Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

MALARSTWO DEKORACYJNE


Malarstwo dekoracyjne.

Sztuka jako całość nie ma praw ogólnych, albo raczej – takie, które niewiele nam mówią. Natomiast sztuki poszczególne, często bardzo do siebie niepodobne np. malarstwo i architektura, rozważane każda zosobna, dają już pewien materjał do wniosków ogólnych natury estetycznej. Dlatego sądzę, że zamiast o sztuce wogóle, należałoby mówić osobno o architekturze, rzeźbie, malarstwie i t. d., albowiem każdy z tych odłamów sztuki przedstawia zupełnie odmienny teren twórczości, odmienny jej zakres, odrębny cel i warunki techniczne. 

Np. w malarstwie niema pierwiastku utylitarnego, który w architekturze (podobnie jak np. w sprzętach) odgrywa rolę zasadniczą. Podobnież nie istnieje tu inne zadanie – dla budownictwa podstawowe – zadanie statyki – równowaga brył kamiennych, wiązanie belek drewnianych i t. p. Również mało się rachuje malarstwo z klimatem danego kraju. Przynajmniej – malarstwo stalugowe. 

Z drugiej strony architektura wyklucza absolutnie wszelkie „odtwarzanie życia". Bo jej zadania są zgoła odmienne. 

Z rzeźbą przynajmniej współczesną – malarstwo ma również niewiele punktów wspólnych. 

Rzeźba dni naszych jest – czy słusznie, to rzecz inna – sztuką bezbarwną, a więc obcą temu, co jest nerwem malarstwa. Dalej dzieło rzeźby, np. posąg, zwykle komponuje się na wiele punktów widzenia – tak, żeby oglądane iz przodu, i z tyłu, i z boku, przedstawiało pewien interes artystyczny- Malarstwo, przynajmniej naturalistyczne, wymaga tylko jednego takiego punktu. 

Rzeźba ima się formy stanowczej, określonej, malarstwo może odtwarzać mgły nikłe, albo grę świateł w chmurach. 

Nawet odłamy malarstwa takie, jak mozajka, witraż, tkaniny, emalje, malarstwo ścienne, różne rodzaje grafiki ujawniają dążenia autonomiczne, mają własną swoją estetykę, zależną najściślej od techniki każdej z tych gałęzi malarstwa. 

Z drugiej strony stwierdzić należy, że w malarstwie najswobodniej i najsilniej ujawnia się indywidualność twórcy, bo tu nacisk warunków zewnętrznych (jak klimat, równowaga, ideja utylitarna) jest stosunkowo słaby. Dlatego ono to (o ile pominiemy śpiew i muzykę) – ono właśnie jest najwierniejszem, najgłębszem narzędziem ducha ludzkiego. Dlatego estetyka malarstwa winna najszerzej uwzględniać psychologję twórcy – to znaczy i rasy i jednostki. 

Ale podobne ujęcie zjawisk artystycznych na razie odkładamy. Musimy się bowiem zapoznać z rzeczami bardziej podstawowemi. 

Malarstwo obejmuje całą nieskończoność wrażeń wzrokowych, ale sprowadza się zawsze do płaskiej kombinacji barw i linij. 

W tych jednak kombinacjach – od czasów niepamiętnych aż po dzień dzisiejszy – rozróżniamy dwa pierwiastki odrębne i zasadnicze: dekoracyjny i życiowy. 

Rozróżniamy je w każdym obrazie. 

Obraz siłą rzeczy musi coś przedstawiać; a więc ludzi, konie, drzewa, domy, obłoki – wogóle martwą i żywą naturę, pojętą często tak, że stanowi ona opowiadanie pędzlem o pewnem wydarzeniu historycznem, biblijnem, czy jakiemkolwiek innem. 

Artyści niepospolici, o pewnej specjalnej organizacji duchowej, potrafili ten życiowy pierwiastek wyzyskiwać genjalnie i wysunąć go na plan pierwszy. Tak np. Matejko genjalnie odczuwa wyraz twarzy ludzkiej, rzecz w gruncie dosyć luźno związaną z najistotniejszemi zadaniami malarstwa.

Jednakże obok tej treści, którą nazwiemy życiową albo literacką, istnieje druga i to bardziej istotna – treść czysto malarską. 

Każdy obraz, niezależnie od tego, co wyobraża, jest pewnego rodzaju mozajką plam barwnych. Te mogą być wielkie albo m ale – kontrastowe albo stonowane – o barwach żywych albo stłumionych – o tonacji bogatej albo ubo giej Ifd. Mogą być oprowadzone linją wielką albo drobną i potarganą – miękką albo suchą i twardą, – bogatą albo ubogą. Celem jednak zawsze jest stworzenie pewnej harmonji, zależnie od linji, od ustosunkowania walorów i barw. To ta harmonja stanowi o dekoracyjnem rozwiązaniu obrazu. 

Wspołistnienie tych dwu pierwiastków w malarstwie po zwala je porównać ze śpiewem, gdzie także znajdujemy dwie. Jak najściślej – słowa Powagę może mieć jedno albo drugie. Raz będzie górować wspaniała treść muzyczna, asłow a zejdą do poziomu zwykłego libretta, – na przeciwnym biegunie – skrzą się jak drogie kamienie cudowne słowa – obrazy, słowa – myśli, słowa – wzruszenia... a melodia właściwa przygasa, obumiera, niekiedy ledwo daje się wyczuć w skanowaniu wiersza. 

W malarstwie ta przewaga zależy nietyle od motywów, bo motywy zawsze prawie z życia są czerpane, ile – od ich pojęcia i zużytkowania. 

I tak – w jednym wypadku malarz dąży do odtworzenia wszelkiego przedmiotu z prawdą i doskonałością łudzącą oko złudzenia bezwzględnego urabia w malarskie to, co nazywamy formą naturalistyczną. Genjuszem formy naturalistycznej był Tycjan, Velasquez, Rembrandt.  

W wypadku drugim celem artysty nie jest złudzenie oka zrobienie duplikatu malarskiego z kawałka życia, ale – przede wszystkiem – stworzenie pewnej – wyśnionej – harmonji barwnej i Unijnej. Ta harmonja może być niekiedy zupełnie oderwana, – wyzbyta z pierwiastków życiowych nawet przez sam wybór motywów. Taką harmonją czystą będzie każdy pięknie pomyślany ornament geometryczny – malowany. W prawdzie ornament ściśle biorąc nie jest obrazem, ale zadań malarstwa nie trzeba zwężać do wyłącznego malowania obrazów. 

Z powyższego wynika, że oba te pierwiastki mogą istnieć odrębnie w formach czystych i od siebie niezależnych, ale najczęściej widzimy, jak się przenikają wzajemnie w jednem i tem samem dziele sztuki, oczywiście z przewagą jednego lub drugiego., 

Z tych dwóch tak odmiennych założeń wypływają dwa zasadnicze kierunki malarstwa wszelkich czasów: malarstwo dekoracyjne i malarstwo naturalistyczne. t. j. operujące formą naturalistyczną. Są to dwa światy tak dalece różne, że jeden drugiego zdaje się nie rozumieć, bowiem każdy z nich wymaga odmiennych punktów widzenia i odmiennego nastawienia psychologicznego. Dlatego i w studjum niniejszem będziemy je traktować oddzielnie, szukać dla każdego odłamu malarstwa właściwej mu miary. 

Nieporozumienie współczesne polega nietylko na tern, że sztuka dekoracyjna jest dla szerokich kół poprostu niedostępna, – ale – że nawet w obrazach drugiego typu – operujących formą naturalistyczną, przeciętny widz lubuje się wyłącznie ich stroną literacką, albo podziwia podobieństwo „łudzące" do natury żywej. Uwadze jego wymyka się wszystko to, co jest najistotniejszą treścią malarską obrazu, a więc – jego arabesk, jego harmonja, jego muzyka.

W tem tkwi zło i trzeba je złamać, aby rzucić złoty most między publicznością a artystą. A złamać to znaczy: zbudzić uśpioną uwagę widza i zwrócić ją w kierunku właściwym. 


Porządki dekoracyjne

Do złożonych i mało dostępnych zagadnień sztuki musimy się zbliżać zwolna, zaczynając od zjawisk najprostszych. 

W dziedzinie malarstwa dekoracyjnego fakiem prostem a zarazem podstawowem zjawiskiem jest – ornament czyli zdobina – element – kryształ wszelkiego dekoracyjnego porządku, wiecznie bijące źródło ciągle nowych i tak czysto malarskich, tak bezinteresownych wzruszeń. 

Wzruszenia te jednak nie są dla wszystkich. 

Współczesny inteligent czy prostak, postawiony wobec malowanego ornamentu, nie wie poprostu, co o tem myśleć. W ciągu pokoleń rozwijany jednostronnie (bo kształcono jego umysł, a nie – instynkty i zmysły, zwłaszcza – instynkty tak mało przydatne w walce o byt, jak instynkty artystyczne...) doszedł do zaniku wszelkiego poczucia zdobniczego, utracił zmysł, który jeszcze tak żywy i świeży ujawniały wieki średnie w Europie, – ba! azteki, peruwjanie, tunguzy, kamczadale, maorysi – wszelkie ludy „barbarzyńskie". 

Skromny, niedoceniany przez estetyków ornament gra nieobliczalnie wielką rolę w dziejach sztuki świata całego, i dla nas ma wartość bezcenną, jako klucz, który otwiera jej bramy. Dlatego musimy mu poświęcić trochę uwagi. 

Cóż to jest ornament? 

Zamiast nudnej i jałowej w gruncie definicji, postawmy sobie szereg pytań ubocznych, ale bardziej celowych, t. j. zmierzających do wyjaśnienia sprawy. A więc: 

1° do czego ornament służy? 
2° w jaki sposób powstaje? 
3° jaki obejmuje zakres w sztuce? 

Odpowiedź na pytanie pierwsze jest krótka i jasna. Ornament służy do ozdobienia jakiejś powierzchni np. ściany, stronnicy książki, okna, dywanu i t. p., słowem, służy w malarstwie do dekoracji płaskiej. Do upiększenia, do rozradowania estetycznego Do dania oczom (i tylko oczoml) rozkoszy bezinteresownej, najbardziej malarskiej, najwięcej wyzbytej z udziału intelektu. Gdzieindziej, a więc w malarstwie naturalistycznem, przeciętny widz czyta poprostu historyjkę, opowiedzianą pędzlem i tytułem obrazu, albo podziwia w nim znajomy efekt przyrody. Tutaj – taki „czytelnik" nie ma nic do roboty, jego literacka ciekawość nie znajdzie żadnej pożywki. Jeżeli jest niewrażliwy na harmonję oderwaną, to wobec najwspanialszego malowanego ornamentu będzie ziewał, albo spluwał. 

Dlatego studjum ornamentu tak kształci naszą wrażliwość estetyczną, i dlatego zalecałbym każdemu, kogo te rzeczy interesują, poprzeć teorję praktyką – kopjować, a nawet próbować tworzyć proste ozdoby. 

Nietyle tu chodzi o zadawalające wyniki, ile o bliższe zetknięcie się z trudnościami kompozycji. Odpowiedź na drugie pytanie będzie o wiele dłuższa, ponieważ ornament powstaje w sposób rozmaity. Wyczerpać wszystkie jego szlaki niepodobna, ale można wskazać kilka najbardziej określonych typów. Nazwiemy je porządkami i rozróżniamy następujące: 

1. Porządek rzędowy. 
2. Porządek symetryczny. 
3. Porządek centralny. 
4. Porządek nieregularny. 

Rozpatrzmy je po kolei. 

Porządek rzędowy

Najprostszą bodaj formą dekoracyjną jest ornament rzędowy – fryz poziomy, stanowiący zakończenie pewnej powierzchni np. stronnicy książki. Spróbujmy go skomponować, pomijając dla większej jasności wszelki kształt żywy, któryby nam mógł wprowadzać niepotrzebne skojarzenia. 

Mamy więc narysować piórem poziomy pasek ornamentu konturowego. 

Jeżeli jesteśmy zupełnie naiwni, to mogłoby nam przyjść do głowy rozsypać rozmaite, niekoniecznie brzydkie figury, mniej więcej poziomo, np. fak: 

Ryc. 1.
Ryc. 1.
 

ale odrazu spostrzegamy, że takie chaotyczne nagromadzęnie linij i figur nie będzie jednak ornamentem. Ze kształtów jest zadużo, że trzeba je ograniczyć i poprzestać na jednym tylko motywie. Niechże tym motywem będzie konturowy kwadrat. Teraz rozrzucimy takie kwadraty na poziomym szlaku.

Ryc. 2.
Ryc. 2.
 

I znów spostrzegamy, że rozwiązanie jest chybione z powodu, że kwadraty są różnej wielkości i rozsypane zbyt dowolnie. Spróbujmy więc ustalić jedną wielkość i ująć rozsypanie w pewien taki czy inny porządek:

Ryc. 3.
Ryc. 3.
 

To już będzie ornamentem, jakkolwiek skromniutkim. Ale rozwiązań jest ilość niepoliczona. Możemy np. kwadrat postawić na kant i nadto szlak zbogacić przez użycie kwadratów dwu wielkości, wreszcie całość okonturować.

Ryc. 4.
Ryc. 4.
 

Albo przechodząc z konturu na plamę czarną, tworzyć takie i tym podobne kombinacje:

Ryc. 5.
Ryc. 5.
 

Na tej zasadzie ogólnej oparta jest kompozycja każdego rzędu poziomego, który od czasów najdawniejszych gra tak ogromną rolę w ornamentyce całego świata. Naturalnie w granicach tej zasady ujawnia on mnóstwo odmian poszczególnych. Np. pojedyncze ogniwko może być albo zwrócone w prawą czy lewą stronę, jak meander grecki, albo też symetryczne, jak na załączonej wycinance polskiej ludowej.

Ryc. 6.
Ryc. 6.

Ryc. 7.
Ryc. 7.

Bogatszą odmianą ostatniego typu będzie załączony fryz ze słoni, czy też innych fantastycznych zwierząt. Bestje te stanowią dekoracyjne zakończenie stronnicy dawnego rękopisu irlandzkiego. Kształt ich bogaty, pięknie i dowcipnie powiązany w linjach. Nadto – szczegół godny uwagi -* kompozycja nie jest ucięta, ale zgrabnie zamknięta na obu końcach, bez żadnego uszczerbku dla rytmu.

Ryc. 8. Winjeta rękopisu irlandzkiego Book of Durrow.
Ryc. 8. Winjeta rękopisu irlandzkiego Book of Durrow.

Z załączonych przykładów wynika jasno, że podstawą tego porządku jest rytm... Dopiero rytmicznie powtarzany pewien motyw nabiera tej wartości muzykalnej, która jest duszą wszelkiego wogóle porządku dekoracyjnego. 

Ale zagadnienia rytmu są bardzo rozległe i nie wyczerpują się temi prostemi kombinacjami. Wyczuwamy go i w innych, bardziej złożonych układach np. w miarowem i stopniowem oprężaniu się linij fałd (stylizowanych) w archaicznej rzeźbie greckiej, czy średniowiecznej, równie dobrze, jak w tempie wygięcia i narastania liści palmety greckiej, którą tu załączamy.

Ryc. 9. Palmeta grecka.
Ryc. 9. Palmeta grecka.

Być może nawet dałoby się ułożyć dla niej pewną formułę matematyczną, wyrażoną w stosunku:

podobnie jak wykryto pewne stałe stosunki liczbowe w ilościach drgań tonów, stanowiących muzyczny akord. 

Nie chcę jednak wprowadzać czytelnika na te matematyczne szlaki nie dlatego, żeby prowadziły do fałszu, ale – że prowadzą do prawd, dla nas zupełnie obojętnych, – rzeczy, które zmysłów naszych nie wyczulą, a uwagę odwrócą w kierunku, obcym naszemu ujęciu sztuki. 

W kompozycji rzędowej nietylko linje podlegają prawom rytmiki, ale także barwy i walory. Nawet tam, gdzie linja rzędu jest dobrze skomponowana, rytm może być złamany przez swawolne zastosowanie barw. Wyobraźmy sobie np. rzędz kwadracików, ale pomalowanych – każdy – odmiennym kolorem!... 

Barwa więc musi się również powtarzać, chociaż niezależnie od kształtu. Np. w tychże kwadratach niekoniecznie wszystkie muszą być jednej barwy. Kolory można zmieniać ale rytmicznie, np. czerwony, zielony, czerwony, zielony i t. d., albo – złoty, czarny, czarny, złoty, czarny, czarny i t. d. Odpowiednio do tonacji zmienia się długość ogniwka, oczywiście w pewnych granicach, bo w danym razie samo ubóstwo kształtu wyklucza zbyt bogate kombinacje barwne.

Rola linji – decydująca w rysunku konturowym, – przy użyciu barw, albo tonowaniu jednobarwnem, staje się nikłą: o charakterze ornamentu, nawet – o jego linji, rozstrzygać będą teraz walory fonów. 

Co to jest walor? 

Używamy tego wyrazu, aby oznaczyć natężenie tonu, niezależnie od jego zabarwienia. Sprawę wyjaśni następujący przykład. 

Przy fotografowaniu obrazu barwnego stosunki walorów ulegają ogromnej zmianie, wskutek czego fotografja daje nam o tonacji obrazu pojęcie fałszywe. Barwy żółte na fotografji okażą się ciemnemi nawet wtedy, kiedy na obrazie są jasne. Podobnie rzecz się ma z czerwonemi. Barwy niebieskie (nawet znacznie ciemniejsze od żółtej) zjaśnieją niepomiernie. Otóż na fotografji stosunek walorów barw niebieskich i żółtych będzie odwrotny, aniżeli w oryginale. 

Rola walorów w malarstwie, ich potęga i wymowa nie da się poprostu ocenić. Sam kontur przez się, o ile ma być wypełniony fonami o walorach różnych, nie stanowi wcale o linjach kompozycji. A przecież zdawałoby się, że jest niewzruszony! Istotnie linja konturów nie zmienia się, ale oko uchwyci przedewszystkiem linje plam – linje wielkich sylwet. Te zaś mogą być coraztoinnewgranicachje dn ejitejsamejsiatkikontur ó w, zależnie od tego, jakiemi walorami wypełnimy oczka tej siatki.

Ryc. 10.
Ryc. 10.

Oto parę przykładów elementarnie prostych. Podłużny dwuszeregowy prostokątny pasek. Rozporządzamy dwoma tylko fonami np. czarnym izłotym. Przy zastosowaniu każdego z nich w innym szeregu, otrzymujemy dwa sztywne, nudne w rysunku paski. Jeżeli zaś krzyżować oczka, efekt zmienia się nie do poznania: tworzy się rodzaj fryzu – miły względnie – bogaty, wcale nie sztywny.

Podobnie i w następnym przykładzie, przy rożnem zastosowaniu paru tylko tonów – jakże różne otrzymujemy sylwety i jak odmienne efekty! …

Ryc. 11.
Ryc. 11.

Podobnież zmieniają się motywy o linjach krzywych przy zastosowaniu większej ilości fonów. Tak samo i wielkie kompozycje obrazowe. Każdą część konturowej kompozycji można zgasić, albo uwydatnić przez celowe ustosunkowanie walorów. Ustalenie walorów ma olbrzymie pierwszorzędne – znaczenie dla każdej kompozycji malarskiej.

Ryc. 12.
Ryc. 12.

Na porządku rzędowym są osnute nietylko skromne ozdoby, stanowiące fragment dekoracyjny, ale równie dobrze ogromne, istotnie wspaniałe kompozycje figurowe. Z tysiąca – indyjskich, byzantyjskich, średniowiecznych i t. d.- przytoczę przepyszne mozajki z bazyliki starochrześcijańskiej Apolinare Nuovow Ravennie. 

W nawie głównej tej świątyni po obu stronach poniżej okien snują się dwie wielkie, wielofigurowe kompozycje mozajkowe. Z jednej strony ku Madonnie z dzieciątkiem posuwa się uroczyście długi szereg – jedna za drugą – świętych dziewic, wspaniale ubranych, niby księżniczki byzantyjskie. Na przeciwległej ścianie podobna procesja proroków i świętych ciągnie ceremonjalnie ku Chrystusowi. Jedni i drugie stąpają po łąkach ukwieconych, niosąc dary w rękach. Rytmicznie powtarza się tu sylweta, ruch, strój, odstępy między figurami, barwy wszystko, tworząc niewypowiedzianie uroczysty i spokojny zarazem zespół barw i linij. Przebogate złote tło podnosi jeszcze świetność i powagę tej cudownej harmonji. (Patrz poniżej: Tajemnica linji). 

Zbytecznie dodawać, że ornament rzędowy daje się mniej lub więcej wygiąć, tworząc swoistą odmianę tej samej w gruncie konstrukcji. Jeszcze łatwiej – daje się łamać. W tym wypadku może powstać np. dekoracyjne obrzeże stronnicy druku, rama kompozycji malowanej albo tkanej i t. d. 

Również odmianę poprzedniego stanowi rzęd pionowy. Różnica polega jedynie na tem, że ogniwa łańcuszka zamiast być nanizane na nić poziomą są ustawione na osi pionowej jedno ponad drugiem. Klasycznym przykładem tego typu jest załączona ozdoba stronnicy rękopisu XIII w., która tworzy kolumnę dekoracyjną, dzielącą nuty od tekstu. W takiej kolumnie, rozumie się, motyw ogniwka może być symetryczny, albo też zwrócony w tę lub inną stronę. 

Metody konstrukcyjne ornamentu rzędowego dają się rozszerzyć i napełne pokrycie wielkłej powierzchni np. ściany sali, pola, witrażu i t. d. W istocie zamiast lekkiego fryzu u góry – widzimy je często zdobione w całości ornamentem rozsypanym (lilje, gwiazdki, krzyżyki, bukiety) albo nawet wiązanym. 

Ryc. 13.
Ryc. 13.

Otóż w wielu razach odnajdujemy tu znajome nam szlaki. Mianowicie – całość powierzchni daje się podzielić na poziome (albo pionowe) pasy, ściśle do siebie przyległe, a w każdym z nich bez trudu już spostrzegamy typowy rzęd. Wyłączonym tu jako przykład witrażu (sfr. 32) podział taki wydaje się trudnym, ale tylko na pierwszy rzut oka. Uważne zbadanie rysunku pozwoli łatwo wykryć linje podziału, które zresztą mogą być wzięte w dowolnych punktach, z warunkiem, aby szerokość pasa była właściwa i niezmienna.

Ryc. 14. Karta rękopisu z XIII w.
Ryc. 14. Karta rękopisu z XIII w.

Dlatego nie widzimy potrzeby traktowania dekoracji ta kiej jako samodzielnego porządku, tembardziej, że – w innych przykładach kompozycję pełnej powierzchni można zawsze odnieść do któregokolwiek z porządków następnych. 


Porządek symetryczny.

Symetrja odgrywa również olbrzymią rolę w sztuce dekoracyjnej całego świata, a zwłaszcza Wschodu starożytnego, który genjalnie odczuł i wyzyskał piękno tego porządku. Znacznie później, ale także za sprawą Wschodu, gdzie te tradycje były niezmiernie trwałe, odradza się genjusz symetrji w Byzancjum, a wreszcie wieki średnie Zachodniej Europy, zapłodnione przez sztukę byzantyjską, również dochodzą do odczucia uroku i poezji porządku symetrycznego. Dopiero Renesans kładzie temu kres, zaciera ostatecznie ducha symetrji, przynajmniej w malarstwie, bo co do architektury, to przecież całe budownictwo wielkiego Odrodzenia do pedantyzmu przejęło się tą zasadą.

Ryc. 15. Witraż z kościoła Cystersów w Bonieu.
Ryc. 15. Witraż z kościoła Cystersów w Bonieu.

Jest coś w naturze ludzkiej, w ustroju anatomicznym i funkcjach psychofizjologicznych człowieka – co go robi tak na symetrję wrażliwym. tem „czemś" jest zapewne symetrja w budowie jego ciała – a może tylko półkul mózgowych. Bo czemże się dzieje, że człowiek, nie wiedzący nic zgoła o rysunku, zupełnie bez wysiłku, automatycznie kreśli jednocześnie dwiema rękami figury symetryczne w powietrzu, a nawet na papierze? Niewątpliwie ta łatwość płynie z tegoż źródła, co i rozkosz odczuwania piękna symetrji. 

Symetrja, jak wiemy, polega na tern, że pewna plama czy kreska ujawnia oś (idealną), po obu stronach której kształty powtarzają się z zupełną dokładnością, tylko w odwrotne strony. 

Dla zbudowania ornamentu symetrycznego wystarczy plamę nawet przypadkową wzdłuż pewnej linji, którą uznamy za oś, odwrócić i dokładnie powtórzyć.

Hyc. 16. Sztandar assyryjski według płaskorzeźby znalezionej w Korzabadzie (muz. Luwru).
Hyc. 16. Sztandar assyryjski według płaskorzeźby znalezionej w Korzabadzie (muz. Luwru).

Najwięcej dowcipu i poczucia w tym kierunku wykazuje sztuka assyryjska i to nawet wtedy, kiedy motyw sam, zdawałoby się, wymaga zupełnie innego traktowania. Przecież to związanie dwóch głów byka w jedną tak zgrabną całość świadczy o nadzwyczajnej odwadze tych artystów i zaufaniu do piękna symetrji. Świadczy zarazem o ich wielkiem poczuciu linji... stąd tak widoczna łatwość w rozwiązaniu – przyznajmy – wcale trudnego zadania. 

Takich i tym podobnych pomysłów, nawet w daleko bardziej złożonych kompozycjach, znajdziemy mnóstwo w wykopaliskach Korzabadu, Nimrud, Kujundżyk i innych, słynnych w dziejach assyrjologji miejscowości. Malarstwo grecko-rzymskie w epoce dojrzałości odrzuca z zasady symetrję, jak wogóle wszelki porządek regularny. Dopiero z chwilą, kiedy chrześcijanizm przenika na grunf łaciński, niesie on z sobą nietylko ideje wschodnie, ale i w sztuce dążenia nowe, napiętnowane charakterem Wschodu. Odtąd duch kompozycji regularnej coraz częściej przejawia się w dziełach sztuki pierwszych wieków chrześcijaństwa, a później – w Byzancjum – jest on dominującym rysem. Wymiemonitem poprzednio wspaniały przykład porządku rzędowego w dekoracji ścian Apolinare Nuovo w Ravennie. Z tej samej epoki (a nawet wcześniejszej) są liczne przykłady symetryzacji nawet w zakresie figury ludzkiej.

Ryc. 17. Św. Cecylja jako Oranta. Fresk w katakumbach św. Kaliksta w Rzymie.
Ryc. 17. Św. Cecylja jako Oranta. Fresk w katakumbach św. Kaliksta w Rzymie.

Typową jest Oranta starochrześcijańska.

Zamiast dawnej grekorzymskiej swobody ruchu i linji, teraz widzimy figurę uroczyście przodem zwróconą (gwoli symetrji), z rękami w geście hieratycznym, jednakowo wzniesionemi po obu stronach ciała. Sylwetę wypełnia nie – jak dawniej – linja fałdo naturalnym układzie – ale bogaty arabesk pereł naszywanych, haftów dalmatyki it. p, mający stylowe – czysto dekoracyjne zadania. 

Podobnie poję a jest Matka Boska z Dzieciątkiem z absydy kościoła św. Marka w Wenecji. 

Najbardziej zdumiewającym przykładem, jak dalece byzantynizm przejął się Wschodem i przerabia w jego duchu nawet stare, rzymskie, bogate w tradycję motywy, jest tkanina jedwabna z muzeum w Brukselli z wyobrażeniem antycznej kwadrygi wyścigowej. 

Dawniejsza sztuka rzymska często traktowała ten monitemtyw, ale wyrażała go po swojemu, biorąc zwykle konie i rydwan mniej więcej z profilu albo w trzech czwartych i dając kompozycji całą naturalną swobodę i przypadkowość ruchu oraz linji. 

Tu zaś gwoli symetrji – cała grupa zwrócona jest wprost na widza. Konie w tym wypadku powinnyby również ku nam się obrócić... Ale artysta byzantyjski rozumiał, że w tak silnym skrócie ich sylwety utworzą linję zbitą, nieładną, mało dekoracyjną. Dlatego zwrócił symetrycznie każdą parę w inną stronę.

Ryc. 18. Fragment tkaniny byzantyjskiej.
Ryc. 18. Fragment tkaniny byzantyjskiej.

Tak samo poradził sobie z kołami i dla tych samych powodów. Wprawdzie wszystko to jest sprzeczne z logiką życiową, któraby nam dowiodła jasno jak na dłoni, że przy takiej kombinacji kwadryga nie ruszy z miejsca... Ale pamiętajmy, że życie ma jedną logikę, a sztuka – zwłaszcza stylowa – drugą, odmienną, i bardziej zawiłą niż życiowa, – i branie jednej za drugą musi prowadzić do najgorszych nieporozumień. 

Dla spotęgowania efektu już Byzancjum lubiło zdwajać motyw, np. stojącą figurę świętego, co – istotnie w dziwny sposób podnosi czar symetrycznej kompozycji. Takie parzyste figury widzimy na emaljach, mozajkach i freskach byzantyjskich, a także w malowidłach romańskich. 

Prześlicznym przykładem tego są figury dwu cherubinów sześcioskrzydłych z rękopisu Hortus Deliciarum, dziś nieistniejącego. 

Załączamy obok podobiznę. 

Jednakże do tych rzeczy trzeba się umieć zbliżyć. Przeciętny inteligent, który w szkole powąchał trochę rysunku, odrazu naturalnie zobaczy, że twarze są bardzo niezgrabnie narysowane, i to mu wystarczy, aby całość ocenić jako „bohomaz". W tem jednak pomyli się, co zresztą trudno mu poczytywać za złe, albowiem do zrozumienia takich rzeczy – do wyczucia genjuszu epoki pod powłoką jej widomego barbarzyństwa – trzeba istotnie wysokiej, może najwyższej kultury estetycznej. 

Więc patrzmy, ale nie na twarze, tylko na kompozycję całości, – na rozwiązanie trudnego zaiste zadania: sześciu skrzydeł u każdego cherubina. Przecież jest to rozwiązanie cudowne w pomyśle i prześliczne w linjach. 

Ryc. 19. Cherubiny sześcioskrzydłe z Hortus Deliciarum.
Ryc. 19. Cherubiny sześcioskrzydłe z Hortus Deliciarum.

Z jaką naiwną swobodą i świeżością wyobraźni pierwszą parę skrzydeł dano im – nie na plecach, ale na piersiach i jak pięknie ją skrzyżowano... Druga para również zgrabnie krzyżuje się ponad głowami. A wreszcie trzecia – już się nie krzyżuje, aby nie powtarzać do zbytku tej linji, ale pionowo zwisa po obu stronach figur. Wszystko wiąże się doskonale, bez żadnej trudności, żadnego węzła, t. j. przykrego zagmatwania linji. A przez zdwojenie tej – i tak symetrycznej sama w sobie figury – jeszcze piękniej wyglądają te bliźniacze cherubiny. 

Szczegół bardzo godny uwagi – nimby. Dla zbogacenia zbyt ubogiej okrągłej ich formy, zastosowano bardzo pomysłowe dodatki. Oto główną tarczą każdego wiążą się trzy inne – mniejsze – obejmujące głowy zwierząt symbolicznych. Tym sposobem tworzy się jakiś piękny trefl, tutaj kreskowy (bo minjatura ta nie była ukończona), ale w pomyśle – złoty, na którym rysują się ciemniejsze sylwety głów. 

Zestawmy z tym skromnym i tak nieudolnym np. w proporcjach rysunkiem – Anioła Zwiastującego z tryptyku Gandawy. Mimo nieporównaną wyższość środków malarskich, a więc świetne barwy, doskonały rysunek, światłocień, perspektywę, poczucie materjału i t. d., jakże ubogą jest ta figura we właściwe pierwiastki dekoracyjne np. w piękny, śpiewny arabesk linji. 

Z tego punktu widzenia jest ów anioł zupełnie nudny i beztreściwy, podczas kiedy nasze cherubiny po dziś dzień mogą być źródłem natchnień malarskich: podsuwać artystom pomysły, uczyć ich odwagi kompozycyjnej, poczucia linji, rytmu, stylu i t. d.

Ryc. 20. Jan van Eyck. Fragment,  z tryptyku Gandawy.
Ryc. 20. Jan van Eyck. Fragment,  z tryptyku Gandawy.

Zarazem to zestawienie daje nam miarę przepaści, jaka dzieli dwa te odłamy sztuki malarskiej. 

Duch symetrji może obejmować największe i najbardziej złożone kompozycje, co tak często spotykamy w mozajkach byzantyjskich i starochrześcijańskich A w Wenecji, Ravennie i Rzymie. Pośrodku na tronie zasiada Chrystus, albo Dziewica, ściśle przodem ustawieni, po obu stronach w jednakowych postawach a nawet strojach widzimy apostołów, świętych albo aniołów. 

Artysta byzantyjski tak żywo odczuwał potrzebę symetrji, że znamy przykłady, kiedy – wbrew tekstom i logice – poobustronach zabitego Abla stawia on po jednym Kainie z maczugą!...

Ryc. 21. Mozajka z absydy kościoła św. Marka w Wenecji.
Ryc. 21. Mozajka z absydy kościoła św. Marka w Wenecji.


Wielkie współczesne odrodzenie sztuki dekoracyjnej przywróciło do dawnych praw symetrję, jak wogóle wszystkie trzy porządki regularne. Sztuka posługuje się nią swobodnie, zwłaszcza w drobnych albo ornamentalnych kompozycjach. Wśród wielu artystów wymienimy nazwiska takie, jak Mehoffera, jak Bilibina – najzdolniejszego (po śmierci Wróbla) dekoratora rosyjskiego, jak zdolnego niemieckiego architekta Margolda, twórcę bardzo zręcznie i oryginalnie pomyślanej ornamentyki graficznej.

Ryc. 22. Wycinanki ludowe polskie.
Ryc. 22. Wycinanki ludowe polskie.


Porządek centralny.

Trzecim i ostatnim z porządków regularnych jest – centralny. Polega on na tern, że wszystkie części danego ornamentu, czy innej kompozycji, grupują się symetrycznie nie po obu stronach osi, jak było w symetrycznym, ale dookoła punktu środkowego. Każda gwiazda, krzyżyk równoramienny są najprostszym i formami tego typu.

Ryc. 23. Mozajka kopuły Baptysferjum katolickiego w Ravennie.
Ryc. 23. Mozajka kopuły Baptysferjum katolickiego w Ravennie.

Porządek ten może znajdować rozmaite zastosowanie, ale najbardziej naturalnym jest na tych powierzchniach, które nie mają góry ani dołu, a więc nie na ścianach pionowych, tylko na posadzkach i pułapach, i to wtedy, kiedy te po wierzchnie przedstawiają figurę odpowiednią np. posadzka okrągłej albo regularnie wielokątnej sali, podobnież pułapy tego kształtu, a wreszcie podniebia kopuł, albo przęsła pojedyncze krzyżowego sklepienia, mimo wszelkie wklęsłości, doskonale nadają się, a nawet proszą o rozwiązanie centralne. 

Rozumiała to lepiej niż inne sztuka byzantyjska. Już w VI w. w baptysterjum katolickiem w Ravennie widzimy w kopule wspaniałą mozajkę z kompozycją, osnutą na porządku centralnym, wyjąwszy małą scenę w oczku środkowem – Chrzest Chrystusa – która z natury przedmiotu centralnie rozwiązać się nie dała, dlatego skomponowano ją w duchu sztuki starożytnej. 

Poza tem jednak wszystkie motywy tej mozajki są niby promieniami wielkiej gwiazdy dekoracyjnej, ze środkiem w zworniku kopuły. A więc równie dobrze ornamentyka jak i figury apostołów, jednakowych w ruchu, stroju, jednakowo odległych jeden od drugiego, rozłożonych centralnie, jak druty parasola. 

Odrodzenie wyparło ten typ kompozycji, zastępując go układem swobodnym i niby naturalnym. A więc na kopułkach ipłaskich pułapach – snują się gzymsy i balustrady w silnych skrótach tak łudzące, że niewiadomo, gdzie się kończy architektura żywa, a zaczyna – malowana. Środkiem – niebo błękitne, na niem wiatr pędzi obłoki, na obłokach pegazy, amorki, boginie, figury alegoryczne  i t. d., wszystko niby z dołu widziane, skrócane śmiałoa silnie. 

Dopiero najnowsze czasy odważyły się wrócić do dawnych tradycyj. Pięknym tego przykładem jest Mehoffera malowidło kopułki maleńkiej kaplicy Szafrańców na Wawelu. Tło sklepienia wypełniają piękne, dekoracyjne łuski, bogato obrzeżone; na niem w pewnej odległości od szczytu biegnie dookoła rodzaj wspaniałego fryzu – wieniec aniołów pacholąt, w srebrzyste zbroje zakutych. Każde z nich razem ze skrzydłami uięte w bogatą ramę owalnej mandorłi, stanowi ogniwko, związane z sąsiedniem – dla mocy i większego bogactwa- ślicznym motywem pośrednim. Całość wspaniała harmonja tonów łamanych, czerwonych, jasno i ciemno oliwkowych, także trochę plam białych czarnych, wszystko okraszone dodatkiem złota i srebra. 

Załączam obok – część tylko – parę ogniwek tej prześlicznej kompozycji (str. 41).

W przykładach powyższych mamy do czynienia z wielką, pomnikową kompozycją. Natomiast istnieje niepoliczone mnóstwo drobnych ornamentów tego porządku, które dają się włączyć do każdej całości, naginają do wszelkich możliwych kombinacyj.

Ryc. 24. Fragment malowidła kopuły w kaplicy Szafrańców na Wawelu.
Ryc. 24. Fragment malowidła kopuły w kaplicy Szafrańców na Wawelu.

Wszystko, co wyżej powiedziano, godzi się uzupełnić pewnem zastrzeżeniem. 

Zasadą ogólną, przyjętą w omówionych porządkach, jest rytmiczne – względnie symetryczne – powtarzanie danego motywu. Jednakże, jeżeli to powtarzanie przeprowadzić z całą pedantyczną ścisłością, do jakiej zdolna jest technika współczesna, to – rzecz paradoksalna! wyniki będą raczej ujemne... Zamiast żywej – w rytm ujętej kompozycji, odczujemy wyraźnie po pewnej chwili martwy szablon. 

I oto okazuje się, że te niekiedy drobne, ledwo dostrzegalne w pierwszej chwili różnice, często dzieło obojętnego przypadku, albo niedokładności ręki, nie są bez głosu... Tkwi w nich utajona (jedna z wielu tajemnica sztuki, tajemnica twórczości żywej i, jak życie samo, wiecznie nowej, niepowtarzającej się nigdy z dokładnością bezwzględną. Ona to nadaje każdemu z ogniwek dekoracyjnego łańcuszka ornamentu – piętno indywidualne, robi go trochę odmiennem, nowem, ciekawem dla patrzącego. 

Jest w tem coś pokrewnego poezji. Żadna strofa danego utworu poetyckiego nie jest powtórzeniem innych, – jedynie zachowuje tylko wspólną im wszystkim formę i miarę rytmiczną.

Naturalnie w poezji – wszystko jest dziełem świadomej siebie woli twórczej, – tu zaś może obok, lub zamiast tamtej, grać rolę przypadek, niedokładność nieumyślna. Kto jednak miał do czynienia ze sztuką bezpośrednio, ten wie, żet. zw. przypadek przeniknąć umie do najbardziej świadomych i pogłębionych procesów twórczych... Zresztą bywają i odstępstwa takie zupełnie świadome i daleko idące, jak świadczy załączony śliczny rysunek kreskowy W alter Crane’a.

Ryc. 25.
Ryc. 25.

Do tego, co było wyżej mówione, należy dodać: 

1° że porządki często mieszają się i krzyżują z sobą np. w ornamencie rzędowym spotykamy ogniwka symetryczne i odwrotnie – w symetrycznej kompozycji – rytmiczne motywy rzędu.

2° że na zastosowanie takiego lub innego porządku silnie wpływa natura pola, które mamy zdobić, to znaczy jego figura. Dlatego we wszelkich zadaniach i konkursach dekoracyjnych najważniejszem jest oznaczenie w warunkach – wielkości i kształtu pola. 

3° że o wartości estetycznej danego ornamentu nie możemy sądzić na podstawie jego samego. Rozstrzygające znaczenie ma dopiero zastosowanie. Najpiękniejszy ornament źle użyty staje się brzydkim. Źle – to znaczy: za mały, albo za duży w stosunku do całości, – umieszczony za nisko, albo za wysoko, albo w złem sąsiedztwie, – stosowany za gęsto,- nieodpowiedni dla danego materjału i t. d. Np. dany fryz może być bardzo ładnie skomponowany na długość – powiedzmy – trzech metrów. Z chwilą, kiedy jego ogniwka powtórzymy na długość 15-tu metrów – może stać się rażąco brzydki... Ponieważ, jak wykazuje doświadczenie, długość ogniwka musi być w pewnym stosunku do długości fryzu.

Z czego wynika, że artysta, który np. komponuje polichrom ję jakiegoś wnętrza, nie może robić tego kawałkami, ale odrazu musi traktować całość. Inaczej mogłoby się zdarzyć, że z ładnych, oddzielnie skom ponownych kawałków sklei całość zupełnie brzydką, gdzie jeden szczegół będzie drugiemu szkodził, zamiast go wspierać. 

Albowiem tajemnicą sztuki jest harmonja całości. 

Wydaje mi się potrzebnem uprzedzić w tem miejscu pewne pytanie, czy też zarzut czytelnika. Zarzut brzmiący mniej więcej tak: 

„Poco mi to wszystko?! Przy pomocy owych metod można budować zarówno piękny i brzydki ornament czy tam złożoną kompozycję, – a pańska teorja nie nauczyła mię rozróżniać jednego od drugiego". 

Zarzut może zawcześnie wygłoszony, ale słuszny. Prawda! ta teorja wskazuje tylko metodykonstrukcyjne kompozycji, do których odwoływała się sztuka dekoracyjna różnych epok i narodów. Ale – z drugiej strony żądanie Twoje, czytelniku, jest zgoła chimeryczne. Żądasz ni mniej, ni więcej, tylko gotowej, uniwersalnej formuły piękna, któraby Tobie, coś zapewne dotąd niewiele o sztuce myślał- dała odrazu łatwe kryterium estetyczne. 

Otóż taka formuła nie istnieje i nie może istnieć, przedewszystkiem dlatego, że odczuwanie piękna jest rzeczą bardzo subjekfywną, zależną od rodzaju wrażliwości danej jednostki. 

Dlatego, jeżeli wogóle jakakolwiek formuła jest możliwa, to tylko czysto osobista. Niechże każdy buduje ją sam, ale nie na początku, tylko na końcu swego życia estetycznego, na podstawie obfitego materjału przeżyć... 

To, co ta książka zawiera, żadnej formuły Ci nie da. Jej dążeniem jest zmobilizowanie Twojej uwagi i posfrzegawczości. Raz uruchomione i zwrócone w kierunku właściwym, pójdą one dalej własnym pędem i własnemi szlakami. To jest jedynym celem pracy mojej. 

Regularne konstrukcje dekoracyjne są do zrozumienia względnie łatwe, i wysunąłem je na początek dlatego, aby te drzemiące w nas władze pobudzić do ruchu. Ale teraz dopiero staną one wobec zadań trudniejszych, wymagających samodzielnej wewnętrznej pracy.


Porządek nieregularny.

Całą nieskończoność kombinacyj dekoracyjnych, leżących poza obrębem trzech wymienionych porządków, nazwiemy porządkiem nieregularnym. Nazwę porz ą dek uważamy i tu za właściwą dlatego, że jakkolwiek nie znamy i zapewne nigdy znać nie będziemy praw jego konstrukcji, niemniej prawa te istnieją, albowiem kompozycja artystyczna nie jest anarchją – rozpustą linji i barwy. 

„Porządek" zatem istnieje tu niejako w formie utajonej: w gruncie on to jest istotą harmonji danego dzieła. 

Wyrazu „harmonja", który teraz staje się nam coraz bardziej niezbędny, łatwiej jest użyć, aniżeli wytłumaczyć go w sposób, mający jaką taką wartość dla czytelnika. Myślę, że często łatwiej jest dojść do odczuwania harmonji drogą okólną – przez obserwację dysonansów. 

Dysonanse widuje się częściej i niekiedy aż bolesne dla oka. 

Przykłady?! Oto jeden z wielu i dostatecznie jaskrawy:

Wyobraźmy sobie totem indyjski – wielki drewniany słup, barbarzyńsko i wspaniale rzeźbiony w potworne głowy i bestje, spiętrzone jedna nad drugą, – malowany barwami pierwotnemi, równie dziko, jak dzikim jest w kształcie i wyrazie. 

Taki słup, stojący wśród stepu, albo na polanie leśnej, na cmentarzysku indyjskiem, albo u wejścia do wigwamu wodza, będzie w doskonałej harmonji z całem otoczeniem. Ale wyobraźmy go sobie w pośród brzydkich, suchych, fabrycznych budynków, a choćby nawet przed pięknym wykwintnym pałacykiem XVIII w. Czy taki zespół europejskiej brzydoty albo wykwintu i – dzikiej, z puszczy i ze stepu wyrosłej sztuki nie będzie przykrym do bólu dysonansem – malarskimi życiowym zarazem?... 

Ponieważ docieranie do harmonji tej kategorji jest rzeczą dla oczu niewyrobionych trudną – damy tutaj większą ilość przykładów, zaczynając od najprostszych i – dążąc ku bardziej złożonym, skoro tylko uwaga czytelnika trafi na właściwą koleinę. 

Ryc. 26. Totemy fortu Wrangla. Stany Zjednoczone.
Ryc. 26. Totemy fortu Wrangla. Stany Zjednoczone.

Porządek nieregularny jest niekiedy oparty tylko na odchyleniu mniej lub więcej wyraźnem od porządków regularnych i ich kombinacyj, jak to możemy stwierdzić na załączonym tu przykładzie ilustracji – dwóch rysunków, stanowiących jedną kompozycyjną całość. 

Jednakże najczęściej ten porządek nic wspólnego z regularnemu nie ma i stanowi harmonję od tamtych oderwaną – pozornie – zupełnie swobodną. 

Taką harmonją może być np. litera... Może być ona skończonym i przepięknym sam w sobie rysunkiem, co tak dobrze było rozumiane w okresie rękopisów. Ileż to zachowało się wspaniałych pomników pisma łacińskiego, greckiego, czy arabskiego, które dziś podziwiamy w oryginałach albo doskonale reprodukowane w rocznikach paleograficznych. Pokrewną, tylko bardziej złożoną harmonję stanowią inicjały, z natury rzeczy większe i bardziej urozmaicone. Zarówno kształt samej litery jak i jej ogonek albo plecionka, która wypełnia pole wewnętrzne, nie da się podciągnąć pod kategorję żadnego z wymienionych porządków, a jednak nie mamy najmniejszej wątpliwości co do ich wartości dekoracyjnej.

Ryc. 27.
Ryc. 27.

Uwadze czytelnika polecam te cztery drobne i skromniutkie inicjały, zebrane na kilku stronach rękopisu romańskiego. Niech zastanowi się nad pięknem a za każdym razem odmiennem rozwiązaniem dekoracyjnem litery D.

Ryc. 28.
Ryc. 28.

Od pomników pisma dawnego przejdziemy do współczesnych monogramów. I tu mamy do czynienia z harmonją linijną, wyzbytą z motywów życiowych: chodzi jedynie o wystylizowanie litery (bo stylizacje mogą być rozmaite) oraz zgrabne związanie dwu albo więcej takich liter w jedną całość. Parę załączonych przykładów objaśnia te trudności Zauważmy, jak – dla wzmocnienia punktów załamań oraz uniknięcia zbyt gęsto plączących się linij, artysta zalewa tu szem te niebezpieczne punkty i zamienia siatkę linij w plamę pełną... Zarazem wzmacnia to punkty związania.

Ryc. 29.
Ryc. 29.

Spróbujmy przekalkować ten sam monogram, ale bez zalewania tuszem, dzieląc każdą plamę na osobne kreski, a przekonamy się, jak przykry będzie wynik i jak niezbędne są te ciemne, pozornie obojętne plamki.

Ryc 30. Malowidło na płaskiej czarze greckiej w Muz. Brytańskiem.
Ryc 30. Malowidło na płaskiej czarze greckiej w Muz. Brytańskiem.

Od motywów oderwanych przechodząc do życiowych, starajmy się utrzymać na tem samem stanowisku, to znaczy – szukać w nich harmonji czystej, rzecz jasna – linijnej, bo na czarnych reprodukcjach trudno o barwną. 

Zadanie artysty, który malował zamieszczoną obok płaską czarę grecką, polegało na tern, aby jasną plamą zgrabnie wypełnić okrągłe pola czarnej tarczy. Motywem był chłopiec ścigający zajączka. 

Mimo okrągłość pola, Grek, który podobnie jak Japończyk nie znosił symefrji, odrzuca tu rozwiązanie centralne, zresztą przy motywie pojedyńczej figury niemożliwe. 

Myślę, że pierwszą jego troską był wymiar figury, aby nie była zbyt wielka lub mała w stosunku do wielkości pola. Osądź sam, czytelniku, czy większy albo mniejszy jej wymiar dawałby tu bardziej zgrabne rozwiązanie. 

Drugą troską był rozkład – taki, aby ciemne plamy tła i jasne – ciała chłopca – były w równowadze malarskiej. Itu zauważmy, jak zręcznie sylweta chłopca rozbija czarne tło na cztery dobrze zrównoważone i ciekawe w linjach partje. 

Ryc. 31.
Ryc. 31.

Trzecią rzeczą było, aby sylweta sama w sobie była jasna w ruchu i bogata w linjach. Aby otrzymać pierwsze, malarz robi to, co możnaby nazwać profilowaniem ruchu... sprowadza go do jednej tylko płaszczyzny (płaszcz, malowidła) z pominięciem zupełnem skrótów – tak, aby całą jego wyrazistość zogniskować w linjach sylwety... Zarazem - dzięki temu – otrzymuje te wielkie i elastyczne linje np. obu rąki barków, - prawej ręki i torsu, - nóg i torsu, - linje w dziwnej harmonji będące z kolistym brzegiem pola. 

Ten przykład poucza nas, że zasadniczem zadaniem kompozycji, na tym porządku osnutej, jest harmonijne wypełnienie danego nam pola i przystosowanie kompozycji do jego kształtu. Wyjaśnia to parę załączonych rysunków według Walter Crane’a. 

Wszystkie te przykłady wybitnie linijne, płaskie, o tonacji sprowadzonej do dwóch tylko walorów, są bardzo wyraźnie stylowe i do rozbioru względnie łatwe. Rozważanie ich niech nam posłuży za stopień ku zrozumieniu form mniej stylowych, w których jednakżebędziemy szukali tegoż pierwiastku – dekoracyjnego. 

Doskonałym przykładem takiej sztuki pośredniej będzie załączony obok afisz. 

Patrząc na tę piękną pracę Stuck’a, odbieramy prawie dotykalne wrażenie porządku dekoracyjnego kompozycji. Krok w krok idziemy za instynktem artysty, instynktem, który mu podsunął stosunek wielkości głowy do wielkości pola malowidła, – poradził – ukryć taką a nie inną część hełmu Pallady za brzegiem pola, a wreszcie – samo pole skrajać po rogach, aby otrzymać bogatszą figurę ośmiokąta. Z tą ośmiokątną linją o ileż piękniej wiąże się wspaniała sylweta hełmu i – wogóle – cały arabesk kompozycji, – aniżeliby się wiązała z linjami kwadratu. 

Ryc. 32. F. Stuck. PaIlada
Ryc. 32. F. Stuck. PaIlada

Ten sam instynkt dekoracyjny podsunął mu tęgą plamę włosów bujnych, wymykających się z pod hełmu, – których linja i głęboki, silny ton nadzwyczajnie zbogaca muzykę malarską tej kompozycji. 

Jej lekka wypukłość i wogóle środki nawpół naturalistyczne nie szkodzą wcale dekoracyjnemu efektowi całości z wyjątkiem może jednego szczegółu – tła. Tło potraktował autor jako pejzaż, pojęty perspektywicznie, pozbawiony stylu i tęgości plamy, wprowadzający niepotrzebnie plan dalszy do tej-w całej reszcie – jednoplanowej kompozycji. 

W przykładach powyższych rozpatrywaliśmy kompozycje o charakterze czysto dekoracyjnym, albo -jak ostatnia – półdekoracyjnym. Zróbmy teraz jeszcze jeden krok w tym kierunku – spróbujmy wniknąć w pierwiastek dekoracyjny dzieła, operującego wyłącznie formą naturalistyczną. 

Niewątpliwie, patrząc na to dzieło, zwrócimy przedewszystkiem uwagę na osoby działające, na ich stroje-a najbardziej- na dramat, który się tam rozegrywa. Starajmy się jednak wyróżnić w tem wszystkiem ideję dekoracyjną: a więc – piękny arabesk linijny całości, piękne ustosunkowanie walorów,- a jeżeli kiedykolwiek sądzono nam będzie zobaczyć oryginał – to i cudowną harmonję barw.

Ryc. 33. Tycjan, Złożenie do grobu. Muz. Luwru.
Ryc. 33. Tycjan, Złożenie do grobu. Muz. Luwru.

Dzieł podobnych wiele przekazało nam wielkie Odrodzenie włoskie, – wybierzmy jedno, ale niezwykle bogate w pierwiastek dekoracyjny: Tycjana – Złożenie do grobu. 

Kompozycja szeroka, do kilku tylko figur sprowadzona, ślicznie wypełnia – aż po brzegi – pole obrazu. Bogaty arabesk konturów obejmuje te figury i zwiera je tak doskonale, że stanowią jedną – poprostu – organiczną całość. Na pół jasnem, pośredniem tle nieba odcinają się miękko ale stanowczo ciemne, głębokie w tonie, sylwety uczniów i – jasna – o cudownej linji plama ciała Chrystusa. Wszystko to razem tworzy niby mozaikę, dziwnie pięknie przeplatających się, ciemnych, jasnych i pośrednich, wielką a śpiewną linją oprowadzonych plam. Z jaką np. świadomością celu t. j. efektu malarskiego mistrz pół ciała Chrystusa zanurzył w cieniu... Żaden chyba z obrazów Tycjana nie jest tak nieporównanie melodyjnym, tak śpiewnym, że w tej muzyce barw i linji utonęło zupełnie to, co miało być dramatem dzieła. 


Barwa. 

Jak sztuka jest poezją życia, tak barwa jest poezją sztuki. Wszędzie obecna w przyrodzie – stała się ona dla oka naszego potrzebą naturalną i tak żywą, że np. fotografje oglądane w scioptikonie, mimo całą łudzącą oko wypukłość, oddalanie planów i t. p. są prawie przykre, właśnie wskutek tej siłyzłudzenia... Bo przestaje się mieć wrażenie, że się patrzy na dzieło techniki (czy sztuki), i ma podstawy do mniemania, że się patrzy na naturę samą... A wówczas fen brak barw, – ta ciepła czarniawość wszystkich wyobrażonych rzeczy – sprawia poprostu przykrość, jak gdybyśmy patrzyli na trupa przyrody... 

Jednakże mówić o barwach – próbować snuć ich teorję można tylko wtedy, kiedy każdą myśl ilustrują odpowiednio zestawione przykłady. Tymczasem ilustracja barwna jest dziś tak kosztowna i tak zarazem niedoskonała, iż żadne wydawnictwo nie może sobie na taką pomoc pozwolić. Dlatego to, co mówię poniżej, będzie zbyt oderwane i mętne. 

O barwach możnaby powtórzyć tę samą teorję porządków – co o linjach i walorach. Kompozycja ich podlega rytmice utajonej w porządku rzędowym, symetrycznym i centralnym. Tak samo jak fam pożądane jest, aby rytm nie był matematyczny, ale swobodny, dopuszczający pewne odchylenia, bez naruszenia tempa. Takie odchylenia widzimy np. w starych wschodnich tkaninach. Jeden i ten sam kolor przędzy zmienia odcień, staje się żywszy, jaśniejszy, ciemniejszy i t. d. co doskonale widać na poprzecznie tkanych pasemkach. Czasem-jak gdyby zabrakło wątku danej barwy, tkacz bierze inną – podobną... Na jakiś, zresztą bardzo niewielki kawałek. Tak samo i w drobnych zdobinach znajdujemy ciągle odmiany, w pierwszej chwili niepodejrzewane, a których działanie jest nieoczekiwanie silne, choć zamaskowane. One to dają życie danej harmonji barwnej. 

I dla barw istnieje również „porządek nieregularny" – i wszystkie dzieła Tycjanów i Velasquezow są na nim osnute. Tajemnicza – zmienna jak sam twórca harmonja. 

Wrażliwość oka na barwę jest zmienna, u jednych bardzo żywa, u drugich minimalna, często wskutek mniej lub więcej wyraźnego daltonizm ul. Dla osób wrażliwych na barwę jest ona źródłem wzruszeń niewysłowionych, rozkoszy poprostu fizycznych, dotykalnych, tak jak melodja i harmonja muzyczna działa na słuchliwe uszy. Barwy bądź w obrazie (zwłaszcza wielkim), bądź w polichromji wnętrza, stają się fletem czarodziejskim, który nas obezwładnia i prowadzi, gdzie sam chce – w krainy bajki. Dusza ludzka staje się jakby harfą, w której napięte struny one to trącają, – to brzmiąc cicho, niby cytra lub wiolonczela, to znówdźwięcznym zgiełkiem – niby trąby w fanfarze. 

Barwa nie jest wartością stałą zarówno w przyrodzie jak sztuce. Jedna i ta sama – zmienia się ona dla oka i to w skali bardzo rozległej. Zmiany te są zależne od sąsiedztwa. Błękit nieba, jaki zdarza się po dniach deszczowych w godziny przed południa w północnej stronie – jest piękny i czysty. Ale zobaczmy ten sam błękit poprzez oczka sieci gałęzi i zeschłych żółtych jesiennych liści, wiszących płatami na drzewie – ozłoconych promieniami słońca... O ileż stał się potężniejszym, bardziej dźwięcznym – niewypowiedzianie cudnymi... 

Coś podobnego dzieje się z każdą barwą na płótnie czy ścianie. Kolor np. zielony można doprowadzić do wielkiej siły natężenia, otaczając go czerwone mi odpowiednio dobranemi. Zasadniczo potęguje ton sąsiedztwo barw dopełniających. A więc żółtą potęguje niebieska – i odwrotnie, czerwoną – zielona, pomarańczową – fjolet. Naturalnie waży tu wybór odcienia, bo nie każdy odcień działa z jednaką siłą 

Podobnie można barwy nie podniecać, a gasić, zmieniać i t. p. Np. pewien fon jasny szarawy w otoczeniu czerwonych wyda nam się zielonkawym, – otoczeniu zielonych – czerwonawym i t. d. 

Prócz tego – inne zjawiska np. promieniowanie pewnych barw na sąsiednie, przenikanie ich i nasycanie i t. d. 

Z tego wynika, że rola tonów lokalnych w przyrodzie jest bardzo względna. Zielone korony drzew na tle płonącego zachodu stają się ciemne – brunatno purpurowe. Te same drzewa widziane od strony przeciwnej (za słońcem) – mienią się bursztynnowemi złocistemi tonami i t. d. Każdy fon zatem chwieje się zależnie od otoczenia i światła. 

Podobnie w sztuce. Dlatego zdarza się, że obraz niby skończony, mdły i nudny w kolorycie, można uratować dwoma, trzema żywemi plamami, bez przerabiania całości. Ale fu wstępujemy już w las tajemnic. 

O kompozycji barw – trudno powiedzieć coś określonego. Jest to las bez końca. Wszelkie feorje barw dopełniających – nic fu nikogo nie pouczą. Harmonje polegają na niesłychanych subtelnościach odcieni, na efektach często zbliska innych, zdaleka innych. Pew na harm onja, zda się, uboga i nudna, nieraz dzięki wprowadzeniu do niej jednej lub dwóch plam odmiennych – dźwięcznych – staje się cudowną i t. d. 

Zdaje się być pewnem, że na ogrom ną większość ludzi mile, jasno, pogodnie działa gama barw ciepłych. Przeciwnie chłodne – sprawiają wrażenie często mniej banalne – naogół jednak mniej radosne, – niekiedy przygnębiające. Ciepłe żółtawe zabarwienie ma tę dziwną moc słońca. Dosyć spojrzeć przez żółtawe lub wprost żółte szkło nawet na szary dzień, aby natychmiast wygląd świata się zmienił i nabrał słonecznego blasku. Odwrotnie – spójrzmy na słoneczny dzień przez szkiełko chłodno błękitne. 

Również iest ustalone, że dzieci oraz większość ludów pierwotnych mają zamiłowanie do barw żywych i dźwięcznych. Czerwono – niebiesko – żółta kalkomanja napewno dziecku się więcej podoba, aniżeli subtelna harmonja Tycjana lub Van-Dycka. Co nie przeszkadza, że jego wzruszenie jest świeższe, szczersze i często głębsze – aniżeli nas – dorosłych ludzi – wobec uznanych arcydzieł malarstwa. 

W cywilizacjach przerafinowanych, schyłkowych, ta wrażliwość na tonacje bardziej subtelne zwyradnia się. Natury przeczulone – dekadenckie – nie znoszą żadnego silniejszego tonu, – szukają harmonij delikatnych, spłowiałych, barw umierających, jak dalekie, ledwo dosłyszalne dźwięki. 

Również ciemna lub jasna tonacja ma znaczenie dla efektu ogromne. Jasna niekoniecznie jednak musi być radosną, – są harmonje jasne – i smutne jak późna jesień. Odwrotnie ciemna tonacja może operować tonami dźwięcznemi, ciepłemi, radosnemi i wcale niekoniecznie wywoływać nastroje pogrzebowe... 

Ojczyzną najpiękniejszych harmonij był od wieków Wschód, ale nie we właściwem malarstwie, tylko w emaliach, lakach, inkrustacjach – przede wszystkiem zaś w tkaninach... Takich czarownych harmonij, jakie znajdziemy w tkaninach perskich jeszcze z epoki Sassanidów, a zwłaszcza późniejszych, żadne słowa ludzkie wypowiedzieć nie są w stanie. Krzyżujące się plamy szarawo-jasno-srebrzysfe, szarawomodreciepłei szaro-granatowe, ciemne z dodatkiem odrobiny żółtawych i czerwonawych – razem – 5-6 tonów – tworzą najcudniejsze zespoły. Można je zresztą osiągać przy pomocy 2-3 barw, przyczem – w tkaninach zbogacą je w tonację – nierówność patyny, cieniowania i połyski. 

Żadne współczesne fabryki europejskie, wyposażone w niesłychane pomoce i środki techniczne, nie są w stanie wyrównać tym boskim, niedoścignionym wzorom, jakie nam przekazał Wschód dawny. 

W Europie średniowiecznej – poza mozajką, – w malarstwie właściwem – miniaturowem czy stalugowem – nie znajdziemy nic podobnego. Kolorystyka malarstwa średniowiecznego (poza byzantyjskiem) była dość uboga. Dopiero ruch naturalistyczny w XV w. oraz epoki późniejsze (głównie XVI i XVII), niszcząc zresztą całą dotychczasową stylowość sztuki, dały jej jedną zdobycz niezmierną – rozwinęły paletę. Wytworzyły mnóstwo najwyszukańszych odcieni, najsubtelniejszych zestawień i harmonij, o których nie marzyła sztuka m alarska w średniowieczu. Dla kogoś, co umie się cieszyć wyłącznie barwą – obrazy Tycjana, Belliniego, czy Filippa Lippi, albo Vermeer de Delfta- mogłyby wisieć do góry nogami, przyczem sprawiać mu będą bez mała taką samą radość, albowiem na harmonję barwną to nie wpłynie wcale... 

Z tego, cośmy dotąd widzieli, wniosek nietrudny, że zakres pomysłowości dekoracyjnej poprostu nie ma granic. Poza porządkami regularnem i bezmiar innych kombinacyj. Wchodzi się tu jak w las. Dla natur estetycznie niewrażliwych jest on nie do przejścia, ale w psychice artysty (a tę odnajdujemy w wielu ludziach, którzy nigdy sztuki nie robili) daje się odnaleźć pewna nić Arjadny, i ta może ich wyprowadzić. Jest nią poczucie linji, poczucie walorów i barw – wrażliwość na ich harmonję t. j. najistotniejszą zasadę wszelkiej sztuki. 

Porządki dekoracyjne i teorja ornamentu są najlepszą szkołą, zdolną tę wrażliwość rozwijać i przygotować oko do szukania w malarstwie wartości malarskich, nie innych. 

Ale jeszcze i z innego względu porządki te zasługują na wyjątkową uwagę. 

Mówiliśmy dotąd o nich wyłącznie w zakresie malarstwa, ale to przedm iotu nie wyczerpuje. W istocie zaś jak zobaczymy – przenikają one i do innych odłamów sztuki, nawet tam, gdziebyśmy się ich nie spodziewali znaleźć. Przedewszystkiem ogarniają rzeźbę, a w jeszcze silniejszym stopniu architekturę i to wszystkich epok i wszystkich szerokości geograficznych. 

Czemże innem np. regulowany jest porządek ustawienia kolumn w świątyni greckiej, egipskiej czy jakiejkolwiek innej? A dalej rozkład metod i tryglifów, jeżeli chodzi o budynek dorycki, rozkład wszelkich części dekoracyjnych w gmachach greckich i niegreckich, – a wreszcie kompozycja czoła budowli, rozkład otworów, jak okna, wejścia i t. d.

wogóle zarówno całość jak i szczegóły budowli opierają się twardo na dekoracyjnych porządkach. 

Podobnież, choć niezawsze to spostrzegamy, duch porządków utajony jest nie tylko w ozdobach, ale w formach sprzętów, naczyń, wyrobów z metalu, szkłai t. d. 

Nawet sznur pereł na szyi pięknej damy pamięta o tern, aby wszystkie sztuki były jednej wielkości, chyba tylko z umysłu w regularnych odstępach rytmicznie przerywane grubszą perełką. Tak samo różaniec w ręku mnicha, guziki na szynelu żołnierza, drzewa, którem i wysadzamy aleje, ulice, place – wszystko to podlega rygorom porządków dekoracyjnych. 

Tak samo w ubiorach, w szeregowaniu i pochodzie wojska, w dobieraniu koni do maści – widzimy dbałość nie tylko o cele praktyczne, ale io to, aby nie zmącić pewnego porządku, który jest zarazem porządkiem dekoracyjnym. 

Prawa stylowo dekoracyjne obejmują słowem całość życia i sztuki. 

Zdawałoby się, że stosunkowo najmniej jest dla nich miejsca w teatrze, – zwłaszcza dramacie, – po prostu siłą środków scenicznych, które robią ze sceny kopję życia. 

W istocie: działają fu ludzie nie malowani albo rzeźbieni, ale żywi... Jak w życiu. 

Grają – to znaczy – poruszają się, jak w życiu, – mówią... jak w życiu. Więc gdzie tu miejsce na styl? W tem wszystkiem są formy i środki czysto życiowe. 

Wszystko to prawda. To też scena z większą niż inne sztuki trudnością zdobywa się na styl, – jednakże drogi do niego zamkniętej nie ma. 

Przeciwnie. Cóż się składa na widowisko dramatyczne? Człowiek – jako pewna sylweta, – gest i ruch (względnie – mimika); wreszcie – mowa, t. j. literatura. W pewnych razach muzyka, która sama przez się jest czemś nawskróś stylowem, siłą rzeczy dalekiem od naturalizmu. W każdym z tych pierwiastków sceny czyż mało miejsca na formy stylowe? 

Czemże innem tak nie formą stylowo-dekoracyjną mowy ludzkiej jesf poezja (a tembardziej – śpiew) wierszowana, a nawet i niewierszowana? Jak w kompozycji dekoracyjnej, opartej na porządkach regularnych, tak i tu o konstrukcji rozstrzyga miara i rytm. Jak tam tak i tu miara i rytm są bardzo rozciągliwe, dające pole do nieprzebranych kombinacyj, od najuroczystszych do najbardziej wesołych, skocznych i figlarnych – odpowiednio do idei – pomysłu. 

Jak daleką jest uroczysta miara hymnu: 

Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej, 
Do Ciebie, Panie, bije ten głos. 

jak daleką jest od figlarnej formy „Esika w Ostendzie" Boy’a: 

Osłupiał Esiki... Swój pularesik 
Zapina gdziesik, – ochłonął w mig.., 
Płaci co żywo za małe piwo 
Z miną złośliwą za drzwiami znik... i t. d. 

A jak potężnie i dziko, majestatycznie i lirycznie zarazem brzmi wiersz znakomitego poety rosyjskiego: 

Jakby w kamieniu, w twardym granicie kuty... 

A przecież i proza niekoniecznie ma być wierne m echem djalogówi opowiadań. Czyż nie wspaniale stylowym w formie jest wstęp i epilog Irydjona w jego wielkich linjach, w jego majestatycznem tempie, w spiżowych dźwiękach, w rytmice, która dałaby się porównać do nieregularnego porządku dekoracyjnego w malarstwie... w jego duchu symboliki idei... 

Podobnie Anhelli. Podobnie chrześcijański „Ojcze nasz"- podobnie egipskie hymny do słońca i napisy grobowców. 

Przecież to jest świat zupełnie inny, aniżeli świat powieści naturalistycznej – Dostojewskiego albo Zoli. 

Otóż w zakresie literatury – mowy, rzecz jest wyjaśniona. Rodzaj stylizacji słowa mówionego każdy bez trudu ujmuje.

Ludzie. 

Oczywiście żywego człowieka trudno wystylizować tak jak malowanego (Klimt, Bilibin) albo nawet jak posąg... Jednakże i tu można go pozbawić zbyt realnej wypukłości przez odpowiednie ustosunkowanie świateł i dekoracji, które mogą uwydatnić raczej jego linje i sylwety, aniżeli jego natrętną bryłowatość... Naturalnie w pewnych wypadkach, kiedy żąda tego natura dramatu. 

Dalej pole dla stylizacji dają maski – jak w teatrze greckim,- charakteryzowanie-jak w naszym. 

Ale przedewszystkiem ruch. Czy ten koniecznie musi być „prawdziwym" – naturalnym? 

Oczywiście musi nim być w komedji naturalistycznej, ale w dramacie stylowym, w dziełach Wyspiańskich, Maeterlincków, Andrejewych – gdzie działającemi osobami są raczej ideje i symbole?... 

Tu więc i ruch musi podlegać ogólnemu prawu stylu. 

Czy to aby możliwe? 

Oczywiście możliwe. Najprostszą formą ruchu stylizowanego jest marsz, gdzie jasno wyczuwa się dekoracyjny pierwiastek tempa i rytmu. 

A dalej taniec – klasyczny wyraz ruchu, poddanego prawom rytmiki, a w zbiorowych tańcach – i harmonji. Taniec w stosunku do ruchu jest tern, czem poezja w stosunku do literatury wogóle. Jest to ruch wspaniale wystylizowany w znaczeniu dekoracyjnem, – co zresztą nie przeszkadza, że do tańca może przenika (i tak było w epokach pierwotnych z reguły) inny jeszcze pierwiastek – wyrazu. Taniec był ryfmicznem wypowiedzeniem uczuć wojownika, uczuć religijnych, miłosnych i t. d. 

Zapewne. Ale to jest taniec – a nie widowisko dramatyczne. 

Tak. Ale chodziło o wykazanie, że i ruch można poddać prawom stylu. Jeżeli jest to możliwe w tańcu i w marszu (t. j. sposobie chodzenia), to również jest możliwe we wszystkich innych ruchach. Na wyspach Samoa istnieje taniec rąk.. Przyczem wszystkie „tancerki" siedzą na miejscach... 

Zdarzyło mi się widzieć ruchy stylizowane według malowideł egipskich, z ich tendencją do wyrazistego profilu, albo pozycyj czołowych. Więc możliwości są rozległe i pole dla pomysłów otwarte. Chodzi o to, aby nie utracić w stylizacji owej zasadniczego wątku – mianowicie – rytmiki dekoracyjnej – i wyrazu, – z przewagą jednego lub drugiego, zależnie od rodzaju utworu, – i nie tworzyć nafuralistycznej pantominy. 

Mimika pomaga ruchom i gestom, ale rola jej jest mniejsza od tamtych, ponieważ na dużą odległość drobne zmiany twarzy są niedostrzegalne, – podczas kiedy zawsze będzie widzialna dobrze sprofilowana sylweta, i może być niezmiernie wymowna, jak tego dowiedli Giotto i malarze trecente. 

Pozostaje zatem – ubiór i dekoracja. 

Tutaj teren jest najłatwiejszy, bo jedno i drugie wchodzi w zakres sztuki plastycznej. Naturalnie w zakresie ubioru jedwab zawsze będzie jedwabiem, apłótno płótnem, – stylizacja nie ma polegać na pozbawianiu tkaniny charakteru tkaniny, bo to dostępne jest jedynie malarstwu, ale na tworzeniu strojów fantazyjnych, o pięknie dekoracyjnem, o nastroju (wydobytym z pomocą barw, sylwet i ozdób) odpowiadającym naturze dramatu i roli danego artysty. Stylizacja będzie polegała na tern, że na ubiorze wyciśnie swe piętno fantazja, smak, pomysłowość i t. p. – słowem wola twórcza artysty. 

Dekoracja, musi być traktowana w ścisłym związku z ubiorami, dla których ma być ona tłem malarskiem i nastrojowem, jest właściwie dziełem sztuki malarskiej. Jednakże ma pewne swoje własne warunki i zadania. 

Operuje nie w jednej płaszczyźnie, ale w kilku – ściślej – w przestrzeni. Daje nie tylko efekty malarskie, ale i architektoniczne. Prócz farb operuje także światłem, białem lub kolorowem, którego potęga i rozmaitość efektów jest poprostu nieograniczona. 

***

Chodziło o stwierdzenie, że w teatrze, również jak i na innych terenach sztuki, dają się zauważyć dwa kierunki: naturalisfyczny i stylowo dekoracyjny. Jeden i drugi doprowadzono do wysokiego stopnia doskonałości, jednakże dziś jesteśmy na scenie ciągle pod urokiem dramatu naturalistycznego. Parcie odradzającej się sztuki usiłuje i tam wprowadzić pierwiastek stylu. 

Widowiskiem stylowem w teatrach europejskich jest opera i dramat muzyczny. Widowiskiem stylowem jest balet i pantomina, które się do stylizacji wszelkiej cudownie nadają... 

Stylowe są teatry egzotyczne np. jawajski, gdzie mówi jedna osoba tylko, a ilustrują jej opowiadanie rytmiczną pantominą lalki lub żywe osoby. U nas – czemś pokrewnem był teatr marjonetek. Słowem pierwiastek dekoracyjny przenika wszelkie łamy sztuki i życia. 

Wszelkie inne rysy dzieł sztuki, jak wyraz, nastrój, ścisłość rysunkowa, forma syntetyczna, nawet indywidualne pojęcie motywu-bywają bardzo ciekawe, czasem bezcenne – nie są jednakże tym pierwiastkiem nieodzownym. Pierwiastek zaś dekoracyjny obowiązuje wszelkie epoki i wszelkie odłamy sztuki i wszelkie szerokości geograficzne. Jest on podstawą stylu – i jako taki ogarnia również taniec, poezję i muzykę. 

Dlatego studjum porządków dekoracyjnych i teorji ornamentu, która jest ich podstawą, jest tak niezmierne ważne – choć, niestety, tak niedoceniane. 

Dlatego – odrodzenie poczucia artystycznego w szerokich masach musi się zacząć od zrozumienia przez nie tego elementarnego a wiecznego piękna. 


PRZETWARZANIE FORMY. 

Motywem dekoracyjnym niekoniecznie musi być oderwany geometryczny ornament. Od czasów najdawniejszych sztuka posługuje się motywami branemi z życia, z otoczenia – jak roślina, człowiek, zwierzę, woda i t. d. 

Jednakże w tym wypadku duch ornamentu wyciska na ich pojęciu pewne piętno znamienne, ponieważ zmusza do patrzenia na żywą naturę z tego samego punktu widzenia, co na ornament wogóle. A więc nie tylko poddaje motywy żywe pewnemu rytmowi w całości kompozycyjnej, ale nadto – samą formę żywą odpowiednio przeistacza w duchu zamierzonej harmonji. 

To przeistaczanie nazywamy stylizacją. W sztuce epok dawnych, z wyjątkiem greko-rzymskiej, stylizacja była normą powszechną, zarazem była naiwną, śmiałą i swobodną. Dopiero Odrodzenie iz nim związane ogromne postępy naturalizmu formy wyparły dawny kierunek. Artyści, obciążeni niebywałym dotąd balastem wiedzy o naturze, olśnieni jej doskonałością, zwrócili gdzieindziej wysiłki, wszelkie stylizacje zostały poniechane, bo wychowańcom naturalizmu zabrakło naiwności i odwagi ich poprzedników. 

Taki stan rzeczy trwał wieki całe, – trwa częściowo za naszych jeszcze czasów. Nawet Jacek Malczewski – w swej sztuce, skądinąd tak oderwanej i przejętej duchem symbolu, nie był w stanie się przezwyciężyć i porzucić formy naturalistycznej. Dopiero w końcu XIX stulecia ogólna wielka reakcja w sztuce europejskiej wypowiedziała walkę naturalizmowi (jako kierunkowi panującemu) i – przywróciła utracone prawa sztuce stylowo dekoracyjnej. 

***

Już z tego, co było powiedziane w rozdziale poprzednim, wynika, że na naturę można patrzeć z dwóch bardzo odmiennych stanowisk: 

1° jako na wzór bezwzględny, – i to jest stanowisko naturalizmu, 
2° jako na źródło motywów i podniet artystycznych – i to jest punkt widzenia sztuki dekoracyjnej. 

Dla przedstawiciela tej ostatniej natura nie jest więc wzorem do naśladowania, ale motywem do interpretacji artystycznej. Artysta tego kierunku nie będzie jej kopjował, ale przeistaczał. 

To znaczy kłamał?!... 

Tak! I trzeba dodać, że kłamstwo według paradoksalnego twierdzenia Wilde’a jest rdzeniem sztuki. Chodzi o to, aby było ono celowe, umotywowane i – koniecznie – artystyczne. Albowiem tylko nieartystyczne kłamstwa do sztuki wstępu nie mają. 

Kłamstwo bowiem mimo poprostu bezmiernego terenu, jaki mu wyznaczono w zakresie twórczości – niekoniecznie jest swawolą. Są bowiem czynniki, które tem kłamstwem, tem przeistaczaniem natury kierują i regulują je w pewnych granicach. 

Dadzą się one sprowadzić do następujących czterech punktów. Przeistaczanie czyli stylizacja natury jest regulowana przez: 

1° zadania dekoracyjne, czyli duch ornamentu, duch rytmu, duch harmonji czystej, 
2° wymagania techniki, jaką ma być dzieło wykonane np. techniki witrażu, mozajki, emalji, tkaniny, malowidła ściennego, różnych technik graficznych i t. d. 
3° temperament indywidualny artysty, – jego instynkty twórcze, które mu podsuwają takie lub inne ideje i pomysły dekoracyjne. 

Czwarty punkt jest warunkowy. Oto w pewnych wypadkach należy brać pod uwagę jeszcze jeden czynnik. Gdy chodzi o wymalowanie ścian jakiej budowli stylowej, albo – ilustrowanie książki o pewnym wybitnie stylowym charakterze np. bajek z tysiąca i jednej nocy, albo – utworów np. z czasów Ludwika XV – artysta jest zmuszony do nagięcia się do ducha książki czy budowli. Co niekoniecznie znaczy popełniania plagjatów, czego tak świetne dowody złożyli Beardsley, Dulac, Bilibin i inni znakomici ilustratorzy. 

Ostatni punkt jest wystarczająco jasny, zaś trzy pozostałe będziemy rozpatrywać po kolei. 


Wpływ porządków dekoracyjnych na rodzaj stylizacji. 

Gdy chodzi o tak cenną naiwność twórcy, naiwność, która słucha głosu popędu artystycznego przed wszystkiemi innemi racjami, to musimy się zawsze zwracać do błogosławionych ale odległych epok europejskich albo – do sztuki egzotycznej.

Duch porządków dekoracyjnych od niepamiętnych czasów przenika sztukę Wschodu, – stamtąd to przeniknął do Europy na schyłku starożytnego świata – silny do tyła, że pokonał bez trudu dojrzały już, a nawet wyczerpany – naturalizm sztuki greko-rzymskiej. 

Słoń z kawałka byzantyjskiej tkaniny wzorzystej, którego reprodukujemy obok, świadczy o potędze tego ducha. 

Nie trzeba sobie wyobrażać, że oczy ówczesnego artysty były tak dalece nieświadome, iżby nie spostrzegał, że słoń niema trąby w kolorowe paski, i że najlepiej dałby się wyrazić przy pomocy wielkiej, szarej, pociętej zmarszczkami sylwety.

Ryc. 34. Fragment tkaniny byzantyjskiej.
Ryc. 34. Fragment tkaniny byzantyjskiej.

Ale teraz my starajmy się zrozumieć, jak taka sylweta, nawet najlepiej na-rysowana, byłaby brzydka, śmiertelnie nudna, i – nie na miejscu wśród barwnego, drobno wzorzystego otoku i dziesiątków innych podobnych mu, które siecią powiązanych z sobą oczek pokrywają całą tkaninę... 

Dla tych to racyj, – dla zharmonizowania tego słonia z otoczeniem, artysta byzantyjski zamienia go poprostu w drobnowzorzysty barwny ornament. Robi mu trąbę w paski, uszy w szachownicę, grzbiet okrywa bogatą w rysunku kapą i – zachęcony efektem – powtarza jej motyw kilkakrotnie na innych częściach ciałasłonia, ale tak, jakby to były naturalne centki na skórze. 

Kłamie z całą świadomością gwoli celowi artystycznemu, jedynemu, jaki przyświeca jego dziełu. 

Dzieło powyższe jest płodem W schodu czystej krwi, bo artysta Grek kopjował poprostu tkaninę perską. Ale mnichy łacińskiej Europy okazały się niemniej pojętnymi uczniami Wschodu, unikając jednakże ślepego naśladownictwa. 

Przykładem – jednym z tysiąca – ich barbarzyńskiej, a tak ciekawej sztuki dekoracyjnej jest minjatura, którą tu podajemy w reprodukcji. 

Nie chodzi o całość. Tło jest zupełnie obojętne – Adam i Ewa, barbarzyńsko i bez żadnego wdzięku rysowani, odrazu krytycznie i niechętnie uspasabiają widza. Jednakże jest w tej minjaturze pewien szczegół wysoce ciekawy i artystyczny – drzewo wiadomości złego i dobrego, oraz dwa inne – sąsiednie.

Ryc. 35. Adam i Ewa według minjatury XII w.
Ryc. 35. Adam i Ewa według minjatury XII w.

Drzewo to wcale nie jest podobne do tych, jakie mnich iluminator i widywał w ogrodach klasztornych; jest to drzewko fantazyjne, ale fantazją tą jednakże wyraźnie kierował duch Ornamentu, duch porządku dekoracyjnego! 

Więc – na gładkim pniu – u góry – symetrycznie i rytmicznie wyrastają nieliczne ale duże liście. Po obu stronach między niemi także regularnie rozmieszczone jabłuszka rajskie. Całość zgrabnie i dowcipnie pomyślana. 

Z prawej i lewej strony symetrycznie pochylają się dwa drzewka sąsiednie. Korona każdego z nich nie ma bynajmniej kształtu przypadkowego, ale ujęta jest w serduszko. A serduszka pocięte są w regularną siatkę, i znów każde oczko zawiera w sobie listek... 

Jak widzimy, jest to proste i zarazem zupełnie ładne (dla tej skali) rozwiązanie dekoracyjne. 

Zresztą co do piękności, to jeżeli ten jej rodzaj nie jest w stanie rozradować szczerze naszych oczu – starajmyż się przynajmniej iść szlakiem pobudek i wzruszeń jego twórcy. To nam na razie wystarczy i będzie miało dla nas ogromne znaczenie, – albowiem zrozumieć twórczość w ogóle – jest to wniknąć w psychikę twórców. Takiem odnajdywaniem pobudek torujemy sobie drogę do tego właśnie. 

Dalecy od płytkiego lekceważenia, pamiętajmy, że wybitni malarze dekoracyjni współcześni są uczniami tamtych bezimiennych' praojców naszych. Te skromne zabytki sztuki średniowiecznej, indyjskiej, byzantyjskiej i t. d. były przedmiotem pilnych studjów każdego artysty, pragnącego dojść samodzielnie do zrozumienia podstaw sztuki stylowej.

Ryc. 36. Bilibin. Winieta do „byliny
Ryc. 36. Bilibin. Winieta do „byliny" Wołga.

Dziwne to zjawisko! Wyrafinowani, zbrojni w całą współczesną wiedzę malarską artyści idą pokornie uczyć się do tych, którzy nam w pierwszej chwili sami mogą się wydać niedołężnymi nieukami. 

Takim świetnym uczniem dawnej sztuki jest współczesny artysta rosyjski Bilibin, którego piękną winietę zamieszczamy obok. 

Dwaj walczący rycerze. Niema w nich nic realnego. Ustawieni w ścisłej symetrji, spinają konie i krzyżują miecze jedynie tylko w tym celu, aby utworzyć piękną linję. Zwłaszcza kity ich hełmów i ogony końskie stają się punktem wyjścia prześlicznej kompozycji czysto ornamentalnej. Podobnie traktowane są kolczugi, brody rycerzy, grzywy koni i t. d. 

Tak samo nierealne jest ubarwienie. Rycerze i konie są trzymani w zielonkaw o-brudnym złotawym tonie – niby jakiejś starej mosiężnej blachy. W tle pomiędzy nimi pole dolne jest czarno-granatowe, górne – morsko-zielone. Pojedyncze oczka pomiędzy łbami koni, pasm am i ich ogonów, albo pióropuszy – są błękitnawe albo kremowo-białe, wszystko stanowi wyszukaną harmonję łamanych, jakby śniedzią krytych tonów. 

Godzi się tu zwrócić uwagę, jak dalece wykonanie musi być w zgodzie z ogólnym pomysłem kompozycyjnym. U Bilibina wszystko jest płaskie, jedynie tonem i konturkiem wyrażone, aby uniknąć cienia realizmu, który przy podobnie stylowem ujęciu całości byłby czemś nie do zniesienia. W istocie – wyobraźmy sobie np. tę samą mniej więcej sylwetę, wypełnioną łudząco nafuralistycznem odtworzeniem koni i ludzi... Wynikiem b}łby jeden krzyczący absurd życiowy i artystyczny, – dzięki pomieszaniu z sobą tych dwóch tak różnych zasad. 

Należy dodać – w związku z punktem 4-tym – że na ro dzaj stylizacji w duchu archaicznym, russo-normandzkim, wpłynęła treść „byliny", którą Bilibin ilustruje, treść sięgająca bajecznych jeszcze czasów zamierzchłej Rusi. Styl ten ciężki i quasi barbarzyński, zupełnie na miejscu w danym razie – rzecz prosta byłby niedorzecznością, gdyby au to rw podobny sposób zechciał ilustrować np. pamiętniki pani Dubarry, albo jaki typowy utwór epoki pseudoklasycznej. 

Z bliższych nam przykładów przypomnę Mehoffera projekt polichromii i katedry płockiej'. Między innemi motywami znalazły tam zastosowanie anioły stylizowane ogrom nych wymiarów, umieszczone wysoko pod sklepieniem. Jeden z nich znany jest z doskonałej reprodukcji barwnej na pocztówce, wypuszczonej przez firmę Czerneckiego w Wieliczce. 

Wszystko w nim jest godne uwagi – zarówno sylweta, ruch, ciekawa stylizacja szaty, jak i śliczne w rysunku włosy, bardzo dekoracyjnie pojęte. Ale na razie najbardziej nas interesują skrzydła, bo tu może najwięcej pomysłowości wykazał artysta. 

Skrzydła te są tak dalece przetworzone, że zatraciły całą sztywność ptasich... wszelkie zaległości gęsie, czy łabędzie, wszelkie cechy użytkowe. Przepyszne w plamie, zdają się łopotać za plecami i nad głową anioła, niby najpiękniej skomponowana chorągiew, – cenna harmonia rdzawej czerwieni antycznej, złota i ciemno-śliwkowych łamanych tonów.

Ryc. 37. Mehoffer. Anioł z projektu polichromii katedry płockiej.
Ryc. 37. Mehoffer. Anioł z projektu polichromii katedry płockiej.

Trzeba porównać te wspaniałe dekoracyjne skrzydła ze skrzydełkami aniołków z „Madonny z różańcem " („arcydzieło" Sassoferato...), skrzydełkami, które przypominają już nie – gęsie, ale jakąś gipsową jarmarczną tandetę. Wówczas dopiero będziemy w stanie ocenić swobodę, odwagę i pomysłowość Mehoffera.

Zaiste, nikt z łudzi, którzy nie mieli do czynienia z twórczością dekoracyjną, nie podejrzewa nawet, jak trudno artyście wyzwolić swoją wyobraźnię z pod tyranji pierwowzorów natury.

Ryc. 38. Sassoferato. Madonna del Rosario.
Ryc. 38. Sassoferato. Madonna del Rosario.


Wpływ materjału i techniki. 

We wszystkich odłamach malarstwa, poza malowidłem olejnem, – równolegle do poprzednich o urabianiu się stylowej formy decyduje w wysokim stopniu parcie czynników innego rodzaju – mianowicie – materjału czyli wątku i jego techniki. Jednak forma stylowa o tyle z nich wypłynie, o ile artysta chce i może wniknąć w naturą i właściwości danego wątku i – zamiast ie gwałcić – będzie umiał ulegać jego wymaganiom. Innemi słowy – musi odczuwać materjał, znać technikę i – w pewnym zakresie – dać im się powodować. 

Wpływ wymienionych czynników jest tak potężny, wyraża się tak jasno i energicznie, że należałoby używać terminów: styl witrażu, styl mozajkowy, styl kilimowy, emaljowy i t. p. Terminologja taka okazałaby się bardziej pożyteczną, aniżeli wszelkie podziały sztuki na „style historyczne", które wniosły tyle nieporozumień dookoła pojęć o stylu. 

Ryc. 39. Św. Małgorzata. Fragment z witrażu XIII w.
Ryc. 39. Św. Małgorzata. Fragment z witrażu XIII w.

Kiedy obca zupełnie tym zagadnieniom publiczność warszawska stawała przed olbrzymiemi kartonami witrażów na wystawie prac Mehoffera, przed kilku laty urządzonej, jasnem było, że nie umie ona odnaleźć właściwego punktu widzenia rzeczy. Stąd zdumienie, a wreszcie oburzenie, że niepodobne do natury, że – niewiadomo poco obrysowane grubem i pręgami czarnem ii t. d. 

Te witraże Mehoffera z całą ich wspaniałością kompozycyjną, z bogactwem niewyczerpanem pomysłów dekoracyjnych, są dla nas cudownym przykładem przetwarzania natury w duchu porządków zdobniczych, ale zarazem – jeszcze ciekawszym – zrozumienia stylu witrażu. 

Cóż to jest witraż?

Kiedy w XI i XII w. szklono w ten sposób spore już okna kościołów, sztuka szklarska umiała tylko wyrabiać płytki tak małe, jak dłoń dorosłego człowieka; powierzchnia ich była nierówna, a masa pełna wewnątrz bąbelków. 

Wszystkie te braki stały się wartościami dodatniemi witrażu i podstawą jego stylu. 

Dla wypełnienia znacznych powierzchni tak drobnemi płytkami, trzeba było składać je w rodzaj mozajki, przyczem łączono z, sobą pojedyncze płytki za pomocą – nie krosen drewnianych – ale dogodniejszej oprawy ołowianej, szerokości 7-10 milim., bardzo łatwej do wszelkich wygięć. Ona to niby grubym, ciemnym konturem oprowadza każdą płytkę.

Rozumiano również, że szkło winno mieć kształt nie dowolny, ale wykrawany tak, aby płytki razem złożone utworzyły pewien rysunek – kompozycję figurową, czy też ornamentalną. Do tego najlepiej nadawało się szkło barwne, aby obok linji i kolor współdziałał idei kompozycji. 

Wreszcie tę ideję uzupełniało lekkie cieniowanie każdej płytki, aby rysunek stał się jaśniejszy. Farbę użytą do cieniów wypalano w piecu razem z płytką. 

Na takim gruncie – mimo pewne przemiany – stał witraż w ciągu całych niemal wieków średnich. 

Ryc. 40.
Ryc. 40.

Dopiero Odrodzenie, które zniszczyło (o czem się nie mówi) w ogóle pojęcia o stylu i stylizacji we wszystkich odłamach malarstwa, niszczy również i witraż stylowy. Zamiast mozajki z barwnych szkieł, widzimy teraz istne malowidła na szkle, różnemi farbami wykonane, malowidła, naśladujące, ile się dało, obrazy mistrzów włoskich. Ołów i jego linja nie jest teraz już czynnikiem kompozycyjnym, ale złem, którego wprawdzie niepodobna zupełnie uniknąć można jednak ograniczyć je, powiększając możliwie wymiary płyt. Zresztą witraż wogóle wyszedł z mody. 

Dopiero współczesne odrodzenie już w końcu XIX w. zrozumiało lepiej ducha tej dawnej, zapomnianej sztuki. 

Zamiast malować na szkle obrazy, powróciło ono do niewielkich płytek szkła barwionego w masie, bo to daje nieskończenie świetniejsze tony i w niepoliczonej ilości. W związku z tem cieniowanie ograniczono do minimum, rozumiejąc, że witraż jest dekoracją płaską, a nadmiar cieniów tworzy przykrą – zbyt naturalistyczną wypukłość, a przytem brudzi świetne tony szkła. Również i na ołów artysta współczesny (artysta, nie przedsiębiorca i fabrykant) patrzy inaczej. 

Ryc. 41.
Ryc. 41.

Ołów nie jest dla niego złem koniecznem, ale cennym czynnikiem dekoracyjnym, przedziwnie podatnym i giętkim. Kontury ołowiane mogą być dobrze albo źle użyte... Raz stworzą śliczną harmonję linijną, kiedyindziej – zepsują kompozycję. 

Nadto pamiętać trzeba, że linja ołowiu musi się bardzo liczyć z właściwościami szkła. W szkle niekażda figura daje się łatwo wykrajać, figury np. długie a wąskie przy krajaniu ich djam entem zwykle pękają, zwłaszcza jeżeli są wygięte jak płytki aib, albo zawierają przegub, jak płytka c na załączonym rysunku. 

Ten, kto komponuje karton na witraż, musi znać te właściwości szkła, przewidywać podobne pęknięcia, i – zapobiegać im przez wprowadzenie w zagrożone miejsca ołowiu t. j. podzielenie jednej większej płytki na 2 albo 3 mniejsze, jak to widzimy na rysunku oznaczone konturami kropkowanemi. 

Przewidywanie takie opiera się na wyczuciu materjału, rzecz niewszystkim artystom dana w jednakowym stopniu. U Mehoffera jest ono poprostu genjalne, dlatego jego rodzaj stylizacji jest taką radością dla oka, wrażliwego na wątek.

Wreszcie sztuka współczesna zrozumiała nawet wartość bąbelków i nierówności w dawnych szkłach średniowiecznych... Istotnie! gdybyśmy do witrażu użyli najpiękniejszego, doskonale czystego szkła „lagrowego", to efekt byłby fatalny, nietylko dlatego, że poza witrażem widaćby było wszelkie przedmioty, jak domy, drzewa i t. d., ale także – że samo szkło takie miałoby wygląd fabryczny, martwy. 

Ryc. 42. Mehoffer. Zmartwychwstanie. Projekt witrażu do kościoław Jutrosinie.
Ryc. 42. Mehoffer. Zmartwychwstanie. Projekt witrażu do kościoław Jutrosinie.

Dlatego fabryki współczesne wyrabiają szkła sztucznie, umyślnie nierówne, z powierzchnią zlekka pomarszczoną, albo pełne bąbelków i t. d. Światło, przechodząc przez takie szkło, załamuje się, drga, skrzy i mieni – słowem daje płytce życie. Nadto ten rodzaj szkieł doskonale maskuje wszystko, co się znajduje poza oknem. 

Sieć jednakowo ciemnych i jednakowo grubych konturów nadaje całej kompozycji witrażu charakter iedno-planowy, a więc – płaski. Dlatego posługiwanie się t. zw. drugim planem i motywami pejzażu w tle-nie ma bynajmniej na celu wywoływania efektów perspektywicznych. Krajobraz i wogóle wszelkie plany dalsze są jedynie motywem do snucia harmonijnych, płaskich kombinacyj linijnych i barwnych. Dlatego artysta go przetwarza i upraszcza w duchu wymagań techniki i przyjętego porządku dekoracyjnego, unikając nadmiernego rozdrabniania płytek na dalszych planach. 

Oto jest minimum najbardziej elementarnych wiadomości, niezbędnych aby jako tako zrozumieć styl witrażu. 

Dla silniejszego uwydatnienia daleko idących różnic techniki i wpływu ich na styl dekoracyjny, zatrzymamy się jeszcze raz dłużej – na mozajce. 

Mozajka równie jak witraż jest dekoracją płaską, ale powstaje w inny sposób i nie zapełnia otworów muru, ale pokryw a jego pełne powierzchnie. Materjałem jej będzie zatem nie szkło przezrocze w dużych (stosunkowo) płytkach, ale całkiem drobne kostki masy barwnej, sztucznej albo naturalnej, jak np. kolorowe kamienie krajane w drobne sześciany. 

Kostki takie wtykane gęsto, – możliwie najgęściej – w warstwę cementowego tynku, tworzą obraz dekoracyjny, bardzo trwały, jednak zupełnie do witrażu niepodobny. 

Gama barw nie jest ani tak bogata, ani tak świetna, jak w tamtym, przeciwnie – tony są łamane, jakby spatynowane, pokrewne tonom emalji, ponieważ pokrew na tejże masa chemicznie barwiona, tak samo jak kamienie naturalne, nie dają tonów żywych. 

Na różnicę harmonji barw nych wpływa jeszcze i to, że do mozajki wprowadzamy chętnie tony złote, przy pomocy kostek pozłacanych z jednej strony. Coś podobnego daje efekt bardzo oryginalny, w witrażu absolutnie niemożliwy. 

Złotem w mozajce najsuciej i najgenjalniej posługiwała się sztuka byzantyjska, poprostu wprowadzając je jako tło dla kompozycyj figurowych. Ogromne powierzchnie wykładane złotem nadały mozajkom byzantyjskim typowy i bardzo swoisty charakter. 

Przytem już bardzo wcześnie artyści byzantyjscy odczuli, że złoto przedewszystkiem należy stosować na powierzchniach krzywych. Dlatego wykładano niem prawie wyłącznie kopuły, sklepienia, łuki, półokrągłe absydy świątyń itd., dzięki czemu fony złociste mienią się, połyskują i refleksują wzajemnie, tworząc grę niewypowiedzianej piękności. Zaś dolne – pionowe partje muru poprostu okładano dużemi płytami, najczęściej m arm uru barwnego, odpowiednio dobranego do tonu mozajki. 

Ale te wielkie złote powierzchnie nie są bynajmniej jednolite, jakby blachą kryte, bo efekt czegoś podobnego byłby przykry. Mozajka złota (i każda inna) ma życie w swych tonach, pokrewne temu, jakie w szkle witrażów wywołują bąbelki i nierówności. O to kostki złote nietylko są poprzegradzane cieniutką warstwą cementu, ale nadto nie dają się ustawić idealnie równo... Są w nich pewne drobniutkie odchylenia od ogólnej linji krzywizny, i stąd każda kostka tonuje się trochę odmiennie, a niektóre błyszczą... I przy posuwaniu się patrzącego, albo przy niesieniu świateł (świec, pochodni) te połyski w oczach naszych gasną, gdzieindziej zapalają się – i tak niby mżą czarodziejskim złotym deszczem... Efekty, których żadne słowa nie są w stanie wyrazić. 

Wreszcie wstylumozajkowym nieostatnią rolę gra układ kostek. 

Bo nie trzeba sobie wyobrażać, że kostki mogą być układane byle jak, byle tylko zapełniły szczelnie daną powierzchnię. Ktokolwiek widział zbliska stare mozajki, wie, że przy najszczelniejszem nawet układaniu, pomiędzy kostkam i pozostają maleńkie szparki, wypełnione cementem, o linji-rzecz prosta – widocznej. Czyli – że widocznym jest rysunek każdej kostki, co bardzo łatwo sprawdzić na załączonym fragmencie mozajki św. Wita w Rawennie. 

Jeżeli zaś jest widoczny, to staje się czynnikiem kompozycyjnym i może być użyty źle albo dobrze. 

Praktyka wykazuje, że już w kompozycji na papierze nie można poprzestać na ogólnych plamach, ale należy uwzględnić wielkość, rysunek i układ kostek. Przynajmniej tam, gdzie nie chodzi o wielkie, nagie powierzchnie, ale o figury, ornamenty i t. d. 

Ten układ kostek musi się przystosować 1° do linji pola, które ma zapełnić, 2° do natury przedmiotu, jaki ma wyobrażać.

Pierwszą zasadę możemy sprawdzić przy pomocy np. nimbu dookoła głowy Teodory, gdzie szeregi kostek zakreślają spółśrodkowe łuki. 

Drugą wyjaśni nam mozajka załączona obok, gdzie wskutek wadliwego układu kostek, ręce (zwłaszcza ramiona) zmarłego dziecka nie mają charakteru ani okrągłości ciała, ale wyglądają jakby w kolczudze czy też w jakichś mitynkach włóczkowych. 

Ryc. 43. Teodora. Mozajka kościoła św. Wifa w Rawennie.
Ryc. 43. Teodora. Mozajka kościoła św. Wifa w Rawennie.

Przyczyną jest złe poprowadzenie szeregów kostek, które biegną z kierunkiem ręki i dzielą ją jakby na włókna podłużne. 

Cieniowaniem mozajka pięknych epok posługiwała się bardzo oględnie: cień był lekki i służył nietyle dla wywołania złudzeń wypukłości, ile dla urozmaicenia tonów. 

Widzimy to najlepiej na szatach, gdzie cienie fałd w linjach ogólnych odpowiadają wprawdzie ich naturalnemu układowi, ale w gruncie są motywem czysto dekoracyjnym, ornamentem barwnym, ożywiającym dane powierzchnie, które bez tego byłyby nużąco jednostajne. Cienie te odgrywają rolę podobną jak hafty na tkaninach. Jedynie tylko na twarzach cień, zresztą bardzo lekki, wyraźniej modeluje powierzchnię. 

Dopiero pedantyzm formalny Odrodzenia – zniszczy styl mozajki, – ją samą sprowadzi do roli niewolniczej kopji obrazów olejnych. Nadmiar tonów, zmniejszenie kostek i bezmyślna – fabryczna doskonałość techniki – zabiła ostatecznie ciekawy styl mozajkowy. W tym charakterze niemodna już zresztą mozajka przetrwała w sztuce łacińskiej aż do końca XIX w. 

W kościele św. Piotra w Rzymie widzimy w murze „Komunję św. Hieronima" według Domenichino, tak łudząco powtórzoną za oryginałem (olejnym), że zaledwo na odległość kroku rozróżniamy technikę mozajki... Każda inna technika odpowiednio również urabia formę tworzy jej styl.

W tkaninach wzorzystych, gdzie wzory są tkane – niedrukowane, charakter motywu regulowany jest przez krzyżowanie się pod kątem prostym nitek osnowy i wątku – ich grubość, – gęstość rozstawienia, – ilość barw, jaką rozporządza tkacz.

Ryc. 44. Współczesna mozajka z nagrobka.
Ryc. 44. Współczesna mozajka z nagrobka.

W malowidłach ściennych, o ile malarz nie chce się odwoływać do palety i maluje „z garnuszka", musi się również ujawnić dążenie do wielkich płaskich powierzchni, do ograniczenia ilości barw, do norm zgóry przewidzianych,- do formy uproszczonej i t. p. 

Wszędzie w stylowo pojętem dziele rąk ludzkich rozróżniamy owo piętno narzędzia i materjału. 

Jakże np. różni się czarno-biały rysunek, wykonany piórem i tuszem, od rzeczy wykonanych pędzlem, ołówkiem, fiszorkiem! Naturalnie i tu można osiągać efekty realistyczne, cieniując przedmioty masą delikatnych kreseczek, jak to się działo w sztuce ubiegłego pokolenia, gdzie coś takiego nazywano „rysunek piórkiem". Przyczem ruch owego piórka zupełnie się nie różnił od ruchu ołówka. 

Współczesna jednak sztuka, która powraca do pojęcia stylu dekoracyjnego indywidualnego – obrała drogę inną. 

Rysunek graficzny jest teraz płaski. Głównym jego środkiem jest kreska. Ale tej kreski nie zaciera i nie gubi cieniowanie – przeciwnie – i gra ona i jaśnieje całem bogactwem swych środków: tu gruba i potężna, tam cieniutka i delikatna, tu sztywna, tu drżąca, tu kropkowana – owdzie cudownie giętka i ruchliwa jak fala... Wreszcie ona to tworzy walory pośrednie i nadaje im pewne szczególne cechy, operując nietylko natężeniem waloru (ciemnością), ale i sposobem użycia pióra. Bo ktokolwiek próbował tej sztuki, przekonał się, że inne walory są od kropek, a inne powstałe z kresek i – nadto, że sposób rozmieszczenia kropek albo – prowadzenia kresek, ich układu w pewną harm onję-ma również ogromne znaczenie dla wartości plamy. Te zbite masy kropek albo kresek mają swój własny – od ich kierunku i tęgości zależny wyraz... 

Takim czarodziejem kreski w sztuce współczesnej jest Beardsley. 

Ze wszystkich technik – malarstwo olejne najwięcej nadaje się do efektów naturalistycznych, pozwala bowiem na mieszanie farb, stopniowanie tonów i delikatne przejścia od światła do cieniu, od jednej barwy do drugiej. 

Nie jest też dziełem przypadku, że rozwój formy naturalistycznej przypada na tę samą epokę, w której wchodzi w użycie powszechne – malarstwo olejne.

Ono to wykopało mogiłę sztuce stylowej. 

Odtąd toczy się cudowna odmiana form, ciągle nowa, żywa i nieprzewidziana – i wszelkie odłamy malarstwa, jak witraż, emalja, tkanina wzorzysta i t. d. wzorują się teraz najściślej na malarstwie stalugowem, które je wprzęgłow swój tryumfalny rydwan. 

Wpływ indywidualności twórcy. 

Ten czynnik jest najbardziej złożony, najmniej wymierny ze wszystkich, – nie poddający się żadnym formułom. W studjum nad indywidualnością wszelkie systematy okazują się bezsilnem bakalarstwem: indywidualność daje się ująć i określić raczej intuicyjnie aniżeli metodycznie. 

Indywidualność jest siłą twórczą – czynną: biernych – nietwórczych indywidualności niema. Ta właśnie siła jest rdzeniem sztuki. Gdyby możliwym był bezwzględny zanik indywidualności – to sztuka stałaby się wówczas zdolną jedynie do kopji i plagjatów. To znaczy – uschłaby, jak drzewo pozbawione w arunków do życia. 

Rozróżniamy indywidualność zbiorową i jednostkową. Rodzaj pierwszy określamy nieścisłym i nadużytym terminem – styl. Widzimy zatem w dziejach sztuki wielkie style dekoracyjne jak egipski, byzantyjski, gotycki, różniące się motywami poszczególnemi, zamiłowaniem do takich lub innych harmonij barwnych, przedewszystkiem zaś – konstrukcją kompozycji oraz duchem i nastrojem całości. Przy czem zawsze daje się zauważyć ścisły – organiczny poprostu – związek między systemem dekoracyjnym a architekturą, jakiej tenże służy. Dosyć przypomnieć złote mozajkowe sklepienia i kopuły byzantyjskie, z figurami rozmieszczonemi na narożnikach, albo sznurami medaljonów na podniebiach łuków, i porównać je z szafirowem w złote gwiazdy sklepieniem gotyckiem, z żebrami malowanemi w barwne pasy niby w kostkę, – z bogatą ornamentyką suto profilowanych filarków, – z tak oryginalną dekoracją okien – witrażami. Zupełnie odrębne światy i architektury i – malarstwa dekoracyjnego. 

Indywidualność przejawia się w obu wymienionych odłamach malarstwa, ale – w dekoracyjnem jej rola jest rozleglejsza. Jeżeli bowiem ideałem naturalizm u byłaby doskonała fotograf ja kolorowa, to z natury rzeczy ideał podobny stałby się siłą zasadniczo niwelującą wszelkie różnice indywidualne i sprowadzającą twórczość do pewnych stałych norm. 

Tymczasem malarstwo dekoracyjne daje artyście nieznaną tamtemu – swobodę ujmowania życia i przeistaczania natury. Czyż trzeba wyjaśniać, jak ta swoboda subjektywnej interpretacji życia ułatwia twórcy wypowiedzenie się jasne we własnym – indywidualnym stylu? 

W czemże ten styl się wyraża? 

Ściśle powiedzieć trudno. Nie są to rzeczy podlegające wyliczeniu, ponieważ każda nowa a wielka indywidualność wprowadza nowe pierwiastki. Jednak dla przykładu możemy wskazać np. na większą albo mniejszą swobodę i energję przetwarzania natury, – na charakter ostateczny przetworzonych motywów, – na dominujące linje kompozycji, na rodzaj harmonji barwnej, wreszcie – na nastrój i wyraz całości. To wszystko w zespole rozstrzyga mniej więcej o stylu artysty, odsłania nam jego popędy i zamiłowania, ujawnia naturę jego wyobraźni i jego nastroje duchowe. 

Skoro tu padło słowo „wyobraźnia", to musimy je szerzej omówić, albowiem niema rzeczy bardziej podstawowej w ustroju duchowym artysty. 

Przedewszystkiem niezbędne jest zaznaczyć, że są dwa rodzaje wyobraźni – twórcza i odtwórcza. 

Ostatnia jest bardziej pospolita; jej zasadę stanowi pamięć i ona to rozstrzyga o rodzaju wizji malarskiej. Ten typ wyobraźni daje nam łatwość wielokrotnego i – mniej lub więcej – dowolnego odtwarzania w mózgu rzeczy raz już widzianych. Od tego krok tylko jeden do składania z motywówwidzianych -rzeczy i scen niewidzianych, ale – dzięki materjałowi spostrzeżeń – łatwych do odtworzenia wewnętrznego. To znaczy, że wrażenia wzrokowe artysty, nie podlegając zasadniczym zmianom, dają się przestawiać i kombinować w sposób rozmaity. W obu wypadkach mamy właściwie do czynienia z pamięcią wzrokową, dzięki czemu ten rodzaj wyobraźni prowadzi bezpośrednio do malarstwa naturalistycznego. 

Klasycznym jej przykładem jest Jacek Malczewski, który swoje fantastyczne (ale tylko w sensie literackim) sceny, składa z elementów formy nawskroś naturalistycznych, obserwowanych ciągle w życiu i utrwalonych w pamięci. W formie malarskiej Malczewskiego niema ani cienia fantazji, co można stwierdzić na pierwszym z brzegu przykładzie. 

Wreszcie odmianę powyższego typu odtwórców stanowi kategorja artystów, obdarzonych wrażliwością i zdolnością zapamiętywania nie form i efektów natury, ale gotowych dzieł sztuki cudzej ręki. Wrażenia odebrane od tych dzieł są głównym materjałem wyobraźni dla tego rodzaju talentów, w naturze umieją odnaleźć to tylko, co im wskazały dzieła ulubionych mistrzów. To też przyswajanie sobie ich form jest rzeczą w znacznej mierze nieświadomą. Najświetniejszym w dziejach artystą tej kategorji był Rafael.

Ale malarstwo dekoracyjne może się oprzeć tylko na tym pierwszym rodzaju – wyobraźni twórczej, i tej tylko należy się miano fantazji w znaczeniu czysto malarskiem. 

Jak w każdym innym rodzaju tak i tu punktem wyjścia (ale niczem ponad to!...) jest wrażenie wzrokowe. Jednakże pamiętajmy, że oko samo w sobie jest tylko aparatem odbiorczym, zaś właściwe wrażenie jest wynikiem uświadomienia go przez ośrodki mózgowe. Otóż wrażenie mózgowe nie jest tak ściśle objektywnem, jak obraz na siatkówce. Zwłaszcza u artystów, którym przyznajemy silną indywidualność, mózg – zależnie od rodzaju ich wrażliwości, od ich upodobań i nastrojów – jedne strony zjawiska optycznego uświadamia żywiej, inne słabiej, a inne całkiem pomija. Np. są artyści, jak Carriere, jak dawniej Rembrandt, wyjątkowo wrażliwi na światło i światłocień, – inni – jak Wyspiański, widzą naturę płasko, ale wzrusza ich osobliwie linja, i ta gra pierwszą rolę w ich wrażeniach; jeszcze innych uderzają specjalnie harmonje barwne, dla których gubią wszystko inne, – takim był Diaz, Monticelli i in. Stąd to bezpośrednie wrażenie mózgowe jest zabarwione subjektywnie – od ścisłości fotograficznej dalekie. Tym sposobem już surowy materjał wrażeń różnicuje się uróżnych artystów, odpowiednio do ich wrażliwości indywidualnej. 

Ryc. 45. Lechfer. Witraż w magazynach Wertheima w Berlinie.
Ryc. 45. Lechfer. Witraż w magazynach Wertheima w Berlinie.

A jeszcze ważniejsze dla twórczości jest dalsze przerabianie tego materjału. 

W ciemnych labiryntach procesów twórczych, w znacznej części podświadomych, te pierwotne wrażenia wzrokowe podlegają wprost nieobliczalnym skojarzeniom i przeistoczeniom; a wreszcie tę wizję malarską ostatecznie urabia i nagina do warunków, o których mowa w dwóch ostatnich rozdziałach – świadomość celu i wola twórcza artysty. Ona to również nakłada piętno nastroju, jeżeli taki jest w założeniu danego dzieła. 

Z tego co wyżej widzimy, że fantazja w sztuce nie jest bynajmniej anarchją, ani też przypadkiem nieprzewidzianym,- jej linja nie przypomina ruchów armaty okrętowej, urwanej z łańcuchów, tak pięknie opisanej przez Hugo. W duszy twórcy jej praca podlega prawom, bliżej nam nieznanym i dla każdego twórcy innym. Zarazem ulega ona w większym albo mniejszym stopniu świadomej woli artysty, kierującej tą żywiołową siłą twórczą. 

Wiek XX dowiódł, że istnieją i pseudofantazje. Pewien Włoch, Carlo Bugatti, usiłuje wyprowadzić cały system ornamentacyjny z tak zw. zasady jajowej (principe ovoide), gdzie z charakterystycznej linji jaja tworzy na wpół geometryczne, mało ciekawe kombinacje – suche i nudne, bo wyzbyte ze śladu wzruszenia, i – jałowe, bo obmyślane poza zagadnieniem materjału. Nie jest to w istocie rzeczy fantazja, ale spekulacja linijna, równie zimna jak buchalterja. 

Ryc. 46.
Ryc. 46.

Również teoretyczne, wyspekulowane, wyprowadzone z zasady dowolnej, zgóry powziętej, są quasi-iantazje kubistów i futurystów, grup dekadenckich, które idą nie za instynktami twórczemi i wzruszeniam i czysto zmysłowemi, ale – drogą intelektualną wyszukują w pocie czoła podstawy „nowych" kierunków i nowych celów sztuki. Nowych tak dalece, żeby je można przeciwstawić całemu dotychczasowemu rozwojowi sztuki na ziemskim globie.

Trzeba dodać, że zdolność artystycznego przetwarzania natury i jej motywów nie pokrywa całkowicie pojęcia fantazji, jakkolwiek stanowi jego wybitną cechę. W pojęciu tem mieści się nieodzownie oryginalna pomysłowość twórcza, podsuwająca rozwiązanie zadań dekoracyjnych wielkich czy małych. Bogata pomysłowość ma w sobie coś ze zdroju wiecznie bijącego, – automatycznie niemal rodzi w ośrodkach twórczych niepoliczone wizje malarskie. 

Myśli powyższe chcę wyjaśnić paru przykładami. 

Lechter, autor wielkiego witrażu w magazynach Wertheima w Berlinie, ujawnia, obok płytkości kompozycji wogóle, zadziwiające ubóstwo fantazji. Tło zajmuje ogromną powierzchnię witrażu i jest nudne przerażająco. Autor nie wiedział poprostu, czem je zapełnić, nie umiał wyzyskać wdzięcznej linji ołowiu, i wypełnił je przypadkowemi w kształcie płytkami, tak że przypomina spękania na szkliwie porcelany, powiększone do wielkich wymiarów. Widzę w tem niedołęstwo zupełne, niemoc twórczą wyobraźni, wyciśniętej jak cytryna. 

Trzeba porównać to ubóstwo z tłami w kartonach Mehoffera na witraże katedry fryburskiej. Ileż tu pomysłowości tryskającej zarówno z wielkich linij kompozycji, jak iz każdego cala jej powierzchni. W pokłonie 3-ech królów co za wspaniałą mozajkę tworzy mandorla dookoła Marji, – wielka, bogato ornamentowana tęcza, łukiem rozpięta nad całą grupą, – gwiazda betleemska, anioły, drzewka i t. d. Każdy motyw staje się punktem wyjścia prześlicznej w linjach kompozycji. 

Tak samo przepyszne tła znajdziemy w Helvecji, w Męczennikach, a wreszcie w niewielkich witrażach, przeznaczonych do kościołów polskich. 

Z powyższego nie trzeba wyciągać wniosku, że cechą silnej indywidualności jest koniecznie bogata i łatwa pomysłowość. Byłoby to fałszem. Są indywidualności, których pomysły rodzą się ciężko, trzymają uparcie jednego kierunku, w męce szukają rozwiązania zadań, któremi dusza jest brzemienna. Takim był Wróbel, malarz polskiego pochodzenia, zamieszkały w Rosji. Szarpany rozterkami twórczemi, świetny ten talent o niezwykle oryginalnej fantazji skończył obłędem. 

Bywa i odwrotnie: spotykamy pomysłowość łatwą i bogatą, ale mało indywidualną, karmiącą się refleksami cudzej twórczości. Śród polskich malarzy typowym jej przedstawicielem jest Norblin w swoich dekoracyjnych drobnych pracach. 

Wybitne indywidualności t. j. wnoszące do sztuki nowe pierwiastki formy, są do ujęcia niełatwe, a dla mas – wprost niezrozumiałe. Masy lubią sztukę, którą już widziały i znają. Wszelka forma nowa jest dla nich obca i przeważnie niedostępna, dlatego – wroga. Bo tłum nie lubi „nie rozumieć..." Stąd tak częsta poniewierka wybitnych nowatorów. 

W tem nieporozumieniu usiłuje pośredniczyć krytyka nb. z rożnem powodzeniem, bo odsłonięcie nowej a wybitnej indywidualności niezawsze należy do zadań łatwych. 

Ryc. 47. Fragment z witrażu „Pokłon trzech króli
Ryc. 47. Fragment z witrażu „Pokłon trzech króli" w katedrze fryburskiej.

Odsłonić indywidualność to znaczy zrozumieć – i ujawnić wszystkie władze, siły, upodobania, popędy, instynkty i uczucia twórcy,-wskazać ich źródła i linję rozwoju – słowem – obnażyć całą jego psychikę. 

To znaczy – dać wyjaśnienie jego dzieł tak, jak w sądzie zdolny adwokat czy prokurator daje – psychologiczne wyjaśnienie motywów zbrodni, w związku z całą przeszłością przestępcy... 

Są to, jak widzimy, zadania trudne i rozległe. 

Studja nad poszczególnemi indywidualnościami przekraczałyby zakres pracy naszej, jednak niepodobna pominąć choćby paru przykładów dla demonstracji różnic indywidualnych kilku wybitnych artystów. 

Niech będą nimi Wyspiański, Mehoffer, Klimt i Bilibin, najwybitniejsi współcześni malarze w kierunku stylowo dekoracyjnym.

***

Czy patrząc na karton Wyspiańskiego „Kazimierz Wielki", odczuwamy rodzaj i potęgę uczuć jego twórcy?... Jeżeli nie, to porównajmy to dzieło z inną pracą, nadesłaną na ten sam konkurs, – i to pracą pierwszorzędnego artysty. 

Widzimy tu i króla pięknie ubranego, z koroną na głowie i modelem katedry w ręku, – i akty erekcyjne z pieczęciami, i bogatą ornamentykę gotyku, – wszystko pięknie rysowane, opracowane z wielkiem poczuciem materjału, – zarazem – jakże dziwnie chłodne i sztywne 1 

Jeżeli teraz zwrócimy z kolei oczy na karton Wyspiańskiego, to najpierw uderzy nas odrzucenie wszelkich dekoracyjnych cacek i stylowych konwenansów, – prostota niesłychana kompozycji, sprowadzonej do jednej tylko figury. Prostota i wielkość. 

Dziwny majestat bije z tej olbrzymiej postaci królewskiej! – majestat purpury, co w łachmanach zsuwa się z nagich kości, majestat śmierci – w tym szkielecie ohydnym, obciągniętym resztkami skóry, – majestat niewypowiedzianego, krew mrożącego bólu, zapiekłego w oczach królewskiego upiora, któremu po stuleciach dano jest patrzeć na straszliwą mękę i hańbę swego ludu. 

Jakież to uczucie było rodzicem tej postaci, której-raz ją widząc – zapomnieć niepodobna?... Czy to wzruszenie artysty, bawiącego się pięknemi kolorowemi szkiełkami, czy-archeologa, odtwarzającego namiętnie ciekawe szczegóły wielkiej przeszłości, – czy biegłego technika, cieszącego się zręcznem wiązaniem stylowych linij ołowiu?... 

Ryc. 48.
Ryc. 48.

O nie! To było uczucie innego – nie malarskiego porządku, – pokrewne temu, co w ciężkie bezsenne noce ściskało serca naszych wielkich poetów-tułaczów, – co rozsypało bezimienne mogiły polskie po wszystkich zakątkach ziemskiego globu, – uczucie dobrze znane na naszej ziemi, ale – w takiej głębi, w takiej grozie i potędze dostępne niewielu tylko – najlepszym sercom polskim... 

Tragedja polskal 

Jej to poczucie bezmierne zrodziło tę postać. Najprzód w duszy artysty – kiedy siedział samotny w pustej nawie katedry w godzinę z mroku i ciszy,- i patrzał w wielkie okno, gdzie – zwidziało mu się – że z głębin – wolniutko jak opar-wznosi się blady majak królewskiego upiora... 

Potem tę wizję przenosił na papier tak gorączkowo, i tak pochłonięty wyłącznie jej nastrojem, że nie myślał ani o szkle, ani o ołowiu, ani o wykonaniu tego – i zrobił projekt witrażu niewykonalny... Genjalny szkic, w którym technika witrażu zupełnie została pominięta. 

Ryc. 49.
Ryc. 49.

I otóż zaczynamy ujmować różnice indywidualne obu artystów. Tu wysoka, spokojna i zrównoważona inteligencja, znakomita szkoła i wielka kultura artystyczna, – wreszcie- wyobraźnia czysto malarską, co jak dziecko drogiem i kamieniami, – tak ona rozkoszuje się ślicznymi malarskimi motywami, przesypując je z ręki do ręki z tchem zapartym od nadmiaru radości oczu. Tam – żywiołowy, druzgoczący rozmach, tragiczna potęga twórcza, z rozpędem kuli armatniej idąca prosto do celu. 

Dlatego to większość prac Wyspiańskiego jest tak „niedopracowana" – pospieszne, gorączkowe, ale naznaczone piętnem genjuszu – szkice. Dlatego jego motywy ornamentacyjne tak niedostatecznie przetworzone, nagięte do wymagań stylu, – nieprzepuszczone przez filtry chłodnej, krytycznej i rozumującej rozwagi malarskiej. 

Innym, zupełnie odrębnym od obu tamtych światem jest sztuka Klimta, – światem niepodzielnie jego własnym. 

Ważnym składnikiem tej sztuki jest tło, ale jak niezwykłe, jakże dziwnie nierealne! 

Bo nawet w fantastycznych tłach Mehoffera widzimy wszędzie motywy, wprawdzie traktowane bardzo dekoracyjnie, ale czerpane z życia, a więc – gwiazdy, tęcze, kwiaty, drzewa, dymy, anioły i t. p. A wreszcie widzimy tu ornament i to taki, który zwykle umiałby wylegitymować swoje pochodzenie od zwykłych rzeczy ziemskich. 

Podobnie Bilibin. Sam -jako pejzażysta – chętnie daje w tle swych dekoracyjnych kompozycyj stylizowany krajobraz, a i w ornamentyce odwołuje się najczęściej do motywów pejzażowych. 

Nic z tego u Klimta. Jego tłasą czemś bezprzykładnem w dziejach sztuki. Zupełnie spokojne, płaskie, najczęściej perłowosrebrzyste (ale bogate w tonie) – nakrapiane złotem, czasem przerżnięte fantastyczną linją-niby prądów na mapie, czy chmur przez wichry porozciąganych na niebie, płaskich, leciuchno tonowanych. Niekiedy – ciemne np. barwy orzecha ciemno bajcowanego, gdzieniegdzie skropionego złotkiem. 

Na takiem tle stoją lub płyną takież lekkie, prawie przejrzyste – bezcielesne postaci, czasem w strojach naiwnie rysowanych. Tylko tu i owdzie zagra gwałtownym kontrastem ciemna plama włosów, harfy, szczegółu szaty, albo zgoła fantazyjna czarna, albo granatowa, niekiedy ciemno-rdzawa i t. d. Harmonje nawskroś oryginalne i które się z niczem nie dadzą porównać. 

Figury przewiewne, płaskie, bezcielesne, czasem jak szkielety skórą obciągnięte – ślicznie, lekko, konturowo z nadzwyczajnym wdziękiem rysowane, niekiedy nawet same pełne przedziwnego wdzięku wuśmiechu ust, naiwnie kreską zaznaczonych, w pochyleniu główki, w szczególnie – bez snu – zamkniętych oczach, gdzie tai się jakiś nieznany sztuce, nie pożyczany od nikogo, niestudjowany nigdzie odcień wyrazu. 

Tak samo dziwną i nieznaną żadnej sztuce świata jest jego ornamentyka, – prosta, niby prymitywnie naiwna, a w gruncie subtelna i wyrafinowana.

Ryc. 50. Klimt. „Słabi i potężni”.
Ryc. 50. Klimt. „Słabi i potężni”.

Ofo czyjaś szata, obsypana złotemi trójkącikami, a w każdem złotem polu czarny albo ciemno-brunatny – mniejszy trójkącik. Gdzieindziej – prostokąty, kwadraciki, kółka- wszystko niezmiernie prymitywne, bogate w złoto różnych odcieni, – w srebro, plus jeszcze jakiś kolor tęgi: czarny, biały, czerwony, niebieski – w drobnych jak kwiatuszki plamach. Wszystko jak suta biżuterja, którą obsypane stoją figury, a niekiedy tło. 

Ale chyba najoryginalniejszą jest konstrukcja kompozycyj Klimta. I tu żadnych rodowodów, żadnej tradycji, pozornie – żadnej logiki. Figury i grupy stoją na tle, albo odcięte od tła częściowo lub całkowicie dziwnemi plamami fantastycznemi, co się z poza figur to tu, to owdzie ukazują, zwykle wspaniale zdobne gęstym ornamentem. Wyglądają jakby wycięte z całości, a przecież łączą się z nią doskonale. 

Świat czarodziejski jak sen, budzi dreszcz swoją nieznaną, niepodejrzew aną dotąd poezją. 

W Wyspiańskim jest dużo literata, a poza malarstwem i literaturą jest potęga uczuć Człowieka, uczuć niem alarskiego porządku, i dla których malarstwo (obok literatury i teatru) miało być środkiem i narzędziem wypowiedzenia. 

A Klimt, choć odczuwa wyraz i wprowadza niekiedy do swych malowideł pierwiastek literacki (jak np. Człowiek, który daremnie szuka zaspokojenia w namiętności miłosnej, a wreszcie ukojenie przynoszą mu Sztuki...) jednak jest to u niego tylko dodatkiem i to – pochodzenia intelektualnego. Ale tym uczuciom, które tak silnie brzmią w twórczości Wyspiańskiego, Malczewskiego – i Matejki – Klimt jest obcy. 

Jego jak Mehoffera pochłania wyłącznie malarstwo, a wszystko inne temu malarstwu służy,- więc wprost przeciwnie jak u Wyspiańskiego. 

Ale i z Mehofferem Klimt niema nic wspólnego. 

Horyzonty artystyczne Mehoffera otwierała sztuka średniowieczna, którą studjował bardzo poważnie, i która stała się punktem wyjścia jego twórczości, zresztą bardzo samodzielnej i silnie zmodernizowanej. 

Podobnie Bilibin studjował sztukę byzantyjską, romańską, a także ludową rosyjską – i to wycisnęło wybitne piętno na jego twórczości. 

Klimt jest z nich wszystkich najoryginalniejszy, najbardziej wyzbyty z naturalizmu i ze wszystkich tradycyj malarstwa. Styl, który stworzył, jest w swoim rodzaju jedyny. Trzeba było wielkiej odwagi twórczej, wielkiej siły ducha, aby dokonać tego wyzwolenia, – aby sny, gdzieś w nieznanych głębinach ducha poczęte, poprzeć całą mocą woli twórczej i przyoblec je w formy realne, tak dalekie od wszystkiego, co dotąd widziano, że słynne jego malowidła dekoracyjne w auli uniwersytetu wiedeńskiego trzeba było ze skandalem zdjąć, pod naciskiem opinji zgorszonych profesorów.

Przykłady te wystarczą dla uzmysłowienia olbrzymich różnic, jakie indywidualne popędy i upodobania twórców wywołują w stylu ich dzieł. Jeżeli czujność czytelnika jest dostatecznie podniecona, to może on snuć dalej rozważania na powyższy temat, zestawiając z sobą takie indywidualności, jak Wróbla, Beardsley’a, Baksta, Rackhama, Margolda i innych. 

***

Cechą istotną indywidualności jest, jak powiedziano wyżej, pomysłowość twórcza. Jej rolę doskonale wyjaśnić może wykazanie, co ludzkość zrobiła w ciągu wieków z jednego i tego samego motywu i to – najprostszego. A więc nie kościół, a choćby tylko – nagrobek, ale zwyczajny np. krzyż. 

Ryc. 51.
Ryc. 51.

Ryc. 52.
Ryc. 52.

Krzyż to znaczy, ściśle biorąc, dwie belki, dwa patyczki, złożone w sposób pierwotny tak, jak to widzimy na rysunku, albowiem takiem było starożytne narzędzie kary, odpowiadające mniej więcej dzisiejszej szubienicy. 

Już w świecie byzantyjskim i koptyjskim zrodziły się liczne i bardzo dekoracyjne formy krzyżów, zwłaszcza wykonywanych w drzewie albo metalu, i w których odczuwa się wyraźnie, jak bardzo nie zaspakajała artysty forma pierwotna – i jak daleko on od niej odchodzi, szukając bardziej dekoracyjnych i bogatszych rozwiązań. 

W tych zmianach proporcji i kształtu i dodatkach przeróżnych ileż tkwi pomysłowości zbiorowej – ile intuicji twórczej, która podsuwała artystom takie lub inne rozwiązania. 

Inny typ krzyża powstaje w sztuce irlandzkiej, gdzie zachowały się liczne pomniki kamienne, niezwykle oryginalne i piękne w kształcie. Formy są zasadniczo ustalone, jednak w proporcjach i szczegółach zmieniają się. Charakterystycznemi są wykroje półokrągłe w punkcie wiązania się ramion krzyża, co nadaje temuż pewną lekkość i bogactwo linji. Niekiedy, jak w Monasterboice, prócz tego – ramiona krzyża są powiązane łukami, które z jednej strony wzmacniają te ramiona (trochę osłabione przez owe wykroje), az drugiej – razem wzięte, stanowią niby nimbus dookoła głowy Chrystusa. 

Stylowo – nie chronologicznie – wiążą się z tamtemiformy krzyżów ruskich, których pochodzenie również jest byzantyjskie. Po dziś dzień jeszcze ta tradycja trwa i w każdym domu huculskim np. można znaleźć piękne metalowe albo drewniane krzyżyki, a bogatszych form dostarczają utensylja cerkiewne. 

Nawet w biednych cerkiewkach pop używa krzyża drewnianego wprawdzie, ale pięknie rzezanego przez nieznanego artystę wioskowego, przyczem znów motyw zasadniczy podwójnego krzyża ulega licznym zmianom, w proporcji i w szczegółach niezmiernie godnym uwagi. 

Ryc. 53.
Ryc. 53.

A dalej krzyże wieków średnich, kamienne, lub metalowe złotnicze, ileż wydały wprost niepoliczonych odmian, z których tutaj setnej części niepodobna naszkicować. Wyobraźnia ludzka haftuje poprostu na tej kanwie ubogiej, co jej się tylko podoba, rwąc się ku coraz to nowym i piękniejszym harmonjom, z któremi niekiedy pierwotny motyw łączy zaledwo cieniutka nić podobieństwa. 

Pomijając inne epoki, przejdziemy do skromnych a nad wyraz ciekawych i pięknych polskich krzyżów przydrożnych.

Ryc. 54. Krzyż irlandzki kamienny VIII w. z Monasferboice.
Ryc. 54. Krzyż irlandzki kamienny VIII w. z Monasferboice.

Właściwy kształt krzyża rzadko tu bywa zmieniony. Natomiast uzupełniono go różnemi dodatkami, w których-to wypowiedział się cudownie genjusz dekoracyjny ludu polskiego. 

A więc sądzono rzeczą nieprzystojną, aby pozostawiać Chrystusa na słocie, bez osłonięcia go daszkiem... Stąd nowe niezmiernie typowe linje, wprowadzone do starego motywu – pochyły daszek od górnego ramienia, wsparty na ramionach bocznych i zwisający zwykle poniżej ich. 

Ryc. 55. Krzyż mosiężny ruski. Lwów. Muz. im. Sobieskiego.
Ryc. 55. Krzyż mosiężny ruski. Lwów. Muz. im. Sobieskiego.

Ryc. 56. Krzyż mosiężny ruski. Lwów. Muz. im. Sobieskiego.
Ryc. 56. Krzyż mosiężny ruski. Lwów. Muz. im. Sobieskiego.

Jednocześnie końcową część górnego ramienia – ponad daszkiem – obrabiano w najrozmaiciej pomyślany pazdur i często uzupełniano małym krzyżem żelaznym. 

Nawet kanty dolnego ramienia bywają niekiedy rzezane niby w drobne, wijące się kolumienki – czy też niby sznury skręcone.

W epoce baroku jego linje gięte przenikają i do tych daszków. Z prostego stają się one barokowo krzywe – i naturalnie już nie z jednej deski robione, ale z wielu klepek, przybijanych wpoprzek do wygiętych listew. Jednocześnie cała część objęta daszkiem otrzymuje z tyłu zapiecek z desek, również zakończony od dołu linją krzywą, pięknie zharmonizowaną z samym daszkiem. Wreszcie do figury Chrystusa dodano jeszcze Matkę Boską i św. Jana, co zbogaciło bardzo sylwetę całej kompozycji.

Ryc. 57. Krzyż drewniany ruski. Lwów. Muz. im. Sobieskiego.
Ryc. 57. Krzyż drewniany ruski. Lwów. Muz. im. Sobieskiego.

Tym figurom trzeba było dać punkt oparcia, więc albo sam słup krzyża rozszerza się w odpowiedniem miejscu i na jego gzymsie stoją figury, albo daje się im specjalną podstawę poprzeczną, albo włącza się do słupa, w którego masie są wyrzezane.

Ryc. 58.
Ryc. 58.

Przepyszne krzyże tego typu znajdują się w Krakowskiem – w Krowodrzy, w Proszowicach, Białym Kościele, Nięgardowie i in. Sporo ich zamieszczono w drobnej, ale cennej monografji, na którą bezmyślność nasza nie zwróciła uwagi, brakło jej bowiem w pismach odpowiednio hałaśliwej reklamy – Krzyże Polskie. Warszawa, 1917. 

Ryc. 59.
Ryc. 59.

Niekiedy, zwłaszcza na Litwie, krzyże takie mają od dolnego ramienia idące ku bocznym żerdki włócznie, któremi przebito bok Chrystusa... 

Wreszcie dawne krzyże przydrożne miały zawsze u dołu ogrodzenie, które również dawało punkt wyjścia do pięknej kompozycji. 

I w naszych czasach nie brak pomysłów do snucia dalej przepięknych „snów o krzyżu". Podniecony krzyżami dawnych czasów – dziwny artysta, Franciszek Polkowski, zamieścił we wspomnianem wydawnictwie szereg swych kompozycyj, które są poprostu cudowne. 

Rozumie się – mogłyby one być wykonane bez utraty wdzięku przez jakiegoś ludowego mistrza w rodzaju Jana Wielgusa z Mogiły (XVII), któryby umiał zachować cały urok naiwnej linji. Albowiem wykonane za dokładnie – z geometryczną ścisłością – stracą swoją woń artystyczną. 

„Mogłyby", ale nie były i nie będą, albowiem przeszkadza temu schamienie powszechne, brak zupełny zainteresowania dla sztuki i twórczości zarówno w państwie, jak i w społeczeństwie naszem. 

Ryc. 60. Resztki krzyża drewnianego w Niegardowie p. Olkuski.
Ryc. 60. Resztki krzyża drewnianego w Niegardowie p. Olkuski.

Polska stała się dziś terenem, na którym szaleje zgraja aferzystów i szachrajów politycznych. W tej wrzawie walk dzikich i prowadzących kraj napowrót do mogiły – utonąć muszą ciche usiłowania budowania lepszego życia. 

Bardzo ciekawą grupę stanowią żmudzkie krzyże żelazne, które również zdolne są dać silną podnietę twórczości współczesnej. 

Krzyż sam w sobie jest formą od życia oderwaną, geometryczną niejako, – ale zupełnie z tego samego stanowiska możemy (i powinniśmy) patrzeć na ujęcie przez sztukę form żywych. Jest bowiem nietylko ciasnotą, ale zasadniczem nieporozumieniem patrzeć na dzieło sztuki, jako na naśladownictwo natury. Oczywiście w sztuce naturalistycznej – odczucie natury jest ważnym pierwiastkiem artystycznym. Ale daleko ważniejsze od podobieństwa absolutnego (bo ten ideał osiągnie wkrótce fotografja barwna) – są różnice z naturą.

Rys. 61. Krzyż rysunku F. Polkowskiego.
Rys. 61. Krzyż rysunku F. Polkowskiego.

Ryc. 62. Krzyż rysunku F. Polkowskiego.
Ryc. 62. Krzyż rysunku F. Polkowskiego.

W nich to pulsuje pomysłowość autora, – wypowiada się pierwiastek twórczy, który w sztuce jest wszystkiem. 

Albowiem sztuka – to nie duplikat kawałka życia zewnętrznego, – sztuka to twórca, – to kłębowisko sił, które się w nim roją, zmagają i w twórczym akcie budują dzieło... 

Niech nam te myśli wyświetli przykład. 

Wycinanka egipska ze skóry, tu i owdzie podbarwionej, tu i owdzie rysowanej: koń, prowadzony przez chłopca czy wojownika.

Cóż o niej mamy do powiedzenia? 

Niestety – bardzo niewiele. – Przeciętny filister, a nawet często i snob udający smakosza – odwrócą się od niej jako od rzeczy „dziwacznej". Rozśmieszy ich ona raczej niż zajmie. „Jakże można tak narysować koniat"... Wychowani w atmosferze ścisłości naukowej, ze smakiem nierozwiniętym przez malarstwo naturalistyczne, tak jednostronne w swej doskonałości, – nie zobaczą w tej skromnej rzeczy nic ponadto, że koń jest „niepodobny" do prawdziwego... 

Biorę więc prawdziwego, skopjowanego w sylwecie czarnej – bądź z natury, bądź z którego z mistrzów, np. Juljusza Kossaka. Zestawiam je razem.

Ryc. 63. Wycinanka egipska ze skóry.
Ryc. 63. Wycinanka egipska ze skóry.

Ryc. 64.
Ryc. 64.

Teraz jeszcze lepiej widać, że koń Kossaka góruje prawdą kształtu i ruchu nad konikiem z wycinanki. 

Ale czy to rozstrzyga o interesie, jaki budzą obie te rzeczy? 

Spojrzyjmy na tę wycinankę ze strony psychologji twórczej, szukajmy w niej nie martwej a wreszcie nudnej podobizny kształtu, ale twórczej pomysłowości. A wtedy światy całe nam się tu objawią. 

Jakże genjalnie zrozumiał nieznany artysta z przed tysiącoleci – że sylweta choćby najpodobniejsza nie wystarcza.

Więc z umysłu zrobił ją niepodobną i cały nacisk położył na arabesk sylwety i na jej wartości dekoracyjne. 

Jakże genjalnie wykorzystał tu rząd, – a więc uzdę ze wspaniale zdobionemi rzemykami i guzami (w życiu ten guz okrągły to zapewne blacha srebrna lub mosiężna), te napierśniki, siodło, czapraki, tarcze i t. d. Jaki cudowny ornament – coraz to nowy – rozsypał na wszystkich jasnych partjach: to niby delikatną koronką okrywający pole, to snujący się żywym, prześlicznie wiązanym szlaczkiem na rzemykach i obrzeżach, to znów bogatą linją białą kropkowaną biegnie niby szew dekoracyjny wzdłuż zwisających opon, a nawet nóg i ogona. 

W tej drobnostce najpiękniejszy, wspaniale rytmiczny ornament musuje jak szampan, przelewa poprostu przez brzegi, zdumiewa obfitością pomysłów i wykwintem wykonania. Każe nam wierzyć, że nie z prostacką sztuką mamy tu do czynienia... I może nie od rzeczy byłoby powiedzieć, że znakomity Kossak i jeszcze znakomitszy Chełmoński byliby niezmiernie zakłopotani, gdyby ktoś polecił im jeden choćby taki szlaczek skomponować. Byliby wobec takiego zadania bezradni, albo rozwiązaliby je banalnie i brzydko, posługując się widzianemi wzorami. 

A tu przed nami jedna przepyszna improwizacja – niewyczerpane bogactwo pomysłów, coraz to innych, a przecież sprowadzonych do harmonji niezmiernie jednolitej i zwartej.. 

Powiecie, że można było to wszystko zrobić, zachowując ścisłość i prawdę sylwety konia i człowieka. 

Otóż – nie można było! Próba w tym kierunku "wydałaby jedynie karykaturę. Bo proszę, powiedzcie, czy te igraszki dekoracyjne, cudne i fantastyczne jak bajka opowiadana dziecku, mogłyby harmonizować z sylwetą naturalistyczną?... Czy duch fantazji i duch ścisłości nie wykluczają się wzajemnie?... Czy śmielibyśmy np. najdoskonalej narysowane sylwety nóg zdobić punktowaną białą fastrygą, czerwonym płaskim haftem, szlaczkiem zdobniczym w kostce, rozetką na kopytku i kreseczkami jak pazurki na brzegach?... 

Czytelniku! Studjum tej jednej wycinanki – studjum gruntowne, ale nie narzędziem logiki przeprowadzone, tylko intuicją i wrażliwością artystyczną, więcej Cię nauczy, aniżeli tom y renomowanych estetyk. Obłędów myśli rozumującej, której gruntu zabrakło, która go nigdy nie miała. 

***

Odruch leniwej duszy filistra: 

„Poco te wszystkie stylizacje!? niech będzie jedna forma prawdziwa i piękna"... 

Dopowiedzmy jego myśl: „zwłaszcza prawdziwa, żebyś miał gotową, łatwą miarę do oceny... a piękna – rozumie się – tm jedynem pięknem, do którego się przyzwyczaiłeś"... 

Jakże nudną i biedną byłaby sztuka, gdyby tych stylizacyj nie było, – gdyby zadaniem jej było wieczne powtarzanie z idealną dokładnością form żywych,-rodzaj ręcznej fotografji z natury. Przecież natura nawet w kolorze umie być ubogą i nudną! 

Tem więc droższe są nam te święte zdroje ciągle, nieskończenie nowych odmian formy, przeistoczeń śmiałych i uproszczeń, dających błogi odpoczynek oku, spragnionemu syntezy zjawisk.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new