić z pewnej ustalonej skali. 

Rozumiały to dawne czasy. Jeszcze na obrazach Zalewskiego widzimy wszystkie budynki miejskie malowane – różnie, najczęściej jednak jasną – bronzowo-żółtawą farbą.

Ta zdrowa tradycja winna być przywrócona, co da miastom trochę życia, a oczom naszym trochę radości. 

Myślę, że w pewnych razach możliwa byłaby właściwa polichromja w tem  znaczeniu, że pewne części czoła domu np. fryz, części przyległe do bramy, części dzielące okna, mogłyby być polichromowane zdobniczo, zresztą dyskretnie i bez nadużycia tego środka. Nie byłoby to nowością,- wiemy bowiem, że w najpiękniejszych czasach malarstwa weneckiego w XVI w. malowano bogate domy i malowanie to powierzano wybitnym artystom np. Giorgione, koledze i rywalowi Tycjana. 

Niewątpliwie – te malowania musiały być – zgodnie z duchem epoki – mniej albo więcej naturalistyczne. Nam zaś chodzi o polichromję stylową, bardzo uproszczoną – i bardzo zresztą – ograniczoną. 

Budowle publiczne. W mieście niezwykła rola przypada budownictwu publicznemu, które mniej zależne od stanu kieszeni jednostki, ma zarazem i większe ambicje. Współczesne miasta dają mnóstwo zadań w tym zakresie. Ratusze, teatry, dworce kolejowe, muzea, bibljoteki, uczelnie, gmachy związków i stowarzyszeń, budynki państwowe  i t. p. mogą i powinny wybitnie zaważyć na estetyce miasta. 

Naturalnie dla gmachów tak wyjątkowych, i które powinny zwracać uwagę swem pięknem, pożądana jest bryła pełna, ona bowiem dać może pełnię wartości estetycznych. Rozumiały to dobrze wieki średnie, wznosząc swoje katedry, ratusze, gildy i t. d. na placach miejskich i wykazując najwyższą dbałość o ich pomnikowy charakter. 

Ale bryła pełna wymaga placu i to dość dużego, aby do gmachu był dostęp optyczny. Inaczej wielka bryła, pomieszczona na małym placu, będzie do obejrzenia tylko w szczegółach, jak to ma miejsce z Katedrą Kolońską. 

O ilę zaś placu niema, to winny być wyzyskane tereny 0 trzech czołach, – az braku tychże – o dwóch, czyli narożne. Najgorsze zaś jest wprowadzenie gmachu w zabudowania zwarte;.

Gmach publiczny, wyróżniający się wymiarami, materjałem i charakterem całości, winien być pewną miarą dla budowli okolicznych, lub też odwrotnie, o ile stanąć ma w dzielnicy starej, w sąsiedztwie pięknych pomników przeszłości, winien on do tamtych się dostroić, oczywiście bez uszczerbku dla idei własnej. Wznoszenie budowli o charakterze odmiennym od całego otoczenia jest barbarzyństwem, na które zdobywała się jednak polityka rosyjska w Polsce. Owocem jej jest potwornie duży dla stosunkowo niewielkiego placu, bizantyjsko rosyjski sobór na placu Saskim, wśród otoczenia obcego, nawskroś w duchu łacińskiego Zachodu. 

Do budownictwa publicznego należałoby włączyć także wspaniałe machiny czysto dekoracyjne, jakie szlachetna ambicja miast albo magnatów, mecenasów sztuki – dźwignęła tu i owdzie w dawnych pięknych czasach. Takiemi są np. łuki triumfalne dawne i nowe, – portyk przed kościołem św. Piotra w Rzymie, w temże mieście przepyszna barokowa ściana, stanowiąca tło wodotrysku Trevi i t. p. Warszawa nie może się pochlubić ani jednym pom nikiem tego typu. 

Natomiast ma parę pomników zwykłych, postawionych sławnym ludziom, które jednak nasuwają dalsze uwagi. Pominąć tu można uwagi co do wyboru miejsca w związku z działalnością człowieka, ponieważ jest aż nazbyt jasne, że dla Mirabeau najodpowiedniejsze będzie np. sąsiedztwo gmachu Parlamentu, zaś Szopena nie można stawiać w śród zgiełku ruchliwych ulic wielkomiejskich, ale raczej w zaciszu ogrodowem. Natomiast ważniejszy jest wybór miejsca w związku z wartościami dekoracyjnem i pomnika. 

Ryc. 194. Wodotrysk Trevi w Rzymie.
Ryc. 194. Wodotrysk Trevi w Rzymie.

Ten ostatni powinien przedewszystkiem działać sylwetą i wrażeniem całości, a potem dopiero resztą. Otóż dlatego niezmiernie jest ważne, aby tej sylwecie, tej Całości dać należyte tło. Tłobędzie wtedy dobre, kiedy jest jednolite, zwarte, nie poszarpane na plamy jasne i ciemne, nie potargane pręgam i konarów drzew, wiązań żelaznych etc. 

Rodzaj jego zależy głównie od tego, z czego wykonany jest pomnik, inaczej – wątek pom nika zależny jest od dokonanego wyboru miejsca. Jeżeli pomnik jest z jasnego m arm uru, to doskonałem tłem może być zbita masa ciemnej zieleni ogrodu. 

Jeżeli zaś zrobiony jest z bronzu lub innego ciemnego materjału – to tłem winno mu być niebo albo też jednolita, jasna ściana jakiejś budowli. Inaczej wyniki będą fatalne, jak to się stało z pomnikiem Kopernika w Warszawie, który – ciemny – stoi na tle ciemnem i straszliwie niespokojnem pałacu Staszyca, gubi się w niem, zaciera i traci linje. Podobnie giną w Paryżu piękne pomniki Ney’a i Dantona, umieszczone wśród bulwarów, na tle zgiełkliwem plączących się i połamanych linij budowli. 

Drugim warunkiem ważnym dla pomnika jest usunięcie go od zbytniego zetknięcia z tłumem ulicy... gdzie się wulgaryzuje i poufali z ciżbą... Można to osiągnąć albo przez utrudnienie dostępu zbyt bliskiego, albo przez wyniesienie posągu i ponad poziom tłumu. 

Osiągnąć to najłatwiej przez umieszczenie pomnika bądź na podniesionym gruncie (szczycie wzgórza sztucznego lub naturalnego), bądź na piedestale, bądź przy użyciu jednego i drugiego środka. Trzeba bowiem wiedzieć, że każda niemal postawa człowieka, oglądana z dołu, wygląda daleko wspanialej – w linjach i w majestacie wyrazu, aniżeli oglądana zgóry... Odczuł to genjalnie Velasquez podczas malowania portretu SandrodelBorro, małego i brzuchatego człowieka, którego postawę uratował, umieszczając go na wysokiem podjum. 

Samo przez się jest zrozumiałe, że umieszczenie posągu, bądź grupy, bez piedestału – wprost na ulicy, jak to np. chciał R odin ze swymi Bourgeoisde Calais – pozbawiłoby postaci nietylko majestatu sylwet, ale nadto tła. Tłem stałby się ruchliwy i pstry tłum uliczny, – oraz plamy bram, szyldów, okien i t. d. 

Ale i piedestał nieproporcjonalnie wysoki może gubić wartość pomnika. Tak np. ginie dla oka bronzowy posąg Zygmunta II I – najpiękniejsza część pomnika, – przez umieszczenie go na szczycie niebotycznej kolumny, a publiczność warszawska, jeżeli zna ten piękny bronz, to jedynie z fotografji.

Zespół. Jednakże tajemnica piękna danego miasta leży nietyle w wartościach poszczególnych budowli, ile w harmonji całego zespołu. 

Harmonja jest tu warunkiem tak bezwzględnym, że można sobie doskonale wyobrazić grupę budowli, będących kopjami najpiękniejszych pomników świata z różnych jego epok iróżnych szerokości geograficznych irazemwzespoleta grupa pięknych (każda z osobna) budowli mogą tworzyć całość niewypowiedzianie brzydką... tak dalece będzie się różnił charakter tych gotyków, renesansów, stylów maurytańskich, chińskich, empiru i t. d. Warszawa zawiera w sobie realny przykład takiej dysharmonji plac Napoleona (Warecki), na którym niema dwóch budynków jako tako z sobą zharmonizowanych. 

Ryc. 195. Część Pałacu Prymasowskiegow Warszawie.
Ryc. 195. Część Pałacu Prymasowskiegow Warszawie.

Drobniejszych a bardziej jaskrawych przykładów sponiewierania praw zespołu jest bez liku. 

Pałac Prymasowski przy ulicy Senatorskiej jest komponowany tak, aby dwa wspaniałe łuki, biegnące od środka, a zakończone dachami pawilonów narożnych, stanowiły zamknięcie górne całej sylwety budynku. 

Ale już w naszym wieku przebito ulicę Nowo-Miodową, z czego skorzystał jakiś zbogacony parobek, aby dźwignąć na niej coś 8-mio piętrowy drapacz nieba. 

Teraz jednolita linja pałacu prymasa jest złamana, – zza jego ramienia wystrzela w górę potwór, przebity setką okien, pomnik smaku XX wieku. 

Podobnie możemy zobaczyć, jak nawprost skromnego, szeroko komponowanego, spokojnego w linjach pałacu Blanka (na placu Teatralnym) wzniesiono na rogu Daniłowiczowskiej ohydną kamienicę, – wmoderne – nalewkowskim stylu, z brzydką drobną sylwetą, z mnóstwem głupich a niepotrzebnych upiększeń. 

Takich przykładów, świadczących o zupełnej anarchji w zabudowaniu miast, pozostało bardzo wiele z rosyjskich czasów, a jeżeli niema ich z epoki niepodległości, to dlatego, że wogóle nic się w Warszawie nie buduje. 

W miastach Zachodu, zwłaszcza w Niemczech, nad miastem czuwa troskliwa opieka władz, przestrzegająca bardzo jednolitego charakteru każdej dzielnicy. Nowo wznoszone budynki muszą harmonizować z dawnemi, obok stojącemi. A dzielnice nowe komponuje się odrazu jako całość. W prawdzie cierpi na tem zasada „wolnoć, Tomku...“ ale nikt nie śmie mruknąć, bo w Niem czech – wolność nie jest swawolą, – a władza – pośmiewiskiem publicznem. 

Plantacje. W życiu miasta, wytworu sztucznego, w życiu oder panem od przyrody, w tłoczonem w morze martwych brył murowanych, roślinność jest rzeczą rzadką i winna być szczególniej ceniona. Każde drzewo – zwłaszcza piękne, stare drzewo – staje się tu relikwją nietykalną, cieszącą oczy ludzkie swobodą linij, dalekich od martwych geometrycznych form budowli. Każdy traw nik staje się oazą – źródłem radości oczu i spokoju ducha. 

Dawne miasta dbały o drzewa, ale opasane murami, niewiele miały dla nich miejsca. Jednak gdzie się tylko trochę tego znalazło – sadzono drzewa i krzewy. Naw et w Wenecji, gdzie teren był tak bezwzględnie ograniczony przez wodę, jakże często zza murku wychyla się korona jednego lub paru drzewek, tworząc z otoczeniem cudowny zespół. Ogródki dawnych epok były maleńkie i prywatne, aż dopóki mury obronne nie runęły, dając swobodę rozwojowi miast. 

Dziś ich niema,- ulice mogą być szerokie, a place rozległe i częste, – zdawałoby się, że miasta powinny tonąć w zieleni, – tymczasem jest inaczej. Zwłaszcza stolica Polski jest miastem wyjątkowo ubogiem w roślinność. W szystkie ogrody publiczne – jak Krasińskich, Saski, Łazienki – są zabytkami dawnych czasów. Dopiero w XX w. założono park Skaryszewski, ale-na Pradze, bo w Warszawie już zabrakło terenów, w skutek rabunkowej gospodarki miejskiej... Nawet skwerów brak,-ogromne, zwarto zabudowane dzielnice miasta – są zupełnie pozbawione rzeczy niezbędnych dla płuc, dla rozrywki, dla odpoczynku i dla oczu. Ale roślinność w mieście nie może być pozostawiona samej sobie i musi nosić to samo co i reszta piętno woli twórczej człowieka; Kawałek najpiękniejszej puszczy, włączonej do miasta jako ogród, byłby niedorzecznością – właśnie wskutek braku harmonji w tym zespole. To samo odnosi się do pojedynczego drzewa: i tu musi być celowy wybór miejsca i gatunku. Geometryczny charakter całości miasta domaga się podporządkowania temu układowi i roślinności, która wogóle jest bezcennym środkiem ożywienia wszelkich zespołów budowlanych. 

A więc drzewa w alei czy też w ulicy wysadzanej—nie mogą rosnąć, gdzie im się podoba, ale przestrzegając porządku rzędowego i symetrycznego już w samym ich roz

kładzie. Dopuszczalny jest tylko plan, na tych porządkach oparty, mniej lub więcej prosty i bogaty, jak to wykazują załączone plany. Efekt będzie jeszcze bogatszy, jeżeli każdą grupę drzew uzupełnić trawnikiem, wyodrębnionym od reszty chodnika z pomocą kamiennego proga. 

Ryc. 196
Ryc. 196

Nawet jeżeli zakładamy sam tylko trawnik (co zdarza się na niewielkich odcinkach placu), niezbędna jest geometryzacja i rytmika. 

Jednakże takie i tym podobne rozwiązania alei, a zwłaszcza ulicy wysadzanej, gdzie architektura jest w bezpośredniej styczności z drzewami – nie da im jeszcze właściwego charakteru. Np. gatunki akacji, które swobodnie i daleko wypuszczają konary, topola nadwiślańska, albo inne trzewa rosochate – nie byłyby stosowne w mieście. N atom iast akacja kulista, kasztan, platan i inne, mające korony o listowiu zwartem, tworzącem zbitą – optycznie – plamę, bardziej harmonizują z sąsiedztwem domów, niż porozrzucane bezładnie tu i tam wiechy konarów drzew rosochatych. 

Ryc. 197.
Ryc. 197.

Dalsze harmonizowanie drzew z ich otoczeniem polegać będzie na prowadzeniu drzewka, przez obcinanie od czasu do czasu gałęzi niepotrzebnych, szkodliwych wytworzeniu regularnego kształtu korony. W ten sposób można prześlicznie wyprowadzić kształt akacji, kasztanu, platanu i innych – bez właściwego strzyżenia. W tym kształcie nie zatraca się charakter drzewa. Układ gałęzi i sylwety korony są tylko poprawione, ale nie zgwałcone. N atom iast drzewa strzyżone tracą już swój naturalny charakter, stają się środkiem popisów nożyc, tworzą kształty w tym wątku (listowiu) potworne, jak stożki, piramidki, sześciany etc. tak modne w XVI i XVII w. Dziwolągi takie, troskliwie pielęgnowane jako zabytki sztuki ogrodniczej, spotykamy zwłaszcza w parkach angielskich, gdzie najczęściej cis padał ofiarą tych igraszek.

Ryc. 198.
Ryc. 198.

O pnączach na murach niewiele tu się da powiedzieć, bo mogą być one stosowane właściwie w zabytkach o nie zupełnem jeszcze zabudowaniu. Rozumie się, ciemna jednolita ściana, np. dzikiego wina, prześlicznym haftem okryje nagi mur i zawsze jest radością odwykłego od zieleni oka. Jednakże dla efektu barwnego pożądane jest, aby pnącz puścić nie na mur z nagiej cegły, bowiem ten jest zbyt ciemny, a nadto – niemile wiąże się w barwie z zielenią wina. Za to mur tynkowany cudownie odbija swoją jasną szarością i stwarza zespół przepyszny. Jesienią zwłaszcza, kiedy wino mieni się różnemi tonami purpury – w swem ostatniem pożegnaniu słońca – powstają na tle szarawego tynku zupełnie czarodziejskie akordy barwne. 

Ryc. 199. Aleja strzyżonych cyprysów w ogrodach Watykanu.
Ryc. 199. Aleja strzyżonych cyprysów w ogrodach Watykanu.

Plantacje pożądane są w każdym punkcie miasta. W nowszych dzielnicach wielu miast Zachodu przestrzega się, aby dom nie stykał się z chodnikiem bezpośrednio, ale był od tegoż przedzielony kilkumetrowej szerokości pasem, poświęconym na trawniki, krzewy i pnącze i odgrodzonym od ulicy sztachetami lub murkiem niskim. Gospodarczo rozwiązuje się to tak, że pas pod owe plantacje daje miasto, włączając go do ulicy, – właściciele zaś obowiązani są do urządzenia i konserwacji ogródka.

Jednakże największym wysiłkiem i zadaniem plantacyjnem w mieście jest ogród. 

Ogród nasuwa całą moc zagadnień, równie niemal złożonych jak estetyka miasta- i wogóle pokrewnych tamtej* Nie możemy ich traktować w całej rozciągłości – i ograniczamy się do punktów najbardziej zasadniczych. 

Plan ogrodu w śródmieściu – jak Saski w Warszawie – wypływa z rozkładu ulic danej dzielnicy miasta. On to rozstrzyga o figurze ogólnej terenu, oraz – arterjach komunikacyjnych, t. j. alejach ogrodowych, które muszą łączyć przerwane przez ogród arterje miejskie. W istocie prow adzenie alei, a choćby i ścieżek, zupełnie bezcelowe, chaotyczne – byłoby i niedorzeczne i niepiękne. 

Ogród śródmieścia również jak i całe miasto poddany być musi pewnej geometryzacji planu, o układzie mniej lub więcej regularnym, rytmicznym, napiętnowanym wolą twórczą człowieka. Niema bowiem nic bardziej brzydkiego, jak umieszczony wśród wysokich murów ogród, gdzie ścieżki pełzną jak chcą, jak robaki – bezcelowo to na prawo, to na lewo, rozszerzają się, zwężają, krzyżują, obiegając dookoła niechlujne i bezkształtne plamy trawników. Kto raz spojrzał z 4-go piętra – późną jesienią, kiedy już liście spadną i nie tamują widoku – na podobny ogród, źle udający naturalność i swobodę, ten zrozumiał wlot potrzebę porządku i logiki w planowaniu ogrodu. 

Ryc. 200.
Ryc. 200.

Co do terenu, to należy go traktować tak, jak teren w mieście, – nie gwałcić, nie niwelować, gdzie jest pagórkowaty, nie sypać wzgórzy sztucznych, gdzie jest płaski, – natomiast wykorzystać twórczo wdzięk takiego jaki jest terenu przez odpowiednie przystosowanie. Na górzystym – zbocza, tarasy, schody pięknie pomyślane, na płaskim – woda. 

Woda w ogrodzie miejskim domaga się również opracowania. A więc należy niewielkiej sadzawce dać figurę regularną, związaną z planem całości, kom ponowną mniej lub więcej bogato, zależnie od wielkości sadzawki. Raz wystarcza tu zwykła forma koła, owalu lub prostokątu, kiedyindziej fen prostokąt komplikuje się przez dodanie jeszcze półokrągłych zatok na końcach, – forma pospolita w ciągu XVII i XVIII w. 

Jednakże nie trzeba iść zadaleko w kierunku tej komplikacji kształtu. 

Ryc. 201.
Ryc. 201.

Ogrodnicy wielkich epok ogrodu sądzili – i słusznie – że tafla zwierciadlana wody nie powinna leżeć wprost na murawie, ale – podobnie jak lustro – winna mieć oprawę. Oprawę taką stanowi kamienne przedpiersie – rama niska, o profilu prostszym lub bogatszym, zależnie od całości ogrodu. W ogrodach dawnych wprowadzano niekiedy do takiej oprawy motywy inne, – np. wielkie wazony marmurowe, umieszczane w punktach jej załamania, albo nawet całe posągi na postumentach, np. leżące upostaciowania rzek danego kraju (Wersal). 

Przy wymiarach bardzo dużych wody, kiedy oko już nie może objąć jednym rzutem całości (co się zdarza tylko w parkach – na kresach miasta), ten rodzaj kompozycji upada. Ramą będą tu zielone zbocza brzegów i gęsty sznur drzew lub krzewów o zwartych koronach. A i sama woda – jej figura – może tu mieć więcej naturalnej swobody. Każda skala wymaga zatem innego traktowania w kompozycji. 

Inny sposób dekoracyjnego wyzyskania wody widzimy w wodotryskach. 

Jeżeli sadzawka nie jest duża, to często pośrodku niej ogrodnik umieszcza wodotrysk, skomponowany architektonicznie, a jeszcze częściej – po rzeźbiarsku. 

Jeżeli wodotrysk stoi niezależnie od sadzawki, to również robi się dookoła niego rodzaj małego zbiornika – czary – dokąd spływa woda tryskająca. 

Motyw ten, dla artysty wdzięczny, daje pole do najpiękniejszych jak i najbrzydszych kompozycyj. Ogólną wskazówką- nauką wyciągniętą z tysięcy przykładów dawnych czasów, jest – aby kompozycja tegoż nie była bardzo drobna i zawiła. W otoczeniu przyrody więcej niż gdziekolwiek indziej potrzebny jest spokój — linja szlachetna i szeroka. Załączone dwa przykłady wykazują różnicą kompozycji spokojnej i szerokiej, oraz nadmiernie podrobnionej.

Ryc. 202.
Ryc. 202.

Naturalnie jeżeli się do kompozycji ogrodu wprowadza sadzawki i wodotryski, to należy je wkomponować w całości tak, aby był do nich dostęp, – aby można znaleźć się jak najbliżej. Dlatego umieszczanie jednego lub drugiego w pośrodku np. obszernej łąki bez dostępu ścieżką czy aleją byłoby niedorzecznem. 

Ryc. 203.
Ryc. 203.

Co do zadrzewienia ogrodu – to należy przyjąć jedną zasadę ogólną. Unikać egzotycznych gatunków, które wymagają dużego pielęgnowania, a rosną wątłe – i są zawsze nieudolnym, cherlawym przykładem gatunku. Brać drzew a miejscowe lub dobrze zaaklimatyzowane, które dają się wspaniale wyhodować i są charakterystyczne dla danej miejscowości. Albowiem ogród nie powinien być jakiemś muzeum osobliwości roślinnych, ale wyrazem stylizowanej przyrody danego zakątka kraju. 

Drugą zasadą jest: nie wprowadzać do ogrodu zbyt wielkiej ilości gatunków, które nie podnoszą jego piękna, przeciw nie- psują je, wytwarzając niemiłą pstrociznę. Dwa, trzy gatunki znakomicie wystarczają do zasadniczego za plantowania ogrodu. Inne – z rzadka dla plamy tu i owdzie dopuszczalne- winny stanowić jedynie okrasę gatunków zasadniczych. 

Ważnem jest, aby drzewa nie miały sylwet porozdzieranych i podartych na strzępy, ale – aby stanowiły masy zwarte, oprowadzone wielkiemi linjami, mającemi zawsze w sobie coś z architektury. Dlatego kasztan tak cudownie pełni swą rolę dekoracyjną w plantacjach miejskich wszelkiego typu. Ciemne, zbite masy jego koron wspaniale odbijają od jasnego tła budowli miejskich. 

To, co było mówione wyżej o prowadzeniu i strzyżeniu drzew w ulicach, stosuje się również i do ogrodów. Jednakże w ogrodzie potrzebny jest często motyw, gdzie strzyżenie pomaga, nie szkodzi. Mam na myśli ż ywop ł oty, zwłaszcza niskie, które są rodzajem ogrodzenia, zielonego muru, bądź dla wyodrębnienia pewnej części od reszty, bądź dla ukrycia czy to budynku, czy brzydkich sztachet żelaznych. Zwłaszcza miłe są żywopłoty niewysokie, które podkreślając pięknie zasadnicze linje kompozycji parteru – nie zasłaniają widoku na dalsze części ogrodu. 

Pomijając zagadnienia budynków oraz rzeźb ogrodowych, jako zbyt specjalne dla skromnego zakresu pracy niniejszej, musimy poruszyć sprawę ważną zarówno dla miasta jak i dla ogrodu, – mianowicie ogrodzenie tegoż. 

W warszawskich ogrodach stale widzimy kraty pełniące tę funkcję. Jest to zapewne typ najtańszy, czy jednak najbardziej dekoracyjny?...

Krata jest zamknięciem istotnem, ale bynajmniej nie optycznem. Optycznie jest to przezrocze, oko prawie go nie dostrzega, natomiast widzi dokładnie wszystko poza nią. Dlatego krata optycznie nie jest ogrodzeniem i nie zamyka terenu ogrodu. Optycznie – ogród poprostu nie jest ogrodzony. 

Od wewnątrz widzę mimowoli poprzez kratę wszystko to, od czego uciekam do ogrodu... Tramwaje, przechodniów, ruch uliczny, sklepy z brzydkiem i wystawami, wywieszkami,- szare, ciemne i brzydkie dalsze części domów... 

Z ulicy widok ogrodu samego w sobie nie jest przykry, ale niemiły jest ten brak przejścia od jednego świata do drugiego, – od murów i bruku – do przyrody. 

Wszystko to usuwa najwłaściwsze ogrodzenie – ogrodów miejskich, wiejskich czy klasztornych – mur. Biały, tynkowany mur. Koniecznie tynkowany – z wierzchu kryty dachówką. 

Taki szarawo-biały mur jest spokojną plamą barwną – optycznem zamknięciem przestrzeni i miłym punktem oparcia dla oka. Zarazem wymarzonem sąsiedztwem (jako plama) dla ciemnej zieleni drzew. Jedno i drugie korzysta z tego sąsiedztwa, stanowiąc razem piękny dla oka akord. 

Ale są jeszcze inne racje – natury psychologicznej. Mur czy parkan ogradza i zasłania naszemu oku coś, czego nie widać. To coś jest tajemnicą. Jeżeli z za muru wychylają się drzewa, to dają podstawy do różnych domysłów i kombinacyj, jeżeli nie widać nic, to tajem nica jest zupełniejsza, pole dla wyobraźni szersze... Za murem może być świat bajek... 

Tak jest dla dziecka. A i w dorosłym – mimo że już wszystko widział i wie tyle, że mu czasem aż źle jest z tego powodu na świecie... w dorosłym nawet gdzieś na dnie duszy – tai się dziecko... I białym urek budzi w nim stłumione, dalekie echa tych przeżyć dziecięcych..

Od wewnątrz – za murem jest istotnie już inny świat, – nie widzę już ulicy, – i nawet jej wrzawa dochodzi do uszu moich bardziej stłumiona, – tak samo jej kurz i jej smród z motorów benzynowych w samojazdach. Podobnież mur osłania mię od wiatru. A jeżeli ogród nie jest duży, a chcę w nim wywołać wrażenie, że ciągnie się znacznie dalej – mur zaś temu wrażeniu przeszkadza, to go osłaniam pnączami, krzewami i drzewami, które go ukryją i stworzą mi pożądane złudzenie. 

Dla umocowania bramy w murze służą dwa słupy – kwadratowe, zwykle uwieńczone kulą, posążkiem, niedźwiadkiem z tarczą herbową i t. p.

Ryc. 204.
Ryc. 204.

Tu dobre rozwiązanie wymaga, aby gzyms i to, co dźwiga słup na sobie, nie było dla niego zbyt ciężkie – i aby masa słupów była ustosunkowana do odstępu pomiędzy niemi, czyli – szerokości wrót. 

Bo przeszłość wykazuje, że niezawsze tych rzeczy umiano przestrzegać. A nawet wykazuje potworności tak niedorzeczne, jak słup, ale zrobiony z grupy żelaznych sztachet, dźwigających jakiś gzymsik – kamienny! 

Oczywiście ogród w śródmieściu musi być poddany ściślejszym rygorom geometrycznym – aniżeli ogród, a zwłaszcza park podmiejski lub na kresach miasta, jak u nas – Łazienkowski. W parkach takich dopuszczalna jest większa swoboda – są one formą przejściową pomiędzy ogrodem a – lasem. 

Wogóle zasadą jest przestrzeganie harmonji pomiędzy budowlami a ogrodem z niemi związanym, np. inaczej – bardziej sucho i geometrycznie musi być urządzony ogród w sąsiedztwie dużego i uroczystego renesansowego pałacu, który nie znosi w swem najbliższem otoczeniu drzewa swobodnie rosnącego, – innym znów będzie ogród dookoła dworku szlacheckiego, – a jeszcze inny musi być – ogród przy chałupie chłopskiej. Im budowla bardziej pierwotna, tem więcej swobody można zostawić ogrodowi w planie, drzewach i całem prow adzeniu. 

Ogród na wsi musi być nietylko przystosowany do natury gruntu, ale winien wykorzystać wdzięk otaczającego krajobrazu przez otworzenie nań widoków – bądź z alei, bądź z punktów specjalnie do tego przeznaczonych – pawilonów („Belwedery"). 

Ze wszystkiego, co wyżej powiedziano, wynika, że niema żadnej specjalnej recepty na typ „pięknego ogrodu", – że.nie należy się też wzorować na żadnej z epok ubiegłych, – że ogród, jak każde inne dzieło, musi mieć swoję indywidualność. To znaczy – być wyrazem epoki, w której powstał, i smaku osobistego jego twórcy. To znaczy – nagiąć się do klimatu danego kraju, natury danego terenu, charakteru miejscowości, t. j. warunków coraz to innych – zmiennych. To znaczy – przystosować się do architektury otoczenia i do potrzeb mieszkańców, np. może być on – spacerowy, kwiatowy, sportowy i t. d. 

Rozmaitość zadań niewyczerpana.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new